Według prawosławia

publikacja 04.03.2006 18:45

Co prawosławie mówi na tematy zawarte w siedmiu ostatnich słowach Jezusa z krzyża?

Przebaczenie


Tysiącletnie doświadczenie Kościoła wykazuje zbawienną wartość spowiedzi, gdyż grzech zakorzenia się w duszy i zatruwa jej wewnętrzny świat. Wymaga ona operacji chirurgicznej, która przecięłaby korzenie i wydobyła grzech na wierzch - dlatego potrzebny jest świadek, który słucha, by przełamać jej samotność i przenieść ją w ten sposób do jedności z Ciałem. Pozytywnym odkryciem psychoanalizy jest doprowadzenie pacjenta do wyrażenia zgody na dialog, jest pomoc, z jaką zwraca się ona do jego niemożności nawiązania dialogu, do wyjścia ze stanu niepokoju, który nie pozwala mu zwrócić się do bliźniego, a więc do zoperowania chorobliwej samotności, by pacjent włączył się znów w nurt zjednoczenia. Historyk Sozomen głosił w V wieku: „Aby prosić o przebaczenie, trzeba koniecznie wyznać swój grzech”. Po wyznaniu grzechu następuje ulga; ale jak uczynić grzech nieistniejącym? Gdyż niepokój sumienia tonie tylko wyrzuty z powodu popełnionej winy, ale tęsknota za utraconą niewinnością. Człowiek szuka przebaczenia, ale w głębi swojej świadomości ma nadzieję, że grzech będzie unicestwiony - i do tego właśnie upragnionego zgładzenia winy potrzebne jest rozgrzeszenie sakramentalne. Błąd wydobyty na zewnątrz, nawet wyznany i w ten sposób zobiektywizowany, może jeszcze niepokoić z zewnątrz. Jedynie absolucja sakramentalna niszczy go bezpowrotnie i przynosi całkowite uzdrowienie. Wierzący psychiatrzy znają to sakramentalne działanie całkowitego wyzwolenia i często posyłają swych chorych, by dokończyli kuracji w kościelnej „klinice” łaski. Stać się wolnym na nowo, to umieć użytkować swą przeszłość, by tworzyć teraźniejszość, to umieć przejść ponad przeszłością jako automatyczną przyczyną naszego postępowania. Móc wyplątać się z tych przyczyn, to stać się panem swego losu, w wolny sposób tworzyć sytuacje, panując nad nimi.

Akt przebaczenia umieszcza nas w sercu stosunków między Bogiem, który jest Święty, a człowiekiem-grzesznikiem i trzeba wniknąć w niesłychaną powagę tego aktu. Nie ma tu zastosowania Wszechmoc Boża, która może zmazać i unicestwić, ale chodzi o Baranka, który złożył siebie w ofierze przed stworzeniem świata, chodzi o Chrystusa, który, według św. Pawła, „darowawszy nam wszystkie grzechy, niszcząc cyrograf dekretu, który nam był przeciwny, i ten usunął, przybliżając go na krzyżu” (Kol 2,14). Stworzenie świata ma swe korzenie w ofierze Baranka, i moc rozgrzeszania pochodzi z ceny krwi wylanej przez Baranka ukrzyżowanego. Ponieważ Chrystus bierze na siebie grzechy świata, odpowiadając na miłość Ojca w naszym zastępstwie swoją niewypowiedzianą miłością, ma On władzę „moralną” zmazywać i przebaczać, i czynić nas dziećmi Ojca. Modlitwa Pańska warunkuje wybaczenie nam grzechów „naśladowaniem” z naszej strony, co zachęca nas do zstąpienia do piekieł powszechnej grzeszności, w której wszyscy są grzesznikami -jak wyznaje każdy wierny przed Komunią: „Ze wszystkich grzeszników ja jestem największy”.

W XII wieku kanonista Balsamon wskazuje wiek siedmiu lat jako stosowny dla pierwszej spowiedzi, co jest aktualnie praktykowane. Jeśli według św. Jana (1 J 5,16-18) istnieje rozróżnienie między grzechami ad mortem oraz innymi, to jednak nie ma żadnych konkretnych katalogów grzechów powszednich i śmiertelnych. Modlitwa sakramentalna prosi o wybaczenie grzechów „dobrowolnych i mimowolnych, w słowach i uczynkach, świadomych i nieświadomych, popełnionych we dnie i w nocy, w duchu i w myślach”. Wszystko jest ujęte tym samym aktem serca bez analizowania ani klasyfikacji: obraziliśmy Boga i Jego miłosierdzie. Dla penitenta prawosławnego byłoby rzeczą niemożliwą zadanie sobie pytania, czy jest w stanie łaski, czy też nie. Przychodzi jako ubogi, żebrząc o zbawienie. Nawet po spowiedzi w chwili Komunii wyznaje, że jest „pierwszym z grzeszników”; na słowa kapłana celebrującego: „Święte, dla świętych” - może odpowiedzieć jedynie: „Święty jest tylko Pan!”

Spowiedź publiczna utrzymywała się jednocześnie ze spowiedzią uszną w niektórych miejscach, ale coraz rzadziej, i wreszcie spowiedź uszna przeważyła. Zachowuje ona w całej swej mocy zasadę sigillum, czyli absolutnej tajemnicy spowiedzi pod karą ekskomuniki.
Po spowiedzi i epitymii (ćwiczeniu pokutnym) pozostawionym, jeśli tego potrzeba, mądrości spowiednika, ten ostatni wygłasza formułę rozgrzeszenia. Epitymia, „grzywna”, nie jest żadną karą, moment prawny „zadośćuczynienia” zupełnie tu nie wchodzi w grę. Jest to lekarstwo, ojciec duchowny szuka organicznego związku między chorym a środkiem leczącym. Celem jest umieszczenie penitenta w warunkach, w których grzech już nie może go atakować. Św. Jan Chryzostom mówi: „Czas nic nie pomoże. Nie pytamy, czy rana była często przewijana, ale czy opatrunek pomógł. Trzeba go zdjąć wtedy, gdy stan rannego na to wskaże”. Nie chodzi więc o naprawienie materialnych faktów, ale o wysuszenie ich źródła. „Otwórz drzwi pokuty, daj mi łzy do obmycia nieczystości mego serca, o Chryste.” Stan pokuty, jej łzy już są darem i dlatego oczyszczenie kończy się pociechą i radością. Deklaratywna formuła rozgrzeszenia jest w Kościołach słowiańskich stosunkowo nowa; przyszła z Kościoła łacińskiego dzięki Piotrowi Mohyle, który ją włączył do rytuału publicznego w Kijowie w 1646 roku, następnie zaś została przyjęta przez Kościół rosyjski w 1757 roku. Klasyczna formuła prawosławna aktualna w Kościele greckim jest w formie błagalnej: „Wszystko, coś wyznał mojej ubogiej małości, i wszystko, czego nie mogłeś mi powiedzieć czy przez nieświadomość, czy przez zapomnienie, niech Bóg ci wybaczy na tym świecie i na drugim... Wyzbądź się niepokoju, idź w pokoju”. Kapłan jest jedynie świadkiem obecności Chrystusa; „kapłaństwo - można by rzec - ukryte jest pod sakramentami”. Jego władza to moc przekazywania, ale sprawcą sakramentów jest Bóg. Modlitwa przed spowiedzią, połączona z czytaniem Psalmu 50, świadczy o nowym związaniu, ponownym zjednoczeniu się grzesznika z Kościołem. Dopiero znajdując się znów w łonie Kościoła, człowiek może otworzyć swą duszę i zostać uzdrowionym, gdyż każdy grzech wydala go z Ciała Chrystusowego. Pokuta uważana jest za akt kontynuujący działanie wody chrztu i jest jak „drżenie duszy przed bramą raju”.

(Paul Evdokimov, Prawosławie)

Raj


Adam i Ewa żyli w raju w bliskości Boga. Pełnili wyznaczoną im przez Boga rolę panów stworzenia: Adam nadał nazwy wszystkim zwierzętom. Czyniąc to, potwierdził, że jest odrębnym stworzeniem, zdolnym do panowania, ale również zdolnym do kochania, ożywiania i ofiarowania Bogu całego stworzenia, gdyż jest królem i kapłanem.

W środku ogrodu rosło zaś drzewo życia i drzewo poznania dobra i zła. Tego drugiego drzewa nie wolno było człowiekowi dotknąć pod groźbą śmierci.

Wąż, „bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe”, „wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię” (Ap 12, 9), skusił Ewę, żeby skosztowała owocu, który sprawi, że „tak jak Bóg będą znali dobro i zło”. Pokusa Adama i Ewy to upojenie nieskończonością, absolutem, pragnienie, by zająć miejsce Boga.

Ewa skosztowała owocu i podała go Adamowi; w tej rozstrzygającej chwili mężczyzna i kobieta dobrowolnie się odwrócili od Boga, zamiast pozostać z Nim we wspólnocie. Adam i Ewa mieli świadomość tego, co można by nazwać zmianą stanu; z jednej strony stan rajski, który można rozumieć jako uczestnictwo w życiu Boga, z drugiej - stan grzesznika w życiu pełnym przeciwności. Biblia wyraża to w zdaniu: „poznali, że są nadzy”.

„Gdy zaś mężczyzna i jego żona usłyszeli kroki Pana Boga przechadzającego się po ogrodzie, w porze kiedy był powiew wiatru, skryli się przed Panem Bogiem wśród drzew ogrodu. Pan Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: «Gdzie jesteś?» On odpowiedział: «Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się»” (Rdz 3, 8-10).

Pytanie Boga- Gdzie jesteś? - nie zmierza do odkrycia, w jakim miejscu schował się Adam; nie chodzi o geograficzne oddalenie, lecz o stan grzechu, który nas oddala od Boga. Bóg nie chce tam pozostawić Adama, szuka go i woła. Zamiast odpowiedzieć na Boże miłosierdzie, Adam próbuje się usprawiedliwić, i jest to wykręt z przerzucaniem odpowiedzialności na kolejnych winnych: najpierw Adam przyznaje, że się przestraszył, gdyż „jest nagi”, potem zrzuca winę na Ewę, która z kolei przerzuca j ą na węża. Dlatego spadła potrójna kara na mężczyznę, na kobietę i na węża. Należy rozumieć, że kara ta nie oznacza potępienia. Nie wynika ona z jakiejś arbitralnej decyzji Boga, ale jest nieuchronnym skutkiem grzechu.

Tak jak im powiedział wąż, otworzyły się oczy Adamowi, lecz otworzyły się na świat pełen cierpienia, gdzie mężczyzna, by przeżyć, będzie musiał pracować, walczyć z ostami i cierniami, zdobywać chleb w pocie czoła, gdzie kobieta będzie rodzić w bólu; otworzyły się im oczy na świat, w którym wszystko przemija, wszystko umiera, a człowiek, będący prochem, powraca do ziemi. Natomiast pełzanie węża, diabła, jest uważane za przekleństwo, i Bóg wprowadza nieprzyjaźń, wrogość między wężem a niewiastą i jej potomstwem aż do chwili, gdy wąż zostanie zmiażdżony. W tym wersecie Biblii Ojcowie dostrzegli proroczą zapowiedź zwycięstwa Jezusa nad diabłem, zwycięstwa, które umożliwiła Maria, nowa Ewa”.

Dostęp do raju zostaje zamknięty, gdyby bowiem po zakosztowaniu poznania dobra i zła człowiek skosztował również z drzewa życia, zło stałoby się wieczne; śmierć jest więc jednocześnie skutkiem upadku i lekarstwem na zło. Nie pozwala złu stać się złem wiecznym. Drzewa życia strzegą od tej pory cherubini i połyskujące ostrze miecza.

Dziecko: Jaki więc mamy dowód, że wszystko wydarzyło się tak, jak mówi Biblia?

Katecheta: Nie mamy żadnego dowodu. Prawda tej opowieści nie należy do porządku historycznego. Bo faktycznie, tak jak „ogrodu” umiejscowić nie można w przestrzeni, tak istnienia pary Adam-Ewa nie można osadzić w czasie.

Dziecko: Ale mówi się przecież, że Adam i Ewa są pierwszymi ludźmi, przodkami nas wszystkich.

Katecheta: Czy Adam i Ewa rzeczywiście byli pierwszą parą ludzi, czy też przedstawiają ludzkość? Ani Objawienie, ani nauka nie pozwalają nam odpowiedzieć na to pytanie z całą pewnością. Nie ulega natomiast wątpliwości - mówi nam to św. Paweł (Rz 5, 12-13) - że każdy człowiek może w Adamie rozpoznać siebie. W każdym z nas istnieją wszystkie elementy, które umożliwiły pokusę oraz upadek Adama i Ewy.

