Bóg przychodzi w kruchości i słabości małego dziecka, bogaty tylko w miłość i pokorę. Ilu takich ludzi stało już na progu naszych Betlejem?
Hasło to, zamieszczone niegdyś na klasztorze dominikanów na warszawskim Służewie, przypomniał o. Roman Bielecki OP w swoim tekście, w grudniowym numerze miesięcznika „W drodze”. A ponieważ mam wyjątkową słabość do gier słownych zapadło mi ono w pamięć natychmiast i towarzyszyło przez kilka dni. Dzięki temu odnowiły się w mojej głowie pytania: jakim człowiekiem stał się Bóg? I czy ja mogę być takim człowiekiem jakim był Bóg?
Bóstwo i człowieczeństwo Jezusa od czasów pierwszych chrześcijan budziło wiele kontrowersji. Od doketyzmu, gdzie uważano, że nie jest możliwe, by Bóg przyjął ludzkie ciało, przez arianizm, który przypisywał Jezusowi niższą „rangę Bóstwa” niż Bogu Ojcu, po monofizytyzm, gdzie głoszono, że Jezus miał jedną naturę Boską i jedną Osobę Boską.
Wnikliwy obserwator i słuchacz współczesności zapewne już zauważył, że dziś nie brakuje echa takiego myślenia.
Kościół odpowiedział na te wątpliwości orzekając na Soborze Chalcedońskim w 451 roku, że Jezus w jednej Boskiej Osobie zjednoczył dwie natury: Boską i ludzką. Zatem był prawdziwym Bogiem i jednocześnie prawdziwym człowiekiem w Osobie Jezusa Chrystusa.
Literatura próbująca znaleźć odpowiedź na pytanie jakim człowiekiem był Jezus jest szeroka i bardzo zróżnicowana. Nie szukając daleko; w księgarni na półce możemy znaleźć kontrowersyjną reinterpretację życia Jezusa autorstwa P. Pullmana w książce „Dobry człowiek Jezus i łotr Chrystus”, gdzie Jezus i Chrystus są bliźniakami, które urodziła Maryja. Z drugiej strony jest będąca wynikiem wnikliwych poszukiwań prawdy o Jezusie i żywej wiary w Niego książka R. Brandstaettera „Jezus z Nazarethu”. Autor oddaje w niej atmosferę miejsca, czasu i tradycji żydowskiej, w której dorasta Jezus – wzorowy syn i pracownik.
Najpewniej jednak szukać prawdy o Jezusie w Ewangelii.
Jezus jest w swoim człowieczeństwie całkowicie skierowany na Boga. Sensem Jego przyjścia i Jego ziemskiego życia jest budowanie Królestwa Bożego. Żyje po to, by każdego człowieka doprowadzić do Ojca. Wyszedł od Ojca, by do Niego powrócić i pociągnąć do Boga każdego z nas. Tym samym wzywa nas, by swoim życiem budować królestwo miłości, pokoju i jedności. By nie ranić, ale by każde nasze dotknięcie gestem, czy słowem przywracało nadzieję. Nie trzeba tutaj wypowiadać wielkich słów, wystarczy przyjrzeć się czynom, czy sprawiły, że ktoś bardziej uwierzył w miłość.
Bóg przychodzi w kruchości i słabości małego dziecka, bogaty tylko w miłość i pokorę. Ilu takich ludzi stało już na progu naszych Betlejem? Ilu stało takich nieporadnych i tak poranionych, wołając o naszą odpowiedzialność i delikatność? To przecież Emmanuel – Bóg z nami – skryty w twarzy każdego człowieka, przychodzi, by nas uwolnić od fałszywych wyobrażeń o ponawianiu i o ocaleniu… chce, byśmy pozostali uważni, byśmy odsłonili swoje wnętrze, by Inny – człowiek i Bóg – mogli zbudować z nami wspólnotę. Bo tylko miłość nadaje sens, tylko wytrwała miłość, to co małe i ubogie potrafi przemienić w prawdziwą wielkość i bogactwo.
Niech wołanie o miłość, być może w Boże Narodzenie bardziej zauważalne, nigdy nie będzie pozostawione za zamkniętymi drzwiami naszych serc. Przecież Noc Betlejemska trwa nieustannie. Trwa zawsze tam, gdzie rodzi się miłość, choćby najmniejsza, najbardziej krucha i najbardziej nieporadna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |