Gorzkie Żale

publikacja 16.03.2003 10:47

II Niedziela Wielkiego Postu

Oto człowiek... Henryk Przondziono/GN Oto człowiek...
Pycha światowa niechaj, co chce wróży, co na swe skronie wije wieniec z róży. W szkarłat na pośmiech cierniem Król zraniony, jest ozdobiony!

Nabożeństwo zawdzięcza swe powstanie księżom Misjonarzom, którzy je wprowadzili na początku XVIII wieku w Kościele Świętego Krzyża w Warszawie, skąd szybko rozpowszechniło się we wszystkich polskich katolickich diecezjach.

Umieszczenie Gorzkich Żalów w naszym serwisie ma na celu przede wszystkim przypomnienie i pokazanie piękna tego nabożeństwa. Pragniemy zachęcić do udziału w nim w kościele.

Pobudka

Posłuchaj...

1. Gorzkie żale przybywajcie, * Serca nasze przenikajcie,
2. Rozpłyńcie się, me źrenice, * Toczcie smutnych łez krynice.
3. Słońce, gwiazdy omdlewają, * Żałobą się pokrywają.
4. Płaczą rzewnie Aniołowie, * A któż -żałość ich wypowie?
5. Opoki się twarde krają, * Z grobów umarli powstają.
6. Cóż jest, pytam, co się dzieje? * Wszystko stworzenie truchleje!
7. Na ból męki Chrystusowej * Żal przejmuje bez wymowy.
8. Uderz, Jezu, bez odwłoki * W twarde serc naszych opoki!
9. Jezu mój, we krwi ran swoich * Obmyj duszę z grzechów moich!
10. Upał serca swego chłodzę, * Gdy w przepaść męki Twej wchodzę.


CZĘŚĆ II

Śpiewana w II i V niedzielę Wielkiego Postu

Intencja

W drugiej części rozmyślania Męki Pańskiej będziemy rozważali, co Pan Jezus wycierpiał od niesłusznego przed sądem oskarżenia aż do okrutnego cierniem ukoronowania. Te zaś rany, zniewagi i zelżywości temuż Jezusowi cierpiącemu ofiarujemy, prosząc Go o pomyślność dla Ojczyzny naszej, o pokój i zgodę dla wszystkich narodów, a dla siebie o odpuszczenie grzechów, oddalenie klęsk i nieszczęść doczesnych, a szczególnie zarazy, głodu, ognia i wojny.

HYMN

Posłuchaj...

1. Przypatrz się, duszo, jak cię Bóg miłuje, * Jako dla ciebie sobie nie folguje. * Przecie Go bardziej, ni katowska, dręczy, * Złość twoja męczy.
2. Stoi przed sędzią Pan wszego stworzenia, * Cichy Baranek, z wielkiego wzgardzenia; * Dla białej szaty, którą jest odziany, * Głupim nazwany.
3. Za moje złości grzbiet srodze biczują; * Pójdźmy, grzesznicy, oto nam gotują, * Ze Krwi Jezusa dla serca ochłody * Zdrój żywej wody.
4. Pycha światowa niechaj, co chce wróży, * Co na swe skronie wije wieniec z róży, * W szkarłat na pośmiech cierniem Król zraniony * Jest ozdobiony!
5. Oby się serce we łzy rozpływało, * Że Cię, mój Jezu, sprośnie obrażało! * Żal mi, ach, żal mi, ciężkich moich złości, * Dla Twej miłości!

LAMENT DUSZY NAD CIERPIĄCYM JEZUSEM

Posłuchaj...

1. Jezu, od pospólstwa niewinnie, * Jako łotr godzien śmierci obwołany, * Jezu mój kochany!
2. Jezu, od złośliwych morderców * Po ślicznej twarzy tak sprośnie zeplwany, * Jezu mój kochany!
3. Jezu, pod przysięgą od Piotra * Po trzykroć z wielkiej bojaźni zaprzany, * Jezu mój kochany!
4. Jezu, od okrutnych oprawców, * Na sąd Piłata, jak zbójca szarpany, * Jezu mój kochany!
5. Jezu, od Heroda i dworzan, * Królu niebieski, zelżywie wyśmiany, * Jezu mój kochany!
6. Jezu, w białą szatę szydersko * Na większy pośmiech i hańbę ubrany, * Jezu mój kochany!
7. Jezu, u kamiennego słupa * Niemiłosiernie biczmi wysmagany, * Jezu mój kochany!
8. Jezu, przez szyderstwo okrutne * Cierniowym wieńcem ukoronowany, * Jezu mój kochany!
9. Jezu, od żołnierzy niegodnie * Na pośmiewisko purpurą odziany, * Jezu mój kochany!
10. Jezu, trzciną po głowie bity, * Królu boleści, przez lud wyszydzany, * Jezu mój kochany!

Posłuchaj...

Bądź pozdrowiony, bądź pochwalony, * dla nas zelżony i pohańbiony! * Bądź uwielbiony! Bądź wysławiony! Boże nieskończony!

ROZMOWA DUSZY Z MATKĄ BOLESNĄ

Posłuchaj...

1. Ach, widzę Syna mojego * Przy słupie obnażonego, * Rózgami zsieczonego!
2. Święta Panno, uproś dla mnie, * Bym ran Syna Twego znamię * Miał na sercu wyryte!
3. Ach, widzę jako niezmiernie * Ostre głowę ranią ciernie! * Dusza moja ustaje!
4. O Maryjo, Syna swego, * Ostrym cierniem zranionego, * Podzielże ze mną mękę!
5. Obym ja, Matka strapiona * Mogła na swoje ramiona * Złożyć krzyż Twój, Synu mój!
6. Proszę, o Panno jedyna, * Niechaj krzyż Twojego Syna * Zawsze w sercu swym noszę!

Posłuchaj...

Kazanie pasyjne 2002



Przez cały Wielki Post katolicy polscy krok po kroku, chwila po chwili, ból po bólu rozważają podczas nabożeństw Gorzkich Żali mękę Pana naszego Jezusa Chrystusa. Pragniemy także my podążać za Naszym Zbawicielem, aby rozpamiętywać cierpienia, jakich doznał dla nas, aby odkupić nasze grzechy, choć sam był bez grzechu. Podstawą naszych rozważań jest opis pasji zawarty w Ewangelii według świętego Mateusza.
 

Zniewolić Boga



„Za wolność waszą i naszą”. Tak bardzo polskie zawołanie. Ale nie tylko Polacy uważają, że wolność jest tak wielkim dobrem, iż warto za nią oddać życie. I rzeczywiście, wielu w dziejach ludzkości oddało życie broniąc wolności własnej lub cudzej.

Chrystusowi w czasie Jego publicznej działalności zapewne wiele razy groziło aresztowanie. Dlatego niejednokrotnie się ukrywał. Chronił swoją wolność osobistą.

Nadszedł jednak moment, w którym trzeba było pozwolić się zniewolić, pochwycić, związać. Po modlitwie w ogrodzie Getsemani, po podjęciu decyzji przyjęcia cierpienia, Jezus powiedział do uczniów po prostu: „Wstańcie, chodźmy! Oto blisko jest mój zdrajca.

Gdy On jeszcze mówił, oto nadszedł Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim wielka zgraja z mieczami i kijami, od arcykapłanów i starszych ludu. Zdrajca zaś dał im taki znak: Ten, którego pocałuję, to On; Jego pochwyćcie!”(Mt 26,46-48).

Zaczyna się kolejny etap cierpienia – utrata wolności.

Dlaczego w ogóle człowiek jest wolny? Ponieważ Bóg stworzył go jako istotę rozumną, dając mu godność osoby obdarzonej możliwością decydowania i panowaniem nad swoimi czynami. „Bóg bowiem zechciał człowieka pozostawić w ręku rady jego, żeby Stworzyciela swego szukał z własnej ochoty i Jego się trzymając, dobrowolnie dochodził do pełnej i błogosławionej doskonałości" – tak ten problem wyjaśnia Sobór Watykański II w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym. A przed wiekami św. Ireneusz tłumaczył: „Człowiek jest istotą rozumną, a przez to podobną do Boga; został stworzony jako wolny i mający panowanie nad swoimi czynami”.

Jesteśmy wolni, bo sam Bóg tak zdecydował. Czy jednak zawsze wiemy na czym polega ten wyjątkowy dar, wyróżniający nas spośród wszystkich stworzeń zamieszkujących ziemię?

Potoczne pojęcie wolności ludzkiej jest bardzo niedoskonałe. Złośliwi teolodzy moraliści naśmiewają się, że człowiek współczesny pomylił wolność z samowolą i jako sztandarowy przykład takiej pomyłki podają chwytliwe hasło, wylansowane przed laty przez pewnego witrażystę: „Róbta co chceta”.
Niektórzy przypominają, że podobne w brzmieniu hasło już bardzo dawno lansował człowiek, który mimo bujnego i skomplikowanego życiorysu nie tylko został biskupem Kościoła, ale nawet uważany jest za jednego z najważniejszych świętych doktorów Kościoła. To przecież święty Augustyn, o nawrócenie którego tak długo i uporczywie modliła się matka, św. Monika, głosił hasło: „Kochaj i rób coc chcesz”. Różnica polega tylko na jednym słowie. Wydaje się, że jest tak niewielka. A przecież w rzeczywistości to jedno słowo zmienia cały sens zdania.

Człowiek wolny może robić, co chce. Jedna z najkrótszych definicji wolności, jakie można usłyszeć. I bardzo, bardzo niepełna.

Wolność jest możliwością działania lub niedziałania, czynienia tego lub czegoś innego, a więc podejmowania przez siebie dobrowolnych działań. Ta właściwa na ziemi tylko ludziom możliwość jest zakorzeniona jakby w dwóch miejscach ludzkiej osoby - w rozumie i woli. Bóg obdarzył człowieka wolną wolą. Dzięki niej każdy decyduje o sobie. Dzięki wolności człowiek może się samookreślać. Może coś zrobić, ale może też zrezygnować ze zrobienia czegoś albo zrobić to zupełnie inaczej. Może decydować i wybierać, może kogoś posłuchać lub uczynić po swojemu. Wolność daje nam moc oparcia się nawet bardzo silnym naciskom z zewnątrz. Często ludzi, których wolność w sensie fizycznym jest ograniczona (bo na przykład siedzą w więzieniu albo żyją w państwie o takim ustroju, w którym władza chce decydować niemal o wszystkim w życiu człowieka) mówią, że i tak czują się wewnętrznie wolni.
Jeśli przyjrzymy się uważnie ludzkiej wolności, odkryjemy, że jest ona w swej istocie naturalna dążnością do dobra. Jednak Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina, że „Wolność, dopóki nie utwierdzi się w pełni w swoim najwyższym dobru, jakim jest Bóg, zakłada możliwość wyboru między dobrem a złem, a więc albo wzrastania w doskonałości, albo upadania i grzeszenia. Charakteryzuje ona czyny właściwe człowiekowi.

Często można usłyszeć pytanie poszukiwaczy wolności: „Skoro jestem wolny, to znaczy że mogę wybrać zło?”. Niejednokrotnie buntują się słysząc odpowiedź: „Możesz, ale wtedy tracisz wolność”. Wielu nie rozumie, że zło zniewala. Wielu nie pojmuje, że im więcej człowiek czyni dobra, tym bardziej staje się wolnym. Ponieważ prawdziwą wolnością jest tylko wolność w służbie dobra i sprawiedliwości. Wybór nieposłuszeństwa i zła jest nadużyciem wolności i prowadzi do „niewoli grzechu”. O prawdziwości tych słów przekonuje się każdy, kto postanawia popełnić zło. Szybko odkrywa, że już nie jest panem samego siebie.

Po ludzku nie da się obronić wolności. Przekonał się o tym święty Piotr, który mieczem starał się ochronić wolność Jezusa. Po ludzku praktycznie nie da się uniknąć cierpienia, jakim jest utrata wolności, zarówno tej fizycznej, ziemskiej, jak i tej najgłębszej, będącej istotą człowieczeństwa. Polacy przekonali się wielokrotnie, że o wiele łatwiej jest wywalczyć sobie wolność, niż potem rzeczywiście w niej żyć. Ponieważ dopiero wtedy zaczyna się prawdziwa walka, w której ludzkie siły okazują się za małe.

Nie zważając jednak na to, próbujemy raz po raz zniewolić samego Boga. Scena pojmania Jezusa jest wielkim symbolem nieustannych prób podejmowanych przez rodzaj ludzki, aby podporządkować sobie Bożą wolę, aby Stwórcę świata zmusić do tego, by postępował według naszego widzimisię.
Pojmanie w Ogrójcu z pewnością sprawiło Jezusowi wielkie cierpienie. Wie, że mógłby do niego nie dopuścić. Wie tez coś jeszcze. Wie, że ci, którzy porywają się na cudza wolność, nie tylko na wolność ludzką, ale na wolność samego Boga, są w głębi serca wielkimi tchórzami. Dlatego „w owej chwili Jezus rzekł do tłumów: Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę, żeby Mnie pojmać. Codziennie zasiadałem w świątyni i nauczałem, a nie pochwyciliście Mnie”. (Mt 26,55)
Nie ominęło Jezusa jeszcze jedno bolesne doświadczenie, które znają wszyscy, którzy kiedykolwiek utracili wolność. Człowieka zniewolonego zwykle wszyscy ludzie opuszczają. Zostaje sam na sam albo ze swoją niewolą albo... z Bogiem. Ale w tym drugim przypadku odkrywa na nowo swoją wolność.

Na zakończenie pieśń JEZU CHRYSTE, PANIE MIŁY. Posłuchaj

Ból pojednania


Kazania pasyjne 2003

Dając możliwość zapoznania się z ubiegłorocznymi rozważaniami, proponujemy w tym roku w ramach kazań pasyjnych spojrzenie na cierpienie z innej strony. Zatytułowaliśmy cykl rozważań pasyjnych „Ból pojednania”. Ich głównym wątkiem będzie sakrament pokuty i pojednania.

Rozdrapywanie ran


To nie jest prosta decyzja – iść do spowiedzi. Dla niejednego głęboko wierzącego katolika jest ona bardzo bolesna. Aby ją podjąć człowiek niejednokrotnie musi się przełamać, a każde złamanie przynosi cierpienie, nie tylko w sferze cielesnej – duchowej także. Trzeba ją podjąć ze świadomością, że zanim wróci się do domu z radosnym poczuciem lekkości po usłyszeniu słów „odpuszczam tobie grzechy”, czeka człowieka sporo wysiłku i cierpienia. A i potem może się ono pojawić, gdy przyjdzie czas zadośćuczynienia.

Adrienne von Speyr, w uważanej przez wielu za klasykę książce „Spowiedź”, stwierdza: „Idący do spowiedzi grzesznik potrzebuje przygotowania. Jest grzesznikiem, a grzech osłabia lub uniemożliwia właściwe widzenie prawdy...”. Tu pojawia się pierwszy problem. Spowiednicy wiedzą, że to jest próg, przez który wielu penitentów nie potrafi przejść. Pojawiają się przy konfesjonale najwyraźniej pomijając ten ważny element, o którym Katechizm Kościoła Katolickiego mówi krotko, ale dobitnie: „Do przyjęcia sakramentu pokuty należy przygotować się przez rachunek sumienia, przeprowadzony w świetle słowa Bożego. Najbardziej nadają się do tego teksty, których należy szukać w katechezie moralnej Ewangelii i Listów Apostolskich: w Kazaniu na Górze i pouczeniach apostolskich”.
Rachunek sumienia to coś znacznie bardziej skomplikowanego i ważnego, niż tylko – jak to określił pewien licealista - „przygotowanie listy, którą się wyszepcze w ucho księdzu”. Rachunek sumienia, to spojrzenie na siebie w prawdzie. Zobaczenie, jakim się jest w rzeczywistości, a nie we własnych wyobrażeniach.

