Roztropnie zostawić wszystko

Andrzej Macura

publikacja 05.09.2013 09:34

Garść uwag do czytań na XXIII niedzielę zwykłą roku C z cyklu „Biblijne konteksty”.

Roztropnie zostawić wszystko Jakub Szymczuk /GN Nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem

Wykształcenie? Erudycja? Fachowość?  Czy są tym samym co mądrość? Czy przekładają się automatycznie na roztropność? Czytania tej niedzieli nie dają jasnej odpowiedzi na to pytanie. Za to, jak to często bywa na kartach Pisma Świętego, wskazują te wymiary mądrości, o których często się zapomina.

1. Kontekst pierwszego czytania Mdr 9,13-18b

Któż z ludzi rozezna zamysł Boży albo któż pojmie wolę Pana? Nieśmiałe są myśli śmiertelników i przewidywania nasze zawodne, bo śmiertelne ciało przygniata duszę i ziemski namiot obciąża rozum pełen myśli.

Mozolnie odkrywamy rzeczy tej ziemi, z trudem znajdujemy, co mamy pod ręką – a któż wyśledzi to, co jest na niebie? Któż poznał Twój zamysł, gdy nie dałeś Mądrości, nie zesłałeś z wysoka Świętego Ducha swego?

I tak ścieżki mieszkańców ziemi stały się proste, a ludzie poznali, co Tobie miłe, i zostali ocaleni przez Mądrość.

Pochodzące z Księgi Mądrości pierwsze czytanie jest modlitwą. Fragmentem nieco dłuższej, rozpoczynającej się na początku 9. rozdziału tej księgi. Jej autor, wcielając się w postać mądrego króla Salomona, prosi Boga o wspieranie w działaniu zgodnie z mądrością, gdyż jest przekonany, że człowiek bez pomocy Bożej nie jest w stanie być naprawdę mądry. Taka jest też wymowa czytanego tej niedzieli fragmentu. Warto zwrócić uwagę: autor modlitwy jest przekonany, że skoro człowiek z trudem daje sobie radę w mądrym rozstrzyganiu spraw czysto ziemskich, to poruszanie się z mądrością po sprawach Bożych jest już niemożliwe. O ile oczywiście Bóg nie wesprze człowieka zsyłając mu swojego Świętego Ducha.

Zwraca uwagę, że w ostatnim zdaniu modlitwy użyto czasu przeszłego. „I tak ścieżki mieszkańców ziemi stały się proste, a ludzie poznali, co Tobie przyjemne, a wybawiła ich Mądrość”. To zapewne aluzja do przymierza, jakie Izrael zawarł z Bogiem na Synaju (Horebie). Związane one było z nadaniem Izraelowi prawa. Dzięki niemu Lud Wybrany poznał zamysły Boga. Mądrość, ta pochodząca z nieba, pozwoliła ludziom dostosować się do wymogów, jakie człowiekowi stawia Bóg. W ten sposób zostali wybawieni, bo mogą uniknąć sytuacji, w których niechcący obrażają Boga. Przynajmniej w teorii są uratowani, bo wiemy przecież, że znajomość prawa nie powoduje automatycznie jego stosowania…

W kontekście kolejnych czytań warto zauważyć, jakie konsekwencje ma to, że autor modlitwy uważa ludzką mądrość za niewystarczającą dla ogarnięcia zamysłów Bożych. To wbrew pozorom niezwykle istotna wskazówka. Przypomina, że chcąc żyć i działać po Bożemu trzeba czegoś więcej niż tylko zwyczajnej ludzkiej roztropności. A zarówno w drugim czytaniu jak i w Ewangelii będziemy mieli do czynienia z wymaganiami, które nieco przekraczają ludzkie wyobrażenia na temat tego, co jest mądre i roztropne.

W następującym po czytaniu fragmencie przepięknego psalmu 90. myśl o  niewystarczalności ludzkiej mądrości dla ogarnięcia sensu życia jest kontynuowana….

2. Kontekst drugiego czytania Flm 9b-10.12-17

Drugie czytanie to fragment krótkiego Listu św. Pawła do Filomena. Prosi w nim, by adresat listu przyjął z powrotem z miłością swojego zbiegłego niewolnika, Onezyma. Informuje go przy tym, że w międzyczasie został on chrześcijaninem i jest Pawłowi szczególnie bliski. Trudno nie zauważyć, że Paweł spodziewa się nie tylko dobrego przyjęcia go, ale też i tego, że Filemon ostatecznie zwróci mu go, by zamiast niego  „oddawał mi usługi w kajdanach noszonych dla Ewangelii”.

Instytucja niewolnictwa była w kulturze tamtego miejsca i czasów bardzo mocno zakorzeniona. Pan był właścicielem niewolnika w takim samym stopniu, jak bydło czy domowy sprzęt. Nieposłuszeństwo, a zwłaszcza ucieczkę, można było surowo ukarać i żaden urząd  czy sąd nie miał nic do tego. Przyzwyczajonym do takiego patrzenia na niewolników ludziom tamtej epoki pewnie nawet nie przychodziło do głowy, że w podtrzymywaniu relacji takiej zależności jest coś niewłaściwego. Paweł prosząc, by Filemon przyjął Onezyma jak umiłowanego brata wywraca do góry nogami istniejący porządek i panujące przyzwyczajenia. Bo patrzy z perspektywy nie ludzkiej, ale Bożej mądrości.

Najdroższy:
Ja, stary Paweł, a teraz jeszcze więzień Chrystusa Jezusa – proszę cię za moim dzieckiem, za tym, którego zrodziłem w kajdanach, za Onezymem. Jego ci odsyłam; ty zaś jego, to jest serce moje, przyjmij do domu.

Zamierzałem go trzymać przy sobie, aby zamiast ciebie oddawał mi usługi w kajdanach, które noszę dla Ewangelii. Jednakże postanowiłem nie czynić niczego bez twojej zgody, aby dobry twój czyn był nie jakby z musu, ale z dobrej woli. Może bowiem po to oddalił się od ciebie na krótki czas, abyś go odebrał na zawsze, już nie jako niewolnika, lecz więcej niż niewolnika, jako brata umiłowanego. Takim jest on zwłaszcza dla mnie, ileż więcej dla ciebie zarówno w doczesności, jak i w Panu. Jeśli więc się poczuwasz do łączności ze mną, przyjmij go jak mnie.

3. Kontekst Ewangelii Łk 14,25-33

Nic nowego. W szerokim kontekście Ewangelii Łukasza czytany tej niedzieli fragment trzeba widzieć jako wymaganie, jakie Jezus stawia swoim uczniom, bo w sekcji poświęconej takim wymaganiom został umieszczony. W kontekście bezpośrednio poprzedzającym znajduje się opowieść Jezusa o zaproszonych na ucztę, którzy znajdowali różne powody, żeby się z przyjścia wykpić. Scena ta nie ma bezpośredniego związku z Ewangelią tej niedzieli. Owe wielkie tłumy, które szły za Jezusem (tak rozpoczyna się Ewangelia tej niedzieli) idą za Nim w bliżej nieokreślonym momencie, już po wyjściu Jezusa z domu faryzeusza, w którym rozgrywały się poprzednie wydarzenia. Jeśli jednak ten kontekst wziąć pod uwagę przy interpretacji naszej Ewangelii rodzi się ważna myśl: ten kto nauki Jezusa nie przyjmuje jest jak owi ludzie zaproszeni na ucztę. Owszem, niby przyjaźnią się z Jezusem, ale skoro gardzą Jego zaproszeniem, nie zasiądą z Nim do uczty.

Podobna myśl rodzi się, gdy powiązać tę Ewangelię z tekstem bezpośrednio po nim następującym. Jezus mówi tam, że jego uczniowie powinni być jak sól. Jeśli jednak utraci ona swój smak na nic się nie przyda. Podobnie jest z uczniami, którzy tracą swój smak, swoje zaangażowanie w sprawy Jezusa. Do niczego się nie nadają.

Co więc musi cechować ucznia Jezusa, jeśli nie chce być uznany za niegodnego swojego Mistrza? Przytoczmy najpierw tekst Ewangelii.

Wielkie tłumy szły z Jezusem. On odwrócił się i rzekł do nich: «Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.

Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby położył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”.

Albo jaki król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju.

Tak więc nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem».

4. Warto zauważyć
Jezus najpierw stawia wymaganie. Potem je wyjaśnia.

  • Nie może być Jego uczniem, kto „nie ma  nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego”. Mocne. Jest to jednak zapewne pewna hiperbola. Że tak jest widać to zwłaszcza w wymaganiu, by nienawidzić samego siebie. Gdyby traktować je dosłownie, byłoby to wręcz nieludzkie. Jaki jest więc sens wypowiedzi Jezusa? To wskazanie, że Jego uczeń musi w swoim życiu bezwzględnie na pierwszym miejscu postawić swojego Mistrza. Nawet więzi rodzinne czy miłość samego siebie nie są ważniejsze. Nigdy. W żadnym przypadku.

    Koniecznie trzeba jednak chyba w tym momencie już dodać: stawianie Jezusa na pierwszym miejscu trzeba dobrze rozumieć. Najważniejszym przykazaniem jakie nam zostało jest przykazanie miłości Boga, a zaraz po nim miłości bliźniego. Nie wydaje się by Jezus np. domagał się przyjścia na nabożeństwo kosztem zaniedbywania ważnych obowiązków rodzinnych. Wskazuje na to zresztą także następne zdanie tekstu.
     
  • Nie może być jego uczniem, kto nie nosi swojego krzyża. Co to znaczy „wziąć krzyż”? Najczęściej  mówiąc o krzyżu myślimy o cierpieniu. Chyba jednak jest to pewne uproszczenie.

    Warto zwrócić uwagę, że Jezus nie bardzo mógł coś takiego swoim uczniom powiedzieć. Nie dosłownie. Przed Jego śmiercią na krzyżu powiedzenie, że uczniowie „mają nosić krzyż” jest niezrozumiałe. Ewangelia pisana jednak była już z perspektywy zmartwychwstania. Zwrot „nosić krzyż” stał się już wtedy pewnym skrótem myślowym, inspirowanym tym, co stało się z Jezusem.

    A co się stało? Niby wiadomo. Pojmali Go, skatowali i zabili. Czyli bardzo cierpiał. Ale to tylko część prawdy. Trzeba pamiętać, że to co się stało było ofiarą jaką Jezus składa na ołtarzu posłuszeństwa Ojcu. On mógł tego wszystkiego uniknąć. Jednak dobrowolnie wydaje się w ręce ludzi. Bo to było Jego powołaniem. Bo tak miał zbawić świat. Miał swoim posłuszeństwem Ojcu aż do śmierci naprawić nieposłuszeństwo Adama….

    Z tej perspektywy krzyż nie znaczy cierpienie. Krzyż to realizowanie woli Bożej, realizowanie swojego chrześcijańskiego powołania.  To robienie tego, czego chce Bóg także w obliczu różnorakich przeciwności. Choćby i nawet to miało doprowadzić do cierpienia.

    Skoro zaś powołaniem rodzica jest zajmować się dziećmi, to zaniedbywanie tego obowiązku kosztem pójścia na nabożeństwo nie wydaje się zgodne z zamysłem Mistrza...

To wymagania jakie stawia Jezus. Jak wyjaśnia to, że aż tyle domaga się od swoich uczniów? Podaje dwa obrazy.

  • Jeśli chce się coś zbudować, to najpierw muszę dobrze obliczyć, czy mnie na tę budowę stać. Inaczej nie dokończę i stanę się pośmiewiskiem. Jezus mówi swoim uczniom: postępuj roztropnie; jeśli nie oddasz mi całego swojego życia zabraknie ci „duchowych funduszy” by osiągnąć cel. I staniesz się pośmiewiskiem.
     
  • Jeśli nadciąga przeciwko tobie przeciwnik, to najpierw zastanów się, czy dasz radę go pokonać. Jeśli widzisz że nie, nie próbuj toczyć beznadziejnej walki, bo stracisz wszystko. Lepiej pójść na ustępstwa, bo wtedy masz szanse ocalić znacznie więcej. Co tutaj Jezus mówi swoim uczniom? Jeśli chcesz iść za mną zachowaj się roztropnie. Bądź mądrym graczem. A to znaczy oddaj Mi wszystko. Bo inaczej wszystko przegrasz.

Podsumowując. Jezus wskazuje, że Jego uczeń powinien pójść za Nim bez żadnego „ale”. Ma Go stawiać przed najbliższymi, a nawet przed samym sobą. Ma z pokorą wziąć swój krzyż czyli przyjmować drogę życia, która mu Bóg wyznaczył. Także gdy idzie o wymagania, które niesie ze sobą Ewangelia. Bo jeśli tego nie zrobi postępuje nieroztropnie. Może się okazać, że nie da rady osiągnąć celu.

Co jest tym celem? Zbawienie? Brzmiałoby przerażająco. Ale raczej chodzi „tylko” o bycie prawdziwym uczniem Jezusa. Na to wskazuje wspomniany wcześniej szeroki kontekst . Bo przecież i dla byle jakich w niebie powinno się znaleźć miejsce. Dla zaginionych owiec, zgubionych drachm, marnotrawnych synów (te teksty znajdują się w następnym rozdziale Łukaszowej Ewangelii). Jeśli jednak ktoś naprawdę chce być uczniem Jezusa nie może kalkulować ile da Bogu, ile zostawi sobie. Musi dać wszystko.

Ta rada, podobnie jak rada jakiej Paweł udzielił Filemonowi, też przerasta to, co człowiek zwykł myśleć na temat pewnej hierarchii wartości, która w jego życiu powinna obowiązywać. Ale czyż nie jest mądrze posłuchać Tego, bez którego skazani jesteśmy na szukanie po omacku?

5. W praktyce

Ewangelia tej niedzieli to wezwanie, aby zachowywać się roztropnie. Polega owa roztropność na opowiedzeniu się za Jezusem  bez żadnego „ale”. On ma być na pierwszym miejscu i basta. Wydaje się, że każdy chrześcijanin powinien często pytać samego siebie, czy rzeczywiście stawia Jezusa na pierwszym miejscu.

Największym niebezpieczeństwem jakie w tym kontekście pojawia się na drodze chrześcijańskiego życia jest stawianie ponad Jezusem samego siebie. Największym, bo egocentryzm trudniej zauważyć, niż stawianie ponad Bogiem innych ludzi czy spraw. To z takiej postawy rodzi się wygodnictwo, zamiłowanie do bogactwa czy przywiązanie do władzy. Uczeń Chrystusa powinien często zadawać sobie pytanie, czy idzie za swoim Mistrzem, czy tylko wykorzystuje Mistrza. Wykorzystuje najczęściej do uspokajania sumienia, że wszystko jest OK i nic nie trzeba w swoim życiu zmieniać. Czasem jednak – zwłaszcza wśród ludzi obracających się w kręgach „kościelnych” –  do robienia kariery, do zdobywanie bogactwa i jeszcze paru innych równie egocentrycznych zachowań...

Chrześcijaninowi zagraża też inne niebezpieczeństwo: stawiania innych ludzi ponad Chrystusa. Nie chodzi – jak napisałem wcześniej –  o troskę o nich, zwłaszcza tę wynikającą z obowiązków stanu. Raczej chodzi o poświęcanie Jezusa i Jego nauczania w celu przypodobania się innym. To może wynikać z obawy o utratę znajomych, ale i z troski o karierę, awans i parę innych...

Chrześcijanin ma nieść swój krzyż. Czyli w tym co niesie los zawsze mówić Bogu „tak”. Oczywiście nie chodzi np. o godzenie się z chorobą, gdy istnieje prosty sposób na wyleczenie się albo o milczenie wobec zła, którego bez większych problemów można by uniknąć. Częścią owego „losu”, który jest nam dany jest przecież i możliwość obrony przed chorobami czy złem. Jednak jeśli nie można w żaden godziwy sposób jakichś niedogodności czy nawet zła uniknąć, trzeba je przyjąć. W tym kontekście warto jednak pytać, na ile wybiórczo traktuję wymagania Ewangelii. Jezus nie mówi, że wystarczy jeśli Jego uczeń będzie zachowywać tylko część Jego nauczania, a resztę będzie miał w nosie. Kto idzie za Nim, a nie bierze krzyża, tylko wybiera co mu wygodne, nie jest Go godzien.