Gorzkie Żale

publikacja 09.03.2003 10:59

I Niedziela Wielkiego Postu

Wit Stwosz. Fragment ołtarza w bazylice mariackiej Henryk Przondziono/GN Wit Stwosz. Fragment ołtarza w bazylice mariackiej
Bije, popycha tłum nieposkromiony, nielitościwie z tej i owej strony, za włosy targa, znosi w cierpliwości, Król z wysokości.

Nabożeństwo zawdzięcza swe powstanie księżom Misjonarzom, którzy je wprowadzili na początku XVIII wieku w Kościele Świętego Krzyża w Warszawie, skąd szybko rozpowszechniło się we wszystkich polskich katolickich diecezjach.

Umieszczenie Gorzkich Żalów w naszym serwisie ma na celu przede wszystkim przypomnienie i pokazanie piękna tego nabożeństwa. Pragniemy zachęcić do udziału w nim w kościele.

Pobudka

Posłuchaj...

1. Gorzkie żale przybywajcie, * Serca nasze przenikajcie,
2. Rozpłyńcie się, me źrenice, * Toczcie smutnych łez krynice.
3. Słońce, gwiazdy omdlewają, * Żałobą się pokrywają.
4. Płaczą rzewnie Aniołowie, * A któż -żałość ich wypowie?
5. Opoki się twarde krają, * Z grobów umarli powstają.
6. Cóż jest, pytam, co się dzieje? * Wszystko stworzenie truchleje!
7. Na ból męki Chrystusowej * Żal przejmuje bez wymowy.
8. Uderz, Jezu, bez odwłoki * W twarde serc naszych opoki!
9. Jezu mój, we krwi ran swoich * Obmyj duszę z grzechów moich!
10. Upał serca swego chłodzę, * Gdy w przepaść męki Twej wchodzę.


CZĘŚĆ I

Śpiewana w I i IV niedzielę Wielkiego Postu

Intencja

Przy pomocy łaski Bożej przystępujemy do rozważania męki Pana naszego Jezusa Chrystusa. Ofiarować je będziemy Ojcu niebieskiemu na cześć i chwałę Jego Boskiego majestatu, pokornie Mu dziękując za wielką i niepojętą miłość ku rodzajowi ludzkiemu, Iż raczył zesłać Syna swego, aby za nas wycierpiał okrutne męki i śmierć podjął krzyżową.
To rozmyślanie ofiarujemy również ku czci Najświętszej Marii Panny, Matki Bolesnej oraz ku uczczeniu Świętych Pańskich, którzy wyróżniali się nabożeństwem ku męce Chrystusowej.

W pierwszej części będziemy rozważali, co Pan Jezus wycierpiał od modlitwy w Ogrójcu aż do niesłusznego przed sądem oskarżenia. Te zniewagi i zelżywości temuż Panu
Za nas bolejącemu ofiarujemy za Kościół święty katolicki, za najwyższego Pasterza z całym duchowieństwem nadto za nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego i wszystkich niewiernych, aby im Pan Bóg dał łaskę nawrócenia i opamiętania

HYMN

Posłuchaj...

1. Żal duszę ściska, serce boleść czuje, * Gdy słodki Jezus na śmierć się gotuje, * Klęczy w Ogrojcu, gdy krwawy pot leje, * Me serce mdleje.
2. Pana świętości uczeń zły całuje, * Żołnierz okrutny powrózmi krępuje! * Jezus tym więzom dla nas się poddaje, * Na śmierć wydaje.
3. Bije, popycha tłum nieposkromiony, * Nielitościwie z tej i owej strony, * Za włosy targa, znosi w cierpliwości, * Król z wysokości.
4. Zsiniałe przedtem krwią zachodzą usta, * Gdy zbrojną żołnierz rękawicą chlusta; * Wnet się zmieniło w płaczliwe wzdychanie, * Serca kochanie.
5. Oby się serce we łzy rozpływało, * Że Cię, mój Jezu, sprośnie obrażało! * Żal mi, ach żal mi, ciężkich moich złości, * Dla Twej miłości!

LAMENT DUSZY NAD CIERPIĄCYM JEZUSEM

Posłuchaj...

1. Jezu, na zabicie okrutne, Cichy Baranku od wrogów szukany, * Jezu mój kochany!
2. Jezu, za trzydzieści srebrników * Od niewdzięcznego ucznia zaprzedany, * Jezu mój kochany!
3. Jezu, w ciężkim smutku żałością, * Jakoś sam wyznał, przed śmiercią nękany, * Jezu mój kochany!
4. Jezu, na modlitwie w Ogrojcu, * Strumieniem potu krwawego zalany, * Jezu mój kochany!
5. Jezu, całowaniem zdradliwym * Od niegodnego Judasza wydany, * Jezu mój kochany!
6. Jezu, powrozami grubymi * Od swawolnego żołdactwa związany, * Jezu mój kochany!
7. Jezu, od pospólstwa zelżywie * Przed Annaszowym sądem znieważany, * Jezu mój kochany!
8. Jezu, przez ulice sromotnie * Przed sąd Kajfasza za włosy targany, * Jezu mój kochany!
9. Jezu, od Malchusa srogiego * Ręką zbrodniczą wypoliczkowany, * Jezu mój kochany!
10. Jezu, od fałszywych dwóch świadków * Za zwodziciela niesłusznie podany, * Jezu mój kochany!

Posłuchaj...

Bądź pozdrowiony, bądź pochwalony, * dla nas zelżony i pohańbiony! * Bądź uwielbiony! Bądź wysławiony! Boże nieskończony!

ROZMOWA DUSZY Z MATKĄ BOLESNĄ

Posłuchaj...

1. Ach! Ja matka tak żałosna! * Boleść mnie ściska nieznośna * Miecz me serce przenika.
2. Czemuś Matko ukochana, * Ciężko na sercu stroskana? * Czemu wszystka truchlejesz?
3. Co mnie pytasz, wszystkam w mdłości, * Mówić nie mogę z żałości, * Krew mi serce zalewa.
4. Powiedz mi, o Panno moja, * Czemu blednieje twarz Twoja? * Czemu gorzkie łzy lejesz?
5. Widzę, że Syn ukochany, * W Ogrojcu cały zalany * Potu krwawym potokiem.
6. O Matko, źródło miłości, * Niech czuję gwałt Twej żałości! * Dozwól mi z sobą płakać!

Posłuchaj...
 

Kazanie pasyjne 2002


Przez cały Wielki Post katolicy polscy krok po kroku, chwila po chwili, ból po bólu rozważają podczas nabożeństw Gorzkich Żali mękę Pana naszego Jezusa Chrystusa. Pragniemy także my wyruszyć za Naszym Zbawicielem, aby rozpamiętywać cierpienia, jakich doznał dla nas, aby odkupić nasze grzechy, choć sam był bez grzechu. Podstawą naszych rozważań będzie opis pasji zawarty w Ewangelii według świętego Mateusza.
 

Dwa kielichy


W którym momencie, mówiąc bardzo po ludzku, zaczynają się cierpienia Jezusa? Zwykle rozważanie Chrystusowej męki zaczyna się od tego, co wydarzyło się w Ogrodzie Oliwnym. Rzeczywiste cierpienia Jezusa zaczęły się jednak wcześniej. Z pewnością wielkiego bólu doznawał On już w Wieczerniku, a nawet jeszcze wcześniej, w chwili, gdy Judasz udał się do arcykapłanów i rzekł: „Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam”.

Wiemy z własnego doświadczenia, jak wielki ból sprawia zdrada, dokonana przez kogoś z naszych bliskich. Jeśli komuś zaufaliśmy, jeśli zaliczyliśmy go grona ludzi, którym powierzamy siebie, nasze sprawy, jeśli pokładamy w nim nadzieję, to cierpimy, gdy zostaniemy zdradzeni, gdy nasze zawierzenie zostanie nadużyte, gdy ktoś, u kogo byliśmy wysoko w jego hierarchii wartości nagle spycha nas na sam koniec i w nasze miejsce wpuszcza kogoś innego lub – co gorsza – coś innego.

Nie trzeba być wybitnym psychologiem, aby przynajmniej częściowo pojąć, jakiego bólu musiał doznawać Jezus, gdy podczas Ostatniej Wieczerzy spoglądał na Judasza. Wiedział, że ten człowiek, jeden z tych, których wybrał na samym początku, by byli Jego Apostołami, jego współpracownikami i kontynuatorami jego dzieła, wyżej postawił własne ambicje, pragnienie ziemskich dóbr. Wiedział, że Judasz sprzedał Go właściwie za grosze, bo czuł się zawiedziony, rozczarowany, niedoceniony. Z jakim bólem musiał wypowiadać słowa „Jeden z was Mnie zdradzi”! Jaką udrękę sprawiało mu zapewne obserwowanie reakcji zgromadzonych przy stole Apostołów. Jak kłujący w samo serce okazał się zapewne cynizm Judasza, pytającego „Czy nie ja, Rabbi?”. Judasz już zdradził. Wszedł na drogę, z której mógł jeszcze zawrócić, ale podjął decyzję odrzucenia Chrystusa i nie chciał jej zmienić.

Chrystus cierpiał także w chwili ustanawiania Eucharystii. Mówił o własnej, czekającej Go już niedługo męce i śmierci. Ale dając uczniom i całemu Kościołowi samego siebie, swoje Ciało i swoją Krew, miał świadomość niezrozumienia wielkości tego daru. Nie rozumieli go wtedy Apostołowie. Nie rozumieją jej przez tysiąclecia tysiące ochrzczonych. Ileż razy przyjęto od tamtego czasu Komunię Świętą w sposób świętokradczy? Ileż razy w ciągu wieków sprofanowano Najświętszy Sakrament? Podając uczniom chleb ze słowami „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje”, podając kielich ze słowami: „Pijcie, to jest moja Krew Przymierza...” wydawał się w ręce ludzi całkowicie jeszcze zanim został pojmany, osądzony, bity, zamordowany... Podając kielich, sam go przyjmował...

Jezus już podczas Ostatniej Wieczerzy odczuwał ból osamotnienia. Miał świadomość, że gdy przyjdą chwile naprawdę straszne, wtedy właściwie wszyscy Go opuszczą. Czyż można nie cierpieć, zapowiadając Piotrowi, że się ze strachu zaprze swego Mistrza aż trzy razy? Czyż można nie cierpieć, słysząc jego buńczuczne zapewnienia „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie”, w kontekście wydarzeń, które miały mieć miejsce już za kilka godzin? Jezus wiedział, jak wielkim cierpieniem okaże się ten fakt dla samego świętego Piotra. A to tylko powiększało Jego cierpienia.
Z Wieczernika poszli do Getsemani, ogrodu oliwnego, zwanego czasami Ogrójcem.

Tutaj dokonał się kolejny, bardzo drastyczny etap Jezusowych cierpień. Z jednej strony Przezywał lęk przed czekającymi Go wydarzeniami. A lęk również jest cierpieniem. Czasami obawa przed jakimś bólem jest większym cierpieniem, trudniejszym do zniesienia, niż sam rzeczywisty ból, którego potem doznajemy. Znamy to z własnego doświadczenia. Ileż razy wszystko nas bolało ze strachu przed jakimś zapowiedzianym cierpieniem, nie tylko fizycznym. Ilu ludzi odchodziło od zmysłów z obawy przed konaniem, przed śmiercią. Jezus wiedział, że będzie bity, męczony, upokarzany, że zostanie zabity. Bał się tego całkiem po ludzku. Cierpiał z tego powodu całkiem po ludzku.

Doznawał pokusy odrzucenia kielicha. Bo szatan nie zrezygnował po pierwszej próbie kuszenia Chrystusa u początków Jego działalności, gdy przez czterdzieści dni pościł na pustyni. Wtedy się nie udało, ale teraz mogło się udać. Właśnie z lęku przed bólem i doświadczeniem śmierci mógł Jezus po raz pierwszy powiedzieć swemu Ojcu „nie”. Pokusa zapewne była wielka. A sami wiemy, jak wielkim cierpieniem jest dla człowieka walka z pokusą. Jak wiele bólu trzeba, aby ja odrzucić, aby nie ulec. Bólu, który znajduje wyraz także w fizycznych dolegliwościach. Bólu, który wyczerpuje.

Pewne jest, że nie było Jezusowi łatwo przezwyciężyć trwogę, powiedzieć Ojcu: „Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty... Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja”.

Podjęcia tak trudnej decyzji nie ułatwiali Mu najbliżsi. Ci, których wziął ze sobą, aby wraz z nim trwali na modlitwie, aby wspierali Go swym czuwaniem i obecnością, po prostu zasnęli. Zostawili Go samego. Nie potrafili jednej godziny czuwać wraz z Nim, gdy On podejmował decyzję odnoszącą się do losów ludzkości. Jakże nie cierpieć w takiej sytuacji, gdy najlepsi z tych, za których pragnie się oddać życie, nie są w stanie wyrwać się z kręgu zaspokajania przyziemnych potrzeb? Czy warto wobec tego w ogóle się trudzić? Czy warto próbować, skoro nawet trzykrotne budzenie nie pomaga?

Cierpienie jest tajemnicą. Czasami wielkie cierpienie sprawia coś drobnego, coś na co inni w ogóle nie zwrócą uwagi. Nie wiemy, co jeszcze w tych strasznych chwilach powodowało, że Jezus odczuwał ból, że krwawiło Jego serce. Być może wydarzyło się jeszcze wiele faktów, których ewangelista nie zanotował, bo ich nie znał, bo ich nie zrozumiał, nie pojął ich znaczenia. Nie sposób wejść w cierpienie drugiego. Choćbyśmy nie wiem jak się starali, cierpienie zawsze pozostaje przeżyciem wyjątkowym, niepowtarzalnym i niemożliwym do przekazania innym. Dlatego nie jesteśmy w stanie przeżyć ani wyobrazić sobie cierpienia Chrystusa. Możemy jednak próbować w nim współuczestniczyć przez ofiarowanie własnych bólów. Możemy jednak podjąć wysiłek wiernej obecności i trwania na modlitwie. Chrystus dziś zaprasza i nas do ogrodu Getsemani...

Na zakończenie pieśń JEZU CHRYSTE, PANIE MIŁY. Posłuchaj

Ból pojednania


Kazania pasyjne 2003

Kliknij, aby wysłuchac kazania (trwa 8 minut, 2 MB)

W zeszłym roku w kazaniach pasyjnych w serwisie WIARA rozważaliśmy cierpienia Jezusa, próbując chociaż trochę w nich współuczestniczyć. Nic więcej poza usiłowaniem, poza okazaniem dobrej woli, nie byliśmy w stanie zrobić, ponieważ każdy człowiek jest tajemnicą, każdy przeżywa cierpienie w sposób indywidualny i inny niż wszyscy pozostali. Zdarza się, że mówimy komuś odczuwającemu ból „Wiem, co czujesz”. Czy wiemy naprawdę? Nie. Wiemy najwyżej to, w jaki sposób my byśmy to cierpienie odczuwali. Tylko to.

