Ukrzyżowanie

H. Daniel Rops (fragment książki "Dzieje Chrystusa", Instytut Wydawniczy PAX, 1972 r.

publikacja 01.03.2006 10:24

Orszak przekroczył bramę Efraim i przeszedłszy niewiele kroków zbliżał się do kopca Trupiej Głowy. Oprawcy zabrali się do dzieła.

Większość malarzy biorących za temat obrazu sam akt ukrzyżowania wybierała zazwyczaj jedną z dwóch ewentualności: jedni, najliczniejsi (na przykład Fra Angelico w klasztorze Świętego Marka we Florencji), ukazują, jak kaci wciągają Chrystusa na krzyż już wkopany w ziemię, inni (na przykład wielki Filip z Szampanii) pokazują nam krzyż leżący na ziemi, Jezusa rozciągniętego na nim i przybitego do drzewa. Wydaje się, że prawdziwe ukrzyżowanie nie odbywało się ani w jeden, ani w drugi sposób. Najpierw przybijano ręce skazanego do małej belki, tej, którą kazano mu dźwigać; potem albo na blokach, albo po prostu sznurem wciągano belkę razem z jej ciężarem na pionowy pal, który, jak już wspominaliśmy, był zapewne na stałe wkopany na miejscu każni.

Oprawcy wiedzieli, że osiągnęli już odpowiednią wysokość, gdy podpórka przymocowana do pala wklinowywała się między uda skazanego i w ten sposób dawała podtrzymanie ciału. G. Ricciotti zauważył bardzo trafnie, że takie wyrażenia rzymskich autorów, jak "ascendere crucem", "inequitare crucem" ("wejść na krzyż", "dosiąść krzyża"), tłumaczą się jedynie przez tę właśnie metodę krzyżowania. Firmikus Maternus, teolog z IV wieku, wyrażał oczywistą prawdę, gdy pisał: "crudeliter in crucem erigitur", bo to podciąganie poprzecznej belki, na której wisiał umęczony, musiało być szczególnie bolesne.

Zanim przystąpiono do egzekucji, podano Jezusowi wino zmieszane z mirrą (por. Mk 15, 23). Zwyczaj ten był w Izraelu bardzo dawny: "Daj mocny napój straconym, a wino zgorzkniałym na duchu" (Przysł 31, 6). Przypowieść mówi także o sycerze. We Francji do dziś dnia prawo każe podać rum człowiekowi, który ma być zgilotynowany. Chodzi niewątpliwie o napój nasenny. Według Talmudu istniało w Jerozolimie stowarzyszenie bogatych niewiast, które z pobudek humanitarnych podawały tego rodzaju lekarstwo skazanym. W każdym razie takie tłumaczenie wydaje się bardziej prawdopodobne niż tłumaczenie podane przez Ewangelię św. Mateusza, który myląc "mora" - ,,mirra", "nie-rora" - "żółć", mówi o winie pomieszanym z żółcią, czyniąc zapewne aluzję do Psalmu 68, 22; ,,Do mego pokarmu żółci domieszali, a kiedym pragnął, napoili octem". W każdymrazie bardzo znamiennym szczegółem podanym przez wszystkie teksty jest to, że Jezus odmówił napoju. Śmierci, na którą się zgodził, nie można było fałszować.
Potem obnażono Go z szat. Fakt ten podają wszyscy ewangeliści (por.: Mt 27, 35; Mk 15, 24; Łk 23, 34; Jan 19, 23). Komentatorowie spierają się o to, czy nagość Syna Bożego była zupełna. Takie zdaje się być mniemanie św. Ambrożego, św. Augustyna i św. Cypriana. Rabini izraelscy nie byli ze sobą zgodni co do istniejącego tu przepisu i jakkolwiek wszyscy byli zdania, że męczona kobieta musi być skromnie odziana, to gdy chodziło o mężczyzn, jedni byli za zupełnym obnażeniem, inni żądali, by skazany był z przodu zasłonięty.

Szaty umęczonego należały do oprawców; był to ich napiwek, pannicularia. Dekret Hadriana przyznaje je prawnie oprawcom. ,,Wzięli Jego szaty" - pisze św. Jan - ,,i podzielili na cztery części - każdemu żołnierzowi część; wzięli także tunikę. Jednakże tunika nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Rzekli więc do siebie: ^Nie prujmy jej, ale rzućmy o nią losy...*1" W ten sposób, notuje czwarta Ewangelia, "miały się wypełnić słowa Pisma: Podzielili między siebie szaty moje, a o suknię moją rzucili los" (Jan 19, 24). Cóż to była ta tunika, cała tkana i tak bardzo cenna? Taką wedle przepisów liturgicznych miał mieć na sobie arcykapłan: bo też Jezus jest i kapłanem, i podmiotem tej ofiary. Czy był to dar jednej z nabożnych kobiet, czy też szydercza szata Heroda? (Zapewne po ubiczowaniu włożono Jezusowi Jego zwykłe szaty z powrotem). Tradycyjna w Kościele symbolika widzi w tej tunice obraz jedności Kościoła, którego wieczystej spoistości nie mogą rozerwać ani schizmy, ani herezje.

Trzeba było jeszcze wbić gwoździe w żywe ciało. Ta okrutna rzeźnia ściska serce. Chrześcijanie odmawiając Credo powtarzają każdego dnia: ,,Ukrzyżowan..." Ale czy myślą o straszliwej rzeczywistości tego ostrego kolca torującego sobie drogę poprzez mięśnie dłoni, o krwi tryskającej z rozdzieranego ciała, o nieskoordynowanych drgawkach torturowanego człowieka? Materialne warunki męki były przedmiotem wielu dyskusji; spierano się nieraz o miejsce umieszczenia gwoździ w rękach. Najdawniejsza tradycja używa wyrażenia "ręce" w zwykłym znaczeniu; także prawie wszyscy artyści umieszczali rany w środku dłoni, a zauważmy, że mistycy, którzy otrzymali stygmaty (na przykład św. Franciszek z Asyżu), w tym także miejscu mają rany. Jednak współcześni badacze, między nimi także i lekarze,7 utrzymują, że gwoździe nie mogły być wbijane w ręce we właściwym tego słowa znaczeniu, gdyż obliczenia i doświadczenia zdają się wykazywać, że ciało człowieka wiszące całym swym ciężarem na dłoniach może łatwo porozrywać ich tkanki i że należałoby raczej słowo "ręce" rozumieć w sensie medycznym, czyli nazywając ręką kościec nadgarstka.

W tym miejscu znajdujemy dużo małych twardych kostek, a także spoistą tkankę łączną; pomiędzy tymi kostkami, dokładnie między kością haczykowatą, większą kością nadgarstka, kością półksiężyco-watą i trójgraniastą, znajduje się pusta przestrzeń nazwana ,,przestrzenią Destota"; wbity tu gwóźdź może utrzymać znaczny ciężar. To tłumaczenie natrafia jednak na pewną trudność. Wydaje się pewne, jak wspominaliśmy, że do obyczajów ukrzyżowania należało umieszczanie pewnego rodzaju podpórki pomiędzy nogami skazanego, zapewne aby zapobiec przerwaniu się dłoni i aby przedłużyć jego mękę. Jeżeli owo sediie znajdowało się na krzyżu Jezusa, to wszystkie obliczenia co do wytrzymałości rąk dźwigających ciężar są próżne; a jeśli przypuszczamy, że w tym wypadku odstąpiono od powszechnie przyjętego zwyczaju, trzeba by to udowodnić.