Jak to zrobić, skoro grzech przeszkadza? Trzeba się odwołać do widzenia z pewnością obiektywnego, do tego, jak widzi człowieka Chrystus. Trzeba pozwolić, aby słyszalny był ten głos, który co prawda stale nam towarzyszy, ale który z wielkim zaangażowaniem bywa przez ludzi zagłuszany – głos Boga w człowieku, czyli sumienie. Dobry rachunek sumienia jest możliwy tylko wtedy, gdy Pan udzieli nam coś ze swojego widzenia grzechu. Zatem przygotowanie się grzesznika do spowiedzi będzie polegało na tym, że swoje oddalenie i upadek będzie oceniał w Panu, w Nim też będzie widział oddalenie zaistniałe między nim a Bożą wolą i istotą.

To jest bolesne. Pozwolić, aby ktoś inny mnie oceniał. Aby ktoś inny dyktował reguły, według których dokonywana jest ta ocena. Człowiek, zwłaszcza człowiek współczesny, naprawdę cierpi, gdy ktoś mu mówi, co zrobił dobrze, a co źle. Odczuwa autentyczny ból, gdy musi patrzeć na siebie czyimiś oczami i nie znajduje w tym spojrzeniu aprobaty.

Pojawia się zresztą jeszcze jedna kwestia. Zagadnienie poczucia grzechu. Papież Jan Paweł II wielokrotnie zwracał uwagę, że w dzisiejszym świecie mamy do czynienia ze zjawiskiem zaniku poczucia grzechu. Jednak jego zdaniem to poczucie jest powiązane z poczuciem Boga, ponieważ wypływa ze świadomego stosunku łączącego człowieka z Bogiem jako jego Stwórcą, panem i Ojcem. Dlatego tak, jak nie można całkowicie wymazać poczucia Boga ani zagłuszyć sumienia, tak też nigdy nie da się zupełnie wymazać poczucia grzechu.

Jednak dopuszczenie do ponownej obecności tego poczucia w życiu przypomina zdrapywanie kamienia nazębnego. To paskudne uczucie. I bywa bolesne.

Nie wystarczy ujrzeć grzechy w ostrym świetle prawdy, trzeba je wyraźnie uznać za swoje i nabrać przekonania, że niczym nie da się ich usprawiedliwić. Trzeba uczciwie przyznać, otrzymaliśmy od Boga dostatecznie dużo wiary i miłości, żeby ich nie popełnić. Człowiek musi uznać złą wolę zawartą w jego grzechach, decyzję ich popełnienia i trwania w nich. Jeśli próbuje się z nich usprawiedliwić, sam stawia zaporę łasce i pozbawia się najlepszych jej skutków.

Robiąc rachunek sumienia można wpaść w jedną z dwóch skrajności.

Jedna polega na przesadnie skrupulanckim i buchalteryjnym podejściu do sprawy. We wspomnianej tu książce „Spowiedź” czyta: „Powinniśmy badać siebie samych tak długo, aż się nam wyraźnie ukażą zarysy winy. Ale należy się zatrzymać, jeśli dalsze poszukiwanie wydaje się już bezowocne — gdy zaczynamy się gubić w dociekaniach, gdy badamy nie tylko sam grzech i jego bezpośrednie okoliczności, ale niejako okoliczności tych okoliczności — w przeciwnym razie grozi nam niebezpieczeństwo popadnięcia w nowy grzech, a mianowicie w przecenianie własnego znaczenia”. Każdy skrupulat cierpi, ponieważ nie kończące się autoanalizy tylko człowieka obezwładniają, pozbawiają ufności i odbierają wiarę w moc łaski.

Drugą skrajnością jest robienie powierzchownego rachunku sumienia. Powierzchowność ta polega najczęściej na tym, że człowiek nie szuka zasad Bożych, lecz ocenia siebie według swoich własnych, które, niestety, od dawna już przystosowały się do powszechnego grzesznego stanu. Osądza siebie według zbyt rozluźnionych zasad otaczającego nas świata („wszyscy tak robią”); według formalistycznego, nie rozjaśnionego światłem Ewangelii obrazu spowiedzi albo według czysto zwyczajowego, schematycznego „rachunku sumienia”, który stosuje do każdej spowiedzi, nie pytając już o to, czy nie jest zbyt ostry lub stępiony. Tymczasem robiąc rachunek sumienia za każdym razem trzeba patrzeć na siebie tak, jakby się to czyniło pierwszy raz, bez wpadania w jakąkolwiek rutynę czy szablon. Wyrywanie się z rutyny, z wygodnych kolein, przydatnych sztuczek powoduje cierpienie, ale przecież sensem tego cierpienia jest osiągnięcie zbawienia.

Podczas rachunku sumienia umysł człowieka gromadzi przede wszystkim fakty i dąży do ich trzeźwej oceny. Konieczny jest tu możliwie najpełniejszy obiektywizm. Grzechów nie powinno się odczuwać tylko jako bliżej nie określone obciążenie; należy zbadać i ustalić ich liczbę, ciężar i okoliczności. Trzeba być surowym, ale uczciwym wobec Boga i wobec siebie. Uznać popełnione zło, ale nie udawać, że obce jest człowiekowi dobro. Trzeba Zauważyć jeśli od ostatniej spowiedzi udało się pod jakimś względem osiągnąć poprawę.

W człowieku, który przygotowuje się dobrze do spowiedzi pojawia się tęsknota za Bogiem. Oddalenie od Niego okazuje się czymś bolesnym i trudnym do zniesienia. Ona prowadzi do kolejnego, najważniejszego aktu podejmowanego przez penitenta – do żalu.

Na zakończenie pieśń JEZU CHRYSTE, PANIE MIŁY. Posłuchaj

Bez cierpienia?


Kazania pasyjne 2004

Film Mela Gibbona „Pasja” jest przesycony cierpieniem. Cierpi nie tylko Jezus. Cierpi mnóstwo innych postaci. Cierpi Jego Matka, cierpią Jego uczniowie, Maria Magdalena, Szymon Cyrenejczyk, cierpi żona Piłata, sam Piłat zresztą też...

Bunt wobec cierpienia jest czymś naturalnym. To żadna sztuka sprzeciwiać się cierpieniu. Mnóstwo różnych ideologów tworzyło iluzje świata bez cierpienia. Żadna się nie nadawała do realizacji. Wręcz przeciwnie, próby wprowadzenia w życie niektórych z nich nie tylko nie zmniejszały ilości cierpienia na świecie, ale je pomnażały.

Człowiek cierpi na wiele sposobów. Nie tylko wtedy, gdy jest chory, gdy ktoś lub coś powoduje u niego ból fizyczny. Nie jest nadużyciem stwierdzenie, że cierpienie stanowi element człowieczeństwa. Chociaż – czym trzeba pamiętać – cierpią nie tylko ludzie. Jednak ludzkie przeżywanie cierpienia jest wyjątkowe.

Rozróżnia się cierpienie fizyczne i moralne. „Rozróżnienie to przyjmuje za podstawę dwoisty wymiar ludzkiego bytu, wskazuje na pierwiastek cielesny i duchowy jako bliższy czy też bezpośredni podmiot cierpienia” – tłumaczy Jan Paweł II w Liście apostolskim „Salvifici doloris”. Cierpienie moralne jest czymś więcej niż tylko „bólem psychicznym”. Jest „bólem duchowym”.

Kiedy cierpi człowiek? Najprostsza odpowiedź brzmi: gdy doznaje zła. Zetknięcie ze złem wywołuje ból – fizyczny, psychiczny, duchowy. Niezależnie od tego, czy źródłem zła jest człowiek, czy też czynniki całkowicie od niego niezależne. Cierpienie wywołane trzęsieniem ziemi i wojną jest porównywalne, chociaż źródło zła dotykającego konkretnego człowieka jest radykalnie różne.

Niektórzy twierdzą, że człowiek musi się zgadzać na cierpienie, że skoro Bóg je dopuszcza, to nie należy się cierpieniu przeciwstawiać, dążyć do jego usunięcia lub umniejszenia.

To bzdura. Chrześcijaństwo nie jest religią cierpiętników. Bogu wcale nie zależy na tym, aby nieustannie zadawać każdemu cierpienie. Chrystus chodząc po ziemi wiele razy wyzwalał ludzi z cierpienia. Nie tylko, gdy byli chorzy. Na przykład, wskrzesił młodzieńca z Nain, bo cierpiała jego matka.

A jednak na każdym kroku, w każdym zakątku świata spotykamy ogrom ludzkiego cierpienia...

Przyczyną wielu cierpień są ludzie. Czasami zadają innym ból nieświadomie, niejednokrotnie powodują cierpienie wbrew swej woli. Jednak bardzo często w doprowadzenie innych do cierpienia wkładają wiele świadomego wysiłku. Chcą bólu innych. Chcą widzieć łzy, bezradność, rozpacz.

Wielu dużo mówi przeciwko cierpieniu. Stawiają pytania o cierpienie. Nie wszyscy pamiętają, aby postawić także to pytanie: Ile cierpienia ja powoduję?

Przyjęcie cierpienia


Kazanie pasyjne 2005

Świat pełen jest ludzkiego cierpienia. Lecz gdzie szukać jego początku? Najpierw w samym sobie.
Cierpienie nie jest sensem życia człowieka. Niezależnie od tego, czy jest katolikiem czy nie. Człowiek rodzi się, aby być szczęśliwym. Po to został stworzony przez Boga. Do szczęścia.
Jak wobec tego, jeśli w moim życiu pojawia się cierpienie, mam zareagować? Co mam zrobić? Uciec? Schować się przed nim? odepchnąć najdalej jak potrafię? Walczyć z nim wszelkimi dostępnymi metodami? To niesłychanie ważne pytania, które trzeba sobie zadawać nie dopiero w spotkaniu z bólem, ale wcześniej, bo cierpienie niemal zawsze pojawia się niespodziewanie, nagle, wtedy, kiedy jest się na nie najmniej przygotowanym.
Szpital w jednym z polskich miast. Chirurgia. Sala pierwsza po lewej od wejścia. Sześć łóżek, wszystkie zajęte. Kobiety z różnymi dolegliwościami czekają na operacje. Skarżą się, opowiadają sobie wzajemnie co je boli, jak długo już cierpią, ilu lekarzy odwiedziły, o tym, jak nieskuteczne było dotychczasowe leczenie. Najgorzej jest w nocy. Zwłaszcza jedna strasznie jęczy, niemal krzyczy, przewraca się na skrzypiącym łóżku tak często, że budzi pozostałe pacjentki. Ich rodziny odwiedzające niemal bez przerwy, również obnoszą się z cierpieniem. Robią mnóstwo zamieszania, wypytują lekarzy i pielęgniarki, poprawiają poduszki...
Wśród tych sześciu kobiet tylko jedna zachowuje się inaczej. Czy dlatego, że po wylewie, którego doznała dwadzieścia lat temu, praktycznie nie może się ruszać? Nadal jedną połowę ciała ma całkowicie unieruchomioną. Ale mówić może. Ona jednak nie narzeka, nie skarży się. Wręcz przeciwnie. Dodaje otuchy pozostałym chorym. Pomaga. Dzieli się napojami. Pociesza rodziny. Pogodnie opowiada o swoim mężu i dzieciach. Jej bliscy zachowują się podobnie. Są uśmiechnięci, chętnie pomagają wszystkim. Szokujący kontrast.
Zwłaszcza z reakcją kogoś z krewnych innej pacjentki. Po wyjściu na korytarz córka kobiety czekającej na jakiś drobny zabieg mówi do męża: „Gdyby moją matkę to spotkało, to nie wiem, co bym zrobiła. Jak można przez dwadzieścia lat tak żyć? I po co?” Mąż popatrzył na nią z przestrachem. „Pomyśl, że ona jak dostała wylewu była młodsza od ciebie i ode mnie”. „Wolałabym się zabić, niż tak cierpieć” mówi kobieta, z całych sił naciskając guzik windy.
Lepiej umrzeć, niż cierpieć? Czy człowiek ma prawo zakończyć swoje życie, aby uniknąć bólu? Czy śmierć zawsze jest wyzwoleniem od cierpień? Jest wyzwoleniem od cierpień życia doczesnego, tutaj, na ziemi. Ale może być początkiem znacznie gorszych.
Wspomniana pacjentka szpitala, pytana dlaczego się nie skarży, nie narzeka, leczy się, ale nie traktuje swej choroby jak największego nieszczęścia, jako tragedii życiowej, odpowiedziała po prostu: „Zgodziliśmy się wszyscy, ja, mój mąż, moje dzieci, przyjąć nasze cierpienie. Przecież nie tylko ja cierpię. Oni czasami cierpią bardziej ode mnie”.
Czy można przyjąć cierpienie? Przyjęcie kojarzy się przecież z czymś dobrym, z czym pozytywnym. Przyjmujemy życzenia, przyjmujemy gości, przyjmujemy prezenty. Przyjmujemy dary. Zgadzamy się je wziąć, włączyć do naszego życia.
Ale przyjmować cierpienie, ból?
Zmarła dziesięć lat temu w opinii świętości siostra Maria Alfonsa Bruno ze zgromadzenia Sióstr Służebnic Wynagradzających od Najświętszego Serca Jezusa ułożyła zdumiewający tekst, który nazwała „Credo cierpienia”. Zaczyna się on następująco:
„Wierzę w cierpienie jako dar Boży.
Wierzę w jego niezmierną wartość, ponieważ sam Jezus użył go jako najwyższego aktu miłości i wynagrodzenia.
Wierzę w cierpienie przyjęte jako środek zbawienia i uświęcenia siebie i innych.
Wierzę w cierpienie, pachnące kadzidłem modlitwy, które otwiera niebiosa i jest pocieszeniem dla Serca Boga...”.
Czy cierpienie, które jest przecież złem, może być darem Bożym? Przecież Bóg jest Miłością, jest samym dobrem. Przecież Bóg nie może dawać zła. Może je najwyżej dopuszczać! Jakże więc można mówić, że cierpienie jest darem Boga? A czy darem Bożym jest ludzkie życie? Z całą pewnością.
Cierpienia należą do całości życia człowieka po grzechu pierworodnym. Nie dadzą się z niego całkowicie wyeliminować, mimo wielkiego postępu nauki i rozwoju ludzkości. Dlatego zawsze staje przed człowiekiem pytanie o przyczynę i sens choroby, cierpienia i śmierci. W chorobie doświadcza różnego rodzaju cierpienia: fizycznego, psychicznego i moralnego. Stawiają one pod znakiem zapytania jego szczęście i rzutują na całą jego egzystencję. Ciężka choroba, jakieś nieszczęście radykalnie zmienia dotychczasowy styl jego życia, powodując zupełnie nową sytuację, w której musi on znaleźć swoje miejsce i zająć w wobec niej określoną postawę. Poważne cierpienie jest dla chrześcijanina próbą. Próbą wiary. Próbą nadziei. Próbą miłości.
Znam człowieka, którego spotkało wielkie nieszczęście. W wypadku zginęła najbliższa mu osoba, którą - jak mówił - kochał wielką miłością. Po tej stracie zamknął się w sobie. Zaczął unikać ludzi. Przestał chodzić do kościoła. Przestał się modlić. Uznał, że Bóg zrobił mu krzywdę. Ze swojego cierpienia zbudował mur, którym odgrodził się od świata, od innych ludzi. Dziś jest zgorzkniałym, głęboko nieszczęśliwym człowiekiem, który rozsyła nawet do nieznajomych maile, zawierające groźby, obraźliwe słowa, nienawiść. Gdy opowiedziałem o nim pewnemu dominikaninowi z wielkim życiowym i duszpasterskim doświadczeniem, powiedział krótko: „On tej osoby wcale nie kochał. Gdyby tego kogoś kochał, nie skupiłby się całkowicie na własnej stracie. Cierpi, bo jest w tej kwestii egoistą”.
Zapytał mnie ktoś niedawno: „Czy mogę nie przyjąć cierpienia? Czy mogę się nie zgodzić na ból? Czy mogę z nimi walczyć ze wszystkich sił?” Odpowiedziałem: „A co zrobił Jezus?”. Jak postąpił w decydującej chwili w Ogrodzie Oliwnym?
Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich tak opowiedziała swoją wizję tego wydarzenia: „Po ukończeniu przedstawiania męki, znikli Aniołowie, znikły i obrazy, a Jezus upadł na twarz jak konający. Krwawy pot gwałtowniej jeszcze niż przedtem spływał z Niego, przeciekając nawet w niektórych miejscach przez żółtą szatę, w którą był ubrany. W grocie panowała teraz ciemność.
Wtem spłynął w powietrzu ku Jezusowi Anioł, większy, o wyraźniej szych kształtach i bardziej podobny do zwykłego człowieka, niż poprzedni Aniołowie. Ubrany był w długą, powiewną suknię kapłańską, ozdobioną frędzlami, przed sobą trzymał w rękach małe naczynie, podobne kształtem do kielicha używanego przy udzielaniu Komunii Świętej. W jego wnętrzu unosił się mały, owalny, świecący czerwono kąsek jakiegoś owalnego pokarmu. Anioł, unosząc się przed Jezusem, wyciągnął ku Niemu prawą rękę i podał Mu do ust ów świecący kąsek i dał Mu się napić ze świetlistego kielicha, po czym zaraz zniknął.
Jezus wychylił więc dobrowolnie kielich swych cierpień i otrzymał wzmocnienie na duchu, po czym pozostał jeszcze kilka minut w grocie na modlitwie dziękczynnej. Smutny był wprawdzie, ale już tak nadnaturalnie wzmocniony, że bez trwogi i niepokoju mógł śmiałym krokiem pójść do uczniów. Był jeszcze blady i mizerny, ale postawę miał już prostą, krok pewny. Chustką od potu Jezus osuszył twarz i otarł nią głowę; włosy mokre jeszcze były od potu i krwi, i pozlepiane w kosmyki.
Wreszcie opuścił grotę. Na księżycu znać jeszcze było jak przedtem owe dziwne plamy i kółko, ale światło jego i gwiazd wydawało się teraz naturalniejsze, nie takie jak przedtem, kiedy Jezus przechodził w grocie te straszne trwogi”.
Człowiek, którego spotka cierpienie, zwraca się ku Bogu. Może jednak wybrać kilka dróg. Może się obrazić na Boga. Może mieć do Niego pretensje. Może z Nim zacząć walczyć.
To prawda, że człowiek może nie przyjąć cierpienia. Jest wolny. Może się na nie zgodzić. Może powiedzieć Bogu, który je dopuszcza (bo powtórzmy to raz jeszcze, nie jest jego sprawcą. Początek cierpienia jest zawsze w grzechu), może powiedzieć „nie”. Ale to nie będzie tylko powtórzeniem, potwierdzeniem, umocnieniem tego „nie”, które po raz pierwszy zostało powiedziane w raju. Będzie pomnażaniem zła i cierpienia. Walcząc ze wszystkich sił ze swoim cierpieniem, będzie sprawiał, że inni będą bardzo, bardzo cierpieć.
Człowiek, którego spotyka cierpienie, może też zwrócić się do Boga w modlitwie. Celem modlitwy człowieka cierpiącego może być prośba o przyjęcie bólu w duchu wiary i poddania się woli Bożej. Oczywiście można też modlić się o ulgę w cierpieniach, o zmniejszenie bólu. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem, że fundamentem tej modlitwy będą słowa Jezusa wypowiedziane w Ogrójcu: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 22,42)
 

Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju


Kazanie pasyjne 2006 - ks. Tomasz Jaklewicz

Kolejne słowo Jezusa z krzyża. Tym razem skierowane do konkretnego człowieka, do skazańca konającego na sąsiednim krzyżu. Historia nazwała tego człowieka Dobrym Łotrem. Jezus podarowuje mu słowo najwspanialszej obietnicy: „Dziś ze mną będziesz w raju”. „To słowo wnika w serce łotra i przemienia ogień piekielny jego konania w oczyszczający płomień Bożej miłości” (K. Rahner). Słowo Jezusa przemienia złoczyńcę w świętego.

To skandal!

Jezus konający na krzyżu, całkowicie opuszczony znajduje w sobie miejsce dla cudzego cierpienia. Wprowadza do nieba złoczyńcę. To co się wydarzyło między Dobrym Łotrem a Jezusem ukazuje nam ważną prawdę wiary. W niebie można się znaleźć tylko z Chrystusem i tylko przez Niego, tylko wtedy, kiedy jest się z Nim w jedności. Słowo Jezusowej obietnicy uświadamia nam raz jeszcze potęgę Bożej miłości, wszechmoc Bożej łaski. Dla Boga nigdy nie jest za późno, by uratować człowieka. Bóg nie chce zguby człowieka, chce jego ocalenia.
W historii Dobrego Łotra spełniała się Jezusowa przypowieść o robotnikach najętych do pracy w winnicy. Wszyscy oni otrzymali po jednym denarze zapłaty: i ci najęci z samego rana i ci, którzy załapali się do pracy dopiero wieczorem i przepracowali tylko godzinę. Po ludzku to niesprawiedliwe. Dlatego ci, którzy przepracowali cały dzień w skwarze, domagają się większej zapłaty. Właściciel winnicy odpowiada protestującym robotnikom: „Przyjacielu! Nie krzywdzę cię. Czy nie umówiłeś się ze mną o jednego denara? Weź więc swoją zapłatę i odejdź. Chcę zapłacić temu ostatniemu tyle samo, co tobie. Czy nie mogę uczynić ze woja własnością tego, co chcę? Dlaczego patrzysz zazdrosnym okiem na to, że jestem dobry?” (Mt 20,13-15).
Przyznajmy to szczerze. Nie podoba się nam wcale taka sytuacja, że za tak różną pracę właściciel winnicy daje taką samą zapłatę. Czy nie za łatwo dostał się do nieba Dobry Łotr? „Ktoś taki nie może się przecież dostać do nieba równie szybko jak wytrwali pokutnicy, jak święci, którzy nie robili nic innego jak tylko uświęcali swoje ciało i duszę i czynili je godnymi świętego Boga!” (K. Rahner) Czy po to staramy się żyć uczciwie, pracujemy, męczymy się, cierpimy, by w ostatecznym rozliczeniu zostać zrównanym z jakimś nawróconym rzezimieszkiem? Ewangelia bywa bulwersująca. Wywraca wiele ustalonych reguł. Burzy porządek naszego myślenia. „Ostatni będę pierwszymi, a pierwsi ostatnimi” (Mt 20,16). W niebie spotkamy także złodzieja czy nawet mordercę.
Krzyż Jezusa obnaża wiele ukrytych ciemności, do których sami przed sobą nie chcemy się przyznać. Egoizm, zazdrość i zawiść, ukryte są często za fasadą domagania się sprawiedliwości. Tak zwana walka o sprawiedliwość bywa w istocie walką o więcej dla siebie! Domaganie się sprawiedliwej kary bywa podszyte pragnieniem zemsty, rewanżu, satysfakcji, że ktoś dostał wreszcie za swoje. Nieraz takiej właśnie sprawiedliwości oczekiwalibyśmy od samego Boga! Jednak myśli Jego nie są myślami naszymi. „Jak niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi” (Rz 11,33). „Miłosierdzie góruje nad sądem” (Jk 2,13).

Nic mi się nie należy

Nie zazdrośćmy Dobremu Łotrowi, niech nas nie oburza Boże miłosierdzie. Niebo jest nade wszystko darem Boga. Jeżeli postrzegamy wieczne szczęście w pierwszym rzędzie jako nagrodę za dobre sprawowanie, popełniamy błąd. Wchodzimy wtedy logikę handlu: „Ja Ci Boże daję tyle, a Ty mi za to dasz tyle”. Stąd już tylko krok do stwierdzenia, że to mi się właściwie należy. Zaczniemy jak pracownicy winnicy targować się z Bogiem o swoje.
Prawda jest taka, że nic mi się nie należy. Niebo, powtórzmy to raz jeszcze, jest nade wszystko łaską – łaską miłości darowanej człowiekowi przez Boga. Ta łaska została nam dana przez Chrystusa. On „otworzył” nam niebo przez swoją śmierć i zmartwychwstanie. Niebo jest łaską wspólnoty z Chrystusem, być w niebie oznacza być z Chrystusem. Ewangeliczny denar, zapłata za pracę w winnicy to nic innego jak właśnie miłość Boga podarowana nam w Chrystusie. A On kocha każdą i każdego całą mocą swojej miłości. Daje siebie całkowicie. Miłości nie da się przeliczać na pieniądze. W miłości nie ma handlu, nie ma targowania się, kto komu, ile dał czy ile komu się należy. Miłość daje po prostu wszystko. Tak właśnie kocha Bóg.
Jest taka współcześnie ułożona przypowieść o pewnej pani, która dostała się przed drzwi prowadzące nieba. Św. Piotr poinformował ją, że aby mogła wejść do środka musi zgromadzić 1000 punktów. Kobieta zaczęła wymieniać swoje zasługi. „Chodziłam co tydzień do kościoła”. Usłyszała: „należy się za to 5 punktów”. „Modliłam się codziennie” – „Pięć punktów”. „Pomagałam ubogim” – „Pięć punktów”. „Żyłam w zgodzie z mężem” – „Pięć punktów”. Po kilku minutach kobieta uzbierała ledwo 40 punktów. Przeraziła się. Kiedy już nie wiedziała, co powiedzieć zawołała: „Jezu, ratuj!”. I wtedy usłyszała: „1000 punktów”. Drzwi nieba otworzyły się przed nią.
Nie wyciągajmy stąd wniosku, że nasze uczynki są całkowicie nieważne. Wiara bez uczynków byłaby martwa. Dobry Łotr uznał własny grzech i zwierzył siebie Jezusowi – „Wspomnij na mnie”. To był jego największy uczynek. Tyle wystarczyło. Każdy z nas ma historię swojej wiary, ma swoją drogę do nieba. Niebo jest w tym sensie „nagrodą”, bo otrzyma je każdy, kto wejdzie na tę drogę, nawet w ostatniej chwili. Podstawowe drogowskazy są dwa: pokorne uznanie grzechu i całkowite zdanie się na miłosierdzie Boga. Niebo jest niepowtarzalną wspólnotą z Bogiem, komunią z Chrystusem. Ta wspólnota zaczyna się tu na ziemi, tu wrasta, dojrzewa. Nasze dobre uczynki są zawsze odpowiedzią na Bożą miłość. Są konsekwencją komunii z Chrystusem, otwarcia się na Bożą łaskę. Jego miłość jest zawsze pierwsza.

Nigdy nie jest za późno

Słowa Jezusa do Dobrego Łotra pokazują dobitnie prawdę, że dla Boga nigdy nie jest za późno. Nie ma sytuacji bez wyjścia, nie ma ludzi przegranych. Nie ma takiego dna, z którego Chrystus nie mógłby wyciągnąć człowieka. Prawosławny teolog Evdokimov pisze: „Niezależnie od tego, jak głębokie jest piekło, w którym ludzie się znajdują, jeszcze głębiej znajduje się oczekujący Chrystus. Tym czego wymaga od człowieka nie jest cnota, moralizm, ślepe posłuszeństwo, ale krzyk zaufania i miłości z głębin jego piekła. Człowiek nie powinien nigdy popadać w rozpacz, może wpadać tylko w Boga, a Bóg nie rozpacza nigdy”.
Prawosławni mówią nieraz o szalonej miłości Boga do człowieka. Benedykt XVI pisze w swojej pierwszej encyklice o tym, że Jezus kocha człowieka z całą pasją właściwą prawdziwej miłości. Ta miłość jest niestrudzona w docieraniu do człowieka. Niestrudzona w poszukiwaniu zagubionej owcy, utraconej drachmy, w wyczekiwaniu na syna marnotrawnego.
Słowa Jezusa wypowiedziane do nawróconego łajdaka, pobudzają do refleksji, jak często przekreślamy innych ludzi. Nieraz już sam wygląd sprawia, że myślę o kimś, jeśli nie z pogardą, to przynajmniej z lekceważeniem. Ilu ludzi ja sam uważam za przegranych? Ile razy powiedziałem komuś „nie masz szans, nie uda ci się, daj sobie spokój”. Ile razy moje docinki, żarty, kpiny, szyderstwo zabiły w kimś nadzieję? Zwróćmy uwagę, Jezus mówi: „będziesz ze mną”. Akcentuje prawdę o relacji z człowiekiem, o więzi. Jestem z tobą i pozostanę z tobą, wyprowadzę cię z tego dna. Naśladować Jezusa, oznacza więc budowanie więzów z tymi, którzy po ludzku przegrali. Nie da się tego robić w białych rękawiczkach, z bezpiecznego dystansu. Trzeba zejść na poziom odtrąconych, osądzonych, wyrzuconych na margines. Że sam jest sobie winien, że zasłużył itd.? Być może tak, być może nie miał tych szans, co ty. To wszystko jednak nie ma znaczenia. To nie miało znaczenia dla Jezusa. Dla Niego liczyło się tylko to, że człowiek na dnie nadał sygnał SOS. Wokół nas żyje wiele łotrów. Mogą odrzucić podaną dłoń, to prawda. Jak ów drugi łotr. Ale tego nie można z góry zakładać, tego nikt z nas nie wie. Do nas, uczniów Jezusa należy próbować docierać do nich z współczuciem, z nadzieją, z obecnością, ze słowem: jestem z tobą, możesz wygrać jeszcze swoje życie.
Bywa i tak, że człowiek przekreśla sam siebie. Że sam na siebie wydaje wyrok skazujący. Powodów może być wiele. Cierpienie ponad siły, utrwalony grzech, nałóg, brak miłości, samotność nie do wytrzymania. Kiedy lecisz na dno, pamiętaj, że nie jesteś sam. Jezus jest z tobą, przybity do krzyża obok. Właśnie dlatego współcierpiący, aby mógł nieść ci pomoc. Wystarczy tylko spojrzeć na Niego, wyszeptać: Jezu, ratuj! „Nie takiego bowiem mamy najwyższego kapłana, który by nie mógł współczuć nam w słabościach. Przeciwnie, podobnie jak my doświadczył On wszystkiego – prócz grzechu. Śmiało więc zbliżmy się do tronu łaski, aby otrzymać miłosierdzie i znaleźć łaskę w stosownej chwili” (Hbr 4,15-16).
Ta chwila stosowna dla spotkania z Bożą łaską, to nieraz chwila po ludzku najgorsza, najbardziej przeklęta. Chwila, w której ludzka pycha zostaje starta, kiedy człowiek sam nie potrafisz już nic. Wtedy zostaje tylko Chrystus, czyli niebo się otwiera.
Modlitwa: Drogi Jezu! Nędzny złoczyńca prosi Cię pomoc. Obiecujesz mu raj. Jesteś sam bezgranicznie opuszczony, a jednak zajmujesz się innymi. Twoje słowo przemienia złoczyńcę w świętego. Panie! Daj mi zrozumieć, że dla Ciebie nigdy nie jest za późno. Nie wolno mi ani siebie, ani innych uważać za przegranych. Chcę pamiętać, że niebo jest bardziej Twoim darem niż moją zasługą. Oby w chwili mojej śmierci był przy mnie Twój krzyż. Obym usłyszał: „będziesz ze Mną”.

Judasz - gdy sumienie jest chore


Kazanie pasyjne 2007 - Ks. Artur Stopka

„Gdzie on ma sumienie?” - pytają ludzie patrząc ze zgrozą na kogoś, kto popełnia dużo zła. Niektórzy się zastanawiają nad przypadkami wielkich zbrodniarzy. Pytają: Czy Hitler miał sumienie? Czy Stalin miał sumienie? Czy wielokrotny morderca i gwałciciel pokazywany w telewizji miał sumienie? Pada też pytanie: „A co z sumieniem Judasza?”.

Dobrze słuchać

W rozważaniach pasyjnych nie może zabraknąć postaci Judasza. Po ludzku sądząc, to on stoi u początku drogi Jezusa na krzyż. To on dla kilku groszy w imię zawiedzionych nadziei zdradził swojego Mistrza. Zdradził kogoś, przez kogo został wybrany do pełnienia wyjątkowej misji Apostoła. Zdradził Bożego Syna, który obdarzył go zaufaniem i włączył do grona Dwunastu. Co się dzieje z sumieniem człowieka, który dokonuje zdrady? Co się dzieje z sumieniem człowieka, który zdradza swoją żonę, swojego męża? Co się dzieje z sumieniem człowieka, który zdradza i porzuca swych najbliższych? Co się dzieje z sumieniem człowieka, który zawodzi zaufanie swoich przyjaciół? Najlepiej szukać odpowiedzi na te pytania stając pod krzyżem, patrząc na krzyż niczym w lustro, które mówi prawdę o człowieku. Spojrzenie na ukrzyżowanego Chrystusa ma moc poruszania sumień.

Sumienie jest sądem rozumu, dzięki któremu człowiek wie, czy konkretny czyn jest dobry czy zły. Przez sąd swego sumienia człowiek postrzega i rozpoznaje nakazy prawa Bożego. „Sumienie jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa” - przypomnieli ojcowie Soboru Watykańskiego II.

Skoro tak, to dlaczego mówi się, że niektórzy mają chore sumienie? Moralista ks. Paweł Bortkiewicz wyjaśnia: „Na podkładzie sumienia jako zdolności wartościowania i jako sądu wartościującego rozwija się sumienie jako sprawność”. Sprawność, czyli umiejętność odczytania sądu. Sąd sumienia jest zawsze właściwy. Ale jego odczytanie przez człowieka może być prawidłowe albo błędne. U Judasza sumienie wydawało tak samo dobry osąd, jak u wszystkich. Ale on źle ten osąd odczytywał i przez to stał się przyczyną cierpienia Jezusa.

W zaparte

Judasz już wcześniej sprawiał, że Chrystus cierpiał, dowodząc równocześnie, że w sposób chory odczytuje głos swego sumienia. To on przecież miał pretensje, że cenny olejek został wylany na nogi Jezusa, a nie sprzedano go, by rozdać pieniądze ubogim. Ten jego zarzut brzmi bardzo podobnie do głosu katolików zgorszonych bogactwem świątyń albo zbyt uroczystą oprawą liturgii. Ewangelista Jan wskazuje od razu przyczynę zachowania Judasza: „Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano”. Judasz trwał w złych uczynkach i to sprawiało, że jego sumienie było coraz bardziej chore, że coraz błędniej rozumiał to, co ono mu mówiło.

Jezus kilka razy próbował obudzić sumienie Judasza. I za każdym razem ponosił bolesne niepowodzenie. W czasie Ostatniej Wieczerzy powiedział wprost, że wie o planowanej zdradzie. Jakie cierpienie musiała Mu sprawić reakcja Judasza, który słysząc słowa Chrystusa „Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził” bezczelnie zapytał „Czy nie ja, Rabbi?”. Czy nie odwołaniem się do sumienia Judasza było swoiste Jezusowe ponaglenie, aby poszedł już zrealizować swój niecny plan?

Co czuł Jezus, gdy widział, że jeden z Jego wybranych Apostołów idzie w zaparte? Zapewne ten sam ból, który czuje każdy człowiek, gdy jest okłamywany przez kogoś, komu ufa, gdy widzi, jak ktoś, kogo kocha, na kogo liczy, z uporem brnie w zło i nie reaguje na żadne ostrzeżenia. Ten sam ból, który odczuwają rodzice, gdy ich ukochane dziecko kłamie, wpada w złe towarzystwo, łamie zasady, które starali mu się wpoić.

Raz jeszcze Chrystus podjął próbę poruszenia Judaszowego sumienia. W Ogrójcu idącego na czele zgrai z mieczami i kijami Judasza nazwał przyjacielem i zapytał wprost, jakby po raz ostatni pomagał mu zajrzeć w sumienie „Po coś przyszedł?”. I z bólem dopytywał: „Pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?”.

Ale Judasz nie reagował. Jego sumienie nie mogło się przebić, przytłoczone wieloletnim przywiązaniem do zła, do przekonania o własnej doskonałości. Uważał, że sumienie niczego mu nie wyrzuca, bo on po prostu nie chciał go słuchać.

Sumienie to nie wróg

Ale do czasu. Judasz jest przykładem, że sumienia nie da się całkowicie zagłuszyć. I że cierpienie Jezusa ma moc poruszania sumień. W pełnych mroku dziejach Judasza pojawia się chwila jasna i budząca dla niego nadzieję. Okazuje się, że Judasz nie poszedł wcale świętować swojej zdrady. Był świadkiem tego, co się dalej z Jezusem działo. Widział upokorzenia, jakie spotkały Chrystusa u arcykapłana. I zrozumiał, że wydał niewinnego człowieka na śmierć, że stał się częścią spisku. Ewangelista Łukasz opisuje przebudzenie Judaszowego sumienia: „Judasz, który Go wydał, widząc, że Go skazano, opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną”. To brzmi jak szczęśliwe zakończenie. Grzesznik pojął ogrom zła, które uczynił, zaczął żałować, wyznał swój grzech, odrzucił korzyść, jaką z popełniania zła odniósł. Postąpił tak, jak dziś postępujemy przyjmując sakrament pokuty i pojednania. Wszystko powinno się skończyć dobrze. A jednak się nie skończyło. Czegoś zabrakło.

Zabrakło przebaczenia. Judasz potrzebował świadomości, że jego grzech został mu odpuszczony. Był przecież jako Apostoł wiele razy świadkiem odpuszczania przez Jezusa grzechów. Ale nie poszedł do Jezusa. Jego sumienie co prawda przebiło się przez długotrwały mur milczenia, ale nie na tyle, aby po latach fałszowania jego wskazań zdołał w pełni mu się podporządkować. Poszedł więc szukać jakiejś namiastki przebaczenia, czy choćby tylko zrozumienia u współuczestników swego grzechu. Nie chciał z popełnionym przez siebie złem pozostać sam. Lecz arcykapłani i starsi nie zamierzali dopuścić do głosu swoich sumień. Dlatego wyznanie winy przez Judasza skwitowali krótko: „Co nas to obchodzi? To twoja sprawa”. Nie dali mu nadziei, której potrzebował. Zabili jej iskierkę, która pod wpływem gwałtownego poruszenia sumienia zaczęła się w nim rodzić.

Judasz z chorym, latami utrzymywanym w uśpieniu sumieniem, widząc ogrom zła, jakiego się dopuścił, popadł w rozpacz. Nie on jeden w ten sposób reaguje na wyrzut sumienia. Rozpacz niejednokrotnie jest reakcją ludzi, którzy nagle doznają poruszenia sumienia i widzą, jak wiele złego uczynili. Zaczynają się na nim skupiać. Niczego poza nim już w swym życiu nie widzą. A przede wszystkim wydaje im się, że z tym całym złem pozostali całkowicie sami, że nikt im nie jest w stanie pomóc.

Co prawda Judasz wreszcie dopuścił swoje sumienie do głosu, ale potraktował je jak wroga. Patrzył w nie, ale widział obraz, jak w krzywym zwierciadle, bo oduczył oczy i uszy swego serca jasnego i prostego przyjmowania tego, co mówił mu głos sumienia. Fałszując nieustannie jego wskazania, nie poradził sobie bez czyjejś pomocy. Jedyne, co do niego docierało, to przekonanie, że dalej nie chce żyć tak, jak dotychczas. A ponieważ wydawało mu się, że nie jest w stanie zmienić swego życia, postanowił je zakończyć. Znów postąpił wbrew swojemu sumieniu.

Zło potrafi człowieka zafascynować. Wciąga i zniewala. I nie chce łatwo oddać raz zdobytego człowieka. Zagłusza jego sumienie, fałszuje je, rozszerza, zawęża, podrzuca skrupuły, które zło stawiają na pierwszym miejscu, zmienia hierarchię wartości. Wyrwać się z tej fascynacji jest niesłychanie trudno. Trzeba pomocy. Jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji niż był Judasz. Mamy sakrament pokuty i pojednania. Nie brak też ludzi, którzy pomagają grzesznikowi, którego ruszyło sumienie, podtrzymać nadzieję. Nie musimy wpadać w rozpacz. Ona dodaje Jezusowi cierpień.


Modlitwa: Panie Jezu, zdradzony przez Judasza, pomóż mi słuchać mojego sumienia w każdej sytuacji. Nie dopuść, aby stałe lekceważenie jego głosu w sprawach drobnych zaowocowało zafałszowaniem w kwestiach ważnych. A gdy odkryję ogrom popełnionego przeze mnie zła, chroń mnie przed rozpaczą.

Będziesz zdrajcą


Kazanie pasyjne 2008

Gdy cierpimy mamy tendencje do skupiania się na sobie. Chcemy, aby wszyscy wokoło nami się zajmowali i często chcielibyśmy być zwolnieni z zatroskania o innych. A jeśli jednak ktoś podejmuje wysiłek i przekraczając własne cierpienie pochyla się nad innym człowiekiem, mówimy o heroizmie. A jak wiadomo, heroizm nie jest obowiązkowy. A czy jest obowiązkowe ratowanie człowieka przed popełnieniem zła? Jak pogodzić taką prewencję z nieograniczaniem wolności człowieka? I czy próba uchronienia kogoś przed popełnieniem grzechu jest aktem miłosierdzia?

Wszystkie te pytania nabierają szczególnej aktualności, gdy z perspektywy współczesnego człowieka, człowieka XXI wieku, patrzymy na szokujące wydarzenie, które miało miejsce w Wieczerniku. Odnotowali je w różnej formie wszyscy czterej ewangeliści, ale najbardziej jednoznacznie przedstawił je św. Mateusz:

„W pierwszy dzień Przaśników przystąpili do Jezusa uczniowie i zapytali Go: Gdzie chcesz, żebyśmy Ci przygotowali Paschę do spożycia? On odrzekł: Idźcie do miasta, do znanego nam człowieka, i powiedzcie mu: Nauczyciel mówi: Czas mój jest bliski; u ciebie chcę urządzić Paschę z moimi uczniami. Uczniowie uczynili tak, jak im polecił Jezus, i przygotowali Paschę. Z nastaniem wieczoru zajął miejsce u stołu razem z dwunastu . A gdy jedli, rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was mnie zdradzi. Bardzo tym zasmuceni zaczęli pytać jeden przez drugiego: Chyba nie ja, Panie? On zaś odpowiedział: Ten, który ze Mną rękę zanurza w misie, on Mnie zdradzi. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził. Wtedy Judasz, który Go miał zdradzić, rzekł: Czy nie ja, Rabbi? Odpowiedział mu: Tak jest, ty”.

Można sobie wyobrazić atmosferę, jaka zapanowała wokół Wieczernikowego stołu, gdy z ust Jezusa padła ta niepokojąca zapowiedź, która równocześnie mogła zostać odebrana jako oskarżenie. Z biblijnych relacji widać, iż Apostołowie poczuli się wypowiedzią Chrystusa mocno dotknięci. Nie chcieli być jej adresatami. Nie czuli się jej adresatami. Z wyjątkiem jednego. Tego, który zdradzanie już rozpoczął, ale jeszcze nie sfinalizował. Judasza.

Po co Pan Jezus na chwilę przed ustanowieniem Eucharystii, a już po zadziwiającym pełnym miłosierdzia i pokory akcie umywania nóg, wygłosił tę zapowiedź zdrady? Czy po to, aby zdenerwować swoich Apostołów? Może po to, aby im uświadomić ich słabość i zdolność do wszelkich podłości? Może chciał nimi wstrząsnąć, obudzić z dobrego samopoczucia i przekonania o własnej znakomitości? Coś musiało być na rzeczy, skoro reagowali co prawda ze smutkiem, ale jednak z podkreśleniem siebie „Chyba nie ja?”. Nie ma w tej reakcji poczucia wspólnoty i obrony innych przed niesłusznym posądzeniem. Jest raczej myślenie „Oni może tak, ale ja? Nigdy”. Trzeba uczciwie przyznać, że uczestnicy Ostatniej Wieczerzy nie najlepiej wypadli w czasie tego egzaminu. Nie ma w nich miłosierdzia dla innych. Bez pardonu, aby odsunąć od siebie podejrzenie, dają do zrozumienia, że może się ono odnosić do innych.

Jednak Był w Wieczerniku, kto właśnie w tej chwili czynił wielki akt miłosierdzia, kto nie dbając o własne cierpienie, wyciągał rękę, aby ratować człowieka. Czynił to w sposób być może z naszego punktu widzenia drastyczny, ale czyż sytuacja tego człowieka nie była dramatyczna? Czy nie należało zastosować nadzwyczajnych środków i wyjątkowych metod, aby zawrócić go z fatalnej drogi, na której się znalazł?

Jezus czynił ostatni akt miłosierdzia wobec Judasza. Po raz ostatni dawał mu szansę. Czego oczekiwał? Nie wiemy. Przecież znał swoją misję, wielokrotnie zapowiadał, że będzie odrzucony przez lud, że będzie cierpiał, że zostanie zabity. Judasz ze swoją zdradą wydaje się logicznym i – patrząc z perspektywy dwudziestu wieków – niezbędnym elementem mających się dokonać wydarzeń. Możemy sobie dzisiaj myśleć, że gdyby on się wycofał i nie wskazał straży świątynnej Jezusa w Ogrójcu, pobierając za to skromną opłatę, to dzieje zbawienia potoczyłyby się inaczej, nie byłoby nie tylko zdrady, ale też aresztowania, sądu, biczowania, cierniem koronowania, drogi krzyżowej, śmierci na krzyżu. Czy rzeczywiście, gdyby Judasz wtedy skorzystał z szansy i zamiast dwuznacznego „Czy nie ja, Rabbi?” wygłosiłby szczere przyznanie się do winy, okazał skruchę i więcej się nie spotkał ze swymi zleceniodawcami, nie byłoby wszystkich tych bolesnych wydarzeń, które w Gorzkich Żalach i kazaniach pasyjnych rozważamy?

Nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na taką sugestię. I nie ma sensu się na niej skupiać. Z pewnością zmiana postępowania Judasza, gdyby zechciał skorzystać z miłosierdzia okazanego mu podczas Ostatniej Wieczerzy przez Jezusa, nie spowodowałaby wycofania się przez Boga z realizacji działa zbawienia, które obiecał człowiekowi. Bóg z pewnością znalazłby sposób, aby nas zbawić.

Ten niedoceniany i chyba nie do końca zrozumiany przez wielu chrześcijan uczynek miłosierdzia Jezusa wobec Judasza pokazuje cos niesłychanie ważnego dla wszystkich, którzy są grzesznikami, dla wszystkich, którzy podlegają pokusie do zła. Niejednokrotnie można usłyszeć skargi, że ktoś czuł się bezradny i opuszczony wobec pokusy. Przykład Judasza pokazuje, że to jest błędne odczucie. Bóg nie opuszcza człowieka zagrożonego pokusą zła. Można bez obawy popełnienia błędu, powiedzieć, że do samego końca, do ostatniej chwili przed popełnieniem grzechu, „walczy” o człowieka, stara się mu pomóc w podjęciu dobrej dla niego, dla człowieka, decyzji. Judasz już zaczął czynienie zła, już był „w trakcie” zdrady. Mimo to otrzymał od Chrystusa szansę. Tak, jak ją otrzymuje każdy człowiek, który jest na drodze do grzechu.

To ciekawe, że Jezus nie rozmawiał z Judaszem gdzieś na osobności, po cichu, bez świadków. Swoją przestrogę adresowaną bezpośrednio do niego wygłosił wobec wszystkich. Chciał, aby Judasz miał szansę skorzystać w pomocy wspólnoty. Z pomocy jej presji, ale też z pomocy jej przebaczenia. To kolejna ważne przesłanie – wspólnota chrześcijańska nie może stać obojętnie wobec człowieka, który zamierza popełnić zło.

Rozważanie Pasji nie może być tylko emocjonalnym rozdrapywaniem Chrystusowych ran. Patrząc na cierpiącego Jezusa, towarzysząc Mu na drodze na Golgotę, chrześcijanin otwiera swoje serce i pozwala, by głęboko w nim zakorzeniło się wszystko, co Boże Syn uczynił dla jego zbawienia. I by owocowało.

Cierpienie i wezwanie do zaufania


Medytacja pasyjna 2009
Ks. Leszek Smoliński


1. Chrystus frasobliwy zatrzymał się, przysiadł przy drodze wielkopostnej, zmierzającej w kierunku wielkanocnym. I patrzy na ludzkie zakłopotania, smutki i bezradność. Co widzi? Cierpienie człowieka, które przytłacza go i nie pozwala cieszyć się życiem. Wzrok Chrystus pada na rozbite rodziny, cierpiące z powodu braku miłości dzieci, nieuleczalnie chorych, na opuszczonych przez najbliższych, bezrobotnych, niesprawiedliwie oskarżanych, na poszukujących sensu życia, przeżywających kryzysy wiary, powołania czy stojących przed… Trudno jest w jednym momencie dostrzec całą geografię ludzkiego cierpienia – tylko Jezus potrafił objąć to swoim miłosiernym wzrokiem. Mesjasz, namaszczony mocą Ducha Świętego, podobny do nas we wszystkim, oprócz grzechu. Na Jego twarzy i skroniach pojawiły się w Ogrójcu gęste krople krwi. Cierpienie jest także wezwaniem do ufności w moc Bożą: „Ojcze, jeśli to możliwe, oddal ode mnie ten kielich. Ale jak nie ja, ale jak Ty chcesz”. Czy to koniec cierpienia? Nie, cierpienie Boga będzie trwało do końca czasów – jak mówił Pascal.

2. Bóg kocha inaczej niż człowiek. Przede wszystkim każdego zna po imieniu i nie przechodzi obojętnie wobec naszego cierpienia. Nie zabiera od nas, ale towarzyszy nam w zmaganiach ze słabością fizyczną, psychiczną czy duchową. Nigdy nie zostawia swoich umiłowanych dzieci na pastwę losu. I nawet jeśli, jak mówi polskie przysłowie, Bóg cierpienie na nas dopuści, to nas w tym cierpieniu nie opuści.

A człowiek? Przechodzi obojętnie wobec cierpienia swoich braci i sióstr, jest zajęty „swoimi sprawami”. Traci w ten sposób wrażliwość serca na drugiego człowieka. Tak już od małego. W szkole chora rywalizacja, wyścig szczurów, wyśmiewanie słabszych. W pracy pochlebstwa za cenę awansu, łatwiejszego kawałka chleba. W domu święty spokój w swoich czterech ścianach i rozmowa ze swoim telewizorem czy kimś nieznanym na drugim końcu internetowego komunikatora. Albo podróż na drugi kraniec miasta, żeby dostarczyć na czas przysmak zgłodniałemu czworonogowi. A za ścianą ktoś chory potrzebuje kubka gorącej herbaty, ktoś samotny potrzymania za rękę, chwili obecności. Po co się wtrącać do innych. Czy nie dość mam własnego cierpienia? A mnie to ktoś pomoże?

3. W trudnych momentach życia potrzebne jest zaufanie drodze. Takiej na oślep, na początku której nie zawsze jest widoczne światełko nadziei. Mrok i ciemność zawsze prowadzą człowieka do utraty nadziei, zaufania, do wewnętrznego zniechęcenia. Światło Boże przywraca „wzrok ociemniałym, uczy pokornych czynić dobrze”. Krzyż staje się bramą prowadzącą do spotkania z Ojcem. „Na ból męki Chrystusowej żal przejmuje bez wymowy”.

Nasze ludzkie cierpienia – codziennie kłopoty, bezradność, brak wiary we własne możliwości – wydają się nam tak płaskie, że nawet nie chcemy o nich mówić Bogu. Przytłacza nas szarzyzna przyzwyczajeń, schematów, życiowych pewników poukładanych przez lata z dokładnością co do jednego. Czyż w takim podejściu do życia, cierpienia, trudności jest miejsce dla Boga? Czy jest tu jakiś szczelina, w którą mógłby się wsunąć? Czy jest jeszcze miejsce dla „Pana nieba i ziemi” w ludzkim sercu, zawalonym stosem niepotrzebnych gratów?

W efekcie sprzątania w pojedynkę - tak na własną rękę, bez Boga - stoję z boku jak straganiarze wzdłuż drogi krzyżowej i zachwycam się swoimi umiejętnościami. Dodając do jednego cierpienia kolejne.

4. Jak płaską codzienność zamienić w zaufanie i zaangażowanie - bez silenia się na egzaltacje religijną? Potrzeba siąść u stóp krzyża i spojrzeć na swoje życiowe rany. Pozwolić, aby Jezus mógł do mnie przemówić i uwierzyć w to, że „moc w słabości się doskonali”. Jak przypomniał Benedykt XVI, umierając z miłości na krzyżu, Jezus nadał sens ludzkiemu cierpieniu. Kto to pojmuje, podobnie jak wielu ludzi w minionych wiekach, doświadcza pogody ducha, nawet pośród goryczy ciężkich doświadczeń fizycznych i moralnych. Chrystus odkupił świat z grzechu przez własną ofiarę na Krzyżu, a nie na drodze ludzkiego tryumfu (por. Anioł Pański, 01.02.2009).

Każde cierpienie odsłania prawdę o człowieku – albo moc wiary albo jej słabości. Wciąż jest wezwaniem do podążania za Zbawicielem. „Zbawienie przyszło przez krzyż, ogromna to tajemnica. Każde cierpienie ma sens, prowadzi do pełni życia”. A więc zaufaj Panu już dziś.

Medytacja 2011

Modlitwa Pana Jezusa w Ogrodzie Oliwnym

Potem wyszedł i udał się, według zwyczaju, na Górę Oliwną: towarzyszyli Mu także uczniowie. Gdy przyszedł na miejsce, rzekł do nich: «Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie». A sam oddalił się od nich na odległość jakby rzutu kamieniem, upadł na kolana i modlił się tymi słowami: «Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!» Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go. Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię. Gdy wstał od modlitwy i przyszedł do uczniów, zastał ich śpiących ze smutku. Rzekł do nich: «Czemu śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie». (Łk 22,39-46)

Jezus mówi: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” - a udręka przy tej modlitwie jest tak wielka, że aż gęste krople krwi spływają z Jego czoła.

Co tak bardzo dręczyło Jezusa? Przyjęliśmy sądzić, że przyczyną udręki była świadomość cierpienia, jakiego Jezus miał doświadczyć. I niewątpliwie jest to prawda.

Ale słowa: „nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie” prowadzą nas jeszcze głębiej: w Getsemani widzimy Jezusa w chwili, gdy ma wypowiedzieć swoje „tak” w odpowiedzi na wolę Ojca. To właśnie tu dokonała się prawdziwa „agonia” Chrystusa.

Jezus modlący się w Ogrodzie Oliwnym uczy nas posłuszeństwa woli Bożej i pokazuje, że to posłuszeństwo nie jest wcale czymś łatwym. Przyjęcie woli Bożej wiąże się czasem ze stoczeniem dramatycznych godzin na mocowaniu się z samym sobą.

Czy my tak kiedykolwiek się modliliśmy? Kiedy człowiek staje w swoim „Ogrodzie Oliwnym”?

W Ogrójcu jest kobieta w ciąży, gdy dowiaduje się, że jej nienarodzone jeszcze dziecko będzie bardzo chore, że może nie będzie zdolne do życia poza organizmem matki. Ta kobieta staje przed pokusą zabicia własnego dziecka i uczy się posłuszeństwa przykazaniu: „Nie zabijaj”.

W Ogrójcu modli się i boryka ze sobą mężczyzna, gdy dowiaduje się, że podczas porodu nastąpiło niedotlenienie, w związku z czym będzie miał syna, ale upośledzonego umysłowo i fizycznie. Nierzadko mężczyzna ten walczy z pokusą odejścia od żony, od dziecka, wybrania łatwiejszego życia, wbrew słowom Jezusa: „kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18,5)

W Ogrójcu modlą się rodzice, gdy widzą, że ich dziecko cierpi w swoim małżeństwie z powodu złego zachowania współmałżonka, jego nieodpowiedzialności, jego słabości. I ci rodzice stają przed pokusą namawiania dziecka do rozwodu, wbrew słowom Jezusa: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”.

W Ogrójcu modlą się przyjaciele, by osobie opuszczonej przez współmałżonka nie doradzać: „ułóż sobie życie, poszukaj kogoś, nie marnuj siebie” - wbrew słowom Dekalogu: „nie cudzołóż”.

W Ogrójcu staje człowiek bezrobotny, gdy otrzymuje propozycję pracy, w której będzie łamane jego sumienie.

Takich przykładów z życia, w którym człowiek jak Jezus w Ogrójcu, wybiera wolę Boga, a nie swoją, każdy z nas mógłby wiele jeszcze opisać.

Wszystkie one wskazują jedno: Trudno jest być posłusznym Bogu. Czasami trzeba opierać się podszeptom szatana i jego namawianiom do nieposłuszeństwa aż do przelewu krwi – dosłownie i w przenośni. Ale czemu złemu duchowi tak bardzo zależy na naszym nieposłuszeństwie?

Bo on doskonale wie to, co nam ciągle umyka i w co trudno nam uwierzyć – zbawienie człowieka wypływa z wypełniania woli Pana Boga.

Żaden dobry uczynek, żadna modlitwa, chociażby najdłuższa, nic nie da człowiekowi, jeśli nie będzie on kształtował w sobie ducha posłuszeństwa Bogu. Pan Jezus mówi: „Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.” (Mt 7,21)

To o Jezusie mówi Pismo, że „nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał” (Hbr 5,8) Ten fragment Pisma poucza nas, że miarą i kryterium posłuszeństwa Bogu jest cierpienie. A my najchętniej od cierpienia uciekamy – i wpadamy w jeszcze większe cierpienia i bóle.

Nie jest łatwo być posłusznym Bogu. Dużo łatwiejsze jest posłuszeństwo ludziom, gdyż oni proszą jedynie o rzeczy ludzkie, takie, które mieszczą się w ramach ludzkiego rozumu. Nam jednak trudno być posłusznym również innym ludziom. Posłuszeństwo jest niemodne. Dzieci nie są uczone posłuszeństwa rodzicom, żony buntują się przeciwko posłuszeństwu mężom, mężowie buntują się przeciwko obowiązkom swego stanu. Pracownicy buntują się przeciwko pracodawcom, a pracodawcy przeciwko sprawiedliwemu i uczciwemu prowadzeniu działalności.

Nie zwracamy uwagi na jedną prostą zależność – jeśli ktoś nie umie być posłuszny człowiekowi, nie będzie umiał być posłuszny Bogu.

Zanim Jezus pokazał w swoim publicznym życiu, jak wypełniać posłusznie wolę Ojca, jako 12-letni chłopiec wrócił do Nazaretu z rodzicami i był im poddany, czyli posłuszny. A przecież w tej scenie widać Jezusa, którego mądrość przewyższała wiedzę i mądrość wielu uczonych w Piśmie. Przewyższała więc i ona wielokrotnie wiedzę i mądrość Jego ziemskich rodziców. A jednak nie mądrość i wiedza były ważne, ale posłuszeństwo.

Pamiętajmy jednak, że bycie posłusznym drugiemu człowiekowi nie oznacza jakiegoś automatyzmu w zachowaniu, bezmyślności, nie oznacza bycia biernym zwłaszcza wtedy, gdy człowiek styka się ze złem i przemocą. Bycie posłusznym musi również kierować się najważniejszymi przykazaniami, które wskazał Jezus: miłość do Boga, miłość do siebie i do drugiego człowieka. Posłuszni drugiemu człowiekowi mamy być jedynie w sprawach dobrych i zgodnych z Bożymi nakazami i Bożym prawem.

Dlatego gdy rodzice np. namawiają do wyjścia w niedzielę do sklepu, dziecko powinno odmówić.

Gdy mąż namawia żonę np. do wykonania aborcji, ona nie powinna się zgodzić.

Gdy żona namawia męża np. do oddania starych i schorowanych rodziców do domu opieki, mimo że można by się było nimi zająć, nie można być posłusznym; nie można zgodzić się na to w imię spokoju – na pewno nie świętego.

Posłuszeństwo w różnych sytuacjach życiowych musi być wyrazem naszej wiary, że Bóg wie lepiej, że chce dla mnie dobrze, że mnie kocha. Że trudne sytuacje, w których czasem się znajduję, nie oznaczają, że zostaję sam, opuszczony przez Boga, przez ludzi.

Ale ważne, by obok byli ludzie, którzy nie śpią... którzy się za nas i z nami modlą... tylko takich znajdziemy obok siebie na Drodze Krzyżowej – inni pouciekają i nas opuszczą...

Posłuszeństwo nie jest łatwą sprawą – Jezus ociekał krwią, gdy się modlił i wyrażał zgodę na wolę Ojca. Nie jest łatwo pełnić wolę Boga, ale gdy raz się zacznie, gdy raz poprosi się Pana o łaskę bycia posłusznym, wtedy da On wiele okazji do tego, by być posłusznym. Dla Niego to najpiękniejszy dar, jaki może nam dać – ten sam, którym obdarował swego jedynego Syna Jezusa Chrystusa.

Pamiętajmy też, że przyjmując Ciało i Krew Chrystusa, karmimy się także Jego posłuszeństwem (R. Cantalamessa). To najlepsza droga dla tych, którzy chcą być posłuszni.

