publikacja 10.09.2012 23:05
Najpierw jest Bóg - Ojciec - Miłość, a dopiero potem grzech i jego sens. Moralność bowiem i jej uzasadnienie w pierwszym rzędzie wynika z samego Boga i z tego kim On jest, oraz jaki ma stosunek do nas.
Taka jest perspektywa naszej spowiedzi: Ukrzyżowany. Ręce, nogi, bok. Miłość i cena za grzech.
Najtrudniej zacząć pisanie. Rozpocząć od jakiejś myśli czy wątku, potem tekst już prawie pisze się sam. Z tekstem o sakramencie pokuty i pojednania pewnie jest identycznie. Zacząć więc należy od samego Boga. Po pierwsze dlatego, że jest On początkiem wszystkiego „i chcenia i działania”, ale także w celu uniknięcia niebezpiecznego położenia akcentu na siebie samego. Sakrament pokuty może być bowiem kręceniem się wokół siebie, swoich grzechów, swojej walki z grzechem itd. Traci się wtedy wymiar teo – logiczny sakramentu. Czasem w spowiedzi, czy przygotowaniu do niej nie pojawia się nawet problem Boga. Ześrodkowanie na nas samych w sakramencie pokuty może mieć opłakane skutki. Nie tylko bowiem chodzi o zakamuflowany egoizm, ale o coś znacznie bardziej poważnego, a nawet śmiertelnego.
Myślę tu o grzechu najstraszniejszym spośród wszystkich, mianowicie o grzechu pychy. To grzech iście szatański, ponieważ sam Lucyfer został strącony sprzed oblicza Boga z jego powodu. Święty Tomasz, cytując Boecjusza, mówi: „podczas gdy wszystkie inne występki uciekają od Boga, jedna tylko pycha przeciwstawia Mu się”. To grzech najstraszniejszy ponieważ wsącza się w duszę bardzo podstępnie i daje pozory pracy duchowej i postępu. Może się bowiem tak zdarzyć, że ktoś pracuje duchowo, spowiada się, poprawia z różnych sfer, ale szatan trzyma go niewoli pychy. „Tak samo z przyjemnością wyleczyłby cię z odmrożeń, gdyby w zamian mógł ci dać raka. Pycha jest bowiem duchowym rakiem – zżera samą możliwość miłości, zadowolenia czy wręcz zdrowego rozsądku” (C. S. Lewis). Czasem ktoś przychodzi do spowiedzi i rozpoczyna spowiedź od tego, że nie ma się z czego spowiadać, bo właściwie nie grzeszy. Najczęściej dotyczy to osób starszych. Radzę wtedy, z wrodzoną sobie złośliwością, aby napisali pismo do Watykanu prosząc o rozpoczęcie procesu kanonizacyjnego. W rzeczywistości jednak jest to bardzo niebezpieczny moment, bo może być i tak, że człowiek siedzi w głębokiej ciemności, bez jakiegokolwiek światła. Wtedy rzeczywiście nic nie widać…
Żeby zakończyć temat pychy zacytuję św. Grzegorza Wielkiego: „Nadęcie pysznych przejawia się w czterech postaciach. Bo albo sądzą, że dobro, jakie jest w nich, sami sprawili; albo, jeśli wierzą, że im zostało dane z góry, uważają, że na nie sami zasłużyli; albo chełpią się posiadaniem czegoś, czego nie mają; albo pogardzając drugimi chcą pokazać, że tylko oni coś mają”. Trzeba więc zacząć od Boga i od tego kim On jest, a kim jesteśmy wobec Niego. Ta optyka ustawia także sakrament pokuty i pojednania. Oczywiście jest to temat rzeka i zamierzam go tylko zarysować. Wystarczy jeśli rozpoczniemy od medytacji nad początkiem modlitwy Pańskiej, „Ojcze nasz”. Ile ciepła i czułości jest w tym stwierdzeniu. Bóg to dobry Ojciec, może zupełnie inny od tego, którego znasz z własnego doświadczenia. Żeby dużo nie pisać proponuję odsłuchanie zapisu rozważań ojca Augustyna Pelanowskiego o Ojcostwie Boga.
http://www.zywawiara.pl/kazania/art-342.html
http://www.zywawiara.pl/kazania/art-158.html
http://www.zywawiara.pl/kazania/art-135.html
Mając prawidłowy obraz Boga można przejść do rozważenia grzechu. Zawsze tylko w tym kierunku. Fałszywy obraz Boga, lub zaczynanie rozważania o spowiedzi od grzechu kończy się rozumieniem religii jako nerwicy, stąd taka religijność zostanie odrzucona. Najpierw jest więc Bóg – Ojciec – Miłość, a dopiero potem grzech i jego sens. Moralność bowiem i jej uzasadnienie w pierwszym rzędzie wynika z samego Boga i z tego kim On jest, oraz jaki ma stosunek do nas. W Starym Testamencie wyrażone to zostało w formule „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty – Pan was Bóg” (Kpł 19, 2). W Nowym Testamencie „Bądźcie więc tak doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec Niebieski” (Mt 5, 48). Wysoko postawiona poprzeczka… Bóg nakazuje kochać, ponieważ sam jest Miłością, czasem zupełnie różną od naszych doświadczeń miłości. Jeśli wciąż mamy wątpliwości, to warto rozpocząć swoje przygotowanie od modlitwy „Ojcze nasz” w perspektywie Krzyża. Bardzo fizycznie przygotowując się do spowiedzi, odmówić tę modlitwę patrząc z bliska na Ukrzyżowanego. Powtarzałem to już wielokrotnie. Nikt, żaden człowiek, nie wymyśliłby takiego Boga! Taka jest perspektywa naszej spowiedzi; Ukrzyżowany. Ręce, nogi, bok. Miłość i cena za grzech. Norma Miłości i nasza miłość, która czasem jest za mała i przychodzi stale za późno. Jeśli potrafisz tak kochać, to nie musisz się spowiadać. Jeśli potrafisz stać się mały, bezbronny, bez cienia pychy, dajesz się ukrzyżować z miłości i prosić o wybaczenie dla swoich wrogów i tych, którzy wbijają gwoździe w twoje ciało. Jeśli nie, to czeka Cię jeszcze długa droga. To pierwsza norma miłości – sam Bóg, wyrażony przez Chrystusa.
Przyglądając się człowiekowi trzeba odkryć, że w każdym człowieku istnieje coś, co określamy mianem sumienia. Często ludzie powołują się na swoje sumienie jako ostateczną normę postępowania. „Moje sumienie nic mi nie wyrzuca”, „nie uważam tego za grzech”. Zapominają, że sumienie musi być prawe. Recta ratio, prawy rozum. I o tyle jest prawy, o ile rozpoznaje samego Boga i Jego prawo. Nie można bowiem przyjąć sumienia jako kryterium, jeśli sumienie jest zafałszowane. Proszę zwrócić uwagę, że każdy człowiek posiada sumienie, ale co można powiedzieć o sumieniu chociażby Adolfa Hitlera? Czy było to sumienie prawe? Czy więc można iść za każdym impulsem, jeśli tylko sumienie na to pozwala? Sumienie trzeba wychować. Jednym ze sposobów jest właśnie spowiedź. Swoista konfrontacja z miłością Boga w sakramencie pokuty i pojednania. To z kolei wiąże się z pokorą uznania Boga i siebie jako grzesznika, ze spojrzeniem na siebie oczyma Boga itd. Tak kształtuje się sumienie prawe.
Moralność można argumentować rozumowo i praktycznie. Tu trzeba zaznaczyć bardzo wyraźnie, że jest to metoda pomocnicza. Wystarczy przeczytać genialną księgę Przysłów, aby dostrzec tę utylitarną formę argumentacji. Niemniej ta pomocnicza metoda wywodzenia zasad moralnych z własnego prawego rozumu może być bardzo pomocna. Tu oczywiście konieczne jest uznanie, że istnieje coś takiego jak prawo naturalne i rozumność natury ludzkiej. W takiej argumentacji na pierwszy plan wychodzi schemat „żyj według zasad katolicyzmu, a będziesz żył szczęśliwie i odniesiesz korzyść”. Oczywiście, że przestrzeganie przykazań sprzyja życiu szczęśliwemu, jednak nie tłumaczy wszystkiego. Ot chociażby kazus Hioba. Rozumiem także, że dla słabych w wierze taki argument może być przeważający. Dla przykładu kobieta używająca hormonalnej antykoncepcji, o słabej wierze. Można rozpocząć przekonywanie od całkowitej nienaturalności tej metody. Po pierwsze tabletki antykoncepcyjne niczego nie leczą, ponieważ płodność nie jest chorobą, a więc jest to zachowanie nieracjonalne. Poza tym jest to całkowicie „nieekologiczne”, tzn. wprowadza w zasadniczo dobrze działający układ chaos, zaburza naturalny rytm. Ta metoda uzasadnienia ma jednak także poważną wadę. Otóż może ona ześrodkować moralność na człowieka (o tym pisałem wcześniej), ponadto trudno wtedy mówić o grzechu, skłaniamy się tu raczej do pojęcia błędu. Religia w tym przypadku łatwo wpada w filozofię w znaczeniu czysto ludzkiego wysiłku. Takie pojęcie można spotkać kiedy mylimy np. jałmużnę z filantropią czy post z dietą. W naszym rozważaniu taki błąd następuje w traktowaniu spowiedzi jak formy psychoterapii. Jakby chodziło tylko o pozbycie się winy, wyrzucenie z siebie czegoś co nas trapi. Wtedy czujemy się lepiej. Oczywiście spowiedź zawiera aspekt pozbycia się winy i może mu towarzyszyć uczucie “lekkości”, jednak istnieje zasadnicza różnica, która polega na odpuszczeniu grzechów. Psychoanalityk wysłuchuje, nie ocenia, pomaga zrozumieć źródła poczucia winy, stara się nauczyć pacjenta żyć z tymi negatywnymi (nigdy złymi) odczuciami. Nie ma tu mowy o odpuszczeniu grzechów (ten termin nie występuje), nie występuje też forma pokuty czy zadośćuczynienia (jest to bowiem dowód na nadal istniejący kompleks winy). Jest takie niebezpieczeństwo i warto zdawać sobie z niego sprawę. Niemniej drogi rozpoznania prawa moralnego występują w takiej kolejności: prawo objawione (w Biblii interpretowanej przez Kościół Katolicki), prawo odczytywane przez prawy rozum z natury ludzkiej oraz w prawym sumieniu. Oczywiście ludzka natura, sumienie, umysł czy rozum, pochodzą ostatecznie od Boga więc nic dziwnego, że można to samo prawo tam odczytać. To tyle tytułem wstępu. Właściwy obraz i kolejność.
