2. niedziela po Bożym Narodzeniu (2005)

publikacja 11.07.2006 15:44

Przeczytaj i rozważ

Niedziela 2 stycznia 2005 - 2. Niedziela po Narodzeniu Pańskim


Już przeszło 2000 lat mieszkam w Betlejem (Syr 24,1-2.9-12; Ps 147; Ef 1,3-6.15-17; J 1,1-18)

Myślenie o Chrystusie, li tylko w kategoriach historycznych (urzekająca relacja Ewangelistów o Nocy Betlejemskiej sprzed 2000 lat), to prosta droga do minięcia się z przychodzącym do swojej własności, przychodzącym dziś, tu i teraz, do nas właśnie.

Tak łatwo potępimy mieszkańców Betlejem, którzy nie przyjęli Chrystusa, nie poznali Go. Mówimy: "gdyby przyszedł do mojego domu, do mnie...". No przecież był u mnie... prosił o pięć złotych na chleb dla dzieci... później bity na ulicy, czekał, że przyjdę mu z pomocą... wołał mnie krzykiem dziecka zza ściany, kiedy niedorośli rodzice znęcali się nad młodszym bratem, bo potłukł drogi fiński wazon...; później minąłem Go, stał na ulicy z puszką na pieniądze dla ofiar kataklizmu w Azji... Wolałbym nie pamiętać, co miałem Mu wtedy do powiedzenia... "...Pięć złotych, to dwa tanie wina, zjeżdżaj oszuście... nie dam rady tym trzem osiłkom, nikt nie może ode mnie wymagać heroizmu... dzwonić na policję (?), nie - będą mnie ciągać na świadka, to nie moja sprawa..., wszyscy dziś tylko wyciągają rękę, zresztą sam jestem biedny, niech dadzą bogaci...". Trzeba przyznać, nie brakuje mi rozsądku i refleksu, jestem przygotowany na każdą okazję, nic mnie nie zaskoczy... Czy to jednak wystarczające wyposażenie na życie? Czy oprócz refleksu i rozsądku nic więcej nie potrzeba? A miłość?

Przyszedł do swojej własności, a swoi nie poznali Go, nie przyjęli... (por. J 1,11)... No przyszedł, miał prawo do mnie, do mojego zrozumienia, mojego zaangażowania... zawiodłem, który to już raz... No a ta miłość ? To pytanie mnie niepokoi... myślę, że bez niej ciągle będę się z Nim mijał, nie poznam Go, nie przyjmę... Jak bez miłości poznać Kogoś, kto jest Miłością ? Autor dzisiejszej Ewangelii napisze w swoim liście: "Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością" (1 J 4,8) i dodaje: "... kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi..." (1 J 4,20).

Pytania o preegzystencje Boskiego Logos, pozostawiam uczeńszym od siebie...

Adoracja Najświętszego Sakramentu

„Świętemu miastu”, Jeruzalem nowemu, to jest Kościołowi, „nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły, bo chwała Boga je oświetliła, a Jego lampą - Baranek I w Jego świetle będą chodziły narody” (Ap 21,23-24). Panie Jezu, tak jak oświecasz Kościół, tak i świeć przeze mnie, by ludzie mogli widzieć we mnie Ciebie. Pozwól mi nieść Twoje światło. Niechaj stanę się Twoim świadkiem, gdziekolwiek się udam, niech Twoje światło rozprzestrzenia się przez posługę moich warg i przez wszystko, co czynię. Niech całe moje życie mówi o Tobie.
Niech moja dusza odbija Twe światło, rozprzestrzenia wokół Twą miłość, jak przeświecający kryształ.

Jezu, Panie mój, bądź Światłością dla wszystkich ludzi. Wielu czeka Twego przyjścia - przecież wszyscy potrzebują Ciebie, który jesteś Źródłem światła i łaski.
To prawda, że „świat” skłania się ku ciemności - przeciwstawia się światłu. Czyni wysiłki, by nie dopuścić światła do dusz ludzkich, nawet do dusz dzieci, które tak bardzo za nim tęsknią. Moce ciemności czynią wszystko, by zwieść ludzkie serca, by oślepić umysły, zburzyć ludzkie wnętrza.

