O spowiedzi

ks. Tomasz Delurski

publikacja 10.09.2012 23:05

Najpierw jest Bóg - Ojciec - Miłość, a dopiero potem grzech i jego sens. Moralność bowiem i jej uzasadnienie w pierwszym rzędzie wynika z samego Boga i z tego kim On jest, oraz jaki ma stosunek do nas.

O spowiedzi Taka jest perspektywa naszej spowiedzi: Ukrzyżowany. Ręce, nogi, bok. Miłość i cena za grzech.

Naj­trud­niej zacząć pisa­nie. Roz­po­cząć od jakiejś myśli czy wątku, potem tekst już pra­wie pisze się sam. Z tek­stem o sakra­men­cie pokuty i pojed­na­nia pew­nie jest iden­tycz­nie. Zacząć więc należy od samego Boga. Po pierw­sze dla­tego, że jest On począt­kiem wszyst­kiego „i chce­nia i dzia­ła­nia”, ale także w celu unik­nię­cia nie­bez­piecz­nego poło­że­nia akcentu na sie­bie samego. Sakra­ment pokuty może być bowiem krę­ce­niem się wokół sie­bie, swo­ich grze­chów, swo­jej walki z grze­chem itd. Traci się wtedy wymiar teo – logiczny sakra­mentu. Cza­sem w spo­wie­dzi, czy przy­go­to­wa­niu do niej nie poja­wia się nawet pro­blem Boga. Ześrod­ko­wa­nie na nas samych w sakra­men­cie pokuty może mieć opła­kane skutki. Nie tylko bowiem cho­dzi o zaka­mu­flo­wany ego­izm, ale o coś znacz­nie bar­dziej poważ­nego, a nawet śmiertelnego.

Myślę tu o grze­chu naj­strasz­niej­szym spo­śród wszyst­kich, mia­no­wi­cie o grze­chu pychy. To grzech iście sza­tań­ski, ponie­waż sam Lucy­fer został strą­cony sprzed obli­cza Boga z jego powodu. Święty Tomasz, cytu­jąc Boecju­sza, mówi: „pod­czas gdy wszyst­kie inne występki ucie­kają od Boga, jedna tylko pycha prze­ciw­sta­wia Mu się”. To grzech naj­strasz­niej­szy ponie­waż wsą­cza się w duszę bar­dzo pod­stęp­nie i daje pozory pracy ducho­wej i postępu. Może się bowiem tak zda­rzyć, że ktoś pra­cuje duchowo, spo­wiada się, popra­wia z róż­nych sfer, ale sza­tan trzyma go nie­woli pychy. „Tak samo z przy­jem­no­ścią wyle­czyłby cię z odmro­żeń, gdyby w zamian mógł ci dać raka. Pycha jest bowiem ducho­wym rakiem – zżera samą moż­li­wość miło­ści, zado­wo­le­nia czy wręcz zdro­wego roz­sądku” (C. S. Lewis). Cza­sem ktoś przy­cho­dzi do spo­wie­dzi i roz­po­czyna spo­wiedź od tego, że nie ma się z czego spo­wia­dać, bo wła­ści­wie nie grze­szy. Naj­czę­ściej doty­czy to osób star­szych. Radzę wtedy, z wro­dzoną sobie zło­śli­wo­ścią, aby napi­sali pismo do Waty­kanu pro­sząc o roz­po­czę­cie pro­cesu kano­ni­za­cyj­nego. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak jest to bar­dzo nie­bez­pieczny moment, bo może być i tak, że czło­wiek sie­dzi w głę­bo­kiej ciem­no­ści, bez jakie­go­kol­wiek świa­tła. Wtedy rze­czy­wi­ście nic nie widać…

Żeby zakoń­czyć temat pychy zacy­tuję św. Grzegorza Wiel­kiego: „Nadę­cie pysz­nych prze­ja­wia się w czte­rech posta­ciach. Bo albo sądzą, że dobro, jakie jest w nich, sami spra­wili; albo, jeśli wie­rzą, że im zostało dane z góry, uwa­żają, że na nie sami zasłu­żyli; albo cheł­pią się posia­da­niem cze­goś, czego nie mają; albo pogar­dza­jąc dru­gimi chcą poka­zać, że tylko oni coś mają”. Trzeba więc zacząć od Boga i od tego kim On jest, a kim jeste­śmy wobec Niego. Ta optyka usta­wia także sakra­ment pokuty i pojed­na­nia. Oczy­wi­ście jest to temat rzeka i zamie­rzam go tylko zary­so­wać. Wystar­czy jeśli roz­pocz­niemy od medy­ta­cji nad począt­kiem modli­twy Pań­skiej, „Ojcze nasz”. Ile cie­pła i czu­ło­ści jest w tym stwier­dze­niu. Bóg to dobry Ojciec, może zupeł­nie inny od tego, któ­rego znasz z wła­snego doświad­cze­nia. Żeby dużo nie pisać proponuję odsłu­chanie zapisu roz­wa­żań ojca Augu­styna Pela­now­skiego o Ojco­stwie Boga.

http://​www​.zywa​wiara​.pl/​k​a​z​a​n​i​a​/​a​r​t​-​3​4​2​.html

http://​www​.zywa​wiara​.pl/​k​a​z​a​n​i​a​/​a​r​t​-​1​5​8​.html

http://​www​.zywa​wiara​.pl/​k​a​z​a​n​i​a​/​a​r​t​-​1​3​5​.html

Mając pra­wi­dłowy obraz Boga można przejść do roz­wa­że­nia grze­chu. Zawsze tylko w tym kie­runku. Fał­szywy obraz Boga, lub zaczy­na­nie roz­wa­ża­nia o spo­wie­dzi od grze­chu koń­czy się rozu­mie­niem reli­gii jako ner­wicy, stąd taka reli­gij­ność zosta­nie odrzu­cona. Naj­pierw jest więc Bóg – Ojciec – Miłość, a dopiero potem grzech i jego sens. Moral­ność bowiem i jej uza­sad­nie­nie w pierw­szym rzę­dzie wynika z samego Boga i z tego kim On jest, oraz jaki ma sto­su­nek do nas. W Sta­rym Testa­men­cie wyra­żone to zostało w for­mule „Bądź­cie świę­tymi, bo Ja jestem święty – Pan was Bóg” (Kpł 19, 2). W Nowym Testa­men­cie „Bądź­cie więc tak dosko­nali, jak dosko­nały jest wasz Ojciec Nie­bie­ski” (Mt 5, 48). Wysoko posta­wiona poprzeczka… Bóg naka­zuje kochać, ponie­waż sam jest Miło­ścią, cza­sem zupeł­nie różną od naszych doświad­czeń miło­ści. Jeśli wciąż mamy wąt­pli­wo­ści, to warto roz­po­cząć swoje przy­go­to­wa­nie od modli­twy „Ojcze nasz” w per­spek­ty­wie Krzyża. Bar­dzo fizycz­nie przy­go­to­wu­jąc się do spo­wie­dzi, odmó­wić tę modli­twę patrząc z bli­ska na Ukrzy­żo­wa­nego. Powta­rza­łem to już wie­lo­krot­nie. Nikt, żaden czło­wiek, nie wymy­śliłby takiego Boga! Taka jest per­spek­tywa naszej spo­wie­dzi; Ukrzy­żo­wany. Ręce, nogi, bok. Miłość i cena za grzech. Norma Miło­ści i nasza miłość, która cza­sem jest za mała i przy­cho­dzi stale za późno. Jeśli potra­fisz tak kochać, to nie musisz się spo­wia­dać. Jeśli potra­fisz stać się mały, bez­bronny, bez cie­nia pychy, dajesz się ukrzy­żo­wać z miło­ści i pro­sić o wyba­cze­nie dla swo­ich wro­gów i tych, któ­rzy wbi­jają gwoź­dzie w twoje ciało. Jeśli nie, to czeka Cię jesz­cze długa droga. To pierw­sza norma miło­ści – sam Bóg, wyra­żony przez Chry­stusa.

Przy­glą­da­jąc się czło­wie­kowi trzeba odkryć, że w każ­dym czło­wieku ist­nieje coś, co okre­ślamy mia­nem sumie­nia. Czę­sto ludzie powo­łują się na swoje sumie­nie jako osta­teczną normę postę­po­wa­nia. „Moje sumie­nie nic mi nie wyrzuca”, „nie uwa­żam tego za grzech”. Zapo­mi­nają, że sumie­nie musi być prawe. Recta ratio, prawy rozum. I o tyle jest prawy, o ile roz­po­znaje samego Boga i Jego prawo. Nie można bowiem przy­jąć sumie­nia jako kry­te­rium, jeśli sumie­nie jest zafał­szo­wane. Pro­szę zwró­cić uwagę, że każdy czło­wiek posiada sumie­nie, ale co można powie­dzieć o sumie­niu cho­ciażby Adolfa Hitlera? Czy było to sumie­nie prawe? Czy więc można iść za każ­dym impul­sem, jeśli tylko sumie­nie na to pozwala? Sumie­nie trzeba wycho­wać. Jed­nym ze spo­so­bów jest wła­śnie spo­wiedź. Swo­ista kon­fron­ta­cja z miło­ścią Boga w sakra­men­cie pokuty i pojed­na­nia. To z kolei wiąże się z pokorą uzna­nia Boga i sie­bie jako grzesz­nika, ze spoj­rze­niem na sie­bie oczyma Boga itd. Tak kształ­tuje się sumie­nie prawe.

Moral­ność można argu­men­to­wać rozu­mowo i prak­tycz­nie. Tu trzeba zazna­czyć bar­dzo wyraź­nie, że jest to metoda pomoc­ni­cza. Wystar­czy prze­czy­tać genialną księgę Przy­słów, aby dostrzec tę uty­li­tarną formę argu­men­ta­cji. Nie­mniej ta pomoc­ni­cza metoda wywo­dze­nia zasad moral­nych z wła­snego pra­wego rozumu może być bar­dzo pomocna. Tu oczy­wi­ście konieczne jest uzna­nie, że ist­nieje coś takiego jak prawo natu­ralne i rozum­ność natury ludz­kiej. W takiej argu­men­ta­cji na pierw­szy plan wycho­dzi sche­mat „żyj według zasad kato­li­cy­zmu, a będziesz żył szczę­śli­wie i odnie­siesz korzyść”. Oczy­wi­ście, że prze­strze­ga­nie przy­ka­zań sprzyja życiu szczę­śli­wemu, jed­nak nie tłu­ma­czy wszyst­kiego. Ot cho­ciażby kazus Hioba. Rozu­miem także, że dla sła­bych w wie­rze taki argu­ment może być prze­wa­ża­jący. Dla przy­kładu kobieta uży­wa­jąca hor­mo­nal­nej anty­kon­cep­cji, o sła­bej wie­rze. Można roz­po­cząć prze­ko­ny­wa­nie od cał­ko­wi­tej nie­na­tu­ral­no­ści tej metody. Po pierw­sze tabletki anty­kon­cep­cyjne niczego nie leczą, ponie­waż płod­ność nie jest cho­robą, a więc jest to zacho­wa­nie nie­ra­cjo­nalne. Poza tym jest to cał­ko­wi­cie „nie­eko­lo­giczne”, tzn. wpro­wa­dza w zasad­ni­czo dobrze dzia­ła­jący układ chaos, zabu­rza natu­ralny rytm. Ta metoda uza­sad­nie­nia ma jed­nak także poważną wadę. Otóż może ona ześrod­ko­wać moral­ność na czło­wieka (o tym pisa­łem wcze­śniej), ponadto trudno wtedy mówić o grze­chu, skła­niamy się tu raczej do poję­cia błędu. Reli­gia w tym przy­padku łatwo wpada w filo­zo­fię w zna­cze­niu czy­sto ludz­kiego wysiłku. Takie poję­cie można spo­tkać kiedy mylimy np. jałmużnę z filan­tro­pią czy post z dietą. W naszym roz­wa­ża­niu taki błąd nastę­puje w trak­to­wa­niu spo­wie­dzi jak formy psy­cho­te­ra­pii. Jakby cho­dziło tylko o pozby­cie się winy, wyrzu­ce­nie z sie­bie cze­goś co nas trapi. Wtedy czu­jemy się lepiej. Oczy­wi­ście spo­wiedź zawiera aspekt pozby­cia się winy i może mu towa­rzy­szyć uczu­cie “lek­ko­ści”, jed­nak ist­nieje zasad­ni­cza róż­nica, która polega na odpusz­cze­niu grze­chów. Psy­cho­ana­li­tyk wysłu­chuje, nie oce­nia, pomaga zro­zu­mieć źródła poczu­cia winy, stara się nauczyć pacjenta żyć z tymi nega­tyw­nymi (nigdy złymi) odczu­ciami. Nie ma tu mowy o odpusz­cze­niu grze­chów (ten ter­min nie wystę­puje), nie wystę­puje też forma pokuty czy zadość­uczy­nie­nia (jest to bowiem dowód na nadal ist­nie­jący kom­pleks winy). Jest takie nie­bez­pie­czeń­stwo i warto zda­wać sobie z niego sprawę. Nie­mniej drogi roz­po­zna­nia prawa moral­nego wystę­pują w takiej kolej­no­ści: prawo obja­wione (w Biblii inter­pre­to­wa­nej przez Kościół Kato­licki), prawo odczy­ty­wane przez prawy rozum z natury ludz­kiej oraz w pra­wym sumie­niu. Oczy­wi­ście ludzka natura, sumie­nie, umysł czy rozum, pocho­dzą osta­tecz­nie od Boga więc nic dziw­nego, że można to samo prawo tam odczy­tać. To tyle tytu­łem wstępu. Wła­ściwy obraz i kolejność.