Jezus doświadczał nie tylko bólu fizycznego. Śledząc wszystko to, co zdarzyło się od chwili Ostatniej Wieczerzy aż do ostatniego tchnienia na krzyżu, odkrywamy, że być może w znacznie większym stopniu niż fizycznie, cierpiał psychicznie i duchowo. Zdrada, zawiedzione zaufanie, opuszczenie, poniżenie, ustawienie niewinnego w jednym szeregu z przestępcami, upodlenie, osamotnienie, niezrozumienie, szyderstwo – to wszystko jest dla człowieka powodem cierpienia. A Jezus wszystkiego tego doświadczył.

Dając możliwość zapoznania się z ubiegłorocznymi rozważaniami, proponujemy w tym roku w ramach kazań pasyjnych spojrzenie na cierpienie z innej strony. Zatytułowaliśmy cykl rozważań pasyjnych „Ból pojednania”. Ich głównym wątkiem będzie sakrament pokuty i pojednania.

Dlaczego? Bo doświadczenie mówi nam, że osiągnięcie prawdziwego pojednania z Bogiem i z drugim człowiekiem nie może się dokonać bez cierpienia.

Ktoś powiedział: Gdy człowiek popełnia grzech, cierpi Bóg, cierpią inni ludzie, cierpi cały świat.
Czym jest grzech? To przede wszystkim obraza Boga. To powiedzenie Bogu „nie”. To zerwanie jedności z Nim. Istotę grzechu wyczuwają dobrze dzieci. Pewna Kasia pytała swego katechetę: „Czy Pana Jezusa boli, jak ja szczypię Tomka?”.

Popełnione zło zrywa jedność człowieka z człowiekiem, z całą wspólnotą ludzką. Jest uderzeniem we wspólnotę wiary, jaką stanowi Kościół. Dlatego nawrócenie, czyli odrzucenie zła, przynosi człowiekowi nie tylko przebaczenie ze strony Boga, ale także pojednanie z Kościołem, z innymi ludźmi.

Jezus podczas swego ziemskiego życia, w czasie publicznej działalności nie tylko wzywał ludzi do nawrócenia. Wielokrotnie odpuszczał grzechy. Ilekroć powiedział do kogoś „Odpuszczają ci się twoje grzechy”, tylekroć wywoływał w umysłach ówczesnych żydowskich przywódców religijnych sprzeciw. Sprzeciw absolutnie słuszny u ludzi, którzy nie potrafili dostrzec w Chrystusie Bożego Syna i widzieli w Nim jedynie człowieka. Bo tylko Bóg przebacza grzechy. Jezus mówi o sobie „Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów. Ma prawo tak powiedzieć tylko z jednego powodu – bo jest nie tylko człowiekiem, jest Bogiem. Tylko dlatego, że jest Bożym Synem mógł wykonywanie władzy odpuszczania grzechów przekazać ludziom. Nie wykonują jej we własnym imieniu. Spowiednik w formule rozgrzeszenia najpierw prosi Boga w Trójcy jedynego, aby odpuścił żałującemu popełnione zło, a potem wypowiada słowa: „i ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”.

Władzy odpuszczania grzechów nie otrzymał każdy wyznawca Jezusa. Chociaż zgodnie z Jego wolą cały Kościół jest w modlitwie, życia, działaniu znakiem i narzędziem przebaczenia i pojednania, które On uzyskał dla nas przelewając swoją Krew, to jednak władzę odpuszczania grzechów otrzymali nieliczni, powołani do pełnienia misji i władzy apostolskiej.

Śledząc w Ewangelii sytuacje, w których Jezus odpuszcza grzechy, odkrywamy, że nie ogranicza się tylko do przebaczenia. Oczyszczonych grzeszników włączał do wspólnoty Ludu Bożego, od której, w sposób mniej lub bardziej widoczny, się oddalili lub z której zostali wyłączeni. Zapraszał oczyszczonych grzeszników do swego stołu lub nawiedzał ich domy.

Powrót do wspólnoty kogoś, kto popełnił zło, zawsze łączy się w Ewangelii z jakimś cierpieniem. Jest to cierpienie choroby, cierpienie odrzucenia, cierpienie wypchnięcia na margines, cierpienie poniesionej straty.

Trudno jest wytłumaczyć, dlaczego wyrwanie się ze zła jest dla wielu ludzi tak bolesne. Pewien ksiądz, chcąc wytłumaczyć słuchaczom, na czym polega ten mechanizm, związał ich na dłuższą chwilę, a potem rozciął ich więzy. Ból, jaki wywoływała krew, powracająca do „odciętych” więzami kończyn, był znacznie większy niż ból powodowany przez sznury.

Grzech jest zniewoleniem. Człowiek popełniający zło staje się niewolnikiem. Niewole jest cierpieniem. Ale potrafimy się do tego cierpienia przyzwyczaić. Potrafimy je przytłumić, usunąć ze świadomości, zwłaszcza, jeśli ze złem wiąże się jakaś doczesna przyjemność.

Odzyskiwanie wolności zawsze jest bolesne. Czasami wymaga wielkiego wysiłku, czasami wymaga walki. Trzeba się wyrwać z niewoli. Wyrywanie powoduje ból. Im mocniej się do czegoś przykleimy, przywiążemy, tym odrywanie jest boleśniejsze. A jeśli pozwolimy, by zło zapuściło w nas korzenie, to pozbycie się jego obecności najpierw powoduje ranę.

Nastawianie złamanej kości, naprawianie chorego zęba, inne zabiegi przywracające zdrowie, przywracające integralność ludzkiego ciała, łączą się z bólem. Ten sam mechanizm funkcjonuje w życiu duchowym. Przywracanie jedności człowieka z Bogiem, jedności człowieka z innymi ludźmi, także wiąże się z bólem.

Udzielając Apostołom swojej mocy przebaczania grzechów, Pan Jezus dał im również władzę jednania grzeszników z Kościołem. Otrzymali dar związywania i rozwiązywania na ziemi i w niebie. Słowa „związać” i „rozwiązać” oznaczają, że ten, kto zostanie wyłączony z kościelnej komunii wspólnoty, społeczności, zostanie także wyłączony z komunii z Bogiem; a ten, kto na nowo zostanie przyjęty do wspólnoty Kościoła, zostanie również przyjęty przez Boga do komunii z Nim. Pojednanie z Kościołem łączy się nierozerwalnie z pojednaniem z Bogiem. Nie można się pojednać z Bogiem, nie pojednawszy się z ludźmi.

W kolejnych rozważaniach pasyjnych spojrzymy na poszczególne elementy odzyskiwania przez grzesznika jedności z Bogiem i ludźmi. Zastawimy się, nad powodem i sensem bólu pojednania, jaki pojawia się w związku z rachunkiem sumienia, żalem za grzechy, postanowieniem poprawy, wyznaniem i zadośćuczynieniem.

Bez przemocy?


Kazania pasyjne 2004

Istotą kazania pasyjnego jest rozważanie i przybliżanie wiernym Męki Pana Jezusa. Niektórzy księża przygotowywali w minionych latach refleksje oparte na badaniach medycznych, aby lepiej uświadomić słuchaczom, jak wielkich i strasznych cierpień doznał Chrystus, zanim wypowiedział na krzyżu słowa „Wykonało się” i oddał ducha.

Wygląda na to, że w tym roku rolę „realistycznych” kazań pasyjnych spełni film „Pasja”. Nie trzeba będzie poruszać wyobraźni, wystarczy pójść do kina, żeby na własne oczy zobaczyć, jak strasznie cierpiał Jezus. Czy to dobrze? Trudno oceniać. Trzeba będzie zobaczyć film, zastanowić się nad jego przesłaniem, zobaczyć, jaka jest jego społeczna recepcja.

Czy może być kazanie pasyjne „bez przemocy”, bez przypominania i opisywania bólu zadawanego Jezusowi?

Świat jest przepełniony przemocą, bólem, cierpieniem, krwią, łzami. Każdego dnia ktokolwiek zdecyduje się skorzystać z któregokolwiek środka masowego przekazu, otrzyma ogromną dawkę takich wrażeń. Dzień po dniu. Tydzień po tygodniu. Miesiąc po miesiącu. Aż zobojętnieje.

Ta obojętność przynosi fatalne skutki. Człowiek przesycony przemocą, cierpieniem, nie dostrzega ich w swoim najbliższym otoczeniu. Nie słyszy, że sąsiad systematycznie znęca się nad żoną i dziećmi. Nie zauważa, że kogoś biją za oknem. Nie dostrzega, że chora matka potrzebuje pomocy. Nie widzi, że jego najbliżsi płaczą po kątach, bo spotkało ich jakieś nieszczęście. Nie wie, co to solidarność, współczucie, troska, współcierpienie. Wie, że w życiu wygrywają tylko ci, którzy nie mają żadnych skrupułów, którzy nie marnują czasu na zajmowanie się głodnymi, zapłakanymi, chorymi, niepełnosprawnymi, nieprzystosowanymi.

Chce wygrać, a nie przegrać. Żyje w przeświadczeniu, że na świecie nie ma miejsca dla słabych, pokornych, skromnych, kochających... Życie jest walką.

Dlatego nie waha się zadawać ból. Nie boi się sprawiać, że inni cierpią. „Życie jest bolesne” – mówi. „Czasami nie da się uniknąć cierpienia”. Nie zastanawia się nad tym, że krzywdzi. „Aby jeść, trzeba gryźć” – wyjaśnia.

Czy może być ludzkie życie bez przemocy?

Nie. To nie jest właściwe pytanie. Właściwe brzmi: Czy mogę żyć bez przemocy? Bez agresji? Bez nienawiści, wrogości, rywalizacji za wszelką cenę?

Początek cierpienia


Kazanie pasyjne 2005

Kazanie pasyjne. Właściwie po co? W naszych czasach? Kogo jeszcze może poruszyć cierpienie sprzed dwóch tysięcy lat? Przecież codziennie stykamy się z niepojętym cierpieniem. Czytamy o nim w gazetach, słyszymy o nim w radiu, oglądamy je w telewizji. Nauczyliśmy się na nie nie reagować. Nauczyliśmy się je odsuwać od siebie. Nie, nie ze złej woli. Po prostu po to, aby nie oszaleć. Człowiek nie jest przygotowany na to, aby codziennie stykać się z taką ilością cudzego cierpienia.

Przecież każdy ma też własne cierpienie, własny ból, własne niedomaganie. Chciałby o nim powiedzieć innym, chciałby znaleźć u nich ulgę, pomoc, współczucie, współcierpienie. Czasami to się udaje. Ale raczej rzadko. Raczej niewielu jest chętnych do zajmowania się cudzym cierpieniem. A ci, którzy są, zwykle nie mają już możliwości zajęcia się kolejnym bólem. Nieważne, fizycznym, psychicznym, duchowym... Ból to ból, zawsze jest tak samo niepożądany. Zawsze jest tak samo sprzeczny z ludzką naturą, z ludzkim powołaniem.

Ktoś powiedział: „Człowiek rodzi się, aby cierpieć”. To nieprawda. Cierpienie nie jest sensem życia człowieka. Niezależnie od tego, czy jest katolikiem czy nie. Człowiek rodzi się, aby być szczęśliwym. Po to został stworzony przez Boga. Do szczęścia.

Skoro tak, to dlaczego ból? Skoro tak, to dlaczego taki ocean cierpienia? Skoro tak, to dlaczego cierpiał nawet Boży Syn? Dlaczego Bóg pozwala na cierpienie? Gdzie cierpienie ma swój początek? Czy było na świecie od pierwszych chwil jego istnienia?

Nie. Przynajmniej nie w takim sensie, w jakim my go dziś doświadczamy.

Zajrzyjmy do Pisma Świętego. Kiedy po raz pierwszy pojawia się w nim cierpienie? Po tym wydarzeniu, którego opis słyszeliśmy dzisiaj w czasie Mszy świętej w pierwszym czytaniu. Przypomnijmy je sobie:

„Wąż był najbardziej przebiegły ze wszystkich zwierząt polnych, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: „Czy to prawda, że Bóg powiedział: »Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?«”.

Niewiasta odpowiedziała wężowi: „Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: »Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli«”. Wtedy rzekł wąż do niewiasty: „Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło”.

Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią; a on zjadł”.

Tam się zaczęło. Wtedy się zaczęło. Wtedy Bóg zawiedziony faktem, że ludzie ulegli pokusie, ujawnił, jakie są konsekwencje ich postępowania:
„Do niewiasty powiedział: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą. Do mężczyzny zaś Bóg rzekł: Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść - przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!”

Spotkałem kilka tygodni temu człowieka, który krzyczał na Boga, zarzucając Mu, iż sprowadza na ludzi cierpienie. Kiedy się uspokoił na chwilę, przypomniałem mu o grzechu. „To jest prawdziwe źródło ludzkiego bólu” - powiedziałem. Popatrzył na mnie zdumiony. „To wymówka wymyślona przez Boga” - powiedział. „Tak? To dlaczego Jezus cierpiał?” - spytałem. Nie czekałem, aż mi odpowie. Widziałem, że długo to potrwa, niż znajdzie odpowiedź.

Ktoś poszukujący Boga w Internecie zapytał, kiedy, w którym momencie, zaczyna się męka Jezusa. Czy w chwili aresztowania? Czy podczas biczowania? A może wcześniej?
Niektórzy zwracają uwagę, że Jezus cierpiał za każdym razem, gdy spotykał się ze złem, z grzechem, z odrzuceniem, z niezrozumieniem, z zatwardziałością ludzkich serc.
Beatyfikowana niedawno Anna Katarzyna Emmerich w swych wizjach widziała Jezusa płaczącego w czasie triumfalnego wjazdu do Jerozolimy. Opowiada ona też o bólu, jakiego doświadczał Chrystus z czasie Ostatniej Wieczerzy. Trudno więc wskazać dokładnie chwilę, w której rozpoczyna się Pasja. Bo czyż świadomość chwiejności ludzkich serc i nastrojów nie sprawia cierpienia? Czyż doświadczenie zdrady nie jest cierpieniem? Mogą coś o tym powiedzieć ci, którzy w ostatnich dniach poznając przeszłość dowiedzieli się, że często najbliżsi im ludzie donosili na nich. Mogą coś o tym powiedzieć wszyscy ci małżonkowie, którzy doświadczyli zdrady męża lub żony. Mogą coś o tym także powiedzieć ci, których zawiedli ludzie, którym zaufali.

