O słuchaniu pokornym

Elżbieta i Piotr Krzewińscy

publikacja 09.12.2013 21:38

Gdy ktoś przestaje mnie słuchać, robię rachunek sumienia z tego, co i jak mówię. Można słyszeć, ale nie słuchać.

O słuchaniu pokornym Henryk Przondziono /GN I tak sobie myślę – skoro tak trudno jest słuchać drugiego człowieka, usłyszeć i zrozumieć całą prawdę, jaką mi próbuje czasem nieudolnie przekazać, to nic dziwnego, że nie słucham Boga.

Ela

Słuchanie wymaga wielkiej pokory. I najtrudniej o to w rodzinie.

Paradoksalnie właśnie w małżeństwie i w rodzinie, wobec najbliższych, najłatwiej przyjąć postawę, że zna się drugiego człowieka, że wie się o nim wszystko. Wiadomo, co powie, wiadomo, jakich słów użyje.

Tymczasem słucha dobrze jedynie ten, kto nosi w sobie wielką otwartość na drugiego człowieka. A na najbliższych w jakiś przedziwny sposób łatwo się „zamknąć”.

Słuchanie nie zawsze tożsame jest z milczeniem. Byłam świadkiem, jak pewnego razu mama mówiła wiele ojcu o tym, co się działo w jej pracy, a tata milczał. Gdy później spytałam go, czy słucha mamy, po chwili namysłu odpowiedział: „Czasami...”

Ta sytuacja wyczuliła mnie na to, jak słuchają mnie inni. Jak słucha mnie mąż. Gdy tylko zauważałam, że mnie nie słucha, przestawałam opowiadać. To była dobra decyzja, dzięki której nauczyłam się milczeć bez pretensji do drugiego człowieka.

Bo każdy ma prawo nie słuchać. Słuchanie pomaga w relacji, ale gdy ktoś w kółko mówi to samo, gdy ciągle wygłasza nieustanne pretensje do samego siebie, do świata, do innych, może przyjść moment, w którym przestaje się słuchać tego narzekania, żali i pretensji.

Dlatego gdy ktoś przestaje mnie słuchać, robię rachunek sumienia z tego, co i jak mówię.

Można słyszeć, ale nie słuchać.

Można mieć w sobie mnóstwo dobrych chęci, by usłyszeć, co drugi człowiek chce powiedzieć – a jednak rodzić w drugim poczucie bycia niewysłuchanym, niezrozumianym, a przez to – odrzuconym.

Problem jest złożony, ale coraz mocniej widzę, że czasem słowa mówione są nie po to, by wyjaśnić, ale by ukryć to, co prawdziwe. Czasem specjalnie, czasem zupełnie nieświadomie.

Dlatego lubię pytać. Nawet spotkałam się ze spostrzeżeniem podczas jednej z rozmów, że w ten sposób słucham aktywnie. Pytam, by lepiej zrozumieć, by uściślić pojęcia, którymi się posługujemy z rozmówcą.

Klasycznym przykładem niezrozumienia w naszej rodzinie jest pewna sytuacja, jaka rozegrała się między moim mężem a najmłodszą córką, gdy miała 14 lat. Otóż córka rano zadzwoniła do taty i powiedziała, że nie ma kluczy, by zamknąć dom. Na to tata odpowiedział: „No to trudno!” Co usłyszała córka? „No to trudno, musisz iść do szkoły bez zamknięcia domu” - i tak zrobiła. A co chciał przekazać tata? „No to trudno, nie pójdziesz do szkoły”. Gdy potem Piotr miał pretensje do córki, że nie zamknęła domu i poszła do szkoły, pretensje mógł mieć wyłącznie do siebie, że nie wyraził się na tyle precyzyjnie, by dziecko usłyszało te niewypowiedziane sugestie.

Słuchanie wiąże się z zapominaniem o sobie: o tym, jak JA widzę daną sytuację, danego człowieka. Dlatego słuchanie jest takie trudne, bo z reguły w słuchającym włącza się automatycznie opcja: „Co ja mam zrobić w danej sytuacji? Jak się zachować? Co powiedzieć?”

Tymczasem drugi człowiek nie chce często moich działań, moich słów czy jakiejś reakcji. A jeśli o nie poprosi na koniec rozmowy, to przecież nie muszę od razu, zaraz i natychmiast zajmować stanowiska w jakiejś kwestii. Zawsze mogę poprosić o czas do namysłu, o chwilę modlitwy, o możliwość przedyskutowania tego z Szefem.

Uczę się nieustannie słuchania – takiego, które sprawia, że drugi człowiek będzie chciał dzielić się ze mną swoim życiem, przemyśleniami, tym, co jest dla niego ważne. Uczę się słuchania, słuchając uwag męża i dzieci – oni najlepiej widzą moje niedociągnięcia w tej dziedzinie. Uczę się, ponieważ wiem, jakie to ważne – sama Bogu dziękuję za ludzi, których stawia na mojej drodze, a dzięki którym doświadczałam poczucia bycia wysłuchaną, przyjętą taką, jaka jestem.

I tak sobie myślę – skoro tak trudno jest słuchać drugiego człowieka, usłyszeć i zrozumieć całą prawdę, jaką mi próbuje czasem nieudolnie przekazać, to nic dziwnego, że nie słucham Boga. Jego tym trudniej jest słuchać i zrozumieć. Nie jest to niemożliwe, gdyż On zniża się do ludzkich nieporadnych słów, ale jest to trudne. Czasem ta praca jest lżejsza, czasem cięższa. Myślę, że zależy to z jednej strony od mojego otwarcia się na przyjęcie Jego Słowa, a z drugiej strony jest to zawsze Jego tajemnica – to On wybiera i decyduje, z kim i jak rozmawia. To uczy pokory.

Piotr

W moim rozumieniu słuchanie współistnieje z milczeniem. Tylko wtedy, gdy potrafię zamilknąć, daję możliwość dotarcia do mnie słowom, które są ku mnie kierowane. Słowa te do mnie dotrą, ale czy dam im posłuch? Tu wkracza, a właściwie powinna wkroczyć mądrość, ewentualnie tylko zwykły zdrowy rozsądek. Czy i czemu (komu) dam możliwość wpływania na mnie? Czyim słowom?

Wiara rodzi się ze słuchania. To mój wybór, moja decyzja. Słucham, czyli jestem posłuszny nauce, którą wybrałem. Dla mnie jest to nauka Kościoła. Za tą nauką podążam, tę naukę w miarę moich możliwości  staram się przekazywać dalej, wzbogacając przykładami mojego własnego, osobistego lub małżeńskiego doświadczenia.

Przed chwilą słuchaliśmy ks. Piotra Pawlukiewicza, takie krótkie słowo do młodzieży na Adwent. Mądrość, trochę na poważnie, trochę na wesoło. Ile z tego, co usłyszałem, było kierowane do mnie? Czy jeżeli tego słucham, to znaczy, że dotyczy to mnie? Czy i kiedy powinienem odnosić to do innych ludzi?

Czasem potrafię z pokorą przyjąć słowo, które słyszę, odnieść je do siebie, pozwolić, by we mnie „zakiełkowało”. Nie dzieje się to jednak automatycznie. Jeszcze zbyt rzadko potrafię postawić siebie jako przedmiot działania słowa. Zbyt często stawiam na tym miejscu innych ludzi. Jeśli jednak słucham z nastawieniem, że chcę to słowo przyjąć, wtedy potrafię i przyjmuję.

Proszę więc, Panie, abym chciał chcieć.