Refleksja na dziś - 18. tydzień zwykły

Przeczytaj i rozważ.


Niewiele (Wj 16,2-4.12-15; Ps 78,3 i 4bc.23-24.25 i 54; Ef 4,17.20-24; J 6,24-35)

Przez ostatni tydzień wędrowałem po Bieszczadach. W czwartek poszliśmy na Bukowe Berdo. Góry obdarzyły nas bezinteresownie swoim pięknem. Długo siedzieliśmy na graniach Połoniny, całym jestestwem chłonąc dar. A i tak schodząc w dolinę czuliśmy niedosyt. Nie mieliśmy luster, więc nie mogliśmy popatrzeć na swoje twarze. Ale widzieliśmy twarze innych wędrowców. Na każdej malowało się to, co ofiarowały im góry. Przyjęcie daru bezinteresownego piękna owocowało ofiarowaniem mijanym ludziom bezinteresownego uśmiechu. Niby niewiele…

Z wiarą w Tego, którego posłał Ojciec chyba jest podobnie. Bóg obdarza sobą, a człowiek, przyjmując bezinteresowny dar, pięknieje. Trzeba tylko stać się niespiesznym wędrowcem. Przysiąść, zapatrzyć się i chłonąć całym sobą. Co najważniejsze. Aby przeżyć tę przemianę wcale nie trzeba jechać w Bieszczady czy inne góry. Piękno to blade światło pszennego Chleba, w którym wieczność na chwilę zamieszka. Niby niewiele. Mała okruszyna. Mówią, że zbyt mała, aby nasycić. A może właśnie o ten niedosyt chodzi?

Poniedziałek


Wy dajcie
(Lb 11,4b-15; Ps 81,12-17; Mt 14,13-21)

Pani Maria słynęła z dobrego serca. Każdy potrzebujący mógł liczyć na jej pomoc i wsparcie. Nie zdarzyło się, by komuś odmówiła. Nigdy, nawet przez chwilę nie pomyślała, że kiedyś znajdzie się w podobnej sytuacji. A jednak… Zbliżało się Boże Narodzenie. Ostatnie chwile przed świętami. I właśnie wtedy zgubiła portfel z dokumentami i pieniędzmi. Wróciła do domu, usiadła i rozpłakała się jak małe dziecko. Dokładnie jak trójka jej pociech, spragnionych świątecznych prezentów i łakoci. Płacz przerwał dzwonek do drzwi. Pani Marysiu, soli mi zabrakło… Boże, co pani taka zapłakana? Jeszcze nigdy nie widziałam pani w takim stanie… Po paru minutach znów rozległ się dźwięk dzwonka. Potem drugi raz, trzeci, kolejny… Wie ksiądz, ludzie tyle naznosili, że mogłam jeszcze parę rodzin obdarować.

Proboszcz chodził po plebanii i marudząc kręcił głową. Samochód sprzedasz a i tak ci zabraknie. Na mnie nie licz, bo wiesz, ile mam długów. A wszystko zaczęło się od spotkania animatorów. Kinga zapytała, czy wszyscy pojadą na wakacje, czy tylko ci, których rodzice mają pracę i pieniądze. Wtedy powiedział im, że owszem, mogą jechać wszyscy, ale płacący muszą zgodzić się, że kosztem skromniejszego wyżywienia zabierają darmo dzieci bezrobotnych. Propozycja miała być przedstawiona w grupach. Postawiono na anonimowość. Nikt, poza księdzem i animatorami, miał się nie dowiedzieć, kto płaci, a kto nie. Zgodzili się. Wyszło pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. To dlatego proboszcz pukał się po głowie na widok wikarego. Nadszedł dzień odjazdu. Zostało tylko dopić kawę. Pod plebanię podjechał Polonez. Czy jest jeszcze ksiądz prefekt? To niech weźmie pieczątkę i jedzie ze mną do banku. Bo nasz szef dowiedział się o tych dzieciakach i postanowił trochę pomóc. Dopiero przy kasie spojrzał na czek i zadrżały mu nogi. Dwa razy więcej, niż potrzebował.

„Wy dajcie im jeść.”