Dziecko: Czy chcesz powiedzieć, że moglibyśmy postąpić tak samo jak Adam?

Katecheta: Jak, lecz różnica polega na tym, że już nie znajdujemy się w raju na ziemi, to znaczy nie trwamy w takiej zażyłości z Bogiem, jak Adam i Ewa w ogrodzie, przed upadkiem. W tym ogrodzie Adam nie znał ani lęku, ani strachu.

(Bóg żywy. Katechizm Kościoła Prawosławnego)

Rodzina/Małżeństwo


Gdy patrzymy powierzchownie, wydawałoby się, że życie mnisze i małżeństwo nawzajem sobie przeczą. Otóż, patrząc głębiej tam, gdzie życie nasze wiąże się z życiem Ducha Świętego, małżeństwo i monachizm zdają się ściśle uzupełniać. Sakrament małżeństwa zawiera w sobie na swój sposób stan mniszy i w swych początkach obejmował w całym tego słowa znaczeniu monastyczny obrzęd tonsury. Dwa aspekty tej samej tajemnicy jednakowo prowadzą ku dziewictwu ducha ludzkiego jako wartości najwyższej i powszechnej. „Gdy Chrystus nakazuje iść wąską drogą, nie zwraca się do mnichów, ale do wszystkich ludzi... z czego wynika, że tak mnich, jak i świecki mają osiągnąć te same wyżyny... Używajcie święcie małżeństwa, a będziecie pierwszymi w Królestwie niebieskim i będziecie używać wszelkich dóbr” - poucza jasno i zdecydowanie św. Jan Chryzostom. Św. Amfiloch, biskup Ikonium (+ 394), dobrze ujmuje prawosławną koncepcję, mówiąc, że stan małżeństwa i dziewictwa, oba jednakowo ustanowione przez Boga, są godne wysokiej czci, gdy się na nie patrzy z punktu widzenia religii.
Czystość-dziewiczość duchowa przewyższa sprawy fizjologii i mówi o samej strukturze umysłu ludzkiego. Właściwością myśli chrześcijańskiej jest to, że stwierdza wielość sposobów służenia, a więc i wielość powołań. Byłoby rzeczą jałową pytać, czy w stanie mniszym taki a taki człowiek stoi wyżej duchowo, niż stałby w małżeństwie, czy też w sensie odwrotnym, ale trzeba postawić pytanie, czy jest on na poziomie czy poniżej poziomu własnej miary świętości. Wielkość polega na tym - taki jest ścisły sens pokory - by być dokładnie na swoją miarę, wymierzoną przez Boga. Dwie odmiany Taboru - świętość mnisza i świętość małżeńska - prowadzą ku szczytowi i tu się spotykają: tak jedna, jak i druga wiodą „w spoczynek Pański”, w „radość Pana”.
W kapłaństwie prawosławnym, obok porządku monastycznego, stan małżeński duchowieństwa świeckiego był jeszcze niedawno nawet obowiązujący i dopiero w XIX wieku zgodzono się w Rosji na księży nieżonatych powyżej czterdziestego roku życia. Faktem bardzo symptomatycznym jest, że na pierwszym soborze ekumenicznym obrońcą stanu małżeńskiego kapłanów był biskup Pafnucy, jeden z najsurowszych ascetów. Podobnie niektóre kanony są kategoryczne i ganią surowo tych, którzy uważają stany kapłański i małżeński za będące nie do pogodzenia albo przejawiają najmniejsze lekceważenie dla świętej instytucji małżeństwa. „Małżeństwo i stosunki małżeńskie są same w sobie czymś godnym i bez plamy. Związek mężczyzny z prawowitą żoną może być czystym związkiem.” Dlatego to Sobór Trullański (691) głosi, że w „Kościele rzymskim ci, którzy chcą otrzymać diakonat lub kapłaństwo, przyrzekają nie mieć już do czynienia ze swą żoną. My zaś, którzy przestrzegamy kanonów apostolskich, pozwalamy sobie na kontynuowanie życia małżeńskiego”.
Kler żonaty dowodzi więc, że stan małżeński bynajmniej nie przeszkadza uczestniczeniu w samym sercu życia liturgicznego: kapłańskim celebrowaniu liturgii. Najwięksi asceci (św. Makary, św. Jan Kasjan i inni) mówią o możliwości nieczystości w duszy mnichów i w ich wyobraźni. Jednocześnie nalegają oni na czystość życia prawdziwych małżonków. A więc czystość duchowa, czystość umysłu jest tą, w której zarówno stan mniszy, jak i stan małżeński osiągają swój szczyt i uzupełniają się wzajemnie.
„Małżeństwo jest godne czci i łoże małżeńskie jest nieskalane, gdyż Chrystus je pobłogosławił, gdy zamienił wodę i wino na godach w Kanie” - głosi tekst obrzędu małżeńskiego.

