Kościół może oczarować

Andrzej Macura

publikacja 11.03.2012 00:07

To określenie Kościoła, choć zdecydowanie najszersze, najbardziej do mnie przemawia. Kościół jest Ludem Bożym. Niejasne? Przeciwnie. Bardzo dokładne i nie zubażające określenie jego rzeczywistości.

Kościół może oczarować Henryk Przondziono/GN Dla Kościoła rozumianego jako wspólnota ludu Bożego żadna godziwa praca nie jest zbyteczna...

To było niesamowite doświadczenie Kościoła. Byłem już na pierwszym stopniu oazy, który umocnił mnie w moim budowaniu przyjaźni z Bogiem. Byłem na drugim, podczas którego pogłębiłem swoje rozumienie wspólnoty i znaczenia sakramentów. Ale dopiero trzeci stopień oazy otworzył mi oczy na niesamowite bogactwo Kościoła. Zarówno ten, bardziej teoretyczny, przeżywany w ciszy wiślańskiego przysiółka, jak i kolejne, które przeżywałem już jako animator w Warszawie i Toruniu.

„Ja jestem z oazy”. „A ja jestem z pustyni” rozpoczynała się opowieść księdza moderatora o pierwszym spotkaniu przybyłego do nas Małego Brata od Jezusa. „Odnowa w Duchu Świętym to takie trzecie pokolenie hipisów” – opowiadał z kolei ksiądz (wtedy jeszcze ksiądz, nie biskup) Bronisław Dembowski. Miejsca, których bohaterowie w pocie czoła codziennej pracy albo przelewając krew służyli Jezusowi. Wiele spotkań z przedstawicielami przeróżnych zakonów, ruchów, ciekawi, nieszablonowi proboszczowie. Tamte dni nauczyły mnie cieszyć się z różnorodności Kościoła. Bo gdybyśmy byli jednakowi, to…

Święty Paweł niegdyś pisał: „On ustanowił jednych apostołami, innych prorokami, innych ewangelistami, innych pasterzami i nauczycielami dla przysposobienia świętych do wykonywania posługi, celem budowania Ciała Chrystusowego, aż dojdziemy wszyscy razem do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa”. Można by tu dodać: jednych piekarzami, drugich kierowcami autobusów, a jeszcze innych pielęgniarzami. Przecież lud Boży potrzebuje zjeść, dojechać do pracy, a chorujący potrzebują tych, którzy się nimi zaopiekują. No i co nie do przecenienia, całkiem sporo członków ludu Bożego to rodzice. Ci od wprowadzania młodych w dorosły świat.

To dobrze, że w Kościele są różne posługi, charyzmaty i różne spojrzenia na rzeczywistość; że w Kościele jest miejsce zarówno dla rozmiłowanych w tradycji jak i tych, którzy próbują dostosować język głoszenia Ewangelii do współczesnych czasów. W tym Bożym ludzie, czy tego chcemy czy nie,  wszyscy jesteśmy mniej czy bardziej od siebie zależni i sobie potrzebni. Czego nie zauważy jeden, zauważy drugi. Gdy przesadzi trzeci, czwarty ma go okazję skorygować. Jesteśmy jedną, Bożą rodziną. Choć jesteśmy różni, jednak zjednoczeni . Dlaczego?

Autorzy Katechizmu Kościoła katolickiego (782) wskazują: „Kościół jest (…) ludem Bożym: Bóg nie jest własnością żadnego narodu. To On nabył dla siebie lud tych, którzy kiedyś nie byli ludem: «wybrane plemię, królewskie kapłaństwo, naród święty»". Członkiem tegoż Kościoła nie jest się przez narodzenie, ale "przez «narodzenie z wysoka», «z wody i z Ducha», to znaczy przez wiarę w Chrystusa i chrzest". Zwierzchnikiem tego ludu nie jest żaden król czy prezydent, a "Chrystus, przez którego wszyscy stajemy się «ludem mesjańskim». „Udziałem tego Ludu jest godność i wolność synów Bożych, w których sercach Duch Święty mieszka jak w świątyni; Jego prawem jest nowe przykazanie miłości, tak jak umiłował nas sam Chrystus".

Po co to wszystko? Dla zaszczytów? Nie. Ten lud Boży „jest posłany, aby być solą ziemi i światłem świata. Stanowi dla całego rodzaju ludzkiego potężny zalążek jedności, nadziei i zbawienia". Jedności, nadziei i zbawienia, nie podziałów na lepszych i gorszych czy koncentrowaniu się na wytykaniu grzechów czy straszeniu piekłem. Bo „jego celem jest Królestwo Boże, zapoczątkowane na ziemi przez samego Boga, mające rozszerzać się coraz dalej, aż na końcu wieków dopełnione zostanie również przez Boga”.

Dlatego w tym ludzie wszyscy, choć w różnym stopniu, mają zaszczyt i obowiązek udziału w potrójnej misji Chrystusa: kapłana, proroka i króla. Kapłana, gdy w różnorakich sytuacjach pośredniczą między Bogiem a światem. Proroka, gdy rozgłaszają słowem, czynem i całym życiem dzieła Bożej potęgi. Królem, gdy w pokorze służą swoim braciom w różnorakich potrzebach: od potrzeb dzieci, wymagających opieki, przez biednych i chorych po niedołężnych starców i gdy swoją pracą służy zaspokajaniu godziwych potrzeb członków tego ludu.

Tym, którzy mieli zajęcia z psychologii znane jest być może pewne ćwiczenie. Prosi się uczestników zajęć, by utożsamili się z jednym z przedmiotów znajdującej się w sali ćwiczeń i powiedzieli, jak się czują. Faktycznie opowiadają wtedy o sobie i swoich pragnieniach. Uczestnicy zazwyczaj wybierają jakieś istotniejsze przedmioty i opowiadają, jacy są ważni. Ale są i tacy, którzy powiedzą, że są tylko jedną z klepek w parkiecie: robią swoje, a ich brak zauważono by najwyżej wtedy, gdyby ich zabrakło. W Kościele rozumianym jako lud Boży potrzeba tych którzy coś konkretnego i ważnego robią. Ale swoje miejsce mogą w nim znaleźć i ci, którzy nie czują się na siłach podjąć jakichś ambitnych zadań. Drobiazg, którym się zajmują, zwłaszcza gdy harmonijnie współpracują z innymi, jest dla Kościoła też tak ważny, jak dla owych sal ćwiczeń poszczególne klepki w podłodze.

Taki Kościół kiedyś poznałem. I taki mnie zauroczył.