Pergamon - trzymający się Jezusa

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 06.03.2012 00:54

Historia zwycięstw Kościoła jest historią doświadczania mocy imienia Jezus.

Pergamon - trzymający się Jezusa Henryk Przondziono/Agencja GN Trzymam się imienia Jezus! Jak skały!

„A trzymasz się mego imienia
I wiary mojej się nie zaparłeś.”
(Ap 2,13)

Pochwała Kościoła w Pergamonie odsyła nas do trzech wydarzeń: przywrócenia wzroku Bartymeuszowi, rozesłania uczniów w dniu Wniebowstąpienia i uzdrowienia przez świętego Piotra chromego w świątyni Jerozolimskiej. Te trzy wydarzenia łączy imię Jezus.

„Gdy wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, syn Tymeusza, siedział przy drodze.  Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną. Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Synu Dawida, ulituj się nade mną” (Mk 10,46-48).

Błaganie ślepca spod Jerycha, wzbogacone zachętą świętego Pawła z Listu do Tesaloniczan by nieustannie się modlić (1Tes 5,17), stoi u początku żywej do dziś w Kościele tradycji modlitwy nieustannej. Każdy, kto chce pogłębić praktykę modlitwy osobistej, prędzej czy później sięgnie po wskazówki Ojców Pustyni, mnichów z Góry Athos, średniowieczny Obłok niewiedzy czy Opowieści pielgrzyma. Nas jednak, w kontekście listów do Kościoła w Pergamonie, interesują dwa szczegóły.

Odpowiedzią Jezusa na wołanie Bartymeusza jest uzdrowienie ślepca. Nieustanne przywoływanie imienia Jezus sprawia, że Kościół odzyskuje wzrok. To znaczy właściwe widzenie spraw i rzeczy. Rozeznanie trudnych sytuacji, odróżnianie ziarna od plew, badanie duchów i charyzmatów – to wszystko dokonuje się nie dzięki przeczytanym księgom oraz godzinom sporów i dyskusji. To owoc nieustannego wzywania imienia Jezus. Tym żarliwszego i głośniejszego im trudniej o rozeznanie. Jeszcze głośniejszego, gdy tak zwane okoliczności domagają się, by zamilkł. Jedyną odpowiedzią na próby zamknięcia ust Kościołowi jest jeszcze głośniejsze wołanie „Synu Dawida, ulituj się nade mną”.

„Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy wyrzucać będą, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16,17-18).

Obietnicę Jezusa można streścić jednym słowem. Obrona. Jego imię jest obroną. Przed złym duchem, przed grzechem (wąż) i przed niebezpieczeństwami tego świata (trucizna). Historia zwycięstw Kościoła (jeśli takie triumfalistyczne spojrzenie jest na miejscu) to historia doświadczania mocy imienia Jezus. Szczególnym świadkiem wiary w moc imienia Jezus jest liturgia chrześcijańska. Warto w tym miejscu przytoczyć modlitwę, jaka po pierwszym skrutynium, właśnie w okresie Wielkiego Postu, jest odmawiana nad kandydatami do chrztu. „Panie Jezu (…) z miłością zatem uwolnij ich od słabości, przywróć zdrowie chorym, nasyć pragnących i udziel im pokoju. Mocą Twego imienia, które z wiarą wyznajemy, przybądź teraz i ulecz ich. Wydaj rozkaz złemu duchowi, którego zmartwychwstając pokonałeś” (OICA 164).

„Na ten widok Piotr przemówił do ludu: Mężowie izraelscy! Dlaczego dziwicie się temu? I dlaczego patrzycie na nas, jakbyśmy własna mocą lub pobożnością sprawili, że on chodzi? Bóg naszych ojców, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, wsławił Sługę swego (…) I przez wiarę w Jego imię temu człowiekowi, którego widzicie i którego znacie, imię to przywróciło pełnię sił, którą wszyscy widzicie” (Dz 3,12-13.16).

Żebrzący u bram świątyni chromy w jakimś sensie może być obrazem Kościoła, sparaliżowanego słabością swoich dzieci. Wystawionego na łaskę i niełaskę przechodniów, częstokroć spisanego na straty, wytykanego palcami. Stojącego w miejscu a czasem robiącego krok wstecz. Jawiącego się pokonanym i przegranym. Temu Kościołowi, jak chromemu, pełnię sił przywraca przywoływane z wiarą imię Jezus.

„Trzymasz się mego imienia”. Bardziej aniżeli o interpretację chodzi o praktykę. Być może po raz pierwszy przeczytaliśmy o praktyce modlitwy Jezusowej, a wspomniani autorzy są nam zupełnie obcy. Być może nigdy nie mieliśmy okazji uczestniczyć z katechumenami w pierwszym skrutynium i modlić się słowami cytowanego egzorcyzmu. Ale chyba wszyscy, przynajmniej raz w życiu, dostaliśmy za pokutę litanię do imienia Jezus. W zamyśle Kościoła chodziło o ten pierwszy krok. Pozwalający doświadczyć tego, co Pan obiecał i o czym pisał apostoł do Kościoła w Pergamonie. Kolejne należą do nas. To od nich zależy, czy otrzymamy nagrodę, przeznaczoną dla zwycięzcy – mannę ukrytą i biały kamyk, a na nim wypisane imię nowe (por. Ap 2,17).

Może warto to dość poważne rozważanie zakończyć w duchu wielkopostnej radości, to znaczy tak zwanym teologicznym humorem. Zapukała po śmierci kobieta do nieba. Wpuścił ją święty klucznik do przedsionka i zarządził egzamin. Aby uzyskać wstęp do raju musiała otrzymać czterysta punktów. Zaczęło się odliczanie. Nigdy nie opuściłam niedzielnej Mszy świętej – jeden punkt; dzieci po Bożemu wychowałam – jeden punkt; z mężem nigdy się nie kłóciłam – dwa punkty; starałam się wszystkim pomagać – dwa punkty; różaniec codziennie mówiłam – jeden punkt; księdza po kolędzie przyjmowałam – pół punktu; święconkę do kościoła nosiłam – pół punktu… Dwoi się i troi kobieta, pot po czole spływa, do głowy nic już jej nie przychodzi, a święty klucznik kręci głową. Dopiero dwadzieścia punktów. Nie będzie nieba. Usłyszawszy wyrok poderwała się kobieta z krzesła, za głowę złapała i na pół nieba wrzasnęła; Jezusie Nazareński, ratuj! Na co również święty Piotr się poderwał z fotela i w dłonie klasnął. Brawo! Masz brakujące trzysta osiemdziesiąt punktów!


 

TAGI: