Zaufaj

Andrzej Macura

publikacja 26.02.2015 23:42

Garść uwag do czytań na II niedzielę w Wielkim Poście roku B z cyklu „Biblijne konteksty”.

Przemienienie Henryk Przondziono /Foto Gość Przemienienie
Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza

Nawracajcie się, wierzcie w Ewangelię – to wezwanie, które słyszymy w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu roku B. W drugą pojawia się pewne uszczegółowienie: zaufajcie Bogu. To o tym zasadniczo są czytania II niedzieli...

1. Kontekst pierwszego czytania Rdz 22,1-2.9-13.15-18

Może tym razem najpierw opowieść Księgi Rodzaju. Opowieść o zaufaniu... Fragmenty wybrane do czytania – pogrubioną czcionką.

A po tych wydarzeniach Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: «Abrahamie!» A gdy on odpowiedział: «Oto jestem» - powiedział: «Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę».

Nazajutrz rano Abraham osiodłał swego osła, zabrał z sobą dwóch swych ludzi i syna Izaaka, narąbał drzewa do spalenia ofiary i ruszył w drogę do miejscowości, o której mu Bóg powiedział. Na trzeci dzień Abraham, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość. I wtedy rzekł do swych sług: «Zostańcie tu z osłem, ja zaś i chłopiec pójdziemy tam, aby oddać pokłon Bogu, a potem wrócimy do was». Abraham, zabrawszy drwa do spalenia ofiary, włożył je na syna swego Izaaka, wziął do ręki ogień i nóż, po czym obaj się oddalili.

Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: «Ojcze mój!» A gdy ten rzekł: «Oto jestem, mój synu» - zapytał: «Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?» Abraham odpowiedział: «Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój». I szli obydwaj dalej. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna.

Ale wtedy Anioł Pański zawołał na niego z nieba i rzekł: «Abrahamie, Abrahamie!» A on rzekł: «Oto jestem». [Anioł]powiedział mu: «Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna».

Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna.
I dał Abraham miejscu temu nazwę "Pan widzi". Stąd to mówi się dzisiaj: «Na wzgórzu Pan się ukazuje».

 

Po czym Anioł Pański przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: «Przysięgam na siebie, wyrocznia Pana, że ponieważ uczyniłeś to, a nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia [takiego, jakie jest udziałem] twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu».

Abraham wrócił do swych sług i wyruszywszy razem z nimi w drogę, poszedł do Beer-Szeby.  I mieszkał Abraham nadal w Beer-Szebie.

Opowieść jest jasna. Nie ma co specjalnie tu tłumaczyć. Bóg wystawia Abrahama na próbę, a ten, choć żądano od niego rzeczy niezwykle trudnej,  wychodzi z niej zwycięsko. Tyle że historia ta wyrwana z kontekstu jest trochę spłaszczona. Skłania do pytania głownie o postawę Boga. Tymczasem chodzi tu głównie o Abrahama. Niejeden pewnie się zastanawia, jak w ogóle mógł chcieć ofiarować Bogu swojego syna...

A  on... No cóż. Od lat uczył się już zaufania do Boga. I wcale nie wychodził na tym super dobrze. Długo musiał przecież czekać na spełnianie się Bożych obietnic. Nie zawsze też był pewien, czy dobrze Boga zrozumiał. Dlatego nieraz próbował robić po swojemu. Nie przeciwko Bogu, ale jakby próbując swoim sprytem i zaradnością Bogu pomóc dotrzymać słowa. Jak choćby wtedy, gdy wiedząc, że cały Kanaan ma kiedyś należeć do jego potomstwa, jakby chcąc przyspieszyć spełnianie się Bożych obietnic, decyduje się kawałek tej ziemi kupić. Scena z ofiarowaniem Izaaka jest momentem szczytowym tej jego drogi wiary, ale to nie był pierwszy z egzaminów, który przyszło mu zdawać. Od lat jego życie było jedną wielką próbą.

Miał 75 lat, kiedy usłyszał od Boga, że ma wyjść z ziemi, w której dotąd mieszkał i pójść w nieznane, do Kanaanu. Tam usłyszał, że tę ziemie Bóg da jego potomstwu. No fajnie, ale jak długo 75 latek może czekać na potomka?

Minęło dobrych parę lat, kiedy znów usłyszał: „Nie obawiaj się, Abramie,bo Ja jestem twoim obrońcą; nagroda twoja będzie sowita”. Czy może dziwić odpowiedź jaką dał Bogu? „O Panie, mój Boże, na cóż mi ona, skoro zbliżam się do kresu mego życia, nie mając potomka; przyszłym zaś spadkobiercą mojej majętności jest Damasceńczyk Eliezer”. Ale słyszy w odpowiedzi: „Nie on będzie twoim spadkobiercą, lecz ten po tobie dziedziczyć będzie, który od ciebie będzie pochodził”. Super. Kiedy? Z racji wieku Abrama (takie wtedy nosił imię) to chyba dość zasadne pytanie.

