Ambasadorzy liturgii

Grzegorz Brożek / Gość Niedzielny Tarnowski 48/2012

publikacja 03.12.2012 16:14

Ceremoniarz. W kościele modli się prawie tysiąc osób. Przy ołtarzu jest kilkunastu ministrantów i lektorzy w białych albach. Trzech kapłanów koncelebruje. A on jest jeden. Gwiazda czy sługa?

 Przede wszystkim mają poznać i pokochać liturgię Grzegorz Brożek Przede wszystkim mają poznać i pokochać liturgię

Na szyjach noszą metalowe krzyże. W zależności od parafii bywa, że wyróżniają się złotymi bądź czerwonymi pasami na albach. W prezbiterium nie dzieje się nic, co mogłoby umknąć ich uwadze. – A w dodatku ceremoniarz powinien być przezroczysty. Idealnie, jeśli w ogóle go nie widać albo – mówiąc inaczej – jeśli tak pełni swoją funkcję, że kompletnie nie przeszkadza innym – mówi Artur Gondek z bocheńskiej parafii pw. św. Pawła, ceremoniarz, prezes Liturgicznej Służby Ołtarza w diecezji tarnowskiej. Rola ceremoniarza w liturgii jest wyjątkowa, ale w naszej diecezji, na szczęście, on sam nie jest „towarem reglamentowanym”. – Mija 10 lat od reaktywowania Szkoły Ceremoniarza i Animatora Liturgicznego. W tym czasie gruntowne szkolenie przeszło 1080 chłopaków z 231 parafii – informuje ks. dr Grzegorz Rzeźwicki, diecezjalny duszpasterz LSO.

Kurs na ołtarz

W naszej diecezji pierwszy kurs ceremoniarza połączony z kursem animatorów liturgicznych został zorganizowany w 1993 roku. Według zamierzenia ks. Piotra Pawliny, ówczesnego diecezjalnego duszpasterza ministrantów i lektorów, formacja była prowadzona w kilku kierunkach. Kursy te odbywały się w Pawęzowie i Rudach Rysiach. Ostatni kurs według formuły ks. Piotra zakończył się 9 czerwca 1998 roku. Po kilku latach przerwy, od października roku 2002, odbywają się one regularnie. Kurs trwa rok. Lektorzy zjeżdżają się do domu rekolekcyjnego w Ciężkowicach na trzydniowe sesje. Takich sesji w ciągu roku jest pięć. – Po każdej z nich zdają egzamin. Egzamin jest też na końcu szkoły – mówi ks. Rafał Budzik, który obok ks. Szczepana Judy i ks. Marcina Kawy pomaga ks. Rzeźwickiemu w prowadzeniu kursu ceremoniarza.

Pontyfikał z pętelką

Wiedza, jaką musi opanować młody chłopak, który chce być ceremoniarzem, jest dość rozległa. Musi wiedzieć, ile świec ma się palić na ołtarzu w czasie Mszy św., której przewodniczy biskup, co to są benedykcjonarz i pontyfikał, jakie są zadania krucyferariusza, czym się różni ewangeliarz od ewangelistarza i wiele innych rzeczy. Po co? – Przewodniczący liturgii musi mieć pewność, musi czuć, że mając obok siebie ceremoniarza, w każdej chwili może na niego liczyć. W ten sposób celebrans może się spokojnie skupić na przewodniczeniu tej wielkiej tajemnicy, jaką jest każda Eucharystia, nie martwiąc się o zewnętrzne elementy liturgii, o teksty, paramenty, posługi poszczególnych osób. Wpłynie to bez wątpienia na poziom sprawowanej Mszy św. – zauważa Jakub Jasiak, jeden z ceremoniarzy, dziś diakon tarnowskiego seminarium.

Obywa się bez koni

Do tej ważnej i eksponowanej funkcji chętnych od lat nie brakuje. – W tegorocznej edycji uczestniczy 150 chłopaków – informuje Artur Gondek. Kiedy przed 7 laty ks. Rafał Budzik zaczynał współpracę w tym dziele, kończyło szkołę około 70 lektorów, ale już w następnych latach ponad setka. – To jest jakiś fenomen – przyznaje ks. Rzeźwicki. Dziś niektórzy czekają nawet dwa lata na swoją kolej, na załapanie się na szkołę. Dlaczego? Nie ma więcej miejsc w domu rekolekcyjnym. W dodatku naszych lektorów nie trzeba końmi zaciągać do tej nauki, bo zgłaszają się do niej sami. – Wykształciła się też praktyka, że na szkołę ceremoniarza proboszczowie wysyłają chłopaków rok czy dwa lata przed planowaną wizytacją biskupią. Ceremoniarz zadba o piękno liturgii – dodaje ks. Rzeźwicki. Po 10 latach działania szkoły poziom celebracji liturgicznych w parafiach diecezji wyraźnie się podniósł. – Bywa, że chłopaki nieraz wiedzą tyle samo, co księża i są równie dobrze zorientowani, jak poprawnie przeprowadzić czynności liturgiczne. Uczymy ich jednak, że są tylko pomocnikami, którzy powinni przestrzegać przede wszystkim trzech zasad: pokora, pokora, pokora – uśmiecha się Artur.

Generał z kaprala

Dorian Kloch z Tarnowa i Bartek Wideł z Nowego Sącza mają za sobą dwie sesje tegorocznej szkoły. – Ministrantem zostałem w 3 klasie podstawówki. Nie wiem do końca, dlaczego. Wydawało mi się fajną rzeczą stać przy ołtarzu w komży jak starsi koledzy– wspomina Dorian. Mija 11 lat, jak jest w LSO. – To jest tak, że naprawdę cenić liturgię uczymy się w trakcie służby. Z czasem, z wiekiem przychodzi także jakaś rutyna. Dlatego w sumie ważna jest w LSO nie tylko wiedza, umiejętność, precyzja, ale formacja duchowa – przyznaje Bartek. Jednak pociąga najpierw to, co zewnętrzne. Jest trochę jak w wojsku. Zgłaszając się do LSO, zazwyczaj jako dziecko zostaje się kandydatem, ale przed chłopakiem są kolejne stopnie do zdobycia. – Z kandydata zostaje choralistą, potem ministrantem światła, księgi, ołtarza. Następnie, po osiągnięciu pewnego wieku, może uczestniczyć w kursie dla lektorów, czyli ministrantów słowa Bożego. Potem może zostać ceremoniarzem i animatorem liturgicznym – tłumaczy Artur Gondek. Dorian i Bartek przyznają, że bycie w LSO jest ciekawe właśnie także dlatego, że jest tu jasna ścieżka rozwoju. Cały „ja” – Będąc lektorem czy ceremoniarzem, podchodząc tak po ludzku, jest jakaś satysfakcja także z tego, że ludzi w kościele jest tysiąc, a ceremoniarz jeden. To nobilitacja – przyznaje Dorian. Gdyby jednak tylko o to chodziło, to – jak mówi – szybko by się „wykruszył”. – Trenowałem kilka różnych sportów: piłkę ręczną, „nogę”, angażowałem się w to bardzo, ale po kolei odpadły te zajęcia, a ministrantem zostałem i jestem do dziś. Bo w tej służbie przy ołtarzu jest głęboki sens – przyznaje. Ks. Rafał Budzik wyjaśnia, że tak naprawdę podstawowym sensem szkoły ceremoniarza, ale to samo można powiedzieć o szkoleniu ministranckim czy lektorskim, jak i każdym innym w Kościele, nie jest nauka czynności, zdobywanie umiejętności, zgłębianie wiedzy fachowej, ale formacja chrześcijańska. – Zawsze zwracamy uwagę na to, by byli w stanie łaski uświęcającej. Jak nie są, to zawsze jest okazja do spowiedzi. Uczymy modlitwy. Poznajemy świętych, etc. Zawsze sprawujemy Mszę św. z kazaniem. Rozwój to nie tylko sprawność, wiedza teoretyczna, ale to cały człowiek, jego osobowość, religijność, z której wypływa umiłowanie liturgii także – tłumaczy ks. Rafał.

Kręgosłup wewnętrzny

Ci, którzy przeszli niemal cały „szlak bojowy” w LSO zdają sobie z tego sprawę. – Zdaję w tym roku maturę. Sporo rzeczy mam za sobą. Z perspektywy czasu widzę, że gdyby nie LSO, to niewykluczone, że może byłbym poza prezbiterium, może poza Kościołem. Nie wiem – przyznaje Dorian. Trudno czasem zachować zasady, kiedy wokół tyle propozycji kuszących i atrakcyjnych dla młodego człowieka. – Trzymamy się tego, co przyrzekaliśmy – dodaje Bartek. Wsparciem jest fakt, że chłopaki z LSO w każdej parafii tworzą wspólnotę, która sama w sobie jest wartością. – Bycie ceremoniarzem to zaszczyt, ale i obowiązek. Trzeba znać się na tym, co mamy robić. Nasze zachowanie przy ołtarzu to też apostolstwo, bo możemy wpływać na postawy, gesty, na zrozumienie liturgii u innych. To zobowiązanie w życiu, bo trudno być lektorem w kościele, a poza nim człowiekiem łamiącym zasady. Trzeba się pilnować, ale to wchodzi w krew. Daje nam kręgosłup moralny. To jest niezwykle cenne – podsumowuje Artur Gondek.