W rozważaniu o spowiedzi trzeba zachować pewien zdrowy umiar. Chodzi o to, że można popaść w skrajności traktowania Boga jako tylko miłosiernego, oraz grzechu jako coś przekraczającego samego Boga. Pierwsza skrajność skutkuje obrazem Boga jako nieszkodliwego staruszka siedzącego gdzieś na chmurze. W konsekwencji doprowadzając do tzw. grzechu przeciw Duchowi Świętemu, który jest nieodpuszczalny. Zawiera się to w sformułowaniu „grzeszyć licząc zuchwale na Boże miłosierdzie”. Będę grzeszył, ale w końcu Bóg jest miłosierny, chrześcijaństwo jest religią miłości więc można dopuścić grzech (jak ostatnio stwierdził jeden z polityków, dopuszczając legalizację związków homoseksualnych). Tak tworzy się sumienie szerokie (laksystyczne), połykające coraz większe “kęsy grzechu”, przełykające wielbłąda. Druga skrajność to pompowane przez pychę poczucie, że grzech przerasta samego Boga. „Tak bardzo zgrzeszyłem, że sam Bóg mi nie wybaczy”. Pycha, umiejętnie podsycana przez złego ducha, w postaci wyobrażeń o księdzu, którego z butów wyrwie grzech człowieka. Otóż zaręczam, że po kilku latach siedzenia w konfesjonale ksiądz słyszał wszystkie grzechy, od «a» do «z». Strach przed spowiedzią czasem jest tylko, albo aż, zakamuflowaną pychą. Znów wracamy do tego grzechu, a właściwie rozpoczynamy fragment poświęcony grzechowi jako takiemu.
Wiele jest definicji grzechu, tego uczyliśmy się jako dzieci przed pierwszą komunią świętą. Grecki wyraz „hamartia” oznacza chybienie w cel i z tego co pamiętam, w grece klasycznej oznaczał łucznika, który nie trafił w ten punkt tarczy, który był zamierzony. Tłumaczy to w pewien sposób grzech. Trzeba przecież wyraźnie zaznaczyć, że grzech jako taki zawsze opakowany jest jako coś dobrego. Gdybyśmy zobaczyli czym jest on w istocie omijalibyśmy go szerokim łukiem. To bardzo sprytna taktyka złego ducha. Ile grzechów zostało popełnionych w imię wolności, równości, braterstwa, tolerancji, praw człowieka itd. To sytuacja doskonale znana od początku. Kiedy Bóg zasadził drzewo poznania dobra i zła oraz zabronił człowiekowi zerwać owoc. Znamy tę historię i najczęściej zupełnie błędnie ją interpretujemy. Nie chodzi przecież o to, że Bóg zabrania wiedzy i poznania. Człowiek trwał w obecności Boga i niczego mu nie brakowało. Pojawił się jednak wąż, który zasiał w serce niepewność. „Bóg nie może Cię kochać skoro czegoś Ci zabronił, pewnie coś ukrywa, nie chce się podzielić”. Wąż obiecał także człowiekowi sukces, pewną korzyść z przekroczenia Bożego prawa. Znana pokusa, polegająca na braku zaufania, że Bóg wie lepiej. Trochę podobna do dziecięcego buntu kiedy rodzice zabraniają wkładania palca do kontaktu, lub jedzenia samych słodyczy. Śmieszne to zachowanie z perspektywy lat, ale bardzo powtarzalne jeśli chodzi o pokusę. Wracając jednak do raju, kluczem jest tu poznanie, hebrajskie „jada”. Oznacza to poznanie w sensie czynnym, opanowanie czegoś, podporządkowanie. Zerwanie więc owocu było chęcią zapanowania nad dobrem i złem, decydowania o tym co złe i dobre. To postawienie się w miejsce Boga. Skutki tego grzechu widać od razu. Oskarżenie, spychanie odpowiedzialności, ukrycie się w krzakach przed Bogiem. Sytuacja powtarzana w jakiś sposób w każdym grzechu. Dziś tylko krzaki nazywają się inaczej (gazeta, praca, alkohol), reszta zostaje bez zmian. Reakcja Boga jest jednoznaczna. Człowiek zostaje wyrzucony z Ogrodu, będzie odtąd niósł w sobie tęsknotę za ziemią, z której został wzięty. Nie mógł pozostać w obecności Boga, bo grzech jest obrzydliwością w Jego oczach (grzech, nie grzesznik). W takim stanie człowiek nie mógł żyć wiecznie, aby nie potęgować skutków grzechu. Musiała przyjść śmierć, aby człowiek został wyzwolony z panowania grzechu, aby mógł wrócić do obecności Boga. Podobny schemat już wcześniej miał miejsce. Trwanie w obecności Boga i pycha – spychającą z wyżyn nieba. Wystarczył jeden grzech, wewnętrzny, w pełnej wolności i zrozumieniu, aby skończył się wygnaniem do piekła, czyli wybraniem nie – Boga. A przecież Bóg jest sprawiedliwy i nie nakłada kary większej niż ta, na którą się zasługuje. Jest miłosierny nawet w karaniu jak ojciec, który wymierza karę, nie z zemsty czy chęci odwetu, miarkując karę swoją dobrocią. Grzech więc musi być czymś w swej istocie czymś ohydnym skoro jest tak karany. Tu warto zauważyć, że bunt Lucyfera jest ostateczny i nie ma on szans na nawrócenie. Im bowiem większa świadomość i wolność w grzechu, tym kara jest większa i ciężar tegoż grzechu. W przypadku Lucyfera i zbuntowanych aniołów była to decyzja podjęta poza czasem, w sposób całkowicie wolny, a więc wybór okazał się wieczny. Człowiek nieposłuszny i popełniający ten sam grzech pychy zostaje wypędzony z raju, traci pewne dary, ponosi skutki grzechu. Skoro Bóg – Miłość tak ukarał pierwszych rodziców to grzech musi być czymś strasznym. Idąc dalej, spoglądamy na Jezusa Chrystusa, który każdą swą raną zaświadczył czym jest grzech. Łatwo wtedy zrozumieć, że musi on być złem największym ze wszystkich. Przypominam cytaty ze świętej Faustyny:
„15 III 1937. Dziś weszłam w gorzkość męki Pana Jezusa; cierpiałam czysto duchowo, poznałam, jak straszny jest grzech. Dał mi [Pan] poznać całą odrazę do grzechu. Wewnętrznie, w głębi mej duszy, poznałam, jak straszny jest grzech, chociażby najmniejszy, jak bardzo dręczył duszę Jezusa. Wolałabym tysiąc piekieł cierpieć, niż popełnić chociażby najmniejszy grzech powszedni” (Dz. 1016).
„O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić najmniejszym grzechem” (Dz. 741).
Wiemy również, że grzechy dzielimy na lekkie i ciężkie. Wolałbym jednak posługiwać się terminologią powszednie i śmiertelne ponieważ lepiej oddają ich istotę. Szczególnie w przypadku grzechu śmiertelnego, można mówić, cytując Jana Pawła II, o akcie samobójczym. Grzech śmiertelny, przypomnijmy, jest to czyn (także myśl, lub zaniedbanie) popełniany w pełnej świadomości (wiem co robię), w pełnej wolności (bez przymusu), dotyczący poważnej materii (ważnej sprawy). Grzechy nie spełniające tych kryteriów nazywamy lekkimi. Grzech śmiertelny, zgodnie ze swoją nazwą, powoduje śmierć duchową człowieka. Wypędza on Boga z duszy, co stanowi przedsmak piekła (jest to bowiem wieczna utrata Boga). Dalej powoduje utratę łaski uświęcającej, a więc tracimy cnoty poza wiarą i nadzieją, których jednak nie ożywia już miłość. Zostają one tylko po to, aby dać szansę człowiekowi na pokutę. Tracimy zasługi, przez co nawet dobre czyny dokonane w stanie grzechu śmiertelnego nie mają zasługi zbawczej. Człowiek staję niewolnikiem grzechu, jego system immunologiczny zostaje wyłączony. Słusznie więc nazywany jest grzechem śmiertelnym ponieważ zachowuje się jak wirus HIV, doprowadzając do śmierci duchowej. W przypadku zaś śmierci fizycznej w grzechu śmiertelnym, ten stan przedłużany jest na wieczność, co oznacza piekło.