Ustanowienie małżeństwa w raju

Ustanowienie małżeństwa w raju ma swą tradycję bardzo starożytną i jasną. Pan, mówiąc o małżeństwie, powołuje się na Stary Testament: „czyście nie czytali” (Mt 19,4, podobnie Ef 5,31). „Syn poświadcza jedynie to, co Ojciec ustanowił” - mówi Klemens Aleksandryjski i wygłasza podstawową myśl o rajskiej łasce małżeństwa (...). Jeśli stworzenie człowieka jest dla niego chrztem (narodzeniem), to miłość pierwszej pary „w jednym ciele” jest sakramentem małżeństwa. A więc nie przez przypadek Kościół edeniczny znajduje swój początek w małżeństwie - w małżeńskiej pełni pierwszej pary, i nie przez przypadek radość zaręczonych na godach w Kanie jest pierwszym objawieniem się chwały Chrystusa w czwartej Ewangelii.
Klemens mówi daleko więcej: „Bóg stworzył człowieka: mężczyznę i niewiastę, mężczyzna to Chrystus, a kobieta to Kościół”. Małżeństwo jako archetypiczny obraz wyprzedza istnienie konkretnej pary małżeńskiej, gdyż Adam jest stworzony na obraz Chrystusa, a Ewa - na obraz Kościoła. Później św. Paweł sformułuje to, co jest najistotniejsze: „Jest to wielka tajemnica, a ja mówię w Chrystusie i w Kościele” (Ef 5,32). A więc małżeństwo ma swój początek przed upadkiem i rytuał mówi: „Ani grzech pierworodny, ani potop zgoła nie uszkodziły świętości związku małżeńskiego”. Św. Efrem Syryjczyk dodaje: „Od Adama aż do Chrystusa autentyczna miłość małżeńska była doskonałym sakramentem”. Dlatego to, według mądrości rabinicznej, jedynym kanałem, przez który wylewała się łaska na pogan, była właśnie miłość małżeńska.
Jako anamneza raju „łaska rajska” napełnia radością: „Radujmy się i weselmy się... Błogosławieni, którzy są wezwani na ucztę weselną Baranka” (Ap 19,9). Deuteronomium (24,5) przypomina, że każdy nowożeniec jest wolny od wszelkich obowiązków, „aby się weselił z żoną swą”. Rytuał małżeństwa układa się w świetle radości, ale ta radość, wierna głębi duchowej swej tajemnicy, prowadzi do swego prawdziwego serca. Aby wydobyć z niej całe światło, jakie w sobie tai, musi ona wznieść się i sięgnąć aż do radości męczenników i wyznawców, radości, która wybucha dopiero jako wynik całkowitej ofiary z samego siebie. W tym świetle można intuicyjnie przeczuwać, że bez miłości małżeńskiej pierwszej pary sam raj straciłby coś ze swej pełni, którą zawierało Wcielenie, i nawet nie byłby już rajem! Przez „memoriał” sakramentu, miłość na nowo wprowadza na ziemię to, co nam pozostało z raju; ta „łaska rajska” zachęca miłość, by wznosiła się ponad wszystko, co ziemskie, i stała się potężnym argumentem piękna, które daje świadectwo prawdzie przez swą prostą i przejrzystą oczywistość. Dusza podnosi się na nowo - mówi Claudel - „nie jak cielna krowa, która przeżuwa, leżąc na ziemi, ale jak dziewicza klacz, z ustami piekącymi od soli, którą zlizała z dłoni swego pana..., a przez szparę w drzwiach z wiatrem wiejącym o świcie napływa zapach łąk” rajskich.
Według tradycji wschodniej, Chrystus na godach w Kanie obecnością swoją potwierdza jedynie sakramentalną instytucję z raju. Opowieść ewangeliczna wydobywa głębokie symboliczne znaczenie, na którym zatrzymuje się z uwagą egzegeza patrystyczna. To przede wszystkim przemiana wody w wino, obraz eucharystyczny, a zarazem usilnie zachęcający do przemiany brutalnej namiętności w szlachetne wino miłości charyzmatycznej.