Wtorek


On jest tu
(Lb 12,1-13; Ps 51,3-6.12-13; Mt 14,22-36)

„Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny.” Czyli nie wyszedł na spokojne wody. Dlaczego zatem uląkł się, gdy był już u celu wędrówki po jeziorze? Można przypuszczać, że to nie wiatr sprawił, iż zaczął tonąć. Prawdopodobnie zgubiła go pycha. Jak wielkim musiał się poczuć, gdy stanął przy Jezusie. Był równy Mistrzowi. Jest wielce prawdopodobne, że obejrzał się za siebie, by zobaczyć podziw na twarzach pozostałych w łodzi uczniów. To właśnie wtedy stracił z oczu Jezusa. Zamiast podziwu zobaczył kłębiące się fale.

Przejmujące świadectwo człowieka uzależnionego. Przełomowy dla mnie – pisał – był moment, gdy uświadomiłem sobie, że zamiast „Boże, pomóż”, pozostało wołanie „Boże, ratuj.” Bo w pierwszym kryje się przekonanie, że dam radę o własnych siłach. O ratunek woła pogrążony we własnej niemocy. Czy zawsze trzeba spaść na dno, by zobaczyć Ratownika?

Święty Janie Mario, ucz mnie powtarzać godzinami „On jest tu”.


Spragniony okruszyn (Lb 13,1-2a.25-14,1.26-29.34-35; Ps 106,6-7.13-14.21-23; Mt 15,21-28)

Szybko zapominam o Jego czynach. Chyba źle powiedziane. Pamiętam aż nadto dobrze. Daty, godziny, minuty i miejsca. Bo nie sposób zapomnieć chwil, gdy niespodziewanie przychodziło ocalenie. Dni, kiedy płakałem, cieszyłem się jak dziecko, skakałem z radości. A potem… Znów było mi za mało. Chciałem, a wręcz domagałem się więcej, wystawiając Pana mego na próbę. Choć wiedziałem, że to szatańska pokusa. Nie otrzymawszy obrażałem się i szukałem własnych pastwisk, żyjąc złudzeniem, że na nich znajdę upragnioną cebulę i czosnek. Ale zamiast nich znajdowałem plewy, szarańczę i spaloną ziemię. Na niej odkrywałem na nowo czym jest głód i gorycz. Jakbym kiedyś nie zaznał ich smaku. Wtedy wracałem i – jak kobieta kananejska – żebrałem o okruchy ze stołu. Nie wiem, czy wrócić pomogła pamięć o Twoich dziełach, czy skurcze pustego żołądka. Mam nadzieję, że pierwsze.

Wiem, Twoi uczniowie znów będą prosić, byś mnie odprawił. Dlatego nie krzyczę jak ta niewiasta. Proszę tylko najcichszym szeptem serca, byś rzucił okruszynę i nie porzucił mnie pośrodku pustyni. „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida!”


Wiarygodny świadek (Dn 7,9-10.13-14 albo 2 P 1,16-19; Ps 97,1-2.5-6.9; Mk 9,2-10)

Wiem, trudniej wierzyć dziś, niż przed wiekami. Każdego dnia słyszysz o różnych religiach. Spotykasz nie tylko chrześcijan. W wyznaniowej mozaice barwy i odcienie czasem zlewają się w jedno, a krytycy mówią o mitach, wymyślonych na potrzeby lękającego się świata człowieka. Dlatego nie dziwię się, słysząc jak pytasz, gdzie jest prawda. Wtedy, w Rzymie, też pewnie Piotra o to pytali. Czy aby nie szerzy kolejnego mitu? Jego wywód dla wielu nie będzie przekonujący. Mówi o tym, co widział i słyszał, a co wydawać się może majakiem sennym i zjawą.

Ile wewnętrznej mocy musiało być w jego słowie, jak bardzo musiał być wiarygodny w tym, co mówił i pisał, że trwali przy nim, „jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta”. Mimo niepewności jutra i prześladowań.

A może to właśnie trudny czas jest tym szczególnym darem, gdy w Kościele, Ciele Chrystusa, ustają wszystkie gniewy i spory, a On sam, jak Jezus na Górze Tabor, ukazuje się w szatach białych jak śnieg, zyskując na wiarygodności nie przez to, co głosi, ale przez to, kim jest?


Weź krzyż (Pwt 4,32-40; Ps 77,12-16.21; Mt 16,24-28)

Jako dziecko z podziwem patrzyłem na dostojne celebracje, sprawowane w miejscowej katedrze. Zachwycały mnie uroczyste śpiewy, procesje, przemawiający na ambonie biskupi z laską, oczy syciły się złotem szat. Przytulony do ściany, we wnęce drzwi od zakrystii, marzyłem o dniu, w którym stanę przy ołtarzu. Nie ukrywam, widziałem chwałę i splendor. Bardziej własną niż Boga. O krzyżu myślałem w Wielkim Poście, gdy z pancernej szafy wyciągano złoty relikwiarz z kawałkiem świętego Drzewa. Kojarzył się z pełnym czci pocałunkiem i chusteczką, którą mogłem ocierać Go po pocałunkach innych. Ten prawdziwy zacząłem poznawać później. Dziwne to były lekcje. Godziny intensywnego dialogu i wielomiesięczne wagary, gdy wydawało mi się, że uciekłem od Niego. Ostatecznie dopadł mnie przed maturą. W pofranciszkańskim klasztorze, gdzie przed wojną mieszkał przez jakiś czas św. Maksymilian. Opiekujący się kościołem kapłan pokazywał na krzyż i wiszący obok obraz, mówiąc do nas: chłopaki, nie bójcie się; jego też matka pytała, co z niego wyrośnie, takim był ancymonkiem. Hm…, skoro tamten dał radę? Długo potem siedziałem w kościele i patrzyłem na krzyż. Powiedzieć „tak”, czy uciec jak tchórz? Odpowiedź przyszła po kilku latach. Mała, zakonna kaplica w uroczej Tylmanowej. Przeżywaliśmy celebrację sakramentu pojednania. W czasie spowiedzi kantor zaintonował pieśń. Jej słowa znałem na pamięć, ale dopiero zaśpiewana z niezwykłą ekspresją przemówiła z mocą. Pieśń o Słudze Jahwe. „To On, On wziął na siebie nasze grzechy…” Pomyślałem: możesz uciec jak tchórz; ale komu oddasz wówczas swoje grzechy?


Wiara wielka (Pwt 6,4-13; Ps 18,2-3.7.47.51; Mt 17,14-20)

Na człowieka małej wiary bardziej nadawał się ojciec epileptyka. Nie należał przecież do grona uczniów Jezusa. Raczej trudno posądzać go o znajomość nauk Mistrza. Można również wątpić, czy jak cudownie rozmnożone chleby. Ot, usłyszał o niezwykłym Uzdrowicielu i szansę spotkania z Nim potraktował jak ostatnią deskę ratunku dla swojego dziecka. Bo skoro przywracał wzrok i słuch innym, dlaczego nie mógłby uwolnić syna od tych uciążliwych dolegliwości. Stąd upadł na kolana i prosił.

Zastanawia natomiast brak wiary uczniów. Byli przecież w sytuacji wręcz idealnej, pozwalającej nie tylko wierzyć, ale wręcz mieć pewność. Skąd zatem ta niemoc? Być może z góry założyli, że do nich należy wyłącznie rola porządkowych albo kronikarzy i do głowy im nie przyszło, że Bóg z tymi, którzy wierzą, zechce podzielić się swoją mocą.

Mam czasem wrażenie, że uczyniliśmy z chrześcijaństwa religię pięknoduchów, specjalizujących się w pisaniu sercem modlitewnych traktatów, a przenoszenie gór zostawiliśmy Panu Bogu. Dlatego lepiej czujemy się w roli porządkowych i kronikarzy, trudniej zaś jest nam wejść w rolę tych, których Bóg posyła, aby uzdrowić swój lud.


Czytania mszalne rozważa ks. Włodzimierz Lewandowski


«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Kwiecień 2024
N P W Ś C P S
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
Pobieranie... Pobieranie...