Kto tam? Wariat? Nie, Kościół w mojej skromnej osobie.
Do jednego z Ojców pustyni przyszedł młody mnich z pytaniem ile razy ma spowiadać się z tych samych grzechów. Starzec, widząc na jego twarzy rodzące się zniechęcenie i smutek, odpowiedział: Jeszcze sto razy i jeszcze tysiąc, i kolejny tysiąc. Tak długo, aż Pan nasz wróci na ziemię. Wróciliśmy do tej opowieści jednego zimowego wieczoru, gdy rozmowa, jak zwykle przy takich wyjazdach, zeszła na sakrament pojednania. Nie chodziło o klasyczne rozróżnienie co jest grzechem, a co nie jest, ale o to, jak często należy się spowiadać.
Ktoś wyznał, że wtedy, gdy czuje potrzebę. Takie stwierdzenie jest zrozumiałe w czasach, akcentujących potrzebę wyrażania swoich emocji, realizacji potrzeb, bycia sobą. Przestaje być zrozumiałym w momencie zadania pytania co jest wyznacznikiem tej potrzeby. Chęć zanurzenia się w intymnej atmosferze konfesjonału, podzielenia się z kimś tym, co jest skrzętnie skrywane nawet przed najbliższymi, przeżycia czegoś w rodzaju uczucia ulgi, doświadczenia poczucia lekkości? To wszystko jest ważne. Nawet bardzo ważne. Ale przysłaniające coś jeszcze ważniejszego. Przyjaźń z Bogiem, zjednoczenie z Chrystusem, serce pełne łaski.
Potrzebą nie jest owe coś, co siedzi w naszych emocjach. Potrzeba wynika z zerwania przyjaźni i konieczności odbudowania tego, co zniszczył grzech. Potrzebą zatem jest konieczność. Bo ile można siedzieć na gruzach, nazywając to przyjaźnią? Jak długo można pozostać głuchym na wezwanie do świętości, nazywając to miłością do Boga? Słyszeć zaproszenie na ucztę i nie robić nic, by zasiąść do stołu? Stawiać na stole lampę nie troszcząc się o napełnienie jej oliwą?
Bądź wierny… Sprzymierzeńcem wierności jest pokora. Gdy święty Antoni zobaczył w jednej chwili całe zło świata zapytał Pana Boga kto jest stanie przeciwstawić się mu i zwyciężyć. Pokora – usłyszał w odpowiedzi. Wierność jest syntezą Bożego postanowienia i aktu pokory człowieka. „Góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju” (Iz 54,10). „Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość (…) Uznaję bowiem moją nieprawość, a grzech mój jest zawsze przede mną” (Ps 51,3.5).
Przestań się lękać… Tłumaczenie się brakiem potrzeby to zasłona dymna. W rzeczywistości zwycięża lęk. Nazwą mnie świętoszkiem i posądzą o dewocję. Gdy już zaangażuję się w życie Kościoła zaczynam obawiać się o swój image. Co pomyśli znający mnie spowiednik…? Że znów przychodzę z tymi samymi grzechami…? Co powiedzą znajomi, widząc mnie często stojącego przy konfesjonale i latającego kilka razy w tygodniu do Komunii? Odbiło?
Tak, odbiło. Bo wierność to relacja między Oblubieńcem i Oblubienicą. Biblijna Ecclesia jest kobietą, małżonką Baranka (Ap 21,9). Ta relacja nigdy nie była racjonalna. Wiedzą o tym ci, którzy zakochawszy się nie mogli spać, gotowi byli porywać się na niewykonalne, dla chwili spotkania przemierzać dziesiątki kilometrów i dla ukochanej osoby wywrócić do góry nogami całe życie. A inni patrzyli i pukali się po głowie.
Puk, puk, puk… Kto tam? Wariat? Nie, Kościół w mojej skromnej osobie. Oblubienica spragniona bliskości Oblubieńca. Dlatego praktykująca wierność „aż do śmierci”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |