Krzyż: cierpienie, posłuszeństwo, wywyższenie

Andrzej Macura

publikacja 10.09.2014 06:00

Garść uwag do czytań na święto Podwyższenia Krzyża Świętego z cyklu „Biblijne konteksty”.

Krzyż: cierpienie, posłuszeństwo, wywyższenie Józef Wolny /Foto Gość To nie przez ten fizyczny ból jesteśmy zbawieni, ale przez posłuszeństwo. Posłuszeństwo, które wiele kosztowało. Posłuszeństwo, które kazało Jezusowi nie cofnąć się nawet przed ogromnym cierpieniem, a w końcu także śmiercią

Jakżeby mogło być inaczej? W święto Podwyższenia Krzyża czytania skoncentrowane są na wyjaśnieniu jego sensu. Tylko jednak z pozoru wszystko jest tu jasne i nie wymaga tłumaczenia. Niestety, krzyż, także dla wierzących, bywa ciągle kamieniem obrazy. Powodem nie jest tu zła wola, ale pewien typ pobożności, w którym błędnie rozkłada się akcenty. Konkretnie: koncentruje się na wielkości cierpienia Jezusa tracąc z oczu sens Jego męki. Dlatego warto wrócić do odpowiedzi – zdawałoby się – jasnych i oczywistych. Święto Podwyższenia Krzyża jest ku temu dobra okazją.

Gdy święto to nie wypada w niedzielę czyta się oczywiście tylko jedno czytanie. Pierwsze lub drugie, do wyboru.

1. Kontekst pierwszego czytania Lb 21,4b-9

Wydarzenie opowiedziane w pierwszym czytaniu święta Podwyższenia Krzyża ma miejsce podczas wędrówki Izraela przez pustynię po wyjściu z Egiptu. Izraelici widzieli znaki i cuda związane z ucieczką z Egiptu. Już doznali cudu nakarmienia ich na pustyni, już zawarli z Bogiem przymierze. Ale ciągle Mu nie ufali. Ciągle kalkulowali po ludzku, ciągle chcieli robić po swojemu. Pewnie też dlatego, że wizja zdobycia Kanaanu wydawała się odległa... Przytoczmy tekst czytania (pierwsza część pierwszego zdania jest w czytaniu opuszczona)

Od góry Hor szli w kierunku Morza Czerwonego, aby obejść ziemię Edom; podczas drogi jednak lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: «Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny». Zesłał więc Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła. Przybyli więc ludzie do Mojżesza mówiąc: «Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże». I wstawił się Mojżesz za ludem. Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: «Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu». Sporządził więc Mojżesz węża miedzianego i umieścił go na wysokim palu. I rzeczywiście, jeśli kogo wąż ukąsił, a ukąszony spojrzał na węża miedzianego, zostawał przy życiu.

Lektura opowiadania chyba wszystkim nasuwa jedno, zasadnicze pytanie: dlaczego Bóg tak surowo ukarał Izraela za zwykłe narzekanie? No, może nie tylko narzekanie, ale wprost jakiś mały bunt. Czy jednak mimo wszystko kara nie jest zbyt surowa?

Nie chciałbym w tym miejscu stawiać się w pozycji adwokata Pana Boga. Czyli na przykład rozwodzić się nad tym, że narzekanie, bunt Izraela mogły doprowadzić do pokrzyżowania Bożych planów. Ostatecznie Bóg nie z takimi sprawami sobie radził. Nie ma też chyba sensu pisanie, że Izrael już od dłuższego czasu podburzał Boga do gniewu, a to narzekanie przelało szalę goryczy. Kara jest bardzo surowa. Przynajmniej dla nas, żyjących w XXI wieku. Więc jak?