W roz­wa­ża­niu o spo­wie­dzi trzeba zacho­wać pewien zdrowy umiar. Cho­dzi o to, że można popaść w skraj­no­ści trak­to­wa­nia Boga jako tylko miło­sier­nego, oraz grze­chu jako coś prze­kra­cza­ją­cego samego Boga. Pierw­sza skraj­ność skut­kuje obra­zem Boga jako nie­szko­dli­wego sta­ruszka sie­dzą­cego gdzieś na chmu­rze. W kon­se­kwen­cji dopro­wa­dza­jąc do tzw. grze­chu prze­ciw Duchowi Świę­temu, który jest nie­od­pusz­czalny. Zawiera się to w sfor­mu­ło­wa­niu „grze­szyć licząc zuchwale na Boże miło­sier­dzie”. Będę grze­szył, ale w końcu Bóg jest miło­sierny, chrze­ści­jań­stwo jest reli­gią miło­ści więc można dopu­ścić grzech (jak ostat­nio stwier­dził jeden z poli­ty­ków, dopusz­cza­jąc lega­li­za­cję związ­ków homo­sek­su­al­nych). Tak two­rzy się sumie­nie sze­ro­kie (lak­sy­styczne), poły­ka­jące coraz więk­sze “kęsy grze­chu”, prze­ły­ka­jące wiel­błąda. Druga skraj­ność to pom­po­wane przez pychę poczu­cie, że grzech prze­ra­sta samego Boga. „Tak bar­dzo zgrze­szy­łem, że sam Bóg mi nie wyba­czy”. Pycha, umie­jęt­nie pod­sy­cana przez złego ducha, w postaci wyobra­żeń o księ­dzu, któ­rego z butów wyrwie grzech czło­wieka. Otóż zarę­czam, że po kilku latach sie­dze­nia w kon­fe­sjo­nale ksiądz sły­szał wszyst­kie grze­chy, od «a» do «z». Strach przed spo­wie­dzią cza­sem jest tylko, albo aż, zaka­mu­flo­waną pychą. Znów wra­camy do tego grze­chu, a wła­ści­wie roz­po­czy­namy frag­ment poświę­cony grze­chowi jako takiemu.

Wiele jest defi­ni­cji grze­chu, tego uczy­li­śmy się jako dzieci przed pierw­szą komu­nią świętą. Grecki wyraz „hamar­tia” ozna­cza chy­bie­nie w cel i z tego co pamię­tam, w grece kla­sycz­nej ozna­czał łucznika, który nie tra­fił w ten punkt tar­czy, który był zamie­rzony. Tłu­ma­czy to w pewien spo­sób grzech. Trzeba prze­cież wyraź­nie zazna­czyć, że grzech jako taki zawsze opa­ko­wany jest jako coś dobrego. Gdy­by­śmy zoba­czyli czym jest on w isto­cie omi­ja­li­by­śmy go sze­ro­kim łukiem. To bar­dzo sprytna tak­tyka złego ducha. Ile grze­chów zostało popeł­nio­nych w imię wol­no­ści, rów­no­ści, bra­ter­stwa, tole­ran­cji, praw czło­wieka itd. To sytu­acja dosko­nale znana od początku. Kiedy Bóg zasa­dził drzewo pozna­nia dobra i zła oraz zabro­nił czło­wie­kowi zerwać owoc. Znamy tę histo­rię i naj­czę­ściej zupeł­nie błęd­nie ją inter­pre­tu­jemy. Nie cho­dzi prze­cież o to, że Bóg zabra­nia wie­dzy i pozna­nia. Czło­wiek trwał w obec­no­ści Boga i niczego mu nie bra­ko­wało. Poja­wił się jed­nak wąż, który zasiał w serce nie­pew­ność. „Bóg nie może Cię kochać skoro cze­goś Ci zabro­nił, pew­nie coś ukrywa, nie chce się podzie­lić”. Wąż obie­cał także czło­wie­kowi suk­ces, pewną korzyść z prze­kro­cze­nia Bożego prawa. Znana pokusa, pole­ga­jąca na braku zaufa­nia, że Bóg wie lepiej. Tro­chę podobna do dzie­cię­cego buntu kiedy rodzice zabra­niają wkła­da­nia palca do kon­taktu, lub jedze­nia samych sło­dy­czy. Śmieszne to zacho­wa­nie z per­spek­tywy lat, ale bar­dzo powta­rzalne jeśli cho­dzi o pokusę. Wra­ca­jąc jed­nak do raju, klu­czem jest tu pozna­nie, hebraj­skie „jada”. Ozna­cza to pozna­nie w sen­sie czyn­nym, opa­no­wa­nie cze­goś, pod­po­rząd­ko­wa­nie. Zerwa­nie więc owocu było chę­cią zapa­no­wa­nia nad dobrem i złem, decy­do­wa­nia o tym co złe i dobre. To posta­wie­nie się w miej­sce Boga. Skutki tego grze­chu widać od razu. Oskar­że­nie, spy­cha­nie odpo­wie­dzial­no­ści, ukry­cie się w krza­kach przed Bogiem. Sytu­acja powta­rzana w jakiś spo­sób w każ­dym grze­chu. Dziś tylko krzaki nazy­wają się ina­czej (gazeta, praca, alko­hol), reszta zostaje bez zmian. Reak­cja Boga jest jed­no­znaczna. Czło­wiek zostaje wyrzu­cony z Ogrodu, będzie odtąd niósł w sobie tęsk­notę za zie­mią, z któ­rej został wzięty. Nie mógł pozo­stać w obec­no­ści Boga, bo grzech jest obrzy­dli­wo­ścią w Jego oczach (grzech, nie grzesz­nik). W takim sta­nie czło­wiek nie mógł żyć wiecz­nie, aby nie potę­go­wać skut­ków grze­chu. Musiała przyjść śmierć, aby czło­wiek został wyzwo­lony z pano­wa­nia grze­chu, aby mógł wró­cić do obec­no­ści Boga. Podobny sche­mat już wcze­śniej miał miej­sce. Trwa­nie w obec­no­ści Boga i pycha – spy­cha­jącą z wyżyn nieba. Wystar­czył jeden grzech, wewnętrzny, w peł­nej wol­no­ści i zro­zu­mie­niu, aby skoń­czył się wygna­niem do pie­kła, czyli wybra­niem nie – Boga. A prze­cież Bóg jest spra­wie­dliwy i nie nakłada kary więk­szej niż ta, na którą się zasłu­guje. Jest miło­sierny nawet w kara­niu jak ojciec, który wymie­rza karę, nie z zemsty czy chęci odwetu, miar­ku­jąc karę swoją dobro­cią. Grzech więc musi być czymś w swej isto­cie czymś ohyd­nym skoro jest tak karany. Tu warto zauwa­żyć, że bunt Lucy­fera jest osta­teczny i nie ma on szans na nawró­ce­nie. Im bowiem więk­sza świa­do­mość i wol­ność w grze­chu, tym kara jest więk­sza i cię­żar tegoż grze­chu. W przy­padku Lucy­fera i zbun­to­wa­nych anio­łów była to decy­zja pod­jęta poza cza­sem, w spo­sób cał­ko­wi­cie wolny, a więc wybór oka­zał się wieczny. Czło­wiek nie­po­słuszny i popeł­nia­jący ten sam grzech pychy zostaje wypę­dzony z raju, traci pewne dary, ponosi skutki grze­chu. Skoro Bóg – Miłość tak uka­rał pierw­szych rodzi­ców to grzech musi być czymś strasz­nym. Idąc dalej, spo­glą­damy na Jezusa Chry­stusa, który każdą swą raną zaświad­czył czym jest grzech. Łatwo wtedy zro­zu­mieć, że musi on być złem naj­więk­szym ze wszyst­kich. Przy­po­mi­nam cytaty ze świę­tej Faustyny:

„15 III 1937. Dziś weszłam w gorz­kość męki Pana Jezusa; cier­pia­łam czy­sto duchowo, pozna­łam, jak straszny jest grzech. Dał mi [Pan] poznać całą odrazę do grze­chu. Wewnętrz­nie, w głębi mej duszy, pozna­łam, jak straszny jest grzech, cho­ciażby naj­mniej­szy, jak bar­dzo drę­czył duszę Jezusa. Wola­ła­bym tysiąc pie­kieł cier­pieć, niż popeł­nić cho­ciażby naj­mniej­szy grzech powsze­dni” (Dz. 1016).

„O mój Jezu, wolę do końca świata konać w naj­więk­szych katu­szach, ani­żeli bym miała Cię obra­zić naj­mniej­szym grze­chem” (Dz. 741).

Wiemy rów­nież, że grze­chy dzie­limy na lek­kie i cięż­kie. Wolał­bym jed­nak posłu­gi­wać się ter­mi­no­lo­gią powsze­dnie i śmier­telne ponie­waż lepiej oddają ich istotę. Szcze­gól­nie w przy­padku grze­chu śmier­tel­nego, można mówić, cytu­jąc Jana Pawła II, o akcie samo­bój­czym. Grzech śmier­telny, przy­po­mnijmy, jest to czyn (także myśl, lub zanie­dba­nie) popeł­niany w peł­nej świa­do­mo­ści (wiem co robię), w peł­nej wol­no­ści (bez przy­musu), doty­czący poważ­nej mate­rii (waż­nej sprawy). Grze­chy nie speł­nia­jące tych kry­te­riów nazy­wamy lek­kimi. Grzech śmier­telny, zgod­nie ze swoją nazwą, powo­duje śmierć duchową czło­wieka. Wypę­dza on Boga z duszy, co sta­nowi przed­smak pie­kła (jest to bowiem wieczna utrata Boga). Dalej powo­duje utratę łaski uświę­ca­ją­cej, a więc tra­cimy cnoty poza wiarą i nadzieją, któ­rych jed­nak nie oży­wia już miłość. Zostają one tylko po to, aby dać szansę czło­wie­kowi na pokutę. Tra­cimy zasługi, przez co nawet dobre czyny doko­nane w sta­nie grze­chu śmier­tel­nego nie mają zasługi zbaw­czej. Czło­wiek staję nie­wol­ni­kiem grze­chu, jego sys­tem immu­no­lo­giczny zostaje wyłą­czony. Słusz­nie więc nazy­wany jest grze­chem śmier­tel­nym ponie­waż zacho­wuje się jak wirus HIV, dopro­wa­dza­jąc do śmierci ducho­wej. W przy­padku zaś śmierci fizycz­nej w grze­chu śmier­tel­nym, ten stan prze­dłu­żany jest na wiecz­ność, co ozna­cza piekło.