Grzech powszedni nie wywołuje aż takich skutków, co nie znaczy że można go sobie lekceważyć. Lekceważony bowiem grzech lekki szybko staje się wadą a nawet grzechem ciężkim. Trochę jak gromadzenie podczas wędrówki w górach małych kamieni w plecaku. Po jakimś czasie ich ciężar stanie się powodem zatrzymania wędrowca. Grzech powszedni pozbawia nowej łaski, która powoduje wzrost. Powoduje także zmniejszenie żarliwości, przez co łatwo zatrzymać się na drodze doskonałości lub wprost stoczyć w grzech śmiertelny. Jeśli bowiem przyzwyczajamy się do grzechów powszednich i usprawiedliwiamy się, że są to tylko tego rodzaju grzechy to łatwo nam np. opuszczać się w modlitwie. Dziś modlić się będę krócej o jedna minutę, jutro także itd., aż w końcu modlitwa zostanie ograniczona do minimum lub zostanie porzucona. Tyle nieco suchej teorii. Rozpatrzmy przykłady praktyczne. Jeśli ktoś spowiada się z opuszczenia niedzielnej Mszy świętej to jeszcze nic spowiednikowi nie mówi. Jest to oczywiście grzech śmiertelny. Gdy jednak ktoś jest w szpitalu, trudno mówić tu o grzechu. Trzeba bowiem oceniając swoje zachowania brać pod uwagę kryteria oceny tzn. sam przedmiot, intencję, okoliczności. Powyższy przykład dotyczył oczywiście okoliczności, które zmieniły ocenę moralną czynu. Dalej, a właściwie na samym początku jest sam przedmiot czynu. Może on być dobry, obojętny lub zły sam w sobie. Czyn dobry to ten zgodny z prawem Boga i dobrem człowieka jako osoby. Są jednak czyny wewnętrznie złe ze względu na swój przedmiot, wymienia je Drugi Sobór Watykański:
„Wszystko, co godzi w samo życie, jak wszelkiego rodzaju zabójstwa, ludobójstwa, spędzanie płodu, eutanazja i dobrowolne samobójstwo; wszystko, cokolwiek narusza całość osoby ludzkiej, jak okaleczenia, tortury zadawane ciału i duszy, wysiłki w kierunku przymusu psychicznego; wszystko, co ubliża godności ludzkiej, jak nieludzkie warunki życia, arbitralne aresztowania, deportacje, niewolnictwo, prostytucja, handel kobietami i młodzieżą, a także nieludzkie warunki pracy, w których traktuje się pracowników jak zwykłe narzędzia zysku, a nie jak wolne, odpowiedzialne osoby: wszystkie te i tym podobne sprawy i praktyki są czymś haniebnym” (Gaudium et Spes 27).
Czynów wewnętrznie złych nie można usprawiedliwiać okolicznościami czy intencją, co jest dziś niestety dość powszechne. Usprawiedliwia się np. eutanazję miłosierdziem względem osoby cierpiącej, czy aborcję złą sytuacją materialną matki. W przypadku czynów obojętnych, kierunek moralny można im nadać przez okoliczność lub intencję. Jedzenie i picie np. jest czynem obojętnym, jednak obżarstwo czy picie w pewnych okolicznościach jest już czynem złym podlegającym ocenie moralnej.
Dalej znajduje się intencja. Mówi ona o skierowaniu czynu (myśli lub zaniedbania) w jakimś celu. „Intencja sprawia, że czynność z przedmiotu obojętna, staje się dobra lub zła (np. odwiedziny u znajomych, gdy są podjęte z intencją sprawienia im przyjemności, złożenia życzeń, pocieszenia – są czynem dobrym, ale gdy są podejmowane z intencją zrobienia awantury – są czynem złym). Czynność z przedmiotu dobra przez intencję staje się mniej lub więcej dobra (np. „wdowi grosz”) albo zła (np. modlitwa lub jałmużna – z przedmiotu jest dobra, ale dawana dla po–chwały jest czynem złym). Czynność z przedmiotu zła – przez intencję staje się mniej zła, ale nigdy dobra (por. KKK 1753). Tutaj obowiązuje żelazna zasada: cel nie uświęca środków. Nie można – przypomina tę naukę Kościoła papież Jan Paweł II – uznać ludzkiego działania za moralnie dobre jedynie na tej podstawie, że prowadzi ono do osiągnięcia takiego czy innego celu, albo tylko dlatego, że intencja podmiotu jest dobra” (Veritatis Splendor 72).
W końcu okoliczności, o których pisałem już wyżej. „Okoliczności mogą także sprawić, że czyn z przedmiotu obojętny stanie się dobry lub zły, a czyn dobry z przedmiotu stanie się lepszy lub zły (np. modlitwa spełniona kosztem obowiązków); ale czyn z przedmiotu zły pod wpływem okoliczności nigdy nie stanie się dobry (np. kłamstwo w jakiejś sytuacji nigdy nie stanie się czynem usprawiedliwionym i moralnie dobrym). Okoliczności nie mogą same z siebie zmienić jakości moralnej samych czynów; nie mogą uczynić ani dobrym, ani słusznym tego działania, które jest samo w sobie złe” (KKK 1754). Jak napisał ksiądz Twardowski:
Pewien ksiądz pouczał jak robi się rachunek sumienia: “Nie mów, że trzepałeś kożuch, gdy w tym kożuchu był wujek. Nie mów, że przejechałeś butelkę, gdy ta butelka była w kieszeni przechodnia. Nie mów, że tylko ukradłeś sznurek, jeżeli do tego sznurka przywiązany był koń”.
Warto tu jeszcze wspomnieć o ignorancji (niewiedzy). Jest ona zawiniona (kiedy mogliśmy się dowiedzieć, że coś jest złego), lub niezawiniona. W przypadku stosowania środków antykoncepcyjnych ktoś może nie wiedzieć, że są one czynem grzesznym. Oczywiście trudno w to uwierzyć przy powszechnym dostępie do informacji. Poza tym nakłada to obowiązek troski także o wiedzę z zakresu moralności. Stąd katecheza, homilie, lektura duchowa, dobre strony w Internecie, wszystko to ma zapewnić pewien podstawowy poziom wiedzy, także z tego zakresu. Jeśli ktoś nie uważał np. podczas lekcji religii, gdy omawiane były tematy moralności, sam ponosi odpowiedzialność za swoją niewiedzę, nie można zatem mówić o ignorancji niezawinionej.
Przechodząc do spowiedzi sakramentalnej samej w sobie wypada zauważyć pewien ciekawy, aczkolwiek niepokojący fakt. Z jednej bowiem strony spowiedź jest negowana (“co się będę spowiadał jakiemuś człowiekowi, Bóg zna moje grzechy, poza tym pewnie jest gorszy ode mnie”), z drugiej strony mnożą się tytuły prasowe i programy telewizyjne, w których ludzie dokonują swoistej “świeckiej spowiedzi”, wywlekając często największe brudy ze swojego życia przed milionami odbiorców. Poza tymi, którzy “chlubią się tym, czego powinni się wstydzić”, jest pewnie taka grupa osób, która odrzucając formę spowiedzi sakramentalnej czuje ciężar swojej winy i w ramach swoistego usprawiedliwienia, wyrzuca swój grzech (nie nazywając go najczęściej w ten sposób) przed anonimowym odbiorcą lub zamieniając konfesjonał na kozetkę psychoanalityka. Przybiera to bardzo różną formę od zwierzania się przyjacielowi, przez rozmowy w pociągu do wspomnianych już telewizyjnych programów.
Wracając do tematu.