Wydaje mi się, że najsensowniejsze wyjaśnienie tej trudności to pójście w kierunku uświadomienia sobie kim jest człowiek, a kim jest Bóg. Jesteśmy Bożym stworzeniem. Bóg zwyczajnie ma prawo zrobić z nami co chce. I jak się zastanowić ciągle robi z nami co chce. Nie dość, że i dziś każdy człowiek w końcu umiera, to jeszcze wielu nie jest dane skorzystać z łaski, jaką jest coś, co nazywamy „dobrą śmiercią”. Często umieramy w bólu, często umieraniu towarzyszy przerażający strach. Bóg mógłby sprawić, by było inaczej, ale z jakiegoś powodu tego nie robi...

Wydaje mi się, że dzieje się tak dlatego, by człowiek znał swoje miejsce w szeregu. To bolesne pokazanie nam, że tak naprawdę, choć mamy pretensje do bycia panami świata, właściwie jesteśmy wobec potęgi jego praw bezbronni. I nic na to nie możemy poradzić. Choćbyśmy się nie wiadomo jak ciskali. Poradzić za to może – i chce – Bóg. To On, dopuszczając na człowieka śmierć, daje mu jednocześnie obietnicę życia wiecznego. Obiecuje, że śmierć, choćby najcięższa i najbardziej bolesna,  jest tylko przejściem do innego życia. I to życia – jak chce Bóg – znacznie lepszego.

Patrząc z tej perspektywy widać, że Boża miłość do człowieka bywa twarda i wymagająca. Że jednostka nieraz bywa w doczesnym życiu poświęcona na ołtarzu Bożych planów. Wielką miłość Boga do człowieka widać bowiem dopiero, gdy spojrzy się poza granice doczesności. Dopiero patrząc z perspektywy życia wiecznego widać, jak Bóg dwoi się i troi, by wszystkich ludzi doprowadzić do życia wiecznego i nikogo nie skazać na wieczne potępienie. I widać, że dla niego żaden człowiek nie jest mięsem armatnim, które można rzucić na żer nieszczęściom i o nim zapomnieć. Właśnie o to chodzi, że Bóg dopuszczając bolesne doświadczenia o nikim tak naprawdę nie zapomina.

Czy więc kara na Izraelitów była zbyt wielka? Gdy patrzyć tylko na doczesność, na pewno. Ale gdy pamiętamy, że istnieje życie wieczne i że owi pokąsani przez węże wcale nie musieli trafić do piekła, Boża kara na Izrael szemrzący na pustyni wygląda już diametralnie inaczej.

Wracając do czytania... Trochę dziwaczny sposób na uratowanie od skutków działania jadu wymyślił Pan Bóg, prawda? Przecież mógł podać Izraelowi jakieś lekarstwo, po którego podaniu ukąszony odzyskiwałby zdrowie. Mógł ustalić jakiś rytuał, któremu ukąszony musiałby się poddać. Nie. Bóg wybrał sposób dla Izraela najprostszy i najmniej uciążliwy. Wystarczało spojrzenie na umieszczonego na wysokim palu miedzianego węża, by ukąszony odzyskiwał zdrowie.

Scena ta nabiera sensu dopiero dla tych, którzy mają możliwość spojrzenia na nią z perspektywy pochrystusowej. Trudno nie dopatrywać się w tym chęci zapowiedzi krzyżowej śmierci Jezusa i ukazania analogii: jak spojrzenie na miedzianego węża ratowało od jadu zwyczajnych węży, tak spojrzenie na krzyż uratuje ludzi od jadu diabelskiego i śmierci wiecznej.

Spojrzenie na węża, spojrzenie na krzyż.... Dość często skłonni jesteśmy myśleć, że do zbawienia potrzeba spełnienia wielu wymagań. A tu jest tylko spojrzenie. Temat do rozmyślań, co powinno się kryć pod tym spojrzeniem i czy do zbawienia wystarcza rzut na taśmę w ostatniej chwili życia...

2. Kontekst drugiego czytania Flp 2,6-11

Drugie czytanie święta Podwyższenia Krzyża, pochodzące z listu św. Pawła do Filipan, czytane jest zawsze w Niedzielę Palmową. Proszę wybaczyć, że posłużę się tu tym, co napisałem wcześniej. Chciałbym tylko zwrócić uwagę, że tekst ten ma fundamentalne znaczenie dla zrozumienia sensu śmierci Jezusa dla naszego zbawienia. 

