Gorzkie Żale

publikacja 13.04.2003 15:28

Niedziela Palmowa

Gorzkie Żale Henryk Przondziono/GN Matka Bolesna.... na Jasnej Górze.

Nabożeństwo zawdzięcza swe powstanie księżom Misjonarzom, którzy je wprowadzili na początku XVIII wieku w Kościele Świętego Krzyża w Warszawie, skąd szybko rozpowszechniło się we wszystkich polskich katolickich diecezjach.

Umieszczenie Gorzkich Żalów w naszym serwisie ma na celu przede wszystkim przypomnienie i pokazanie piękna tego nabożeństwa. Pragniemy zachęcić do udziału w nim w kościele.


Pobudka

Posłuchaj...

1. Gorzkie żale przybywajcie, * Serca nasze przenikajcie,
2. Rozpłyńcie się, me źrenice, * Toczcie smutnych łez krynice.
3. Słońce, gwiazdy omdlewają, * Żałobą się pokrywają.
4. Płaczą rzewnie Aniołowie, * A któż -żałość ich wypowie?
5. Opoki się twarde krają, * Z grobów umarli powstają.
6. Cóż jest, pytam, co się dzieje? * Wszystko stworzenie truchleje!
7. Na ból męki Chrystusowej * Żal przejmuje bez wymowy.
8. Uderz, Jezu, bez odwłoki * W twarde serc naszych opoki!
9. Jezu mój, we krwi ran swoich * Obmyj duszę z grzechów moich!
10. Upał serca swego chłodzę, * Gdy w przepaść męki Twej wchodzę.


CZĘŚĆ III

Śpiewana w III i VI niedzielę Wielkiego Postu

Intencja

W tej ostatniej części będziemy rozważali, co Pan Jezus cierpiał od chwili ukoronowania aż do ciężkiego skonania na krzyżu. Te bluźnierstwa, zelżywości i zniewagi, jakie Mu wyrządzono, ofiarujemy za grzeszników zatwardziałych, aby Zbawiciel pobudził ich serca zbłąkane do pokuty i prawdziwej życia poprawy, oraz za dusze w czyśćcu cierpiące, aby im litościwy Jezus Krwią swoją świętą ogień zagasił; prośmy nadto, by i nam wyjednał na godzinę śmierci skruchę za grzechy i szczęśliwe w łasce Bożej wytrawnie.

HYMN

Posłuchaj...

1. Duszo oziębła, czemu nie gorejesz? * Serce me, czemu całe nie truchlejesz? * Toczy twój Jezus z ognistej miłości * Krew w obfitości.
2. Ogień miłości, gdy Go tak rozpala, * Sromotne drzewo na ramiona zwala; * Zemdlony Jezus pod krzyżem uklęka, * Jęczy i stęka.
3. Okrutnym katom posłuszny się staje, * Ręce i nogi przebić sobie daje, * Wisi na krzyżu, ból ponosi srogi * Nasz Zbawca drogi!
4. O słodkie drzewo, spuśćże nam już Ciało, * Aby na tobie dłużej nie wisiało! * My je uczciwie w grobie położymy, * Płacz uczynimy.
5. Oby się serce we łzy rozpływało, * Że Cię, mój Jezu, sprośnie obrażało! * Żal mi, ach, żal mi, ciężkich moich złości, * Dla Twej miłości!
6. Niech Ci, mój Jezu, cześć będzie w wieczności, * Za Twe obelgi, męki, zelżywości, * Któreś ochotnie, Syn Boga jedyny, * Cierpiał bez winy!

LAMENT DUSZY NAD CIERPIĄCYM JEZUSEM

Posłuchaj...

1. Jezu, od pospólstwa niezbożnie, * Jako złoczyńca z łotry porównany, * Jezu mój kochany!
2. Jezu, przez Piłata niesłusznie * Na śmierć krzyżową za ludzi skazany, * Jezu mój kochany!
3. Jezu, srogim krzyża ciężarem * Na kalwaryjskiej drodze zmordowany, * Jezu mój kochany!
4. Jezu, do sromotnego drzewa * Przytępionymi gwoźdźmi przykowany, * Jezu mój kochany!
5. Jezu, jawnie pośród dwu łotrów * Na drzewie hańby ukrzyżowany, * Jezu mój kochany!
6. Jezu, od stojących wokoło * I przechodzących, szyderczo wyśmiany, * Jezu mój kochany!
7. Jezu, bluźnierstwami przez złego, * Współwiszącego łotra wyszydzany, * Jezu mój kochany!
8. Jezu, gorzką żółcią i octem * W wielkim pragnieniu swoim napawany, * Jezu mój kochany!
9. Jezu, w swej miłości niezmiernej * Jeszcze po śmierci włócznią przeorany, * Jezu mój kochany!

Posłuchaj...

Bądź pozdrowiony, bądź pochwalony, * dla nas zelżony i pohańbiony! * Bądź uwielbiony! Bądź wysławiony! Boże nieskończony!

ROZMOWA DUSZY Z MATKĄ BOLESNĄ

Posłuchaj...

1. Ach, Ja Matka boleściwa, * Pod krzyżem stoję smutliwa, * Serce żałość przejmuje.
2. O Matko, niechaj prawdziwie, * Patrząc na krzyż żałośliwie, * Płaczę z Tobą rzewliwie.
3. Jużci, już moje Kochanie * Gotuje się na skonanie! * Toć i ja z Nim umieram!
4. Pragnę, Matko, zostać z Tobą, * Dzielić się Twoją żałobą * Śmierci Syna Twojego.
5. Zamknął słodką Jezus mowę, * Już ku ziemi skłania głowę, * Żegna już Matkę swoją!
6. O Maryjo, Ciebie proszę, * Niech Jezusa rany noszę * I serdecznie rozważam.

Posłuchaj...

 

Kazanie pasyjne

Przez cały Wielki Post katolicy polscy krok po kroku, chwila po chwili, ból po bólu rozważają podczas nabożeństw Gorzkich Żali mękę Pana naszego Jezusa Chrystusa. Pragniemy także my podążać za Naszym Zbawicielem, aby rozpamiętywać cierpienia, jakich doznał dla nas, aby odkupić nasze grzechy, choć sam był bez grzechu. Podstawą naszych rozważań jest opis pasji zawarty w Ewangelii według świętego Mateusza.


Co się stało na krzyżu?


Niedziela Palmowa to oprócz Wielkiego Piątku dzień w sposób szczególny przeznaczony na rozważanie męki Jezusa. Podczas każdej Mszy św. w kościele katolickim odczytywany jest jej opis. W tym roku czytana jest Męka opisana przez świętego Mateusza.

„Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy. I siedząc, tam Go pilnowali. A nad głową Jego umieścili napis z podaniem Jego winy: To jest Jezus, Król żydowski. Wtedy też ukrzyżowano z Nim dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie” (Mt 27,35-38).

Święty Mateusz relacjonuje tak sucho, niemal bez emocji. Nie wdaje się w szczegółowe opowieści, jak wyglądało przybijanie Chrystusa do krzyża. Nie precyzuje, w które miejsca dokładnie wbijano gwoździe, jakiej były wielkości, z jaka siłą uderzano, aby przebić się przez ludzkie ciało Chrystusa...

Czy dlatego, że obojętne mu było cierpienie, jakiego doświadczył Jezus? Czy starał się opisać sam moment ukrzyżowania Zbawiciela w taki sposób, jak najprawdopodobniej przeżyli je owi żołnierze, wykonujący kolejną w ich życiu egzekucję – na zimno, bez emocji, profesjonalnie, obojętnie?

Raczej nie o to chodziło świętemu Mateuszowi. Nie identyfikuje się na pewno z katami. A jednak pokazuje, że w chwili, gdy dokonywało się zbawienie świata, nie zabrakło ludzi zupełnie tym faktem nie zainteresowanych, mimo że brali w nim czynny udział. Okazuje się, że można być obecnym, można w czymś uczestniczyć, a jednak nie rozumieć, co się w ogół dzieje, nie dostrzegać wielkiej wagi dokonujących się wydarzeń. To smutna prawda, aktualna także w naszych czasach. To smutna prawda, dotycząca wielu ludzi uważających się za chrześcijan, za katolików. Z ich chrześcijaństwa, katolicyzmu niewiele wynika. Są w Kościele, ale nie rozumieją wagi wielkich wydarzeń, które w nim się nieustannie dokonują. Nie dostrzegają rzeczywistej obecności Boga. Nie chcą, aby działał w ich życiu. Raczej patrzą na to, jakie korzyści wynikają dla nich z obecności i udziału. Jak ci żołnierze, którzy rzucali losy o szatę Chrystusa.

Jezusa umieszczono pomiędzy dwoma przestępcami. W ten sposób dodatkowo Go upokorzono. Zrównano Jego, niewinnego Bożego Syna z jakimiś rzezimieszkami, którzy w świetle ówczesnego prawa zasłużyli na tak okrutną karę. Dlaczego? Bo tak było praktyczniej? Żeby się nie wyróżniał? Żeby Jego uczniowie uświadomili sobie, za kim chodzili i kogo słuchali? Żeby Jemu samemu i całemu światu pokazać, jak bardzo się nie liczy i jak bardzo nie ma znaczenia?

„Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go i potrząsali głowami, mówiąc: Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża. Podobnie arcykapłani z uczonymi w Piśmie i starszymi, szydząc, powtarzali: Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: Jestem Synem Bożym. Tak samo lżyli Go i złoczyńcy, którzy byli z Nim ukrzyżowani” (Mt 27,39-44).

Już zawisł między niebem i ziemią. Już jest unieruchomiony, rozpięty, za chwilę umrze w strasznym bólu. Nikomu już nie pomoże, ale także dla nikogo nie jest już groźny. Właściwie, skoro nie można Mu pomóc, to najwłaściwsze wydaje się dać Mu spokój, niech umiera godnie, mimo wszystko.

Ale nie. Nawet w tych ostatnich chwilach nie brak ludzi, którzy bezbronnego traktuja jako przedmiot, na którym można się wyżyć, na którym bezkarnie i bezpiecznie można wyładować swoja agresję, rozczarowanie własnym życiem, odegrać się z swoją własną głupotę, nieudaczność, nieuctwo, lenistwo. Gdy On umiera cierpiąc okrutnie, oni zamiast mu współczuć, szydzą z Niego. Dodają cierpień. Chociaż nie zostali dopuszczeni do tego, aby wbijać gwoździe, przynajmniej teraz próbują rzucić kamieniem, wbić szpilkę złośliwości, zranić ostrą kpiną. Na pożegnanie powiedzieć Mu, że wcale się dla nich nie liczy, że w ogóle, to się cieszą z Jego nieszczęścia i w głębi swych ponurych serc uważają, że wszystko to Mu się należy.

Że nie staliśmy wtedy pod krzyżem i nie rzucaliśmy słów pełnych wyższości pod adresem Chrystusa? Ale ile razy kopaliśmy leżącego? Ile razy znęcaliśmy się nad pokonanym? Naprawdę, ani raz?
„Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: Eli, Eli, lema sabachthani? to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: On Eliasza woła. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha” (Mt 27,45-50).

Umarł. Umarł Jezus, zwanych Chrystusem, Boży Syn. Cóż to znaczy? Czym w ogóle jest śmierć? I tu pojawia się paradoks. Chrześcijanin nie może myśleć o śmierci inaczej, jak w świetle śmierci Jezusa Chrystusa.

Śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu była konsekwencją całego Jego życia i posłannictwa. Tak jak posłuszny i oddany w miłości Ojcu głosił nadejście królestwa Bożego, królestwa prawdy, sprawiedliwości i miłości, tak z tym samym posłuszeństwem i miłością przyjął śmierć. „Nikt mi życia nie zabiera, lecz ja od siebie je oddaję" (J 10,18). Śmierć nie jest dla człowieka wyłącznie faktem biologicznym. Jest faktem ludzkim — aktem osoby, która zgodnie ze swą świadomością obejmuje całe swe życie i ustosunkowuje się do własnej śmierci. Jan Paweł II powiedział o ojcu Maksymilianie Kolbe: „On nie umarł, on oddał życie za brata". Chrystus nie umarł. Oddał życie za nas wszystkich.

Śmierć Jezusa miała charakter zbawczy. Wszystkie ludzkie cierpienia, fizyczne i moralne, spowodowane osobiście i związane ze społecznym uwikłaniem człowieka, także i śmierć w swoim przebiegu i skutkach, są - jak czytamy w Piśmie Świętym - owocem grzechu. Syn Boży przyjął „postać sługi” - człowieka podległego cierpieniu i śmierci. Choć był „arcykapłanem bez grzechu”, stał się „posłuszny aż do śmierci, i to śmierci na krzyżu", by stać się ofiarą za grzechy wszystkich. Także nasze, popełnione już w trzecim tysiącleciu. Cierpienie, a nade wszystko śmierć człowieka może się stać, i staje się, w jedności z cierpieniami i śmiercią Jezusa, z Jego posłuszeństwem i miłością — drogą zbawienia świata.
Jezus posłuszny do śmierci został uwielbiony przez Ojca: zmartwychwstał. Śmierć i zmartwychwstanie, tzn. śmierć i zwycięstwo nad śmiercią, stały się w Chrystusie czymś jednym.

Śmierć jest kresem ludzkiego pielgrzymowania, ale jednocześnie jest narodzeniem. Jest wejściem w życie nowe, wieczne, w egzystencję w pełni ludzką dzieci Bożych, zgromadzonych w domu Ojca. Nie zmierzamy do śmierci, lecz do życia.

Czy pamiętamy o tym patrząc na krzyż?

Na zakończenie pieśń JEZU CHRYSTE, PANIE MIŁY. Posłuchaj

Ból pojednania


Kazania pasyjne 2003

Dając możliwość zapoznania się z ubiegłorocznymi rozważaniami, proponujemy w tym roku w ramach kazań pasyjnych spojrzenie na cierpienie z innej strony. Zatytułowaliśmy cykl rozważań pasyjnych „Ból pojednania”. Ich głównym wątkiem będzie sakrament pokuty i pojednania.


Trud naprawiania


Z przyjemnością patrzy się na ludzi, którzy się dobrze wyspowiadali. Wstają od kratek konfesjonały nie tylko z ulgą na twarzy. W ich oczach pojawia się szczera, głęboka radość. Wyglądają, jakby nagle od wewnątrz zostali rozjaśnieni jakimś szczególnym światłem. Poruszają się lekko, jakby nie tyle schudli o kilkanaście kilogramów, ile zrzucili z ramion wielki, niechciany przygniatający ich do ziemi ciężar.
Jednak sakrament pokuty i pojednania nie kończy się na wyznaniu grzechów, wysłuchaniu nauki i uzyskaniu rozgrzeszenia. Jest jeszcze jeden, piąty warunek spowiedzi. Nosi nazwę zadośćuczynienia i wcale nie jest łatwy i bezbolesny. Czasami człowiek musi się bardzo namęczyć i znieść sporo cierpień, aby naprawdę zadośćuczynić za popełnione zło.

Czasami można się niesłychanie zdziwić. Bywa, że spodziewamy się czegoś w konkretnym miejscu, sięgamy niemal z zamkniętymi oczami, koncentrując uwagę na czym innym, i... Tak mniej więcej czuje się człowiek, który w fundamentalnej, klasycznej książce Adrienne von Speyr szuka rozdziału poświęconego zadośćuczynieniu. Nie ma. Jest spory rozdział o nauce udzielanej przez spowiednika, jest kilka stron o rozgrzeszeniu, a o zadośćuczynieniu – właściwie ani słowa. Są tylko uwagi na temat odprawienia pokuty. Ale zadośćuczynienie, to coś więcej niż tylko odprawienie zadanej przez spowiednika pokuty.

Zadośćuczynienie należy do nienaruszalnej struktury sakramentu pokuty i pojednania. Katechizm Kościoła Katolickiego wyjaśnia: „Mimo zmian, którym w ciągu wieków ulegały układ i celebracja tego sakramentu, można dostrzec tę samą podstawową strukturę. Obejmuje ona dwa istotne elementy: z jednej strony akty człowieka, który nawraca się pod działaniem Ducha Świętego, a mianowicie żal, wyznanie grzechów i zadośćuczynienie, a z drugiej strony działanie Boże za pośrednictwem Kościoła. Kościół, który przez biskupa i jego prezbiterów udziela w imię Jezusa Chrystusa przebaczenia grzechów i ustala sposób zadośćuczynienia, modli się także za grzesznika i pokutuje razem z nim. W ten sposób grzesznik jest uzdrowiony i ponownie przyjęty do komunii kościelnej”. To Kościół ustala sposób zadośćuczynienia! Zdaje się, że wielu spowiedników, zadając przysłowiowe „Trzy Zdrowaśki, jeśli nie będziesz akurat zmęczony”, zapomina o tym ważnym akcie Kościoła.

Znakomity teolog, ks. Andrzej Zuberbier, podkreślał, że pragnienie i wola zadośćuczynienia za grzechy jest, wraz z żalem za nie i ich wyznaniem na spowiedzi, istotnym elementem nawrócenia: zerwania z grzechem i poprawy. Chęć zadośćuczynienia za popełnione winy jest czymś tak zrozumiałym i naturalnym, jak żal za grzechy i ich wyznanie. Jest czymś oczywistym dla każdego, kto szczerze przystępuje do spowiedzi. Jeśli wyrządza się komuś krzywdę, a później żałuje tego, to pragnie się tę wyrządzoną krzywdę naprawić. Proste. Jeśli dziecko sprawi rodzicom przykrość, stara się nie tylko ich przeprosić, lecz także zadośćuczynić im przez swoje lepsze postępowanie czy przez jakąś celowo sprawioną im przyjemność. Tak jest zazwyczaj między ludźmi, którzy się kochają.

Wiadomo, że wiele grzechów przynosi szkodę bliźniemu. Dlatego człowiek pragnący nawrócenia wie, iż należy uczynić wszystko, co możliwe, aby ją naprawić. Co to znaczy? To znaczy na przykład oddać rzeczy ukradzione, przywrócić dobrą sławę temu, kto został oczerniony, wynagrodzić krzywdy. Wymaga tego zwyczajna sprawiedliwość.

Grzech rani i osłabia samego grzesznika, lecz narusza także jego relację z Bogiem i z drugim człowiekiem. Rozgrzeszenie usuwa grzech, ale nie usuwa wszelkiego nieporządku, jaki wprowadził grzech. Grzesznik „podniesiony” z upadku grzechu musi jeszcze odzyskać pełne zdrowie duchowe. Powinien zatem zrobić coś więcej, by naprawić swoje winy. Powinien „zadośćuczynić” w odpowiedni sposób lub „odpokutować” za swoje grzechy. Bo zadośćuczynienie bywa nazywane także „pokutą”. I w niektórych sytuacjach jest z nią tożsame.

Właśnie dlatego pokuta, którą nakłada spowiednik, nie może być formalnością, lecz powinna uwzględniać sytuację osobistą penitenta i mieć na celu jego duchowe dobro. O ile to możliwe, powinna odpowiadać ciężarowi i naturze popełnionych grzechów. Może nią być modlitwa, jakaś ofiara, dzieło miłosierdzia, służba bliźniemu, dobrowolne wyrzeczenie, cierpienie, a zwłaszcza cierpliwa akceptacja krzyża, który musimy dźwigać. Tego rodzaju pokuty pomagają człowiekowi upodobnić się do Chrystusa, który raz na zawsze odpokutował za nasze grzechy. Pozwalają nam stać się współdziedzicami Chrystusa Zmartwychwstałego, „skoro wspólnie z Nim cierpimy” (Rz 8,17).

Zadośćuczynić - to niełatwa sprawa. Stosunkowo proste wydaje się zwrócić ukradzioną czy zniszczoną rzecz, ale jak naprawić obmowę czy oszczerstwo? Nawet jednak zwrot czyjejś własności nie zadośćuczyni w pełni winie, bo jak naprawić przykrość czy zmartwienie wywołane jej utratą? A grzechy zaniedbania? Odmówienie pomocy, należnej troski, aktu życzliwości? Dlatego pragnienie wynagrodzenia ludziom i Bogu za popełnione winy wyraża się w spełnianiu dobrych uczynków, w modlitwie, a także w podejmowaniu aktów pokuty i umartwienia, by niejako odcierpieć za dokonane zło.

Pokuta nałożona w sakramencie na spowiedzi gra ważną rolę w zadośćuczynieniu. Ma wartość sakramentalną. Chociaż nie jest materialnie proporcjonalna do skutków popełnionych win, stanowi podwójny znak. Po pierwsze jest znakiem dobrej woli spełnienia wszystkiego, czego jako zadośćuczynienia za grzechy żąda Kościół w imieniu braci i w imieniu Chrystusa. Po drugie jest także — przez swoją nieproporcjonalność w stosunku do win — znakiem, że wszystkie ludzkie grzechy wziął na siebie Ukrzyżowany. On od nich uwalnia i za nie zadośćczyni.

Trzeba pamiętać, że – jak wyjaśnił Sobór Trydencki - zadośćuczynienie, które podejmujemy (Sobór mówi „spłacamy”) za nasze grzechy, nie jest do tego stopnia „nasze”, by nie było dokonane dzięki Jezusowi Chrystusowi. Sami z siebie nic bowiem nie możemy uczynić, ale „wszystko możemy w Tym, który nas umacnia” (Flp 4, 13). W ten sposób człowiek niczego nie ma, z czego mógłby się chlubić, lecz cała nasza „chluba” jest w Chrystusie... w którym czynimy zadośćuczynienie, „wydając owoce godne nawrócenia” (Łk 3, 8), mające moc z Niego, przez Niego ofiarowane Ojcu i dzięki Niemu przyjęte przez Ojca.

Pokuta sakramentalna nie czyni jednak zbędnym szczerego zadośćuczynienia, do którego nakłania każdego jego własne sumienie, zwłaszcza — zadośćuczynienia w postaci wszystkiego, cokolwiek dobrego odtąd się zrobi i złego wycierpi...
 

Bez przebaczenia?


Kazania pasyjne 2004

To była chwila. Czwórka pijanych nastolatków wracających nad ranem z wiejskiej dyskoteki. Śliska droga. Zmęczony kierowca autobusu. I drzewo. W wypadku zginęły dwie osoby jadące autokarem. Sześcioro pasażerów już zawsze będzie kalekami. Nastolatkom nic się nie stało. Nawet nie zauważyli nieszczęścia. Autobus uderzył w drzewo, bo kierowca nie chciał uderzyć w ich samochód jadący niewłaściwym pasem drogi.

W tym wypadku zginęła jego córka. Żona resztę życia w najlepszym razie spędzi na wózku inwalidzkim. W najlepszym razie, bo w tej chwili, kilkanaście tygodni po wypadku, nadal może tylko leżeć. Najpierw znienawidził siebie. Za to, że zamiast pojechać po nie, w końcu to nie tak daleko do Niemiec, pozwolił im wracać autobusem. Potem znienawidził tych nastolatków. Dzięki znajomościom w policji i prokuraturze czuwa, aby nie uszło im to na sucho. Ma nadzieję, że dostaną porządne wyroki. Dopisał do listy kierowcę autobusu i lekarzy, którzy pojawili się na miejscu katastrofy po dwóch godzinach. Pytał adwokata, jaki zarzut można im postawić.Ale to wciąż mu było za mało. Wciąż szukał prawdziwego winnego i wreszcie znalazł. To Bóg. Dlaczego Bóg do tego dopuścił? Za co? Jakim prawem? Przecież byli porządną, kochającą się rodziną. Nikomu nie robili krzywdy. Żyli po swojemu, ale także jakoś po Bożemu. Co niedzielę byli w kościele. Córka przygotowywała się do bierzmowania. Sumiennie chodził na comiesięczne spotkania z rodzicami organizowane przez księdza.

Na pogrzebie ksiądz powiedział, że są sytuacje, w których nie wolno Bogu zadawać żadnych pytań. Cymbał. To nie on stracił jedyną córkę, zdrową, uśmiechniętą żonę, szczęśliwą rodzinę. Księdza też znienawidził. Napisał na niego skargę do kurii, że publicznie odniósł się lekceważąco do jego cierpienia.

A potem znienawidził Boga. Od pogrzebu nie był w kościele. Przestał się modlić. Zakazał wpuszczać księdza do żony w szpitalu...

Jezus cierpiąc na krzyżu mówił: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Mówił o tych, którzy sprawili Mu ból. Dlaczego?

„Jeżeli Krzyż był w oczach ludzkich wyniszczeniem Chrystusa, był on równocześnie w oczach Bożych Jego wyniesieniem. Na Krzyżu Chrystus osiągnął i urzeczywistnił całą pełnię swojego posłannictwa: wypełniając wolę Ojca, spełnił zarazem siebie. W słabości okazał swą moc, a w uniżeniu całą mesjańską wielkość. Czyż świadectwem tej wielkości nie są choćby wszystkie słowa wypowiedziane podczas konania na Golgocie, a zwłaszcza słowa odnoszące się do sprawców ukrzyżowania: «Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią». Do uczestników cierpień Chrystusowych przemawiają te słowa siłą najwyższego przykładu. Cierpienie jest również wezwaniem do ujawnienia moralnej wielkości człowieka, jego duchowej dojrzałości. Dali tego dowód w różnych pokoleniach męczennicy i wyznawcy Chrystusa” - wyjaśnia Jan Paweł II.

Nie bez powodu w modlitwie „Ojcze nasz” Jezus umieścił słowa „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”. Każdy, kto naprawdę cierpiał z powodu drugiego człowieka, wie, jak bardzo przebaczenie sprawcy zmniejsza ból.

Ale czy potrafię moje cierpienie wybaczyć Bogu?

Przezwyciężanie cierpienia


Kazanie pasyjne 2005

Początek cierpienia. Przyjęcie cierpienia. Sprawianie cierpienia. Walka z cierpieniem. Gdy cierpią inni. Co to za wyliczanka? To tytuły tegorocznych pięciu kazań pasyjnych. Czego brakuje w tym toku myślenia? Dopełnienia kazania czwartego. Brakuje przezwyciężania cierpienia. Pokonania cierpienia. Czy to w ogóle możliwe?

W zeszłym roku u pewnej kobiety wykryto raka. Rodzina wpadła w panikę. Długotrwałe badania. W końcu operacja. Potem rekonwalescencja. I nieśmiała nadzieja. Niestety, mimo że lekarze twierdzą, iż operacja się udała, mimo że badania pokazują, iż nie ma żadnych przerzutów, kobieta nadal cierpi. Wśród jej najbliższych widać zniecierpliwienie...

Czy to cierpienie się nigdy nie skończy?
Pewien znany teolog powiedział: „Chrześcijanin ustawicznie znajduje się wobec krzyża. Naśladowanie Chrystusa jest zawsze — czasami skrycie, czasami jawnie — naśladowaniem w cierpieniu, naśladowaniem krzyża. Chrześcijanin jest włączony do męki Chrystusowej. Jego istnienie jest napiętnowane krzyżem, jest procesem zdeterminowanym krzyżem, bólem, dolegliwościami, troską, cierpieniem i śmiercią”.

Słuchając takich słów można wpaść w przerażenie. Można się strasznie zniechęcić do życia. Tak, jak bohater żydowskiej anegdoty: „Pewien człowiek, dotknięty ciężką chorobą, wyżalał się przed uczonym w Piśmie, że cierpienie odebrało mu chęć do życia, że przeszkadza mu w nauce i modlitwie. Wtedy rabin położył rękę na czole chorego i powiedział: Skąd wiesz, mój przyjacielu, co Bogu podoba się więcej - twoja nauka czy twoje cierpienie?”

„Człowiek, który nie stawia czoła cierpieniu, nie akceptuje życia. Ucieczka przed cierpieniem jest ucieczką przed życiem” twierdzi kard. Josef Ratzinger.

Cierpieniu trzeba stawić czoło. Nie tylko z nim walczyć. Trzeba je przezwyciężyć. Trzeba je pokonać. Ono nie może panować nad światem, nad czasem. Nad Bogiem. Cierpienie na pewno nie jest silniejsze od Boga. Takie stwierdzenie wydaje się ryzykowne w Niedzielę Palmową, gdy podczas każdej Mszy świętej czyta się ewangeliczny opis Męki i śmierci Jezusa. Przecież ten opis kończy się katastrofą, klęską. Wygląda na to, że cierpienie jest górą. Chrystus ginie w strasznych cierpieniach...

Czy naprawdę ginie? Przecież Bóg daje swojego Jednorodzonego Syna, aby człowiek „nie zginął”, a znaczenie tego „nie zginął” określają dokładnie dalsze słowa: „ale miał życie wieczne”. Jakże więc może pozwolić na to, aby zginął Jego Syn?

Człowiek „ginie”, gdy traci „życie wieczne”. Przeciwieństwem zbawienia nie jest więc samo tylko doczesne cierpienie - jakiekolwiek - ale cierpienie ostateczne: utrata życia wiecznego, odrzucenie od Boga, potępienie.(Jan Paweł II)

Chrystus nie stracił życia wiecznego. Nie zginął. To pierwszy sygnał, że nie uległ cierpieniu, lecz je przezwyciężył.

Ale skoro tak, to dlaczego w ogóle cierpiał? Jak to wytłumaczyć?

