Przyszedłem was wyzwolić

Andrzej Macura

publikacja 04.02.2015 20:34

Garść uwag do czytań na V niedzielę zwykłą roku B z cyklu „Biblijne konteksty”.

Bóg chce wyzwolić człowieka od skutków grzechu Henryk Przondziono /Foto Gość Bóg chce wyzwolić człowieka od skutków grzechu
Ludziom nie jest potrzebne moralizowanie, ale danie im nadziei. Nadziei w świecie, w którym przyszłość jawi się mało ciekawie...

Życie człowieka nie jest łatwe. Bóg to widzi. I chce to zmienić. To chyba główna myśl czytań tej niedzieli. Pozostaje pytanie, dlaczego pozwala szatanowi nas gnębić. Dlaczego tak wiele zła na nas mimo wszystko dopuszcza. Ale gdy wiadomo, że go nie chce, chyba człowiekowi lżej...

1. Kontekst pierwszego czytania Hi 7,1-4.6-7

Był sobie Hiob.... Albo i nie był. Bo Księga Hioba nie jest dziełem historycznym. To księga mądrościowa. Nie fakty w tej opowieści się liczą, ale nauka historii płynąca, kwestie, które wypowiadają jej bohaterowie. Całkiem możliwe, że Hiob jest postacią historyczną. Że spotkało go jakieś wielkie nieszczęście, że przyszli do niego przyjaciele. Ileż razy podobne historie mają miejsce także dziś. Ale ta księga na pewno nie jest relacją z ich spotkania. To ubrana w ramy opowiadania refleksja nad ludzkim cierpieniem.

O ile we wcześniejszych księgach Starego Testamentu cierpienie jest traktowane jako odpłata za grzech – własny czy czasem nawet ojców – o tyle tu, bez wnikania w szczegóły, cierpienie jest ukazane jako próba ze strony Boga. Hiob pozbawiony najpierw majątku i dzieci (w tej kolejności), w końcu sam zapada na trąd. By go pocieszyć i pouczyć przychodzą do niego trzej przyjaciele. Przemawiają w duchu tradycyjnego przekonania, że nieszczęścia które spadły na Hioba są skutkiem jakiegoś jego grzechu. Ale Hiob nie czuje się winny...

Pierwsze czytanie tej niedzieli, to fragment jednej z mów Hioba. Przytoczmy je wraz z opuszczonym jednym zdaniem i dodatkowo paroma wierszami na końcu. Tekst czytania pogrubiona czcionką.

Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka?
Czy nie pędzi on dni jak najemnik?
Jak niewolnik, co wzdycha do cienia,
jak robotnik, co czeka zapłaty.
Zyskałem miesiące męczarni,
przeznaczono mi noce udręki.
Położę się, mówiąc do siebie:
Kiedyż zaświta i wstanę?
Lecz noc wiecznością się staje
i boleść mną targa do zmroku.

Ciało moje okryte robactwem, strupami,
skóra rozchodzi się i pęka.
Czas leci jak tkackie czółenko
i przemija bez nadziei.
Wspomnij, że dni me jak powiew.
Ponownie oko me szczęścia nie zazna.

Nikt już mnie powtórnie nie ujrzy:
spojrzysz, a już mnie nie będzie.
Jak obłok przeleci i zniknie,
kto schodzi do Szeolu, nie wraca,
by mieszkać we własnym domostwie;
nie zobaczą go strony rodzinne.

Smutne i piękne. I chyba nie wymaga komentarza. No, oprócz może wyjaśnienia, że Hiob nie wierzył jeszcze w życie pozagrobowe w tym znaczeniu, w jakim my je dziś rozumiemy. Wedle wierzeń Izraela w tych czasach zmarli zstępowali do szeolu. Ale choć zasadniczo niewiele o tej krainie było wiadomo, ogólnie uznawano, że nie jest to kraina szczęśliwa, a życie tam, szczęśliwym życiem.

Warto jednak zauważyć, jak uniwersalne w swojej wymowie jest to, co mówi Hiob. Wielu ludzi i dziś przeżywa podobne doświadczenia. Oni też pytają o sens tego wszystkiego. I wybiegają dalej: pytają o sens życia. Jeśli odpowiedzią jest szeol... Smutna to byłaby perspektywa. Po dniach radości – wcześniej czy później smutek.

I dopiero w następującym po tym czytaniu psalmie responsoryjnym słyszymy nutę nadziei: „Pan leczy złamanych na duchu i przewiązuje im rany. (...) Pan dźwiga pokornych, karki grzeszników zgina do ziemi”.

2. Kontekst drugiego czytania 1 Kor 9,16-19.22-23

Drugie czytania nie są dobierane tematycznie do pozostałych. Są raczej ciągłą lekturą poszczególnych pism Nowego Testamentu. Zazwyczaj wpisują się jakoś w temat pozostałych. Czasem świetnie ich myśl rozwijają. Tym razem jednak można powiedzieć, że związku nie ma. To znaczy jest, ale dość powierzchowny. Jest nią Ewangelia.

W pierwszym czytaniu Hiob smuci się swoim nędznym losem. W Ewangelii pojawia się  odpowiedz Boga na te kłopoty, czyli właśnie Dobra Nowina, Ewangelia. W drugim czytaniu Paweł przedstawia, jak gorliwie próbuje tę Ewangelię głosić...

Faktycznie, bardzo gorliwie. Paweł odpowiada w dziewiątym rozdziale 1 Listu do Koryntian – z którego pochodzi drugie czytanie tej niedzieli – na zarzut, że nie jest Apostołem i wykorzystuje gminy dla swojego zysku. O jego apostolstwie – pisze – świadczą sami Koryntianie. Przecież to dzięki jego apostołowaniu przyjęli Chrystusa. A wyzyskiwanie gmin? Przecież on (i Barnaba) są jedynymi apostołami, którzy żyją z pracy własnych rąk! Choć przecież wcale by nie musieli. I tu Paweł wyjaśnia, że ich posługa daje ludziom dobra niebieskie, to mają oni prawo korzystać z ich dóbr ziemskich.  Ale nie korzystają. I ta bezinteresowność Pawła, połączona  z tym jak głosi Ewangelię, jest powodem jego chluby.

A jak głosi? Przytoczmy tekst drugiego czytania łącznie z pominiętym w nim fragmentem (czytanie pogrubioną czcionką)

Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii! Gdybym to czynił z własnej woli, miałbym zapłatę, lecz jeśli działam nie z własnej woli, to tylko spełniam obowiązki szafarza. Jakąż przeto mam zapłatę? Otóż tę właśnie, że głosząc Ewangelię bez żadnej zapłaty, nie korzystam z praw, jakie mi daje Ewangelia. Tak więc nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam. Dla Żydów stałem się jak Żyd, aby pozyskać Żydów. Dla tych, co są pod Prawem, byłem jak ten, który jest pod Prawem - choć w rzeczywistości nie byłem pod Prawem - by pozyskać tych, co pozostawali pod Prawem. Dla nie podlegających Prawu byłem jak nie podlegający Prawu - nie będąc zresztą wolnym od prawa Bożego, lecz podlegając prawu Chrystusowemu - by pozyskać tych, którzy nie są pod Prawem. Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział.

Co warto podkreślić?

  • Paweł jest świadom, że głosząc Ewangelię nie robi Bogu żadnej łaski. To jego obowiązek.
     
  • Paweł jest też świadom, że skoro tylko wypełnia obowiązek, to jest tylko szafarzem tego, co przekazuje. Nie kimś, kto będą właścicielem mógłby tym kupczyć.
     
  • Zapłatą dla niego jest satysfakcja z tego, że robi to bezinteresownie.
     
  • Paweł głosząc Ewangelię stara się zawsze uwzględniać to, komu ją głosi; stara się wczuć w ich widzenie świata, w ich poglądy. One nie są tak ważne. Istotne by ci ludzie poznali i przyjęli Jezusa. Wiadomo, kiedy przyjmą, z czasem zmieni się i ich sposób widzenia świata. Ale żeby go im głosić trzeba wejść między nich, stać się jak oni...

W kontekście dzisiejszego świata najważniejsze wydaje się właśnie to ostatnie. By nie kruszyć kopii o fasady i gzymsy, a przekazywać to, co najistotniejsze. Piękny przyczynek do rozważań nad problemem inkulturacji. Także w Europie, której kultura jest przecież dziś znacząco różna od  średniowiecznej czy nawet tej  XIX wiecznej... Przecież nie kulturę mamy głosić, a Ewangelię...

3. Kontekst Ewangelii Mk 1,29-39

Kim On jest? To podstawowe pytanie pierwszej części Ewangelii Marka. Choć wprost nie zadane, unosi się ono także nad czytanym tej niedzieli fragmentem Ewangelii.

Warto przypomnieć: po chrzcie i pobycie na pustyni Jezus rozpoczyna swoją działalność. Naucza, powołuje pierwszych uczniów. A po przybyciu do Kafarnaum dokonuje w synagodze niezwykłego cudu: wypędzenia z opętanego nieczystego ducha, o czym słyszeliśmy zresztą przed tygodniem. Teraz kolej na dalsza część tej opowieści. Rozpoczyna się ona natychmiast po wyjściu Jezusa z synagogi.

Zaraz po wyjściu z synagogi przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On podszedł do niej i podniósł ją ująwszy za rękę, gorączka ją opuściła. A ona im usługiwała.

Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych;  całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest.

Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. Pospieszył za Nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: «Wszyscy Cię szukają». Lecz On rzekł do nich: «Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem». I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy.

4. Warte zauważenia

Do wojowanie podobne jest życie człowieka – skarżył się Hiob. Pochodzący z Ewangelii Mateusza werset śpiewany przed Ewangelią (ten związany ze śpiewem Alleluja)  wprowadza nas w to czytanie słowami: „Jezus wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby”. To „wziął na siebie”  nie oznacza tu jeszcze jakiejś ekspiacji. Raczej po prostu zwykłe zainteresowanie losem bliźnich. Jezusowi nie jest obojętne to, że człowiek cierpi. I sceny opowiedziane w Ewangelii tej niedzieli właśnie o tym przypominają.

Pierwsza z nich to uzdrowienie teściowej Piotra. Mniej istotne teraz, czy Piotr w takim razie miał żonę czy był już wdowcem. Istotniejsze jest to uzdrowienie. Za chwilę Ewangelista dodaje, że nie było to jedyne uzdrowienie tego dnia. Wieczorem zaczęto znosić do Jezusa wielu chorych. Wielu spośród nich Jezus też uzdrowił. I chyba też nie bez znaczenia jest i to, że podobnie jak wcześniej w synagodze, Jezus wypędza złe duchy.

Nad tak lakonicznymi wzmiankami nie ma się co rozwodzić i próbować rozważać, jaka była dyspozycja uzdrawianych, jak prosili itd. itp. Tu chyba istotniejsze jest to ogólne wrażenie: Jezus nie chce, by człowiek pozostawał pod władzą diabła. I nie chce, by trapiły go różne choroby.

Warto pamiętać, że w tradycji biblijnej choroby pojawiły się na świecie wraz z grzechem pierwszych rodziców. Zresztą wtedy też Bóg zapowiedział nieprzyjaźń między potomkami węża (diabła) i potomstwem niewiasty. Jezus jawi się więc jako tern, który przychodzi rozprawić się z tymi dwoma trapiącymi ludzkość nieszczęściami. Jako zbawca.

Potwierdza to trzecia scena Ewangelii tej niedzieli, gdy uczniowie znajdują Jezusa modlącego się na pustkowiu już za miastem. Uczniowie chcą chyba, by Jezus wrócił. Bo „wszyscy Go szukają”. Ale Jezus mówi, że po to wyszedł z Kafarnaum, żeby iść dalej. Żeby i w innych miejscowościach nauczać i wypędzać złe duchy. Jemu nie chodzi o to, by stać się sławnym uzdrowicielem w Kafarnaum. On chce nauczać i leczyć wszystkich ludzi

Kim On jest? Czytelnik Ewangelii Marka zyskuje po lekturze tych fragmentów nową odpowiedź: jest tym, który nauczając jednocześnie wypędza złe duchy i który uzdrawia. Ktoś kto ma w uszach skargę Hioba ma szanse zobaczyć jeszcze więcej: Jezus jest tym, który przychodzi uzdrowić ludzkość z jej nieszczęść; odwrócić to, co stało się przez grzech pierwszych rodziców w Edenie.

Można oczywiście powiedzieć, że to wszystko było na pokaz, że chodziło o rozgłos. Ale to słaby zarzut. Przecież na pokaz to można było robić różne sztuczki. A Jezus uzdrawiał...

Chrześcijaninowi XXI wieku, gdy wszystko w miarę dobrze się układa może się wydawać, że to jakieś odległe, mało interesujące sprawy. Ale gdy doświadcza choroby, cierpienia, a jednocześnie beznadziejnie długich kolejek do lekarza ta obietnica zyskuje niesamowity blask nieprzemijającej nadziei... Paweł zrozumiał jak niesamowitą wieścią jest Ewangelia. Tak wynika z czytanego tej niedzieli fragmentu listu do Koryntian, Czy można się dziwić, że z taką gorliwością oddał się dziełu jej rozgłaszania?

Na koniec może jeszcze dwa drobiazgi:

  • Modlitwa Jezusa. To uciekanie od ludzi, by spotykać się z Ojcem. Rodzi pytanie o nasze podejście do modlitwy.
     
  • Charakterystyczny styl Marka: „Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło”, a potem „Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno”. Piękne te Markowe doprecyzowania, prawda? Pojawiają się w całej Ewangelii. Wydaja się świadczyć o żywości wspomnień tamtych chwil. Nie Marka oczywiście. Piotra, którego Marek był uczniem i wedle którego wspomnień miał spisać Ewangelię...

5. W praktyce

  • „Czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei. Wspomnij, że dni me jak powiew. Ponownie oko me szczęścia nie zazna”. Tak skarżył się Hiob i pewnie dziś wielu innych. Naszą odpowiedzią nie powinno być tanie pocieszanie w stylu „nie martw się, będzie lepiej”. Mamy przecież prawdziwy skarb: wieść o tym, że ktoś potrafi wypędzać złe duchy, że ktoś potrafił uzdrawiać i że ten ktoś chce nam to wszystkim dać.

    Ludziom nie jest potrzebne moralizowanie, ale danie im nadziei. Nadziei w świecie, w którym przyszłość jawi się mało ciekawie, w którym strach przed tym co nieuchronnie nadejdzie odsuwa się niepohamowaną konsumpcją, zagłusza głośną zabawą, topi w alkoholu, obłaskawia narkotykami czy seksem. To takiemu światu trzeba dać nadzieję. Jak św. Paweł, bez ociągania się...
     
  • Stać się – jak Paweł – słabym dla słabych... Z piedestału uczyć łatwiej. Ale wejść w życie tych, którym głosi się Ewangelię... To bardzo wymagające. Nie tylko zresztą chodzi tu o kapłanów. Przecież też o rodziców, którzy uczą żyć Ewangelią swoje dzieci. To trudne. Trzeba zejść z tego piedestału, wczuć się w świat dorastających syna czy córki, w ich pytania, nadzieje...