Bóg nas kocha – i nawet męką swojego Syna w Ogrójcu uczy nas tego, co jest dla nas najlepsze. Jezus modlący się w Ogrójcu przybliża nam wielką prawdę: naprawdę być posłusznym oznacza umierać.

Obyśmy chcieli być Mu posłuszni. Obyśmy chcieli uwierzyć w Jego miłość i w to, że w tej trudnej drodze nie zostawia nas samych i daje nam wszystkiego pod dostatkiem, byśmy doszli do Niego. On na nas czeka – z niecierpliwością... A czy my równie niecierpliwie tego Spotkania z Nim  wyglądamy?

(EKSA)

 

Świadkowie męki Pańskiej

oprac. ks. Mateusz Pietruszka

Maryja

Kolejne spotkanie ze świadkiem męki Jezusa Chrystusa. Dziś zatrzymajmy się przy IV stacji Drogi Krzyżowej: spotkanie Jezusa z Matką. Choć Ewangelie milczą na temat tego spotkania, Tradycja przekazała, że miało ono miejsce. W Jerozolimie znajduje się nawet kapliczka upamiętniająca to wydarzenie. Bo czy Matka mogła opuścić Syna w tak dramatycznym momencie Jego życia?

Spotkanie to najprawdopodobniej przebiegło bez słów. Nie były one potrzebne. Wystarczyło, aby wzrok Matki Bolesnej i cierpiącego Chrystusa się spotkał. Matka przecież jak nikt inny zna swoje dziecko. Te dwa serca nie potrzebują słów, by się zrozumieć. Dlaczego?

Bo już wcześniej, w Betlejem, podczas ucieczki do Egiptu oraz w czasie młodzieńczych lat Jezusa w Nazarecie Maryja budowała więź z swym Synem, aby teraz, w tej trudnej dla nich chwili być dla siebie nawzajem oparciem. Wcześniej rozwijana miłość jest teraz ich siłą. Bez tej miłości droga krzyżowa byłaby bardziej bolesna.

Maryja jest w tej scenie uczy nas, jak nieustannie budować naszą relację z Jezusem. Po to, aby nasze krzyże, których przecież nie brakuje w życiu, były mocno osadzone w miłości do Boga na wzór Maryi. W jaki sposób to zrobić? Na modlitwie.

Na co dzień przeżywamy przecież wiele, jesteśmy uczestnikami różnych rozmów, świadkami wydarzeń, rodzi się w nas wiele uczuć. Jednak nie wszystkie jesteśmy w stanie zapamiętać. Nie wszystkie też służą naszemu dobru, rozwojowi. Na drodze krzyżowej też wiele się dzieje. Hałas ulicy, wołanie tłumu, rozkazy żołnierzy. Obok Jezusa przechodziło wielu ludzi, jednak niewielu było blisko niego sercem. Tak bardzo byli pochłonięci sobą, że zatracili obraz Boga utworzony w nich w chwili narodzin i nie rozpoznali Go. Nie możemy zatracić Chrystusa.  

Aby odkryć to, co w nas dobre - Boże, na co powinniśmy zwrócić uwagę, musimy za św. Pawłem prosić o światłe oczy naszego serca, tak byśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania. Nadzieja, czyli to, dzięki czemu mam siłę do wzięcia swego krzyża, aby pójść za Chrystusem. Musimy szukać w naszym życiu obecności Boga na modlitwie.

Ona jest jednak sprawą tak bardzo delikatną, że łatwo ją można zniszczyć, łatwo można porzucić modlitwę, pośród różnych codziennych zajęć nawet tego nie zauważając. Przyczyną tego jest ludzka pycha, która kusi nas, że ze wszystkim poradzimy sobie sami. Często konsekwencji nie widać od razu. Najpierw nic się nie zmienia, wszystko jest w porządku. Dopiero, gdy nadejdą dni trudnych doświadczeń, niepowodzeń. Jesteśmy bezradni. A wtedy nie ma nikogo, kto by mógł rozproszyć te ciemności, bo sami zniszczyliśmy drabinę prowadzącą nas do Światła – do Boga.

Wielu młodych mówi: Ja się kiedyś modliłem, ale to nie dawało skutku. Ja się nie zmieniłem, a i ludzie wokół mnie nie stali się lepsi, wiec po co tracić czas na modlitwę? Czy jednak ludzie, którzy tak twierdzą naprawdę się modlili? Bo nawet najpiękniejsze teksty modlitw, jeśli nie są wypowiadane z głębi serca, niczego nie zmienią. Mogą jedynie przynieść chwilowy zachwyt nad pięknem tekstu.

Bo modlitwa to nie magiczne zaklęcia z natychmiastowym efektem, objęte gwarancją powodzenia. Potrzeba jeszcze naszej dobrej woli i wysiłku. Modlitwa to spotkanie dwóch serc: Twojego i Boga, który wziął twoje grzechy. Często to spotkanie w ciszy, takie jak Maryi i umęczonego Chrystusa. Dlatego nie jest rzeczą łatwą. Wymaga od nas, byśmy pozwolili Słowu Boga wejść w samo wnętrze naszej osoby. Więc często zasłaniamy się wypowiadaniem tekstów modlitw, ale serce zostawiamy zamknięte. Dzieje się tak nie z powodu braku wiary, ale dlatego, że nie zakochaliśmy się w Bogu. Zabrakło chwili, w której spojrzelibyśmy Mu prosto w oczy i zobaczyli w nich to wszystko, co On dla nas robi, dla każdego z nas bez wyjątku, bo każdego kocha... Musimy zobaczyć krzyż Chrystusa, nie tylko spojrzeć na niego, ale mu się przyjrzeć. Nie może być dla nas czymś obcym, bo to właśnie w krzyżu kryje się tajemnica naszego życia. W tym krzyżu, który Jezus niósł na swych ramionach, gdy spotkał się z Matką. Za przykładem Maryi nie bójmy się spotkania z krzyżem, również w naszym życiu: krzyżem choroby, samotności, braku zrozumienia, utraty bliskiej osoby.

Musimy dziś wszyscy uczyć się obcowania z cierpieniem: własnym i naszych bliskich. Bądźmy obecni przy cierpiących, tych którzy się źle mają. Dzisiejszy świat uczy, że cierpienie trzeba wyrzucić z życia człowieka, nie ma na nie miejsca.  Ale Jezus i Maryja uczą nas czegoś innego: nie ma innej drogi do zmartwychwstania jak przez cierpienie. Cierpienie, które nas oczyszcza z pychy i pokładania nadziei tylko w ludzkich siłach.

Starajmy się, aby nasza modlitwa była podobna do spotkania Jezusa z Matką w czasie drogi krzyżowej – prosta i przeniknięta miłością, a wtedy męka Chrystusa nie będzie bezowocna w naszym życiu. Jezus umęczony, dźwigający krzyż jest obecny na naszych drogach, ale to od nas zależy, czy spotkamy go jak Maryja i będziemy czerpali siły z tego spotkania, by pójść za Nim – drogą krzyżową, ale prowadząca do Zmartwychwstania.

Ty jesteś tym człowiekiem!

Tegoroczne rozważania mają na celu skupienie się nie tyle na samym cierpieniu Jezusa, co raczej na dostrzeżeniu, że to są bardzo bliskie, prawie codzienne sprawy i bóle każdego człowieka...

Kazanie pasyjne 2013

Diakon Piotr Alabrudziński

Przedziwne są ludzkie reakcje na cierpienie. Dobrze widać to także w przypadku cierpienia Jezusa i reakcji Jego najbliższych towarzyszy. „Oni zaczęli wypytywać jeden drugiego, kto by spośród nich mógł to uczynić (= zdradzić Jezusa). Powstał również spór między nimi o to, który z nich zdaje się być największy.” (Łk 22, 23n) Totalne nieporozumienie. Jezus mówi o zdradzie, której doświadczy od jednego z bliskich Mu ludzi, a oni? Najpierw szukają winnego, a potem myślą o własnej wielkości. Tak rozpoczyna się komedia pomyłek, choć w kontekście Męki Jezusa to raczej smutna tragedia Niezrozumianego Człowieka. Spójrzmy dziś na Jezusa właśnie przez pryzmat tego niezrozumienia.

Oto Człowiek Niezrozumiany

Apostołowie siedzą z Jezusem przy jednym stole. Piją ten sam kielich. Po chwili spożywają Chleb Jego Ciała i znów Kielich – tym razem Jego Krwi. Jezus daje się cały, bez zastrzeżeń, bez ograniczeń. Odpowiedź? Dobrze wyczuwana przez Jezusa zdrada. Na co liczył, kiedy mówił o tym swoim uczniom? Może na zmianę decyzji? A może chciał zobaczyć reakcję Dwunastu?

Jak zareagowali? Zaczęli wypytywać siebie nawzajem. Czyżby nikt z nich nie był bez winy? Czyżby każdy miał w sobie takie myśli, uczucia, takie przestrzenie osobowości, które były odległe od Jezusa – zalążki zdrady? A z drugiej strony – co chyba boli jeszcze bardziej – jak szybko zmienili temat. Od poszukiwania winnego do poszukiwania pierwszego, najważniejszego… Ironia losu. Ale zaraz – czy i Ty nie znasz takiej ironii?

Czy nie czujesz się czasem niezrozumiany przez najbliższych? Przecież spędzacie ze sobą niemal cały czas, znacie się bardzo dobrze, a niekiedy – ja o chlebie, ona, on o niebie… O ile takie sytuacje w prozie codzienności mogą się pojawić i są czymś naturalnym, o tyle w kontekście podobnym do tego Jezusowego – bardzo bolą… Dzielę się z Tobą moim bólem, a Ty – nie potrafisz, czy nie chcesz mnie zrozumieć? A może po prostu – szukasz siebie, swojego dobra, zamiast mnie wysłuchać?

Podobnie było w przypadku Jezusa i Jego uczniów. Jezus nie mówił o rzeczach łatwych – mówił o  zdradzie, bólu, cierpieniu. Uczniowie pewnie wyczuwali wagę tych problemów i chyba właśnie dlatego próbowali od nich uciec. Sytuacja zaczynała ich przerastać – nie mogli sobie inaczej poradzić, jak odkładając ją na bok, zajmując się czym innym. Może czasem właśnie dlatego i Ty doświadczasz niezrozumienia? Bo Twoje słowa nie są łatwe? Bo wyrok, który usłyszałeś od lekarza nie jest prostą sprawą dla Twoich domowników, przyjaciół, bliskich? Bo cierpienie, przez które przechodzisz, stawia przed Twoimi rozmówcami pytanie o sens życia?

A może czujesz się niezrozumiany przez Boga? Może spoglądasz właśnie na swoje życie, w bliższej lub dalszej perspektywie, i widzisz, że trudno jest poukładać pewne jego etapy. Trudno jest dostrzec w nich jakąś głębszą myśl. Może często prosiłeś Boga o dobre rzeczy, ale nie mogłeś nigdy ich otrzymać?

Może jest tak, że sam siebie nie rozumiesz? Może, pomimo pewnych poglądów, przemyśleń, mimo konkretnych postanowień, nie rozumiesz swoich uczuć, emocji, swoich wyborów? Może sam dla siebie jesteś nieodkrytym światem? Nie masz prawdziwego kontaktu ze sobą i historią swojego życia…

Jak sobie z tym niezrozumieniem radzić? Najprościej jest odwrócić się od tych, którzy nas nie rozumieją. Przestać się z nimi spotykać, rozmawiać, opowiadać o swoich najgłębszych przeżyciach. Tylko czy to może coś zmienić? Czy to da jakieś pozytywne efekty?

Spójrzmy zatem na Jezusa. On wybrał drogę wcale nie najprostszą, ale najbardziej sensowną – drogę tłumaczenia. Czasem może się nam wydawać, że rozumiemy się bez słów – ale czy to do końca możliwe? Nie da się być blisko drugiego człowieka – niezależnie od tego, jak długo się go zna – i nic mu nie mówić, wierząc, że to co już było między nami, wszystko załatwi. Jezus nie poddaje się, nie rezygnuje z Apostołów. Tłumaczy im tak prosto, jak to tylko może. Próbuje wejść w tok ich rozumowania, aby przebić się ze swoim najgłębszym przesłaniem. Stara się zrozumieć trudności, jakie mogą mieć uczniowie ze zrozumieniem Jego słów, i wyjaśnia je w prostych słowach. Nie odrzuca ich. Nawet pomimo takiego niezrozumienia dziękuje im za obecność: „Wyście wytrwali przy Mnie w moich przeciwnościach” (Łk 22, 28). Może warto właśnie w podobny sposób potraktować bliskich, którzy Ciebie nie rozumieją?

A co jeśli nie rozumie mnie Bóg? A czy mówiłeś Mu kiedykolwiek o tym? O tym, że nie widzisz momentami sensu w swoim życiu? Że nie dostrzegasz Jego prowadzenia? Nie widzisz Bożej myśli w sytuacjach, w których On Cię stawia? Spróbuj – może to będzie początkiem odkrycia sensu w bezsensie. Może także to pomoże Ci zrozumieć samego siebie, Twoje reakcje, wybory. Spróbuj. Rozpocznij od modlitwy.

Jezu, Ty znasz dobrze ból, jakim jest bycie nierozumianym. Doświadczyłeś tego od swoich najbliższych. Spójrz na mnie, na wszystkie sytuacje, w których i ja czuję się niezrozumiany. Oddaję Tobie te sytuacje i tych ludzi. Ty chcesz, abym był zrozumiany, abym czuł się rozumiany. Pomóż mi zawsze dobrze wyrażać swoje myśli, obawy, potrzeby. Spraw, aby w relacjach z najbliższymi nie było niedomówień. Pomóż mi kierować moimi relacjami i słowami w Duchu Świętym – Ty, który jesteś Słowem, który posyłasz Ducha Jedności. Naucz mnie też doceniać to, co otrzymuję od drugiego człowieka i nie wymagać więcej niż może mi dać. Ucz mnie sztuki prawdziwego dialogu i życia, które jest dialogiem. Dialogiem, czyli otwartością na tego innego…

Chyba nie ja, Panie?

ks. Piotr Alabrudziński

Medytacja 2014 r.

"Z nastaniem wieczoru zajął miejsce u stołu razem z dwunastu uczniami. A gdy jedli, rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was Mnie wyda. Bardzo tym zasmuceni, zaczęli pytać jeden przez drugiego: Chyba nie ja, Panie? On zaś odpowiedział: Ten, który ze Mną rękę zanurzył w misie, ten Mnie wyda. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził. Wtedy Judasz, który miał Go wydać, rzekł: Czyżbym ja, Rabbi? Odpowiedział mu: Ty powiedziałeś." (Mt 26, 20 – 25)

Epizod zdrady. Dreszcz emocji pośród opowiadania o Męce Pańskiej. Jednocześnie moment, w którym wielu ludzi może przytknąć swoje życie z opisem Ewangelii. Znasz przecież smak bycia zdradzonym, wyczuwalny chłód „judaszowego” pocałunku… A nie znasz czasem smaku zdrady, której Ty sam się dopuściłeś?

