Od bram Jerozolimy do Zmartwychwstania

Co wydarzyło się w tygodniu dziś nazywanym Wielkim, jak dokonywały się najważniejsze wydarzenia zbawcze? Zobaczmy, jak te szczególne dni opisuje Francois Mauriac. Idźmy z nim za Chrystusem dzień po dniu, chwila po chwili.

Modlitwa arcykapłańska

Zwyciężył świat, ale wyłączył z niego małą gromadkę tych, którzy nie zginą. I chlubi się tym przed swym Ojcem przy wejściu na arenę, u progu nocy (pierwszy z niezliczonych braci, którzy z nienawiści do Jego imienia wydani zostaną Bestii). Przed uczynieniem tego kroku skupia się przez chwilę w modlitwie.

Krótkie zdanie, kilkakrotnie powtarzające się w Ewangeliach, kryje w sobie niezbadaną tajemnicę: „Jezus odchodził na ustronie i modlił się...” Modli się do Ojca, On, który jest współistotny Ojcu. Czy to jest niezrozumiałe? Nas, stworzonych na obraz i podobieństwo Boże, każde rozmyślanie sprowadza także do skupiania się w najgłębszych tajnikach naszej istoty, jak gdybyśmy to my sami rozmawiali z sobą. Najnędzniejszy katolik po Komunii lub po prostu w stanie łaski i uświęcony obecnością Trójcy Świętej nie mógłby również skupić się bez pomocy Boga, który nim włada.

Analogia ułatwia nam rozmyślanie o tej tajemnicy - modlitwie Boga Człowieka, który jest Tym samym co Ten, do którego się modli.

Przemawiając do Boga, przemawia jednocześnie do siebie samego. Ale tym razem, przy tej rozmowie Ojca z Synem na skraju ciemności, obecny jest młodzieniec, Jan syn Zebe-deusza. Może nie słyszał wyraźnie wypowiadanych słów. Może dane mu było wziąć udział w tym rozmyślaniu bez słów i modlitwa uwielbianego Mistrza, nie przerywając milczenia, zapadała werset po wersecie w serce uważnego ucznia.

On jeden zapamiętał tę modlitwę, zapewnię dlatego, że tylko on ją słyszał. Nie dlatego, że był lepszy od pozostałych apostołów — on, najgwałtowniejszy, najbardziej porywczy. Wczoraj jeszcze ten „syn gromu” żądał tronu dla siebie i swojego brata, chciał wykorzystać to, że jest najbardziej umiłowany; a przy tym zuchwały był jak dziecko, któremu wszystko się wybacza. Chwalił się kiedyś swojemu Mistrzowi, że zabronił komuś wyganiać czarty w imię Jezusa, jak gdyby Jezus stanowił jego wyłączną własność! Młodzieniec, to znaczy — zachłanny, gwałtowny, okrutny do tego stopnia, że chciał, aby niebiosa zgładziły z powierzchni ziemi miasto w Samarii, dlatego że nie zechciało ich przyjąć.

Jednakże najbardziej umiłowany - młodzieniec, którego Jezus miłował - nie był tak bogaty i nie posiadał wielkich dóbr jak tamten (jakkolwiek pochodził z lepszej rodziny niż większość apostołów, ojciec jego Zebedeusz miał bowiem służbę najemną, Jan zaś bywał jakoby często w domu arcykapłana). Umysł najbardziej otwarty, o jak najszerszych horyzontach, a i to jeszcze za mało powiedziane — umiłowany uczeń Jezusa odznaczał się genialnym umysłem, podobnie jak niemal wszyscy święci — począwszy od Pawła aż do Ojców pierwszych wieków, do Augustyna i Bonawentury, do Tomasza, Franciszka i Jana od Krzyża, ale bardziej od nich wszystkich obsypany był darami Ducha Świętego.

Czy wystarczyłby mu ten umysł genialny, opanowany miłością, aby mógł posiąść tajemnicę ostatniej modlitwy Syna Człowieczego? Może nie, ale głowa jego spoczywała przed chwilą na piersi Pana i stał się kimś innym w tej bezcennej chwili — „syn gromu” będzie odtąd synem Miłości, tym, który w czasie Ostatniej Wieczerzy złożył głowę na sercu swojego Boga. Wykrył tajemnicę, której nigdy nie zapomni - to, co oczy jego widziały, czego ręce jego dotykały, co uszy jego słyszały — tajemnicę dotyczącą Słowa żywota.

Przekazane nam przez niego słowa zwycięstwa zdumiewają nas, wypowiedziane bowiem zostały na tak krótko przed załamaniem i bolesną rozterką w Getsemani. Modlitwa Chrystusa zapamiętana przez Jana jaśnieje spokojną pewnością, jak gdyby Pan korzystał z ostatniego momentu przed oddaniem władzy ciemnościom: „Ojcze, nadeszła godzina moja, wsław Syna Twego, aby i Syn Twój wsławił Ciebie. Jakoś Mu dał władzę nad każdym człowiekiem, aby wszystkich, których Mu dałeś, obdarzył życiem wiecznym. A to jest życie wieczne, aby poznali Ciebie, jedynego Boga prawdziwego, i Tego, któregoś posłał, Jezusa Chrystusa... Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, lecz za tymi, których mi dałeś, bo Twoimi są” (J 17,1-3. 9).

Jezus spogląda przez chwilę na tę otchłań cierpienia, na której skraju stoi, lecz nie przywiązując do niej wagi powraca do myśli o swoim wiekuistym dziele - tej nierozerwalnej więzi pomiędzy istotą uświęconą i jej Bogiem w osobie Syna: aby wszyscy byli jedno, jako Ty, Ojcze, we mnie, a ja w Tobie... Jam w nich, a Ty we mnie, tak by byli w jedności doskonałymi...” (J 17,21.23).

Ale gdzie zaczynają się granice tego świata, za który Jezus się nie modli? Jaki będzie wiekuisty żywot tego odepchniętego świata?

Getsemani

Nadeszła chwila wejścia w ciemności. Po przekroczeniu tego progu rozpocznie się Jego męka. Odmawia „Halle”, paschalny akt dziękczynienia, i otwiera-drzwi. Schodzi, okrąża Świątynię oświetloną blaskiem księżyca Paschy i dociera do posiadłości u stóp Góry Oliwnej. Odkąd Jezus jest ścigany, mała gromadka nocuje często w tym ogrodzie, zwanym Getsemani, dlatego że znajduje się w nim tłocznia oliwek. Jest to ich schronienie, jeżeli nie idą do Betanii.

Apostołowie tej nocy nie robią nic takiego, co by się im mogło wydawać niezwykłe - swoim zwyczajem spać będą, otuleni w płaszcze, na ziemi. Nauczyciel bierze z sobą Piotra, Jakuba i Jana i oddala się na modlitwę - to także jest zwykłe i nie dziwi nikogo.

O rzut kamienia od swoich najdroższych przyjaciół Jezus padł twarzą na ziemię. Dusza Jego smutna jest aż do śmierci. Boi się - trzeba było, aby zaznał lęku. Woń krwi przejmuje Go dreszczem; doznaje ludzkiej trwogi i odrazy do fizycznej męki. Ludzka część Jego istoty uniknąć chce tego okrutnego losu: „Ojcze, jeżeli chcesz, oddal ode mnie ten kielich, wszakże nie moja, ale Twoja wola niech się stanie” (Łk 22,42). Jego wolą jest więc w tej chwili uniknięcie tej straszliwej męki. Przesuwa dłonią po wilgotnym czole - skąd na niej krew? Błaganie zamiera na Jego wargach, nasłuchuje. Każdy człowiek w pewnych chwilach swego życia zaznał w milczeniu nocy obojętności ślepej i głuchej materii. Materia przytłacza Chrystusa. W swojej ludzkiej istocie odczuwa przerażenie wobec tej niezmiernej pustki. Stwórca oddalił się i świat stał się już tylko jałowym dnem morza; przestworza usiane są zgasłymi gwiazdami. W ciemnościach rozlega się ryk pożeranych zwierząt.

Zdruzgotany, leżący na ziemi Żyd wstaje. Syn Boży doszedł już do takiego poniżenia, że pragnie pocieszenia ludzkiego, uważa, że teraz On z kolei może złożyć skrwawioną głowę na czyjejś piersi. Wstaje więc i podchodzi do trzech śpiących uczniów - „śpiących ze smutku”, mówi święty Łukasz.

Ale sen ich zmorzył, zwalił z nóg. My także wiemy, że sen jest silniejszy od wszelkiej miłości. Jezus, więzień swojego człowieczeństwa, w chwili kiedy potrzebuje swoich przyjaciół, aby się nie załamać, styka się z tym prawem połowicznej śmierci, odrętwienia, snu. Nawet umiłowany Apostoł śpi mocnym snem młodości, jak gdyby unicestwiony własną mocą.

„Tak to nie mogliście jednej godziny czuwać ze mną?” (Mt 26, 40).

Uczniowie wstają, wzdychają, znowu opadają na ziemię. Mistrz oddala się powtórnie do miejsca naznaczonego już Jego krwią, klęka, wyciąga ręce jak ślepiec, i znowu powraca do przyjaciół - gdyż oni przynajmniej, jakkolwiek obojętni, byli obok Niego, mógł nimi potrząsnąć, dotknąć ich włosów. Syn Człowieczy doprowadzony jest do tego, że wahadłowym ruchem przechodzi od śpiącego człowieka do nieobecnego Boga - od nieobecnego Ojca do śpiącego przyjaciela.

