Modlitwa liturgiczna

Ikona naszego życia w Chrystusie.

Czy kiedykolwiek jakieś inne polecenie znalazło taki posłuch? Stulecie za stuleciem, ogarniając stopniowo wszystkie kontynenty i kraje, wszystkie ziemskie rasy, podejmowano to działanie we wszelkich możliwych okolicznościach, w każdej ludzkiej potrzebie, od niemowlęctwa do podeszłego wieku, na szczytach ziemskiej wielkości, ale też w jaskiniach i innych kryjówkach, w których chronili się uchodźcy. Ludzie nie znaleźli niczego lepszego na przeróżne okazje: przy koronacji władców i przed posłaniem skazańca na szafot; dla triumfujących armii i dla młodej pary w małym wiejskim kościółku; przy ogłaszaniu dogmatów i w podzięce za udane żniwa; dla parlamentu potężnego narodu i dla schorowanej staruszki bojącej się śmierci; dla ucznia piszącego klasówkę i dla Krzysztofa Kolumba wyruszającego odkryć Amerykę; kiedy głodowały całe prowincje lub za duszę zmarłego ukochanego; by podziękować, że ojciec nie umarł na zapalenie płuc; by powstrzymać naczelnika wioski przed powrotem do czczenia dawnych bóstw, ponieważ nie obrodziły słodkie bulwy; dlatego, że Turcy stanęli u bram Wiednia; w intencji nawrócenia Małgorzaty; by szczęśliwie zakończył się strajk; za kapitana rannego w bitwie i wziętego do niewoli; kiedy lwy ryczały w pobliskim amfiteatrze; na plażach Dunkierki; kiedy przez kościelne okno dochodził odgłos kos ścinających dorodną czerwcową trawę; z drżeniem – stary mnich w pięćdziesiątą rocznicę złożenia ślubów; ukradkiem – biskup wygnaniec cały dzień ścinający drzewa w obozie pod Murmańskiem; z przepychem – podczas kanonizacji św. Joanny d’Arc... Można by zapełnić wiele stronic, wymieniając powody, dla których ludzie to robili, a i tak nie przedstawić nawet ich jednej setnej. A co najlepsze: dzień w dzień, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, przez setki tysięcy kolejnych niedziel, niezawodnie, wiernie, we wszystkich parafiach chrześcijańskich kapłani czynią to, żeby utworzyć plebes sancta Dei – „święty lud Boży”.

Dla tych, którzy trochę znają historię chrześcijaństwa, chyba najbardziej poruszającą refleksją na jej temat nie jest myśl o wielkich zdarzeniach i dobrze znanych świętych, ale o tych niezliczonych zastępach całkowicie anonimowych ludzi wiary, z których każdy miał własne nadzieje, lęki, radości, troski, miłości, a także grzechy, pokusy, modlitwy, niegdyś równie żywe jak teraz nasze. Nie pozostawili po sobie żadnego śladu, choćby nawet imienia, i odeszli do Boga całkowicie zapomniani. A przecież każdy z nich wierzył i modlił się, jak ja to dziś czynię, było im ciężko, czasem się zaniedbywali, grzeszyli, nawracali się i znów upadali. Każdy z nich czcił Boga w Eucharystii, ich myśli czasem błądziły, ponownie próbowali się skupić, czuli się ociężali i zobojętniali, a przecież wiedzieli – równie prawdziwie i żałośnie jak ja. Znamy pewne niezbyt ortograficzne, kiepsko wyrzeźbione epitafium z IV wieku pochodzące z Azji Mniejszej: „Tu śpi błogosławiona Chione, która odnalazła Jerozolimę, bo wiele się modliła”. Niczego więcej nie wiemy o Chione, jakiejś wieśniaczce żyjącej w tym nieistniejącym już świecie chrześcijańskiej Anatolii. Ale jakież to piękne, gdy po szesnastu stuleciach pozostaje po człowieku pamięć, że dużo się modlił, tak że sąsiedzi znający go całe życie są pewni, iż musiał odnaleźć Jeruzalem! Co oznaczała dla Chione cotygodniowa Eucharystia w jej wiejskim kościółku przez całe życie – dla niej i dla milionów jej podobnych wówczas i potem? Sama myśl o zadziwiającym ogromie miłości do Boga, którą to ustawicznie powtarzane działanie wyzwalało w rzeszach chrześcijan przez całe wieki, jest obezwładniająca. (Z tym wszystkim staje się co rano przed ołtarzem!).

To dzięki temu, że akcja eucharystyczna wryła się głęboko w życie ludów chrześcijańskich, zabarwiając całą via vitae zwykłych ludzi, znacząc ważne wydarzenia osobiste – śluby, choroby, śmierć i całą resztę – a rok w rok upływał w rytmie świąt, postów i niedziel, wplotła się ona nieodwołalnie w historię świata zachodniego. W Konstantynopolu czynią nadal to samo, używając identycznych słów i gestów, co w czasach, gdy srebrne trąby bazyleusa rozbrzmiewały nad Bosforem, w tym, co dziś wydaje się baśniową krainą cesarstwa bizantyńskiego. W XX wieku Charles de Foucauld w swojej saharyjskiej pustelni czynił to wedle tego samego rytu, co dwanaście stuleci wcześniej św. Cuthbert w pustelni na wysepce Lindisfarne na Morzu Północnym...

Nie ma niczego dziwnego w tym, że Eucharystia ma tę moc zawładnięcia ludzkim życiem, nie tylko w sensie abstrakcyjnym, lecz w konkretnych realiach – moc sięgania nie tylko do wielkich bezosobowych spraw poruszających całe narody, ale i drobnych spraw ludzkiego życia i śmierci, chwytania ich i przekładania na coś poza czasem. Takie było od początku jej nowe znaczenie. List do Hebrajczyków ukazuje naszego Pana mówiącego od chwili swoich narodzin w Betlejem: „Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś Mi utworzył ciało [...] Oto idę [...] abym spełniał wolę Twoją, Boże” (Hbr 10, 5 i 7). Ostatniej nocy Jego życia było to samo: „To jest Ciało Moje...”; „Ale teraz idę do Ciebie...” (J 17, 13). To właśnie całe przeżyte przez Niego doskonale ludzkie życie zostało wzięte, wypowiedziane, celowo podzielone i rozdane przy ustanowieniu Eucharystii.[15]

Nic dodać, nic ująć.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Kwiecień 2024
N P W Ś C P S
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
Pobieranie... Pobieranie...