Panie, świat Ciebie nie przyjął, kiedy przyszedłeś, aby go oświecić. Wielu zamknęło przed Tobą swe serca i umysły. Woleli pozostać w ciemności niewiedzy i swych grzesznych uczynków. Ale inni wyszli na spotkanie Światłości. Tych obdarzyłeś swym bogactwem tak wspaniałym, że jedynie Bóg w swych nieskończonych możliwościach mógł nim obdarzyć. Mimo moich grzechów i błędów dawniej popełnionych pozwól mi znaleźć się pośród nich; niech otworzę się na Twą Światłość; Jezu, wypełnij mnie światłem, napełnij sobą.
(Edward Le Joly)

Poniedziałek 3 stycznia 2005


Mógł powiedzieć „Jestem Mesjaszem” (1 J 2,29–3,6; Ps 98; J 1,29–34)

Bywa, że świadectwo jakie ludzie składają o innych nie spotyka się wiarą, tych do których jest adresowane. Próbujemy je weryfikować na różne sposoby. Zadajemy liczne pytania, z których pierwsze brzmi: „jaki on ma interes w tym, że mówi tak a nie inaczej, to a nie co innego...”. Jeśli chodzi o świadectwo Jana z dzisiejszej Ewangelii, na powyższe pytanie może paść tylko jedna odpowiedź: Jan jest sługą Prawdy, jego interes to służyć Prawdzie. Przedstawia Jezusa, jako kogoś, kto nieskończenie przewyższył go godnością, a siebie jako jego i sługę i poprzednika.

Wielu pisarzy chrześcijańskich komentując działalność Jana na pustyni, podkreśla, że mógł on z łatwością podszyć się pod Mesjasza. Napięcie oczekiwania było tak wielkie, że w sytuacji, gdy nad Jordanem dochodziło do spektakularnych nawróceń, także faryzeuszy i uczonych w Piśmie, wystarczyło żeby Jan powiedział: „jestem Mesjaszem”, uwierzono by mu, on sam zaś mógłby cieszyć się oddaniem, posłuszeństwem i uwielbieniem tłumów.

Jan jednak nie chce się sprzeniewierzyć swojej prorockiej misji, chce pozostać wierny Bogu, swoją wielkość widzi w lojalności i posłuszeństwie wobec Tego, w którego imieniu przemawia i udziela chrztu nawrócenia. Jan ukazując Jezusa jako Syna Bożego, jako Mesjasza, odwołuje się do Bożego autorytetu, mówiąc, że jest świadkiem wydarzeń zapowiedzianych przez Boga w proroctwie Izajasza (patrz Iż 61,1-11). Wkrótce sam Chrystus w synagodze, w rodzinnym Nazarecie, potwierdzi prawdziwość słów Jana Chrzciciela (patrz Łk 4,16-21).

Przyglądając się swojemu życiu pytam samego siebie, ileż to razy, korzystając z różnych, może niejasnych, może niejednoznacznych okoliczności próbowałem budować swój fałszywy wizerunek, by zdobyć nienależne uznanie, wzbudzić podziw, czy choćby zainteresowanie sobą. Właśnie dziś mogę to zmienić, zachwycić się i przyjąć prawdę, także o sobie, zwłaszcza o sobie, by nie minąć się z Bogiem, który jest Prawdą, nie zatracić siebie w otmętach złudy i fałszu...

