To Bóg stawia obok mnie drugiego człowieka, bo chce przez niego pomóc, doradzić i wspierać na drodze ku Niemu.
Cóż z tego, że Jezus otwarł niebo, a tym samym umożliwił nam zobaczenie Boga, skoro ta prawda nie wyzwala w nas radości i tęsknoty za Nim.
Przyjmuję do serca Boga, ale żyję nadal po swojemu. To taka dwoistość mojej wiary.
Różni ludzie przychodzili do Jezusa i różne były ich oczekiwania. A ja? Do których się zaliczam? Czy szukam Jezusa, a jeśli tak, to dlaczego?
Moje pragnienia i słowne deklaracje nie idą w parze z prawdą o mnie. Dopiero upadki i grzechy pozwalają zobaczyć, na co tak naprawdę mnie stać i do czego jestem zdolna.
Wiara w Boga nie czyni życia łatwiejszym, nie koi nerwów, nie gwarantuje braku burz, nie daje świętego spokoju. Dano nam rozum, serce, wolną wolę; tak jak inni musimy pokonywać trudności
Jedyna nasza nadzieja w tym wszystkim, jedyny stały punkt – to On, Jezus. Więc chociaż to samo zdarzało się w historii już tyle razy – trzeba nam przychodzić do Niego.
Czy prawda kiedyś budziła gniew w nas? Czy woleliśmy zatkać uszy, wybuchnąć wściekłością, działać – byle tylko nie przyznać jej słuszności? Czy Bóg, Jego słowo kiedykolwiek budziło w nas sprzeciw?
Bóg zna nas do głębi. Zna nawet nasz mroczny sekret skrywany przed wszystkimi. Mówi do każdego z nas: „Wiem, co zrobiłeś”.
Jeśli czytamy dzisiaj, że „jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących” – nie oznacza to jakiejś pozornej równości, udawania, że problemy nie istnieją, że w niczym się nie różnimy.