Gdy po raz trzeci przychodzi do nich, wstają wreszcie z oczami jeszcze przymkniętymi i nie wiedzą, co Mu odpowiedzieć. Jeżeli księżyc świecił jeszcze, może Chrystus widział ich zeszpecone, nabrzmiałe i zarośnięte twarze.

„Spijcie już i odpoczywajcie” (Mt 26,45).

Nie potrzebuje już nikogo poza sobą samym. Trwa nieruchomo przez chwilę, nie leżąc już twarzą na ziemi, nie pochylając się nad śpiącymi. Słucha westchnień, chrapania tych ludzi i dochodzących z oddali niewyraźnych jeszcze odgłosów kroków ludzkich i rozmów. I wreszcie:

„Wstańcie, pójdźmy, oto się przybliżył ten, który mnie wyda” (Mt 26,46).

Pośpiesznie idą do pozostałych uczniów, budzą ich i wszyscy otaczają Jezusa, tworząc wraz z Nim jednolitą grupę. Trybun, który wyłonił się z ciemności wraz z ludźmi arcykapłana i kilku żołnierzami z kohorty niosącymi pochodnie, widzi w ich świetle jedynie małą, ciemną grupkę Żydów, z których żaden niczym się nie wyróżnia i nie wygląda na ich przywódcę. Twórca życia jest jednym z tych brodatych Nazarejczyków, tak podobnych do innych, że trzeba, aby Judasz Go wskazał. To Iszkariota wpadł na pomysł pocałunku: „Którego pocałuję, ten jest...” (Mt 26, 48).

Pomysł nadprzyrodzony, który został mu narzucony z góry. Ten pocałunek zaskakuje Jezusa, pomimo że na wszystko był przygotowany. Te wargi na Jego policzku! Rzekł do niego: „Przyjacielu, po coś przyszedł?” (Mt 26,50). I podczas gdy żołnierze Go otaczali, dodał: „Judaszu, pocałunkiem zdradzasz Syna Człowieczego!" (Łk 22,48). Aż do ostatniej chwili ten człowiek Go zdumiewa. Sądził, że zgłębił już do dna podłość ludzką, ale ten pocałunek...

Z początku powstało pewne zamieszanie. Apostołowie nie od razu stchórzyli, wiedząc, że ich Mistrz jest wszechpotężny. Ale gdy Kefas mieczem odciął ucho Malchusa, sługi najwyższego kapłana, Jezus kazał mu schować miecz do pochwy. Odsunął uczniów, jak matka broniąca swoich maleństw stanął przed nimi i rzekł: „...To ja jestem, jeśli tedy mnie szukacie, pozwólcie tym odejść” (J 18,8). „Gdym codziennie przebywał z wami w Świątyni, nie podnieśliście na mnie rąk. Ale to wasza godzina...” (Łk 22,53).

Przy świetle pochodni zgraja rzuciła się na tę uległą zdobycz. Wtedy uciekli wszyscy oprócz nieznanego młodzieńca, który przybył tu nie zdążywszy się nawet ubrać. Kto był tym ostatnim wiernym? Pochwycili go także, ale on podstępem zwinnego chłopca zdołał im się wymknąć, pozostawiając w ich rękach prześcieradło, którym był owinięty.

Jezusa przywiedli do Annasza (teścia Kajfasza, najwyższego kapłana), który kazał Go mocniej związać i odesłał do swojego zięcia. Kajfasz czuwał wraz ze starszyzną i kilkoma członkami Sanhedrynu. Może nigdy jeszcze nie widział Jezusa. Tym cudotwórcą, tym wrogiem kapłanów jest więc ów nędzarz! Jednakże bada Go najpierw tym samym tonem, jakiego po tylu wiekach użyli sędziowie Joanny d'Arc — tonem oględnej dobrotliwości. Oskarżony odpowiada, że jawnie mówił światu w Synagodze i Świątyni, że niczego nie mówił potajemnie:

„Czemu mnie pytasz? Spytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem, oto oni wiedzą, com ja mówił” (J 18,21).

Czy podniósł trochę głos? Czy mimowiednie przemawiał jako władca? Ciężka ręka żołnierska wymierzyła Jezusowi pierwszy policzek.

„Tak odpowiadasz najwyższemu kapłanowi?” (J 18,22).
„Jeśli źle powiedziałem, daj świadectwo o złem, a jeżeli dobrze, czemu mnie bijesz?” (J 18,23).

Kapłani musieli mieć podstawę do oskarżenia. Dwóch ludzi zeznało, że oskarżony twierdził, iż zburzy Świątynią Bożą i w trzy dni ją odbuduje. Najwyższy kapłan wstał: „Nic nie odpowiadasz na to, co ci oni zarzucają?” (Mk 14,60).

«« | « | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Kwiecień 2024
N P W Ś C P S
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
Pobieranie... Pobieranie...