Adoracja Najświętszego Sakramentu

Któż mi to da, bym odpoczął w Tobie? Któż mi to da, byś wstąpił do serca mego i ukoił je, bym zapomniał o błędach moich i przylgnął do Ciebie, jedynego dobra mojego? Czym jesteś dla mnie? Ulituj się, bym mógł mówić. Czymże ja sam jestem dla Ciebie, że każesz mi kochać siebie, a jeślibym tego nie czynił, gniewałbyś się na mnie i groziłbyś wielkim nieszczęściem? Czyż małe byłoby to nieszczęście, gdybym Ciebie nie kochał? Biada mi! Powiedz mi, Boże mój, przez miłosierdzie Twoje, czym jesteś dla mnie? „Powiedz duszy mojej: Jam jest zbawienie twoje!" (Ps 35,3). Powiedz tak, niech usłyszę to! Oto uszy serca mego zwrócone ku Tobie, Panie; otwórz je i „powiedz duszy mojej: Jam jest zbawienie twoje". Pobiegnę za głosem tym i uchwycę Ciebie. Nie zakrywaj przede mną oblicza Twego (por. Wj 33,23; Pwt 31,17); niechaj umrę, abym nie umarł i mógł je oglądać.
(św. Augustyn)

Wtorek 4 stycznia 2005


Po prostu odwiedź planetarium (1 J 3,7–10; Ps 98; J 1,35–42)

Czy odwiedziłeś kiedyś planetarium? Zachęcam, to świetna przygoda. Spotkasz się z fascynującą techniką, zadziwią cię finezyjne rozwiązania techniczne zastosowane w teleskopach elektronowych i projektorach nieba. W planetarium możesz posłuchać interesujących odczytów, zobaczyć wystawy, skorzystać z biblioteki... możesz, możesz, możesz... Ale możesz po prostu zobaczyć niebo...

W liceum miałem fantastycznego nauczyciela matematyki, bezwzględnie egzekwował przekazywaną przez siebie wiedzę. Surowy Pan Jan był moim wychowawcą. Otaczał go krąg zafascynowanych matematyką chłopaków i dziewczyn. Wiem, że cieszył się, gdy ktoś z jego uczniów szedł na matematykę, fizykę, elektronikę, gdy znajdował sobie nowych mistrzów na uniwersytecie lub politechnice (i ja miałem „elektroniczny” epizod w swojej edukacji). Ileż jednak od niego „ucierpiałem”, ile oblanych klasówek, ile wstydu i złości, gdy kolejny raz pokazywał mi, że nie jestem dość dobry. Jednak to jemu zawdzięczam zdaną na czwórkę (ku jego zdziwieniu) maturę z matematyki, to że wiem o czym mówię mówiąc, nawet dziś po wielu latach, o całkach, różniczkach, logarytmach, liczbie Eulera, analizie matematycznej, mimo że jestem księdzem a nie matematykiem.

Pamiętasz Księdza Jana Kowalskiego, wikarego z twojej parafii ? Jak on umiał pracować z młodzieżą, człowiek pełen zapału, porywający... Pamiętasz wieczorne nabożeństwa w piątki, po szkole, tamten nastrój, gęsią skórkę na całym ciele, kiedy do was mówił, „szklane oczy” (nawet chłopaków) w czasie śpiewu kanonów z Taize, no i tę „.. siłę w splecionych mocno dłoniach...”. To był KSIĄDZ! Zrobilibyście dla niego dosłownie wszystko, wszystko dla niego... Jaki płacz był wśród was, gdy dowiedzieliście się że idzie na studia.... co dalej, pytaliście się wzajemnie, a kościół w waszej parafii wyraźnie się postarzał (wiesz o czym mówię...).

Myślę, że radość Pana Jana, gdy ktoś szedł na matematykę na uniwersytet, była podobna do radości Jana Chrzciciela, gdy jego uczniowie odchodzili od niego do Jezusa, gdy znajdowali Mesjasza i pozostawali u Niego... Mam nadzieję, że Ks. Jan Kowalski, z dyplomem doktora teologii w kieszeni, stał się przezroczysty, że już nie zasłania...

Wszyscy jesteśmy uczniami i świadkami Chrystusa, pamiętajmy że uczeń nie przewyższa Mistrza (patrz Mt 10,24), bądźmy przezroczyści, pokazujmy Jezusa, nie siebie. Nie róbmy wszystkiego dla żadnego „niego”, róbmy wszystko dla Niego...

Adoracja Najświętszego Sakramentu

Przyjmij ofiarę wyznań uczynioną Ci przez język mój, który ukształtowałeś i pobudziłeś, by wyznawał imię Twoje; i uzdrów wszystkie kości moje, aby mówiły: „Panie, któż podobny Tobie?” (Ps 35,10). Ten, kto Ci składa wyznania, nie poucza Cię o tym, co się w nim dzieje, albowiem dla oka Twego nie jest zamknięte serce i ręki Twojej nie odpycha zatwardziałość ludzi, bo Ty ją zmiękczasz, kiedy zechcesz, litując się czy karząc, i „nie ma nikogo, kto by mógł się ukryć przed żarem” (Ps 19,7) Twoim. Lecz niechaj Cię chwali moja dusza, aby Cię kochała, i niech wylicza czyny Twego miłosierdzia dla Twojej chwały. Wszystko, co stworzyłeś, chwalić Cię nie ustaje; nie milknie ani na chwilę w głoszeniu Twej chwały, ani żaden duch ludzki usty zwróconymi ku Tobie, ani zwierzęta i nieożywione twory cielesne przez usta tych, którzy na nie patrzą. Wszystko Cię chwali. Niechżeż z omdlenia dźwignie się ku Tobie moja dusza i opierając się na tym, co stworzyłeś, wzniesie się do Ciebie, który, stworzyłeś te cuda - bo tam tylko jest orzeźwienie i moc prawdziwa.
(św. Augustyn)

Środa 5 stycznia 2005


Słowa i czyny, które prowadzą (1 J 3,11–21; Ps 100; J 1,43–51)

Ewangelie ostatnich dni pokazują nam jak można swoim słowem, dającym wyraz autentycznie przeżywanej wierze, prowadzić ludzi do Jezusa Zbawiciela. Wczoraj słowo Jana o Chrystusie poprowadziło poprowadziło Andrzeja i Filipa do Chrystusa, słowo Andrzeja poprowadziło do Chrystusa Piotra... Dziś Filip informuje Natanaela, że odkrył w Chrystusie Mesjasza Pańskiego i prowadzi go do Mistrza.

Nasze słowa i nasze czyny, jeżeli płyną z wiary, mają wartość prawdziwie apostolską. Potrafią przełamywać sceptycyzm i kierować do Boga. Tak właśnie stało się dziś w przypadku Natanaela z Kany w Galilei ...

W poczuciu odpowiedzialności za zabawienie naszych bliźnich zadbajmy o to, by nasze słowa, czyny, postawy i gesty zgadzały się ze sobą, by były motywowane Ewangelią, byśmy mogli być przewodnikami i drogowskazami dla nich w poszukiwaniu drogi do Boga.

Adoracja Najświętszego Sakramentu

Nie z wahaniem, lecz z niewzruszoną świadomością kocham Cię, Panie. Zraniłeś serce moje swoim Słowem i umiłowałem Cię. Lecz także niebo i ziemia, i wszystko, co się w nich znajduje, zewsząd mówią do mnie, abym Cię kochał, i bez przerwy o tym mówią wszystkim, „aby nie mogli wymówić się od winy” (Rz 1,20). Ty zaś. Panie, bardziej ulitujesz się nad tym, dla którego będziesz litościwy i miłosierdzie okażesz temu, dla kogo zechcesz być miłosierny (por. Rz 9,15). W przeciwnym razie niebo i ziemia głuchym opowiadałaby Twoją chwałę. Lecz cóż ja kocham, gdy kocham Ciebie? Nie wdzięki ciała ani urodę życia, ani blask światła tak miły oczom; nie słodkie melodie różnorakich pieśni, nie przyjemny zapach kwiatów, olejków i ziół wonnych, nie mannę i miody, nie członki cielesne nęcące do uścisków - nie to ja kocham, gdy kocham Boga mego. A jednak kocham jakieś światło, jakiś głos, jakąś woń, jakiś pokarm i jakiś uścisk, gdy kocham Boga mego, który jest światłem, głosem, wonią, pokarmem, uściskiem dla mego wewnętrznego człowieka tam, gdzie duszy mej przyświeca światło nie objęte przestrzenią; gdzie rozbrzmiewa pieśń, której czas nie porywa; gdzie unosi się woń, której podmuch wiatru nie rozwieje, gdzie smak rozkoszuje się pokarmem, którego nie odrywa przesyt. Oto, co kocham, gdy kocham Boga mego.
(św. Augustyn)