Zwykle za początek Męki Jezusa przyjmuje się modlitwę w Ogrodzie Oliwnym.

Błogosławiona Katarzyna Emmerich opowiadając swe wizje twierdziła, że w Ogrójcu Jezus widział nie tylko minione i teraźniejsze zło świata, ale również to zło, które dopiero miało się wydarzyć. Szczególną uwagę zwraca jeden fragment jej wizji, w którym widzi, jak to nazywa, „tłumy rozjuszonych mar”, które raniły Jezusa. Wizjonerka wyjaśnia: „niezliczone tłumy, dręczące Jezusa, są to wszyscy ci, którzy w jakikolwiek sposób znieważają Zbawiciela, ukrytego prawdziwie, rzeczywiście i istotnie w Najświętszym Sakramencie z Bóstwem i Człowieczeństwem, z Ciałem, Krwią i Duszą, pod postaciami chleba i wina. Rozpoznałam wśród tych Jego wrogów, wszelkiego rodzaju znieważających Go w Najświętszym Sakramencie, tym żywym zadatku Jego nieprzerwanej, osobistej obecności w Kościele Katolickim. W tych uosobionych marach widziałam najrozmaitsze rodzaje znieważania Najświętszego Sakramentu, począwszy od zaniedbania, nieuszanowania, opuszczenia, aż do wyraźnej pogardy, nadużycia i najohydniejszego świętokradztwa, począwszy od zwrócenia się ku bożyszczom światowym, ku pysze i fałszywej wiedzy, aż do błędnych nauk, niewiary, zaciekłego fanatyzmu, nienawiści i krwawych prześladowań. W tłumie tym znaleźć można było wszelkiego rodzaju osoby, i to: ślepych, chromych, głuchych, niemych, a nawet dzieci nieletnie. Ślepych, którzy nie chcieli widzieć prawdy; chromych, którzy, widząc ją, nie chcieli przez lenistwo iść za nią; głuchych, którzy nie chcieli słuchać przestróg Pana i gróźb Jego; niemych, którzy nawet mieczem słowa nie chcieli walczyć za Niego; wreszcie dzieci w towarzystwie światowych, zapominających o Bogu rodziców i nauczycieli, przesyconych rozkoszami świata, otumanionych czczym mędrkowaniem, ze wstrętem odwracających się od rzeczy Boskich, a ginących na zawsze z powodu ich braku. Widok dzieci w tym tłumie największą mi sprawiał przykrość, bo przecież Jezus tak kochał dzieci. Między nimi najwięcej było źle wychowanych i niewłaściwie nauczanych, nieuczciwych ministrantów służących do Mszy Świętej, którzy nie czcili należycie Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Wina ich spadała w części na nauczycieli i niebacznych pasterzy Świątyń. Wreszcie z przerażeniem ujrzałam, że do znieważania Jezusa w Najświętszym Sakramencie przyczyniało się także wielu kapłanów rozmaitych stopni hierarchii kościelnej, nawet takich, którzy sami mieli się za wierzących i pobożnych...”.

Pasja Jezusa Chrystusa rozpoczyna się od poczucia osamotnienia, od trwogi przed czekającą Go przyszłością. To cierpienia dobrze znane bardzo wielu ludziom. Znam osobę, która strasznie cierpi, obawiając się każdego budzącego się dnia, każdego spotkania, każdej rozmowy. Znam kogoś, kto przeraźliwie cierpi czując się opuszczonym przez najbliższych, przez ludzi, którym dał wiele miłości, którym poświęcił wiele serca i wysiłku. Znam kobietę, która odczuwa ogromny ból, bo odpowiedzią na jej miłość jest obojętność, pogarda i agresja. Znam dzieci, które nie chcą wracać do rodzinnego domu, bo tam czują się zbędnymi przedmiotami, przeszkadzającymi dorosłym w korzystaniu z uciech tego świata.

Kto ich nie zna? Ilu z nas do nich się zalicza? Ilu z nas należy do sprawców ich bólu?

Świat pełen jest ludzkiego cierpienia. Lecz gdzie szukać jego początku? Najpierw w samym sobie.

Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią


ks. Tomasz Jaklewicz

To pierwsze słowa Jezusa wypowiedziane na krzyżu. Słowa o przebaczeniu według Boskiej miary, słowa z głębi Bożego miłosierdzia, wyznanie miłości do nieprzyjaciół. Ukrzyżowany modli się za swoich prześladowców, wstawia się za nimi u Ojca prosząc o przebaczenie, czyli On sam im przebacza. Co więcej usprawiedliwia – oni przecież nie wiedzą, co czynią. Do kogo te słowa? Kto właściwie był winny śmierci Jezusa?

Kto winien?

Lista odpowiedzialnych za tę śmierć jest długa. Najbliżej krzyża są żołnierze, pełniący służbę w plutonie egzekucyjnym. Bezpośredni sprawcy cierpienia i śmierci, wykonujący swoją robotę z wprawą zawodowców. Może któryś z nich dławił w skrytości odruchy współczucia, może ktoś inny był typem zimnego profesjonalisty niepozwalającego sobie na zbędne emocje, może zdarzył się wśród nich sadysta, któremu zadawanie bólu sprawiało satysfakcję. Jeden ukrzyżowany więcej, kolejny i nie ostatni. Ktoś to musi robić. Zawsze będą tacy, którzy zasługują na śmierć. Po pracy wrócą do domu, umyją skrwawione ręce i zbroję, przytulą żonę i dzieci, napiją się wina, by zapomnieć.
Nieco dalej od krzyża, w cieniu, z dala od tłumu stoją arcykapłani, faryzeusze, uczeni w Piśmie. Oni inspirowali tę zbrodnię. Przekupili Judasza, przeprowadzili proces, znaleźli dowody, przekonali Piłata, podburzyli tłum. Byli przekonani, że robią to dla dobra swojej religii, że bronią w ten sposób autorytetu Boga, że spełniają akt sprawiedliwości. Przecież nie wolno bluźnić. A więc właściwie wykonują swoją powinność obrońców religijnego ładu. Czynią to w imieniu Boga, robią dla Niego, dla Jego chwały. Atak na ich autorytet, była atakiem na autorytet Boga. Jako przywódcy religijni nie mogli sobie na to pozwolić, by ktoś bezkarnie wytykał ich słabości, podważał ich kompetencje w sprawach wiary, zarzucał obłudę. Trzeba było coś zrobić.
Gdzieś dalej był Piłat. To jego podpis widnieje na wyroku. W rozmowie z Jezusem kreował się na bezstronnego sędziego, obrońcę prawa i sprawiedliwości, na filozofa szukającego prawdy. Okazał się typem urzędnika trzęsącego się o swój stołek, gotowego na podłość dla obrony swoich mizernych życiowych zdobyczy. Jego teatralny gest umytych dłoni stał się symbolem zakłamania, symbolem zbrodni, która chce zachować pozór cnoty.
W gronie winnych jest i Herod. Pajac, cynik, zgrywus, wieczne dziecko, zamieniające wszystko w żart, ubaw, happening. Po procesie stał się przyjacielem Piłata. Znalazł swój swojego. Razem łatwiej zagłuszyć sumienie. Życie jest przecież tak krótkie, czy warto się przejmować zasadami.
Pod krzyżem stał tłum. Oni też przyczynili się do ukrzyżowania Jezusa. Obojętni widzowie, przechodnie, których zwabił widok cierpienia, rozlewanej krwi. Jedni patrzą z niesmakiem, inni kiwają głowami rozczarowani bezsilnością proroka z Nazaretu, inni bluźnią, szydzą, wygrażają pięściami, chwilę wcześniej krzyczeli do Piłata: ukrzyżuj go.
Swój udział w krzyżu Jezusa mieli też ci, których na Golgocie nie było. Piotr, któremu imponował Jezus uzdrowiciel, wskrzesiciel umarłych, uciszający burzę, chodzący po wodzie, ale nie chciał znać Mesjasza w kajdanach, bezbronnego wobec przemocy, bezsilnego wobec niesprawiedliwości. Judasz, który Go sprzedał za parę groszy. Inni wystraszeni uczniowie. Gdzie byli wszyscy uzdrowieni, oczyszczeni z trądu, cudownie nakarmieni chlebem? Zapomnieli, rozkładali ręce mówiąc „a co ja biedny mogę zrobić”? Nie stanęli w obronie Jezusa. Milczeli, gdy działa się niesprawiedliwość. Pozostali w bezpiecznej odległości.

Nie wiedzieli?

„Ojcze, przebacz im bo nie wiedzą, co czynią”. Czy oni wszyscy naprawdę nie wiedzieli co czynią? Czy ich sumienia przestały działać? „Przecież oni wszystko wiedzieli. Przecież oni tylko nie chcieli wiedzieć. A czego się wiedzieć nie chce, to się przecież w najgłębszym zakamarku serca właśnie wie. Ale zarazem się tego nienawidzi i nie chce się dopuścić do świadomości. O jednym wszakże istotnie nie wiedzieli o miłości Jezusa”. (K. Rahner).
Nie wiedzieli, że rany, które zadali Jezusowi będą nie tylko dowodem ich grzechu. W tych ranach miłość zwyciężyła zło. W tych ranach spełniło się proroctwo Izajasza o słudze Jahwe: „On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 52, 4-5).
Muszę odnaleźć swoje miejsce pod krzyżem. Przyjrzeć się uważnie długiej liście winnych, aby odnaleźć tam swoje imię. „Nie wiedzą, co czynią”. To prawda nie zawsze wiemy, co czynimy. Na ogół nie chcemy wiedzieć. Rzadko zdajemy sobie sprawę z wszystkich konsekwencji popełnianego zła. A ostateczne konsekwencje mojego grzechu sięgają tego miejsca – Golgoty. Grzech nie jest tylko złamaniem prawa, przekroczeniem zakazu, naruszeniem porządku. Grzech trzeba widzieć zawsze w relacji do osób - do ludzi, do Boga. Grzech jest zawsze większą lub mniejszą zdradą Bożej miłości, jest odrzuceniem Jezusa. Jest rzemieniem spadającym na plecy Jezusa, cierniem wpijającym się w Jego skroń, gwoździem wbitym w Jego ciało. To nie są pobożne metafory.
Rozważanie męki i śmierci Jezusa tylko wtedy ma sens, kiedy przeglądam się w niej jak w zwierciadle. Kiedy odkrywam siebie we wnętrzu tej historii. Kiedy zaczynam szczerze płakać nad sobą. Kiedy rozumiem, że jestem jednym z nich, grzeszników, nieprzyjaciół Boga. Nieraz podobny do rzymskiego żołnierz, który zabija z poczucia obowiązku, albo raczej do faryzeusza, co dorabia do grzechu pobożną ideologię, albo do Piłata umywającego ręce, albo do szydzącego Heroda, zapierającego się Piotra czy Judasza sprzedającego przyjaciela za pieniądze. Najczęściej stoję w tłumie, nie chcę, by ktoś mnie widział, krzyczę bo inni też krzyczą albo patrzę obojętnie udając, że to nie moja sprawa.

Stoję pod krzyżem

Każdy z nas ma swój udział w tej śmierci, bo każdy z nas rani Boga swoim grzechem. Pod krzyżem Jezusa widać całą gorzką prawdę o człowieku, o jego mizernej, grzesznej kondycji.
Ale też pod krzyżem widzę prawdę o miłości, która leczy ludzką duszę. Tylko tu mogę usłyszeć słowa rozgrzeszenia: Ojcze przebacz im! Te słowa płyną z krzyża Jezusa. Tylko tu nigdzie indziej! Jezus modli się za swoich nieprzyjaciół. Obejmuje swoim miłosierdziem wszystkich, którzy mają swój udział w Jego krzyżu. Tak wypełnienia sam przykazanie miłości nieprzyjaciół: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają” (Łk 6,27-28). Potęga Bożego przebaczenia, które jest silniejsze od zła. Jezus przebacza żołnierzom, Piłatom, Herodom, Judaszom, Piotrom wszystkich czasów. Przebacza mnie. Jego rany nie są tylko dowodem mojej winy, ale są nade wszystko miejscem, z którego płyną obficie strumienie miłosiernej miłości.
„Przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”. Ta modlitwa Jezusa wzywa do przebaczania, zaprasza do naśladowania Bożej miłości. Ilu ludzi mnie zraniło, ilu ludzi ja sam zraniłem? Nieraz świadomie, nieraz mimo woli. Słowem, gestem, czynem. W naszych ludzkich relacjach, w domu, w rodzinie, w ojczyźnie, w różnych środowiskach zawodowych, społecznych konieczne jest przebaczenie. Potrzebujemy wzajemnego przebaczenia. Inaczej podusimy się w naszym egoizmie, kłótniach, celebrowanych urazach.
„Przebaczamy, prosimy o przebaczenie” – te słynne słowa napisali przed laty polscy biskupi do biskupów niemieckich. Ten list okazał się przełomem w leczeniu powojennych ran. Ale jego skutki widać było dobrze dopiero po latach. Kiedy powstał budził sprzeciw. Przebaczenie nie jest łatwe, jest nieraz długą drogą dojrzewania do większej miłości. Logika krzyża nie jest logiką odwetu, ani nawet logiką czystej sprawiedliwości. Krzyż Jezusa wskazuje, że zło można zwyciężyć tylko dobrem.
Modlitwą: Stoję pod Twoim krzyżem, Panie, jako grzesznik, który nie wie, co czyni i wciąż upiera się, że ma rację. Słyszę Twoje słowa, które są wyznaniem miłości do nieprzyjaciół. Polecasz ich pieczy swego Ojca, rozgrzeszasz, usprawiedliwiasz.
Wypowiedz te słowa nade mną. Przemów za mną do Ojca: przebacz mu, bo nie wie, co uczynił. Naucz mnie przebaczać. Pomóż mi, bym nigdy nie odpłacał złem za zło, bym nigdy bezmyślnie nie mówił, że odpuszczam swoim winowajcom.

Piłat – wiedział, ale się nie odważył


Kazanie pasyjne 2007

Kazania pasyjne to rozważanie męki Jezusa Chrystusa. Wgłębiając się w Jego cierpienie, zbliżamy się krok po kroku do krzyża, po to, aby stanąć pod nim i spojrzeć. Można patrzeć na krzyż, jak w lustro. Można szukać w nim własnego odbicia. Można w nim szukać siebie. Krzyż umożliwia człowiekowi przyjrzenie się samemu sobie. Ale nie dlatego, że daje mu proste odbicie. Człowiek stojący pod krzyżem patrzy na ukrzyżowanego Jezusa Bożego Syna. Ten widok porusza. Sprawia, że rusza w człowieku sumienie.

Rozważając cierpienia Chrystusa trzeba sobie uświadomić, że to ludzie Mu je sprawiali. Liczni ludzie. Bliscy i całkiem obcy. Był wśród nich Piłat - rzymski urzędnik wysokiej rangi. Człowiek, który nie znał jedynego Boga. To Piłat skazał Jezusa na śmierć krzyżową. To on kazał Go ubiczować. To on był sprawcą poniżenia, jakie spotkało Jezusa. To on wołał „Oto człowiek” wskazując tłumowi Chrystusa w koronie cierniowej i szacie udającej królewski płaszcz.

Światło poznania w człowieku

Jednak wczytując się w biblijne opisy spotkań Jezusa z Piłatem widzimy dziwną walkę, jaką rzymski namiestnik toczy z żądnym krwi tłumem i z sobą. Ten poganin wiedział, że to czego od niego oczekiwali faryzeusze i rozkrzyczane rzesze, jest złe. Nie chciał skazać niewinnego człowieka. Próbował tego uniknąć. Dlaczego?

Piłat miał sumienie. Ma je każdy człowiek. Sumienie nie jest zarezerwowane tylko dla ludzi wierzących i znających dziesięć przykazań. Każdy człowiek ma swój udział w mądrości Stwórcy, który pozwala, by panował nad swymi działaniami i kierował sobą uwzględniając prawdę i dobro. I każdy człowiek ma w sobie zmysł moralny, który pozwala mu za pomocą rozumu rozpoznać, czym jest dobro i zło, co jest prawdą, a co kłamstwem. Ten zmysł nazywany jest prawem naturalnym. (por. KKK 1954)

„Prawo naturalne jest zapisane i wyryte w duszy każdego człowieka, ponieważ jest ono rozumem ludzkim nakazującym czynić dobro, a zakazującym grzechu” - wyjaśniał papież Leon XIII.

Święty Tomasz z Akwinu mówił wprost: „Prawo naturalne nie jest niczym innym, jak światłem poznania złożonym w nas przez Boga; przez nie poznajemy, co należy czynić, a czego należy unikać. To światło lub to prawo dał Bóg stworzeniu”. Dlatego każdy człowiek wie, że nie wolno zabijać drugiego człowieka, że nie wolno kraść, że nie wolno kłamać...

Piłat miał w sobie zapisane prawo naturalne. Dlatego nie będąc ani wyznawcą Jezusa Chrystusa ani członkiem Narodu Wybranego wiedział, co jest dobre, a co złe. Wiedziała też jego żona, która posłała mu ostrzeżenie, „Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu”. Piłat wiedział, że to nie człowiek decyduje o tym, co jest dobra, a co złe. Wiedział, że skazanie na śmierć niewinnego człowieka jest czymś złym.

Między łapówką a groźbą

Piłat znał obiektywne dobro i zło. A jednak nie postąpił w zgodzie z głosem sumienia. I znów pytanie - dlaczego? Dlaczego tylu ludzi na świecie, wiedząc co jest dobre, a co złe, wybiera zło?

Piłat nie od razu wybrał zło. W pierwszym odruchu posłuchał swojego sumienia. Zachował się jak pewien urzędnik, który namawiany do złamania przepisów, najpierw stanowczo odmówił. Odmówił też drugi raz i trzeci. W końcu jednak uległ, złamany z jednej strony obietnicą łapówki, a z drugiej groźbą fałszywego oskarżenia przed szefem.

Piłat walczył z pokusą łatwego pozbycia się kłopotu. W imię zasad, które podpowiadało mu sumienie, próbował ratować życie Jezusa. Walczył o Niego. Wymyślał sposoby. Ale równocześnie widać było, że nie jest do końca pewny swych racji. Nie bez powodu zapytał Jezusa „Cóż to jest prawda?”. W tak podstawowej kwestii nie był pewny swego zdania. Zabrakło mu fundamentu. Czy zdawał sobie sprawę, że zadając to pytanie Jezusowi, który powiedział o sobie „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem” sprawił Mu ból? Nie mniejszy niż ten, gdy kierując się pokrętną logiką w imię ratowania mu życia, kazał Go ubiczować i dopuścił do poniżania Chrystusa przez żołnierzy. Być może liczył, że wzbudzi w żadnym krwi tłumie litość, chociaż takie tłumaczenie nie brzmi wiarygodnie.

Ale także ci, którzy żądając skazania niewinnego Jezusa wystawiali sumienie Piłata na próbę nie rezygnowali. Szukali słabych punktów. Wywierali presję. Krzyczeli. Udawali, że nie rozumieją propozycji wyjścia z sytuacji, jakim było odwołanie się do zwyczaju uwalniania jednego więźnia na święto. Odwrócili jego wybieg przeciwko niemu. Nie tylko nie obronił Chrystusa, ale jeszcze został zmuszony do wypuszczenia na wolność faktycznego zbrodniarza. Być może właśnie w tym momencie Piłat przegrał z własnym sumieniem. Gdy zobaczył, że jego dobre intencje dały zły owoc. Gdy przekonał się, że nie da się tutaj wygrać fortelem. Trzeba będzie jednoznacznie powiedzieć, że odmawia, bo tak mu podpowiada jego wewnętrzny głos, bo takie są zasady, którymi się kieruje w życiu. Trzeba będzie w imię tych zasad zaryzykować posadę, dochody, względny dobrobyt rodziny.

Z sumieniem trudniej

Piłatowi zabrakło siły i wytrwałości, aby kierować się sumieniem. Zabrakło mu jednoznaczności. Można też powiedzieć, że zabrakło mu odwagi. Przestraszył się konsekwencji życia zgodnego z sumieniem. Przestraszył się gróźb, jakie kierowali pod jego adresem faryzeusze i rozwrzeszczany tłum. Bał się, że jeśli nie ulegnie ich żądaniom, dojdzie do rozruchów i jego kariera będzie zagrożona. Znalazł się przed bardzo trudnym wyborem. Musiał wybrać między działaniem zgodnym z sumieniem a wygodnym, spokojnym i bezpiecznym życiem.

Przed takim wyborem wielokrotnie w życiu staje mnóstwo ludzi. Nie zawsze chodzi o sprawy tak wielkie, jak czyjeś życie. Często to sprawa drobnostek, w których wybór dobra podpowiadany przez sumienie wydaje się zbyt męczący, sprzeczny z regułami tego świata, niekorzystny. Wśród tylu pokus tego świata człowiek czuje się czasami bezradny. Zaczyna myśleć, że odrzucając głos sumienia wybiera mniejsze zło. Coś go jednak w głębi serca męczy, dlatego próbuje odsunąć od siebie odpowiedzialność za podjętą decyzję. Tak właśnie postąpił Piłat umywając publicznie ręce. Wydawało mu się, że ucieknie przed swoim sumieniem, jeśli będzie udawał, że to nie on skazał Jezusa na śmierć. Dziś wielu jego naśladowców unika brania odpowiedzialności za swoje złe decyzje i czyny, tłumacząc się okolicznościami, dobrem rodziny, obawą przed utratą pracy. Jedną z częstych ofiar takiego myślenia jest właśnie prawda, o której rozmawiał z Jezusem Piłat. Ucieczka przed własnym sumieniem, przed życiem zgodnym z jego głosem, jest ucieczką przed prawdą. Prawdą o sobie samym. Przypomina unikanie spojrzeń w lustro, aby nie zobaczyć, że ma się brudną twarz.

Nie da się uciec przed tym głosem. „Kto sumienie posiada, niech cierpi, skoro zdał sobie sprawę z pomyłki. Będzie mu to karą - obok katorgi” - napisał Fiodor Dostojewski w „Zbrodni i karze”. Niektórzy ludzie myślą, że jeśli odrzucą wiarę, sumienie przestanie im wyrzucać zło, które popełnili. Zapominają, że sumienie jest niezależne od religii.

Jedna z legend o Poncjuszu Piłacie mówi, że do końca życia nie mógł uwolnić się od wyrzutów sumienia, nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca i błąkał się nieustannie po całym rzymskim imperium. Inna legenda mówi, że się nawrócił i był gorliwym chrześcijaninem, który przez resztę życia próbował odkupić błąd, jaki popełnił wydając wyrok na Jezusa. Obydwie pokazują, że potrzebujemy łaski, aby sumienie mogło nas „ruszyć”. Potrzebujemy objawienia Bożego, aby lepiej rozumieć prawo, które złożył w nas sam Bóg. I potrzebujemy takich chwil, w których sumienie wstrząsa całym naszym życiem. Dlatego idziemy pod krzyż. W spotkaniu z Jezusem zdobywamy się na odwagę wzięcia na siebie konsekwencji życia zgodnego z sumieniem.


Modlitwa: Panie Jezu, stojący przed Piłatem. Daj mi siłę do trwania przy prawdzie. Wesprzyj mnie, gdy muszę wybierać między tym, co podpowiada mi sumienie a obroną doczesnych dóbr, takich jak wygoda, bezpieczeństwo, spokój. Dodaj mi odwagi do życia zgodnego z głosem sumienia i chroń mnie przed pokusą umywania rąk od odpowiedzialności za wszystko, co czynię.

Z poziomu nóg


Kazanie pasyjne 2008

Kazania pasyjne są po to, aby rozważać mękę i śmierć Pana naszego Jezusa Chrystusa. Czy Pasja ma cokolwiek wspólnego z miłosierdziem? Raczej kojarzy się z brakiem miłosierdzia – wobec Jezusa. Nasilenie braku miłosierdzia, z jakim spotkał się na ziemi Chrystus jest przerażające. Chciałoby się powiedzieć – nieludzkie. Ale właśnie problem w tym, że jest ludzkie. Tak strasznie ludzkie. To ludzie niemiłosiernie Jezusa męczyli.

A jednak w historii męki i śmierci Chrystusa nie brak ogromnych, niepojętych aktów miłosierdzia.

Przede wszystkimi zauważmy jedną rzecz fundamentalną – całe podjęte przez Bożego Syna dzieło zbawienia człowieka, jest największym w dziejach, ponadczasowym aktem miłosierdzia Bożego. Jest jedynym w swoim rodzaju i – chyba – niepowtarzalnym bezinteresownym aktem pochylenia się nad potrzebującymi i udzieleniem im pomocy, której łakną ze wszystkich sił.

Ale są też w opisie Pasji pojedyncze wydarzenia, które pokazują, że nawet w takich chwilach Jezus czynił napotkanym ludziom miłosierdzie. Konkretnym ludziom, konkretne czyny miłosierdzia.

Na przykład to, co się wydarzyło w Wieczerniku jeszcze przed rozpoczęciem Ostatniej Wieczerzy. Wydarzenie opisane tylko przez jednego ewangelistę – świętego Jana. Wydarzenie niezrozumiałe nawet dla jego bezpośrednich uczestników. Wydarzenie, przeciwko któremu niektórzy z nich próbowali się nawet buntować.

A było tak: „Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował. W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty syna Szymona, aby Go wydać, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: «Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?» Jezus mu odpowiedział: «Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział». Rzekł do Niego Piotr: «Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał». Odpowiedział mu Jezus: «Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną». Rzekł do Niego Szymon Piotr: «Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę!». Powiedział do niego Jezus: «Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy». Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: «Nie wszyscy jesteście czyści»”.

Na pozór ten akt miłosierdzia jest nikomu niepotrzebny. Tak bardzo, że Piotr przed nim się wzbrania. Ale przychodzi moment, w którym zaczyna go rozumieć i wtedy chce się w nim cały zanurzyć. Tak reaguje człowiek, który odkrywa, że sam Bóg się nad nim pochyla, że sam Bóg chce mu służyć. Uświadomienie sobie, że Boga stać na to, aby służyć człowiekowi, to jedno z największych osiągnięć, jakiego może dokonać człowiek. Stwórca nie traktuje swego stworzenia jak niewolnika. Sam ustawia się w tej pozycji. W chwili umywania nóg apostołom Bóg znalazł się na poziomie ludzkich nóg. Robił to, co w owych czasach należało do niewolników. Wykonywał pracę pogardzaną. Nie dlatego, że ktoś Go przymusił. Dlatego, że sam chciał. Z miłości.

Pamiętam – i to wspomnienie tkwić będzie jak bolesna zadra w mojej pamięci już zawsze – że przed laty podczas odwiedzin kogoś moich bliskich w szpitalu zostałem poproszony o opróżnienie basenu. Byłem wtedy młodym człowiekiem, jeszcze nie wiedziałem, kim będę, ale już uznałem, że taka posługa jest poniżej mojej godności. Odmówiłem. Znalazłem mnóstwo wymówek i wyjaśnień, aby tego nie zrobić. Ktoś inny się tym zajął. A ja z wysokości swojej pychy spoglądałem, jak to czyni.

Dlaczego Jezus umył uczniom nogi? Po co się do tego zniżył? Sam to wyjaśnił: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie «Nauczycielem»" i «Panem» i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał”.

Od tamtej chwil minęły tysiące lat, a świat nadal kultywuje i umacnia podział na „panów” i „służących”. Uzasadnieniem tej wyjątkowo trwałej hierarchii jest bogactwo, władza, znaczenie, popularność. Ci, którzy są ich posiadaczami, uważają powszechnie, że mają prawo do tego, aby inni im służyli, aby byli dla nich, na ich potrzeby. Ci, którzy ich nie mają, najczęściej zgadzają się potulnie na rolę tych gorszych, tych do posług, do zaspokajania potrzeb innych.

Każdy akt miłosierdzia zakłóca tę wydawałoby się oczywistą zasadę tego świata. A im bardziej naturalnych i podstawowych ludzkich potrzeb dotyka, tym bardziej pokazuje, że istnieje inna hierarchia, stworzona nie ludzkim umysłem, która co prawda wymaga wysiłku i przekroczenia własnych ograniczeń, ale pozwala się człowiekowi na nowo odnaleźć.

Najrozmaitsze hospicja, ośrodki dla ludzi niepełnosprawnych, starszych, obłożnie chorych, cierpią w Polsce na brak wolontariuszy. Słychać nawet głosy o spadającej liczbie chętnych do tych posług. Tymczasem na Zachodzie, który tak często uważamy za zdechrystianizowany i zlaicyzowany, wolontariat jest bardzo dobrze rozwinięty i wielu młodych ludzi za naturalne uważa wykonywanie nawet najprostszych posług na rzecz ludzi w potrzebie. To nie jest argument przeciwko chrześcijaństwu. To jest argument przeciwko nam, chrześcijanom. Tamci, chociaż często nie zdają sobie sprawy z religijnej (na poziomie podstawowym) motywacji swych działań, są dla nas przykładem, jak należy być chrześcijaninem. Paradoks? Nie pierwszy i nie ostatni w dziejach zbawienia. Bóg działa w przedziwny sposób. Czasami sam Boży Syn umywa ludziom nogi, czasami pokazuje jak być jego wyznawcą za pośrednictwem ludzi, którzy w Niego nie wierzą.

