Słudzy pojednania

Przekazać miłość to rozpoznać „rany zadane godności istoty ludzkiej” i „zwalczać wszelkie formy pogardy dla życia i wykorzystania człowieka”. Dlatego w kolejnych tygodniach będziemy chcieli pokazać świadków pojednania. Ludzi, którzy wznieśli się ponad uprzedzenia i rany, wyciągając ręce w geście przebaczenia i pojednania.

Głęboka rana


Manfred Deselaers urodził się w 1955 roku Düsseldorfie. Po maturze, jako ochotnik ruchu Akcja Znaku Pokuty/Służba dla Pokoju przebywał przez 1,5 roku w Izraelu, gdzie pracował z dziećmi fizycznie upośledzonymi. W ramach przygotowania do wyjazdu po raz pierwszy odwiedził Auschwitz. Ten pobyt w Oświęcimiu wywarł na nim ogromne wrażenie. Po powrocie z Izraela studiował teologię w Tubingen i Chicago. Następnie, po święceniach kapłańskich w Aachen w 1983 roku, był wikariuszem w Mönchengladbach, gdzie zaangażował się w prace zarządu Towarzystwa Współpracy Chrześcijańsko – Żydowskiej. W 1989 roku rozpoczął w Polsce swoją służbę na rzecz niemiecko - polskiego pojednania.

Z księdzem Manfredem Deselaers'em rozmawia Katarzyna Jekiełek

W latach 80 – tych zrodziła się u księdza taka myśl by zamieszkać tutaj, w Oświęcimiu. Czy wiedział ksiądz, co będzie tu robić? Zamieszkać tutaj i co dalej...

Właściwie nie wiedziałem. Pamiętam, że byłem na spotkaniu byłych wolontariuszy z Izraela. Rozmawialiśmy i ja wspomniałem, że mam kontakty w Polsce, że kiedyś już tam byłem i zastanawiam się, czy nie mógłbym tam żyć, podobnie jak to było w Izraelu. Jeden z byłych wolontariuszy zapytał mnie, dlaczego zatem tego nie zrobię. Od tego momentu już nie pytałem siebie, czy to zrobić, ale dlaczego nie, a jeśli nie ja, to kto. Nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie, więc postanowiłem spróbować. Zapytałem o wyjazd do Polski mojego biskupa i to był następny cud. Ja mówię do niego, iż chciałbym mieć jako wikariusz następną placówkę w Oświęcimiu. On mi na to odpowiedział, że pojadę tam, jeśli polscy biskupi wyrażą na to zgodę. Było to dla mnie wielkie zaskoczenie. Biskup nie powiedział: „spokojnie, najpierw poważnie o tym porozmawiamy”, ale bez wahania zgodził się, czyli po prostu widział w tym wyjeździe sens. To był rok 1986, wtedy był jeszcze w Polsce komunizm. Mój biskup czekał na następną pielgrzymkę Papieża, aby gdzieś w świecie spotkać się z kardynałem Franciszkiem Macharskim i porozmawiać o moim wyjeździe. To wszystko trochę trwało. W 1989 roku, w 50 - tą rocznicę wybuchu II Wojny, powiedziałem sobie: teraz albo już nigdy. Dostałem pozwolenie i zacząłem kurs języka polskiego na KUL–u w Lublinie. Wtedy zmieniała się sytuacja polityczna w Polsce. Do Oświęcimia przyjechałem 3 października 1990 roku, w dniu zjednoczenia Niemiec. Dokładnie od tego czasu niemiecki ksiądz mieszka w Oświęcimiu, „u progu Auschwitz”.

Jak wyglądały pierwsze lata pobytu księdza w Oświęcimiu? Czy łatwo było księdzu tutaj żyć w bliskości byłego obozu, w miejscu, które jest naznaczone piętnem przez naród niemiecki?