Grzech wywołuje potrójny skutek. Wyobraźmy sobie ojca, który kocha swoje dziecko więc przestrzega go przed zabawą w okolicy drogocennej wazy. Dziecko jednak, mimo przestróg ojca, powoduje upadek wazy, samo doznaje obrażeń niszcząc przy tym drogocenną pamiątkę. Jaki jest więc skutek? Otóż najbardziej widocznym skutkiem są obrażenia na ciele dziecka i ślady jakie będzie ono nosiło w związku z tym wydarzeniem. Jednak to nie wszystko. Ojciec, którego zakaz złamano, cierpi z powodu obrażeń dziecka, oraz doznaje niesprawiedliwości z powodu zachowania potomka. Co więcej rodzina doznaje uszczerbku z powodu konieczności leczenia dziecka, nie wspominając o zniszczeniu wazy. Ten być może głupi przykład ilustruje skutek jaki wywołuje każdy grzech. Najpierw stanowi on wypowiedzenie posłuszeństwa Ojcu, następnie wywołuje obrażenia w duszy człowieka przez zniszczenie pewnej sfery, w końcu rani on wspólnotę Kościoła osłabiając Go przez pozbawienie dobra. Dotyczy to każdego grzechu, nawet tego popełnianego w samotności oraz takich, o których mówi się, że nikomu nie szkodzą. Dla przykładu. Bóg dał człowiekowi piękny dar w postaci płciowości. Jest to dar o tyle wspaniały, że dotyka samego aktu stwórczego. Co do tego daru Bóg określił pewne normy i granice. Człowiek może oczywiście ich nie respektować i tego pięknego daru używać w sposób niewłaściwy. Podobnie jak na obrazie «Mona Lisa» autorstwa Leonarda da Vinci można kroić kiełbasę (przykład ks. Pawlukiewicza). Konsekwencją złego używania tego daru w człowieku będzie zniszczenie bądź wypaczenie tej sfery, skutkujące w przyszłości. Tu na chwilę trzeba się zatrzymać nad pojęciem przyczyny i skutku. Otóż w rzeczywistości fizycznej przyczyna i skutek następują najczęściej zaraz po sobie. Ot, jeśli człowiek nie ma ochoty przestrzegać prawa grawitacji i wyjdzie z dziesiątego piętra budynku, skutek nastąpi zaraz po przyczynie i natychmiast widać skutek łamania prawa grawitacji. W przypadku łamania prawa moralnego zasadniczo skutek ma miejsce dużo później. I dopiero podczas długotrwałej pracy duchowej możliwe jest odkrycie przyczyny i zaaplikowanie niezbędnych leków. Widać to podczas pracy w konfesjonale, a konkretnej w stałym spowiednictwie osób borykających się właśnie z konsekwencjami grzechów przeciw szóstemu przykazaniu. Grzechy te bowiem bardzo głęboko ranią wnętrze człowieka i nieraz trzeba długiego czasu, aby się z nich wyzwolić. Zostają więc w człowieku pewne ślady, konsekwencje jego czynów. I tu ważna uwaga, spowiedź sakramentalna zmywa winę, pozostawia natomiast konsekwencję grzechu zwaną karą doczesną. W jaki sposób sobie z nią poradzić opiszemy w punkcie dotyczącym zadośćuczynienia. Teraz ograniczymy się tylko do stwierdzenia, że tę karę doczesną możemy “odpracować” już tu na ziemi lub w czyśćcu po naszej śmierci (z całego jednak serca polecam opcję pierwszą gdyż czyściec jak opisują mistycy nie jest najprzyjemniejszym stanem/miejscem. Poza tym chrześcijanin jest człowiekiem o podejściu maksymalistycznym jeśli chodzi o kwestię zbawienia więc powinien pragnąć nieba przede wszystkim).
Jeśli chodzi o sakrament pokuty i pojednania, jak też o pozostałe sakramenty zawierają one łaskę, udzielają jej tym, którzy nie stawiają jej przeszkody i to przez sam znak sakramentalny (ex opere operato). Każdy sakrament daje poza łaską uświęcającą także łaskę sakramentalną, czyli powoduje określone skutki zależne od rodzaju sakramentu. Jeśli wyobrazić sobie podejście ilościowe, to sakrament pokuty tworzy w nas łaskę, której ilość zależy od Boga i od nas (uczy tak sobór Trydencki). Oczywistym jest, że Bóg jest absolutnie wolny w rozdzielaniu łask. Katechizm mówi, że Bóg związał zbawienie z sakramentem Chrztu, ale sam nie jest związany swoimi sakramentami” (KKK 1257). Jednak wielokrotnie na kartach Ewangelii znajdujemy zapewnienie, że ten kto prosi otrzymuje, kto szuka znajduje, a kołaczącemu otworzą, oraz że Bóg ceni natrętną modlitwę, szczególnie jeśli zanoszona jest ona w imię Jezusa. Ważnym jest więc, przygotowując się do spowiedzi, prosić o większą obfitość łask. Od naszej strony towarzyszyć powinno nam święte pragnienie przyjęcia oraz gorliwość w chwili przyjmowania. “Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni”. Gorliwość polegać będzie na tym, aby Bogu niczego nie odmawiać, aby pozwolić mu na działanie w duszy oraz by współpracować z Nim ze wszystkich swoich sił.
Po co więc spowiedź? Powiedzieliśmy już, że chociaż zawiera ona element terapeutyczny w postaci wyznania win, daje ona przede wszystkim odpuszczenie grzechów oraz łaskę potrzebną do walki z grzechem. Poza tym, zawiera ona jeszcze przyznanie się do winy. Człowiek wypowiadając na głos swoje grzechy staje z nimi oko w oko, stąd ważna jest forma spowiedzi. Najgorzej gdy spowiadamy się z grzechów innych osób (“bo mój syn to…”, “bo ten rząd to…”), lub kiedy używamy magicznej formy zaimka zwrotnego “się”, jakby szyba sama się stłukła. Otóż w spowiedzi należy używać formy “ja zrobiłem, zgrzeszyłem, zaniedbałem, pomyślałem itd.” Nadaje to osobisty charakter wyznaniu win. Poza tym spowiedź przed kapłanem, tak bardzo krytykowana i odrzucana, daje możliwość obiektywizmu. Człowiek jest bowiem mistrzem samozakłamania. Ileż to ideologii zostało dorobionych chałupniczą metodą do naszych grzechów, ile racjonalizacji, przeniesień i innych mechanizmów obronnych. Człowiek potrafił przecież tłumaczyć największe zbrodnie i w te tłumaczenia wierzyły i nadal wierzą miliony (patrz aborcja). W przedarciu się przez te mechanizmy pomaga właśnie ktoś mający nie tylko pewną wiedzę z zakresu moralności czy duchowości, ale także patrzący obiektywnie. Zawsze w tym miejscu przypomina mi się analogia z pewną chorobą dotyczącą głównie kobiet. Chodzi mi mianowicie o anoreksję. Kobieta stojąca przed lustrem i wyglądająca jak szkielet potrafi mówić o sobie, że jest gruba i musi się odchudzać. Skoro w sferze psychofizycznej potrafimy się tak oszukiwać, to ile bardziej w sferze duchowej. Ktoś z zewnątrz może odkryć mechanizmy tkwiące w nas, których sami nie widzimy, nikt bowiem nie jest sędzią we własnej sprawie. Nie są to problemy nowe, już święty Augustyn pisał:
„Są ludzie wyobrażający sobie, że do zbawienia wystarczy wyspowiadać się przed Bogiem, przed którym nic się nie może ukryć i który czyta sekrety serc wszystkich, ponieważ nie chcą, czy to z powodu wstydu, czy to dumy, czy też lekceważenia pokazać się kapłanom, chociaż nasz Pan wyznaczył ich by rozeznawali różne rodzaje trądu. Wyzwól się z tego błędnego poglądu i nie wstydź się wyznać winy przed zastępcą Pana Boga. Ponieważ musimy poddać się osądowi tych, którymi On nie wzgardził jako Swymi zastępcami. A zatem gdy jesteś chory, poślij po kapłana by do ciebie przyszedł i wyjaw przed nim wszystkie sekrety twego sumienia. Nie dopuść byś dał się zwieść fałszywej religii tych, którzy odwiedzając cię mówią, że wyznanie grzechów jedynie przed Bogiem, bez udziału kapłana może cię uratować. Nie przeczymy, że konieczne jest często zwrócenie się do Boga i wyznanie Mu naszych grzechów, lecz przede wszystkim, potrzebujemy kapłana. Uważaj go za Anioła posłanego przez Boga; otwórz przed nim najgłębsze sekrety swego serca; wyjaw mu wszystko, co sprawia ci największy kłopot; nie wstydź się opowiedzieć jednemu człowiekowi tego, czego nie wstydziłeś się popełnić w obecności wielu. Zrób zatem, pełną spowiedź, bez ukrywania lub usprawiedliwiania swoich błędów. Bądź szczery i dokładny; nie rób żadnych wybiegów albo rozwlekłych wypowiedzi, które tylko zaciemniają i gmatwają prawdę. Zwróć uwagę na okoliczności twoich grzechów, miejsca, sytuacje i osoby, jednakże bez wskazywania ich“.
Przechodzimy do rzeczy praktycznych, chociaż nie zabraknie i teorii, bowiem jak mawiał mój promotor “nie ma nic lepszego dla praktyki niż dobra teoria”. Przygotowanie do spowiedzi już delikatnie zarysowaliśmy. Może ktoś zapytać jak często się spowiadać. Otóż nie ma jednej właściwej odpowiedzi. Przykazanie mówi, że minimum raz w roku. Problem polega na tym, że tak jak raz w roku się raczej nie myjemy, tak spowiedź raz do roku nie zagwarantuje nam wzrostu w życiu duchowym. Zwyczajowo przyjmuje się, że optymalną spowiedzią jest ta odbywana co miesiąc (pomijam tu szczególne przypadki np. skrupulantów). Dobrze jest więc wpisać sobie do kalendarza daty kolejnych spowiedzi, ponieważ dziwnym trafem jeśli nie jest to ustalone to zaraz spada nam na głowę mnóstwo spraw do załatwienia na wczoraj. Najlepiej, aby spowiadać się poza Mszą świętą. Czasem wymaga to pewnego trudu, ale trudno wyobrazić sobie owocny dialog przy grających organach, kolejce penitentów itd. Najważniejszym jednak powodem jest to, że nie uczestniczymy wtedy w liturgii Mszy świętej. Ten problem nie jest do końca rozwiązany w naszej rzeczywistości, ale trzeba go zaznaczyć z całą ostrością. Spowiedź podczas Mszy świętej niedzielnej powoduje brak uczestnictwa w tejże Mszy. Przecież, chociaż jesteśmy tam fizycznie, nie ma nas jako uczestników liturgii. Skoro Msza święta zakłada charakter dialogiczny, to stojąc w kolejce do konfesjonału i powtarzając w myśli grzechy, oraz spowiadając się w trakcie czytań nie uczestniczymy we Mszy. Jakimś rozwiązaniem jest spowiedź kwadrans przed Mszą, ale i ta opcja ma swoje minusy. Optymalną formą jest więc spowiedź poza Mszą, podczas dyżuru kapłana, gdy wiadomo, że nie “odpuka nas” on z powodu zbierania tacy. Nie trzeba chyba dodawać, że zwyczajnym miejscem spowiedzi jest konfesjonał, najczęściej tak zbudowany, aby zapewnić teologiczny wymiar tego sakramentu (kapłan siedzi w postaci sędziego, penitent klęczy jak skruszony grzesznik, kratka zapewnia anonimowość itd.).