Jezus nie zawahał się klęknąć przed swymi uczniami. Chciał, aby zrozumieli, że miłosierdzie obejmuje najprostsze sprawy, nawet najbardziej przyziemne i oczywiste. Chciał, aby mające się w najbliższych godzinach wydarzenia, straszne i wielkie zarazem, wydarzenia, widzieli i pojmowali nie tylko z perspektywy „Pana” i „nauczyciela”, ale również sługi umywającego ich nogi.

Opowieść o umywaniu nóg jako wstępie do Pasji zamieścił tylko jeden ewangelista. Ten którego opowieść bywa nazywana „Ewangelią miłości”. Ten, który miał najwięcej czasu na przemyślenie tego, co spisał.

Są ludzie, którzy wiedzą, co to znaczy znaleźć się dobrowolnie na poziomie nóg innych i nie uchylać się od posługiwania. Są ludzie, którzy wiedzą, że taki akt często jest związany z cierpieniem, z przełamywaniem siebie. Są też ludzie, którzy wiedzą, że można innym zadawać cierpienie poniżając ich i wykorzystując. W której jestem grupie?

Słowo Boże i zamiłowanie do porządku


Ks. Leszek Smoliński
Medytacja 2009 r.

1. Chrystus frasobliwy zatrzymał się, przysiadł przy drodze wielkopostnej, zmierzającej w kierunku wielkanocnym. I patrzy na ludzkie zakłopotania, smutki i bezradność. I co widzi? Głód, pragnienie i samotność. Każdego dnia nasze serce staje się miejscem atakowanym przez pragnienia, potrzeby, żądze, dążenia czy zobojętnienie. Jesteśmy – czy chcemy, czy nie chcemy – polem kuszenia, czyli wewnętrznej walki dobra ze złem. Co my na to? Albo angażujemy się w walkę, czerpiąc moc ze Słowa Życia, albo pozostajemy bierni, obojętni na zasiewane w naszych sercach słowa Pisma. A obojętny przegrywa.

Słowo Boże wciąż „dzieje się” – miejscem jego akcji jest cisza ludzkiego serca. Słowo rodzi wiarę. Wiara prowadzi do spotkania z żywym Bogiem w sakramentach. To Słowo, natchnione przez Ducha Świętego, prowokuje człowieka do poszukiwania, dążenia do wewnętrznej harmonii i porządku, zastanowienie. Ale nieraz rozdrapuje bolące rany. Wszystko jednak po to, aby Boski Lekarz mógł dokonać oczyszczenia, „osądzić pragnienia i myśli serca”

2. Harmonii i porządku brakuje w sercu, które nie przyjmuje Bożej mowy, nie podąża za głosem Miłości, ale układa swoją życiową drogę jak mozaikę z przewrotności, zakłamania i zniewolenia. A Bóg, który przychodzi w Słowie, wciąż się o nas martwi, byśmy nie zaginęli. I nieustannie nam podpowiada, abyśmy wznosili gmach naszego życia z najlepszej jakości budulca. Bo budowanie na piasku ma krótką, wręcz chwilową, perspektywę i powoduje utratę prawdziwej radości. Czy można sobie wyobrazić lepszy budulec życiowy niż słowo pokrzepienia, nadziei, słowo wyzwalające z ograniczeń, pobudzające do ufnego spoglądania w przyszłość?

3. Słowo Wcielone, Jezus Chrystus, Bóg – Człowiek, Ten „najpiękniejszy z synów ludzkich” nie był w czasie męki filozofem, bohaterem narodowym czy przywódcą buntu. Był Synem posłusznym woli Ojca, którą przyszedł wypełnić to wszystko, co zostało zapowiedziane przez Proroków i w Pismach. Był posłuszny woli Ojca, która stanowiła Jego „chleb powszedni”. Kolejne krople krwawego potu w czasie męki i krzyżowej drogi nadawały moc głoszonym słowom. Świadek i Nauczyciel w jednym.

4. Kościół zaprasza nas w Wielkim Poście do „spożywania słowa”, aby stawało się naszym „chlebem powszednim”, a więc podstawowym. Jeśli wsłuchamy się w Słowo, usłyszymy Boga, który pragnie wyprowadzać nas na pustynię i mówić do naszego serca. Nie głosem huków i grzmotów, ale łagodnym szmerem pośród światowej „kakofonii dźwięków” tworzących zamęt i brak trzeźwego myślenia. Benedykt XVI w homilii (26.10.2009) na zakończenie Synodu Biskupów na temat „Słowo Boże w życiu i misji Kościoła” przypomniał: „Wielu ludzi poszukuje kontaktu z Jezusem i Jego Ewangelią – często nie zdając sobie nawet z tego sprawy; wielu odczuwa potrzebę odnalezienia w Nim sensu własnego życia. Dlatego dawanie wyraźnego i wspólnego świadectwa życia według Słowa Bożego, o którym zaświadczył Jezus, staje się koniecznym probierzem misji Kościoła. (…) Ten zatem, kto sądzi, że pojął Pisma, albo przynajmniej pewną ich część, lecz ich zrozumienie nie wzbudziło w nim dwojakiej miłości – do Boga i do bliźniego, pokazuje, że w rzeczywistości nie pojął jeszcze ich najgłębszego znaczenia”.

5. Troską Boga jest „nasz chleb powszedni”. Ale jeszcze bardziej Bóg troszczy się o nasze życie wieczne. Stąd kieruje do nas swoje słowo. Jeżeli więc chcemy posprzątać nasze serca, uczynić je domem przyjaznym na przyjęcie Boskiego Gościa i stojącego obok nas brata, potrzeba nam refleksji w świetle słowa Bożego. Refleksji, która rozjaśni mroki i cienie, dotrze do najskrytszych zakamarków naszego serca i pomoże je uporządkować. Sprzątnie „powinno” zaczynać się od własnego podwórka. Tylko że od tego, „co należy” do tego „co rzeczywiście się dokonuje” wiedzie dość długa droga. Wniosek? Szybko popadamy w zniechęcenie. Tu samo moralizowanie nie wystarczy… Tylko wydłuża drogę do Boga. Potrzeba nam jednego: na nowo odkryć Pismo Święte i uczynić je towarzyszem i przyjacielem w codziennej wędrówce po wielkopostnych szlakach. Dlatego „bierz i czytaj”, „rozważaj i wcielaj w życie”. A będzie w Twoim życiu porządek na miarę boskich obietnic.

Kazanie pasyjne 2011

Gorzkie Żale – nabożeństwo dla mnie?

 

Jezu mój, we krwi ran swoich obmyj duszę z grzechów moich!

Upał serca mego chłodzę, gdy w przepaść Męki Twej wchodzę.

 

Może warto zacząć tegoroczny Wielki Post i przeżywanie nabożeństwa Gorzkich Żali pytaniem: „Po co tu jestem? Czego szukam?”

Dla wielu nabożeństwo Gorzkich Żali wydaje się nieco infantylne. Za wiele w nich uczyć, emocji. Czasem reagujemy na zaproszenie na takie nabożeństwo, że „To nie dla mnie.”, „To dla starszych osób” „Ja nie mam czasu” Takie ignorowanie tego, co wydaje się tak proste, zwyczajne. Czasem odrzucamy to nabożeństwo z uwagi na to, że jest to taka zwyczajna, „ludowa” pobożność. Jednak tak pobożność miała i wciąż ma głęboki sens.

Jednak kiedy następuje osłabienie życia duchowego w człowieku albo z powodu zaniedbań, albo z powodu codziennego pośpiechu, to takie zwyczajne, proste nabożeństwa, wyuczone jeszcze w dzieciństwie, pozostają czasem ostatnią „deską ratunku”, by to życie duchowe w człowieku nie umarło. Te proste, pobożne praktyki zapraszają, by wejść w głąb Misterium. Aby już nie stać biernie przed Chrystusem ukrzyżowanym i przyglądać się dramatowi, ale wejść w przestrzeń tajemnicy cierpienia i śmierci.

Zastanówmy się więc, co takiego niezwykłego jest w tej Męce, że co roku przychodzimy ją rozważać?

Wierzymy, że Jezus Chrystus to Bóg i Człowiek. Prawdziwy Bóg i Prawdziwy Człowiek. I ta Męka, którą rozważamy, jest zarazem Męką Boga i Męką Człowieka.

Ale czemu ją tak często, co roku, wspominać i rozważać? Przecież wokół nas tak wielu ludzi cierpi. Przecież i w naszym życiu tyle piekielnych - chciałoby się powiedzieć - mąk. I trwają one latami, podczas gdy, patrząc z boku, Jezus cierpiał tylko kilka dni – od modlitwy w Ogrójcu, pojmanie i uwięzienie, niesprawiedliwy sąd, biczowanie, oplucie i wyśmianie, Drogę Krzyżową i wreszcie 3 godziny umierania na krzyżu.

Rodzi się w nas czasem pytanie, co w tej akurat Męce jest tak szczególnego, zwłaszcza gdy ktoś z najbliższych latami cierpi przykuty do łóżka, gdy komuś najmniejszy ruch sprawia ogromny ból. A iluż niewinnych ludzi jest torturowanych i to w najbardziej wyrafinowany sposób?

Więc cóż szczególnego jest w Twojej Męce, Jezu, że co roku gromadzimy się, by ją rozważać i nad nią rozmyślać?

Po ludzku patrząc – męka jakich wiele. Ale w świetle wiary dokonuje się tu rzecz niewyobrażalna:

Oto człowiek sądzi Boga.

Oto człowiek skazuje Boga na śmierć.

Oto człowiek zadaje Bogu cierpienie, wyśmiewa Go i lży.

Oto Bóg w pełni się na to zgadza.

Nasz Bóg – Jezus Chrystus, będąc w pełni człowiekiem – zgadza się doświadczyć tego wszystkiego, co dotyka najmniejszego z nas: cierpienia i śmierci.

Czemuż On to robi? Z ciekawości? Taki Boski kaprys? Może się nudził na wysokościach?

Ta ogromna przestrzeń tajemnicy Jezusowego Krzyża, w którą wchodzimy podczas tego nabożeństwa, prowadzi nas coraz mocniej do tego, by zmierzyć się z ogromem i niepojętością Bożej Miłości do człowieka.

Bardzo trudno nam to przyjąć, że Jezus wszystko, co robił, a więc także Jego zgoda na Mękę i cierpienie, wypływała z Jego ogromnej Miłości do nas, do ciebie i do mnie...

My inaczej rozumiemy Miłość: wg nas z Miłości to Bóg powinien raczej zlikwidować cierpienie i śmierć, a nie samemu się mu poddać.

Tak, tak właśnie wygląda logika ludzka,a nie po Boska. W naszej ludzkiej logice, w której najważniejszym jest uciec od cierpienia i bólu, zapominamy, że cierpienie i śmierć są konsekwencją naszych grzechów. Są konsekwencją naszych wyborów zła. A wybieramy zło, bo nie umiemy korzystać z wolności, którą nas Bóg obdarował.

Bóg nie mógł zlikwidować cierpienia i śmierci, bo musiałby zrobić z nas roboty. Musiałby zabrać nam wolną wolę.

To nasz wolność niejako zmusiła Go, by jako Człowiek cierpiał i umierał po to, by jako Bóg mógł to przemienić.

Trudne to do pojęcia. Ludzki umysł broni się przed tymi teologicznymi zawiłościami.

Najlepiej rozumieją je ci, którzy wprowadzają je w praktykę: cierpią i umierają bez skargi, zapraszając Jezusa w swoje doświadczenie cierpienia. Gdy Jezus wchodzi w ludzkie cierpienie, pozwala ludziom doświadczyć właśnie tej przemieniającej mocy swojego, Boskiego cierpienia.

Czy przez to tacy ludzie cierpią mniej?

Nie. Ale ich cierpienie nabiera sensu, bo mogą na przykład ofiarować je za zbawienie duszy ukochanej osoby. Takie cierpienie okazuje się łatwiejsze do zniesienia – jakby prócz nich niósł je ktoś jeszcze. Nie ma w nich buntu, rozżalenia. Cierpią, ale mają siłę, by się uśmiechnąć, by podziękować za szklanką herbaty. Cierpią, ale potrafią z pokorą i wdzięcznością przyjąć każdy okruch pomocy czy zainteresowania.

Takim cierpiącym aż chce się pomagać, prawda?

Ci ludzie stanowią wielką zagadkę, której nie rozwiążemy, jeśli nie zobaczymy w ich życiu Jezusa Chrystusa.

Trudno jest człowiekowi przyjąć cierpienie i śmierć, i związaną z nimi ludzką bezradność. Trudno jest zrozumieć cierpienie. Niemożliwe to jest bez Boga. W Nim – i z Nim – wszystko jest możliwe.

Myślę, że dlatego co roku wszyscy obecni na nabożeństwie Gorzkich Żali, zgromadzeni przed Najświętszym Sakramentem, przed Panem, który dla nas cierpiał i umarł, że gdzieś w sercu i sumieniu, jeśli nie w rozumie, że wszyscy właśnie tę wielką Prawdę staramy się pojąć i przyjąć za swoją. Że przychodzimy po to, by od Jezusa uczyć się, jak być Człowiekiem w cierpieniu i śmierci.

Prośmy Go o odwagę i miłość św. Jana. Prośmy o wytrwałość i pokorę Maryi Panny – Jego Matki. Niech Duch Święty prowadzi nas przez kolejne tygodnie Wielkiego Postu i uczy posłuszeństwa woli Bożej w Ogrójcu, łączenia naszych ran z ranami Ubiczowanego, niesieniu cierniowej korony, drogi krzyżowej. Niech uczy nas umierania.

eksa

 

Świadkowie męki Pańskiej

oprac. ks. Mateusz Pietruszka

Podczas nabożeństwa Gorzkich Żali wraz z Jezusem w drogę krzyżową. W drogę, na której spotkamy różne postaci. W których z nich rozpoznam siebie takim, jaki jestem dziś, a w których ideał, jakim chciałbym być. Na początku naszych rozważań wezwijmy pomocy Ducha Świętego, byśmy na drogę naszych rozważań weszli jako uczniowie Chrystusa, a nie przypadkowi gapie.

Hymn do Ducha Świętego.