Było to w 1917 roku, w czasie rewolucji sowieckiej.Prze z nieznanego sprawcę został zamordowany jeden z najokrutniejszych wodzów rewolucji. Komuniści wzięli zaraz wielu niewinnych ludzi jako zakładników. Wszystkich postawiono pod ścianą i padł rozkaz: co dziesiąty ma być rozstrzelany. Dziewiątym był stary ksiądz prawosławny, ojciec Aleksy. Obok niego, jako dziesiąty, stał młody ksiądz. Ojciec Aleksy nie wahał się. Wyszeptał do swego sąsiada:
- Jestem stary i nie pożyję już długo... Zamieńmy się miejscami! W imię Boże, zajmij me miejsce.

W chwilę później stary ksiądz został rozstrzelany.

Rozmawiałem niedawno z człowiekiem niewierzącym, który twierdził, że ludziom wierzącym jest łatwiej nie tylko przyjąć, ale także przezwyciężyć cierpienie. Zapytałem: „Dlaczego?”. „Zawsze możecie związać swoje cierpienie z cierpieniem Chrystusa na krzyżu. To wiele ułatwia. No i macie sakramenty...”.

Niestety, jak zwrócił uwagę ks. Wacław Hryniewicz, nić łącząca nasze cierpienia z krzyżem jest bardzo delikatna. „Tu właśnie odnajduję podobieństwo sytuacji wierzących i niewierzących” - mówi ks. Hryniewicz. „W sytuacji cierpienia jesteśmy zrównani. Jedni i drudzy stawiają sobie to samo pytanie: dlaczego ja? Motywacja religijna wskazuje jakiś kierunek, jest pewną próbą rozjaśnienia, ale nie przybliży sensu do końca, nie ukaże namacalnie... Na płaszczyźnie cierpienia jesteśmy wszyscy odarci i okaleczeni. Kiedy idę do chorych jako kapłan, muszę być i szukać razem z człowiekiem, który nie może się przebić do światła, jakie daje wiara. Już nie może, czy jeszcze nie może...

Widzę wtedy ogromny sens prostej rozmowy (jeżeli ktoś sobie życzy, bo nie można tego narzucać). Szczególnie mocno dostrzegam solidarność i więź wszystkich ludzi - wierzących i niewierzących, zespolonych czymś bardzo trudnym. Religia ma coś najpiękniejszego do zaofiarowania wówczas, gdy włącza innych w cierpienie konkretnego człowieka. Tradycja wschodnia mówi o ‘soborowaniu’. Namaszczenie chorych w Kościele wschodnim tak właśnie się nazywa. Jest to wyraźna aluzja do Listu świętego Jakuba: "niech wezwie kapłanów Kościoła..." Namaszczenie to swoisty sobór, schodzenie się razem, żeby wyrwać chorego i cierpiącego człowieka z samotności. Rzecz jasna, sakrament przynosi całą warstwę wiary w Chrystusa, wiary nie tylko w krzyż, ale i jego przezwyciężenie - Zmartwychwstanie”.

Ktoś pięknie wyjaśnił w jaki sposób człowiek przezwycięża cierpienie. Według niego różnicę można rozpoznać po pytaniu, jakie cierpiący człowiek zadaje. Dopóki nie zdołał przezwyciężyć, zadaje pytanie „Dlaczego cierpienie?”. Jeśli - razem z Chrystusem - przezwyciężył cierpienie, zadaje pytanie „W jakim celu cierpienie?”

Syn Jednorodzony został dany ludzkości, aby ochronić człowieka przede wszystkim od ostatecznego zła i ostatecznego cierpienia. W swoim zbawczym posłannictwie ma On przeto dotknąć zła u samych jego transcendentnych korzeni, z których wyrasta ono w dziejach człowieka. Owe transcendentne korzenie zła tkwią w grzechu i w śmierci, one bowiem znajdują się u podstaw utraty życia wiecznego. Posłannictwo Jednorodzonego Syna polega na przezwyciężeniu grzechu i śmierci. Przezwycięża grzech swoim posłuszeństwem aż do śmierci. Przezwycięża zaś śmierć - Zmartwychwstaniem. (Jan Paweł II)

Czym przezwycięża cierpienie?

„Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). „Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13,1).

Te dwa zdania wyjaśniają właściwie wszystko. Jest tylko jeden naprawdę skuteczny sposób przezwyciężania cierpienia. Cierpienie przezwycięża się miłością.

Wykonało się


Kazanie pasyjne 2006 - ks. Tomasz Jaklewicz

„Wykonało się” - według Ewangelii św. Jana to było ostatnie słowo Jezusa. To jakby obwieszczenie końca pracy, ukończenia dzieła, wypełnienia powierzonego zadania. To słowo, w którym pobrzmiewa ulga, że nadszedł wreszcie kres zmagań, koniec cierpienia ponad siły. To wyznanie, które zapowiada, że to, co wygląda teraz jak beznadziejny, bezsilny i pusty finał jest jednak spełnieniem, jest zwycięstwem na niewyobrażalną skalę. W tym słowie Jezusa już można usłyszeć zapowiedź wielkanocnego poranka.

Co właściwie się dokonało?

Pełny sens słowa na krzyżu odkryjemy sięgając do wcześniejszych wypowiedzi Pana Jezusa. Wielokrotnie mówił, że Jego misja pochodzi od Ojca: „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który mnie posłał i wykonać Jego dzieło” (J 4,34); „Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wówczas poznacie, że Ja jestem i że niczego nie czynię sam z siebie, lecz tylko to głoszę, czego mnie Ojciec nauczył. Ten zaś, który mnie posłał jest ze Mną. Nie pozostawił mnie samego, ponieważ zawsze czynię to, co się Jemu podoba” (J 8,28-29); „Tak postępuję, jak On mi polecił” (J 14,31).

„Wykonało się” – to słowo jest ukoronowaniem zbawczej misji Syna Bożego. Jest ostatecznym potwierdzeniem kierunku całego życia Mesjasza. Św. Paweł pisze o tym w taki sposób: „On ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, (…), uniżył samego siebie stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,7-8). Od narodzin w Betlejem aż po ostatnie tchnienie na krzyżu istnienie Chrystusa jest przeniknięte tym dążeniem. Teologia mówi o proegzystencji, czyli istnieniu dla. „Chrystus nie istnieje dla siebie, ale całe Jego istnienie, całe Jego życie jest w służbie, jest istnieniem dla. Istnieje dla chwały Boga, swego Ojca, istnieje dla naszego zbawienia.

Chrystus nie ma żadnych własnych celów, które by chciał w swoim życiu realizować. On całą swoją egzystencją istnieje dla Ojca i dla nas ludzi. Jest to życie całkowicie oddane, wydane, poświęcone, życie w służbie, w posłuszeństwie. To rzecz najbardziej uderzająca w całym życiu Chrystusa”. (F. Blachnicki). Skrzyżowane belki krzyża wskazują dwa kierunki całkowitego daru, którym stał się Chrystus, Syn Boży: pionowa wskazuje na dar składany Bogu Ojcu, pozioma – na dar ofiarowany człowiekowi.
„Wykonało się” – oznacza złożenie ofiary, którą sam Jezus zapowiedział podczas Ostatniej Wieczerzy. Ciało za was wydane, Krew za was wylana na odpuszczenie grzechów – eucharystyczny symbol wypełnił się treścią. Zbawcza ofiara Jezusa przyniosła nam odkupienie, wyzwolenie z grzechu. „Jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszyscy stali się grzesznikami, tak przez posłuszeństwo Jednego wszyscy staną się sprawiedliwymi” (Rz 5, 19). Dokonało się pojednanie, ustanowiona została komunia człowieka z Bogiem. Wszystkie owoce krzyżowej ofiary są rozdzielane w każdej Mszy św. W niej uobecnia się jedyna ofiara Chrystusa. Tam duchowo stajemy pod krzyżem, aby adorować miłość Boga i karmić się nią.

W Pasji wg. Św. Jana skomponowanej przez Jana Sebastiana Bacha po słowach „Wykonało się” solista wykonuje przejmująca arię-modlitwę. Jej słowa brzmią następująco: „Mój drogi Zbawicielu! Pozwól, że spytam cię teraz, kiedy już zostałeś przybity do krzyża i sam powiedziałeś: wykonało się”. Czy jestem uwolniony od śmierci? Czy przez Twoją mękę i śmierć uzyskałem Królestwo niebieskie? Czy zbawienie świata jest tutaj? Nie możesz z bólu nic mówić, ale skłaniasz głowę. I milcząc mówisz: tak. Daj mi, coś wysłużył. Niczego więcej nie pragnę”.

Znak zwycięstwa

Ewangelista Jan akcentuje, że krzyż jest miejscem, w którym rozbłysła chwała Boża. Haniebne wywyższenie Jezus na krzyżu jest jednocześnie wyniesieniem Go do chwały po prawicy Ojca. Dlatego krzyż Chrystus jest znakiem nadziei.

„Ukrzyżowanie, wywyższenie i uwielbienie są według Jana jednym nierozdzielnym wydarzeniem. Krzyż jest sądem nad światem i wrogimi mocami świata. Krzyż odsłania grzech, niesprawiedliwość i kłamstwo, ale objawia równocześnie większą ponad wszystko miłość, sprawiedliwość i prawdę Bożą. Jest Bożą mądrością i siłą. Przez Krzyż rozbroił Bóg zwierzchności i potęgi, wydał je jawnie na pośmiewisko; przez Chrystusa zatriumfował nad nimi”. (Katolicki katechizm dorosłych).

Zwycięski, wyzwalający charakter męki Jezusa Chrystusa wyraża pięknie Liturgia Wielkiego Piątku. W uroczystej procesji wnoszony jest wtedy Krzyż. Odsłaniany stopniowo zostaje ukazany wiernym i uczczony słowami: „Oto drzewo Krzyża, na którym zawisło zbawienie świata. Pójdźmy z pokłonem”. Nie adorujemy cierpienia, adorujemy miłość Boga, która w tak niezwykły sposób obejmuje wszystkich ludzi, świat cały.

W starożytnym hymnie o krzyżu czytamy: „O krzyżu bądź pozdrowiony, jedyna nasza nadziejo! Zachowaj wiernych od złego i zniwecz zbrodnie ludzkości”. Klękamy przed Krzyżem jako znakiem zwycięstwa. To zwycięstwo miłości nad nienawiścią i przemocą, prawdy nad kłamstwem, życia na śmiercią. Pozostaje ono jednak nadal ukryte pod pozorami przeciwieństwa. Jeszcze panują w świecie nienawiść, kłamstwo, przemoc. Nowe życie darowane jest nam jedynie pod postacią krzyża. Zwycięstwo krzyża obiecane jest nam jedynie na drodze krzyża. Bo właśnie to, że Bóg zstąpił w całą nędzę ludzkiego cierpienia i umierania, złączyło nas na nowo z Bogiem w tej konkretnej sytuacji, jakiej się znajdujemy. Krzyż jest znakiem nadziei na ostateczne zwycięstwo Boga.

Skąd bierze się ta władza?

W wawelskiej katedrze znajduje się czarny krucyfiks, przy którym często modliła się św. Jadwiga, królowa Polski. U stóp tego krzyża toczyła wewnętrzną walkę. Tutaj z głębokiej osobistej więzi z Ukrzyżowanym czerpała moc do niełatwych decyzji, które przyniosły wielkie dobro dla Polski, dla Litwy, dla Europy.

10 czerwca 1987 roku Jan Paweł II wygłosił w katedrze wawelskiej jedną z najbardziej przejmujących medytacji poświęconych krzyżowi. Mówił: „W Krzyżu »poznaliśmy miłość« (1 J 3,16), tę miłość aż »do końca«. Tę miłość, którą Jadwiga, nasza królowa, poznała tu: przy tym krzyżu. Tu, na tym miejscu, Jadwiga poznała, jaką władzę ma Ukrzyżowany »na niebie i na ziemi«. Poznała wiarą. Poznała sercem. Objawiła jej się tutaj Miłość, która jest większa niż jakakolwiek ludzka miłość. W katedrze wawelskiej znajduje się miejsce wielkiego zwycięstwa Chrystusa w sercu ludzkim. Przedziwna jest Jego »władza« nad sercem człowieka. Skąd się bierze ta władza? Jaką ma moc, On, wyniszczony, skazany na swoją krzyżową agonię na tylu miejscach świata? Poprzez tę agonię, poprzez wyniszczenie, poprzez obraz skrajnej słabości, hańby i nędzy, przemawia moc: jest to moc miłości »aż do końca«. Bądź pozdrowiony Krzyżu Chrystusa! Gdziekolwiek znajduje się twój znak, Chrystus daje świadectwo swojej Paschy: owego „przejścia ze śmierci do życia”. I daje świadectwo miłości, która jest mocą życia — miłości, która zwycięża śmierć. Bądź pozdrowiony Krzyżu, gdziekolwiek się znajdujesz, w polach, przy drogach, na miejscach, gdzie ludzie cierpią i konają... na miejscach, gdzie pracują, kształcą się i tworzą... Na każdym miejscu, na piersi każdego człowieka, mężczyzny czy kobiety, chłopca czy dziewczyny... I w każdym ludzkim sercu, tak jak w sercu Jadwigi, Pani Wawelskiej. Bądź pozdrowiony Krzyżu Chrystusa”.
Przykład św. Jadwigi, królowej pokazuje, na czym ma polegać nasza odpowiedź na Jezusowe słowo z krzyża. Chodzi o to, by Jezus Ukrzyżowany zwyciężył także w moim życiu, by On sam mógł powtórzyć „wykonało się” w moim sercu. Bym usłyszał to słowo nadziei, oznajmiające moje ocalenie. Bym z tej największej lekcji miłości uczył się wytrwale paschalnego prawa życia. To prawo mówi, że ziarno musi obumrzeć, aby wydało plon. Ramiona krzyża pokazują kierunek paschalnej drogi w codzienności: od „życia dla siebie” do „życia dla innych”, od koncentracji na własnym „ja” do życia dla Boga i dla bliźnich. Jezusowe „Wykonało się” „to słowo o tym, że nic nie idzie w niwecz. Że sens do nas przychodzi, że jest nam dany, że nie jesteśmy skazani na jego nieudolne wytwarzanie” (J. Szymik).

To ważne, aby w tych ostatnich dniach Wielkiego Postu każdy z nas znalazł chwilę na serdeczną rozmowę ze Zbawicielem na krzyżu. Może – tak jak św. Jadwiga - mamy swój ulubiony wizerunek Ukrzyżowanego, z jakichś względów szczególnie bliski. Jeśli na ścianie mojego mieszkania nie ma krzyża, warto zadbać o to, by znalazł tam godne miejsce.

Prośmy Pana, byśmy nie patrzyli na Niego z daleka, z bezpiecznego dystansu, ale by On pozwolił nam podejść blisko swojego krzyża. Byśmy wsłuchali się, co Krzyż Chrystusa „mówi” każdemu, każdej z nas. Kto żyje w jedności z Chrystusem, kto z Nim dźwiga swój krzyż, ten może mieć nadzieję, że w chwili swojej śmierci będzie mógł powiedzieć o swoim życiu tak jak On: „wykonało się”.

Modlitwa

Jezu! Wszystko skończone. A jednak to, co wygląda, jak beznadziejny finał jest nowym początkiem. Świat jest zbawiony, pokonana śmierć, zwyciężony grzech. Brama życia otwarta. Dziękuję Ci Jezu, żeś wytrwał do końca.
Pomóż mi zrozumieć prawo Paschy - że ziarno musi obumrzeć, by wydało plon, że śmierć jest życiem, ubóstwo – bogactwem, a cierpienie – łaską. Daj mi proszę tak żyć, by móc u kresu powiedzieć: wykonało się.

Piotr - w szkole sumienia i miłości


Kazanie pasyjne 2007 – ks. Artur Stopka

Zdarza się, że patrząc na swoje postępowanie nie potrafimy nawet przed sobą wytłumaczyć, dlaczego zachowaliśmy się właśnie tak, a nie inaczej. Popełniamy grzech, którego nie chcemy i sami sobie się dziwimy, że go popełniliśmy. Krzywdzimy najbliższych nam ludzi, chociaż przecież nie przestajemy ich kochać. Zaczynamy się gubić w tym niezrozumieniu samych siebie. Zaczynamy się obawiać, że zamiast sumienia mamy krzywe lustro, które raz pokazuje prawdę, a raz fałsz. Niepotrzebnie. Sumienie mówi zawsze prawdę, ale trzeba się nieustannie uczyć słuchania jego głosu.

Wpadka za wpadką

Wydawałoby się, że kto jak kto, ale Piotr powinien być pod krzyżem. A jednak go nie było. Nie wymienia go żaden ewangelista. Łukasz napisał „Wszyscy jego znajomi stali z daleka”. Może był wśród nich Piotr, a może nawet tam go nie było? Może ukrył się w tłumie, gdzieś w połowie drogi na Wzgórze Czaszki?

To nie jedyna wpadka Piotra. Człowiek, którego Jezus od pierwszego spotkania obdarzył wyjątkowym zaufaniem, któremu zmienił imię na „Skała”, na którym planował zbudować swój Kościół, kilka razy dawał dowody swej słabości.

Na przykład wtedy, na jeziorze, gdy Jezus chodził po wodzie i Piotr zapragnął chodzić tak samo. Jezus się zgodził i Piotr szedł po falach. Nagle jednak, jak opisuje ewangelista Mateusz, na widok silnego wiatru zląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie!” Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”. Szymon-Piotr człowiekiem małej wiary! To poważny zarzut. Czy nie dyskwalifikujący go jako Apostoła? Jak pokazały dalsze wydarzenia, w oczach Jezusa to Piotra nie zdyskwalifikowało. Nie tylko nie usunął go z grona Dwunastu, ale również nie odebrał mu szczególnej pozycji, jaką w tej grupie zajmował.

Miał Piotr w czasie ziemskiej działalności Jezusa chwile wielkie, gdy z ust Bożego Syna słyszał pochwały. Tak było po tym, gdy na pytanie Chrystusa „A wy za kogo Mnie uważacie?” odpowiedział „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Lecz niemal natychmiast zasłużył na naganę wyrażoną w niezwykle ostrych słowach, bo gdy Jezus zaczął zapowiadać swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie, „Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: «Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie»”. Jak wielka to była wpadka świadczy reakcja Chrystusa: „Odwrócił się i rzekł do Piotra: «Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki»”. Usłyszeć takie słowa od swego Mistrza, to musiało być dla Szymona Piotra straszne przeżycie.

Ale to jeszcze nie koniec. Piotr miał tendencje do przeceniania swojego znaczenia i swojej siły. Chwalił się, że jest gotów oddać życie za Jezusa. Jezus szybko ostudził jego zapał. „Życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się Mnie wyprzesz”.

Jeszcze zanim ta zapowiedź Jezusa się sprawdziła, Piotr raz jeszcze postąpił nie tak, jak trzeba. Gdy w Ogrodzie Oliwnym zjawili się zbrojni słudzy arcykapłana, aby aresztować Chrystusa, Piotr uciekł się do przemocy, wydobył miecz i odciął Malchusowi ucho. Jezus ucho uleczył natychmiast, a Piotrowi zwrócił uwagę „Schowaj miecz do pochwy. Czyż nie mam pić kielicha, który Mi podał Ojciec?”.

Jezus pracuje nad Piotrem

Wszyscy czterej ewangeliści obszernie opowiadają o zaparciu się Piotra. Opisy tego, jak Piotr ze strachu aż trzy razy zapiera się Jezusa, i to nie przed jakimś przedstawicielem władzy, lecz przed przypadkową służącą, są porażające. To jest ten, któremu Jezus powiedział „Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”? Czy możliwe, aby Chrystus się pomylił w swoim wyborze? Chyba nie, skoro sam zdradę Piotrowi zapowiedział. O co więc w tym wszystkim chodzi?

Widać, że Jezus pracuje nad Piotrem. Pracuje nad jego wiarą i pracuje nad jego sumieniem. Kolejne doświadczenia, wpadki i niepowodzenia, ale także pochwały, są dla Piotra nauką, pokazują mu, co jest dobre, a co nie, co należy czynić, a czego należy unikać. Można powiedzieć, że wychowywał jego sumienie, po to, aby gdy nadejdzie chwila prawdziwego sprawdzianu, było dojrzałe, prawe i prawdziwe. Jezus uczył Piotra, jak słuchać swego sumienia.

Wychowanie sumienia to zadanie na całe życie. Tak, jak o lustro trzeba dbać, czyścić je, pielęgnować, aby obraz, który w nim widać, nie był zniekształcony, tak samo trzeba dbać o swoje sumienie, o to, w jaki sposób z niego korzystamy.

Słowo wychowanie przywodzi na myśl kształtowanie dziecka. Roztropne wychowanie wypracowuje w nim cnoty, uwalnia od strachu, egoizmu i pychy, fałszywego poczucia winy i dążeń do upodobania w sobie. Wychowanie sumienia zapewnia wolność i prowadzi do pokoju serca. Obowiązek wychowywania swego syna lub córki nie kończy się z chwilą, gdy dziecko otrzyma dowód osobisty. Dobrzy rodzice o tym wiedzą, i nie wahają się upomnieć swoich dawno dorosłych potomków. „Ty zawsze jesteś moich moim dzieckiem i odpowiadam za ciebie przed Bogiem” - mówiła pewna matka swojej córce, chociaż ta zbliżała się do pięćdziesiątki.

Każdy człowiek jest zobowiązany do nieustannej formacji swego sumienia. Każdy otrzymuje w tej pracy pomoc od Boga, tak, jak otrzymywał ją Szymon-Piotr. Każdy przeżywa różne próby i doświadczenia, które na to, w jaki sposób posługuje się swoim sumieniem. Nie muszą to być sytuacje tak drastyczne, jak w przypadku Piotra. Formacja sumienia odbywa się też przez udział we Mszy świętej, słuchanie słowa Bożego, modlitwę, przez wszystko, co otwiera człowieka na Boga.

Patrząc na życie Piotra widzimy, jak raz po raz „rusza go” sumienie. Jak popełniając błędy, wyciąga z nich wnioski. Przede wszystkim nie trwa w złu, nie udaje, że go nie widzi, lecz dostrzega je i żałuje. jego zachowanie po tym, jak zapiał kogut pokazuje, że zrozumiał, iż Jezus chciał go przestrzec przed zadufaniem w sobie. Uświadomił sobie swoją słabość tak bardzo, że aż zapłakał. To była niezwykle ważna lekcja sumienia, lecz czekała go jeszcze ważniejsza.

Najważniejsza lekcja

Najważniejszą lekcję sumienia odebrał Piotr już po zmartwychwstaniu Jezusa. Tą lekcją była rozmowa po cudownym połowie ryb. Odbyła się nad Morzem Tyberiadzkim. Szymon Piotr usłyszał od Jezusa trzy pytania. Chrystus trzy razy pytał go o miłość. I za każdym razem, gdy odpowiedział „Ty wiesz, że Cię kocham”, słyszał polecenie „Paś owce moje, paś baranki moje”. Znamienne jest zachowanie Piotra w czasie tej rozmowy. Jest smutny. Przecież zaparł się Chrystusa, mimo że Go kocha. Inaczej niż czynił to dawniej, nie odpowiada Jezusowi z pewnością siebie, lecz odwołuje się do tego, co sam Jezus o nim i jego miłości wie. Szymon Piotr bardzo spokorniał. Widać, że ruszyło go sumienie. Ruszyło na dobre.

Najważniejsza w życiu Piotra lekcja sumienia i miłości kończy się trudną zapowiedzią Jezusa: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz”. Jest też mocne wezwanie „Pójdź za Mną!”.

Piotr pytany o miłość sam w tym momencie doświadczał ogromnej miłości ze strony Jezusa. Tym razem nie usłyszał słów potępienia. Usłyszał słowa pełne miłości i zaufania. Każde doświadczanie miłości kształtuje nasze sumienia. Wspierają je dary Ducha Świętego, przykład i rady innych ludzi, nauczanie Kościoła, ale najbardziej formuje je miłość. Święty Piotr co prawda nie stał pod krzyżem na Golgocie, ale stanął pod nim w czasie tej trudnej rozmowy po Zmartwychwstaniu Jezusa. Wtedy odczuł największe poruszenie sumienia. Poruszenia nieogarnioną miłością.


Modlitwa: Panie Jezu, pytający o miłość Piotra, pomóż mi nieustannie wychowywać moje sumienie. Ucz mnie, jak mam go słuchać, żeby nie fałszować jego głosu i nie dopasowywać do własnych pragnień. Pozwól mi stać pod Twoim krzyżem i otwierać się na każde poruszenie sumienia, aby moje życie było pełne miłości do Ciebie.
 

Przebaczenie z krzyża


Kazanie pasyjne 2008

Wygłaszanie kazania pasyjnego w Niedzielę Palmową wydaje się zbędnym wysiłkiem. Tego dnia w czasie Mszy świętej czytany jest opis męki i śmierci Pana Jezusa. Czy może być lepsza motywacja do rozważania pasyjnego, niż wsłuchiwanie się w ewangeliczny zapis tamtych wydarzeń?

Kazanie pasyjne w Niedzielę Palmową jest więc jedynie uzupełnieniem tego, co dzieje się w czasie Mszy świętej. Czymś w rodzaju dopowiedzenia. I przygotowaniem dalszym do przeżywania Triduum Paschalnego. Są parafie, w których ostatnie z cyklu kazanie pasyjne wygłaszane jest nie w Niedzielę Palmową, ale w Wielki Piątek. Jest w tym logika przeżywania.

W tegorocznych rozważaniach pasyjnych odkrywaliśmy akty miłosierdzia. Dużo ich było. W zadziwiających momentach i sytuacjach. W takich, których trudno się ich spodziewać. Ale jeszcze nie wszystkie wymieniliśmy. Zostały jeszcze dwa. Szczególne akty Bożego Miłosierdzia, dokonujące się w ramach niepojętego dzieła zbawienia ludzkości, które jest przecież największym aktem Miłosierdzia Bożego, jaki zdarzył się w dziejach świata.

W tym roku (rok czytań liturgicznych A) słyszymy w kościołach opis męki według świętego Mateusza. Ten ewangelista w swym długim opowiadaniu niewiele słów poświęca na zrelacjonowanie ostatnich chwil Jezusa na krzyżu. Podobnie czynią święty Marek, trochę więcej pisze na ten temat święty Jan. Natomiast święty Łukasz odnotowuje dwa niezwykle ważne wydarzenia dotyczące ukrzyżowania i tego, co się działo zanim Jezus oddał ducha w ręce Ojca:

„Gdy przyszli na miejsce, zwane «Czaszką», ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Lecz Jezus mówił: «Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią». Potem rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy. (…)

Jeden ze złoczyńców, których [tam] powieszono, urągał Mu: «Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas». Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił». I dodał: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa». Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju»”.

Być może jest dziwne, że te dwa istotne fakty spisał tylko jeden z ewangelistów, ale z pewnością nie były one błahe, ponieważ nie ma wątpliwości, że do pierwszego z nich nawiązał pierwszy chrześcijański męczennik święty Szczepan, gdy w czasie kamienowania przebaczał swoim mordercom.

Jezus przebacza żołnierzom, którzy Go zabijają i przebacza jednemu z ukrzyżowanych wraz Nim łotrów.

Tym pierwszym przebacza, mimo że nie proszą o przebaczenie. Zwraca jednak uwagę, że nie są świadomi ogromu zła, jakiego się dopuszczają. Nie wiedzą, w czym uczestniczą.

Temu drugiemu przebacza, bo on wyznaje swój grzech i prosi o przebaczenie. Cała rozmowa Jezusa z Dobrym Łotrem przypomina to, co się odbywa w czasie sprawowania sakramentu pokuty i pojednania. Można powiedzieć, że łotr spełnia pięć warunków dobrej spowiedzi. Poznaje swój grzech, żałuje za niego, chce się poprawić, wyznaje go i – wisząc na krzyżu – dokonuje zadośćuczynienia. Postawa drugiego z łotrów pokazuje, że sam fakt ponoszenia kary za popełnione zło nie jest wcale równoznaczny z chęcią pojednania z Bogiem. On nie chce przebaczenia i miłosierdzia nie doznaje.

Obydwa akty miłosierdzia uczynione przez Chrystusa na krzyżu to lekcja dla Jego naśladowców. Wskazówka, w jaki sposób oni mają podejmować to wyjątkowe dzieło miłosierdzia, jakim jest zawsze przebaczanie drugiemu człowiekowi. Jezus uczy, komu i kiedy przebaczać. Uczy też, jakie warunki mamy spełnić, gdy sami przebaczenia od innych ludzi potrzebujemy.

Niejeden spowiednik ze smutkiem zwraca uwagę, że chrześcijanie przychodząc po przebaczenie do Boga, zapominają, że z jednej strony oni sami powinni przebaczać (zapominają, chociaż codziennie odmawiają w Modlitwie Pańskiej słowa „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”), a drugiej, że nim przyjdą do konfesjonału powinni uzyskać przebaczenie od tych, których skrzywdzili. Dawniej powszechnie uczono dzieci, że przed pójściem do spowiedzi powinny przeprosić rodziców, rodzeństwo i innych bliskich, którym zrobili coś złego. Dzisiaj wielu ludzi spowiadając się z wielkich kłótni z żoną lub mężem ze zdziwieniem odbierają pytanie zadawane przez niektórych spowiedników, czy się już pogodzili i przeprosili. Albo, gdy komuś zrobili krzywdę, czy postarali się ją naprawić lub jakoś wynagrodzić.