Z drugiej klasy szkoły podstawowej pamiętamy także o tzw. warunkach dobrej spowiedzi. Ważna tu jest zarówno nazwa tychże jak i ich kolejność. Nieporozumieniem jest robienie rachunku sumienia, żalu za grzechy, postanowienia poprawy w kolejce do konfesjonału podczas Mszy świętej. Ponadto złe przeprowadzenie tych ćwiczeń może spowodować, że spowiedź będzie nieważna lub spotkamy się w konfesjonale z odmową rozgrzeszenia (więcej na ten temat w punkcie o samej spowiedzi). Otóż zanim zaczniemy od rachunku sumienia, przypomnijmy, że należy stanąć w obecności Boga, uświadomić sobie Jego miłość, można patrzeć na krzyż, dać sobie czas. Poprosić Ducha Świętego o światło na tej drodze, o pełną uczciwość, o Boże oczy, które patrzą na nas z miłością.
Rachunek sumienia.
Polska nazwa bywa myląca, podpowiada bowiem jakiś rodzaj księgowości grzechów. Nazwa łacińska jest chyba bliższa istocie tego ćwiczenia (celowo używam tu słowa ćwiczenie, ponieważ wymaga ono trudu, oraz prowadzone regularnie i w sposób prawidłowy przyczynia się do wykształcenia pewnej sprawności). Otóż jest to pewnego rodzaju egzamin sumienia, w którym jak w lustrze odbijamy swoje myśli, czyny, słowa i zaniedbania. Wspominałem już o prawości sumienia jako warunku dobrej spowiedzi. Otóż tę prawość ćwiczymy właśnie w rachunku sumienia poprzez “akt, który powinien być nie tylko trwożliwą introspekcją psychologiczną, ale szczerą i spokojną konfrontacją z wewnętrznym prawem moralnym, normami ewangelicznymi podanymi przez Kościół, z samym Jezusem Chrystusem, który jest naszym nauczycielem i wzorem życia, oraz Ojcem niebieskim, który powołuje nas do dobra i doskonałości” (Jan Paweł II). Potrzeba tu pokory, aby przyznać Bogu rację, oraz Kościołowi Rzymskiemu, że nieomylnie naucza pewnych prawideł, choć my nie musimy wszystkiego rozumieć. Pozwala to zobaczyć innych oczyma Boga i wybaczyć im krzywdy, które nam zadali, oraz zrobić pierwszy krok do przebaczenia samemu sobie a także wyciągnąć wnioski na przyszłość. Rachunek sumienia może być formą modlitwy, w której nie tylko przypatrywać się będziemy naszym upadkom, ale także pozwolimy sobie na odkrycie Bożego działania w nas poprzez postęp duchowy w jakiejś dziedzinie. Warto u początku rachunku sumienia odbyć conffesio laudis, aby przed sobą i spowiednikiem zdać sprawę z dynamiki życia duchowego. Najlepiej ćwiczyć swoje sumienie, robiąc codzienne rachunki sumienia. W duchowości katolickiej znana jest modlitwa na zakończenie dnia zwana kompletą. Rozpoczyna się ona rachunkiem sumienia z dnia, który właśnie się kończy. Jest to pozostałość po starej i pięknej praktyce zwanej meditatio mortis (medytacja śmierci). Polegało to w skrócie na uświadomieniu sobie przed spoczynkiem tego, co powinniśmy jeszcze zrobić przed snem będącym analogią śmierci. Oddać komuś jakąś własność, przeprosić kogoś tak, aby żadnego “długu” nie przenosić na życie po śmierci. Warto wrócić do podobnej praktyki, codziennego rachunku sumienia przed snem, rozpatrując swoje postępowanie w ciągu całego dnia.
W rachunku sumienia musimy odróżnić grzechy śmiertelne (te trzeba koniecznie wyznać co do ilości i okoliczności mogących wpływać na ocenę moralną), od grzechów lekkich. W przypadku wątpliwości co do ciężaru grzechu, przy prawym sumieniu, można przypuszczać na 99 procent, że mamy do czynienia z grzechem lekkim. Można wtedy przystąpić do Eucharystii, wzbudzając normalny żal za grzechy i odmawiając spowiedź powszechną na początku Mszy świętej. Jezus nie został w Eucharystii jako nagroda za dobre sprawowanie, przecież nikt nie zasłużył na taki dar. Wracając do praktyki rachunku sumienia. Jak wykonać to ćwiczenie poprawnie? Otóż można posługiwać się kilkoma metodami. W przypadku częstej spowiedzi, jest to łatwiejsze, na tym polega funkcja cnoty. Kolejnym nieporozumieniem jest także robienie rachunku sumienia z długiego okresu, poprzez zastanowienie się. To bardzo częsta przypadłość tego ćwiczenia. “Tak się zastanowiłam co źle zrobiłam”. Otóż po pierwsze rachunek sumienia obejmuje słowa, myśli, uczynki i zaniedbania. Po drugie jeśli ktoś się spowiadał ostatnio 5 lat temu i opowiada, że tak właśnie robił rachunek sumienia, to proszę go wtedy by powiedział co jadł na kolację 3 lata temu, 12 marca. Najczęściej taki przykład i wytłumaczenie tego błędu skutkuje. Niemniej przy takim rachunku sumienia należy odłożyć rozgrzeszenie, ponieważ generalnie konfesjonał nie jest miejscem, gdzie kapłan dokonuje rachunku sumienia za penitenta. Można więc posłużyć się rachunkiem sumienia gotowym, znajdującym się np. w książeczce do nabożeństwa lub internecie. Niebezpieczeństwo tej metody polega na pewnym schemacie, poza który po jakimś czasie trudno wyjść. Poza tym, takie gotowce, nie wprowadzają różnicy między kobietą a mężczyzną, wolnym a zamężnym, księdzem a świeckim itd. Różne obowiązki stanu powodują, różne formy relacji, zobowiązań i zróżnicowanie grzechów w ich obrębie. Tak więc można dokonywać rachunku sumienia za pomocą tekstów biblijnych (np. hymnu o miłości, modlitwy Ojcze nasz, przypowieści o marnotrawnym synu). Można posłużyć się katechizmem zawartym w książeczce do nabożeństwa. Otóż znajdziemy tam różne formy wyszczególnionych grzechów np. grzechy główne z pychą na czele, to te wady od których pochodzą inne. Wykryć należy zasadniczy problem, omijanie bowiem problemu głównego sprawi, że będziemy zajmować się plamą na obrusie, podczas gdy płonie dom. Dalej znajdują się grzechy cudze, z których jak pokazuje praktyka, spowiadamy się równie rzadko jak z zaniedbań dobra. Jeśli uczestniczymy w czyimś grzechu, jeśli go pochwalamy, zachęcamy, aprobujemy, jeśli nie ujawniamy grzechu gdy to konieczne lub chronimy grzesznika przed sprawiedliwą karą popełniamy tzw. grzech cudzy. Jest bardzo ważne przypomnienie ponieważ mnóstwo grzechów hula po świecie ponieważ nikt im się nie przeciwstawił. Zgoda rodziców na życie bez ślubu dzieci, korupcja, mowa o tolerancji zasłaniającej grzech, wszędzie tam popełniamy grzech zwany cudzym, za który odpowiadamy moralnie. Znaleźć można także np. grzechy wołające o pomstę do nieba itd. Można także zrobić rachunek sumienia w oparciu o dekalog. Należy jednak uważać, aby nie traktować tej formy na sposób skrótowy tzn. piąte “nie zabijaj”, przecież nie zabiłem nikogo, idę dalej. Dekalog bowiem jest streszczeniem moralności i hasłem wywoławczym dla przestrzeni dużo szerszych niż tylko prosty zapis “nie zabijaj”. Warto w tym miejscu sięgnąć do Katechizmu Kościoła Katolickiego, w którym każde z przykazań zostało dość dokładnie zanalizowane. Proste “nie kradnij”. Niby oczywiste, ale gdyby zastanowić się nad zmarnowanym czasem, który można było poświęcić rodzinie. Gdyby sprawdzić wszystkie pliki i programy na komputerze oraz ich legalność. Gdyby zdać relację z rzetelności pracy. Gdyby zbadać sumienie pod kątem mienia publicznego i mojego stosunku do dobra wspólnego. Gdyby zważyć zmarnowaną żywność, zbadać talenty, które z lenistwa zaniedbaliśmy. Gdyby dokładnie sprawdzić zeznania podatkowe itd. Zwykłe “nie kradnij”?