Czwartek 6 stycznia 2005 - uroczystość Objawienia Pańskiego


Niecodzienny sposób Boga na naszą codzienność (Iz 60,1–6; Ps 72; Ef 3,2–3a.5–6; Mt 2,1–12)

Żyjąc na co dzień w rozmaitych trudnych okolicznościach życia, pochłonięci jesteśmy bez reszty bieganiną wokół zapewnienia chleba, ciepła, odzienia naszym bliskim - trzeba zorganizować im możliwie spokojny i bezpieczny byt. Skutkiem tej ciągłej gonitwy możemy nie zauważyć, że Bóg w zaskakujący, budzący zdziwienie sposób, objawia się nam w okolicznościach zwykłych, codziennych, trudnych. Takim objawieniem jest ubogie narodzenie się Chrystusa w biedzie betlejemskiej, w chłodzie stajenki, wśród kłopotów Najświętszej Matki i Św. Józefa. Sprawiła to nie ekstrawagancja Boga, ale Jego pragnienie, by nikt nie minął się z przychodzącym na świat Zbawicielem, by nikt nie mógł powiedzieć, że trudy codzienności pozbawiły go szansy spotkania Boga.

W takiej to sytuacji, prozy życia, zjawiają się przed Nowonarodzonym Trzej Królowie i dzięki ewangelicznej relacji Św. Mateusza, uczą nas jak dostrzec i uczcić świętość Boga pośród zwykłych, powszednich, nierzadko trudnych okolicznościach ludzkiego życia. „Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę.”(Mt 2,10-11).

Rozważając tę pierwszą w historii adorację Jezusa, Sobór Trydencki poucza nas o tym, jak w sposób godny oddawać cześć Chrystusowi obecnemu w świecie w Najświętszym Sakramencie, obecnemu w naszej codzienności, rozświetlającemu tę codzienność światłem nieba.

Często powtarzamy, że jesteśmy biedni, że chcielibyśmy uczynić coś dobrego, ale co możemy, wobec naszej biedy... Jednak, podobnie jak Trzej Królowie, możemy dać spotkanemu na naszych drogach życia Wcielonemu Bogu prawdziwie królewskie dary. Złoto postawienia pieniędzy i dóbr materialnych w naszym życiu na właściwym miejscu, możemy i powinniśmy zwrócić Bogu tylko Jemu należne pierwsze miejsce. Kadzidło, symbol nadziei, wyrażonej w naszych modlitwach kierowanych ku Chrystusowi. Mirrę, znak gotowości ofiarowania naszego życia Bogu, obecnemu w otaczających nas bliźnich.

„A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny.”(Mt 2,12). Nasze osobiste spotkania z Chrystusem nie mogą pozostać bez wpływu na nasze życie, muszą nasze życie przemieniać. Ta przemiana powinna polegać przede wszystkim na porzuceniu drogi grzechu (nie wracać do Heroda), ale także powinna poszerzać horyzonty naszego życia w Kościele i w świecie. Idzie tu głównie o nasze zaangażowanie w apostolstwo. Tak jak Trzej Królowie, nieśmy światło wiary w codzienne okoliczności naszego życia, tak jak oni ponieśli je do swoich ziemskich ojczyzn.

Adoracja Najświętszego Sakramentu

Późno Cię pokochałem. Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię pokochałem! A oto Ty byłaś wewnątrz, a ja byłem zewnątrz; tam Cię szukałem i lgnąłem w mej brzydocie ku pięknym rzeczom, stworzonym przez Ciebie. Byłaś ze mną, a ja nie byłem z Tobą. Z dala od Ciebie trzymały mnie te rzeczy, które nie istniałyby, gdyby nie były w Tobie. Zawołałaś, wezwałaś - i przerwałaś moją głuchotę; zabłysnęłaś, zajaśniałaś - i usunęłaś moją ślepotę; rozlałaś woń, odetchnąłem nią i oto wzdycham ku Tobie; skosztowałem i oto łaknę i pragnę; dotknęłaś mnie i zapłonąłem tęsknotą za Twoim pokojem.
(św. Augustyn)

Piątek 7 stycznia 2005


Nawróceni heroldowie i dziedzice krolestwa Bożego (1 J 3,22–4,6; Ps 2; Mt 4,12–17.23–25)

Światu dwa tysiące lat temu, Europie i Polsce już ponad tysiąc lat temu, wzeszło światło. Świat, Europa i Polska przestały być „cienistą krainą śmierci”. Od tych dwóch tysięcy lat Jezus naucza, wzywa do nawrócenia, głosi Ewangelię o królestwie, uwalnia z mocy zła i leczy. Tłum idących za Nim wciąż rośnie, dziś to już około miliard dziewięćset milionów ludzi. Prawdopodobnie ty i ja jesteśmy przekonani, że należymy do tej rzeszy, prawdopodobnie lubimy o sobie mówić: „wierni”. Myślę, że przeświadczenie o naszej wyjątkowej relacji w stosunku do Jezusa (wierni), jest dla nas dość niebezpieczne. Niebezpieczne przede wszystkim dlatego, że stajemy się głusi na Chrystusowe wezwania do nawrócenia. Skoro jestem „wierny”, to nawrócenia potrzebuję nie ja, ale „on”, „ona”... „tamten” . W ten sposób hodujemy w sobie pychę, która jest korzeniem wszelkiego grzechu, która zrywa naszą więź z Bogiem a także niszczy nasze relacje z bliźnimi. Rezultat tego stanu rzeczy jest taki, że chodzimy w świetle, które zapalił Chrystus, a w nas samych, w naszych sercach, często panuje mrok. To dlatego, to przez ten mrok w nas, bywa, że spotykamy się z oskarżeniem o życiowy fałsz, o obłudę, o zakłamanie. Bogu niech będą dzięki za te oskarżenia, bo posługując się oskarżycielami, Chrystus pobudza nas do refleksji nad sobą, dociera do nas z wołaniem: „nawracajcie się...”.... A tego nawrócenia każdy z nas, „wiernych”, bardzo potrzebuje, byśmy mogli serio stać się solą ziemi i światłem świata, który staje się mroczny przy naszej współpracy z siłami ciemności, bądź przy naszej lękliwej, milczącej zgodzie na zło (aborcja, eutanazja, apologia wojny jako środka naprawy świata i porządkowania ludzkich społeczności i wielu innych współczesnych błędów).

Nie możemy zapominać o tym, że Chrystus przychodząc do ludzi (nawet do ludzkości), przychodzi z pragnieniem nawiązania relacji zbawczej z każdym pojedynczym człowiekiem, w sposób bardzo osobisty, z tobą i ze mną. Musimy zatem pamiętać, że to samo co ma On do powiedzenia światu, ma do powiedzenia każdemu z nas. Muszę pamiętać, że owo: „nawracajcie się”, odnosi się w pierwszym rzędzie do mnie. Nierozumnym byłoby z mojej strony oczekiwać jakichkolwiek dóbr od Jezusa, bez uprzedniego nawrócenia, bez mojego wejścia na drogę wiary. Bo to wiara właśnie warunkuje możliwość uzyskania od Chrystusa jakichkolwiek dóbr: uwolnienia, uzdrowienia, daru skutecznej modlitwy i wielu innych...

Rok Eucharystii, który właśnie przeżywamy, jest dla nas doskonałą okazją byśmy zbliżyli się do Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie, tego samego, który w ziemi Zabulona i Neftalego, który w Zajordaniu wzywał do nawrócenia i uzdrawiał. Niech nas uzdrowi z naszej pychy i małości, z naszego egoizmu, abyśmy mogli stać się heroldami i dziedzicami, bliskiego już Bożego królestwa.

Adoracja Najświętszego Sakramentu

Niech wyrasta, proszę Cię, Panie, w miarę Twego działania, w miarę radości i siły, którą dajesz, niech wyrasta „prawda z ziemi, a sprawiedliwość” niech spogląda „z nieba” (Ps 85,12) i „niech powstaną światła na firmamencie” (Rdz 1,44). Ułammy „łaknącemu chleba” naszego, wprowadźmy ubogiego i tułającego się do naszego domu, przyodziejmy nagiego i nie pogardzajmy członkami naszego rodzaju ludzkiego (por. Iz 58,7n.). Zobacz, że te owoce, z ziemi zrodzone, dobre są i „niech w odpowiednim czasie rozbłyśnie” nasza „światłość”. Niech od nizinnych plonów życia czynnego wzniesiemy się na wysokości zachwycającej kontemplacji Słowa Żywota, abyśmy ukazali się „na świecie jako światła” (Flp 2,16) przymocowane do „firmamentu” Twoich pism. Tam bowiem, mówiąc z nami, uczysz nas rozróżniać między rzeczami duchowymi i zmysłowymi, tak jak między dniem i nocą albo między duszami oddanymi sprawom duchowym a duszami oddanymi sprawom cielesnym. Czynisz to dlatego, byś już nie Ty sam w tajnikach sądu swego, jak było przed stworzeniem firmamentu, rozdzielał światłość od ciemności, lecz by także Twoje duchowe dzieci umieszczone na tym samym firmamencie i przez łaskę Twoją, objawioną na świecie, rozmaicie wyróżnione „jaśniały ponad ziemią, dzieliły dzień od nocy i oznaczały czasy” (Rdz 1,14), ponieważ „bliższe jest nasze zbawienie niż wówczas, gdyśmy uwierzyli”; ponieważ „noc przeminęła, a dzień się przybliżył” (Rz 13,11-12); ponieważ „błogosławisz koronie swego roku” (Ps 65,12), wysyłając pracowników na swoje żniwo (Mt 5,38), siane „strudzoną ręką innych” (J 4,38), a także na nową siejbę, której żniwo będzie przy końcu (por. Mt 13,39). W ten sposób spełniasz życzenia sprawiedliwego i błogosławisz jego latom; „Ty zaś jesteś zawsze tym samym” (Ps 102,28) i w spichrzach swoich lat, które „nie ustają”, przygotowujesz pomieszczenia dla plonu przemijających lat naszych.
(św. Augustyn)

Sobota 8 stycznia 2005


Słowo, które leczy... Chleb, który jednoczy... (1 J 4,7–10; Ps 72; Mk 6,34)

Być może zdarzyło ci się spotkać z człowiekiem zagubionym, jeśli tak, to wiesz jak on funkcjonuje, jest rozkojarzony, pogrążony w myślach o sprawach, z którymi nie potrafi sobie poradzić, na ślepo, po omacku, gorączkowo szuka u innych pomocy, lecz nawet przebywając w grupie nie potrafi nawiązać z innymi ludźmi kontaktu, łatwo się irytuje.