Poncjusz Piłat

Pierwszy świadek męki Jezusa prowadzi nas do pałacu Poncjusza Piłata. „A gdy nastał ranek, wszyscy arcykapłani i starsi ludu powzięli uchwałę przeciw Jezusowi, żeby Go zgładzić. Związawszy Go, zaprowadzili i wydali w ręce namiestnika Poncjusza Piłata” (Mt 12,1-2).

Poncjusz Piłat był namiestnikiem rzymskim w okupowanej Judei, sprawującym władzę z nadania rzymskiego najeźdźcy. Był więc niezbyt lubiany przez żydów. Nie szanował ich świąt religijnych, gardził ich tradycją. To on skazał Jezusa na śmierć. Zrobił to niechętnie, bo nie widział w Nim winy. Początkowo nawet próbował ratować Jezusa, by nie brać na siebie odpowiedzialności za Jego śmierć. Żona Piłata nazwała Jezusa „Sprawiedliwym” i prosiła swego męża, by nie robił mu nic złego. Dlaczego więc Piłat uległ? Wystraszył się groźby: „Jeśli go uwolnisz nie jesteś przyjacielem Cezara” (J 19,12).

Piłat nie czerpał radości ze skazania Jezusa. Zrobił to z strachu o utratę własnej pozycji, stanowiska. Dla niego najważniejsza była opinia innych. Myślał, że w ten sposób zapewni sobie spokój sumienia oraz dostatnie życie. Aby jednak zachować resztki własnej niezależności i możliwość ucieczki od odpowiedzialności „umył ręce wobec tłumu, mówiąc: «Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego»”. To nie moja wina, ja z tym nie mam nic wspólnego. To wy jesteście winni...

Często i my zachowujemy się jak Piłat. Na przykład gdy nie chcąc się narazić na plotki, rezygnujemy z własnych przekonań, z wymogów wypływających z wyznawanej przez nas wiary. Skazujemy Jezusa na mękę, umywamy ręce, by nie mieć nic wspólnego z Chrystusem, by nie musieć brać odpowiedzialności za Jego Kościół... Ale przecież to Ty go tworzysz.

Podobnie jak Piłat wydajemy też wyroki: na naszych sąsiadów, bliskich, ludzi spotkanych na ulicy,. Wtedy także wydajemy wyrok na Jezusa. Poddajemy się powszechnym trendom, naciskom otoczenia. A później wymawiając się, przeinaczając fakty, obmywamy ręce – bo boimy się odpowiedzialności za nasze słowa.

Nieraz powodem wypowiadania słów, których później żałujemy jest strach: Jeśli się nie odezwę, nie poprę go, to stracę dobre imię, co inni o mnie pomyślą. Strach może być wielką siłą w człowieku, której w sytuacjach wyjątkowych nie jesteśmy w stanie kontrolować. A później jak Piłat mówimy: Nie jestem winny... odebrania dobrego imienia drugiemu człowiekowi, obrażenia Jezusa, Jego Kościoła. Ale strach rodzi się wtedy, gdy w naszym życiu brakuje zaufania do Pana Boga. Gdy więcej nadziei pokładamy w ludzkich siłach niż w mocy Boga. Dobrze, że w takich sytuacjach odczuwamy strach, bo ludzkie siły wcześniej czy później na pewno zawiodą.

Nasze słowa mają wielką moc, musimy o tym pamiętać. Każde wypowiedziane słowo ma konsekwencje. Idzie w świat i nie jesteśmy w stanie go zatrzymać. W dzisiejszym świecie, gdy jesteśmy zalewani potokiem słów: w reklamach, wiadomościach, internecie, prasie, już nie zauważamy, nie doceniamy wartości słów. Zastanów się więc, jak korzystasz z daru słowa – daru Boga.

 Mówimy: to tylko słowa... Czy rzeczywiście tylko? To przecież słowo Piłata – człowieka rozpoczęło mękę Chrystusa – Boga. W ten sposób Bóg ukazuje nam, że i nasze cierpienie nieraz ma źródło w słowie – w słowie ludzkim. Bo każdy nasz grzech rodzi się w naszych myślach – w słowach. Ale i każdy grzech jest zgładzony przez słowo pojednania w sakramencie pokuty. To od nas zależy, czy męka Jezusa w naszym życiu przyniesie pociechę, czy pozostanie bezoowocna. Również dzięki słowu możemy oczyścić się z grzechu, zanurzając się w męce Chrystusa. Najpierw dzięki słowu żalu i skruchy podczas spowiedzi, a następnie w słowie pojednania z Bogiem i z drugim człowiekiem. Bo nie ma prawdziwej komunii, wspólnoty z Bogiem w niebie bez szczerej wspólnoty z drugim człowiekiem tu, na ziemi.

Zadbaj, by w twoim życiu było codziennie obecne słowo modlitwy. Ono pomoże ci w tym, by nie było w twym sercu i na ustach słów, które ranią, krzywdzą innych i oddalają od Boga.

Możemy błogosławić naszymi ustami, obdarzać dobrem, ale także krzywdzić innych, odebrać innym dobre imię, wypowiadając nierozważnie słowa. Wydajemy na innych wyrok, rozpoczynając ich drogę krzyżową. Rany ciała łatwiej zagoić od ran zadanych nierozważnym słowem. Zadając cierpienie drugiemu człowiekowi ranimy samego Boga.

Jak mówią legendy, Piłat do końca życia pamiętał o wyroku wydanym na Jezusa Nazarejczyka, ale to nie zmieniło jego postępowania, bo nie potrafił przyznać się do błędu. W jego ustach nigdy nie zrodziło się słowo: „przepraszam, żałuję, Boże, przebacz”.  Został ze swą winą sam...

Nie pozwólmy, aby nasza fałszywa duma nie pozwoliła przyznać się do cierpień zadanych Chrystusowi i powstrzymywała przed wyznaniem grzechów w sakramencie pokuty. Niech słowa Chrystusa z krzyża: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” zostaną skierowane także do nas – w sakramencie pokuty, gdzie słowo nie skazuje, ale zbawia. Nie zwiastuje śmierci, ale zmartwychwstanie. AMEN.

Ty jesteś tym człowiekiem!

Tegoroczne rozważania mają na celu skupienie się nie tyle na samym cierpieniu Jezusa, co raczej na dostrzeżeniu, że to są bardzo bliskie, prawie codzienne sprawy i bóle każdego człowieka...

Kazanie pasyjne 2013

Diakon Piotr Alabrudziński

„Oto Człowiek!” (J 19, 5) Jezus z Nazaretu. Prawdziwy Bóg i Prawdziwy Człowiek. Prawdziwy, a jednak często, gdy o Nim myślimy, gdy wspominamy Jego cierpienie, zdarza się nam stawiać barierę między Nim a nami. Między Jego życiem i cierpieniem, a moim życiem i moimi cierpieniami. A przecież to Człowiek. Jezus może bez cienia fałszu powiedzieć do mnie: „Człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest Mi obce” – nic z wyjątkiem grzechu. Wchodząc w dynamikę Wielkiego Postu, który naznaczony jest rozpamiętywaniem Jego cierpienia i męki, warto potraktować je jako Lustro. Warto szukać samego siebie w tym, przez co przechodził Jezus. Wpatrując się w Jego Twarz w Małym Kawałku Chleba spróbować, niczym w Zwierciadle zobaczyć siebie…

Oto Człowiek Zdradzony

Opowieść o cierpieniu Jezusa, a może raczej – finalny epizod tej opowieści - Ewangelista Łukasz rozpoczyna właśnie od dyskretnej decyzji Judasza, aby wydać swojego Mistrza i Przyjaciela. „On zgodził się i szukał sposobności, żeby im Go wydać” (Łk 22, 6). Prawdopodobnie nie była to decyzja spontaniczna, podjęta pod wpływem chwili. Do spotkania z arcykapłanami i dowódcami straży doprowadziło Apostoła wiele mniejszych kroków. Chciwość pieniądza i własnego zysku, wysokie poczucie własnej wartości, niezgoda na wizję Mesjasza, którą prezentował Jezus? Ale przecież Judasz nie mógł być do końca złym człowiekiem. Gdyby tak było Jezus by na niego nie spojrzał, nie zwrócił uwagi. Jezus potrafił dostrzec dobro w Judaszu, choć zapewne poznawał także jego wady i błędy. A co z pozostałymi Apostołami? Przecież także oni byli blisko Judasza. Czy nie widzieli, gdy coś się w nim zmieniało? Czy aż tak to ukrywał… To przestrzeń dla naszych przypuszczeń i dociekań. Faktem jest już sama zdrada. Faktem nie tylko w życiu Jezusa. Przypuszczam, że także w Twoim życiu…

Czy doświadczyłeś kiedyś zdrady? Czy poczułeś się zdradzony? Znasz ten ból – tym większy, im bliższa nam osoba go zadaje? Nie wiem, czy miałeś kiedyś okazję czytać Psalm 55. Autor opisuje w nim właśnie takie doświadczenie. „Gdyby lżył mnie nieprzyjaciel, z pewnością bym to znosił; gdyby przeciw mnie powstawał ten, który mnie nienawidzi, ukryłbym się przed nim. Lecz jesteś nim ty, równy ze mną, przyjaciel, mój zaufany. Jego twarz jest gładsza niż masło, lecz serce gotowe do walki. Jego mowy łagodniejsze niż olej, lecz są to obnażone miecze.” (Ps 55, 13n. 22)

Ból zdrady – ze strony przyjaciela, męża, żony, rodzica, dziecka, kolegi z pracy. Zapewne niejedno ma imię i wymiar. Obdarzyłem Cię zaufaniem, a Ty tego nie uszanowałeś. Gdzie popełniłem błąd? Czy dopuściłem Ciebie za blisko do mojego serca? Czy za szybko, pochopnie? Czy wcześniej nie mogłem się domyśleć, że tak postąpisz? Przez głowę może przechodzić wiele podobnych pytań. Zdrada ze strony drugiego, bliskiego człowieka. Ale czy tylko taka jest możliwa?

A może czujesz się zdradzony przez Boga? Może zaufałeś Mu, powierzyłeś jakąś sytuację, czy całe swoje życie – a On zdaje się o tym zapominać? Może Kościół, wiara jest już tylko pewnym rytuałem, przyzwyczajeniem, może formą rozrywki, jednak pozbawioną głębi?

A może czujesz się zdradzony przez samego siebie? Pod wpływem sytuacji, różnych nacisków musiałeś zdradzić swoje przekonania, postąpić wbrew sobie – zdradzić swoje serce?

Zdrada niejedno ma imię. Ale jak z nią żyć? Jak żyć dalej z raną wywołaną przez zdradę? Pewną pokusą, która pojawia się w takiej sytuacji jest brak zaufania – wobec każdego napotkanego człowieka. Przecież on może postąpić tak samo. On też może mnie zdradzić – czy warto mu ufać? Z braku zaufania niełatwo się wyleczyć. Co wtedy pozostaje?

Jedynym lekarstwem, a zarazem takim, które z własnego doświadczenia może zaproponować Jezus jest… przebaczenie. Nie mamy w sobie tyle sił, aby nagle zacząć ufać – wbrew swojemu sercu. Możemy jednak wkroczyć na drogę przebaczenia. To trudne? Owszem. Nie masz na tyle sił? Być może właśnie tak jest. Ale Jezus zaprasza, aby spojrzeć na świat Jego oczami. Użyć nie własnej, ale Jego mocy do przebaczenia wobec tych, którzy nas zdradzili. On sam czyni podobnie. Wisząc na krzyżu Jezus nie mówi: „Przebaczam wam”, ale: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Patrząc od strony czysto ludzkiej można powiedzieć, że wznosi się ponad siebie. Dostrzega całą sytuację swojej męki i cierpienia w perspektywie Boga. To do Boga należy osąd, a nie do człowieka. Jakkolwiek Jezus jest Bogiem, mógłby powiedzieć w swoim imieniu – Przebaczam, jednak dając nam przykład oddaje moc przebaczenia Ojcu….

Może warto właśnie teraz wspomnieć wszystkich tych, którzy nas zdradzili. Tych, przez których czujemy się zdradzeni. Wspomnieć ich imiona. Może taką osobą, która Ciebie zraniła jest Bóg, może Ty sam? Nie bój się tego przyznać. Nie uciekaj przed prawdą Twojego serca, czy Twoich uczuć. Spójrz, co teraz czujesz w swoim sercu. Wszystko to, co tam odnajdziesz spróbuj teraz przedstawić Jezusowi w modlitwie, zwyczajnymi słowami. Panie, to mój dawny przyjaciel, moja żona, mąż, moje dziecko. Ty znasz go najlepiej. Znasz też sytuację, która mnie bardzo zraniła, zdradę, która mnie wciąż boli. Oddaje Tobie tę osobę i sytuację, prosząc, abyś wziął ją w swoje ręce. Ty najlepiej znasz cierpienie zdradzonego człowieka. Sam byłeś zdradzony. Nie chcę, aby rana w moim sercu rosła i wykrzywiała moje relacje z innymi ludźmi. Chcę żyć normalnie, cieszyć się Twoim pokojem i przebaczeniem. Dlatego proszę – udziel mi Twojego Ducha Świętego, aby w Jego mocy mógł przebaczyć wyrządzoną mi krzywdę. W mocy Ducha Świętego, w Imię Jezusa Chrystusa przebaczam.

Przebaczam…

Po co takie marnotrawstwo?

ks. Piotr Alabrudziński

„Gdy Jezus przebywał w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, podeszła do Niego kobieta z alabastrowym flakonikiem drogiego olejku i wylała Mu olejek na głowę, gdy siedział przy stole. Widząc to, uczniowie oburzali się i mówili: Po co takie marnotrawstwo? Przecież można było drogo to sprzedać i rozdać ubogim. Lecz Jezus zauważył to i rzekł do nich: Czemu sprawiacie przykrość tej kobiecie? Spełniła dobry uczynek względem Mnie. Albowiem ubogich zawsze macie u siebie, Mnie zaś nie zawsze macie. Wylewając ten olejek na moje ciało, na mój pogrzeb to uczyniła. Zaprawdę, powiadam wam: Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę o tym, co uczyniła” (Mt 26, 6 - 13).