Dekalog zazwyczaj przedstawiany jest w formie dwóch tablic. Na pierwszej są przykazania dotyczące Boga (I-III), na drugiej dotyczące człowieka i jego relacji z innymi (IV-X). Warto zauważyć, że przykazania są ułożone w pewnej kolejności od najważniejszego. Pierwsze jest pierwsze. Stosunkowo łatwo nam analizować drugą tablicę i rozpoczynać spowiedź od szóstego przykazania, podczas gdy problem leży w pierwszym. To sex jest moim bogiem, ja uczyniłem się bóstwem, ambicję, pracę, używki, cokolwiek. Złamanie pierwszego przykazania wcale nie skutkuje ateizmem, skutkuje wiarą we wszystko inne poza Bogiem i swego rodzaju kultem. Kolejność przykazań ukazuje to, co nazywamy porządkiem miłości. Najpierw jest Bóg, potem rodzina, na końcu inni ludzie. Taki też kierunek powinien mieć rachunek sumienia. Warto wiedzieć, że dekalog jest tak kompletnym streszczeniem zasad, że państwo Izrael po dziś dzień nie ma konstytucji…
Trzeba tu zaznaczyć jeszcze jedną możliwość. Otóż z niektórymi grzechami związana jest kara kościelna. Jest to dość skomplikowany problem ponieważ nie każdy kapłan może zdjąć taką karę przed udzieleniem rozgrzeszenia. Ogólnie polega to na tym, że w przypadku najcięższych grzechów człowiek zaciąga karę kościelną. Najczęstszym takim przypadkiem jest grzech aborcji, który pociąga za sobą (przy spełnieniu warunków, o których pisałem wcześniej w stosunku do grzechu ciężkiego) karę ekskomuniki latae sententiae zarezerwowaną Stolicy Apostolskiej. Brzmi to mądrze, a polega na nałożeniu kary przez sam fakt dokonania czynu na osobę, która dokonała aborcji, jak też na wszystkich, którzy jej pomagali, zachęcali oraz pozytywnie współdziałali. Nie potrzeba tu żadnego wyroku sądu, człowiek dopuszczający się takiego czynu sam ściąga na siebie tę karę i stawia się poza wspólnotą (ex communio) Kościoła. Warto tu wspomnieć o sprawie “Agaty”, której miejsce aborcji wskazała ówczesna minister, dzisiejszy marszałek Sejmu, Ewa Kopacz, lekarz pediatra…
Tak jak pisałem tego typu kary nie może zdjąć każdy kapłan ze względu na wagę grzechu.
Jeśli jednak mimo całego procesu rachunku sumienia nadal ktoś twierdzi, że jest jak Matka Boża i Pan Jezus, tzn. bezgrzeszny to dedykuję mu ten fragment Pisma:
“Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. (…) Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki” 1 J 1, 8–10. Dalej, na pewnym etapie życia duchowego nie popełnia się już grzechów śmiertelnych i minimalizuje się grzechy powszednie. Nie znaczy to jednak, że osiągnęliśmy już stan niebiańskiej szczęśliwości. Otóż unikanie grzechu to dopiero połowa drogi. Należy bowiem wypracowywać cnoty i dążyć do zjednoczenia z Bogiem przez ascetykę oraz mistykę.
Przebrnąwszy przez rachunek sumienia docieramy do punktu drugiego, czyli żalu za grzechy. Kiedy człowiek uświadamia sobie kim jest Bóg, jak bardzo zranił Go i siebie grzechem, rodzi się stan zwany żalem za grzechy. Niekoniecznie musi być to jakiś stan uczuć. Jest to bowiem raczej przeświadczenie o miłości Boga skonfrontowanej z ohydą mojego grzechu. To swego rodzaju “ból duszy”. Zagubione gdzieś nabożeństwo do świętego Dobrego Łotra mogłoby nas tu wiele nauczyć…
Łacińskie contritio oznacza zgniecenia, łamanie, anulowanie. Przedstawia więc stan człowieka rozumiejącego wagę swojego grzechu, jak też zerwanie więzi z tym grzechem. Czasem jednak ciężko jest żałować za grzechy, które wiążą się z jakąś formą przyjemności. W czasie niektórych spowiedzi aż czuć delektowanie się wyznanymi grzechami. Pytam więc wtedy zazwyczaj czy penitent, gdyby sytuacja wróciła, zrobiłby to samo. Jeśli odpowiedź jest twierdząca trzeba się poważnie zastanowić nad udzieleniem rozgrzeszenia. Jeśli jednak występuje owy “ból duszy” to może być on dwojakiego rodzaju. Pierwszy żal “doskonały płynie z miłości do Boga i z tego, że Boga zraniło się grzechem. Drugi “niedoskonały” płynie np. z powodu strachu przed piekłem. Wystarczającym jest ten drugi jeśli chodzi o warunki sakramentu pokuty. “Akt attritio lub skruchy, powinien być prawdziwy i formalny (tj., nie udawany); powinien być nadprzyrodzony, (tj. zainspirowany i zależny od łaski oraz motywowany pewnym rozważaniem poznanym dzięki światłu wiary); musi być najwyższy (tj., penitent musi postrzegać grzech za największe zło – nie wymaga to intensywnego poczucia smutku, lecz raczej przeświadczenia o złu zawartym w grzechu); oraz musi być powszechny (tj. rozciągać się na wszystkie grzechy śmiertelne danej osoby). Naturalny smutek albo wyrzuty sumienia (oparte na jakimś doczesnym motywie, jakim jest np. wstyd) nie są wystarczające ponieważ Sakrament Pokuty przynależy do porządku nadprzyrodzonego”. W przypadku braku kapłana, a w niebezpieczeństwie śmierci należy wzbudzić akt żalu doskonałego, z intencją spowiedzi sakramentalnej jeśli będzie ku temu sposobność. W teorii łatwo to wyrazić, na szczęście sam Bóg ocenia serce człowieka. Trudno jednak polegać na tym rodzaju pojednania jeśli w ciągu życia nie praktykowało się tego ćwiczenia. Znów można posłużyć się na koniec tekstami Pisma, choćby psalmem 51 “Miserere”.
Mocne postanowienie poprawy nie jest prężeniem duchowych muskułów. Zaparciem się siebie i obietnicą nie-grzeszenia więcej. Tu znów może dojść do głosu nasz stary wróg, czyli pycha. Można budować ten aspekt przygotowania tylko na sobie, lub na niezadowoleniu z siebie. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwym postanowieniem poprawy. Jeśli bowiem określimy co jest naszym grzechem, to czas na plan naprawczy. Plan taki musi być mądrzejszy od doraźnego łatania dziur w Polskich drogach, musi być realny. Najczęstsze błędy to syndrom Matki Bożej (“więcej nie będę grzeszyć”), syndrom proszku do prania (“chcę się poprawić ze wszystkiego”) oraz syndrom mnicha (“będę się więcej modlił”). Wszystkie te zapewnienia są warte mniej więcej tyle samo, co rozkład jazdy na stacji PKP. Tu czas i miejsce na bardzo konkretne decyzje i środki. Np. codziennie wraz z apelem Jasnogórskim odmówię dziesiątek różańca w intencji dusz w czyśćcu, albo ustawię budzik 10 minut wcześniej niż dotychczas, aby odmówić poranną modlitwę, skasuję pewne filmy z dysku komputera. Z tych postanowień powinniśmy się “rozliczać” przy następnej spowiedzi. To pokazuje nam i kapłanowi dynamikę naszego życia duchowego. Błąd co do postanowienia poprawy jest chyba najczęstszym powodem odmówienia rozgrzeszenia. Odwrócenie się od zła musi być radykalne. Odmowa udzielenia rozgrzeszenia zawsze wynika z błędu po stronie penitenta. Jeśli spełnione są wszystkie warunki, kapłan niejako “musi” udzielić rozgrzeszenia, jest bowiem tylko szafarzem łaski miłosiernego, ale nie naiwnego Boga. Odmawia się najczęściej rozgrzeszenia w przypadku zamieszkiwania bez ślubu mężczyzny i kobiety kiedy podejmują oni współżycie seksualne. Drugim z takich wypadków jest stosowanie antykoncepcji jako metody regulacji płodności na sposób stały (tzw. mentalność antykoncepcyjna). Czerpanie zysku ze zła (pornografia, narkotyki itd.) Poza tym, co warto przypomnieć, brak przebaczenia, ani nawet chęci przebaczenia także są powodem odmowy rozgrzeszenia. Postanowienie poprawy także powinno zawierać pewne elementy. “Intencja musi być stanowcza (przynajmniej w chwili gdy jest podejmowane postanowienie poprawy), musi być skuteczna (musi istnieć intencja unikania okazji do grzechu oraz zwyczajne środki chroniące przed grzechem – zarówno ostrożność jak i modlitwa). Musi również występować intencja naprawy – na ile to możliwe – szkody wyrządzonej przez grzech. I w końcu, intencja musi być powszechna (tj., postanowienie unikania wszelkich grzechów śmiertelnych)”.