Z jednej strony było bardzo trudno, zwłaszcza na początku. Nie znałem dobrze języka, na dodatek musiałem zmierzyć się z historią mojego narodu, która właśnie tutaj miała takie tragiczne oblicze. Pierwsze więc lata to było poznanie tematu, głębokie i długie. Zrobiłem również kurs dla przewodników w Muzeum, co mi bardzo pomogło w dalszej mojej pracy. Dla mnie szczególnie ważne było to, że mieszkam tutaj, że cały czas mam kontakt z ludźmi, którzy tu mieszkają, jak również odwiedzają to miejsce. Przez to czułem jak funkcjonuje dzisiaj obóz. Przeszłość to jedna sprawa, a jak działa pamięć o Auschwitz dzisiaj to druga sprawa. Mieszkając tutaj mogłem poznać Oświęcim z innej perspektywy, poznać życie normalnych mieszkańców, życie parafii, która znajduje się blisko obozu, a wszystko to przenika się wzajemnie i nie można tego traktować osobno. Z drugiej strony nie było mi trudno, ponieważ nigdy nie czułem oporu ze strony mieszkańców, że jestem tu jako Niemiec. Przeciwnie, zawsze czułem się pozytywnie odbierany przez ludzi. Być może z tego powodu czasami zapominałem, że jestem Niemcem i jak ważne jest to dla innych. Ja zawsze czułem ten mój pobyt tutaj jako wewnętrzne powołanie. W pierwszych latach pobytu w Oświęcimiu szczególnie dużo czasu spędzałem na modlitwie w kościele. Pamiętam pewne zdarzenie, do kościoła przyszła zakrystianka, która zwróciła się do starszej kobiety: „Ale ten ksiądz się dużo modli”. Natomiast ta kobieta odpowiedziała: „Wiadomo, że tu dużo się trzeba modlić za Niemców”. To co usłyszałem, było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Po pierwsze, ponieważ dla niej było jasne, że to, że tutaj jestem i się modlę ma sens. A z drugiej strony ona myślała, że trzeba się modlić za Niemców – sprawców. A ja o tym nie myślałem, może nie tak bardzo. Dla mnie ważne było, aby odbudować w Oświęcimiu teraz nową relację między ludźmi na tle tego, co się stało oraz, żeby się modlić za ofiary bardziej niż dla sprawców. Ale ona miała rację. (...)

Ksiądz mówiąc o Auschwitz ciągle podkreśla, że należy być człowiekiem odpowiedzialnym. Co zatem znaczy być odpowiedzialnym po Auschwitz?

Auschwitz pokazuje, co jest możliwe negatywnie. Mój pierwszy szok po Auschwitz był taki, że widziałem, ile zła dokonali Niemcy. Ale prawie wszyscy Niemcy, których ja znałem byli przecież normalnymi ludźmi i jeśli tak, to jak to wszystko mogło się stać. Wtedy zdałem sobie sprawę, iż nie wystarczy być normalnym człowiekiem i pokój nie jest czymś normalnym. Auschwitz było możliwe i nadal będzie możliwe, ponieważ zło jest możliwe. Musimy być zatem odpowiedzialni, aby było dobro.

Czym zatem jest dla księdza Auschwitz?

Dla mnie Auschwitz coraz mniej jest symbolem, a coraz bardziej jest to coś konkretnego, co się stało. Auschwitz dla mnie jest przede wszystkim konkretnym wydarzeniem, które powstało z konkretnych przyczyn, są konkretne rany i skutki u ofiar i ich dzieci, jak również u dzieci sprawców. Auschwitz to głęboka rana w relacjach międzynarodowych i międzyludzkich, która tak mocno oddziaływuje, że zmienia nasz sposób myślenia. Aby wyleczyć stosunki między narodami i religiami trzeba patrzeć na te rany, a nie udawać, że ich nie było. Tylko z tą świadomością można budować coś nowego. Dlatego jest potrzebna konkretna praca na rzecz pojednania, poprzez spotkania i rozmowy.


Jest to fragment książki: Katarzyna Jekiełek, Halina Birenbaum i Manfred Deselaers – dwie drogi do pojednania. Oświęcim 2003. Więcej na stronach Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu, skąd zaczerpnięto fragmenty wywiadu.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Marzec 2024
N P W Ś C P S
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6
Pobieranie... Pobieranie...