Zobacz, na słowa Jezus, zapowiadające zdradę, przeraził się nie tylko Judasz. „Bardzo tym zasmuceni, zaczęli pytać jeden przez drugiego: Chyba nie ja, Panie?” Rozumiesz? Czy to możliwe? Czy wśród najbliższych Jezusowi nie było nikogo z czystym sumieniem? Żadnego sprawiedliwego? Ani jednego? Skoro każdy zaczął spoglądać w siebie i smucić się? Przecież te pytania nie były owocem czystej kurtuazji – spytam, bo tak wypada…

Patrząc w lustro, oprócz piękna obrazu Boga, dostrzegam również niedoskonałość. Każdy przecież ma swoje za uszami. Nie mógłbym zdradzić Jezusa? A może zwyczajnie nikt nie zaproponował mi jeszcze odpowiednio wysokiej ceny za Niego? Pytania, z którymi warto się zmierzyć. Brutalne, ale chyba koniecznie. Ile kosztuje Jezus? Ile jest wart Bóg w moim życiu? I druga strona tych pytań – ile jestem wart w swoich oczach? Jaka jest moja wartość? Nietzsche napisał, że człowiek staje się ateistą, gdy poczuje się lepszy od Boga. Może właśnie wtedy, gdy wyżej ceni siebie niż Boga? Może tak wygląda nasz codzienny ateizm chrześcijański...

Zdrada Judasz ma jednak jeszcze inne oblicze – brak reakcji ze strony otoczenia. Jego pytanie: „Czyżbym ja, Rabbi?” nie zostało raczej wyszeptane. Myślę, że dało się słyszeć, pomimo gwaru Wieczernika. Słyszalna była również odpowiedź Jezusa. I nic? Zero reakcji ze strony uczniów? Czyżby tak zapatrzyli się w samych siebie, że zamknęli się na Judasza? Ale czy podobnie nie jest ze mną? Może niekiedy tak bardzo zamykam się we własnym świecie, w moich grzechach, lękach, smutku – że nie potrafię już dostrzec większego problemu drugiego człowieka? A przecież on – wyraźnie, lub mniej – mówi o nim całym sobą… Dopiero z perspektywy czasu otwierają się usta. No tak, przecież to było wiadome, że on coś wywinie. Ona spotykała się z nim już od dawna. Tak, wiedziałem, że coś kombinuje – ale czy to moja sprawa?... Może dlatego Judasz pocałunkiem zdradził Jezusa, że nikt nie potrafił zebrać się wobec niego na przyjacielski, męski uścisk? Może Jezus został zdradzony dwa razy: nie tylko przez Judasz, ale i w nim, w jego problemach?

W większości przypadków nie mówimy już o kategorii grzechu cudzego. Kultura schorowanej wolności wmówiła nam: „wolnoć Tomku, w swoim domku”… Tylko czemu nie stać nas na późniejsze bycie wolnym od wyrokowania, wydawania sądów?

Oczywiście, nie można żyć życiem drugiego człowieka. Nie o to zresztą chodzi Bogu. Nie można wchodzić z butami w czyjeś życie. Czym innym jednak jest zapukać do jego drzwi, albo dostrzec, że uchylił je w poszukiwaniu jakiejś nadziei…

Nie ma chyba takiego grzechu, którego nie można popełnić. Na pewno nie zrobię tego co on – bodajże pierwszy krok prowadzący do upadku. „Niech przeto ten, któremu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł” (1 Kor 10, 12) Wielka sztuka realizmu w patrzeniu na siebie i codziennej, zwykłej, odpowiedzialnej miłości – to również jedna ze ścieżek Wielkiego Postu, prowadząca do odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych. Bóg nie zbawia nas w pojedynkę, ale we wspólnocie.

„Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe” (Ga 6, 2) – werset, którego nie ma w żadnym lekcjonarzu. A w Twoim życiu?

Rana włóczni

ks. Piotr Alabrudziński

Człowiek i jego serce. Kim jestem i jakie jest moje serce? – właśnie takie pytania towarzyszą nam w tegorocznej drodze refleksji nad Męką Jezusa.

Nie ma chyba na świecie osoby, począwszy od najmłodszych lat, która nie potrafiłaby odrysować kształtu serca. Jeden z najpopularniejszych wzorów. Zresztą, na tym polega życie człowieka – przerysować, odrysować serce poprzez swoją codzienność. Słowa i czyny. Tydzień temu patrzyłaś/patrzyłeś na Serce Jezusa, które jest posłuszne aż do śmierci. Serce, które nie cofa się w swoich wyborach i decyzjach. Wie, co jest Jego priorytetem, i kocha, szanuje to do końca. Dokąd doprowadziła ta wierność Jezusa? Jasne – aż do śmierci. Ale śmierć, tak w Jego, jak i w moim, Twoim przypadku, nie była końcem…

Dzisiaj chcemy wczytać się w treść kolejnego wezwania Litanii do Serca Pana Jezusa. Dzisiaj chcę odrysować, a przynajmniej spróbować odrysować swoje serce od Serca Jezusa, które nie jest pełne. Od Serca, które ma ranę – przebicie od włóczni żołnierza….

Serce Jezusa, włócznią przebite, zmiłuj się nad nami…

Przebicie włócznią… To nie była szczególna złośliwość żołnierza. Raczej czysta formalność. Tak można było w prosty sposób sprawdzić, potwierdzić to, że Jezus Skazaniec już nie żyje. Bez przemocy, bez pastwienia się nad Nim – po prostu. Jeśli nie żył, to już Go przecież nie bolało. Co innego, gdyby żył – ale przecież to poranione życie już się skończyło.. Rana od włóczni. Przebicie włócznią. Czym jest dla mnie? Czy dzieje się w mojej codzienności?

Na pewno nieraz doświadczyłeś jakiejś złośliwości od drugiego człowieka. Pewnie nieraz też ktoś zranił Twoje serce, nie uszanował jego świętości, czystości. Jest tak? Ale rana włóczni nie jest o tym. Popatrz, żołnierz nie zrobił tego z wyrachowania, ale z poczucia obowiązku, dla pewności. Może pomyśl o tych wszystkich, którzy przychodzą do Ciebie „z obowiązku”. Bo pełnisz jakąś rolę w społeczeństwie, wśród bliskich. Bo jesteś wart zaufania, możesz posłużyć radą. Bo… dokończ jak uważasz. Rana włóczni jest tym momentem Cierpienia Jezusa, który skierowany jest do ludzi „za dobrych”, do osób, których drzwi zawsze są otwarte. Czy nie czujesz się czasem wykorzystywana/wykorzystywany przez tych, których znasz, lubisz, kochasz? Jasne, jest w tym trochę Twojej winy – nie potrafisz jasno wytyczyć granicy – ale oni powinni ją znać. Powinni?

Zranienia są nieuniknione w relacjach międzyludzkich. W każdej relacji mogą się pojawić. Zdanie, które nie zasługuje na nagrodę Nobla – a jednak zasługiwało na to, żeby Bóg przypomniał jego prawdziwość w historii Swojego Syna.

Są takie zranienia, które już nas nie bolą – bo już wszystko jedno. Jest już o jedno słowo, o jeden gest za daleko. Ból? Nie, już nawet nie czuć bólu. Wydaje się być tylko czystą formalnością – którą trzeba przejść. Jeśli masz, miałaś/miałeś takie momenty – popatrz na Jezusa. On też. Co wtedy było słychać? „Prawdziwie był Synem Bożym.” Wytrysnęła Krew i Woda. To wszystko potwierdziło prawdziwość Jego życia, misji. Potwierdziło to, co było w środku Jego Serca. Potwierdziło Miłość, którą pijemy do dzisiaj w Sakramentach, bo tylko zranione serce potrafi kochać naprawdę…

Tydzień temu siedzieliśmy przed kartką papieru i tym, czego jesteśmy pewni aż do śmierci. A dziś? Dziś chciałbym zaprosić Ciebie do czegoś innego. Weź do ręki kromkę chleba. Jedną, może być nawet mała. Pomyśl – to Twoje serce. Wspomnij tych wszystkich, którzy chcieli jego cząstkę – na takiej zasadzie, o której wcześniej wspominaliśmy… Wspomnij te osoby i połam chleb – połam serce. A potem? Podziękuj Bogu za to, jaka/jaki jesteś. Zjedz ten chleb – zjedz swoje serce. To wciąż jesteś Ty – być może całkiem Nowa/Nowy…

Dlaczego?

„Dam wam serce nowe…”

Opinia i zysk

XPA

Wtedy jeden z Dwunastu, imieniem Judasz Iskariota, poszedł do wyższych kapłanów i zapytał: Ile mi dacie, jeśli wam Go wydam? Oni postanowili dać mu trzydzieści srebrników. I od tej chwili szukał dogodnej okazji, aby Go wydać. (…) Gdy nastał wieczór, On i Dwunastu zajęli miejsce przy stole. Kiedy jedli, powiedział: Zapewniam was: Jeden z was Mnie wyda. A oni bardzo tym przygnębieni pytali jeden po drugim: Chyba nie ja, Panie? On odpowiedział: Wyda Mnie ten, który zanurzył ze Mną rękę w misie. Syn Człowieczy wprawdzie odchodzi, jak o Nim napisano, ale biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, żeby się nie narodził. Wtedy Judasz, który miał Go wydać, zapytał: Chyba nie ja, Rabbi? On mu odparł: Sam to powiedziałeś. (Mt 26, 14-16.20-25)

Gdyby lżył mnie nieprzyjaciel, zniósłbym to z pewnością. Gdyby wróg wynosił się nade mnie, ukryłbym się przed nim. Ale to ty, człowiek ze mną zgodny, powiernik mój i przyjaciel! Łączyła nas słodka zażyłość, zgodnie chodziliśmy do Bożego domu. (Ps 55, 13-15)

Szczęśliwy, kto myśli o biednym, Pan go wybawi w dniu nieszczęścia. (…) Ten, kto mnie odwiedza, mówi puste słowa, w swoim sercu złość gromadzi, wychodzi na zewnątrz i rozpowiada! (…) Nawet mój przyjaciel, któremu ufałem, który mój chleb jadał, uknuł przeciwko mnie podstęp. (Ps 41, 1.7.10)

Jeden z Dwunastu. Jeden spośród tych, którzy nie tak dawno zastanawiali się w Betanii, po co zmarnowano drogi olejek. Przecież można było lepiej wykorzystać jego wartość. Pomóc ubogim. A może przy okazji sobie? Niekoniecznie przez krętactwa finansowe. Przecież pomagając komuś, jednocześnie zyskuję w jego oczach. Może o to im chodziło? O opinię tych, którzy pomagają? Opinia. Zysk. Wydaje się, że to właśnie słowa-klucze do rozważania tej części Męki Pańskiej.

Opinia i zysk. Jestem blisko, więc mogę zyskać. Ile mi dacie, jeśli wam Go wydam? - zapyta Judasz. Skąd w ogóle to pytanie? Skąd takie myślenie? Poszukiwanie zysku, własnego dobrobytu, nawet takim kosztem. Można się tym przerazić, tylko co pozostanie z przerażenia? Można też zapytać samego siebie, gdzie w tym wydarzeniu, w tych słowach, mogę odnaleźć cząstkę siebie – bo na pewno mogę…

Jeśli mam wszystko, nie muszę szukać już niczego innego. Jeśli jestem szczęśliwy, nie muszę rozglądać się, szukając szczęścia. Nie muszę - bo wiem, co mam. Czyżby Judasz zapomniał, co miał? Może właśnie taka niepamięć prowadziła go do wyższych kapłanów. Pamięć prowadzi znanymi ścieżkami, choć niekiedy w nieznane miejsca. Gdzie może zaprowadzić człowieka niepamięć? Shema Israel! Słuchaj, Izraelu! Pan jest naszym Bogiem, Panem Jedynym. Będziesz miłował Pana, twojego Boga, całym swoim sercem, całą swoją duszą i z całej swojej mocy. Niech słowa, które dziś ci przekazuję, trwają w twoim sercu. Pobożny Żyd modli się tymi słowami dwa razy dziennie. Dla wzmocnienia pamięci, bo pamięć karmi wiarę. Niestety, jeden z Dwunastu chyba zapomniał…

Gdyby nieprzyjaciel, gdyby wróg - zniósłbym to z pewnością. To normalny porządek rzeczy. Wrogość, złość, mają swoje ścieżki. Nie można mówić o zdradzie wroga. Wróg nie zdradza, jest wierny swojej wrogości. Przyjaciel może. Zdrada nie może pojawić się tam, gdzie nie ma bliskości. Jest trudnym i po części ironicznym, ale jednak zapewnieniem: kochałem Ciebie, byłem blisko. Czas przeszły, choć opisujący rzeczywistość. Nie ma zdrady, która nie byłaby przekreślonym „razem”, „my”. Miłość, przyjaźń, znajomość zakłada jakąś część wspólną, jakąś wiedzę. Znam Ciebie, czyli wiem coś na Twój temat. Wiem coś o Tobie, ale też wiem coś od Ciebie na swój temat. Relacja jest podwójną szkołą, podwójnym przekazem wiedzy. Dzięki więzi nie tylko dowiaduję się czegoś o kimś, ale także poznaję jego wiedzę o sobie, o tym, kim jestem. Mogę lepiej poznać samego siebie. Bycie przyjacielem, znajomym, ma więc coś wspólnego z byciem uczniem. A po zdradzie? Od tego momentu nie można już mówić o Judaszu, uczniu Jezusa – może właśnie tak się jemu wydawało? Ale jeśli przekreślił słowo „Jezus”, to co pozostało? Judasz, uczeń – ale czyj?

Może właśnie takie pytanie kołatało się dalej w sercu Judasza: czyim jestem uczniem? Na Ostatniej Wieczerzy, gdy Jezus zapowiedział zdradę, która miała Go spotkać, wszyscy zasmuceni Apostołowie pytali: chyba nie ja, Panie? Tylko jeden nazwał go jeszcze raz Rabbi – Nauczycielu, Mistrzu. Ironia? A może poszukiwanie? Może jeszcze raz chciał wyruszyć przez zakamarki pamięci w poszukiwaniu tego, co było? Wyrusza ten, który zanurza rękę w misie razem z Jezusem. Nawet mój przyjaciel, który chleb mój jadał, godzi we mnie piętą. Czy nie właśnie tę część ciała miał zmiażdżyć wąż w zapowiedzi z Księgi Rodzaju? Może nie tyle zmiażdżył, co owinął się wokół niej i próbuje skierować ją przeciwko Bogu. Jakub po walce z Bogiem szedł kulawy. Tutaj jednak nie ma walki. Jest za to niepamięć i niepewność. I nie-wolność. Brak ruchu.

Jezus odpowiedzią na pytanie wcale nie pomaga: Sam to powiedziałeś. Nazywa fakty. Po raz kolejny być może szukasz części wspólnej ze mną, ale sam już ją określiłeś, przekreślając Mnie. Część wiedzy, którą miałeś, postanowiłeś sprzedać za trzydzieści srebrników. To nie tylko „cena” Jezusa. To cena relacji i wiedzy, która z niej wypływała. Wspomniana we wcześniejszym fragmencie Ewangelii kobieta w Betanii nie sprzedała olejku, ale namaściła nim Jezusa. Mogła oczywiście oddać drogocenny flakonik i zyski przeznaczyć na ubogich, ale wtedy ukazałaby tylko część prawdy o tym, kim jest dla niej Zbawiciel. Namaszczeniem potwierdza – jesteś Mesjaszem, jesteś Wyczekiwany nie tylko przez dotkniętych fizycznymi dolegliwościami, ale przez każdego człowieka. Każdy przecież nosi jakieś ciężary. Judasz również miała swoją część prawdy, ale nie umiał jej odpowiednio wykorzystać.

Kiedy brakuje mi pamięci, Ty nie udajesz, że o mnie zapomniałeś. Kiedy wybieram inaczej, mimo wszystko jesteś w moim życiu. Kiedy przekreślam grzechem wiedzę o tym, kim jestem dla Ciebie, dalej chcesz ze mną rozmawiać. Dalej podejmujesz relację ze mną. Jesteś. To Imię się nie zmienia nigdy.

Panie, dziękuję Tobie za Twoją pamięć, dzięki której istnieję. Za pamięć, w której zapisane jest całe moje życie. Chroń mnie przed tym, żebym miał zapomnieć o Tobie. Kiedy sprawy codzienne przytłaczają mnie i zasłaniają to, co najważniejsze, pomóż iść w dobrą stronę. Bądź moją pamięcią. Przypominaj mi zawsze o tym, kim dla Ciebie jestem. Pozwól wzrastać w rozumieniu Ciebie i siebie samego, Nas. Kiedy zaczynają mnie wabić rozmaite zyski, przypominaj, że Ty jesteś moim największym Zyskiem, moim Szczęściem. Spraw, abym zawsze dokonywał moich wyborów w Tobie.

Siedem ostatnich słów Jezusa na Krzyżu - Dziś

ks. Leszek Smoliński

Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju (Łk 23,43).

Nawrócenie

Drugie słowo Jezusa z krzyża, w momencie nawrócenia jednego ze złoczyńców, brzmi „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju” (Łk 23,43). Obietnica, na którą z cała pewnością warto było czekać aż do tej chwili…

Zadziwia logika jednego z ukrzyżowanych wraz z Jezusem. Mesjasz powinien być zbawcą ludzi, niech zatem to udowodni, ocalając siebie i nas z krzyża: „Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas” (Łk 23,39). Nie mówi tego jako wyznanie wiary. Swoim sposobem mówienia urąga i złorzeczy Jezusowi. Drugi natomiast upomina swojego towarzysza okrutnej kary i wyznaje swoje winy. „My przecież – sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił” (Łk 23,41). Ale przede wszystkim wyznaje swoją wiarę w Jezusa, prawdziwego Mesjasza. I dlatego Jezus obiecuje mu zbawienie jeszcze dzisiaj. Prawda wyzwala człowieka, o czym Jezus zapewniał swoich słuchaczy. Skrucha z powodu popełnionego zła, nawet w ostatniej chwili życia, sprowadza na człowieka promień łaski, Bożego miłosierdzia. Największy grzesznik może się więc nawrócić w ostatniej chwili. Jeżeli wzbudzi w swoim sercu żal, nie będzie potępiony. Znamy wiele takich nawróceń na łożu śmieci, u kresu życia.

Obraz I – Fryderyk Chopin. Gdy ten najwybitniejszy polski kompozytor i pianista był prawie umierający, zatroskany o jego zbawienie ks. Aleksander Jełowicki, przełożony Misji Polskiej Zmartwychwstańców w Paryżu, poprosił go, aby zechciał przyjąć sakramenty święte. Chopin odpowiedział wtedy: „Mogę swemu przyjacielowi otworzyć duszę, ale na razie spowiadać się nie mam zamiaru. Jeżeli tego zapragnę, to na pewno u Ciebie”. Po tych słowach ks. Aleksander poszedł na modlitwę i leżąc prawie całą noc krzyżem, błagał Boga o łaskę spowiedzi dla Fryderyka. Rano, gdy przyszedł, Chopin wyciągnął do niego ręce i zawołał: „Dobrze, że jesteś, czekam na Ciebie. Teraz mnie spowiadaj!”. Wstrząśnięty tą prośbą ks. Aleksander podał choremu krzyż i zapytał: „Czy wierzysz?”. „Wierzę” – padła odpowiedź. Po spowiedzi ks. Jełowicki udzielił Chopinowi Komunii św., która była już Wiatykiem, oraz sakramentu namaszczenia chorych. Chopin cieszył się ze spowiedzi, z tego, że Bóg jest tak dobry i miłosierny i że on idzie do Niego. Po chwili wziął księdza za rękę i powiedział z największym wzruszeniem i wdzięcznością: „Bez Ciebie, mój drogi, byłbym zdechł jak świnia”. Agonia Chopina trwała jeszcze cztery dni. Ksiądz przez cały czas był przy umierającym, a Chopin bez przerwy trzymał go za ręce. W nocy 17 października 1849 r. odszedł do Boga cicho i spokojnie, otoczony przyjaciółmi.

Obraz II – Jacek Kaczmarski, bard Solidarności, dorastał w rodzinie ateistycznej. Przez lata był uznawany za zagorzałego wroga Kościoła. „Nie praktykuję żadnej religii i nie tam szukam pocieszeń” – mówił. Na pewno na pozytywną przemianę artysty wpłynęła ostatnia towarzyszka życia, Alicja Delgas. Stworzył jeden z ciekawszych swoich programów: „szukamy stajenki” – kolędy i pastorałki. Czuć było z jego strony szacunek do ludzi Kościoła. Zaczął myśleć o przyjęciu chrztu. Jednak twierdził, że zawsze coś mu stawało na przeszkodzie. Kiedy zachorował na raka krtani, musiał podjąć dramatyczną decyzję. Był załamany. Pisał wiersze odnoszące się do Boga. „Obowiązki, długi, wybory, Co za ulga oderwać się od nich, Bo zgłasza się Wielki Wierzyciel, Dowód-Powód? Pewnego dnia karetka pogotowia zabrała go do szpitala. Lekarze nie kryli, że jest umierający. Alicja Delgas spytała, czy chce przyjąć chrzest. Była Wielka Sobota 2004 r.. „Zjechałam na dół po księdza. Sama ceremonia była króciutka. Potem Jacek zapadł w głęboki sen. Oddychał miarowo i spokojnie”.

Jezus wzywa z wysokości krzyża do nawrócenia. To wezwanie wybrzmiało już na początku Jego publicznej misji. Metanoia to głęboka i całkowita przemiana wewnętrzna, a więc odnowa całego człowieka: jego sposobu myślenia i osądzania, jego stylu życia. Takie nawrócenie wymaga gotowości do podjęcia radykalnych nieraz cięć, naprawienia każdej zakłamanej sytuacji. To natomiast jest niemożliwe bez cierpienia, które jest wielkim wychowawcą i jednoczy z Ukrzyżowanym.

Z biblijnego punktu widzenia grzech staje się jasny jedynie z doświadczeniem miłości, w perspektywie słowa Bożego. Dopiero, gdy się porównujemy z miłością Bożą ukazaną w Jezusie, wtedy naszym oczom ukazuje się prawda o grzechu. Jeśli natomiast porównujemy się sami ze sobą, dalecy będziemy od perspektywy chrześcijańskiej.

Zbawienie urzeczywistnia się, gdy podążamy w kierunku Chrystusa, który „uniżył samego siebie stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,8). Natomiast wejście na drogę nawrócenia – jako naśladowanie Jezusa, przyswojenie sobie Jego logiki życia – doskonale obrazuje prawdę, że niczego nie możemy uczynić bez łaski Bożej. Za to z Bogiem możemy wszystko. Jak powie św. Paweł: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13).

W perspektywie wiary

Błogosławieni smutni - medytacja 2022

Ks. Leszek Smoliński

„Rozpłyńcie się, me źrenice, Toczcie smutnych łez krynice…”. W drugiej części „Gorzkich żalów” rozważamy, „co Pan Jezus wycierpiał od niesłusznego przed sądem oskarżenia aż do okrutnego cierniem ukoronowania”. Również i dziś jest w świecie wiele łez smutku. Jakże znajome wydają się słowa „Raportu z oblężonego Miasta” (1982) rodzimego poety Zbigniewa Herberta:

 

„ci których dotknęło nieszczęście są zawsze samotni
(…) teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody
zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych
zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą
 
cmentarze rosną maleje liczba obrońców
ale obrona trwa i będzie trwała do końca
 
i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden
on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania
on będzie Miasto
 
patrzymy w twarz głodu twarz ognia twarz śmierci
najgorszą ze wszystkich – twarz zdrady
 
i tylko sny nasze nie zostały upokorzone”

(Wiersze zebrane, oprac. R. Krynicki, Wydawnictwo a5, Kraków 2008, s. 532).

Ludzkie łzy smutku cisną się do oczu, gdy słyszymy wyznanie pracownika ukraińskiej Caritas: „Nigdy nie wyobrażałam sobie, że coś podobnego się stanie. Całodobowo jestem w pracy. Przychodzą setki ludzi. Oni są głodni... Pracowałam w biurze. Teraz jestem od 4 rano w kuchni. Między kuchnią w biurze i schronisku. Ciężko jest, ale wierzymy, że będzie dobrze...”. Łzy cierpienia, bezradności, zagubienia, ile tych łez wylewają w ciągu tegorocznego Wielkiego Postu ludzie na całej kuli ziemskiej. Cierpienie i smutek są wszechobecne w świecie, w naszych rodzinach i w naszych sercach. Jednak, jak śpiewał przed laty Janusz Lakowski: „Świat nie wierzy łzom / Szkoda naszych łez / Świat nie wierzy łzom / Bo za dużo jest / Na tym świecie łez.

Papież Franciszek zauważa: „Świat proponuje coś przeciwnego: rozrywkę, przyjemność, rozproszenie i zabawę, i mówi nam, że to właśnie czyni życie dobrym. Świat ignoruje, spogląda w inną stronę, gdy pojawiają się problemy, jak choroba lub cierpienie w rodzinie lub w otoczeniu. Świat nie chce płakać: woli ignorować bolesne sytuacje, maskować je, ukrywać. Wiele wysiłku wkłada się w to, aby uciec od sytuacji, w których obecne jest cierpienie, sądząc, że można przysłonić rzeczywistość, w której przecież nigdy, przenigdy nie może zabraknąć krzyża” (GE, 75).

Jako uczniowie Jezusa nie chcemy szukać pocieszenia w świecie, bo ten nie może nam go zaoferować. Przypomina nam o tym nasza codzienność i wiele przeżytych porażek życiowych, kiedy to naszą nadzieję lokowaliśmy w rzeczach przemijających. Wpatrujemy się zatem w stojącego przed ludzkim sądem Syna Bożego. I przypominamy sobie „Kazanie na górze”, w czasie którego Pan wypowiedział znamienne słowa: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”. O jaki smutek tu chodzi? Czy każdy smutek jest błogosławiony? Osoba pocieszona w swoim smutku przez Jezusa „może mieć odwagę, aby współdzielić cierpienia innych i przestaje uciekać od sytuacji bolesnych. W ten sposób odkrywa, że życie ma sens: pomagając bliźniemu w jego bólu, rozumiejąc udrękę innych, dając innym ulgę. Osoba ta czuje, że drugi człowiek jest ciałem z jej ciała, nie boi się zbliżyć aż po dotknięcie jego rany, współczuje aż po współodczuwanie, nie dzieli ich już żaden dystans. W ten sposób można przyjąć tę zachętę św. Pawła: „Płaczcie z tymi, którzy płaczą” (Rz 12, 15). Umiejętność płakania z innymi, to jest świętość” (GE 76) – zauważa papież Franciszek. Warto również pamiętać, że „radość Ewangelii napełnia serce oraz całe życie tych, którzy spotykają się z Jezusem. Ci, którzy pozwalają, żeby ich zbawił, zostają wyzwoleni od grzechu, od smutku, od wewnętrznej pustki, od izolacji. Z Jezusem Chrystusem rodzi się zawsze i odradza radość” (EG, 1). 

Zakończmy nasze rozważanie modlitwą kard. Georga Pella z „Dziennika więziennego” (t. 1, Kraków 2021, s. 159):

„Boże, nasz Ojcze, pomóż nam pogłębiać naszą wiarę w Jezusa, Twojego Syna, a naszego Brata, który jest zarówno Bogiem, jak i człowiekiem. Tak wiele od tego zależy. Pocieszeniem jest dla nas myśl, że Jezus jako człowiek cierpiał tak samo jak my. Jesteśmy też wdzięczni, że Jego Boskość oznacza, że będziemy zbawieni i nasze grzechy zostaną zapomniane, o ile będziemy za nie żałować, a więc czeka nas wieczna szczęśliwość. Panie, wierzymy; wzmocnij naszą słabą wiarę”.

Ojcze nasz jako program życia

Przyjście Królestwa

ks. Leszek Smoliński

Warto przywołać na początek ważny dialog Jezusa z Piłatem. „«Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd». Piłat zatem powiedział do Niego: «A więc jesteś królem?» Odpowiedział Jezus: «Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu»” (J 18,36-37). Jezus w momencie męki zwraca uwagę na sprawy Ojca. Podobnie, jak to czynił wcześniej, gdy uczył swoich uczniów zwracać się do Ojca niebieskiego: Przyjdź Królestwo Twoje.

„Kościół ma przede wszystkim na względzie powrót Chrystusa i ostateczne przyjście Królestwa Bożego. Modli się również o wzrost Królestwa Bożego w obecnym czasie – "dzisiaj" naszego życia” (KKK 2859). A jak wygląda nasze „dzisiaj”, w którym coraz rzadziej mówi się o wieczności? Ludzie są skoncentrowani na tym, co jest teraz. Współczesna kultura cechuje się tymczasowością – użyj i wyrzuć. Temat troski o duszę nieśmiertelną wydaje się nieobecny, nawet wśród ludzi uważających się za wierzących. Kultura tymczasowości podpowiada, że każdy czyn jest dopuszczalny, jeżeli czasy, w jakich żyjemy, uznają go za właściwy. Z kulturą tymczasowości związana jest relatywizacja prawdy. Prawda jest czymś, co tworzymy na bieżąco. Jest ona zależna od okoliczności. Często słyszy się stwierdzenie: „Przecież Ewangelia była napisana dawno, a teraz mamy inne czasy”.

Jezus, umiłowany Syn Ojca Przedwiecznego, przypomina nam o istnieniu wieczności. Idąc po Jego śladach, nie zabłądzimy. I nie stanie się nam krzywda – nawet gdybyśmy się potknęli i upadli. A na koniec, przyjdzie godzina zbierania owoców ziemskiego życia. Nasze życie jest swego rodzaju próbą. Kiedyś ta próba się zakończy i przyjdzie czas na końcowy egzamin z miłości i miłosierdzia. To sprawdzian wiarygodność naszego chrześcijaństwa i klucz do jego zrozumienia.

Prośba: Przyjdź Królestwo Twoje „jest zanoszona i wysłuchiwana w modlitwie Jezusa, jest obecna i skuteczna w Eucharystii; przynosi swój owoc w odnowionym życiu zgodnym z błogosławieństwami” (KKK 2821). W czasie Mszy Świętej wyznajemy: „Bo Twoje jest królestwo i potęga, i chwała na wieki”. Chodzi więc o wieczne i powszechne królestwo: królestwa prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju. Udział w królewskim posłannictwem Jezusa polega na dawaniu świadectwa prawdzie oraz kierowaniu się w życiu miłością bliźniego. Stąd płynie również zobowiązanie do troski o osobistą, wewnętrzną wolność, ale również uwalnianie swoich środowisk i świata od grzechu i zła. Tak więc szczególnie małżonkowie i rodzice mają szczególnie dbać o wolność od grzechu i zła w swoich rodzinach. Realizacja misji królewskiej dokonuje się również przez wzajemne wspieranie się w sytuacjach kryzysowych, pomaganie sobie w domowych obowiązkach, akceptowanie drugich takimi, jacy są oraz umiejętność przebaczania.

Aby Jego królestwo mogło rozwijać się w naszych sercach i w naszych rodzinach, „niech nasze życie i nasze serca będą otwarte na Jego panowanie, bo On jest celem, ku któremu zdążamy” (papież Franciszek, 22.11.2023).