Wielki Tydzień, zaczynający się w Niedzielę Palmową, to dla chrześcijanina czas dogłębnego przeżywania wydarzeń zbawczych i wyciągania z nich wniosków, kształtujących jego życie. To również czas, w którym wielu przychodzi prosić Boga o miłosierdzie. I czas, w którym chrześcijanin szczególnie powinien pamiętać o miłosierdziu wobec innych.

Wola Boża i posłuszeństwo


Medytacja 2009
Ks. Leszek Smoliński


1. Chrystus frasobliwy zatrzymał się, przysiadł przy drodze wielkopostnej, zmierzającej w kierunku wielkanocnym. I patrzy na ludzkie zakłopotania, smutki i bezradność. Co widzi? Widzi tych, którzy sami dla siebie stali się w życiu „sterem, żeglarzem i okrętem”. Z Bożych przykazań wybierają to, co ich zdaniem „przystaje” do codziennego życia, a odrzucają to, czemu nie są w stanie sprostać. Ułuda bogactwa, układów i powiązań zawiodła ich prostą, wygodną autostradą – ale dokąd? Do szczęścia? Zapomnieli o Bogu i Jego świętej woli, ponieważ ich bogiem stały się rzeczy i sprawy tego świata. A dylematy życiowe wielu ludzi? Czy poddanie się posłuszeństwu trudnego rodzica, trwanie pomimo przemocy w związku małżeńskim, znoszenie poniżenia i upokorzeń od zwierzchników w zakładzie pracy, czy to zgoda na wolę Bożą? Czy trwanie przy kimś poniżonym, potrzebującym pomocy za cenę swojego wolnego czasu to pełnienie woli Bożej? Takie i wiele innych pytań rodzi się w nas na drodze wielkopostnej.

2. Naszym codziennym zadaniem jako ludzi wierzących w Chrystusa jest szukać, znajdować i odczytywać wolę Bożą względem nas, jak Jezus. On „dla nas stał się posłusznym aż do śmierci, a była to śmierć krzyżowa. Dlatego Bóg wywyższył Go ponad wszystko i dał Mu imię, które jest ponad wszelkie imię” (Flp 2, 8-9). Ale jakże trudno jest dostrzegać tę wolę w domu pozbawionym miłości, w toksycznym związku czy pracy „na czarno”.

W jaki sposób uczeń i wyznawca Jezusa ma dziś pełnić wolę Ojca? Musi się tego uczyć od Jezusa oraz szukać wskazówek w Piśmie Świętym, które tę wolę objawia. Pełnimy wolę Ojca na wzór Jezusa, gdy żyjemy naszym powołaniem, które odczytujemy i realizujemy w życiu; gdy walczymy z grzechem i pogłębiamy swój związek z Bogiem. Mocą swojej woli i Bożej łaski winniśmy wprowadzać porządek i harmonię w chaos i bałagan swego małego świata, usuwając to, co blokuje działanie woli, szczególnie różnego rodzaju „stare przyzwyczajenia” i nałogi. Najtrudniej jest jednak przyjąć wolę Bożą w cierpieniu, kiedy pozostaje się w opuszczeniu od najbliższych, którzy pomimo wspólnego zamieszkania nie chcą pomagać, a nawet dodają bólu.

3. Woli Bożej nie otrzymujemy raz na zawsze, na całe życie. Bóg objawia ją stopniowo, w miarę, jak wzrastamy duchowo i rozwijamy swój świat emocji i uczuć. Chociaż pewne zasadnicze powołanie życiowe (małżeństwo, kapłaństwo czy samotność konsekrowana) są nam ofiarowane, to jednak wola Boża w nich się nie wyczerpuje, ale znacznie je przerasta. Bóg kieruje do każdego wciąż nowe wezwania, które wypływają z osobistych potrzeb i pragnień człowieka oraz z potrzeb Królestwa Bożego, które jest pośród nas.
W jaki sposób podporządkować swoją ludzką wolę Bożej Opatrzności? Najpierw trzeba wolę Bożą zaakceptować i przyjąć taką, jaka się ona przejawia w okolicznościach naszego codziennego życia, następnie kierować się nią w każdej chwili życia. I wreszcie, kiedy już jesteśmy w pełni oddani Bogu, stajemy się Jego posłusznym narzędziem. Wtedy za św. Pawłem będziemy mogli powtórzyć: „żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20).
4. Ewangelia wskazuje na tych, którzy żyją wolą Bożą, jako na ludzi roztropnych, którzy dom swój budują na skale, czyli na „miłości ukrzyżowanej”. Do tej prawdy odwołał się Benedykt XVI w czasie spotkania z młodzieżą na Błoniach Krakowskich (2006), który przypomniał o naszej współpracy z Chrystusem, który zna nas lepiej, niż my sami siebie i jest wierny wypowiedzianym słowom. To Jezus pochyla się ciągle nad ranami naszego ludzkiego serca i obdarza miłosierdziem i nadziejna lepsze życie. To On „z wysokości krzyża wyciąga ramiona i powtarza przez całą wieczność: „Życie moje oddaję za ciebie, bo cię kocham, człowieku”. Budować na Chrystusie to wreszcie znaczy oprzeć wszystkie swoje pragnienia, tęsknoty, marzenia, ambicje i plany na Jego woli”
.
5. Jezus frasobliwy pochyla się nad tymi, którzy wzywają woli Bożej nadaremnie, nawet zdarza się to ludziom pobożnym. To ładnie brzmi: „Jeżeli taka jest wola Boża”. „Jeżeli Bóg tak chce”. Wola Boża stała się dla wielu sloganem i fasadą, za którą albo nie ma nic, albo jest coś wręcz przeciwnego: cynizm lub głupota. Być posłusznym woli Bożej nie znaczy kierować się jakimś zestawem reguł lub podporządkowywać się zasadom. Zasady najpierw powinny być rozpoznane, później wypełnione. Chodzi o zaufanie powtarzane w codziennym „Ojcze nasz” i rodzące się z niego pragnienie czynienia tego, co się Bogu podoba. Do królestwa niebieskiego bowiem wchodzi się nie za słowa, deklaracje i obietnice, lecz za pełnienie czynem woli Ojca. Jezus pokazuje, że nie wystarczą piękne słowa, puste deklaracje, piękne etykietki. Trzeba żyć Ewangelią.

Świadomi, że stoi przed nami wiele pytań i codziennych dylematów, dotyczących odkrywania i pełnienia woli Bożej w konkretnych okolicznościach naszego życia, zakończmy nasze rozważanie słowami modlitwy św. Edyty Stein (s. Teresy Benedykty od Krzyża): „Bez zastrzeżeń i bez trosk, składam mój dzień w Twoją dłoń. Bądź moim Dzisiaj, bądź moim wiernym Jutrem, bądź moim Wczoraj, które przebyłam. Nie pytaj mnie o drogi, me tęsknoty, jam jest kamieniem w mozaice Twej. Ty złożysz mnie po prawej stronie, ja wtulę się w Twe dłonie”.

Śmierć i co dalej?

A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie. Potem Jezus świadom, że już wszystko się dokonało, aby się wypełniło Pismo, rzekł: «Pragnę». Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop gąbkę pełną octu i do ust Mu podano. A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: «Wykonało się!» I skłoniwszy głowę oddał ducha. (J 19,25-30)

Śmierć Jezusa zakończyła Jego mękę.

Śmierć kończy wszystko, ale tylko tu, na ziemi. Zamyka to, co znamy, niweczy ludzkie plany, marzenia, oczekiwania.

Nasza śmierć będzie oznaczała definitywny koniec sytuacji nam znajomych, z którymi się jakoś oswoiliśmy, do których się przyzwyczailiśmy, czy zaakceptowaliśmy.

Jednocześnie zacznie się nasze prawdziwe życie, do którego tu, na ziemi, mieliśmy się przygotować.

I tak, jak często w życiu nie staramy się zrozumieć, po co nas Pan Bóg stworzył i postawił na tym właśnie miejscu, w tym czasie, tak z chwilą śmierci zacznie się dla każdego z nas coś, co kiedyś opisał św. Paweł: „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9)

Między ludźmi krążą różne opowiadania, w których człowiek stara się jakoś oswoić to, co kompletnie dla niego nieznane. I często niebo przedstawiane jest jako miejsce, gdzie panuje spokój, cisza, tylko chóry anielskie śpiewają, a ludzkie dusze snują się po niebieskich łąkach. Piekło przedstawiane jest przeciwnie – jako miejsce ruchliwe, gdzie dusze potępione zajmują się tym, co do tej pory. I to miejsce, które jakoś jest nam bardziej „znajome”.

Trudno się dziwić, że człowiek nie dąży do świętości, nie chce osiągnąć nieba, skoro wyobraża sobie Boga jako nudnego staruszka z brodą, a niebo to miejsce pełne nudy, gdzie tylko się siedzi na chmurach i śpiewa wraz z aniołami. Takie patrzenie na niebo jest z gruntu fałszywe, obrażające Boga i człowieka. Z pewnością wieczne szczęście nie wiąże się z nudą, bezruchem i nicnierobieniem.

W pismach wielu świętych mistyków znajdują się wypowiedzi, na podstawie których można śmiało powiedzieć, że to nasze ziemskie życie to jedynie wstęp do prawdziwego działania, które czeka nas po śmierci. Nie ma w nich opisu stagnacji, błogostanu, leżenia na chmurach, śpiewania pieśni i bezczynnego snucia się z kąta w kąt.

Z chwilą naszej śmierci może zacząć się dla nas prawdziwy rozwój, któremu Bóg nie nakreślił żadnych granic, gdyż żadne granice nie obowiązują Jego samego. W Bożym królestwie nie ma monotonii czy nudy. O tym jednak, jak wielka będzie głębia naszego uczestnictwa w tym nowym życiu zadecyduje wielkość miłości, wielkość upodobnienia się do Jezusa Chrystusa w służbie bliźniemu.

Żeby jednak osiągnąć taką dojrzałość w miłości duszy ludzkiej potrzebny jest niekiedy po śmierci czas dorastania. Jest to stan czyśćca. Podczas pobytu w czyśćcu dusza pozbywa się wszystkich, nawet najmniejszych śladów egoizmu, czyli źle pojętej miłości własnej. Opuści czyściec przemieniona, pełna miłości prawdziwej, oddanej Bogu i skoncentrowanej wyłącznie na Nim, chcącej Go nieustannie wychwalać.

To, jak bardzo nasza ludzka miłość jest jeszcze niedojrzała, ukazane będzie w momencie śmierci, podczas sądu szczegółowego. Wtedy dusza ludzka wyraźnie zobaczy i pozna, że nie jest jeszcze zdolna, by spotkać się z Miłością, którą jest Bóg, gdyż nie dość tu na ziemi żyła i realizowała pierwsze i najważniejsze przykazanie: „będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” (Mt 22, 37).

Prawdą jest, że staramy się kochać Boga, ale przeważnie oddajemy Mu tylko część naszego serca, duszy i umysłu. Przede wszystkim zatroskani jesteśmy o własne dobro. Tymczasem czyściec jest stanem, gdzie właśnie pierwsze przykazanie nabiera największego znaczenia i dusza uczy się, jak powinno się je realizować prawdziwie.

To właśnie tej duchowej niedojrzałości, nieumiejętności kochania Boga z całego serca pozbywamy się w czyśćcu. Tam w nadprzyrodzonym świetle dusza dostrzega, jak Pan Bóg nieustannie w swojej miłości do każdego człowieka przyciąga duszę, prowadzi ku całkowitej doskonałości, ale nieodpokutowane grzechy zatrzymują ją i nie pozwalają iść za tą przyciągającą siłą Boga. Dusza w czyśćcu doświadcza niemożności bezpośredniego oglądania Bożego Światła i to powoduje, że pojawia się w niej chęć zrzucenia tego wszystkiego, co ją więzi, by mogła bez żadnych przeszkód zbliżyć się do Stwórcy. Męki czyśćca wiążą się właśnie z tą świadomością oddalenia duszy od Boga.

Czyściec potrzebny jest, by w duszy ludzkiej wypalić letniość, przed którą ostrzegał Pan Jezus: „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący. A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16). Ogień czyśćca wypali lenistwo, jakże często usprawiedliwiane cierpliwością czy słowami : „nie chce mi się”. To właśnie w czyśćcu ujrzymy wszystkie niegodnie, bez dziękczynienia przyjęte Komunie Święte; modlitwę, której nie było w naszym życiu albo była byle jaka; powierzchowne podejście do życia, które nie skłaniało nas do zmian. Pokutować będziemy za wszystkie rany i śmierci, zadawane słowami. Pan Jezus nas przestrzegał: „A powiadam wam: Z każdego bezużytecznego słowa (a co dopiero krzywdzącego słowa), które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony” (Mt 12, 36-37). Ile takich niepotrzebnych słów, bolesnych, raniących wypowiadamy każdego dnia?

Zobaczymy wszystkie sytuacje, w których mogliśmy, a nie uczyniliśmy żadnego dobra naszym bliźnim. Poznamy wszystko to, co winniśmy byli wykonać, gdyż taka była wola Boga, a my ją zlekceważyliśmy. W czyśćcu będziemy wynagradzać za niedojrzałą miłość bliźniego i samego siebie. Ta niedojrzała miłość będzie musiała zostać tam wyniszczona doszczętnie.

Pomimo doświadczenia bólu i męki w czyśćcu dusza doświadcza także miłości Boga – i to jest dla niej źródłem nadziei. Jest jednak taki stan, w którym tego doświadczenia Bożej miłości nie ma – to piekło.

To, że istnieje piekło i szatan, to prawda wiary chrześcijańskiej. Szatan to osobowe stworzenie, które świadomie odrzuciło miłość swego Stwórcy i żyje w nienawiści do wszystkiego, co ku Bogu się kieruje, co do Niego należy. Zły duch zachował po upadku swoją duchową, anielską naturę, a także inteligencję i wolę, jednak wykorzystuje je wyłącznie jako narzędzie nienawiści.

Odrzucenie Boga, jakiego dokonał szatan, zostało dokonane w sposób nieodwołalny. Dlatego też jego królestwo, które stworzył, ma charakter wieczny. Czasem postrzegamy piekło jako miejsce, gdzie Bóg przygotował grzesznikom straszliwe cierpienia. Tymczasem to nie Pan Bóg jest ich twórcą. Cierpienia, jakie dusza ludzka doznaje w piekle, to wynik decyzji człowieka, który przez cale życie, a w momencie śmierci zdecydowanie i ostatecznie odrzuca Boga – jak szatan.