Chrystus Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w tym co zewnętrzne uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.

Dlatego też Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca.

Pobożność pasyjna każe nam rozpamiętywać okrutne męki, które zadano Jezusowi.  I każe myśleć, że „w Jego ranach jest nasze zdrowie” (z czwartej Pieśni Sługi Jahwe). To prawda. Ale nie do końca. Bo rodzi pewne nieporozumienie: myślenie, że zbawiły nas te wszystkie cierpienia Jezusa; że Jego fizyczny ból dał nam zbawienie. Stąd już tylko krok do rodzącego się w niektórych pytania, czy przypadkiem Ojciec nie jest zwykłym okrutnikiem. No bo skoro dla naszego zbawienia potrzeba Mu było strasznych cierpień Syna… to  czy nie jest tak, że znajduje On satysfakcję w zadawaniu Synowi (i człowiekowi) wymyślnych katuszy?

Św. Paweł ustawia sprawę zupełnie inaczej. Akcentuje nie cierpienie i śmierć, ale posłuszeństwo. Jezus istniejąc w postaci Bożej (czyli będąc Bogiem) uniża się i przychodzi na świat jako człowiek. We wszystkim co robi, jest posłuszny Ojcu. W posłuszeństwie Ojcu naucza, w posłuszeństwie Ojcu uzdrawia. Tak, uzdrawia. Bo Bóg wcale nie ma zamiłowania do cierpienia. Ale to pełnienie misji zleconej przez Ojca, to posłuszeństwo wobec Niego sprawia, że część Żydów zaczyna Go nienawidzić. I co Jezus robi? Nie wycofuje się ze swojej misji i nie ucieka. Prowadzi ją dalej. W momencie aresztowania w Ogrójcu nie zabija jednym słowem swoich przeciwników. Potem, wobec arcykapłana, pytany o swoja godność przyznaje, że jest Synem Bożym (stwierdzenie że Syn Człowieczy będzie zasiadał po prawicy Boga). Nie wykręca się, że źle Go zrozumiano, że to wszystko jest nieporozumieniem. Zdaje się na łaskę swoich wrogów. Wierny aż do końca swojemu posłannictwu.

Dlatego że jest wierny, posłuszny Ojcu, przyjmuje wszystkie cierpienia. Zniewagi, bicie, oplucie, szyderstwa, koronowanie cierniem, popychanie i przybicie do krzyża. Ale to nie przez ten fizyczny ból jesteśmy zbawieni, ale przez posłuszeństwo. Posłuszeństwo, które wiele kosztowało. Posłuszeństwo, które kazało Jezusowi nie cofnąć się nawet przed ogromnym cierpieniem, a w końcu także śmiercią. Jak przez nieposłusznego Adama na świecie zagościł grzech, a bramy raju zostały zamknięte, tak przez posłusznego Jezusa rozlewa się na świecie łaska i zbawienie.

Właśnie to dające człowiekowi zbawienie posłuszeństwo Jezusa aż do śmierci – pisze dalej autor hymnu o kenozie”  – daje Mu też w konsekwencji wywyższenie, „darowanie imienia ponad wszelkie imię” i wyznanie Jego uczniów, że Jezus jest Panem (czyli Bogiem).

3. Kontekst Ewangelii J 3,13-17

Czytany w święto Podwyższenia Krzyża fragment Ewangelii Jana to wyjątek z dłuższej rozmowy Jezusa z Nikodemem. Wybrano ten a nie inny fragment pewnie dlatego, że też tłumaczy sens Jezusowego krzyża.

Warto przypomnieć, że na początku tej rozmowy Jezus mówi Nikodemowi o potrzebie powtórnego narodzenia. Tylko ten, kto się narodzi z wody i z Ducha (chrzest z bierzmowaniem) może wejść do królestwa Bożego. Na pytanie Nikodema jak to się może stać, Jezus nie odpowiada wprost. Ale właśnie w ramach odpowiedzi na to pytanie padają słowa, które słyszymy w Ewangelii. Wydaje się, że warto przytoczyć je nieco szerzej. Po zapowiedzi wywyższenia Syna Człowieczego (tak Jezus mówi o sobie) powraca bowiem temat, z którym mieliśmy już niejaki kłopot przy lekturze pierwszego czytania: stosunek Boga do człowieka. I padają pewne ważne, szczegółowe wyjaśnienia.

I nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił - Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu».

4. Warto zauważyć

Może po kolei

  • „Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego”. Zdanie to chyba należy rozumieć jako wskazanie, ze Jezus jest jedynym, który dobrze zna dwa światy: niebo i ziemię; jest jedynym pośrednikiem między nimi...
     
  • Jezus sam swoją przyszłą śmierć na krzyżu porównuje do historii z miedzianym wężem, ratującym pokąsanych Izraelitów . Podobnie jak tam spojrzenie na węża, tak teraz wiara w Niego ma dać życie wieczne każdemu, kto na ten akt się zdobędzie. Pokąsanie przez innego węża, diabła, nie sprowadzi na takiego człowieka śmierci.
     
  • Wszystkim wątpiącym w to, że Bóg może mimo ich grzechów chcieć ich zbawienia Jezus przypomina: jego misją nie jest świat potępić, ale zbawić. Bóg bardzo chce zbawienia człowieka. Tak bardzo, że zdecydował posłać na świat swojego Jednorodzonego, umiłowanego Syna. By dzielił ludzki los, by doświadczył upokarzającej śmierci.  Bóg chce zbawienia człowieka. I gdy chce go człowiek – bo wierzy w Jezusa – wszystko jest na dobrej drodze do szczęśliwego końca.

Wszystko? Uważnemu czytelnikowi w tym miejscu nieuchronnie nasuwają się dwa pytania. Po pierwsze o tych, którzy z równych powodów nie wierzą. Po drugie, co to znaczy wierzyć w Jezusa. Zastanówmy się najpierw nad tym drugim  

Kontekst ratującego życie Izraelitom węża zdaje się sugerować, że wystarczy choćby w ostatniej chwili rzucić się Jezusowi do stóp i prosić o ratunek; że człowiek może całe życie błądzić, ale jeśli w ostatniej chwili zwróci się ku Jezusowi, to wystarczy.

Sytuacja jest jasna, gdy ktoś się nawraca pod koniec życia. Warto przypomnieć w tym miejscu Ewangelię Łukasza z przypowieścią o synu marnotrawnym, przypowieścią o robotnikach zatrudnionych o jedenastej godzinie dnia czy scenę z łotrem wiszącym obok Jezusa na krzyżu. Zbawionym można być nawet w ostatniej chwili. Ale co z tymi, którzy wyznają wiarę w Jezusa, ale potem się wahają, upadają, grzeszą, zapominają o Bogu, znów do Niego wracają i tak cały długi czas? Czy to ich zwrócenie się raz, drugi, trzeci ku Bogu, ale jednocześnie jedno, drugie czy trzecie odejście, zapominanie nie świadczy o tym, że wcale nie wierzą? Przecież Jakub pisze, że wiara bez uczynków jest martwa. I nawet Paweł, wielki piewca zbawienia przez wiarę głosi, że wiara działa przez miłość. Więc jak?

W liście do Rzymian Paweł pisał, że człowiek często nie potrafi wykonać dobra, którego pragnie, za to łatwo narzuca mu się zło. To ludzka słabość. Nie przekreśla możliwości zbawienia. Tylko kiedy mamy jeszcze do czynienia ze słabością, a kiedy już ze złą wolą, z zuchwałym brnięciem w grzech z przeświadczeniem, że jeśli tylko się będzie chciało, Bóg łatwo wybaczy? To sytuacja która nazywa się grzechem przeciwko Duchowi Świętemu...

W rozmowie z Nikodemem Jezus nie daje na to pytania jednoznacznej odpowiedzi. Mówi o łatwej możliwości zbawienia przez wyznanie wiary w Jezusa, mówi o Bogu, który bardzo chce człowieka zbawić. Bardzo ciekawe pod tym względem i w sumie rzadko zauważane jest to, co Jezus mówi potem: „sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki”. W tym zdaniu znajdujemy odpowiedź na oba wcześniejsze pytania: o możliwość zbawienia  niewierzących i o możliwość zbawienia notorycznych grzeszników.

Proszę zauważyć: nie każda niewiara jest zaraz czymś, co skazuje na potępienie. Nie każdy grzech ostatecznie przekreśla miłość do Boga. Istota zła niewiary leży w „umiłowaniu ciemności” i odrzuceniu światła. To ten motyw decyzji o niewierze, ten konsekwentnie powtarzany wybór zamyka drogę do zbawienia. Podobnie jest z wierzącym grzesznikiem. Jeśli wcale nie kocha ciemności, jeśli mimo upadków pragnie światła, nie przekreśla to jego możliwości zbawienia. Tylko wybór przeciw Bogu i konsekwentne w nim trwanie zamykają przed człowiekiem możliwość zbawienia.

5. W praktyce

Wydaje się, że należy się starać, by chrześcijańska pobożność była karmiona zdrową nauką. Trzeba pamiętać:

  • Zbawia wiara w Jezusa, nie zachowywanie przykazań; zachowywanie przykazań jest wyrazem wiary, ale grzechy niekoniecznie wiarę zaraz przekreślają.
     
  • Podobnie jak zostaliśmy utytłani w grzechu przez nieposłuszeństwo Adama, tak zbawieni zostaliśmy przez posłuszeństwo Jezusa. Przez posłuszeństwo, które wiele kosztowało, które wymagało przyjęcia na siebie niewysłowionych cierpień. Ale zbawiło nas posłuszeństwo, nie cierpienie jako takie.
  • Chyba czasem dość nieumiejętnie mówimy o Bożej miłości do człowieka, o Jego zdecydowanej woli, by nas zbawić. Z jednej strony czasem jakby się o niej zapomina, stawiając na pierwszym miejscu sprawiedliwość, karanie itd. Z drugiej łatwo popaść w drugą skrajność. Przez głoszenie wielkiej Bożej miłości uczyć lekceważenia Go, nieliczenia się z Nim. Obraz Boga zsyłającego na Izraelitów jadowite węże powinien nam przypominać, że Bóg, owszem, kocha człowieka, ale ta jego miłość nie jest słodka, naiwna i mdła. Często jest bardzo wymagająca i stawia człowieka wobec trudnych wyzwań. Trzeba jednak przy tym pamiętać, że różne cierpienia spadające na człowieka nie oznaczają, że Bóg się na człowieka jakoś gniewa. Niby to wiadomo, mówimy przecież sporo o wartości cierpienia. A jednak ludzie przeżywający różne trudne chwile tak to czasem odbierają...

Coś jeszcze? Tak.

  • Bóg chce zbawienia człowieka. Daje każdemu łatwą możliwość osiągnięcia zbawienia przez zwrócenie się ku Jego Synowi. Choćby to był desperacki akt człowieka umierającego. Tymczasem wśród wierzących dość często do głosu dochodzi zupełnie inna postawa: chęć wysłania wszystkich niewierzących czy słabo wierzących jeśli nie zaraz do piekła, to na pewno na długie męki czyśćcowe. Ludziom hołdującym tej postawie zdaje się zależeć, żeby ich było na wierzchu, nie na zbawieniu każdego człowieka. I w tym, nie w doprowadzeniu do wiary niewierzących, słabo wierzących czy zagubionych widzą zwycięstwo Kościoła. Tymczasem, jak widać, to podejście chyba jednak nie po myśli Bożej...