Przy wyznaniu grzechów najczęstszym uczuciem jest wstyd. I wbrew pozorom to bardzo dobry objaw. Aby uniknąć paraliżującego strachu można stosować formułę spowiedzi “Boże zgrzeszyłem przeciw Tobie…”, zupełnie tak jakby mówiło się do Boga, wszak kapłan jest tylko pośrednikiem, który występuje in persona Christi. Powinno się także zacząć od “grubego kalibru grzechów”, wtedy łatwiej przejść przez spowiedź. Oczywiście pisałem już, że w przypadku grzechów śmiertelnych należy je określić tak dokładnie jak to tylko możliwe. Sam schemat spowiedzi jest ogólnie znany, więc zwrócę tylko uwagę na pewne aspekty. Wypada po znaku Krzyża i pozdrowieniu Pana Jezusa zastosować krótką autoprezentację. Nie chodzi tu oczywiście o pełne dane personalne, ale o informacje, które pomogę kapłanowi uzyskać właściwą ocenę moralną. Do takich informacji zalicza się:
czas od ostatniej spowiedzi
odbycie pokuty
wiek
stan cywilny
można dodać wykształcenie
dalej rozliczamy się z pracy od poprzedniej spowiedzi, wyznajemy grzechy rozpoczynając od grzechu głównego i walki z nim. Na zakończenie formułka oklepana, ale dość ważna “Więcej grzechów nie pamiętam…” Teraz kapłan podejmuje dialog w celu wyjaśnienia, zwrócenia uwagi. Trzeba jednak pamiętać, że w konfesjonale także mamy swoje prawa tzn. kapłan może nas pytać o grzechy natomiast nie wolno mu wchodzić w szczegóły, które nie są konieczne do oceny moralnej. Ze strony penitenta także nie powinna spowiedź wyglądać jak laurka ze szczegółami technicznymi na temat grzechów. Następnie ma miejsce nałożenie pokuty. Zazwyczaj kapłan pyta czy penitent przyjmuję pokutę. Tutaj także trzeba wszystko wyjaśnić ponieważ może się zdarzyć, że pokuta nie jest możliwa do wykonania. Udzielane jest rozgrzeszenie i formuły końcowe. Może się zdarzyć, że kapłan odmówi także modlitwę prosząc, aby Bóg przyjął dobre uczynki penitenta jako wynagrodzenia za grzechy w słowach:
“Niechaj męka Pana naszego Jezusa Chrystusa, zasługi Najświętszej Maryi Panny i wszystkich Świętych, oraz to wszystko, co dobrego uczynisz i przykrego zniesiesz, posłuży ci do otrzymania odpuszczenia grzechów, pomnożenia łaski i wyjednania nagrody życia wiecznego. Amen”.
Najczęściej schemat wygląda w ten sposób, że penitent na jednym wydechu wypowiada grzechy, słucha pokuty i reszty już nie słucha czując ulgę (kiedy słyszę taką spowiedź zaraz przypomina mi się refleksja proboszcza z filmu «U Pana Boga za piecem» “Ot, ciekawostka jaka, ludzie jak grzeszą to powolutku, dokładnie, rozsmakowują się w tym grzechu, a jak pokutę odprawiają to zawsze byle jak i po łebkach”) Otóż ktoś przyrównał sakrament pokuty do prysznica. Wchodzimy pod prysznic cali brudni (wyznanie grzechów), namydlamy się (dialog z kapłanem) i w końcu spłukanie brudu (rozgrzeszenie). Najprzyjemniejszy moment to właśnie rozgrzeszenie, warto więc wsłuchać się w piękne słowa formuły rozgrzeszenia:
“Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła.
I JA ODPUSZCZAM TOBIE GRZECHY W IMIĘ OJCA I SYNA, + I DUCHA ŚWIĘTEGO”.
Po odejściu od konfesjonału, na znak czci, całujemy stułę.
Kilka uwag technicznych. Spowiedź nie jest miejscem dysput teologicznych, referowania grzechów innych ludzi, zdawania relacji z procesu leczenia chorego wyrostka, kozetką psychoanalityka. Szanujmy także czas i cierpliwość kapłana. Jeśli bowiem ktoś przychodzi do spowiedzi po 40 latach, w Wielką Sobotę, za pięć minut Wigilii Paschalnej, to niech się nie dziwi, że usłyszy co ksiądz myśli na ten temat.
Pozostaje jeszcze jeden aspekt spowiedzi, a mianowicie “spowiedź a’la stan wojenny”, czyli spowiedź na kartki. Karki do chrztu dziecka, przed ślubem, bierzmowaniem itd. Trudno stwierdzić czy więcej z tego szkody czy pożytku. Dla jednych będzie to szansa na powrót do Boga pod wpływem takiego przymusu, dla innych spowiedź będzie świętokradztwem… Trzeba pamiętać, że kapłana można oszukać. Nie jesteśmy wykrywaczem kłamstw, nie każdy z nas jest ojcem Pio, nie przed kapłanem tu klęczymy… Osobną sprawą są pary narzeczonych, którzy przygotowują się do małżeństwa i już mieszkają ze sobą. Powinno się, jeśli deklarują się jako katolicy, żądać od nich zamieszkania osobno, aby mogli odbyć obie wymagane spowiedzi. Niestety jednak siła bezwładności jest tak duża, że kapłani często godzą się z tym stanem rzeczy wymagając tylko ostatniej spowiedzi, przed samym ślubem. Wracając jeszcze do formuły “więcej grzechów nie pamiętam…” Ponoć ogry są jak cebula, mają wiele warstw, ale nie tylko one. Człowiek także ma pewien poziom wytrzymałości i gdyby poznał cały ogrom swojego grzechu oraz jego ohydę, a także jakie ten grzech miał konsekwencje, to z pewnością popadłby w rozpacz. Bóg więc zdejmuje z człowieka grzechy warstwami. Od naszej strony mamy zrobić wszystko, aby grzech poznać, znienawidzić, podjąć roztropny plan naprawczy i te grzechy wyznać szczerze bez żadnych usprawiedliwień “bo wszyscy”, “bo musiałem”, “bo czasy takie” itd. Jednak Bóg także jako zaproszony w nasze przygotowanie do spowiedzi działa w nas i formuła ta jest jakby Jego buforem, który chroni człowieka przed nim samym. Zdarzyć się jednak może, że mimo szczerych chęci ktoś zapomni jakiś grzech. Jeśli był to grzech lekki, trudno. Pamiętajmy, że Eucharystia gładzi grzechy lekkie. Grzechy ciężkie raczej trudno zapomnieć, chyba że ma się wysoki poziom sklerozy, wtedy jest to wybaczalne. Sytuacją jasną jest także zatajenie grzechu, co powoduje że spowiedź jest świętokradzka.
Ostatnim punktem, wydaje się także niedocenianym jest zadośćuczynienie Bogu i bliźniemu. Oczywistym jest, że nie da się zadośćuczynić tak jakbyśmy byli w stanie zapłacić za przebaczenie. Zrobił to Jezus i czasem tam gdzie penitent chce się ukarać za jakiś grzech należy pod posłuszeństwem zabronić aktów destrukcyjnych. Jeśli ktoś cierpi na tę przypadłość sumienia, należy zlecić mu w ramach pokuty jakiś paradoksalnie drobny gest np. ucałowanie stóp ukrzyżowanego Jezusa w kruchcie kościoła. Pokuta bowiem nigdy nie odbywa się na zasadzie proporcji. Niemniej jakiś aspekt sprawiedliwości w stosunku do ludzi skrzywdzonych naszym grzechem powinien być wykonany. W sprawach prostych wystarczy oddać skradzioną rzecz lub jej równowartość wpłacić na jakiś cel charytatywny, sprostować fałszywe informacje itd. Co jednak z grzechami, których nie można tak łatwo naprawić? Jak bowiem naprawić rozbite małżeństwo czy przywrócić życie zabitemu dziecku w wyniku aborcji? W takim wypadku należy zwrócić się do środków pokutnych znanych z kart Ewangelii. Są nimi post, modlitwa i jałmużna. Pisaliśmy już o potrójnym wymiarze grzechu. Święty Augustyn podaje, że jałmużna kieruje nas na dobro bliźniego, post poskramia nasze żądze, a modlitwa służy oddaniu chwały Bogu. Jasnym jest więc, że sama modlitwa jest tu niewystarczająca. Analizując duchowość dawnych wieków widać bardzo wyraźnie jak poważnie pokuta była traktowa. Wiele kościołów powstało z donacji skruszonych grzeszników (część z pewnością chciała w ten sposób po prostu wykupić się z winy, ale ostatecznie Bóg oceni ich intencje). Poza tym duchowość pielgrzymek, tak mocno naznaczająca średniowiecze wiązała się z pokutą za grzechy (czasem szkoda, że atmosfera na współczesnych pielgrzymkach bywa aż nadto radosna, ale znów nie chciałbym generalizować i oceniać). Wracając do postu, jałmużny i modlitwy, święty Tomasz z Akwinu opisuje to tak:
“Zadośćuczynienie wymaga, byśmy coś ujęli sobie na chwałę Bożą. Posiadamy tylko trzy rodzaje dóbr: duchowe, cielesne i zewnętrzne w postaci majątku. Otóż ujmujemy sobie coś z dóbr zewnętrznych, dając jałmużnę, spośród zaś dóbr cielesnych poszcząc. Ale gdy chodzi o dobra duchowe nie potrzeba niczego ujmować sobie z tego, co należy do ich istoty oraz ich całości, gdyż te dobra duchowe czynią nas miłymi Panu Bogu. Ujmujemy je sobie tylko w znaczeniu, że całkowicie poddajemy je Panu Bogu. A to urzeczywistnia się przez modlitwę”. Co więcej ten sam autor pytając czy pokuta ma trwać aż do końca życia, udziela odpowiedzi:
“Istnieją dwa rodzaje pokuty: wewnętrzna i zewnętrzna. Wewnętrzna polega na żalu, że się grzech popełniło. Tego rodzaju pokuta powinna trwać całe życie. Człowiekowi ustawicznie powinno się nie podobać, że zgrzeszył; gdyby bowiem podobało mu się to, że zgrzeszył, już przez to popełniłby grzech i utraciłby owoc przebaczenia. (…) Jeśli zaś chodzi o pokutę zewnętrzną, polegającą na zewnętrznych oznakach żalu, jakimi są: spowiedź ustna przed kapłanem, który rozgrzesza, zadośćuczynienie naznaczone przez tegoż kapłana, to nie musi ona trwać do końca naszego życia, lecz jedynie przez czas odpowiednio proporcjonalny do wielkości grzechu”.