Grzech powsze­dni nie wywo­łuje aż takich skut­ków, co nie zna­czy że można go sobie lek­ce­wa­żyć. Lek­ce­wa­żony bowiem grzech lekki szybko staje się wadą a nawet grze­chem cięż­kim. Tro­chę jak gro­ma­dze­nie pod­czas wędrówki w górach małych kamieni w ple­caku. Po jakimś cza­sie ich cię­żar sta­nie się powo­dem zatrzy­ma­nia wędrowca. Grzech powsze­dni pozba­wia nowej łaski, która powo­duje wzrost. Powo­duje także zmniej­sze­nie żarli­wo­ści, przez co łatwo zatrzy­mać się na dro­dze dosko­na­ło­ści lub wprost sto­czyć w grzech śmier­telny. Jeśli bowiem przy­zwy­cza­jamy się do grze­chów powsze­dnich i uspra­wie­dli­wiamy się, że są to tylko tego rodzaju grze­chy to łatwo nam np. opuszczać się w modli­twie. Dziś modlić się będę kró­cej o jedna minutę, jutro także itd., aż w końcu modli­twa zosta­nie ogra­ni­czona do mini­mum lub zosta­nie porzu­cona. Tyle nieco suchej teo­rii. Roz­pa­trzmy przy­kłady prak­tyczne. Jeśli ktoś spo­wiada się z opusz­cze­nia nie­dziel­nej Mszy świę­tej to jesz­cze nic spo­wied­ni­kowi nie mówi. Jest to oczy­wi­ście grzech śmier­telny. Gdy jed­nak ktoś jest w szpi­talu, trudno mówić tu o grze­chu. Trzeba bowiem oce­nia­jąc swoje zacho­wa­nia brać pod uwagę kry­te­ria oceny tzn. sam przed­miot, inten­cję, oko­licz­no­ści. Powyż­szy przy­kład doty­czył oczy­wi­ście oko­licz­no­ści, które zmie­niły ocenę moralną czynu. Dalej, a wła­ści­wie na samym początku jest sam przed­miot czynu. Może on być dobry, obo­jętny lub zły sam w sobie. Czyn dobry to ten zgodny z pra­wem Boga i dobrem czło­wieka jako osoby. Są jed­nak czyny wewnętrz­nie złe ze względu na swój przed­miot, wymie­nia je Drugi Sobór Watykański:

Wszystko, co godzi w samo życie, jak wszel­kiego rodzaju zabój­stwa, ludo­bój­stwa, spę­dza­nie płodu, euta­na­zja i dobro­wolne samo­bój­stwo; wszystko, cokol­wiek naru­sza całość osoby ludz­kiej, jak oka­le­cze­nia, tor­tury zada­wane ciału i duszy, wysiłki w kie­runku przy­musu psy­chicz­nego; wszystko, co ubliża god­no­ści ludz­kiej, jak nie­ludz­kie warunki życia, arbi­tralne aresz­to­wa­nia, depor­ta­cje, nie­wol­nic­two, pro­sty­tu­cja, han­del kobie­tami i mło­dzieżą, a także nie­ludz­kie warunki pracy, w któ­rych trak­tuje się pra­cow­ni­ków jak zwy­kłe narzę­dzia zysku, a nie jak wolne, odpo­wie­dzialne osoby: wszyst­kie te i tym podobne sprawy i prak­tyki są czymś hanieb­nym” (Gau­dium et Spes 27).

Czy­nów wewnętrz­nie złych nie można uspra­wie­dli­wiać oko­licz­no­ściami czy inten­cją, co jest dziś nie­stety dość powszechne. Uspra­wie­dli­wia się np. eutanazję miło­sier­dziem wzglę­dem osoby cier­pią­cej, czy abor­cję złą sytu­acją mate­rialną matki. W przy­padku czy­nów obo­jęt­nych, kie­ru­nek moralny można im nadać przez oko­licz­ność lub inten­cję. Jedze­nie i picie np. jest czy­nem obo­jęt­nym, jed­nak obżar­stwo czy picie w pew­nych oko­licz­no­ściach jest już czy­nem złym pod­le­ga­ją­cym oce­nie moralnej.

Dalej znaj­duje się inten­cja. Mówi ona o skie­ro­wa­niu czynu (myśli lub zanie­dba­nia) w jakimś celu. „Inten­cja spra­wia, że czyn­ność z przed­miotu obo­jętna, staje się dobra lub zła (np. odwiedziny u zna­jo­mych, gdy są pod­jęte z inten­cją spra­wie­nia im przy­jem­no­ści, zło­że­nia życzeń, pocie­sze­nia – są czy­nem dobrym, ale gdy są podej­mo­wane z inten­cją zro­bie­nia awan­tury – są czy­nem złym). Czyn­ność z przed­miotu dobra przez inten­cję staje się mniej lub wię­cej dobra (np. „wdowi grosz”) albo zła (np. modlitwa lub jał­mużna – z przed­miotu jest dobra, ale dawana dla po–chwały jest czy­nem złym). Czyn­ność z przed­miotu zła – przez inten­cję staje się mniej zła, ale nigdy dobra (por. KKK 1753). Tutaj obo­wią­zuje żela­zna zasada: cel nie uświęca środ­ków. Nie można – przy­po­mina tę naukę Kościoła papież Jan Paweł II – uznać ludz­kiego dzia­ła­nia za moral­nie dobre jedy­nie na tej pod­sta­wie, że pro­wa­dzi ono do osią­gnię­cia takiego czy innego celu, albo tylko dla­tego, że inten­cja pod­miotu jest dobra” (Veri­ta­tis Splen­dor 72).

W końcu oko­licz­no­ści, o któ­rych pisa­łem już wyżej. „Oko­licz­no­ści mogą także spra­wić, że czyn z przed­miotu obo­jętny sta­nie się dobry lub zły, a czyn dobry z przed­miotu sta­nie się lep­szy lub zły (np. modlitwa speł­niona kosz­tem obo­wiąz­ków); ale czyn z przed­miotu zły pod wpły­wem oko­licz­no­ści nigdy nie sta­nie się dobry (np. kłamstwo w jakiejś sytu­acji nigdy nie sta­nie się czy­nem uspra­wie­dli­wio­nym i moral­nie dobrym). Oko­licz­no­ści nie mogą same z sie­bie zmie­nić jako­ści moral­nej samych czy­nów; nie mogą uczy­nić ani dobrym, ani słusz­nym tego dzia­ła­nia, które jest samo w sobie złe” (KKK 1754). Jak napi­sał ksiądz Twardowski:

Pewien ksiądz pouczał jak robi się rachu­nek sumie­nia: “Nie mów, że trze­pa­łeś kożuch, gdy w tym kożu­chu był wujek. Nie mów, że prze­je­cha­łeś butelkę, gdy ta butelka była w kie­szeni prze­chod­nia. Nie mów, że tylko ukra­dłeś sznu­rek, jeżeli do tego sznurka przy­wią­zany był koń”.

Warto tu jesz­cze wspo­mnieć o igno­ran­cji (nie­wie­dzy). Jest ona zawi­niona (kiedy mogli­śmy się dowie­dzieć, że coś jest złego), lub nie­za­wi­niona. W przy­padku sto­so­wa­nia środ­ków anty­kon­cep­cyj­nych ktoś może nie wie­dzieć, że są one czy­nem grzesz­nym. Oczy­wi­ście trudno w to uwie­rzyć przy powszech­nym dostę­pie do infor­ma­cji. Poza tym nakłada to obo­wią­zek tro­ski także o wie­dzę z zakresu moral­no­ści. Stąd kate­cheza, homi­lie, lek­tura duchowa, dobre strony w Inter­ne­cie, wszystko to ma zapew­nić pewien pod­sta­wowy poziom wie­dzy, także z tego zakresu. Jeśli ktoś nie uwa­żał np. podczas lek­cji reli­gii, gdy oma­wiane były tematy moral­no­ści, sam ponosi odpo­wie­dzial­ność za swoją nie­wie­dzę, nie można zatem mówić o igno­ran­cji niezawinionej.

Prze­cho­dząc do spo­wie­dzi sakra­men­tal­nej samej w sobie wypada zauwa­żyć pewien cie­kawy, acz­kol­wiek nie­po­ko­jący fakt. Z jed­nej bowiem strony spo­wiedź jest nego­wana (“co się będę spo­wia­dał jakie­muś czło­wie­kowi, Bóg zna moje grze­chy, poza tym pew­nie jest gor­szy ode mnie”), z dru­giej strony mnożą się tytuły pra­sowe i pro­gramy tele­wi­zyjne, w któ­rych ludzie doko­nują swo­istej “świec­kiej spo­wie­dzi”, wywle­ka­jąc czę­sto naj­więk­sze brudy ze swo­jego życia przed milio­nami odbior­ców. Poza tymi, któ­rzy “chlu­bią się tym, czego powinni się wsty­dzić”, jest pew­nie taka grupa osób, która odrzu­ca­jąc formę spo­wie­dzi sakra­men­tal­nej czuje cię­żar swo­jej winy i w ramach swo­istego uspra­wie­dli­wie­nia, wyrzuca swój grzech (nie nazy­wa­jąc go naj­czę­ściej w ten spo­sób) przed ano­ni­mo­wym odbiorcą lub zamie­nia­jąc kon­fe­sjo­nał na kozetkę psy­cho­ana­li­tyka. Przy­biera to bar­dzo różną formę od zwie­rza­nia się przy­ja­cie­lowi, przez roz­mowy w pociągu do wspo­mnia­nych już tele­wi­zyj­nych programów.

Wra­ca­jąc do tematu.

Grzech wywo­łuje potrójny sku­tek. Wyobraźmy sobie ojca, który kocha swoje dziecko więc prze­strzega go przed zabawą w oko­licy dro­go­cen­nej wazy. Dziecko jed­nak, mimo prze­stróg ojca, powo­duje upa­dek wazy, samo doznaje obra­żeń nisz­cząc przy tym dro­go­cenną pamiątkę. Jaki jest więc sku­tek? Otóż naj­bar­dziej widocz­nym skut­kiem są obra­że­nia na ciele dziecka i ślady jakie będzie ono nosiło w związku z tym wyda­rze­niem. Jed­nak to nie wszystko. Ojciec, któ­rego zakaz zła­mano, cierpi z powodu obra­żeń dziecka, oraz doznaje nie­spra­wie­dli­wo­ści z powodu zacho­wa­nia potomka. Co wię­cej rodzina doznaje uszczerbku z powodu koniecz­no­ści lecze­nia dziecka, nie wspo­mi­na­jąc o znisz­cze­niu wazy. Ten być może głupi przy­kład ilu­struje sku­tek jaki wywo­łuje każdy grzech. Naj­pierw sta­nowi on wypo­wie­dze­nie posłu­szeń­stwa Ojcu, następ­nie wywo­łuje obra­że­nia w duszy czło­wieka przez znisz­cze­nie pew­nej sfery, w końcu rani on wspól­notę Kościoła osła­bia­jąc Go przez pozba­wie­nie dobra. Doty­czy to każ­dego grze­chu, nawet tego popeł­nia­nego w samot­no­ści oraz takich, o któ­rych mówi się, że nikomu nie szko­dzą. Dla przy­kładu. Bóg dał czło­wie­kowi piękny dar w postaci płcio­wo­ści. Jest to dar o tyle wspa­niały, że dotyka samego aktu stwór­czego. Co do tego daru Bóg okre­ślił pewne normy i gra­nice. Czło­wiek może oczy­wi­ście ich nie respek­to­wać i tego pięk­nego daru uży­wać w spo­sób nie­wła­ściwy. Podob­nie jak na obra­zie «Mona Lisa» autorstwa Leonarda da Vinci można kroić kieł­basę (przy­kład ks. Pawlukiewicza). Kon­se­kwen­cją złego uży­wa­nia tego daru w czło­wieku będzie znisz­cze­nie bądź wypa­cze­nie tej sfery, skut­ku­jące w przy­szło­ści. Tu na chwilę trzeba się zatrzy­mać nad poję­ciem przy­czyny i skutku. Otóż w rze­czy­wi­sto­ści fizycz­nej przy­czyna i sku­tek nastę­pują naj­czę­ściej zaraz po sobie. Ot, jeśli czło­wiek nie ma ochoty prze­strze­gać prawa gra­wi­ta­cji i wyj­dzie z dzie­sią­tego pię­tra budynku, sku­tek nastąpi zaraz po przy­czy­nie i natych­miast widać sku­tek łama­nia prawa gra­wi­ta­cji. W przy­padku łama­nia prawa moral­nego zasad­ni­czo sku­tek ma miej­sce dużo póź­niej. I dopiero pod­czas dłu­go­trwa­łej pracy ducho­wej moż­liwe jest odkry­cie przy­czyny i zaapli­ko­wa­nie nie­zbęd­nych leków. Widać to pod­czas pracy w kon­fe­sjo­nale, a kon­kret­nej w sta­łym spo­wied­nictwie osób bory­ka­ją­cych się wła­śnie z kon­se­kwen­cjami grze­chów prze­ciw szó­stemu przy­ka­za­niu. Grze­chy te bowiem bar­dzo głę­boko ranią wnę­trze czło­wieka i nie­raz trzeba dłu­giego czasu, aby się z nich wyzwo­lić. Zostają więc w czło­wieku pewne ślady, kon­se­kwen­cje jego czy­nów. I tu ważna uwaga, spo­wiedź sakra­men­talna zmywa winę, pozo­sta­wia nato­miast kon­se­kwen­cję grze­chu zwaną karą docze­sną. W jaki spo­sób sobie z nią pora­dzić opi­szemy w punk­cie doty­czą­cym zadość­uczy­nie­nia. Teraz ogra­ni­czymy się tylko do stwier­dze­nia, że tę karę docze­sną możemy “odpra­co­wać” już tu na ziemi lub w czyśćcu po naszej śmierci (z całego jed­nak serca pole­cam opcję pierw­szą gdyż czy­ściec jak opi­sują mistycy nie jest naj­przy­jem­niej­szym stanem/​miejscem. Poza tym chrze­ści­ja­nin jest czło­wie­kiem o podej­ściu mak­sy­ma­li­stycz­nym jeśli cho­dzi o kwe­stię zba­wie­nia więc powi­nien pra­gnąć nieba przede wszystkim).

