Uwikłani w obrazy

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 04.03.2012 00:05

Co takiego stało się, że pokolenie obrazu przestało rozumieć obraz?

Uwikłani w obrazy Henryk Przondziono/Agencja GN Odkryć zamysł Twórcy. Zachwycić się i zaufać.

Nazywani jesteśmy pokoleniem obrazu. Większość z nas woli film od książki, telewizyjną relację z wydarzenia od reportażu. Dla wielu dowiedzieć się znaczy zobaczyć. Codzienność również naznaczona jest obrazami i symbolami. Zaczynając od znaku firmy (jak odmienić logo?), która uszyła naszą kurtkę, przez wielobarwne obrazy na koszulkach, znaki na drogach, budynkach i przedmiotach codziennego użytku, na ikonkach komputerów kończąc. Mimo to mamy problem, gdy stajemy przed antyczną wazą, wschodnią ikoną, renesansowym obrazem, alegoryczną rzeźbą, czy też rozpoznać świętego po jego atrybutach. Usystematyzowany w Ikonologii Cesarego Ripa świat symboli stał się wiedzą wąskiego grona specjalistów, morzem nie do przepłynięcia dla zwykłego śmiertelnika.

Co takiego stało się, że pokolenie obrazu przestało rozumieć obraz? Spośród wielu czynników z pewnością na pierwszym miejscy trzeba wymienić rewolucję techniczną. Rzecz tyczy nie tylko obrazów. Najnowszy komputer ma problem z odczytem programów, jakimi posługiwaliśmy się przed kilku laty. Rzeczywistość wokół nas zmienia się tak szybko, że przestajemy nadążać. Jeszcze nie zdążymy przyzwyczaić się do czegoś, a już musimy przestawiać się na coś nowego. Po co zapamiętywać, rozumieć, zagłębiać się w sens, skoro to, co jest dziś, jutro popadnie w niebyt.

Tymczasem zrozumienie rzeczywistości Kościoła wymaga od nas zmierzenia się z obrazem. „W Piśmie świętym znajdujemy bardzo liczne obrazy i figury powiązane między sobą; za ich pośrednictwem Objawienie mówi o niezgłębionej tajemnicy Kościoła” (KKK 753). Na szczęście dziś jeszcze nie trzeba nikomu tłumaczyć co to jest owczarnia i pole uprawne. Mamy możliwość zobaczyć po kilku kliknięciach winnicę. Chyba każdy widział plac budowy. Większość z nas ma pozytywne doświadczenie obecności matki i rodziny. A jedyne z czym możemy mieć problem, to wizja Miasta Świętego, Jeruzalem, oblubienicy Baranka. Czy chodzi o Jerozolimę i ma coś wspólnego ze sporem o świątynne wzgórze? To nie jedyna trudność, z jaką musi zmierzyć się wpatrujący w ten obraz. Kim jest oblubienica? Kto to jest oblubieniec? Również ten pisany małą literą. Nasza kultura nie używa już takich określeń.

Wybierzmy jeden z obrazów i zatrzymajmy się przy nim. Boża budowla (1 Kor 3,9 – KKK 756). Architekt, plan, wykonawcy. Pierwszy rzadko pojawia się na placu budowy. Inżynierowie otrzymują gotowe projekty, starając się kreskom, liniom i wyliczeniom nadać konkretny kształt. Ale zanim koparka pierwszy raz ruszy łyżką (kiedyś mówiło się o wbiciu pierwszej łopaty w ziemię), muszą mieć pewność, że projekt nie ma wad, gwarantuje bezpieczeństwo jego przyszłym użytkownikom, a – co najważniejsze – będzie użyteczny. Tę gwarancję dają nie dołączone do projektu wyliczenia. Gwarancją jest podpis architekta. Punktem wyjścia do rozpoczęcia budowy jest okazane architektowi zaufanie.

Nie trzeba chyba wielkiego wysiłku umysłu, by odpowiedzieć na pytanie kto jest głównym architektem Kościoła. Ani tracić czas na poszukiwanie planu. Problem tkwi w zaufaniu i rzetelności wykonawcy. To od jego sumienności, rzetelności, pracowitości, zależy efekt końcowy. Od włożonego w pracę serca zależy, czy budowany dom będzie miał duszę. Bo naszemu Architektowi nie chodzi o byle jaki dom, ale o taki, w którym będzie chciało się zamieszkać.

Owczarnia, pole uprawne, budowla… Architekt, plan, budowniczy… Zaufanie, rzetelność, serce… Dom Boga i człowieka zarazem. Miejsce, gdzie nie będziemy już obcymi. Gdzie my będziemy domownikami.

Jednak zanim rozpoczniemy budowę trzeba poczuć się zaproszonym do galerii. Zatrzymać przed jednym tylko obrazem. Popatrzeć nań z różnej perspektywy. Odkryć zamysł Twórcy. Zachwycić się i zaufać.