Piekło to świadomość, że utrata Boga ma charakter nieodwołany i wieczny. Że nigdy się nie skończy. Jeśli Jezus często mówi o „ogniu wiecznym”, „ogniu nieugaszonym”, o „robaku, który nie umiera”, o „męce wiecznej”, to musimy uznać, że tak jest naprawdę. Jeżeli sądzimy, że może być inaczej, to zostaje podważona prawda słów samego Pana Jezusa (o. Jerzy Zieliński OCD). To tak, jakbyśmy Mu zarzucili kłamstwo.


Potępiony cierpi przede wszystkim z powodu nieobecności Boga, niemożliwości zobaczenia Go i kochania. To jest największe i dla nas niewyobrażalne cierpienie stanu potępienia. Człowiek pozbawiony jest tego, bez czego nie może istnieć, a nie może istnieć bez pragnienia Boga. Utrata Boga jest też dla niego swoistą utratą samego siebie.

Nie możemy twierdzić, że piekło jest dziełem Boga. Bóg nie mści się na człowieku za to, że ten Go odrzucił. Boża sprawiedliwość pozwala jednak doświadczyć człowiekowi nawet takich najdalej idących konsekwencji jego wyborów, gdyż Bóg szanuje ludzką wolność. Człowiek może nie chcieć kochać Boga, drugiego człowieka. Może odwrócić się od swojego Stwórcy – jak uczynił to szatan. Ale wówczas sam skazuje się na wieczne życie bez Boga i na doświadczanie nieustannych wyrzutów sumienia.

Ludzkie sumienie to rodzaj kompasu, dzięki któremu człowiek może kroczyć we właściwym kierunku – w kierunku Boga. To także dar od Stwórcy, dar subtelny i delikatny, który można zniszczyć i zniekształcić. Bez pielęgnowania, tj. bez życia sakramentem pokuty i pojednania, Komunią Świętą sumienie obumiera. Zabija je także ludzki egoizm, gardzenie godnością drugiego człowieka. Wówczas sumienie milknie i nie ostrzega przed złymi wyborami. To, że człowiekowi jego sumienie niczego nie wyrzuca nie oznacza wcale, że człowiek nie grzeszy. Wprost przeciwnie. Apostoł Jan pisze wyraźnie: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1,8) Takie sumienie mieli niektórzy sądzeni za zbrodnie II wojny światowej. Im sumienie niczego nie wyrzucało.

Jeśli ludzkie serce nie uzna swego grzechu i nie wyda z siebie pokornego wołania o przebaczenie, Bóg nie może zmusić go do takiego odruchu. I to człowiek sam siebie na potępienie skazuje.

Mówiąc o tym, co będzie po śmierci, czego uczy nas Kościół, o czym pisali święci, mistycy, nie zamierzam nikogo straszyć, ale pokazać, że wtedy dopiero w pełni będziemy zbierali owoce naszych ziemskich czynów, naszych myśli, naszych słów. Nic, co tu robimy, mówimy, myślimy, nie idzie w zapomnienie, nie jest bez znaczenia. Żadne słowo i żaden nasz czyn.

Dlatego na początku Wielkiego Tygodnia, gdy w kolejnych dniach będziemy zbliżali się coraz bardziej do Ofiary Jezusa, ofiary – która nas uratowała od śmierci wiecznej, od mąk piekła – zastanówmy się nad naszym życiem, nad naszym postępowaniem – i nawróćmy się do Boga. I zmieńmy to, co w naszym życiu jeszcze jest złe, grzeszne, niewłaściwe.

Bo śmierć przypomina nam o tym, co mówił ksiądz, gdy w Środę Popielcową posypywał nam głowy: że ciało i ziemskie życie „prochem jest i w proch się obróci” - ważne, czy konsekwencją naszego życia tutaj na ziemi będzie życie naszych dusz blisko Boga czy bardzo od Niego daleko – na wieki.

(EKSA)

Świadkowie Męki Pańskiej

oprac. ks. Mateusz Pietruszka

Jan Apostoł - umiłowany uczeń

Po raz ostatni spotykamy się z postaciami, które pojawiły się na krzyżowej drodze. Z Chrystusem doszliśmy już na szczyt Gogloty. Przyjrzyjmy się scenie ukrzyżowania opisanej przez świętego Jana: „Kiedy więc Jezus ujrzał swoją matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto matka twoja». Od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 26-27).

Mało ludzi towarzyszyło Chrystusowi w drodze na Golgotę. Żadna z Ewangelii nie mówi, że szedł z Nim któryś z apostołów. Dopiero w scenie ukrzyżowania pojawia się „umiłowany uczeń”. Najprawdopodobniej był to św. Jan. Ten sam, który podczas Ostatniej Wieczerzy „spoczywał na piersi Jezusa”. Mimo że w czasie drogi krzyżowej nie był blisko Chrystusa, to w chwili śmierci swego Mistrza zdobywa się na odwagę i staje pod Jego krzyżem. Nie jest tam sam. Obok niego jest Maryja. Być może właśnie dzięki Niej Jan znalazł się przy krzyżu. Chciał być dla Niej oparciem w tej trudnej chwili. A może to Maryja poprosiła go, by poszedł tam z Nią.

I my nieraz musimy zostać przez kogoś zachęceni, by przyjść do Chrystusa, bo nam samym brakuje sił, odwagi lub chęci. Niech tą osobą również dla nas, jak dla Jana, będzie Maryja. W chwilach, gdy nie widzimy sensu trwania przy Chrystusie, bo po ludzku jest to za trudne, powierzajmy siebie Jej opiece. Ona wiedziała, że z tego krzyża płyną łaski od samego Boga i choć bardzo cierpiała, miłość do Syna pozwoliła Jej tam trwać.

Jej Syn powierzył Maryję swemu uczniowi, by troszczył się o Nią. Zaś swego ucznia oddał Matce, by wspierała go w trudnych chwilach. I nas Jezus pragnie powierzyć swej Matce. Ale to możliwe jest tylko pod Jego krzyżem. Krzyżem, do którego każdy z nas musi przyjść. Ten krzyż – zbawcza ofiara Męki Pańskiej – jest obecny w sakramentach Kościoła, a szczególnie w sakramentach pokuty i Eucharystii. To one oczyszczają nas i dają nam zadatek życia wiecznego już tu, na ziemi. Czynią nas na nowo dziećmi Bożymi.

Bo każdy z nas od chwili śmierci Jezusa stał się dzieckiem Bożym, a jednocześnie dzieckiem Maryi. Wpatrzeni we wzór Matki Bożej nie bójmy się krzyża, również tego, który każdy z nas ma do niesienia. Nie bójmy się spotkać z Chrystusem, nawet jeśli jak św. Jan nieraz byliśmy daleko od Niego. Jezus właśnie temu uczniowi okazał miłość oddając mu swą Matkę. Umierający na krzyżu Jezus pokazał, że Jego Serce jest otwarte dla każdego, kto przyjdzie do Niego. Wszystkich chce obdarzyć swymi łaskami.

Decyzja o przyjściu do Chrystusa zależy tylko od nas. Choć nie jest to droga łatwa i wymaga wielu wyrzeczeń, odwagi, to gdy my uczynimy pierwszy krok, Chrystus pomoże nam iść dalej. Jeśli zdecydujemy, że chcemy z Chrystusem nieść swój krzyż, nie będziemy sami w naszych życiowych, ważnych chwilach, gdy trzeba będzie decydować o swoim losie. Będzie nam towarzyszył Chrystus, który już tę drogę przeszedł i nas pragnie nią przeprowadzić do końca. A koniec to nie śmierć na krzyżu, ale poranek Zmartwychwstania. Poranek pełen radości i światła.

Gdy będzie nam ciężko, nie rezygnujmy z wybranego celu. Bo tak jak na drodze krzyżowej Chrystusa pojawiły się osoby, które pomogły Mu dojść do celu, tak i na naszej drodze pojawią się dobrzy ludzie posłani od Boga, aby nam pomóc.

Pojawi się Weronika, by swoją chustą otrzeć łzy samotności, rozpaczy, poczucia beznadziei. Będą to ludzie, którzy nie skąpią czasu, by z nami być i wspierać swoją obecnością.

Pojawi się Szymon Cyrenejczyk, który wesprze silnym ramieniem. Są to nasi bliscy, którzy widząc nasze zmagania udzielą konkretnej pomocy, byśmy nie ustali w drodze ku Zmartwychwstaniu.

Zjawi się również Matka Boża, by bez zbędnych słów trwać przy nas i przypominać, że jest obecna w naszym życiu, jak była obecna w drodze swego Syna. Choć czasem to obecność cicha, o której łatwo zapomnieć.

Ale i my mamy innym pomagać iść drogą krzyżową. Bo każdy z nas, niezależnie do wieku i wykształcenia, otrzymał chustę Weroniki i ręce Szymona Cyrenejczyka. Wykorzystajmy je do niesienia pomocy, a nie jak kaci Chrystusa do zadawania bólu.

Tylko droga krzyżowa prowadzi do Zmartwychwstania. Tylko podjęcie naszego krzyża prowadzi do pełni życia w Chrystusie. Za tydzień będziemy przeżywać Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego. Od Ciebie zależy, czy przeżyjesz ten czas w radości niewiast u grobu, czy w lęku beznadziei strażników. Jeśli chcesz zaznać w swym życiu radości Zmartwychwstania, musisz wziąć swój krzyż. Nie bój się, nie poniesiesz go sam – Chrystus pójdzie z tobą, byś się nie zgubił.

Stań się dla innych wsparciem w drodze krzyżowej i sam nie odrzucaj pomocy w niesieniu swojego krzyża.

Ty jesteś tym człowiekiem!

Tegoroczne rozważania mają na celu skupienie się nie tyle na samym cierpieniu Jezusa, co raczej na dostrzeżeniu, że to są bardzo bliskie, prawie codzienne sprawy i bóle każdego człowieka...

Kazanie pasyjne 2013

diakon Piotr Alabrudziński

Jezus przekroczył już granicę życia. Umarł. „Na widok tego, co się działo, setnik oddał chwałę Bogu, mówiąc: Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy. Wszystkie też tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, powracały, bijąc się w piersi. Wszyscy Jego znajomi stali z daleka; a również niewiasty, które Mu towarzyszyły od Galilei, przypatrywały się temu.” (Łk 23, 47 - 49) Widowisko skończone. Tutaj już nie ma się z czego śmiać. Chociaż tyle poszanowania dla świętości i tajemnicy. Ale ta świętość i tajemnica pociąga jeszcze jedno cierpienie Jezusa – takie, które zapewne towarzyszyło Mu również w niektórych chwilach życia…

Oto Człowiek Osamotniony

Wszyscy znajomi Jezusa stali z daleka. Nawet kobiety, najwierniejsze towarzyszki, nie przełamały pewnej bariery. Owszem, zapewne żołnierze rzymscy nie pozwolili na jej przekroczenie, aby ludzie nie utrudniali wykonania wyroku. A może sam widok Ukrzyżowanego był odpychający? Izajasz pisze o Słudze Jahwe, że nie miał On wdzięku, ani blasku, aby na Niego popatrzeć… Czy może coś tak fizycznie odpychało od Jezusa? Można by mnożyć teorie na ten temat. Fakt pozostaje jednak bezdyskusyjny. Jezus doświadczył osamotnienia. Czy nie jest w tym kimś bliskim dla Ciebie?

Czy czasem też nie czujesz się osamotniony? Nie chodzi tutaj o samotność, brak towarzystwa. Samotność czasem jest przecież błogosławieństwem. Potrzebujemy jej, żeby poukładać swoje życie, żeby spotkać się z Bogiem w sanktuarium swojego serca, czasem może popracować, lub zwyczajnie – nie robić nic. Ale czasem samotność zaczyna boleć. Przestaje być czymś naturalnym i neutralnym, a staje się wielkim raną. I tutaj chyba przemienia się w osamotnienie…

Potrafi ono zamieszkać w różnych relacjach. Osamotnienie w pracy, szkole, wśród znajomych… Osamotnienie występuje również w rodzinie, ale najboleśniej dotyka w związku. Dwie osoby. Fizycznie nie dzieli nas nic, no może kilka centymetrów. W środku jednak stanowimy dwa odrębne światy i jesteśmy tysiące kilometrów od siebie. Odległość, którą mierzymy duchem. Niekiedy dostrzegamy ją w pustym spojrzeniu, uśmiechu od niechcenia, powtarzanych rytualnie, codziennie słowach… Ciężko powiedzieć, kiedy ten dystans powstał i co było jego przyczyną.

Osamotnienie może mieć różne twarze – nie tylko drugiego człowieka. Czasem można doświadczać osamotnienie od samego siebie. Dziwna pustka wewnętrzna, brak kontaktu ze sobą. Stan, w którym wielkim problemem jest odpowiedź na zwyczajne pytanie: co u Ciebie?

Ale osamotnienie może mieć również twarz Boga. Można Go szukać latami, niemal już „chwytać za nogi”, a jednak... Można nie doświadczyć Boga nigdy i żyć pod pustym niebem. Jakbym sam miał stanowić komentarz do słów Psalmu: „Boże mój, czemuś mnie opuścił”…

Doświadczamy osamotnienia – to fakt. Pytanie jednak – jak sobie z nim radzić? Najłatwiej, jak w przypadku każdego problemu, oddać się skrajnościom. W osamotnieniu takimi biegunami są wir towarzystwa i totalna pustka. Żebranie o bliskość innych ludzi czasem jednak skutkuje poznaniem osób, od których najpewniej będziemy chcieli niedługo uciec. Które, poznawszy nasz stan, mogą się wynosić i pokazywać, że ich towarzystwo jest dla nas wielką łaską. Z drugiej strony - pokusa zamknięcia się w czterech ścianach, we własnym świecie. To jednak niekiedy bardzo prosta droga do depresji i bezsensu życia. W którą stronę zatem pójść?

Trop Jezusa w pokonywaniu osamotnienia wiedzie przez dwa etapy – akceptację i wyjście. Nie da się w pełni panować nad swoim życiem, jeśli nie uzna się faktycznego stanu. Także osamotnienie, choć jest doświadczeniem bolesnym, trzeba najpierw zaakceptować – uznać, że to rzeczywiście się dzieje. Przyznanie się przed samym sobą, że brakuje mi kogoś – przede wszystkim Boga, ale nie tylko. Sam nie jestem w stanie nic zrobić, nie jestem samowystarczalny. Osamotnienie zaakceptowane jest do pokonania, a to zwycięstwo jest już pewnym zmartwychwstaniem człowieka. Właśnie po zmartwychwstaniu Jezus całym sobą daje wskazówkę, jak dalej walczyć z osamotnieniem. On nie zamyka się, nie czeka aż przyjdą do Niego uczniowie, choć przecież zapowiedział im, gdzie się pojawi. Pierwszy wychodzi, szuka swoich bliskich. Znamienne, że właśnie Łukasz podaje epizod wędrówki do Emaus – historię nierozpoznanego Jezusa, który tworzy piękne i nowe relacje z ludźmi… Zaakceptować i wyjść naprzeciw…

Nie wiem, jak bardzo czujesz się zraniony samotnością i osamotnieniem. Chciałbym Cię jednak teraz zaprosić do modlitwy, tak jak potrafisz. Modlitwa to już pierwsze przełamanie osamotnienia – to spotkanie z żyjącym Bogiem. Powiedz Mu, jak się czujesz… Jezu, samotny i opuszczony. Ty wiesz jak to boli, gdy znajomi i bliscy są ode mnie daleko. Wiem, czasem to moja wina, czasem ich. Nie chcę teraz szukać winnych. Chcę Tobie przedstawić moją samotność i osamotnienie. Wiesz, że często sobie z nimi nie radzę. Wiesz jak łatwo zapominam wtedy o Twojej miłości i miłości niektórych ludzi. Wiesz, jak łatwo daję się złapać w sieci samotności. Proszę, pozwól mi je porzucić razem z Tobą. Ty nie chcesz, żeby człowiek był opuszczony. Proszę, gdy znów najdzie mnie straszna samotność, wzbudź w moim sercu nadzieję i gotowość działania. Nie pozwól mi zamknąć się na cały świat, ale ucz mnie przyjmować to, co mnie spotyka, i owocnie iść do ludzi. Prowadź mnie do tych, którzy potwierdzą mi, że Bóg jest Miłością i Wspólnotą Osób, że właśnie na obraz takiego Boga zostałem stworzony…

Bóg jest Miłością…

Boże mój, czemuś Mnie opuścił?

ks. Piotr Alabrudziński

Kazanie pasyjne 2014

Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: Eli, Eli, lema sabachthani?, to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: On Eliasza woła. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, nasączył ją octem, umocował na trzcinie i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: Zostaw! Popatrzmy, czy nadejdzie Eliasz, aby go wybawić. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i oddał ducha.”

Mt 27, 45 – 50

 

Nauczanie o Wspaniałym Bogu. Takim, który zawsze przebacza, troszczy się nawet o ubranie i jedzenie człowieka. Bycie blisko opuszczonych. Wsparcie. Empatia. Błogosławieństwo. Brak rezygnacji z najgorszego nawet (w ludzkich kategoriach patrzenia) człowieka. I…? Po co to wszystko? Żeby na końcu życia odczuć opuszczenie tego Boga? Ewangelia?

Czy Jezus ostatnimi słowami na krzyżu przekreślił całe swoje życie i głoszenie? Czy to nie było potwierdzeniem tego, że jednak Bóg nie do końca działa fair? A w kogo łatwiej by było wierzyć? W superbohatera, który przybity do krzyża uśmiecha się, pokazując białe zęby? Czy to by była Ewangelia bliska mojemu życiu?

Pod koniec Wielkiego Postu można bardzo wyczekiwać Zmartwychwstania. Być może uginając się pod ciężarem postanowień, którym jeszcze dajesz radę. Być może tak zwyczajnie chcąc cieszyć się pięknem tych świąt. Niestety, najwięcej wypadków zdarza się na ostatniej prostej przed domem. Również w duchowym rozumieniu. Chyba najciężej jest przed samym Triduum. Najciężej – jeśli chodzi o prawdę…

Żeby wyczekiwać Zmartwychwstania trzeba Umrzeć. Nie ma tu nic odkrywczego. A może jednak? Bardzo łatwo łapię się na tym, że tę Śmierć rozumiem jako śmierć dla grzechu. Czy tylko to? A czy śmiercią nie jest niekiedy przyznanie się do własnych wątpliwości? Uznanie, że tak naprawdę – mimo wszelkich pozorów, mimo świętego (znów – w ludzkich kategoriach patrzenia) życia – jestem pusty. Nie ma we mnie Boga. Oddalił się, opuścił. Przyznać się do tego, wobec bliskich. Jezus wcale nie wyszeptał tych słów. Wykrzyczał je – „zawołał donośnym głosem”. Nie wstydził się? Nie bał? Owszem, bardzo lubimy dziś mówić, że pewnie odmówił w myślach cały Psalm 22, który kończy się wychwalaniem Boga za Jego wielkie dzieła. Czy zdążył? A nawet jeśli zdążył – czemu tylko pierwsze słowa tak głośno wykrzyczał?

Przykład Męki Jezusa, szczególnie Jego Śmierci pokazuje, że nie ma łatwej wiary. Nie ma wiary bez zwątpienia. Nie chodzi tylko o pozory. Owszem, nie zawsze muszę tak krzyczeć. Okrzyk jest proporcjonalny do sytuacji. Matka Teresa też nie chwaliła się swoimi ciemnościami, jednak również dziś krzyczy poprzez zachowane pisma… Być chrześcijaninem. Być z Jezusem – od narodzin do momentu śmierci…

Czy potrafisz sobie wyobrazić tę sytuację? Stań pod krzyżem. Spójrz w górę, na Jezusa. Zbliża się godzina dziewiąta. Widzisz Jezusa? Całego zalanego Krwią? Człowieka, który jest jedną, wielką krwawiącą Raną? Jednocześnie wierzysz, że to jest Bóg… A teraz odetkaj uszy i posłuchaj tego krzyku. Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?

Głucha cisza…

Ból, który przechodzi od uszu, przez mózg do serca…

Bóg, który krzyczy, z opuszczenia, z cierpienia…

Cisza.

Usłyszałeś ten krzyk? A zatem nie bój się swojego życia. Swoich cierpień. Swoich zwątpień. Jezus wołał donośnym głosem – opuszczony przez SWOJEGO Boga. Nie – jakiegoś. SWOJEGO.

Nie bój się krzyknąć podobnie, gdy trzeba. Nie chowaj w sobie całego bólu. Nie dasz rady go donieść. Prędzej czy później, świadomie czy nie, wyrzucisz go z siebie… Może lepiej wziąć przykład z Jezusa? Razem z Nim przeżyć, albo raczej przeboleć Wielkie Piątek? Zetknąć się z ciszą Sobotniego Grobu. Czekając na Boga…

Skoro opuścił, to znaczy, że jest.

Skoro opuścił, trzeba Go zawołać.

Im dalej od Ciebie, tym głośniej wołaj.

 

Przyjdzie

Toast miłości

Kazanie pasyjne 2015

ks. Piotr Alabrudziński

Ofiara. Ofiary można składać, albo zbierać. Ofiarą też można być – choć to wcale nie kojarzy się dobrze. Podobnie jak niezbyt dobrze i przyjemnie czuje się ktoś nazywany ofiarą. Choć od tego akurat istnieje wyjątek…

Serce Jezusa, krwawa Ofiaro grzeszników, zmiłuj się nad nami…

Jezus i Jego Serce może być pełnoprawnie określane mianem Ofiary. Sam się na to zgodził. Sam po to przyszedł na świat. Bycie Ofiarą zatem nie jest czymś złym, jeśli Ofiara się zgadza na taką swoją Tożsamość – bycie Darem…

Jak jednak rozumieć złączenie tych trzech słów: Krew, Ofiara i Grzesznik?

Na pewno stanowią swoisty trójkąt znaczeniowy – od końca. Jeśli istnieje grzech i grzesznik, potrzebuje pojednania. Jeśli ma zostać pojednany z Bogiem, potrzebuje ofiary. A skoro grzech i ofiara, będąca pojednaniem, to na pewno krew. „Bo życie ciała jest we krwi, a Ja dopuściłem Ją dla Was tylko na ołtarzu, aby dokonywała przebłagania za wasze życie, ponieważ krew jest przebłaganiem za życie.” (Kpł 17,11) Proste, logiczne. Boskie.

Wcześniej zapisałem: jeśli istnieje grzech i grzesznik. Właśnie – jeśli we mnie jest grzech, jeśli jestem grzesznikiem. Można to równie dobrze zapisać inaczej. Jeśli potrzebuję Boga… Jeśli jestem w stanie uznać własną słabość… Jeśli potrzebuję Serca Jezusa… A potrzebuję Go?

Ostatnie rozważanie pasyjne na naszej Wielkopostnej drodze musi być najtrudniejsze – nie ma innej możliwości… Im bliżej Krzyża, tym więcej trudnych pytań.

Jestem grzesznikiem?

Próbuję to jakoś zmienić?

Jak?

Robię w ogóle coś?

Pytania niby oczywiste, ale przecież KOLEJNY Wielki Post w moim życiu też jest oczywisty. Oczywiście mógł się znudzić. Lekarz przyzwyczajony do widoku krwi wykonuje swój zawód. Podobnie żołnierz, sanitariusz. Nie może inaczej. A ja? Czy jestem przyzwyczajony do Krwi Jezusa? Przecież jest na każdej Eucharystii, w każdym Wielkim Poście…

„Życie ciała jest we krwi.” Życie chrześcijanina – moje – również jest we Krwi Jezusa. Całe życie. Również ta jego część naznaczona grzechem. Nie po to jednak, żeby w nim trwać, ale dla niego umierać. Choroba, ile tu pojawiło się sloganów… Tylko kiedy te slogany straciły swoje najgłębsze znaczenie w mojej codzienności?

Serce Jezusa jest Krwawą Ofiarą Grzeszników. Jest Tym, bez Czego trudno wyobrazić sobie życie w Wolności. Nie dla doskonałych, ale dla więźniów. Dla ludzi mających świadomość własnego wnętrza – na plus i na minus. Serce Jezusa, Krwawa Ofiara Grzeszników.

Krwawa Ofiara Grzesznika – Piotra… tak, możesz tutaj wstawić swoje imię…

Na każdej Mszy Świętej, niezależnie, ukryty pod postaciami Chleba i Wina, obecny jest Cały Jezus. Ciało i Krew. Mogę przyjąć Go całego – również Jego Krew. Do mnie. We Krwi jest Życie – Jego dla mnie. Dla mnie całego – pokręconego, nielogicznego, bezsensownego momentami. Całego. Również z tym, czego się wstydzę, czego nie chcę i nie lubię. Właśnie takiego mnie kocha – całego. Nie kocha mnie, bo jestem dobry, ale też nie kocha mnie, bo jestem zły. Kocha całego – dobrego, złego, nijakiego…

Zadanie na dziś? Pomyśl o tym, jaka jesteś, jaki jesteś. Możesz to zapisać na kartce, jeśli będzie Ci łatwiej. Pomyśl o tym, co w Tobie dobre (najpierw), ale i o tym, co w Tobie złe. Masz?

To wznieś toast – za Miłość, które Ciebie kocha i daje Tobie Całe Życie…

Milczenie Ojca

XPA

„Od godziny szóstej do godziny dziewiątej ciemność okryła całą ziemię. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: Eli, Eli lema sabachtani? To znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Niektórzy z tych, co tam stali, słysząc to, mówili: Eliasza wzywa. I zaraz jeden z nich podbiegł, wziął gąbkę, nasycił ją octem, włożył na trzcinę i dał Mu pić. Inni jednak mówili: Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić. A Jezus znowu zawołał donośnym głosem i oddał ducha. Wtedy zasłona świątyni rozdarła się od góry do dołu na dwie części. Ziemia się zatrzęsła, a skały popękały. Grobowce się otwarły i wielu z pogrzebanych świętych wstało w swoich ciałach. Wyszli z grobowców, po Jego zmartwychwstaniu weszli do Miasta Świętego i ukazali się wielu.” (Mt 27,45-53)

„Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Daleko jesteś, mój Wybawco, chociaż jęczę w bólu. Boże mój, wołam w ciągu dnia, a nie odpowiadasz, i nocą, a nie zaznaję spokoju! Tobie ufali nasi przodkowie, ufali, a Ty ich wyzwoliłeś. Otoczyło mnie mnóstwo cielców, bawoły Baszanu mnie osaczyły. Ty zaś, Panie, nie stój w oddali! Pomocy moja, spiesz mi na ratunek! Wychwalajcie Pana, Jego czciciele, niech Go sławi całe potomstwo Jakuba i drży przed Nim potomstwo Izraela!” (Ps 22,2-3.5.13.20.24)

Zapadł już zmrok. Ciemność okrywa ziemię wtedy, gdy nie można rozpoznać twarzy drugiego. Wtedy, gdy w Drugim nie można rozpoznać Innego. Jezus Chrystus na Krzyżu. Światłość pośród ciemności. Ale ciemność nie może jej ogarnąć. Nie może nawet zrozumieć. Światłość jest Inna niż ciemność. Inna, czyli Święta. Jezus w godzinie śmierci pokazuje, że inność chce we wszystkim szukać Boga. Woła donośnym głosem pierwsze słowa Psalmu 22. Wie jednocześnie, że zmierza do ostatnich. Człowiek czasem nic nie wie. Wykrzykuje i myśli, że to wystarczy. Wykrzyczałem swoje postulaty, swój ból. To wszystko, to pomoże. Na pewno pomoże?

Jezus Chrystus nie postępuje w ten sposób. To nie jest krzyk dla krzyku. Sztuka sama w sobie. To najprawdziwsza modlitwa. On nie krzyczy do tych, którzy usłyszą dźwięk. Mówi do Siebie i od Siebie do Ojca. Słowo, które wypowiada samo Siebie, ale nie w pustkę. Nawet jeśli opuścił, to znaczy, że Jest. Właśnie dlatego chce mówić do Niego. Mistycy mówią: noc ciemna. Nie trzeba być mistykiem, żeby jej doświadczyć. Może nawet nie wiesz, że przez coś takiego przechodzisz? Przecież nie zawsze rozumiem sam siebie. Albo chcę rozumieć inaczej. Jezus wołał Boga, a nie Eliasza. Ludzie wybrali drugą narrację. Eliasza woła! Tutaj nie pomoże Bóg. Tutaj przyjdzie człowiek, nieważne że porwany do nieba. Ile razy wołanie o Boga rozbija się o czysto ludzkie patrzenie? Ile razy sam nie rozumiem swoich prawdziwych potrzeb? Wtedy najlepiej zaaplikować sobie jakieś znieczulenie. Być wszędzie dookoła, byle nie wchodzić do środka, do serca. Żeby tylko nie spotkać się ze sobą twarzą w twarz. To też jest zmrok…

Można też czekać na swojego Eliasza. Przyjdzie, żeby Go wybawić. Eliasz, prorok od niezłego widowiska. Góra Karmel, czy Golgota, to nie jest ważne. Grunt, żeby coś się działo. Błyskawice, gromy, grzmoty. Nie ma Boga! Nie, takiego na pewno nie ma. Nie ma boga-instant. Zrobisz coś i już. Jest Bóg Wierny. Ten, Który wybawia od pokoleń. Ten, Który jest Nadzieją od pokoleń. Jest, a nie tylko się pojawia. Myślę, że czasem tak wiele wymagam od innych, bo nie chcę zwrócić się do Boga. Przecież nie wszystkie sprawy są dla Niego ważne. Szyderstwo Eliasza z Góry Karmel: Wołajcie głośniej, przecież to bóg, może jest zajęty. Wydaje mi się być zajęty czymś innym, więc sam muszę zająć się sobą. Sam muszę zadbać o siebie. Sam, to znaczy przy pomocy innych ludzi.

Bóg na Krzyżu. Ojciec milczy. Odzywa się tłum dookoła. Otoczyło mnie mnóstwo cielców. Bożków. Każdy z gotowym rozwiązaniem. Gdybym ja był wszechmocny, gdybym tylko mógł, gdybym wcześniej wiedział. Bóstwa władające najsilniejszą modlitwą: gdyby… Zamiast „amen” na zakończenie każdej prośby. Ja i moje poszukiwanie pomocy. Krzyk, żeby tylko mnie usłyszeli. Cierpienie, żeby tylko mnie dostrzegli. Kolejny krzyk, żeby podeszli bliżej, zainteresowali się. A Ty? Wołasz donośnym głosem i oddajesz ducha. Kto zrozumie, kto przyjmie ten znak, zrozumie swoje życie. Nie trzeba krzyczeć. Nie trzeba zwracać uwagi. Nie trzeba tak wielu rzeczy. Zamiast tego warto pamiętać o tym, co najistotniejsze. O wierności Boga, który jest Bogiem Ukrytym. W cierpieniu nie zawsze będzie mógł pomóc drugi człowiek. Ale zawsze będzie przy mnie Bóg. Zło nie może nigdy zatriumfować ostatecznie. Jest przejściowe, choć strasznie tupie, a czasem nawet depcze po człowieku. W sprytny sposób chce otoczyć wieńcem cierpiącego, żeby tylko nie spojrzał dalej, żeby tylko nie zauważył więcej niż powinien. Żeby myślał tylko: to koniec. Koniec. Nie ma już nic. Nie ma żadnego pustego grobu. Nie ma żadnego zmartwychwstania. Nie ma żadnej nadziei. Nie ma! Zapomnij! Przestań! Już nie słychać bicia serca, nie da się odczuć pulsu. Nie ma na co czekać. Wracaj do siebie…

Kiedy złe myśli mnie otaczają, rozrywasz ich krąg. Kiedy szukam ludzkich sposobów i rozwiązań, chcesz udzielić mi swoich natchnień. Kiedy chcę poprzestać na pierwszych słowach, Ty zapraszasz mnie, by czytać dalej. Kiedy wydaje mi się, że rozumiem, pokazujesz, że można spojrzeć inaczej. Inaczej, bo Ty Jesteś Inny, Święty. Otwierasz moje oczy na Twoją Inność. Na pewność, którą dajesz.

Panie, który zawsze Jesteś. Nie zawsze Ciebie widzę. Czasem sam wybieram wbrew Tobie. Czasem słyszę Ciebie, ale rozumiem po swojemu. Pozwól mi pamiętać o tym, że Ty rozumiesz też „po mojemu”, że rozumiesz mnie. Przypominaj mi o tym, że horyzont może się zmienić, kiedy zrobię kilka kroków. Naucz mnie, abym nie wymagał zbyt wiele od człowieka, ale tym ufniej zwracał się do Ciebie z moimi prośbami i modlitwami. Ucz mnie tego, że nie wiem przecież wszystkiego - zwłaszcza wtedy, gdy wiem, że będzie źle. Przypominaj mi zawsze o Tobie i pozwól Ciebie głosić moim życiem.

Siedem ostatnich słów Jezusa na krzyżu

ks. Leszek Smoliński

Finał

«Wykonało się!» (J 19,30).

Jezus wisi na krzyżu na tle niespokojnego nieba, które stało się ciemne, jak wspominają o tym Ewangelie. A krzyż wyrasta na jałowym od grzechów wzgórzu Golgoty. W tle Jerozolima, która przygotowuje się do świętowania Paschy. Miasto pustoszeje, coraz bardziej pogrążając się w ciszy. W tej scenerii trwa dramat Jezusa Nazarejczyka Króla Żydowskiego, który w kluczowym momencie, gdy „skosztował octu, rzekł: «Wykonało się!»” (J 19,30). W ten sposób Najwyższy i Wieczny Kapłan składa całopalną ofiarę z samego siebie. Oddaje wszystko, co posiadał na ziemi, nawet powierza uczniowi swoją Matkę. Jezus w sposób wolny i świadomy oświadcza, że dokonało się wszystko, co przepowiedział; wszystko, o czym wiedział od początku. Dokonało się wszystko, co miało się wydarzyć i co miało Go spotkać. A skłoniwszy głowę oddał ducha – wylał Ducha Świętego. Ze śmierci Jezusa rodzi się nowa społeczność Kościoła powszechnego. A paradoksalnie, upokorzony i milczący Jezus jest Panem i Sędzią tych, którzy Go sądzą.

Przed siedzibą Jałmużnika Jego Świątobliwości ustawiono rzeźbę, której autorem jest kanadyjski artysta Timothy P. Schmalz. Przedstawia ona leżącego na ławce człowieka przykrytego kocem. Jedyna jego widoczna część ciała to wystające spod koca stopy z widocznymi śladami po ukrzyżowaniu. Rany człowieka są ukryte w ranach cierpiącego Jezusa. Umierając na krzyżu Chrystus wypowiedział słowa „Wykonało się”, a z Jego przebitego boku wypłynęły Krew i Woda – zdroje miłosierdzia i Bożego błogosławieństwa. Słowo „Wykonało się”, jak zauważa Benedykt XVI, „odsyła do początku Męki, do godziny obmywania nóg; jego opis ewangelista zaczyna od podkreślenia, że Jezus umiłował swoich ‘do końca’ (13,1). Ten ‘koniec’ to szczytowe dopełnienie miłości, nastąpił teraz, w momencie śmierci. Jezus rzeczywiście doszedł aż do końca, aż do samej granicy, i ją przekroczył. Urzeczywistnił pełnię miłości – oddał siebie samego” (Jezus z Nazaretu, cz. II, s. 238).

Jeśli kogoś dotyka Boża miłość, zaczyna intuicyjnie pojmować, czym jest «życie». „Zaczyna przeczuwać, co znaczy słowo nadziei, które napotkaliśmy w obrzędzie Chrztu: od wiary oczekuję «życia wiecznego» – prawdziwego życia, które całkowicie i bez zagrożeń, w całej pełni, po prostu jest życiem. Jezus, który powiedział o sobie, że przyszedł na świat, abyśmy mieli życie i mieli je w pełni, w obfitości (por. J 10, 10), wyjaśnił nam także, co oznacza «życie»: «A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa» (J 17, 3). Życia we właściwym znaczeniu nie mamy dla siebie ani wyłącznie z samych siebie: jest ono relacją. Życie w swojej pełni jest relacją z Tym, który jest źródłem życia. Jeśli pozostajemy w relacji z Tym, który nie umiera, który sam jest Życiem i Miłością, wówczas mamy życie. Wówczas «żyjemy»” (Spe salvi 27).

Jezusowe „Wykonało się” nie jest rozpaczliwym krzykiem cierpiącego człowieka, ale wyraża jego pełną świadomość że powierzone Mu przez Ojca zbawcze posłannictwo zostało zrealizowane. W krzyżu Chrystusa Bóg bogaty w miłosierdzie wypowiada swoją miłość wobec świata i każdego człowieka. Jak przypomina św. Jan Paweł II, w krzyżu „objawienie miłości miłosiernej osiąga swój szczyt” (DiM 8), a „ukrzyżowany jest dla nas najwyższym wzorem, natchnieniem, wezwaniem” (DiM 14). On stworzył nową relację pomiędzy nami a Bogiem, gdy w czasie śmierci „zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół (Mt 27,51). Zasłona ta zakrywała w Świątyni Jerozolimskiej miejsce Święte Świętych, zarezerwowane dla Boga, do którego jedynie raz w roku mógł wejść arcykapłan. Rozdarcie tej zasłony z chwilą śmierci Jezusa oznacza, że miejsce Święte Świętych stało się dostępne dla wszystkich ludzi. W ten sposób, jak zauważa św. Paweł, „Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 5,8).

Jezus, który wykonał ziemską misję, zaprasza nas do podążania Jego drogą z pełną świadomością konsekwencji naszych ludzkich czynów, które pozwalają nam już teraz odnajdować wieczność ukrytą pośrodku czasu. „[Jezu], Twe serce jest pełnym pasji siedliskiem / Miłości niedaremnej. / Chryste, czułe uderzenie serca, / Gwiazdo wcielona w ludzkie ciemności, /Bracie ofiarujący się / Wiekuiście, aby odbudować / Po ludzku człowieka, / Święty, święty, który cierpisz, / Aby wyzwolić od śmierci umarłych, / I podtrzymać nas nieszczęśliwych żyjących, / Już nie płaczę moim tylko płaczem, / Oto nazywam Cię Świętym, / Świętym, Świętym, który cierpisz” (Józef Ungaretti).

W perspektywie wiary

Życiodajna Krew

Ks. Leszek Smoliński

„Jezu mój, we krwi ran swoich, Obmyj duszę z grzechów moich!”. Liturgia „Gorzkich żalów” przypomina nam w Niedzielę Męki Pańskiej, że Syn Boży „w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – Krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni” (1 P 2,24). Niewinny Jezus, wierny do końca swojej zbawczej misji, poniósł karę śmierci w zastępstwie nas.

„O, jak przedziwna łaskawość Twej dobroci dla nas! O, jak niepojęta jest Twoja miłość: aby wykupić niewolnika, wydałeś swego Syna.
(…) O, szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel!” (Exsultet).

Na początku kwietnia przebywał na Jasnej Górze bp Leon Dubrawski z Kamieńca Podolskiego. W wywiadzie z 5 kwietnia 2022 r. powiedział m.in. „-Wyjeżdżam stąd z modlitwą, z zawierzeniem Matce Bożej Ukrainy i Rosji. Wiozę miłość, wiarę, nadzieję. Przyjechałem tu, żeby uprosić pokój, żeby nie przelewała się krew niewinnych ludzi, kobiet, dzieci. Wyjeżdżam umocniony waszą modlitwą”.

Greckokatolicki abp Światosław Szewczuk, po wizycie w mieście Buczy, które jest otwartą raną na ciele Ukrainy z powodu przelanej krwi wielu niewinnych ludzi, w tym dzieci, powiedział: „I przy tym zbiorowym grobie, patrząc na ręce naszych zamordowanych braci i sióstr, zrozumiałem jedną bardzo ważną rzecz: kochać bliźniego to znaczy czuć się z nim związanym. (…) Ale miłujmy Boga, który jest źródłem życia, a nie śmierci. Prośmy naszego kochającego Boga, abyśmy naprawdę poczuli jedność z naszymi braćmi i siostrami, a nawet nauczyli się kochać naszych nieprzyjaciół. Kochać nieprzyjaciela to znaczy powstrzymać jego morderczą rękę, odebrać mu broń, nie dawać mu możliwości zabijania. Prosimy, abyśmy w sytuacji nienawiści i wojennych mordów umieli kochać Boga i bliźniego, abyśmy pozostali ludźmi” (8 kwietnia 2022).

Wielu współczesnych chrześcijan przelewa swoją niewinną krew, cierpiąc niewinnie, znosząc prześladowania z powodu imienia Jezus. Ich ofiara jest naśladowaniem Jego ofiary. Ich życie staje się echem słów Tertuliana: „Krew męczenników jest nasieniem chrześcijan”. Poruszające świadectwo momentu śmierci francuskiego kapłana – ks. Jacques’a Hamela dał na łamach francuskiego magazynu „Famille Chrétienne” 87-letni Guy Coponet. Staruszek razem ze swoją żoną i trzema siostrami zakonnymi uczestniczył 26 lipca 2016 r. we Mszy św. w kościele w Saint-Étienne-du-Rou-vray, podczas której dwaj mordercy powiązani z tzw. Państwem Islamskim dokonali strasznej zbrodni. Coponet, gdy relacjonował dziennikarzowi straszną historię, mówił, że 86-letni ks. Hamel bronił się przed napastnikami do końca. Krzyczał o szatańskim ataku, ale – jak powiedział świadek – nie zwracał się bezpośrednio do agresorów, traktując ich – jak domyśla się Coponet – jako opętanych przez złego ducha (Świadek męczeństwa, „Niedziela”, 42/2016, s. 39).

W Krwi Chrystusa, która została przelana do ostatniej kropli, człowiek może dostrzec najwyższym wyrazem nieskończonej miłości Boga do człowieka. Dlatego tajemnica życiodajnej Krwi Chrystusa znajduje się w centrum wiary i zbawienia. Przez nią Syn Boży pojednał niebo z ziemią (por. Kol 1,20). Żołnierz, który otwarł włócznią serce Jezusa, zdaje się jakby odkrył przed ludźmi Boży plan, wypełnienie całej historii zbawienia. Przypomina nam o tym Kościół, kiedy modli się słowami prefacji we Mszy o Najświętszym Sercu Pana Jezusa: „On wywyższony na krzyżu, w swojej nieskończonej miłości ofiarował za nas samego siebie, z Jego przebitego boku wypłynęła krew i woda, i tam wzięły początek sakramenty Kościoła, aby wszyscy ludzie pociągnięci do otwartego Serca Zbawiciela, z radością czerpali ze źródeł zbawienia”.

O tym źródle miłosierdzia mówił Chrystus do św. Faustyny: „rana serca mojego jest źródłem niezgłębionego miłosierdzia” (Dz. 1190). Owa rana – przebity bok i serce, staje się dla całej ludzkości źródłem miłosierdzia Bożego. Na znanym nam dobrze obrazie Jezusa Miłosiernego „Jezu, ufam Tobie” z przebitego boku Chrystusa wypływają promienie: blady i czerwony. Chrystus wyjaśnia Faustynie, co one oznaczają, mówiąc: „Te dwa promienie oznaczają krew i wodę – blady promień oznacza wodę, która usprawiedliwia dusze; czerwony promień oznacza krew, która jest życiem dusz...” (Dz. 299). W innym miejscu Chrystus zachęca: „niech korzystają z krwi i wody, która dla nich wytrysła” (Dz. 848).

Kielich eucharystyczny, który w znaku wina zawiera krew nowego i wiecznego Przymierza, jest pamiątką Paschy Pana i napojem zbawienia według słów samego Jezusa: „kto pożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6,54).

Tyś w Jezusowym kielichu zamknięta
Abyś nas wszystkich życiem napawała
Abyś dla świata Krwi Boska Prześwięta
Miłosierdzie wybłagała.