Jeśli cho­dzi o sakra­ment pokuty i pojed­na­nia, jak też o pozo­stałe sakra­menty zawie­rają one łaskę, udzie­lają jej tym, któ­rzy nie sta­wiają jej prze­szkody i to przez sam znak sakra­men­talny (ex opere ope­rato). Każdy sakra­ment daje poza łaską uświę­ca­jącą także łaskę sakra­men­talną, czyli powo­duje okre­ślone skutki zależne od rodzaju sakra­mentu. Jeśli wyobra­zić sobie podej­ście ilo­ściowe, to sakra­ment pokuty two­rzy w nas łaskę, któ­rej ilość zależy od Boga i od nas (uczy tak sobór Try­dencki). Oczy­wi­stym jest, że Bóg jest abso­lut­nie wolny w roz­dzie­la­niu łask. Kate­chizm mówi, że Bóg zwią­zał zba­wie­nie z sakra­men­tem Chrztu, ale sam nie jest zwią­zany swo­imi sakra­men­tami” (KKK 1257). Jed­nak wie­lo­krot­nie na kar­tach Ewan­ge­lii znaj­du­jemy zapew­nie­nie, że ten kto prosi otrzy­muje, kto szuka znaj­duje, a koła­czą­cemu otwo­rzą, oraz że Bóg ceni natrętną modli­twę, szcze­gól­nie jeśli zano­szona jest ona w imię Jezusa. Waż­nym jest więc, przy­go­to­wu­jąc się do spo­wie­dzi, pro­sić o więk­szą obfi­tość łask. Od naszej strony towa­rzy­szyć powinno nam święte pra­gnie­nie przy­ję­cia oraz gor­li­wość w chwili przyj­mo­wa­nia. “Bło­go­sła­wieni, któ­rzy łakną i pra­gną spra­wie­dli­wo­ści, albo­wiem oni będą nasy­ceni”. Gor­li­wość pole­gać będzie na tym, aby Bogu niczego nie odma­wiać, aby pozwo­lić mu na dzia­ła­nie w duszy oraz by współ­pra­co­wać z Nim ze wszyst­kich swo­ich sił.

Po co więc spo­wiedź? Powie­dzie­li­śmy już, że cho­ciaż zawiera ona ele­ment tera­peu­tyczny w postaci wyzna­nia win, daje ona przede wszyst­kim odpusz­cze­nie grze­chów oraz łaskę potrzebną do walki z grze­chem. Poza tym, zawiera ona jesz­cze przy­zna­nie się do winy. Czło­wiek wypo­wia­da­jąc na głos swoje grze­chy staje z nimi oko w oko, stąd ważna jest forma spo­wie­dzi. Naj­go­rzej gdy spo­wia­damy się z grze­chów innych osób (“bo mój syn to…”, “bo ten rząd to…”), lub kiedy uży­wamy magicz­nej formy zaimka zwrot­nego “się”, jakby szyba sama się stłu­kła. Otóż w spo­wie­dzi należy uży­wać formy “ja zro­bi­łem, zgrze­szy­łem, zanie­dba­łem, pomy­śla­łem itd.” Nadaje to oso­bi­sty cha­rak­ter wyzna­niu win. Poza tym spo­wiedź przed kapła­nem, tak bar­dzo kry­ty­ko­wana i odrzu­cana, daje moż­li­wość obiek­ty­wi­zmu. Czło­wiek jest bowiem mistrzem samo­za­kła­ma­nia. Ileż to ide­olo­gii zostało doro­bio­nych cha­łup­ni­czą metodą do naszych grze­chów, ile racjo­na­li­za­cji, prze­nie­sień i innych mecha­ni­zmów obron­nych. Czło­wiek potra­fił prze­cież tłu­ma­czyć naj­więk­sze zbrod­nie i w te tłu­ma­cze­nia wie­rzyły i nadal wie­rzą miliony (patrz abor­cja). W przedar­ciu się przez te mecha­ni­zmy pomaga wła­śnie ktoś mający nie tylko pewną wie­dzę z zakresu moral­no­ści czy ducho­wo­ści, ale także patrzący obiek­tyw­nie. Zawsze w tym miej­scu przy­po­mina mi się ana­lo­gia z pewną cho­robą doty­czącą głów­nie kobiet. Cho­dzi mi mia­no­wi­cie o ano­rek­sję. Kobieta sto­jąca przed lustrem i wyglą­da­jąca jak szkie­let potrafi mówić o sobie, że jest gruba i musi się odchu­dzać. Skoro w sfe­rze psy­cho­fi­zycz­nej potra­fimy się tak oszu­ki­wać, to ile bar­dziej w sfe­rze ducho­wej. Ktoś z zewnątrz może odkryć mecha­ni­zmy tkwiące w nas, któ­rych sami nie widzimy, nikt bowiem nie jest sędzią we wła­snej spra­wie. Nie są to pro­blemy nowe, już święty Augu­styn pisał:

„Są ludzie wyobra­ża­jący sobie, że do zba­wie­nia wystar­czy wyspo­wia­dać się przed Bogiem, przed któ­rym nic się nie może ukryć i który czyta sekrety serc wszyst­kich, ponie­waż nie chcą, czy to z powodu wstydu, czy to dumy, czy też lek­ce­wa­że­nia poka­zać się kapła­nom, cho­ciaż nasz Pan wyzna­czył ich by roze­zna­wali różne rodzaje trądu. Wyzwól się z tego błęd­nego poglądu i nie wstydź się wyznać winy przed zastępcą Pana Boga. Ponie­waż musimy pod­dać się osą­dowi tych, któ­rymi On nie wzgar­dził jako Swymi zastęp­cami. A zatem gdy jesteś chory, poślij po kapłana by do cie­bie przy­szedł i wyjaw przed nim wszyst­kie sekrety twego sumie­nia. Nie dopuść byś dał się zwieść fał­szy­wej reli­gii tych, któ­rzy odwie­dza­jąc cię mówią, że wyzna­nie grze­chów jedy­nie przed Bogiem, bez udziału kapłana może cię ura­to­wać. Nie prze­czymy, że konieczne jest czę­sto zwró­ce­nie się do Boga i wyzna­nie Mu naszych grze­chów, lecz przede wszyst­kim, potrze­bu­jemy kapłana. Uwa­żaj go za Anioła posła­nego przez Boga; otwórz przed nim naj­głęb­sze sekrety swego serca; wyjaw mu wszystko, co spra­wia ci naj­więk­szy kło­pot; nie wstydź się opo­wie­dzieć jed­nemu czło­wie­kowi tego, czego nie wsty­dzi­łeś się popeł­nić w obec­no­ści wielu. Zrób zatem, pełną spo­wiedź, bez ukry­wa­nia lub uspra­wie­dli­wia­nia swo­ich błę­dów. Bądź szczery i dokładny; nie rób żadnych wybie­gów albo roz­wle­kłych wypo­wie­dzi, które tylko zaciem­niają i gma­twają prawdę. Zwróć uwagę na oko­licz­no­ści two­ich grze­chów, miej­sca, sytu­acje i osoby, jed­nakże bez wska­zy­wa­nia ich“.

Prze­cho­dzimy do rze­czy prak­tycz­nych, cho­ciaż nie zabrak­nie i teo­rii, bowiem jak mawiał mój pro­mo­tor “nie ma nic lep­szego dla prak­tyki niż dobra teo­ria”. Przy­go­to­wa­nie do spo­wie­dzi już deli­kat­nie zary­so­wa­li­śmy. Może ktoś zapy­tać jak czę­sto się spo­wia­dać. Otóż nie ma jed­nej wła­ści­wej odpo­wie­dzi. Przy­ka­za­nie mówi, że mini­mum raz w roku. Pro­blem polega na tym, że tak jak raz w roku się raczej nie myjemy, tak spo­wiedź raz do roku nie zagwa­ran­tuje nam wzro­stu w życiu ducho­wym. Zwy­cza­jowo przyj­muje się, że opty­malną spo­wie­dzią jest ta odby­wana co mie­siąc (pomi­jam tu szcze­gólne przy­padki np. skrupulantów). Dobrze jest więc wpi­sać sobie do kalen­da­rza daty kolej­nych spo­wie­dzi, ponie­waż dziw­nym tra­fem jeśli nie jest to usta­lone to zaraz spada nam na głowę mnó­stwo spraw do zała­twie­nia na wczo­raj. Naj­le­piej, aby spo­wia­dać się poza Mszą świętą. Cza­sem wymaga to pew­nego trudu, ale trudno wyobra­zić sobie owocny dia­log przy gra­ją­cych orga­nach, kolejce peni­ten­tów itd. Naj­waż­niej­szym jed­nak powo­dem jest to, że nie uczest­ni­czymy wtedy w litur­gii Mszy świę­tej. Ten pro­blem nie jest do końca roz­wią­zany w naszej rze­czy­wi­sto­ści, ale trzeba go zazna­czyć z całą ostro­ścią. Spo­wiedź pod­czas Mszy świę­tej nie­dziel­nej powo­duje brak uczest­nic­twa w tejże Mszy. Prze­cież, cho­ciaż jeste­śmy tam fizycz­nie, nie ma nas jako uczest­ni­ków litur­gii. Skoro Msza święta zakłada cha­rak­ter dia­lo­giczny, to sto­jąc w kolejce do kon­fe­sjo­nału i powta­rza­jąc w myśli grze­chy, oraz spo­wia­da­jąc się w trak­cie czy­tań nie uczest­ni­czymy we Mszy. Jakimś roz­wią­za­niem jest spo­wiedź kwa­drans przed Mszą, ale i ta opcja ma swoje minusy. Opty­malną formą jest więc spo­wiedź poza Mszą, pod­czas dyżuru kapłana, gdy wia­domo, że nie “odpuka nas” on z powodu zbie­ra­nia tacy. Nie trzeba chyba doda­wać, że zwy­czaj­nym miej­scem spo­wie­dzi jest kon­fe­sjo­nał, naj­czę­ściej tak zbu­do­wany, aby zapew­nić teo­lo­giczny wymiar tego sakra­mentu (kapłan sie­dzi w postaci sędziego, peni­tent klę­czy jak skru­szony grzesz­nik, kratka zapew­nia ano­ni­mo­wość itd.).

Z dru­giej klasy szkoły pod­sta­wo­wej pamię­tamy także o tzw. warun­kach dobrej spo­wie­dzi. Ważna tu jest zarówno nazwa tychże jak i ich kolej­ność. Nie­po­ro­zu­mie­niem jest robie­nie rachunku sumie­nia, żalu za grze­chy, posta­no­wie­nia poprawy w kolejce do kon­fe­sjo­nału pod­czas Mszy świę­tej. Ponadto złe prze­pro­wa­dze­nie tych ćwiczeń może spo­wo­do­wać, że spo­wiedź będzie nie­ważna lub spo­tkamy się w kon­fe­sjo­nale z odmową roz­grze­sze­nia (wię­cej na ten temat w punk­cie o samej spo­wie­dzi). Otóż zanim zaczniemy od rachunku sumie­nia, przy­po­mnijmy, że należy sta­nąć w obec­no­ści Boga, uświa­do­mić sobie Jego miłość, można patrzeć na krzyż, dać sobie czas. Popro­sić Ducha Świę­tego o świa­tło na tej dro­dze, o pełną uczci­wość, o Boże oczy, które patrzą na nas z miłością.

Rachu­nek sumienia.

Pol­ska nazwa bywa myląca, pod­po­wiada bowiem jakiś rodzaj księ­go­wo­ści grze­chów. Nazwa łaciń­ska jest chyba bliż­sza isto­cie tego ćwicze­nia (celowo uży­wam tu słowa ćwicze­nie, ponie­waż wymaga ono trudu, oraz pro­wa­dzone regu­lar­nie i w spo­sób pra­wi­dłowy przy­czy­nia się do wykształ­ce­nia pew­nej spraw­no­ści). Otóż jest to pew­nego rodzaju egza­min sumie­nia, w któ­rym jak w lustrze odbi­jamy swoje myśli, czyny, słowa i zanie­dba­nia. Wspo­mi­na­łem już o pra­wo­ści sumie­nia jako warunku dobrej spo­wie­dzi. Otóż tę pra­wość ćwiczymy wła­śnie w rachunku sumie­nia poprzez “akt, który powi­nien być nie tylko trwoż­liwą intro­spek­cją psy­cho­lo­giczną, ale szczerą i spo­kojną kon­fron­ta­cją z wewnętrz­nym pra­wem moral­nym, nor­mami ewan­ge­licz­nymi poda­nymi przez Kościół, z samym Jezu­sem Chry­stu­sem, który jest naszym nauczy­cie­lem i wzo­rem życia, oraz Ojcem nie­bie­skim, który powo­łuje nas do dobra i dosko­na­ło­ści” (Jan Paweł II). Potrzeba tu pokory, aby przy­znać Bogu rację, oraz Kościo­łowi Rzym­skiemu, że nie­omyl­nie naucza pew­nych pra­wi­deł, choć my nie musimy wszyst­kiego rozu­mieć. Pozwala to zoba­czyć innych oczyma Boga i wyba­czyć im krzywdy, które nam zadali, oraz zro­bić pierw­szy krok do prze­ba­cze­nia samemu sobie a także wycią­gnąć wnio­ski na przy­szłość. Rachu­nek sumie­nia może być formą modli­twy, w któ­rej nie tylko przy­pa­try­wać się będziemy naszym upad­kom, ale także pozwo­limy sobie na odkry­cie Bożego dzia­ła­nia w nas poprzez postęp duchowy w jakiejś dzie­dzi­nie. Warto u początku rachunku sumie­nia odbyć conf­fe­sio lau­dis, aby przed sobą i spo­wied­ni­kiem zdać sprawę z dyna­miki życia ducho­wego. Naj­le­piej ćwiczyć swoje sumie­nie, robiąc codzienne rachunki sumie­nia. W ducho­wo­ści kato­lic­kiej znana jest modli­twa na zakoń­cze­nie dnia zwana kom­pletą. Roz­po­czyna się ona rachun­kiem sumie­nia z dnia, który wła­śnie się koń­czy. Jest to pozo­sta­łość po sta­rej i pięk­nej prak­tyce zwa­nej medi­ta­tio mor­tis (medy­ta­cja śmierci). Pole­gało to w skró­cie na uświa­do­mie­niu sobie przed spo­czyn­kiem tego, co powin­ni­śmy jesz­cze zro­bić przed snem będą­cym ana­lo­gią śmierci. Oddać komuś jakąś wła­sność, prze­pro­sić kogoś tak, aby żadnego “długu” nie prze­no­sić na życie po śmierci. Warto wró­cić do podob­nej prak­tyki, codzien­nego rachunku sumie­nia przed snem, roz­pa­tru­jąc swoje postę­po­wa­nie w ciągu całego dnia.

W rachunku sumie­nia musimy odróż­nić grze­chy śmier­telne (te trzeba koniecz­nie wyznać co do ilo­ści i oko­licz­no­ści mogą­cych wpły­wać na ocenę moralną), od grze­chów lek­kich. W przy­padku wąt­pli­wo­ści co do cię­żaru grze­chu, przy pra­wym sumie­niu, można przy­pusz­czać na 99 pro­cent, że mamy do czy­nie­nia z grze­chem lek­kim. Można wtedy przy­stą­pić do Eucha­ry­stii, wzbu­dza­jąc nor­malny żal za grze­chy i odma­wia­jąc spo­wiedź powszechną na początku Mszy świę­tej. Jezus nie został w Eucha­ry­stii jako nagroda za dobre spra­wo­wa­nie, prze­cież nikt nie zasłu­żył na taki dar. Wra­ca­jąc do prak­tyki rachunku sumie­nia. Jak wyko­nać to ćwicze­nie popraw­nie? Otóż można posłu­gi­wać się kil­koma meto­dami. W przy­padku czę­stej spo­wie­dzi, jest to łatwiej­sze, na tym polega funk­cja cnoty. Kolej­nym nie­po­ro­zu­mie­niem jest także robie­nie rachunku sumie­nia z dłu­giego okresu, poprzez zasta­no­wie­nie się. To bar­dzo czę­sta przy­pa­dłość tego ćwicze­nia. “Tak się zasta­no­wi­łam co źle zro­bi­łam”. Otóż po pierw­sze rachu­nek sumie­nia obej­muje słowa, myśli, uczynki i zanie­dba­nia. Po dru­gie jeśli ktoś się spo­wia­dał ostat­nio 5 lat temu i opo­wiada, że tak wła­śnie robił rachu­nek sumie­nia, to pro­szę go wtedy by powie­dział co jadł na kola­cję 3 lata temu, 12 marca. Naj­czę­ściej taki przy­kład i wytłu­ma­cze­nie tego błędu skut­kuje. Nie­mniej przy takim rachunku sumie­nia należy odło­żyć roz­grze­sze­nie, ponie­waż gene­ral­nie kon­fe­sjo­nał nie jest miej­scem, gdzie kapłan doko­nuje rachunku sumie­nia za peni­tenta. Można więc posłu­żyć się rachun­kiem sumie­nia goto­wym, znaj­du­ją­cym się np. w ksią­żeczce do nabo­żeń­stwa lub inter­ne­cie. Nie­bez­pie­czeń­stwo tej metody polega na pew­nym sche­ma­cie, poza który po jakimś cza­sie trudno wyjść. Poza tym, takie gotowce, nie wpro­wa­dzają róż­nicy mię­dzy kobietą a męż­czy­zną, wol­nym a zamęż­nym, księ­dzem a świec­kim itd. Różne obo­wiązki stanu powo­dują, różne formy rela­cji, zobo­wią­zań i zróż­ni­co­wa­nie grze­chów w ich obrę­bie. Tak więc można doko­ny­wać rachunku sumie­nia za pomocą tek­stów biblij­nych (np. hymnu o miło­ści, modli­twy Ojcze nasz, przy­po­wie­ści o mar­no­traw­nym synu). Można posłu­żyć się kate­chi­zmem zawar­tym w ksią­żeczce do nabo­żeń­stwa. Otóż znaj­dziemy tam różne formy wyszcze­gól­nio­nych grze­chów np. grzechy główne z pychą na czele, to te wady od któ­rych pocho­dzą inne. Wykryć należy zasad­ni­czy pro­blem, omi­ja­nie bowiem pro­blemu głów­nego sprawi, że będziemy zaj­mo­wać się plamą na obru­sie, pod­czas gdy pło­nie dom. Dalej znaj­dują się grze­chy cudze, z któ­rych jak poka­zuje prak­tyka, spo­wia­damy się rów­nie rzadko jak z zanie­dbań dobra. Jeśli uczest­ni­czymy w czy­imś grze­chu, jeśli go pochwa­lamy, zachę­camy, apro­bu­jemy, jeśli nie ujaw­niamy grze­chu gdy to konieczne lub chro­nimy grzesz­nika przed spra­wie­dliwą karą popeł­niamy tzw. grzech cudzy. Jest bar­dzo ważne przy­po­mnie­nie ponie­waż mnó­stwo grze­chów hula po świe­cie ponie­waż nikt im się nie prze­ciw­sta­wił. Zgoda rodzi­ców na życie bez ślubu dzieci, korup­cja, mowa o tole­ran­cji zasła­nia­ją­cej grzech, wszę­dzie tam popeł­niamy grzech zwany cudzym, za który odpo­wia­damy moral­nie. Zna­leźć można także np. grzechy woła­jące o pomstę do nieba itd. Można także zro­bić rachu­nek sumie­nia w opar­ciu o deka­log. Należy jed­nak uwa­żać, aby nie trak­to­wać tej formy na spo­sób skró­towy tzn. piąte “nie zabi­jaj”, prze­cież nie zabi­łem nikogo, idę dalej. Deka­log bowiem jest stresz­cze­niem moral­no­ści i hasłem wywo­ław­czym dla prze­strzeni dużo szer­szych niż tylko pro­sty zapis “nie zabi­jaj”. Warto w tym miej­scu się­gnąć do Kate­chi­zmu Kościoła Kato­lic­kiego, w któ­rym każde z przy­ka­zań zostało dość dokład­nie zana­li­zo­wane. Pro­ste “nie krad­nij”. Niby oczy­wi­ste, ale gdyby zasta­no­wić się nad zmar­no­wa­nym cza­sem, który można było poświę­cić rodzi­nie. Gdyby spraw­dzić wszyst­kie pliki i pro­gramy na kom­pu­te­rze oraz ich legal­ność. Gdyby zdać rela­cję z rze­tel­no­ści pracy. Gdyby zba­dać sumie­nie pod kątem mie­nia publicz­nego i mojego sto­sunku do dobra wspól­nego. Gdyby zwa­żyć zmar­no­waną żywność, zba­dać talenty, które z leni­stwa zanie­dba­li­śmy. Gdyby dokład­nie spraw­dzić zezna­nia podat­kowe itd. Zwy­kłe “nie kradnij”?

Deka­log zazwy­czaj przed­sta­wiany jest w for­mie dwóch tablic. Na pierw­szej są przy­ka­za­nia doty­czące Boga (I-​III), na dru­giej doty­czące czło­wieka i jego rela­cji z innymi (IV-​X). Warto zauwa­żyć, że przy­ka­za­nia są uło­żone w pew­nej kolej­no­ści od naj­waż­niej­szego. Pierw­sze jest pierw­sze. Sto­sun­kowo łatwo nam ana­li­zo­wać drugą tablicę i roz­po­czy­nać spo­wiedź od szó­stego przy­ka­za­nia, pod­czas gdy pro­blem leży w pierw­szym. To sex jest moim bogiem, ja uczy­ni­łem się bóstwem, ambi­cję, pracę, używki, cokol­wiek. Zła­ma­nie pierw­szego przy­ka­za­nia wcale nie skut­kuje ate­izmem, skut­kuje wiarą we wszystko inne poza Bogiem i swego rodzaju kul­tem. Kolej­ność przy­ka­zań uka­zuje to, co nazy­wamy porząd­kiem miło­ści. Naj­pierw jest Bóg, potem rodzina, na końcu inni ludzie. Taki też kie­ru­nek powi­nien mieć rachu­nek sumie­nia. Warto wie­dzieć, że deka­log jest tak kom­plet­nym stresz­cze­niem zasad, że pań­stwo Izrael po dziś dzień nie ma konstytucji…

Trzeba tu zazna­czyć jesz­cze jedną moż­li­wość. Otóż z nie­któ­rymi grze­chami zwią­zana jest kara kościelna. Jest to dość skom­pli­ko­wany pro­blem ponie­waż nie każdy kapłan może zdjąć taką karę przed udzie­le­niem roz­grze­sze­nia. Ogól­nie polega to na tym, że w przy­padku naj­cięż­szych grze­chów czło­wiek zaciąga karę kościelną. Naj­częst­szym takim przy­pad­kiem jest grzech abor­cji, który pociąga za sobą (przy speł­nie­niu warun­ków, o któ­rych pisa­łem wcze­śniej w sto­sunku do grze­chu cięż­kiego) karę eks­ko­mu­niki latae sen­ten­tiae zare­zer­wo­waną Sto­licy Apo­stol­skiej. Brzmi to mądrze, a polega na nało­że­niu kary przez sam fakt doko­na­nia czynu na osobę, która doko­nała abor­cji, jak też na wszyst­kich, któ­rzy jej poma­gali, zachę­cali oraz pozy­tyw­nie współ­dzia­łali. Nie potrzeba tu żadnego wyroku sądu, czło­wiek dopusz­cza­jący się takiego czynu sam ściąga na sie­bie tę karę i sta­wia się poza wspól­notą (ex com­mu­nio) Kościoła. Warto tu wspo­mnieć o spra­wie “Agaty”, któ­rej miej­sce abor­cji wska­zała ówcze­sna mini­ster, dzi­siej­szy mar­sza­łek Sejmu, Ewa Kopacz, lekarz pediatra…

Tak jak pisa­łem tego typu kary nie może zdjąć każdy kapłan ze względu na wagę grzechu.

Jeśli jed­nak mimo całego pro­cesu rachunku sumie­nia nadal ktoś twier­dzi, że jest jak Matka Boża i Pan Jezus, tzn. bez­grzeszny to dedy­kuję mu ten frag­ment Pisma:

“Jeśli mówimy, że nie mamy grze­chu to samych sie­bie oszu­ku­jemy i nie ma w nas prawdy. (…) Jeśli mówimy, że nie zgrze­szy­li­śmy, czy­nimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki” 1 J 1, 8–10. Dalej, na pew­nym eta­pie życia ducho­wego nie popeł­nia się już grze­chów śmier­tel­nych i mini­ma­li­zuje się grze­chy powsze­dnie. Nie zna­czy to jed­nak, że osią­gnę­li­śmy już stan nie­biań­skiej szczę­śli­wo­ści. Otóż uni­ka­nie grze­chu to dopiero połowa drogi. Należy bowiem wypra­co­wy­wać cnoty i dążyć do zjed­no­cze­nia z Bogiem przez asce­tykę oraz mistykę.

Prze­brnąw­szy przez rachu­nek sumie­nia docie­ramy do punktu dru­giego, czyli żalu za grze­chy. Kiedy czło­wiek uświa­da­mia sobie kim jest Bóg, jak bar­dzo zra­nił Go i sie­bie grze­chem, rodzi się stan zwany żalem za grze­chy. Nie­ko­niecz­nie musi być to jakiś stan uczuć. Jest to bowiem raczej prze­świad­cze­nie o miło­ści Boga skon­fron­to­wa­nej z ohydą mojego grze­chu. To swego rodzaju “ból duszy”. Zagu­bione gdzieś nabo­żeń­stwo do świę­tego Dobrego Łotra mogłoby nas tu wiele nauczyć…

Łaciń­skie con­tri­tio ozna­cza zgnie­ce­nia, łama­nie, anu­lo­wa­nie. Przed­sta­wia więc stan czło­wieka rozu­mie­ją­cego wagę swo­jego grze­chu, jak też zerwa­nie więzi z tym grze­chem. Cza­sem jed­nak ciężko jest żało­wać za grze­chy, które wiążą się z jakąś formą przy­jem­no­ści. W cza­sie nie­któ­rych spo­wie­dzi aż czuć delek­to­wa­nie się wyzna­nymi grze­chami. Pytam więc wtedy zazwy­czaj czy peni­tent, gdyby sytu­acja wró­ciła, zro­biłby to samo. Jeśli odpo­wiedź jest twier­dząca trzeba się poważ­nie zasta­no­wić nad udzie­le­niem roz­grze­sze­nia. Jeśli jed­nak wystę­puje owy “ból duszy” to może być on dwo­ja­kiego rodzaju. Pierw­szy żal “dosko­nały pły­nie z miło­ści do Boga i z tego, że Boga zra­niło się grze­chem. Drugi “nie­do­sko­nały” pły­nie np. z powodu stra­chu przed pie­kłem. Wystar­cza­ją­cym jest ten drugi jeśli cho­dzi o warunki sakra­mentu pokuty. “Akt attri­tio lub skru­chy, powi­nien być praw­dziwy i for­malny (tj., nie uda­wany); powi­nien być nad­przy­ro­dzony, (tj. zainspirowany i zależny od łaski oraz moty­wo­wany pew­nym roz­wa­ża­niem pozna­nym dzięki świa­tłu wiary); musi być naj­wyż­szy (tj., peni­tent musi postrze­gać grzech za naj­więk­sze zło – nie wymaga to inten­syw­nego poczu­cia smutku, lecz raczej prze­świad­cze­nia o złu zawar­tym w grze­chu); oraz musi być powszechny (tj. rozciągać się na wszyst­kie grze­chy śmier­telne danej osoby). Natu­ralny smu­tek albo wyrzuty sumie­nia (oparte na jakimś docze­snym moty­wie, jakim jest np. wstyd) nie są wystar­cza­jące ponie­waż Sakra­ment Pokuty przy­na­leży do porządku nad­przy­ro­dzo­nego”. W przy­padku braku kapłana, a w nie­bez­pie­czeń­stwie śmierci należy wzbu­dzić akt żalu dosko­na­łego, z inten­cją spo­wie­dzi sakra­men­tal­nej jeśli będzie ku temu spo­sob­ność. W teo­rii łatwo to wyra­zić, na szczę­ście sam Bóg oce­nia serce czło­wieka. Trudno jed­nak pole­gać na tym rodzaju pojed­na­nia jeśli w ciągu życia nie prak­ty­ko­wało się tego ćwicze­nia. Znów można posłu­żyć się na koniec tek­stami Pisma, choćby psal­mem 51 “Miserere”.

Mocne posta­no­wie­nie poprawy nie jest prę­że­niem ducho­wych musku­łów. Zapar­ciem się sie­bie i obiet­nicą nie-​grzeszenia wię­cej. Tu znów może dojść do głosu nasz stary wróg, czyli pycha. Można budo­wać ten aspekt przy­go­to­wa­nia tylko na sobie, lub na nie­za­do­wo­le­niu z sie­bie. Nie ma to nic wspól­nego z praw­dzi­wym posta­no­wie­niem poprawy. Jeśli bowiem okre­ślimy co jest naszym grze­chem, to czas na plan napraw­czy. Plan taki musi być mądrzej­szy od doraź­nego łata­nia dziur w Pol­skich dro­gach, musi być realny. Naj­częst­sze błędy to syn­drom Matki Bożej (“wię­cej nie będę grze­szyć”), syn­drom proszku do pra­nia (“chcę się popra­wić ze wszyst­kiego”) oraz syn­drom mni­cha (“będę się wię­cej modlił”). Wszyst­kie te zapew­nie­nia są warte mniej wię­cej tyle samo, co roz­kład jazdy na sta­cji PKP. Tu czas i miej­sce na bar­dzo kon­kretne decy­zje i środki. Np. codziennie wraz z ape­lem Jasno­gór­skim odmó­wię dzie­sią­tek różańca w inten­cji dusz w czyśćcu, albo usta­wię budzik 10 minut wcze­śniej niż dotych­czas, aby odmó­wić poranną modli­twę, ska­suję pewne filmy z dysku kom­pu­tera. Z tych posta­no­wień powin­ni­śmy się “roz­li­czać” przy następ­nej spo­wie­dzi. To poka­zuje nam i kapła­nowi dyna­mikę naszego życia ducho­wego. Błąd co do posta­no­wie­nia poprawy jest chyba naj­częst­szym powo­dem odmó­wie­nia roz­grze­sze­nia. Odwró­ce­nie się od zła musi być rady­kalne. Odmowa udzie­le­nia roz­grze­sze­nia zawsze wynika z błędu po stro­nie peni­tenta. Jeśli speł­nione są wszyst­kie warunki, kapłan nie­jako “musi” udzie­lić roz­grze­sze­nia, jest bowiem tylko sza­fa­rzem łaski miło­sier­nego, ale nie naiw­nego Boga. Odma­wia się naj­czę­ściej roz­grze­sze­nia w przy­padku zamiesz­ki­wa­nia bez ślubu męż­czy­zny i kobiety kiedy podej­mują oni współ­ży­cie sek­su­alne. Dru­gim z takich wypad­ków jest sto­so­wa­nie anty­kon­cep­cji jako metody regu­la­cji płod­no­ści na spo­sób stały (tzw. men­tal­ność anty­kon­cep­cyjna). Czer­pa­nie zysku ze zła (por­no­gra­fia, nar­ko­tyki itd.) Poza tym, co warto przy­po­mnieć, brak prze­ba­cze­nia, ani nawet chęci prze­ba­cze­nia także są powo­dem odmowy roz­grze­sze­nia. Posta­no­wie­nie poprawy także powinno zawie­rać pewne ele­menty. “Inten­cja musi być sta­now­cza (przy­naj­mniej w chwili gdy jest podej­mo­wane posta­no­wie­nie poprawy), musi być sku­teczna (musi ist­nieć inten­cja uni­ka­nia oka­zji do grze­chu oraz zwy­czajne środki chro­niące przed grze­chem – zarówno ostroż­ność jak i modli­twa). Musi rów­nież wystę­po­wać inten­cja naprawy – na ile to moż­liwe – szkody wyrzą­dzo­nej przez grzech. I w końcu, inten­cja musi być powszechna (tj., posta­no­wie­nie uni­ka­nia wszel­kich grze­chów śmiertelnych)”.

Przy wyzna­niu grze­chów naj­częst­szym uczu­ciem jest wstyd. I wbrew pozo­rom to bar­dzo dobry objaw. Aby unik­nąć para­li­żu­ją­cego stra­chu można sto­so­wać for­mułę spo­wie­dzi “Boże zgrze­szy­łem prze­ciw Tobie…”, zupeł­nie tak jakby mówiło się do Boga, wszak kapłan jest tylko pośred­ni­kiem, który wystę­puje in per­sona Chri­sti. Powinno się także zacząć od “gru­bego kali­bru grze­chów”, wtedy łatwiej przejść przez spo­wiedź. Oczy­wi­ście pisa­łem już, że w przy­padku grze­chów śmier­tel­nych należy je okre­ślić tak dokład­nie jak to tylko moż­liwe. Sam sche­mat spo­wie­dzi jest ogól­nie znany, więc zwrócę tylko uwagę na pewne aspekty. Wypada po znaku Krzyża i pozdro­wie­niu Pana Jezusa zasto­so­wać krótką auto­pre­zen­ta­cję. Nie cho­dzi tu oczy­wi­ście o pełne dane per­so­nalne, ale o infor­ma­cje, które pomogę kapła­nowi uzy­skać wła­ściwą ocenę moralną. Do takich infor­ma­cji zali­cza się:

czas od ostat­niej spowiedzi

odby­cie pokuty

wiek

stan cywilny

można dodać wykształcenie

dalej roz­li­czamy się z pracy od poprzed­niej spo­wie­dzi, wyzna­jemy grze­chy roz­po­czy­na­jąc od grze­chu głów­nego i walki z nim. Na zakoń­cze­nie for­mułka okle­pana, ale dość ważna “Wię­cej grze­chów nie pamię­tam…” Teraz kapłan podej­muje dia­log w celu wyja­śnie­nia, zwró­ce­nia uwagi. Trzeba jed­nak pamię­tać, że w kon­fe­sjo­nale także mamy swoje prawa tzn. kapłan może nas pytać o grze­chy nato­miast nie wolno mu wcho­dzić w szcze­góły, które nie są konieczne do oceny moral­nej. Ze strony peni­tenta także nie powinna spo­wiedź wyglą­dać jak laurka ze szcze­gó­łami tech­nicz­nymi na temat grze­chów. Następ­nie ma miej­sce nało­że­nie pokuty. Zazwy­czaj kapłan pyta czy peni­tent przyj­muję pokutę. Tutaj także trzeba wszystko wyja­śnić ponie­waż może się zda­rzyć, że pokuta nie jest moż­liwa do wyko­na­nia. Udzie­lane jest roz­grze­sze­nie i for­muły koń­cowe. Może się zda­rzyć, że kapłan odmówi także modli­twę pro­sząc, aby Bóg przy­jął dobre uczynki peni­tenta jako wyna­gro­dze­nia za grze­chy w słowach:

“Nie­chaj męka Pana naszego Jezusa Chry­stusa, zasługi Naj­święt­szej Maryi Panny i wszyst­kich Świę­tych, oraz to wszystko, co dobrego uczy­nisz i przy­krego znie­siesz, posłuży ci do otrzy­ma­nia odpusz­cze­nia grze­chów, pomno­że­nia łaski i wyjed­na­nia nagrody życia wiecz­nego. Amen”.

