Refleksja na dziś - 24. tydzień zwykły

Przeczytaj i rozważ


Kim dla Ciebie jestem? (Iz 50,5-9a; Ps 116A,1-2.3-4.5-6.8-9; Jk 2,14-18; Mk 8,27-35)

Za kogo uważają mnie ludzie? - na to pytanie łatwo jest odpowiedzieć. Potrafilibyśmy wymienić wiele różnych opinii na temat Pana Jezusa, krążących we współczesnym świecie…

Za kogo Ty mnie uważasz? - pozornie to również łatwe pytanie. Prawidłowa odpowiedź została bowiem już udzielona dwa tysiące lat temu przez świętego Piotra: “Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Znamy ją z Pisma Świętego, kazań, katechez… Może być jednak tak, że jest to jedynie teoria. Rozumowo, intelektualnie przyjmujemy ją, lecz życiem jej nie potwierdzamy, a czasami wręcz jej zaprzeczamy swoim postępowaniem.

Za kogo mnie uważasz? Kim dla Ciebie jestem? Jakie miejsce zajmuję w Twoim życiu? - Tu i teraz pyta Chrystus każdego z nas. Jaka będzie nasza odpowiedź - nie ta wyuczona, ale ta prawdziwa? Jeśli zaś one się ze sobą nie pokrywają, to najwyższy czas podjąć decyzję, to najwyższy czas na prawdziwe nawrócenie.

Nie czekaj więc, nie mów, że kiedyś będziesz dojrzalszy, bardziej odpowiedzialny. Taka decyzja nigdy nie będzie łatwa. Taka decyzja to jak stanięcie nad brzegiem przepaści, którą można pokonać jedynie wielkim skokiem. Małymi, choćby było ich wiele, nie da się tego uczynić…

Nie mów, że jeszcze zdążysz, że jeszcze masz czas. Kto wie, ile ci jeszcze życia na tym świecie zostało?

Nie mów, że nie masz sił, że nie potrafisz, że nie dasz rady. Przecież właśnie dlatego, że jesteś słaby, powinieneś w Jego ręce złożyć swoje życie.


Wywyższenie... (Lb 21,4b-9 [Flp 2,6-11]; Ps 78,1-2.34-35.36-37.38; J 3,13-17)

Kiedy święty Jan pisał swoją Ewangelię od wydarzeń na Kalwarii minęło ponad 60 lat. Słowa z dzisiejszego jej fragmentu świadczą o tym, że na śmierć krzyżową Jezusa patrzył on w specyficzny sposób. Dla Greków ta śmierć była „głupstwem”, „zgorszeniem” dla Żydów, dla Rzymian egzekucją przeznaczoną dla najgorszych zbrodniarzy. Każdy normalny człowiek, patrząc na nią jedynie po ludzku i zdając sobie sprawę z męczarni jakie przeżywał skazaniec, zobaczy jedynie straszliwą klęskę i poniżenie - coś o czym trzeba jak najszybciej zapomnieć, wymazać z pamięci. Tymczasem Ewangelista przedstawia to zupełnie inaczej – pisze o tym, jako o wywyższeniu, uwielbieniu, chwale... Może się to wydawać początkowo zaskakujące i niezrozumiałe. Ale czy rzeczywiście? Przecież nie on jeden i nie on pierwszy. Czytamy o tym chociażby w Księdze Izajasza: „Oto triumfy odnosić będzie mój Sługa, wywyższony będzie i wyniesiony, postawiony bardzo wysoko” (Iz 52,13). Podkreśla to także wielokrotnie św. Paweł w swoich listach, a zwłaszcza w hymnie zawartym w Liście do Filipian z dzisiejszego drugiego czytania.

Skoro zaś tak – to i moje cierpienie, poniżenie, krzyż, wcale nie musi być klęską (choć z pozoru tak to może wyglądać i w oczach ludzkich i nawet w moich oczach), ale również i mnie może prowadzić – do wywyższenia i chwały...


Bolesna... (Hbr 5,7-9; Ps 31, 2-3b.3c-4.5-6.15-16.20 ; J 19, 25-27 [lub Łk 2,33-35])

"Obok krzyża... stała Matka" Trzymała się z dala od Syna w chwilach Jego tryumfu. Gdy chciano obrać Go królem, gdy wkraczał do Jerozolimy witany okrzykami "Hosanna" - nic nie słyszymy o Maryi. Dopiero teraz, w godzinie opuszczenia i ostatecznego poniżenia występuje jawnie, otwarcie i odważnie - u stóp krzyża. Nie może już nic dla Niego uczynić. Spogląda bezsilnie na Jego krwawiące rany, na Jego przedśmiertne skurcze i dreszcze, na spieczone i siniejące usta, gasnące oczy, z których powoli uchodzi życie. Wokół cisza w której dokonuje się zbawienie. Tylko czasami ciężki oddech dolatuje z góry i słychać jak sączą się ze stóp strumyczki krwi. Nie skarży się ani też nie pociesza swego Syna. Choć jak wielki jest jej ból może zrozumieć tylko matka patrząca na śmierć swego dziecka. Są jednak cierpienia, wobec których pozostaje tylko milczenie i łzy.

"Obok krzyża... stała Matka" Tę scenę utrwaliło na płótnie wielu sławnych mistrzów. O wiele bardziej jednak trzeba aby zatrzymała się ona w naszej świadomości i stawała przed oczami kiedy stykamy się z cierpieniem, niepowodzeniem, kiedy przekreślone zostają nasze życiowe plany i marzenia. Jakże często bowiem właśnie wtedy mamy ochotę pytać Boga, a nawet stawiać Mu zarzuty: Jak to? Przecież nic takiego złego nie zrobiłem abyś Mnie karał. Staram się jak mogę przestrzegać przykazań, odmawiam modlitwy, chodzę do kościoła i sumiennie wypełniam swoje obowiązki. Dlaczego więc nie układa mi się tak jak choćby tym, którzy z Tobą nie chcą mieć nic wspólnego? Gdzie Twoja sprawiedliwość, gdzie miłosierdzie? Łatwo jest wierzyć, kiedy wszystko idzie po naszej myśli lecz tak naprawdę jaka jest nasza wiara, okazuje się dopiero w świetle krzyża. Czy umiemy właśnie wtedy uwierzyć Bogu - że nie zapomniał, nie opuścił? Czy potrafimy zaufać Mu naprawdę, do końca - jak Maryja?


Jeszcze się nie urodził (1 Tm 3,14-16; Ps 111,1-2.3-4.5-6; Łk 7,31-35)

“Jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził” - to popularne powiedzenie przychodzi na myśl po przeczytaniu dzisiejszej Ewangelii.

Kiedyś ks. Maliński pisał jak ludzie patrzą na księdza:

“Jeżeli będzie miał przyzwoitą sutannę i wypucowane buty: “popatrz, jaki elegancik”. Jeżeli będzie nosił sutannę połataną i buty byle jakie: “udaje biedaka”. Jeżeli będzie zdrowo wyglądał: “temu to dobrze”, jeżeli będzie chudy i blady: “podejrzane życie prowadzi”. Jeżeli będzie w chorobie się leczył, powiedzą: “mówi o niebie, a boi się umrzeć”; jeżeli nie będzie się leczył: “uczy, że trzeba szanować zdrowie, a sam tego nie robi”. Jeżeli w kazaniach będzie poruszał tematy ogólne, powiedzą: “nieżyciowy”, jeżeli będzie wchodził w szczegóły, obrażają się na niego po kolei: rodzice, młodzież, nauczyciele, lekarze, zarzucając, że wtrąca się w ich sprawy. Jeżeli będzie jeździł dobrym samochodem: “ten ma kasę!”, jeśli samochodu nie ma: “ciekawe, co on z tymi pieniędzmi robi”.

Jednakże takie doświadczenie jest, jak myślę, udziałem nie tylko księży, ale każdego z nas. Obojętnie co byśmy nie zrobili i tak znajdą się tacy, którzy nas skrytykują, obmówią, wyśmieją. I trudno się temu dziwić, skoro nawet Pan Jezus nie “dogodził” wszystkim. Ale zanim się “użalimy” nad sobą, pomyślmy najpierw jak my patrzymy na innych. Czy przypadkiem nie postępujemy podobnie? Często bowiem bywa tak, że słuchając tego co mówią do nas ludzie, patrząc na ich zachowanie - oceniamy je. I mając do wyboru kilka możliwych interpretacji, wybieramy tę najgorszą: że zrobili to specjalnie, że chcieli nas dotknąć, skrzywdzić - przypisujemy im złą wolę, złe intencje. Być może czasem mamy rację, ale wiele razy po prostu ich krzywdzimy, a i sobie zatruwamy przez to życie.

Czy nie lepiej zatem pomylić się, przypisując komuś dobro, niż pomylić się przypisując mu zło?


Być wielkim grzesznikiem? (1 Tm 4,12-16; Ps 111,7-8.9.10; Łk 7,36-50)

Pewne zdumienie budzą dzisiaj słowa Pana Jezusa: “Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”

Ktoś zatem mógłby dojść do wniosku, że powinien być najpierw wielkim grzesznikiem, żeby później móc bardziej kochać. Tymczasem tak naprawdę wcale nie musimy się o to specjalnie starać - wystarczy uświadomić sobie jacy naprawdę jesteśmy i jak wiele grzechów Pan Bóg nam odpuszcza.

“Każdy mój odruch próżności, brak skupienia podczas modlitwy czy odmawiania różańca; każde słowo, każde błyskotliwe zdanie wypowiedziane tylko po to, aby wykazać się swoją wiedzą, wszystkie moje rojenia, wszystkie domki z kart, wszystko co powiedziałem, kiedy należało zachować milczenie, i każde odrzucone dobre natchnienie - wszystko to zostanie osądzone. Mój Boże! Jakie to przerażające! Co za nawał grzechów!”