Sara ciągle nie mogła mu dać dziecka. Więc, zgodnie z panującymi wtenczas zwyczajami, dała Abramowi swoją niewolnicę, Hagar. Z niej urodził się Izmael. Jest potomek? Jest. Wszystko w porządku. Obietnica się spełnia.  

Ale gdy Abram ma już 99 lat znowu słyszy: „Sprawię, że będziesz niezmiernie płodny, tak że staniesz się ojcem narodów i pochodzić będą od ciebie królowie (...) Żony twej nie będziesz nazywał imieniem Saraj, lecz imię jej będzie Sara. Błogosławiąc jej, dam ci i z niej syna, i będę jej nadal błogosławił, tak że stanie się ona matką ludów i królowie będą jej potomkami”. Czy może zaskakiwać, że na takowe dictum Abraham się roześmiał? Czy dziwi jego odpowiedź? „Oby przynajmniej Izmael żył pod Twoją opieką!”...

A potem, pewnie znów jakiś czas potem, jest scena z trzema aniołami, którzy idąc zniszczyć Sodome i Gomorę przychodzą do Abrahama w gościnę. „O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona Sara będzie miała wtedy syna” – słyszy Abraham. I faktycznie w końcu rodzi mu się syn z Sary, Izaak.

Miał 75 lat kiedy zaczął czekać na spełnienie obietnicy. Czekał co najmniej 25 lat na to, by mieć tylko jednego, jedynego syna z Sary. Poza tym był tylko syn Hagar. A przecież jego potomstwo miało być bardzo liczne. Z tej perspektywy lepiej widać, że próba jakiej poddał go Bóg żądając, by tego wyczekiwanego syna złożył Mu w ofierze to nie tylko przekreślenie miłości rodzicielskiej, co na pewno jest bardzo istotne. To też przekreślenie wielu lat oczekiwania. I z racji wieku jego i jego żony Sary także koniec nadziei, że obietnice Boże kiedykolwiek się spełnią. Co mógł myśleć wtedy o Bogu Abraham? Że jest okrutny? Nie tylko. Pewnie i to, że Bóg się jego kosztem zabawił. Dał i odebrał. Ot, tak sobie.

A mimo to Abraham decyduje się spełnić Boże żądanie. Doprawdy, wielkie zaufanie....

Dlatego pewnie w psalmie po czytaniu słyszymy słowa: „Nawet wtedy ufałem, gdy mówiłem: «Jestem w wielkim ucisku»”.

2. Kontekst drugiego czytania Rz 8, 31b-34

List do Rzymian to... Jak się zastanowić, to jest to jeden pochwalny hymn ku czci Bożej woli zbawienia każdego człowieka. Bóg chce nas zbawić – pisze św. Paweł – przeznaczył nas do chwały. Nie ma się więc co przejmować dzisiejszymi cierpieniami. Bo....

Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby nam wraz z Nim i wszystkiego nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej - zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?

Sens tych pytań św. Pawła jest jasny: Bóg bardzo chce naszego zbawienia. Jeśli nie oszczędził własnego Syna wydając Go za nas, to nie po to, by być przeciwko nam. Nie będzie nas oskarżał, skoro nas usprawiedliwia. Ani nie potępi nas Jezus, który przecież za nas umarł.

Bóg chce naszego zbawienia. Bardzo chce. Tak bardzo, że nawet przez głowę nie powinna nam przejść myśl, jakoby chciał nas zatracić w piekle, a obietnice zbawienia dawał nam z góry zakładając że tylko niewielu z nas będzie mogło je osiągnąć. Tylko ci, którzy bardzo się będą starali.

Bóg chce naszego zbawienia i nie są to czcze deklaracje. Bardzo chce. I można Mu ufać. Cokolwiek się dzieje musimy pamiętać, że ta Boża wola zbawienia nas nigdy się nie zmienia.

3. Kontekst Ewangelii Mk 9,2-10

Przemienienie... Scena ta w Ewangelii Marka umieszczona jest w jej drugiej części. W pierwszej autor tak dobierał historie z życia Jezusa, by pokazać Jego tożsamość, jego mesjańską i boską tożsamość. Jej zakończeniem jest scena w Cezarei Filipowej, gdy Piotr wyznaje Jezusowi: „Ty jesteś Mesjasz”. I zaraz potem rozpoczyna się już druga część Ewangelii. W niej Marek koncentruje się na ukazaniu drogi ucznia Jezusa. Pokazuje, co to znaczy dla chrześcijanina pójść za Jezusem.