Naj­czę­ściej sche­mat wygląda w ten spo­sób, że peni­tent na jed­nym wyde­chu wypo­wiada grze­chy, słu­cha pokuty i reszty już nie słu­cha czu­jąc ulgę (kiedy sły­szę taką spo­wiedź zaraz przy­po­mina mi się reflek­sja pro­bosz­cza z filmu «U Pana Boga za pie­cem» “Ot, ciekawostka jaka, ludzie jak grze­szą to powo­lutku, dokład­nie, roz­sma­ko­wują się w tym grze­chu, a jak pokutę odpra­wiają to zawsze byle jak i po łebkach”) Otóż ktoś przy­rów­nał sakra­ment pokuty do prysz­nica. Wcho­dzimy pod prysz­nic cali brudni (wyzna­nie grze­chów), namy­dlamy się (dia­log z kapła­nem) i w końcu spłu­ka­nie brudu (roz­grze­sze­nie). Naj­przy­jem­niej­szy moment to wła­śnie roz­grze­sze­nie, warto więc wsłu­chać się w piękne słowa for­muły rozgrzeszenia:

Bóg, Ojciec miło­sier­dzia, który pojed­nał świat ze sobą przez śmierć i zmar­twych­wsta­nie swo­jego Syna i zesłał Ducha Świę­tego na odpusz­cze­nie grze­chów, niech ci udzieli prze­ba­cze­nia i pokoju przez posługę Kościoła.
I JA ODPUSZ­CZAM TOBIE GRZE­CHY W IMIĘ OJCA I SYNA, + I DUCHA ŚWIĘTEGO”.

Po odej­ściu od kon­fe­sjo­nału, na znak czci, cału­jemy stułę.

Kilka uwag tech­nicz­nych. Spo­wiedź nie jest miej­scem dys­put teo­lo­gicz­nych, refe­ro­wa­nia grze­chów innych ludzi, zda­wa­nia rela­cji z pro­cesu lecze­nia cho­rego wyrostka, kozetką psy­cho­ana­li­tyka. Sza­nujmy także czas i cier­pli­wość kapłana. Jeśli bowiem ktoś przy­cho­dzi do spo­wie­dzi po 40 latach, w Wielką Sobotę, za pięć minut Wigi­lii Pas­chal­nej, to niech się nie dziwi, że usły­szy co ksiądz myśli na ten temat.

Pozo­staje jesz­cze jeden aspekt spo­wie­dzi, a mia­no­wi­cie “spo­wiedź a’la stan wojenny”, czyli spo­wiedź na kartki. Karki do chrztu dziecka, przed ślubem, bierz­mo­wa­niem itd. Trudno stwier­dzić czy wię­cej z tego szkody czy pożytku. Dla jed­nych będzie to szansa na powrót do Boga pod wpły­wem takiego przy­musu, dla innych spo­wiedź będzie świę­to­kradz­twem… Trzeba pamię­tać, że kapłana można oszu­kać. Nie jeste­śmy wykry­wa­czem kłamstw, nie każdy z nas jest ojcem Pio, nie przed kapła­nem tu klę­czymy… Osobną sprawą są pary narze­czo­nych, któ­rzy przy­go­to­wują się do mał­żeń­stwa i już miesz­kają ze sobą. Powinno się, jeśli dekla­rują się jako kato­licy, żądać od nich zamiesz­ka­nia osobno, aby mogli odbyć obie wyma­gane spo­wie­dzi. Nie­stety jed­nak siła bez­wład­no­ści jest tak duża, że kapłani czę­sto godzą się z tym sta­nem rze­czy wyma­ga­jąc tylko ostat­niej spo­wie­dzi, przed samym ślubem. Wra­ca­jąc jesz­cze do for­muły “wię­cej grze­chów nie pamię­tam…” Ponoć ogry są jak cebula, mają wiele warstw, ale nie tylko one. Czło­wiek także ma pewien poziom wytrzy­ma­ło­ści i gdyby poznał cały ogrom swo­jego grze­chu oraz jego ohydę, a także jakie ten grzech miał kon­se­kwen­cje, to z pew­no­ścią popadłby w roz­pacz. Bóg więc zdej­muje z czło­wieka grze­chy war­stwami. Od naszej strony mamy zro­bić wszystko, aby grzech poznać, znie­na­wi­dzić, pod­jąć roz­tropny plan napraw­czy i te grze­chy wyznać szcze­rze bez żadnych uspra­wie­dli­wień “bo wszy­scy”, “bo musia­łem”, “bo czasy takie” itd. Jed­nak Bóg także jako zapro­szony w nasze przy­go­to­wa­nie do spo­wie­dzi działa w nas i for­muła ta jest jakby Jego bufo­rem, który chroni czło­wieka przed nim samym. Zda­rzyć się jed­nak może, że mimo szcze­rych chęci ktoś zapo­mni jakiś grzech. Jeśli był to grzech lekki, trudno. Pamię­tajmy, że Eucha­ry­stia gła­dzi grze­chy lek­kie. Grze­chy cięż­kie raczej trudno zapo­mnieć, chyba że ma się wysoki poziom skle­rozy, wtedy jest to wyba­czalne. Sytu­acją jasną jest także zata­je­nie grze­chu, co powo­duje że spo­wiedź jest świętokradzka.

Ostat­nim punk­tem, wydaje się także nie­do­ce­nia­nym jest zadość­uczy­nie­nie Bogu i bliź­niemu. Oczy­wi­stym jest, że nie da się zadość­uczy­nić tak jak­by­śmy byli w sta­nie zapła­cić za prze­ba­cze­nie. Zro­bił to Jezus i cza­sem tam gdzie peni­tent chce się uka­rać za jakiś grzech należy pod posłu­szeń­stwem zabro­nić aktów destruk­cyj­nych. Jeśli ktoś cierpi na tę przy­pa­dłość sumie­nia, należy zle­cić mu w ramach pokuty jakiś para­dok­sal­nie drobny gest np. ucałowanie stóp ukrzy­żo­wa­nego Jezusa w kruch­cie kościoła. Pokuta bowiem nigdy nie odbywa się na zasa­dzie pro­por­cji. Nie­mniej jakiś aspekt spra­wie­dli­wo­ści w sto­sunku do ludzi skrzyw­dzo­nych naszym grze­chem powi­nien być wyko­nany. W spra­wach pro­stych wystar­czy oddać skra­dzioną rzecz lub jej rów­no­war­tość wpła­cić na jakiś cel cha­ry­ta­tywny, spro­sto­wać fał­szywe infor­ma­cje itd. Co jed­nak z grze­chami, któ­rych nie można tak łatwo napra­wić? Jak bowiem napra­wić roz­bite mał­żeń­stwo czy przy­wró­cić życie zabi­temu dziecku w wyniku abor­cji? W takim wypadku należy zwró­cić się do środ­ków pokut­nych zna­nych z kart Ewan­ge­lii. Są nimi post, modli­twa i jał­mużna. Pisa­li­śmy już o potrój­nym wymia­rze grze­chu. Święty Augu­styn podaje, że jał­mużna kie­ruje nas na dobro bliź­niego, post poskra­mia nasze żądze, a modli­twa służy odda­niu chwały Bogu. Jasnym jest więc, że sama modli­twa jest tu nie­wy­star­cza­jąca. Ana­li­zu­jąc ducho­wość daw­nych wie­ków widać bar­dzo wyraź­nie jak poważ­nie pokuta była trak­towa. Wiele kościo­łów powstało z dona­cji skru­szo­nych grzesz­ni­ków (część z pew­no­ścią chciała w ten spo­sób po pro­stu wyku­pić się z winy, ale osta­tecz­nie Bóg oceni ich inten­cje). Poza tym ducho­wość piel­grzy­mek, tak mocno nazna­cza­jąca średnio­wie­cze wią­zała się z pokutą za grze­chy (cza­sem szkoda, że atmos­fera na współ­cze­snych piel­grzym­kach bywa aż nadto rado­sna, ale znów nie chciał­bym gene­ra­li­zo­wać i oce­niać). Wra­ca­jąc do postu, jał­mużny i modli­twy, święty Tomasz z Akwinu opi­suje to tak:

“Zadość­uczy­nie­nie wymaga, byśmy coś ujęli sobie na chwałę Bożą. Posia­damy tylko trzy rodzaje dóbr: duchowe, cie­le­sne i zewnętrzne w postaci majątku. Otóż ujmu­jemy sobie coś z dóbr zewnętrz­nych, dając jał­mużnę, spo­śród zaś dóbr cie­le­snych poszcząc. Ale gdy cho­dzi o dobra duchowe nie potrzeba niczego ujmo­wać sobie z tego, co należy do ich istoty oraz ich cało­ści, gdyż te dobra duchowe czy­nią nas miłymi Panu Bogu. Ujmu­jemy je sobie tylko w zna­cze­niu, że cał­ko­wi­cie pod­da­jemy je Panu Bogu. A to urze­czy­wist­nia się przez modli­twę”. Co wię­cej ten sam autor pyta­jąc czy pokuta ma trwać aż do końca życia, udziela odpowiedzi:

“Ist­nieją dwa rodzaje pokuty: wewnętrzna i zewnętrzna. Wewnętrzna polega na żalu, że się grzech popeł­niło. Tego rodzaju pokuta powinna trwać całe życie. Czło­wie­kowi usta­wicz­nie powinno się nie podo­bać, że zgrze­szył; gdyby bowiem podo­bało mu się to, że zgrze­szył, już przez to popeł­niłby grzech i utra­ciłby owoc prze­ba­cze­nia. (…) Jeśli zaś cho­dzi o pokutę zewnętrzną, pole­ga­jącą na zewnętrz­nych ozna­kach żalu, jakimi są: spo­wiedź ustna przed kapła­nem, który roz­grze­sza, zadość­uczy­nie­nie nazna­czone przez tegoż kapłana, to nie musi ona trwać do końca naszego życia, lecz jedy­nie przez czas odpo­wied­nio pro­por­cjo­nalny do wiel­ko­ści grzechu”.

Rzecz ostat­nia doty­czy tzw. kary docze­snej. Każdy grzech zaciąga winę (odpusz­czaną w spo­wie­dzi) oraz karę docze­sną. Są to kon­se­kwen­cje popeł­nio­nego grze­chu. “Bóg jest sędzią spra­wie­dli­wym, który za dobro wyna­gra­dza, a za złe karze”. Ta spra­wie­dli­wość domaga się osta­tecz­nego roz­li­cze­nia. Grzech bowiem, jak już pisa­łem, ma swoje kon­se­kwen­cje. Warto przy­po­mnieć słowa Pana Jezusa skie­ro­wane do św. Fau­styny (apo­stołki Bożego miło­sier­dzia) opi­su­jące czy­ściec “Miło­sier­dzie Moje nie chce tego, ale spra­wie­dli­wość każe”. Kodeks Prawa Kano­nicz­nego mówi:

“Odpust jest to daro­wa­nie przed Bogiem kary docze­snej za grze­chy, zgła­dzone już co do winy. Dostę­puje go chrze­ści­ja­nin odpo­wied­nio uspo­so­biony i pod pew­nymi, okre­ślo­nymi warun­kami, za pośred­nic­twem Kościoła, który jako sza­farz owo­ców odku­pie­nia roz­daje i pra­wo­moc­nie przy­dziela zadość­uczy­nie­nie ze skarbca Chry­stusa i świę­tych”(KPK 1983). Odpu­sty dzie­limy na zupełne i cząst­kowe w zależ­no­ści czy uwal­niają nas od od kary docze­snej w czę­ści lub w cało­ści. Zosta­wiam tu aspekt “ilo­ści” w odpu­ście cząst­ko­wym, odsy­ła­jąc do zamiesz­czo­nej niżej biblio­gra­fii. Odpust nie działa jak “magia”, można go uzy­skać dla sie­bie lub ofia­ro­wać za zmar­łych, któ­rzy swoją karę docze­sną pono­szą w czyśćcu, nigdy za innych żyją­cych. Potrzeba tu więc wiary i speł­nie­nia dość trud­nych warunków.

  1. Być ochrzczo­nym,
  2. nie być eks­ko­mu­ni­ko­wa­nym (przy­po­mi­nam, że można zostać obło­żo­nym eks­ko­mu­niką bez żadnego wyroku Kościoła, dzieje się to w przy­padku naj­cięż­szych grze­chów m. in. mam na myśli abor­cję czy znie­wa­że­nie Eucharystii),
  3. znaj­do­wać się w sta­nie łaski uświę­ca­ją­cej (brak obcią­że­nia grze­chem śmier­tel­nym, czyli sakra­men­talna spo­wiedź nawet w celu uzy­ska­nia odpu­stu dla zmar­łych cier­pią­cych w czyśćcu, po jed­nej spo­wie­dzi można uzy­skać wię­cej niż jeden odpust, ważne by spo­wiedź była bli­ska cza­sowo uzy­ski­wa­niu odpu­stu, może to być także obo­wiąz­kowa spo­wiedź wielkanocna),
  4. wzbu­dzić inten­cję, choćby ogólną (skie­ro­wa­nie woli ku odpo­wied­niemu celowi, decy­zją woli, w przy­padku kon­kret­nego zmar­łego należy wzbu­dzić inten­cję szczegółową),
  5. wypeł­nić w odpo­wied­nim cza­sie i we wła­ściwy spo­sób naka­zane czyn­no­ści, zgod­nie z brzmie­niem udzie­le­nia (są odpu­sty zwią­zane z pew­nym cza­sem np. czytanie Pisma świę­tego przez pół godziny czy nawie­dze­nie cmen­ta­rza od 1 do 8 listo­pada. Odpust musi być także wyko­nany we wła­ściwy spo­sób tzn.: a) oso­bi­ście – nie może go wyko­nać ktoś za nas, z wyjąt­kiem jał­mużny, gdzie rodzice mogą tego doko­nać za dzieci w przy­padku odpu­stu jubi­le­uszo­wego,

b) cał­ko­wi­cie – nie można danego czynu skracać,

c) w duchu poboż­no­ści – zakłada więc wiarę i brak próżności,

d) nad­obo­wiąz­kowo – czyn ten musi nas kosz­to­wać i nie być zwią­za­nym z jakąś prak­tyką zagro­żoną sank­cją grze­chu. W przy­padku pokry­wa­nia się pokuty sakra­men­tal­nej i czynu odpu­sto­wego można te rze­czy­wi­sto­ści połą­czyć np. adoracja Naj­święt­szego Sakra­mentu przez pół godziny).

Ponadto do uzy­ska­nia odpu­stu zupeł­nego konieczna jest Komu­nia eucha­ry­styczna (nie wystar­cza tu Komu­nia duchowa, naj­le­piej w dniu uzy­ska­nia odpu­stu, po jed­nej Komu­nii Eucha­ry­stycz­nej można uzy­skać tylko jeden odpust zupełny nawet gdy przyj­muje się Eucha­ry­stię dwa razy tego samego dnia. Wyją­tek sta­nowi tu nie­bez­pie­czeń­stwo śmierci), modli­twa w inten­cjach Ojca Świę­tego (nie w inten­cji Ojca Świę­tego, ale w Jego inten­cjach nawet jeśli nie są nam szcze­gó­łowo znane, naj­le­piej w dniu uzy­ska­nia, modli­twa ta ma być ustna, w przy­padku śmierci papieża a przed wybo­rem następcy należy modlić się w inten­cjach, które wyzna­czył zmarły biskup Rzymu), oraz wyzby­cie się jakie­go­kol­wiek przy­wią­za­nia do grze­chu, nawet lek­kiego (to bodaj naj­trud­niej­szy waru­nek. Cho­dzi tu o zde­cy­do­wane nasta­wie­nie woli i umy­słu, oraz odwró­ce­nie się od wszyst­kich uwi­kłań w sto­sunku do sie­bie samego, bliź­niego czy świata, które pocią­gają grzech. “Ślad naj­drob­niej­szego przy­wią­za­nia do grze­chu, staje się prze­szkodą do uzy­ska­nia odpu­stu zupeł­nego”). Brak wypeł­nie­nia jakie­goś warunku zwią­za­nego z odpu­stem zupeł­nym, powo­duje uzy­ska­nie odpu­stu cząstkowego.

W sytu­acjach nad­zwy­czaj­nych także moż­liwe jest uzy­ska­nia odpu­stu. Pierw­sza z tych sytu­acji doty­czy uza­sad­nio­nej prze­szkody (np. stan fizyczny, uwię­zie­nie). W takim wypadku trzeba pora­dzić się spo­wied­nika, któ­rzy w okre­ślo­nych warun­kach ma wła­dzę zmie­niać warunki odpu­stu. Drugi przy­pa­dek ma miej­sce, gdy nastę­puje spe­cjalny czas w Kościele (np. rok jubi­le­uszowy). Należy wtedy pil­nie śledzić doku­menty papie­skie ogła­sza­jące szcze­góły odpu­stu. Ostatni przy­pa­dek doty­czy śmierci. Z sakra­men­tem namasz­cze­nia cho­rych zwią­zany jest obo­wią­zek udzie­le­nia odpu­stu na godzinę śmierci. Oczy­wi­ście chory musi być wła­ści­wie uspo­so­biony przez pojed­na­nie z Bogiem (wystar­czy żal dosko­nały), cho­ciażby przez jakieś zewnętrzne oznaki. Druga moż­li­wość ma miej­sce, gdy nie można wezwać kapłana. Należy wtedy być w sta­nie łaski (żal dosko­nały), wyzbyć przy­wią­za­nia do grze­chu, nawet powsze­dniego, poza tym zaleca się, aby umie­ra­jący miał zwy­czaj modli­twy, oraz posłu­żył się kru­cy­fik­sem lub krzy­ży­kiem (uję­cie lub uca­ło­wa­nie). Osob­nym pro­ble­mem jest wezwa­nie kapłana do umie­ra­ją­cego, który za życia nie chciał mieć nic wspól­nego z Kościo­łem. Nie­któ­rzy wzy­wają wtedy kapłana “na wszelki wypa­dek”. Mija się to z celem ponie­waż jeśli umie­ra­jący nie dał żadnego znaku swo­jego nawró­ce­nia, to należy usza­no­wać jego wolę. Tro­chę ana­lo­gicz­nie jakby ktoś wezwał do umie­ra­ją­cego prak­ty­ku­ją­cego kato­lika bud­dyj­skiego kapłana “na wszelki wypa­dek” bo może jed­nak karma i nir­wana istnieją.

Spis spo­so­bów uzy­ska­nia odpu­stów pod linkiem

http://​bre​wiarz​.kato​lik​.pl/​c​z​y​t​e​l​n​i​a​/​o​d​p​u​s​t​y​.php3

Kilka kwe­stii tech­nicz­nych na koniec. Naj­pierw tajem­nica spo­wie­dzi. Otóż jest ona abso­lutna i doty­czy spo­wied­nika (pod karą eks­ko­mu­niki z mocy prawa), tajem­nica także doty­czy wszyst­kich pośred­ni­czą­cych w spo­wie­dzi (np. tłumacz), ale i tych któ­rzy przy­pad­kowo sły­szą spo­wiedź. Stąd postu­lat, aby dla wła­snego bez­pie­czeń­stwa nie oble­gać kon­fe­sjo­na­łów. Naj­czę­ściej sporo miej­sca jest przed pre­zbi­te­rium. Dalej sprawa przy­go­to­wa­nia się do spo­wie­dzi. Skoro modlimy się “i odpuść nam nasze winy jako i my odpusz­czamy naszym wino­waj­com”, trzeba przed spo­wie­dzią na ile to moż­liwe, pojed­nać się z bliź­nimi. “(…) zostaw tam dar swój przed ołta­rzem, a naj­pierw idź i pojed­naj się z bra­tem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofia­ruj”. W rodzi­nie może to wyglą­dać jak forma wspól­nego przy­go­to­wa­nia do spo­wie­dzi, cho­ciażby z oka­zji pierw­szego piątku mie­siąca. W takim przy­go­to­wa­niu poda­nie ręki, słowo “prze­pra­szam”, “prze­ba­czam”, “kocham” może być świet­nym spo­so­bem na speł­nie­nie słów Zba­wi­ciela, oraz na naukę prak­tyczną zna­cze­nia spo­wie­dzi dla dzieci.

Na zupełny koniec zachęta do pew­nego gestu. Warto w testa­men­cie uczy­nić zapis doty­czący obo­wiązku odpra­wie­nia Mszy świę­tych za naszą duszę (może to także być tzw. Msza gre­go­riań­ska, czyli 30 kolejno cele­bro­wa­nych Eucha­ry­stii). Wyko­nawca testa­mentu będzie nie­jako przy­mu­szony, aby uczy­nić ten gest rzu­tu­jący na naszą wiecz­ność. Jeśli, co daj Boże, Msze te nie będą już nam pomocne, jak też odpu­sty, ponie­waż będziemy już w nie­bie, to pro­szę się nie mar­twić. Dar takiej modli­twy nie mar­nuje się, korzy­stają z niego duszę, które według Bożego roz­po­rzą­dze­nia, naj­bar­dziej tego potrzebują.

I pro­szę Wasz wszyst­kich o modli­twę za nas księży na tym nie łatwym polu…

Zdaję sobie sprawę, że momen­tami tekst może być cha­otyczny, dotyka on bowiem (i tylko dotyka) bar­dzo sze­ro­kiego zagad­nie­nia. Jeśli więc po lek­tu­rze zro­dziły się jakieś pyta­nia zachę­cam do umiesz­cza­nia ich w komentarzu.

Biblio­gra­fia:

Kate­chizm Kościoła Katolickiego.

Kodeks Prawa Kano­nicz­nego, szcze­gól­nie kanony 959 – 997.

Kowal­ska F., Dzien­ni­czek, Kra­ków 1983.

Lewis C. S., Chrze­ści­jań­stwo po pro­stu, tłum. P. Szymczak, Poznań 2002.

Pato­leta B., Odpu­sty według Kodeksu Prawa Kano­nicz­nego Jana Pawła II, Pel­plin 1997.

Radecki A., Jak się spo­wia­dać? Vade­me­cum peni­tenta, Kra­ków 2007.

Tomasz z Akwinu, Suma teo­lo­giczna t. 29 i 30, wyda­nie Londyńskie.

Tanqu­erey A., Zarys teo­lo­gii asce­tycz­nej i mistycz­nej t. I i II, tłum. P. Mańkowski, War­szawa 2003.

Szo­stek A., Poga­danki z etyki, Czę­sto­chowa 1998.

Woj­cie­chow­ski M., Biblijny pogląd na świat. Bóg, czło­wiek, etyka, Czę­sto­chowa 2008.

Zachę­cam jesz­cze do odsłu­cha­nia kon­fe­ren­cji ojca pro­fe­sora Jacka Salija OP:

http://​www​.zywa​wiara​.pl/​k​a​z​a​n​i​a​/​a​r​t​-​1​7​3​.html

oraz zapo­zna­nia się ze szcze­gó­łami zwią­za­nymi z karą ekskomuniki

http://​www​.oaza​.pl/​c​d​z​/​a​b​o​r​c​j​a​/​8​7​0​-​e​k​s​k​o​m​unika

Opłata za sko­rzy­sta­nie z powyż­szego tek­stu wynosi mini­mum dzie­sią­tek różańca świę­tego za dusze w czyśćcu cierpiące.