Można by się spodziewać, że powiedział tak surowy, nie znający życia pustelnik. Tymczasem są to słowa łagodnego i wyrozumiałego “papieża dobroci” - Jana XXIII. Takie spojrzenie na siebie możemy zauważyć u bardzo wielu świętych, czyli tych, którzy w oczach ludzi wydają się być nieskazitelni i bezgrzeszni. Tymczasem właśnie oni, doświadczając bliskości Boga, tym samym coraz wyraźniej widzieli swoją małość.

Trzeba nam zatem poznawać tę prawdę o sobie - nie po to, aby pogrążyć się w rozpaczy, ale by, doświadczając Bożego miłosierdzia i dobroci, “bardzo umiłować”


Mógł jeszcze pożyć... (Mdr 4,7-15; [1J 2,12-17]; Ps 148,1-2.11-13a.13c-14 ; Łk 2,41-52)

“Dlaczego tak szybko? Mógł przecież jeszcze pożyć, mógł wiele dobra jeszcze uczynić, wielu ludziom pomóc…” Takie lub podobne słowa słychać w związku ze śmiercią człowieka, a zwłaszcza kogoś, kto zmarł w młodym wieku. Wielu ludzi go żałuje, tak jak gdyby stała mu się wielka krzywda, wielkie nieszczęście lub wręcz Pan Bóg go ukarał.
Czy jednak rzeczywiście? Patron dnia dzisiejszego zmarł w wieku 18 lat - za karę? Przecież czczony jest jako święty.
Fragment Księgi Mądrości, z dzisiejszej liturgii, czytany często na pogrzebach ludzi młodych, daje odpowiedź na nurtujące nas pytania:

Ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, i żyjąc wśród grzeszników, został przeniesiony. Zabrany został, by złość nie odmieniła jego myśli albo ułuda nie uwiodła duszy: bo urok marności przesłania dobro, a burza namiętności mąci prawy umysł.
( … ) Dusza jego podobała się Bogu, dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości.


Oczywiście, zawsze w przypadku śmierci kogoś bliskiego rodzi się w sercu ból i żal, a w oczach pojawiają się łzy. Tak jest przecież w przypadku każdego rozstania, a cóż dopiero takiego, przy którym nie wiadomo kiedy spotamy się ponownie. Dlaczego jednak niektórzy żałują tych co odeszli? Tak sobie myślę, że to chyba zmarli bardziej nas żałują. Dla nich bowiem skończył się czas pielgrzymowania, czas kłopotów, zmartwień, problemów, chorób… My natomiast nie wiemy jeszcze co nas w życiu czeka, ile jeszcze trzeba będzie przejść, ile przecierpieć…

A ludzie patrzyli i nie pojmowali ani sobie tego nie wzięli do serca, że łaska i miłosierdzie nad Jego wybranymi i nad świętymi Jego opatrzność.

Żyjemy w o wiele lepszych czasach niż autor tych słów i ci, o których pisze. Po zmartwychwstaniu Chrystusa możemy zupełnie inaczej patrzeć na śmierć - już nie jako koniec, lecz jako bramę do domu Ojca…


Żywe i skuteczne? (1 Tm 6,13-16; Ps 100,1-2.3.4-5; Łk 8,4-15)

„Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.” czytamy w Liście do Hebrajczyków. Dlaczego zatem tylu ludzi tego nie odczuwa, ani nie doświadcza w swoim życiu?

Wyjaśnia nam to przypowieść o ziarnie, opowiedziana przez Pana Jezusa. Można bowiem słuchać, ale nie słyszeć; można czytać bezmyślnie wypowiadając słowa; można usłyszeć i zaraz zapomnieć, zajmując się wieloma „pilnymi” sprawami. A nawet jeśli słyszymy, myślimy i pamiętamy, to czy wydajemy „plon stokrotny”?

Dawniej mnisi praktykowali tzw. ruminatio, polegające na powtarzaniu słów Pisma Świętego, które w ten sposób coraz głębiej wnikały duszę. Mnisi wiązali słowa Pisma Świętego z rytmem oddechu, tak iż nie tylko kształtowały myśli i uczucia mnicha, ale także oczyszczały i uzdrawiały jego podświadomość. Dla mnichów słowa Pisma były słowami uzdrowienia. Gdy rozważali słowo Boże, Bóg mógł uzdrawiać ich rany i napełniać ich coraz bardziej Duchem Świętym. Słowo Boże przemieniało ich myślenie i działanie. Formowało w nich coraz wyraźniej postać Jezusa Chrystusa, Słowa Bożego, które stało się Ciałem. Poprzez medytację słowo Boże miało się i w nich ucieleśniać.

I tego chyba brakuje nam dzisiaj.
«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Marzec 2024
N P W Ś C P S
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6
Pobieranie... Pobieranie...