U Marka nie ma po wyznaniu Piotra kojarzącej się nam z tym wyznaniem zapowiedzi prymatu Piotra. Jest surowy zakaz Jezusa, by uczniowie nikomu nie mówili o Jego mesjańskiej godności  I natychmiast  też Jezus zapowiada im, że nadejdzie dzień, kiedy zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A w następnej scenie, już do tłumów, Jezus mówi: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”.

Dla przypomnienia: Jezus nie chce by uczniowie mówili o jego mesjańskiej godności, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że i oni i inni rozumieli przez to, że niebawem Mistrz wezwie ich do powstania przeciwko Rzymowi. Albo zrobi coś podobnego, czym przywróci Izraelowi niepodległość. Tymczasem On ma po ludzku przegrać. Zostanie zabity, a Jego zwycięstwo, i tak nie dla wszystkich oczywiste, stanie się jasne dopiero trzy dni później, gdy zmartwychwstanie.

Jak bardzo Apostołowie nie takiego końca swojego Mistrza oczekiwali świadczą słowa Piotra, który słysząc Jezusa zapowiadającego swoją śmierć bierze Go na bok i upomina (!). I dlatego ten jakże ważny Apostoł słyszy straszną naganę: „Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”. Bo Bożym zamysłem wobec Jezusa nie jest zwyciężać, ale ponieść klęskę. A dopiero potem zmartwychwstać.

A ta droga ucznia Jezusa? No właśnie. Uczeń ma iść za Jezusem. Ma razem z Nim przegrać! Ma się zaprzeć samego siebie, wziąć swój krzyż i naśladować Mistrza. To niesamowite wskazanie, które powinno wywrócić do góry nogami myślenie wielu współczesnych chrześcijan! Droga ucznia Chrystusa to droga na krzyż! Chrześcijanin ma po ludzku przegrać!

Marek przypomni to czytelnikom swojej Ewangelii jeszcze tuż przed opowieścią o męce i śmierci Jezusa, kiedy o uzdrowionym w Jerychu niewidomym Bartymeuszu powie „natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą”. A Jezus przecież właśnie szedł drogą do Jerozolimy, gdzie posłuszny woli Ojca niebawem dał się swoim wrogom zabić. Chrześcijanin, który dzięki Jezusowi przejrzał, jak ów Bartymeusz ma iść za Jezusem do Jerozolimy by tam, razem z Jezusem dać się w imię posłuszeństwa Ojcu zabić.

Dlaczego tak szeroko o tym piszę? Nie dlatego, że pięknie koresponduje to ze starotestamentalną sceną ofiarowania Izaaka. Jezus mówi o swojej śmierci i każe swoim uczniom wziąć krzyż i naśladować Go tuż przed sceną przedstawioną w Ewangelii tej niedzieli: przemienienia na górze (Tabor). Jezus zabierając uczniów w  drogę prowadzącą na krzyż najpierw daje im coś, co powinno być dla nich niezwykłym umocnieniem w chwilach próby.

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden wytwórca sukna na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem.

Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni.

I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa.

A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych.

4. Warte zauważenia

Może po kolei, bez zwracania uwagę na szczegóły, którymi to opowiadanie różni się od innych, u Mateusza czy Łukasza...

Piotr, Jakub, Jan... Nie tylko ten jeden raz Jezus tylko tych trzech uczniów bierze na świadków szczególnych wydarzeń. Tak też było gdy wskrzeszał córkę Jaira... Dlaczego? Trudno powiedzieć. Być może chodziło o to, żeby nie nadawać sprawie rozgłosu – wspomniany wcześniej tzw. „sekret mesjański” - a jednocześnie, żeby w przyszłości była wystarczająca ilość świadków...

Czego? Chwały Jezusa. To dość nieostre określenie, ale chyba nie ma tu lepszego. Bo nie bardzo da się powiedzieć, co lub kogo konkretnie Apostołowie w Jezusie w tym momencie mieli zobaczyć. Chodziło  raczej, ogólnie, o utwierdzenie ich w przekonaniu, że Jezus jest rzeczywiście Bożym wysłannikiem. Ważne w obliczu zbliżającej się śmierci Jezusa. Pewnie miało im to pomóc nie uciec natychmiast po śmierci Nauczyciela, a poczekać na rozwój wydarzeń...

Owa chwała Jezusa, potwierdzenie Jego posłannictwa wyraża się w kilku elementach. Najpierw to owe lśniąco białe szaty.... To znak jakiejś szczególności Jezusa. Może nie zaraz aż jego bóstwa, ale jednak jakiegoś niezwykłego, bliskiego związku z świętym Bogiem...