Rzecz ostatnia dotyczy tzw. kary doczesnej. Każdy grzech zaciąga winę (odpuszczaną w spowiedzi) oraz karę doczesną. Są to konsekwencje popełnionego grzechu. “Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za złe karze”. Ta sprawiedliwość domaga się ostatecznego rozliczenia. Grzech bowiem, jak już pisałem, ma swoje konsekwencje. Warto przypomnieć słowa Pana Jezusa skierowane do św. Faustyny (apostołki Bożego miłosierdzia) opisujące czyściec “Miłosierdzie Moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe”. Kodeks Prawa Kanonicznego mówi:
“Odpust jest to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, zgładzone już co do winy. Dostępuje go chrześcijanin odpowiednio usposobiony i pod pewnymi, określonymi warunkami, za pośrednictwem Kościoła, który jako szafarz owoców odkupienia rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca Chrystusa i świętych”(KPK 1983). Odpusty dzielimy na zupełne i cząstkowe w zależności czy uwalniają nas od od kary doczesnej w części lub w całości. Zostawiam tu aspekt “ilości” w odpuście cząstkowym, odsyłając do zamieszczonej niżej bibliografii. Odpust nie działa jak “magia”, można go uzyskać dla siebie lub ofiarować za zmarłych, którzy swoją karę doczesną ponoszą w czyśćcu, nigdy za innych żyjących. Potrzeba tu więc wiary i spełnienia dość trudnych warunków.
b) całkowicie – nie można danego czynu skracać,
c) w duchu pobożności – zakłada więc wiarę i brak próżności,
d) nadobowiązkowo – czyn ten musi nas kosztować i nie być związanym z jakąś praktyką zagrożoną sankcją grzechu. W przypadku pokrywania się pokuty sakramentalnej i czynu odpustowego można te rzeczywistości połączyć np. adoracja Najświętszego Sakramentu przez pół godziny).
Ponadto do uzyskania odpustu zupełnego konieczna jest Komunia eucharystyczna (nie wystarcza tu Komunia duchowa, najlepiej w dniu uzyskania odpustu, po jednej Komunii Eucharystycznej można uzyskać tylko jeden odpust zupełny nawet gdy przyjmuje się Eucharystię dwa razy tego samego dnia. Wyjątek stanowi tu niebezpieczeństwo śmierci), modlitwa w intencjach Ojca Świętego (nie w intencji Ojca Świętego, ale w Jego intencjach nawet jeśli nie są nam szczegółowo znane, najlepiej w dniu uzyskania, modlitwa ta ma być ustna, w przypadku śmierci papieża a przed wyborem następcy należy modlić się w intencjach, które wyznaczył zmarły biskup Rzymu), oraz wyzbycie się jakiegokolwiek przywiązania do grzechu, nawet lekkiego (to bodaj najtrudniejszy warunek. Chodzi tu o zdecydowane nastawienie woli i umysłu, oraz odwrócenie się od wszystkich uwikłań w stosunku do siebie samego, bliźniego czy świata, które pociągają grzech. “Ślad najdrobniejszego przywiązania do grzechu, staje się przeszkodą do uzyskania odpustu zupełnego”). Brak wypełnienia jakiegoś warunku związanego z odpustem zupełnym, powoduje uzyskanie odpustu cząstkowego.
W sytuacjach nadzwyczajnych także możliwe jest uzyskania odpustu. Pierwsza z tych sytuacji dotyczy uzasadnionej przeszkody (np. stan fizyczny, uwięzienie). W takim wypadku trzeba poradzić się spowiednika, którzy w określonych warunkach ma władzę zmieniać warunki odpustu. Drugi przypadek ma miejsce, gdy następuje specjalny czas w Kościele (np. rok jubileuszowy). Należy wtedy pilnie śledzić dokumenty papieskie ogłaszające szczegóły odpustu. Ostatni przypadek dotyczy śmierci. Z sakramentem namaszczenia chorych związany jest obowiązek udzielenia odpustu na godzinę śmierci. Oczywiście chory musi być właściwie usposobiony przez pojednanie z Bogiem (wystarczy żal doskonały), chociażby przez jakieś zewnętrzne oznaki. Druga możliwość ma miejsce, gdy nie można wezwać kapłana. Należy wtedy być w stanie łaski (żal doskonały), wyzbyć przywiązania do grzechu, nawet powszedniego, poza tym zaleca się, aby umierający miał zwyczaj modlitwy, oraz posłużył się krucyfiksem lub krzyżykiem (ujęcie lub ucałowanie). Osobnym problemem jest wezwanie kapłana do umierającego, który za życia nie chciał mieć nic wspólnego z Kościołem. Niektórzy wzywają wtedy kapłana “na wszelki wypadek”. Mija się to z celem ponieważ jeśli umierający nie dał żadnego znaku swojego nawrócenia, to należy uszanować jego wolę. Trochę analogicznie jakby ktoś wezwał do umierającego praktykującego katolika buddyjskiego kapłana “na wszelki wypadek” bo może jednak karma i nirwana istnieją.
Spis sposobów uzyskania odpustów pod linkiem
http://brewiarz.katolik.pl/czytelnia/odpusty.php3
Kilka kwestii technicznych na koniec. Najpierw tajemnica spowiedzi. Otóż jest ona absolutna i dotyczy spowiednika (pod karą ekskomuniki z mocy prawa), tajemnica także dotyczy wszystkich pośredniczących w spowiedzi (np. tłumacz), ale i tych którzy przypadkowo słyszą spowiedź. Stąd postulat, aby dla własnego bezpieczeństwa nie oblegać konfesjonałów. Najczęściej sporo miejsca jest przed prezbiterium. Dalej sprawa przygotowania się do spowiedzi. Skoro modlimy się “i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, trzeba przed spowiedzią na ile to możliwe, pojednać się z bliźnimi. “(…) zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj”. W rodzinie może to wyglądać jak forma wspólnego przygotowania do spowiedzi, chociażby z okazji pierwszego piątku miesiąca. W takim przygotowaniu podanie ręki, słowo “przepraszam”, “przebaczam”, “kocham” może być świetnym sposobem na spełnienie słów Zbawiciela, oraz na naukę praktyczną znaczenia spowiedzi dla dzieci.
Na zupełny koniec zachęta do pewnego gestu. Warto w testamencie uczynić zapis dotyczący obowiązku odprawienia Mszy świętych za naszą duszę (może to także być tzw. Msza gregoriańska, czyli 30 kolejno celebrowanych Eucharystii). Wykonawca testamentu będzie niejako przymuszony, aby uczynić ten gest rzutujący na naszą wieczność. Jeśli, co daj Boże, Msze te nie będą już nam pomocne, jak też odpusty, ponieważ będziemy już w niebie, to proszę się nie martwić. Dar takiej modlitwy nie marnuje się, korzystają z niego duszę, które według Bożego rozporządzenia, najbardziej tego potrzebują.
I proszę Wasz wszystkich o modlitwę za nas księży na tym nie łatwym polu…
Zdaję sobie sprawę, że momentami tekst może być chaotyczny, dotyka on bowiem (i tylko dotyka) bardzo szerokiego zagadnienia. Jeśli więc po lekturze zrodziły się jakieś pytania zachęcam do umieszczania ich w komentarzu.
Bibliografia:
Katechizm Kościoła Katolickiego.
Kodeks Prawa Kanonicznego, szczególnie kanony 959 – 997.
Kowalska F., Dzienniczek, Kraków 1983.
Lewis C. S., Chrześcijaństwo po prostu, tłum. P. Szymczak, Poznań 2002.
Patoleta B., Odpusty według Kodeksu Prawa Kanonicznego Jana Pawła II, Pelplin 1997.
Radecki A., Jak się spowiadać? Vademecum penitenta, Kraków 2007.
Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna t. 29 i 30, wydanie Londyńskie.
Tanquerey A., Zarys teologii ascetycznej i mistycznej t. I i II, tłum. P. Mańkowski, Warszawa 2003.
Szostek A., Pogadanki z etyki, Częstochowa 1998.
Wojciechowski M., Biblijny pogląd na świat. Bóg, człowiek, etyka, Częstochowa 2008.
Zachęcam jeszcze do odsłuchania konferencji ojca profesora Jacka Salija OP:
http://www.zywawiara.pl/kazania/art-173.html
oraz zapoznania się ze szczegółami związanymi z karą ekskomuniki
http://www.oaza.pl/cdz/aborcja/870-ekskomunika
Opłata za skorzystanie z powyższego tekstu wynosi minimum dziesiątek różańca świętego za dusze w czyśćcu cierpiące.