W wielkim tłumie, który zobaczył Jezus wysiadając z łodzi musieli znajdować się ludzie zagubieni, wzbudzili oni litość Zbawiciela, byli bowiem „jak owce nie mające pasterza”. Nie mieć pasterza, to nie mieć kogoś, kto prowadzi, ochrania i żywi. Dla człowieka zagubionego brak pasterza to prawdziwy dramat. Pierwszym krokiem pomocy dla takich ludzi jest życzliwe zwrócenie na nich uwagi i nawiązanie rozmowy. Chrystus ma dla nich ludzi niezwykłą ofertę, Ewangelię, która jest dobra nowiną o miłości Boga względem człowieka, zaczyna więc nauczać, budzić wiarę i nadzieje na Bożą pomoc w rozmaitych kłopotach, które przygniatają, a których rozwiązanie przerasta ich możliwości. Dokonuje się pierwszy cud dzisiejszej Ewangelii. Ludzie otwierają się na Słowo Boże, znajdują w nim to czego tak bardzo potrzebowali, przełamanie swojej samotności i lęku. Zasłuchani w mowę Jezusa przemieniają się z tłumu przypadkowych ludzi w grono uczniów, chłonących z uwagą każde Jego słowo. Słowo to staje się lekiem na ich samotność, zagubienie, lęk i poczucie odtrącenia.

Zasłuchani ludzie i sam Nauczyciel, wydają się nie zauważać upływu czasu i dopiero trzeźwo myślący apostołowie zwracają Chrystusowi uwagę na oczywistą i banalną prozę życia: „A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich! Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia».”(Mk 6,35-36). Zaskakująca odpowiedź Jezusa na słowa apostołów («Wy dajcie im jeść!») i to co po niej nastąpiło, jest pouczeniem o Bożej , ojcowskiej trosce o potrzeby człowieka i w sposób dla nas czytelny, znakiem przyszłej Eucharystii. „Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości.” (Mk 6,39-42).

Gdy w wyobraźni spoglądam, jakby z lotu ptaka, na opisane w Ewangelii wydarzenie, dostrzegam w nim także proroczą zapowiedź, przyszłego, Chrystusowego Kościoła. Po stu i po pięćdziesięciu, to jakby mniejsze i większe Wspólnoty lokalnych Kościołów. Bóg dotykając serc wiernych w tych Wspólnotach swoim Słowem, leczy ich z lęków i wyobcowania a nade wszystko jednoczy Chlebem Eucharystii – jednym Chlebem, który spożywają wszyscy...

Na koniec przeczytajmy jeszcze raz dziwną odpowiedź Jezusa na uwagę poczynioną przez apostołów: «Wy dajcie im jeść!». Proponuję niewielki zabieg idący trochę obok kontekstowego sensu przytoczonych słów, zabieg ten usprawiedliwiają jedynie reguły potocznej mowy polskiej, przeczytajmy te słowa tak: «Wy pozwólcie im jeść!». Obyśmy nigdy, z arcypoważnym przekonaniem o naszej szczególnej bliskości i zażyłości z Chrystusem, nie pouczali wyniośle zagubionych jak mają słuchać i jak spożywać. Jeśli jeszcze nie potrafimy pouczyć z miłością, uczmy się tego od Chrystusa, zostawiając Jemu pouczenia. Nie rozpraszajmy tego, co On gromadzi...

Adoracja Najświętszego Sakramentu

Cała moja nadzieja nie gdzie indziej, jak w Twoim wielkim miłosierdziu jedynie. Daj, co nakazujesz, i nakaż, czego chcesz. Nakazujesz nam powściągliwość. A ktoś powiada: „Zrozumiałem, że nikt nie może być powściągliwy, jeśli Bóg nie użyczy mu tego; a już to samo było dowodem mądrości, że wiedziałem, czyim to jest darem” (por. Mdr 8,21). Przez powściągliwość bowiem skupiamy się i wracamy do jedności, od której odeszliśmy, rozpraszając się na wiele rzeczy. Bo mniej Cię kocha ten, kto równocześnie z Tobą kocha coś, czego nie kocha dla Ciebie. O Miłości, która zawsze płoniesz i nigdy nie gaśniesz! O Miłości, Boże mój, roznieć żar we mnie! Nakazujesz powściągliwość: daj, co nakazujesz, i nakaż, czego chcesz.
(św. Augustyn)