Potem rozmawiający z Jezusem Eliasz i Mojżesz... Pierwszy był prorokiem, drugi też, choć dziś częściej uważa się go za prawodawcę. Prorok to ktoś, kto przekazuje wolę Bożą. A Mojżesz zdecydowanie to robił... Oczywiście nie będzie błędem, jeśli ktoś w tych dwóch postaciach widzi symbol wypełniających się właśnie prawa (Tory) i proroków, czyli Starego Testamentu, ale chyba nie ma to w tej scenie większego znacznia. Bardziej chodzi o pokazanie Piotrowi, Janowi i Jakubowi, że Jezus jest kimś w sprawach Bożych bardzo ważnym, skoro ci dwaj, tak wielcy mężowie, pokazują Mu się i z Nim rozmawiają....

Przede wszystkim jednak o chwale Jezusa świadczy ów tajemniczy obłok i rozlegający się z niego głos. Obłok jest w Starym Testamencie znakiem obecności Boga. Izraela przez pustynię podczas wyjścia prowadzi właśnie słup obłoku, obłok też otacza górę Horeb (Synaj), gdy zstępuje na nią Bóg. I w końcu obłok też staje u wejścia do Namiotu Spotkania, gdy Mojżesz wchodzi tam, by twarzą w twarz rozmawiać z Bogiem....

A głos? „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. Trochę podobne to do tego, co głos z nieba oznajmia przy chrzcie Jezusa w Jordanie „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.  O ile wtedy było to raczej wskazanie na Jezusa, tak teraz jest jasnym wezwaniem, by traktować Go serio. Jezus jest umiłowanym Bożym Synem, którego trzeba słuchać. Taka jest wola Boża.

Co potem? Najpierw widzenie nagle znika. To też znak, że uczniom się nie przywidziało, że za Mojżesza i Eliasza wzięli jakichś przypadkowych rozmówców Jezusa. Naprawdę stało się coś niezwykłego. A parę chwil później  uczniowie schodzą już z góry. I wtedy słyszą zakaz rozpowiadania o tym co się stało.

Dlaczego? O tym pisałem już wyjaśniając w poprzednim punkcie, dlaczego uczniowie mieli nie mówić, że Jezus jest Mesjaszem, choć przecież faktycznie nim był. Chodziło o owo niewłaściwe, polityczne rozumienie tego tytułu.

Uczniowie oczywiście rozmawiają o wydarzeniu między sobą. Trudno powiedzieć, jak je rozumieli. Chyba nie bardzo wiedzieli po co to wszystko, skoro nie rozumieli też co znaczy „powstać z martwych”. Interpretację dosłowną pewnie odrzucali.

Paradoks, prawda? Oni tego wydarzenia nie rozumieli. A my, czytelnicy, patrząc już z innej perspektywy rozumiemy lepiej. Po to, by uczniowie się kompletnie nie załamali, gdy Jezus zginie. By odważyli się parę dni poczekać...

Bo drogą uczniów Jezusa nie jest trwać w wiecznym święcie Galilei czy blasku uniesień Taboru. Droga uczniów to podążanie za Jezusem do Jerozolimy. Na krzyż. Tabory są tylko po to, by w chwilach ciemności nie zwątpić.

Kiedy jednak czytać tę Ewangelię w kontekście pierwszego i drugiego czytania na plan pierwszy wysuwa się co innego. To „Jego słuchajcie”. Boga, Jezusa trzeba słuchać, choćby się nie rozumiało, jaki sens ma to lub tamto. Bóg jest dobry. I na pewno nie chce naszej krzywdy, ale chce wszystkich nas doprowadzić do zbawienia.

5. W praktyce

  • Wielu chrześcijan ma w życiu swoje Tabory. Jakieś chwile bliskiego spotkania z Bogiem, doświadczania nadzwyczajnych łask czy wielkich uniesień. Trzeba jasno sobie powiedzieć, że tak nie będzie zawsze. Doświadczamy ich po to, by nie zwątpić, gdy nadejdą dni ciemności. Dobrze, że opromieniają wtedy naszą drogę. Ale – powtórzmy – drogą uczniów Jezusa nie jest trwać w wiecznym święcie Galilei czy blasku uniesień Taboru. Droga uczniów to podążanie za Jezusem do Jerozolimy. Na krzyż.
     
  • Uczeń Chrystusa musi słuchać Chrystusa. Nie ducha czasu, który każe zmieniać Ewangelię w duchu nowoczesności. Nie autorytety. Nie polityków, nie racji stanu, partyjnego lidera itd. itp. Chrystusa. Musi słuchać Boga, jak Abraham, który nie rozumiał dlaczego ma poświęcić syna i czemu nagle Bóg postanowił nie wywiązać się ze swoich obietnic. Trzeba słuchać i ciągle powtarzać swoje „tak”.
     
  • Uczeń Chrystusa potrzebuje dalekowzroczności. Inaczej często nie rozumie. Jak uczniowie wracający z Taboru, nie rozumie tego, co dane jest mu tu i teraz.