 

Bardzo często zdarza mi się pomijać ten fragment w rozważaniu Męki Pańskiej. Bo co może mieć wspólnego wylanie olejku i drobna utarczka słowna z Pasją i Cierpieniem? Idąc dalej – co one mogą mieć wspólnego z moim życiem i codziennością? A chyba znalezienie tej nici wspólnej jest sensem rozważania życia Jezusa… Hmm…

A czy nie zdarzyło mi się czasem czegoś rozlać? Plama z kawy na spodniach, wylana na podłogę herbata, woda, która zamiast do czajnika trafiła na podłogę… A nie zdarzyło Ci się czasem „wylać” swojej wiary? Nie masz czasem takich chwil, w których zastanawiasz się, czy można Cię określić jako osobę wierzącą? Owszem, modlisz się, spełniasz dobre uczynki, mało tego – ktoś czasem podziękuje Ci za przykład Twojej wiary, ale Ty zupełnie tego nie czujesz? Miałeś, albo masz tak czasem? A więc spróbujmy wejść w ten fragment Ewangelii…

Właśnie wtedy, gdy wątpimy (również wtedy, gdy robi to ktoś inny) w wartość i siłę naszej wiary, potrafimy wejść w role postaci z rozważanego fragmentu. Chcemy coś zrobić dla Boga, uczcić Go – wylewamy Mu najdroższy olejek na głowę. Ale zaraz potem nieomal krzyczymy – „po co takie marnotrawstwo?!” Przecież to wszystko, co robię, idzie na marne. Moje działanie, a może i moje życie nie ma sensu – zero, nic, pustka. Nie warto, szkoda. Żal. Marnotrawstwo…

Ale spójrz na ten ewangeliczny olejek inaczej. Przecież i Ty i ja podczas chrztu również doświadczyliśmy wylania olejku na głowę – oleju katechumenów. Czy to było marnotrawstwo, którego dopuścił się Bóg? Czy gdyby wiedział, jak będzie dalej wyglądało moje życie, nie naznaczyłby mnie tym olejem? Ależ nie zmieniłby decyzji! Przenigdy! Posłuchaj, co na zarzut zmarnowania odpowiada Jezus. „Czemu sprawiacie przykrość tej kobiecie? Spełniła dobry uczynek względem Mnie. Albowiem ubogich zawsze macie u siebie, Mnie zaś nie zawsze macie” Wiesz co to znaczy – dla Ciebie i dla mnie?

Bóg nie żałuje mojego chrztu, mojej wiary, mojego życia! Choćby nie wiem jak bardzo poplątało się ono dalej – Bóg nie żałuje! Do tego samego wzywa również nas – przestań sprawiać sobie przykrość! Nie zasmucaj swojej duszy! Spójrz na siebie takim samym spojrzeniem, jakim Ja patrzę na Ciebie! Nie zawsze będziesz czuł radość wiary. Nie zawsze będę na wyciągnięcie Twojej ręki – ale nie załamuj się tym. Pamiętaj o Mnie, a kiedy nie będziesz Mnie czuł – szukaj Mnie w ubogich, ludziach, których spotykasz, obok których żyjesz. Tam będę zawsze, choć czasem bardzo skryty i niewyczuwalny…

Jezus mówi jeszcze dalej: „Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę o tym, co uczyniła.” Rozumiesz? Twoje życie jest fragmentem tej wielkiej Ewangelii, jaka pisana jest pośród historii świata. Może nie stanowi wielkiego rozdziału, złożonego zdania. Może jest tylko jedną, małą literką – ale to nic! Ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się, aż się wszystko spełni… Twoje życie, takie, jakim ono jest – wiara wątpiąca i chwiejąca się pośród codzienności – jest cenne w oczach Boga. Ma swoje miejsce w Ewangelii. Nie jest marnotrawstwem. Jest wielkim skarbem, o który trzeba bardzo dbać. Wielki Post jest do tego wspaniałą okazją…

 

Poznać swoją wartość w oczach Boga. Odkryć wielkość Skarbu, który nosisz w sobie. Każdego dnia powiększać prawdziwy Majątek. Chcesz tego? A zatem spróbujmy razem wspinać się na wierzchołek Ewangelii. Szukać w Niej siebie. A potem? Potem odnaleźć Ją w sobie, dzięki mocy Chrztu Świętego…

Serce Jezusa aż do śmierci posłuszne...

ks. Piotr Alabrudziński

Adwent, Boże Narodzenie, chwilka Okresu Zwykłego, Wielki Post… czas leci szybko. Nie da się ukryć. Jezus, który ledwie przyszedł na świat, już przygotowuje siebie i nas do cierpienia, śmierci, ale i zmartwychwstania. Bóg, który przychodzi jako Człowiek do człowieka. Przychodzi jeszcze raz wytłumaczyć, co to znaczy być człowiekiem. Właśnie – a co to znaczy?

Zależnie od tego, jaki punkt widzenia przyjmiemy, możemy udzielać najrozmaitszych odpowiedzi. Homo sapiens sapiens – człowiek myślący. Przedstawiciel gatunku ludzkiego. Istota społeczna. Brutalnie – mięso ukryte w worku skóry. Wszystko prawda – ale i zasłonięcie prawdy. Zapytajmy jeszcze raz – zapytaj samego siebie - co to znaczy, że jesteś człowiekiem, szczególnie w kontekście Męki Człowieczeństwa Jezusa? W tym roku obchodzimy 250 rocznicę powstania Litanii do Serca Pana Jezusa. Może warto zatem pomyśleć o swoim byciu człowiekiem w kontekście serca – mojego i Jezusa? Niech tegoroczne kazania pasyjne będą właśnie czasem takiego zamyślenia – przez pryzmat kilku wezwań z Litanii.

Serce Jezusa, aż do śmierci posłuszne…

Szukając tego, co najważniejsze w Wielkim Poście, możemy rozmyć się w wielości odpowiedzi. Wyszukiwanie umartwień, odbieranie sobie małych radości, przechodzenie na motywowane pobożnością diety… Brak, pustka, cierpienie – czyżby to był pokutny ideał? Czy moją ceną jest tylko i wyłącznie krew i ból? Spójrzmy na Jezusa – co On wysuwa na pierwszy plan? „Moim pokarmem jest pełnić wolę mojego Ojca”. Nie chodzi o cierpienie, odmowę – raczej o posłuszeństwie. Przez taką tajemnicę Jezus nas zbawił – nie kryminałem, czy horrorem. Posłuszny Ojcu przyszedł na świat. Posłuszny Ojcu wyszedł na pustynię. Posłuszny Ojcu zaczął Drogę Męki… Jezus z posłusznym sercem. A ja? Czy mogę tak powiedzieć o moim sercu – że jest posłuszne?

Komu mogę przyrzec posłuszeństwo serca? A może zapytajmy wcześniej – czy można spędzić życie bez posłusznego serca? Czy żona zakłada, że serce jej męża nie będzie jej posłuszne? Czy diakon kładąc się na posadzce w momencie święceń wątpi w posłuszeństwo swojego serca? Czy ojciec, widząc swoje dziecko, może powiedzieć, że jego serce nie będzie mu posłuszne i oddane?

Chyba trudno wyobrazić sobie takie sytuacje. Z drugiej strony, kiedy spojrzymy na naszą codzienność, nagłówki gazet, artykuły w Internecie – brakuje posłusznych serc? A może problem leży gdzie indziej?

Wezwanie Litanii, które dziś rozważamy brzmi – Serce Jezusa, AŻ DO ŚMIERCI POSŁUSZNE. Nie chodzi zatem tylko o brak posłuszeństwa, ale o brak posłuszeństwa aż do śmierci. Jakie serce powinien mieć współczesny człowiek? Odpowiedź jest prosta – wolne. A skoro tak – to nie powinno mieć żadnych ograniczeń, ram, granic – czysta wolność. Wolne serce nie może uginać się pod żadną presją – to ono stanowi wartość samą w sobie, najwyższą. Tylko czy takie serce będzie zdolne trzymać się do końca swoich postanowień i decyzji?

Jezus przez swoją Tajemnicę Posłuszeństwa uczy wierności do śmierci. Niezależnie od tego, co może mnie jeszcze spotkać – dobrego i złego – czy masz takie decyzje, których nigdy nie cofniesz? Czy masz takie miejsca w swoim sercu, życiu, z których się nie wycofasz i jesteś tego pewna/pewny? Czy możesz dzisiaj – przed Bogiem – przyrzec, że będziesz wierny i posłuszny woli Boga aż do śmierci? Czy chcesz być podobny do Jezusa również w tym wymiarze?

Żeby ten Wielki Post nie był tylko czasem zamyśleń, spróbuj po każdy pasyjnym rozważaniu coś zrobić. Może dziś weź do ręki kartkę i długopis i zapisz, czego jesteś w życiu pewien, czego już nigdy nie zmienisz. Tak jak wydaje Ci się to na ten moment Twojego życia. Niezależnie od tego, czy będzie to jedno słowo, czy cała strona. Co dziś możesz przynieść Jezusowi ze swojego serca, z zapewnieniem, że to się już nie zmieni?

A jeśli zostanie przed Tobą tylko biała kartka? Podziękuj i za to. Dobrze widzieć swoje braki. Podziękuj i pomódl się, prosząc Boga o siłę wierności i posłuszeństwa – nie ze strachu, rozmaitych obaw, czy pychy. Ale z tej najgłupszej przyczyny – z miłości. Do Niego, siebie. Do innych. Przecież serce nie jest tylko dla Ciebie…

Słowo tłumaczone Słowem

XPA

Słowo jest Darem. Papież Franciszek w Orędziu na tegoroczny Wielki Post przypomniał tę prawdę. Przypomniał - bo znać powinniśmy ją od dawna. Nie ma chrześcijaństwa bez Słowa. Nie ma wiary bez Słowa. Nie może zatem być Wielkiego Postu bez Słowa, bez wnikania w Słowo. Bez zamieszkania w Słowie. Możemy jednak wpaść w pułapkę naszych uczuć i myśli. Rozważamy Męką Pana, ale bez zatrzymania się nad Jego Słowem, nad całym bogactwem Pisma Świętego. To takie ludzkie, bo przecież gdy patrzymy o cierpieniu chcemy mówić od siebie, ze swojego serca, swoimi słowami. Spróbujmy jednak na chwilę odejść od nas i naszej mowy. Posłuchajmy Bożych Słów. Przez tegoroczne rozważania Męki Pańskiej niech poprowadzą nas fragmenty Starego i Nowego Testamentu, Ewangelia i Psalmy. Słowo najlepiej tłumaczyć Słowem. Życie najlepiej tłumaczyć Słowem. W rozważaniach będą podane jedynie fragmenty, ale warto iść głębiej. Słuchać, co Bóg mówi konkretnie do mnie…

Gdy Jezus skończył całe swoje nauczanie, powiedział do uczniów: „Wiecie, że za dwa dni będzie Pascha, a wtedy Syn Człowieczy zostanie wydany na ukrzyżowanie.” W tym czasie wyżsi kapłani i starsi ludu zgromadzili się w pałacu najwyższego kapłana, o imieniu Kajfasz, i postanowili podstępnie schwytać Jezusa i zabić. Mówili jednak: Tylko nie podczas święta, żeby nie doszło do rozruchów wśród ludu. (Mt 26,1-5)

Dlaczego burzą się narody i ludy daremnie spiskują? Powstali królowie ziemi i sprzymierzyli się książęta przeciw Panu i Jego Pomazańcowi: Zerwijmy ich pęta i zrzućmy z siebie ich łańcuchy!(...) Szczęśliwi wszyscy, którzy Mu ufają! (Ps 2, 1-3.12)

Nie tak człowiek widzi, jak widzi Bóg. Dziękuję Tobie, Ojcze, że pozwalasz mi na Mękę mojego Zbawiciela spojrzeć Twoimi oczami. Nie chcesz, abym już na początku tej opowieści myślał, że to człowiek pisze jej scenariusz. Jezus sam zapowiedział swoim uczniom cierpienia i śmierć, które na Niego czekają. Proroctwo, które spełnia się bardzo szybko. Wyżsi kapłani, starsi ludu. Elita. Najlepsi. Wydawało się im pewnie, że to oni ustalają reguły. Tyle mogli zrobić – chcieli jeszcze więcej. Podobno człowiek staje się ateistą, gdy uzna siebie za lepszego od swojego Boga. Gdy sam chce pisać dzieje świata. A może to za duże uproszczenie?

Dlaczego burzą się narody i ludy daremnie spiskują? Dlaczego to wszystko się stało? Pytanie, które obiega historię: dlaczego? Dlaczego Męka, Cierpienie i Krzyż? Dlaczego? Na kartach Pisma Świętego wielokrotnie pada to pytanie. Hebrajskie „lammah”. Brzmi znajomo, prawda? Eli, Eli, lama sabachthani! - zawoła donośnym głosem Jezus na Krzyżu. Pytanie o to dlaczego coś się dzieje, albo nawiązania do niego pojawiają się kilka razy w opisach Męki Pańskiej. Dlaczego człowiek sprzeciwia się Bogu? Dlaczego ja sprzeciwiam się Tobie?

Słowo już sugeruje odpowiedź. Dlaczego (…) daremnie, na próżno, w pustce. Sprzeciw wobec Boga rodzi się właśnie z pustki, z Jego braku. Gdy nie dopuszczam Stwórcy do konkretnych sfer mojego życia, w nich rodzi się jakiś rodzaj buntu przeciwko Niemu. Nie ma przecież pustki w życiu człowieka. Jeśli nie potrzebuję Boga i nie mam dla Niego miejsca, to nie znaczy jeszcze, że nie mam miejsca w ogóle. Miejsce jest, ale kto je zajmie? Bóg, który stworzył człowieka jako istotę rozumną, chce przemawiać i działać w jego życiu w sposób racjonalny. Chce, abym wprowadzał Go do mojego myślenia. Tymczasem daremne myślenie, puste słowa – ile ich jest w mojej codzienności? W Piśmie to samo słowo może oznaczać spisek, czy knowanie ludów, ale też rozmiłowanie w Prawie, medytowanie Prawa. Nie ma pustki. Mogę skupić się na szukaniu w Bożym Słowie prawdziwej mądrości, albo na czysto ludzkim sposobie myślenia, knowaniach, wymysłach. Mogę gromadzić się tam, gdzie wspólnota cieszy się bliskością Pana, gdzie On sam jest obecny w znakach sakramentalnych, albo szukać rozmaitych sensacji, sporów.

Z braku i pustki, która może zamieszkać w moim sercu, z braku racjonalnego poszukiwania Boga, który chce mówić do mnie, może wziąć się Jego fałszywy obraz. Czy nie taki mieli wyżsi kapłani i starsi ludu? Czy nie kierowali się bardziej swoim sposobem myślenia i patrzenia na sprawy Boże? To prawda, że zwykle lubię się dobrze czuć tam, gdzie jestem – także w mojej relacji z Bogiem. Niestety, czasem poszukiwanie dobrego samopoczucia i komfortu, może wykrzywiać moją wiarę. Czasem może doprowadzić do sytuacji rodem z rajskiego ogrodu - do zerwania ograniczeń danych jako ochrona. Jest ktoś, komu zależy na tym, abym myślał, że mogę mieć wszystko, bez żadnych ograniczeń. Jak na ironię jest to ten, który sam nie docenił tego, co miał…

Kiedy zrzucam moje pęta, moje łańcuchy, jednocześnie nakładam je Bogu. Chrystus drogą krzyżową pokazuje to dobitnie. Świat nie znosi pustki. Dziękuję jednak Tobie, Panie, że nie wykorzystujesz tego przeciwko mnie. Nie chcesz mnie karać. Nie załamujesz się mną. Kiedy widzisz, że się gubię, że pustka mnie pochłania, masz dla mnie pomocną dłoń. Kiedy Twoją pomoc odrzucam jako ograniczenie, bierzesz na siebie moją złość, mój gniew, moje nerwy. Nie krzyczysz, nie wyrzucasz mi tego, jaki jestem. Nie zadręczasz dokonanymi złymi wyborami, ale zapraszasz do ufności. Zachęcasz do słuchania Twojego Słowa, które jest zdolne mnie poprowadzić właściwą drogą.

Panie, Tobie polecam wszystkie sfery mojego życia. To wszystko nad czym, jak mi się zdaje, mam władzę, oddaje w Twoje Ręce. Chcę słuchać Twoich rad. Chcę z Tobą konsultować moje decyzje. Wiem, że Ty mnie rozumiesz. Wiem, że chcesz mojego dobra. Nie pozwól mi myśleć, że coś dzieje się poza Tobą, bez Twojej wiedzy. Nawet w najtrudniejszych chwilach, w najgorszych moich decyzjach, przypominaj mi, że jest Twoje Słowo, jest Światło, którego udzielasz. Pozwól mi poznawać, jak smakuje szczęście tych, którzy Tobie ufają.

Siedem ostatnich słów Jezusa na Krzyżu - Przebaczenie

ks. Leszek Smoliński

Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23,34a).

Pierwsze słowo Jezusa z krzyża, na którym Pan wisiał w gronie dwóch złoczyńców, brzmi „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34a). To fragment z Jego przesłania – testamentu miłości, który pozostawił swoim uczniom.

Wcześniej Jezus dał uczniom jedno z najtrudniejszych przykazań, aby miłowali swoich nieprzyjaciół. Teraz na krzyżu sam je wypełnia, dając przykład nie tylko heroizmu, ale prze wszystkim największej miłości nieprzyjaciół, gdy przebacza swoim oprawcom, którzy są winni Jego śmierci. Jednocześnie nie zdają sobie sprawy z jej rozmiarów, z tego, co Mu uczynili. Im się wydaje, że pozbyli się wprawdzie pobożnego, ale przede wszystkim politycznie niebezpiecznego człowieka. Nie wiedzą, że jest On prawdziwym Mesjaszem i Synem Bożym. Wszyscy byli zbyt zaślepieni i przywiązani do własnego obrazu Mesjasza, aby mogli zrozumieć, kim Jezus jest naprawdę.

Przebaczenie to taka trudna miłość. Odwołajmy się w tym miejscu do słów ostatniego rozważania piątej tajemnicy bolesnej: ukrzyżowanie Chrystusa, wypowiedzianych przez bł. ks. Jerzego Popiełuszkę w bydgoskim kościele Świętych Polskich Braci Męczenników (19 X 1984): „Aby zło dobrem zwyciężać i zachować godność człowieka, nie wolno walczyć przemocą. (…) Komu nie udało się zwyciężyć sercem i rozumem, usiłuje zwyciężyć przemocą. Każdy przejaw przemocy dowodzi moralnej niższości. (…) Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”.

Skoro przebaczenie to taka trudna miłość, to czemu Jezus mówi, że trzeba przebaczać aż siedemdziesiąt siedem razy, czy nie wystarczy jedynie siedem? „Kto twierdzi, że w Nim trwa, powinien również sam postępować tak, jak On postępował” (1 J 2,6b). Miłość według Jezusa jest cierpliwa, szlachetna, bez zazdrości i bez przechwałek, wolna od gniewu i egoizmu, ufna, dążąca do prawdy. Puszczająca w niepamięć krzywdy, miłość bez końca… Ci letni uczniowie, „kanapowi” tego nie rozumieją i nie przyjmują. Oni szkodzą chrześcijaństwu najbardziej. Bo wygodni, kompromisowi, bez trudu, ryzyka i zmagań, niewyraźni i rozmyci – jak fałszywi prorocy o zimnych sercach, nijak pasujący do ewangelii miłosierdzia.

A Bóg? „Miłosierdzie pozostaje wielką tajemnicą Boga i wielkim skandalem w oczach ludzi. Zawiera w sobie to, z czym mamy największe trudności: współczucie, przebaczenie, nawrócenie. Nie stawia warunków, nie zna żadnych granic. Jest darmowe. Ale jednocześnie jest jak światło, które padając na nasze życie sprawia, iż dostrzegamy również to, co jest w nim ciemnością” (abp Grzegorz Ryś). Bóg „przez przebaczenie i litość najpełniej okazuje swoją wszechmoc” (KKK 277). On jest cierpliwy i nie męczy się przebaczeniem. Nam zaś daje wciąż nowe okazje, abyśmy mogli znów zacząć kochać. I powtarzać: „przebacz nam nasze winy, tak jak i my przebaczymy tym, którzy przeciw nam zawinili” (Mt 6,12). W Katechizmie te słowa Modlitwy Pańskiej zostały nazwane „zadziwiającą prośbą” (nr 2838).

Aby móc prosić Pana Boga o przebaczenie swoich grzechów, trzeba przedtem przebaczyć tym, którzy nas skrzywdzili; mamy bowiem być miłosierni, jak Ojciec nasz jest miłosierny. Przebaczenie win bliźnim jest warunkiem uzyskania przebaczenia Bożego. „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7). Dlatego zanim „przyniesiesz dar twój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciwko tobie, zostaw tam dar twój przed ołtarzem a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim a potem przyjdź i dar swój ofiaruj” (Mt 5,23-24). Albo prościej, jak głosi jeden z bilbordów reklamowych: „W Wielkim Poście nie jedz… jeden drugiego”.

Wielki Post stwarza nam okazję, by na nowo spojrzeć w swoje serce. I zapytać siebie, czy żyję na co dzień ewangelią miłosierdzia? Co znaczy dla mnie w tym kontekście wezwanie Jezusa do miłości nieprzyjaciół, żeby się za nich modlić i przebaczać? A słowo „miłość” wobec kogoś, kto jest moim krzywdzicielem? Gdzie znaleźć siłę, która oczyści naszą wewnętrzną słabość, wyrażającą się w połączeniu pragnienia zemsty z bezsilnością, mając świadomość, że czym innym jest zemsta, a czym innym czekanie na zadośćuczynienie jakiejś krzywdzie?

Jezus na krzyżu woła: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Wokół nas są ludzie, a każdy z nich ma w sobie światło i ciemność. I każdy z nich będzie odpowiadał za soje życie przed Bogiem. Ewangelia nie każe nam bagatelizować czy zapominać o krzywdzie – ale zwraca uwagę, w jaki sposób mamy ją znosić. I pokazuje, co robić, żeby nie umniejszać naszej duszy satysfakcją z zemsty.

W perspektywie wiary

Trudna miłość

Ks. Leszek Smoliński

„Gorzkie żale przybywajcie, serca nasze przenikajcie…”. W tym roku te słowa nabierają szczególnego znaczenia, w obliczu zagrożenia, które przybrało formę ataku człowieka na człowieka. Kolejny raz „ludzie ludziom zgotowali taki los”. Wielu rodakom w naszej ojczyźnie, ale i przybywającym do nas uchodźcom towarzyszy lęk, poczucie zagrożenia. Przed oczyma mamy dramatyczne obrazy zabitych, rannych, uciekających ze swoich domów.

Przed nami stoi cierpiący w braciach i siostrach Jezus: płacze nad tymi, którzy są ofiarami, ale spogląda również na twarde serca oprawców. Jest w cierpiących rodzicach, którzy otrzymują informacji o poległych żołnierzach. Jest także z tymi, którzy przezywają niepewność chwili, chroniąc się do podziemnego schronu, z którego dochodzi ufna modlitwa zawierzenia Bogu losów świata i każdego człowieka. To niebezpieczne, ale bardzo odważne.

Łatwo jest mówić słowo „kocham”, siedzieć w strefie komfortu i przełączać pilotem kanały telewizyjne w poszukiwaniu kolejnych doniesień ze świata. Jednak każda chwila to okazja, by kochać. Jak Jezus, który „umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował”. Miłość to bycie blisko. To modlitwa pełna wiary. To otwarte serce, a czasem nawet dom dla potrzebujących. To szczery uśmiech i dawanie siebie na tyle na ile pozwalają siły i możliwości. Zawsze jest czas, żeby kochać i tego uczy nas Chrystus. Św. Faustyna modliła się: „O życie szare i monotonne, ile w tobie skarbów. Żadna godzina nie jest podobna do siebie, a więc szarzyzna i monotonia znikają, kiedy patrzę na wszystko okiem wiary. Łaska, która jest dla mnie w tej godzinie, nie powtórzy się w godzinie drugiej. Będzie mi dana w godzinie drugiej, ale już nie ta sama. Czas przechodzi, a nigdy nie wraca. Co w sobie zawiera, nie zmieni się nigdy, pieczętuje pieczęcią na wieki” (Dz. 62).

Miłość jest zejściem z kanapy, założeniem butów i wyruszeniem w drogę, by naśladować Jezusa, który wśród zmagań z kuszeniem diabła walczy o miłość. Bo „czas to miłość”. Św. Maksymilian mówił: „Nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą twórczą jest miłość. Nie zmogą nas te cierpienia, tylko przetopią i zahartują. Wielkich trzeba ofiar naszych, aby okupić szczęście i pokojowe życie tych, co po nas będą…”. Dlatego jeżeli chcesz naśladować swojego Mistrza i Zbawiciela, to bierz swój krzyż każdego dnia i ucz się na kolanach przed Panem, na modlitwie, miłości, która „nigdy nie umiera i wszystko zwycięża”. I nadaje sens każdej chwili życia.

Dlatego proś Pana słowami św. Faustyny:

„Pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie, o Panie; niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie Jego, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich.

Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą.

Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.

Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia.

Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace.

Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze śpieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwe moje odpocznienie jest w usłużności bliźnim.

Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego. Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem, że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa. O własnych cierpieniach będę milczeć. Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój.

O Jezu mój, przemień mnie w siebie, bo Ty wszystko możesz” (Dz. 163).

Ojcze nasz jako program  życia - uświęcone Imię

ks. Leszek Smoliński

Imię oznacza tożsamość osoby, jej wyjątkowość. Bóg każdego z nas wzywa po imieniu. Jezus, „najpiękniejszy z synów ludzkich” otrzymał hebrajskie imię, które znaczy tyle, co „Jahwe zbawia”. Jego imię było synonimem zbawczego posłannictwa, jakie otrzymał od swojego Ojca. To Jezus nauczył swoich uczniów, a więc również każdego z nas, zwracać się do Boga słowami modlitwy „Ojcze nasz”, czyniąc z nich program życia. Męka Syna Bożego ujawnia ogrom Jego miłości do każdego człowieka. Ta miłość ma swoje źródło w Bogu, który jest miłością. I jest zaproszeniem do wzrostu każdego z Jego uczniów w miłości. A ta miłość – wobec Boga, drugiego człowieka i samego siebie – osiągnie swoją pełnię w niebieskim Jeruzalem.

Jezus z wysokości królewskiego tronu krzyża spogląda na nas z miłością. W ten sposób oddaje chwałę Ojcu i sam zaprasza nas do zanurzenia „w wewnętrzne misterium Jego Boskości i w wydarzenie zbawienia naszego człowieczeństwa” (KKK 2807). W wezwaniu „święć się imię Twoje” jesteśmy zaproszeni, aby otworzyć się na łaskę Bożą i stać się świętym, jak Bóg. Ów zamysł Najwyższego, abyśmy „byli święci i nieskalani przed Jego obliczem”, to nasze najgłębsze i osobiste powołanie, jakie winniśmy realizować od naszego chrztu, żyjąc każdego dnia na większą chwałę Bożą.

Papież Franciszek przypomina, że „nic nie jest bardziej pouczające niż powrót do słów Jezusa i przyjęcie Jego sposobu przekazywania prawdy. Jezus wyjaśnił z całą prostotą, co to znaczy być świętymi, a uczynił to, kiedy zostawił nam błogosławieństwa (por. Mt 5, 3-12; Łk 6, 20-23). Są one jakby dowodem tożsamości chrześcijanina. Zatem, jeśli ktoś z nas stawia sobie pytanie: „Jak można stać się dobrym chrześcijaninem?” – odpowiedź jest prosta: trzeba, aby każdy na swój sposób czynił to, co mówi Jezus głosząc błogosławieństwa. W nich naszkicowane jest oblicze Mistrza, do którego ukazywania w życiu codziennym jesteśmy powołani” (GeE 63).

Miłość Chrystusa jest bowiem dla nas przynagleniem do codziennej wierności Bogu i życia Jego słowem, by osiągać prawdziwe szczęście, dając siebie w darze (por. GeE 94). Jest możliwe „tylko wtedy, gdy Duch Święty przenika nas całą Swoją mocą i uwalnia nas od słabości egoizmu, lenistwa czy pychy” (GeE 95). I pozwala nam otworzyć oczy na rzeczywistość, w której żyjemy każdego dnia i spojrzeć na nią w duchu wiary, która działa przez miłość. Każdy jest powołany przez Boga i prowadzony przez Ducha Świętego, który daje wierzącym mądrość, siłę i energię. Człowiek duchowy widzi siebie i świat wokół siebie, i jak Chrystus, „nie zamyka się nigdy na potrzeby i cierpienia braci” (V Modlitwa Eucharystyczna).

Wanda Półtawska, która zakończyła swoje ziemskie życie w wieku 101 lat (25 października 2023 r.), powiedziała w jednym z wywiadów: ,,Myśl o śmierci jest twórcza, bo mobilizuje, by to, co chcesz odłożyć, zrobić teraz. Przecież nie wiesz, kiedy umrzesz. Skąd masz pewność, że to nie dzisiaj? Trzeba dbać o zdrowie, ale ono nie jest najwyższą wartością. Bo nie chodzi o to, żeby człowiek był zdrowy, ale żeby był święty”. Święci, którzy swoim życiem tłumaczą nam Ewangelię, przemawiają do nas językiem zrozumiałym dla każdego. A ich recepta na świętość jest bardzo prosta: Uczcie się kochać.