Obraz małżeństwa

Stworzenie człowieka, instytucja małżeństwa i założenie Kościoła edenicznego zjednoczone są w jednym akcie stwórczym Boga, co wskazuje na ich ścisłe pokrewieństwo. Tym tłumaczy się używanie przez Biblię terminologii małżeńskiej, gdy dotyka ona tajemnicy stosunków między Bogiem a ludźmi (oblubienica, małżonka, gody Barankowe).
„Niedobrze być człowiekowi samemu” - głosi tekst święty, gdyż samotna egzystencja nie odzwierciedla Boga. Rodzaj ludzki jest „dobry” jedynie w zjednoczeniu tego, co męskie, z tym, co niewieście - twierdzi św. Ambroży. Jedynie ludzka diada Adama - Ewy, mężczyzny - kobiety odzwierciedla tę wielość w Bogu, który będąc „Jeden”, mówi o sobie „My” (Rdz 1,26). „Gdy mąż i żona jednoczą się w małżeństwie, nie tworzą obrazu czegoś ziemskiego, ale obraz samego Boga” -zapewnia św. Jan Chryzostom. Mężczyzna i kobieta jednoczą się w trzecim pierwiastku - w Bogu, tak jak Boska i ludzka natura łączą się w hipostazę Słowa, jak Ojciec i Syn jednoczą się w Duchu. Przez jedność w wielości wyraża się dogmat trynitarny, który jest prawdą życia tak kościelnego, jak małżeńskiego. „Gdzie są dwaj albo trzej w imię moje, tam ja jestem w pośrodku nich” (Mt 18,20). Klemens Aleksandryjski odnosi te słowa do małżeństwa. Dzięki tej głębokiej grze wartości archetypicznych małżeństwo jest też parabolą przyszłego wieku. „Kto nie jest związany węzłem małżeńskim, nie posiada w sobie pełni bytu, lecz jedynie połowę.” „Mężczyzna i kobieta nie są dwojgiem, lecz jedną istotą” - powtarza niestrudzenie św. Jan Chryzostom. To przywrócony obraz jedności już nie par („nie będą się żenić w Królestwie Bożym” i „będą jako aniołowie”), ale tego, co męskie, z tym, co niewieście, w pełni scalonej w człowieku Królestwa: odnowiony Adam, noszący Ewę w swym boku. Św. Jan Chryzostom nazywa rodzinę „ekklesia mikra”, mając na myśli Kościół domowy św. Pawła; jest to idea komórki organicznej Kościoła jako profetycznego obrazu Królestwa.

Pierwszy cel małżeństwa

Koncepcja prawosławna jest dogłębnie personalistyczna. Stan małżeński jest powołaniem szczególnym dla osiągnięcia pełni bytu w Bogu. „Miłość zmienia samą substancję rzeczy” - mówi św. Jan Chryzostom i dodaje: „tylko miłość czyni z dwojga istot jedną”. Tylko miłość poznaje Miłość. „Tylko miłość łączy byty w Bogu i łączy je z innymi.” Miłość staje się formą łaski danej do przezwyciężenia grzesznego stanu separacji i egocentrycznego odosobnienia. Objawienie głosi, że ta sama jest natura miłości, którą Bóg przejawia wobec swego stworzenia, którą człowiek okazuje Bogu i którą żyje w głębi serca, gdy jest ono czyste i otwarte ku innym istotom ludzkim. Wyraźnie mówi o tym Pieśń nad Pieśniami: „Pochodnie jej to pochodnie ognia i płomieni” (8,6). Typ miłości małżeńskiej jest w istocie swej pneumatoforyczny. Materią sakramentu jest miłość wzajemna, która ma swój cel sama w sobie, gdyż dar Ducha Świętego czyni z niej niezniszczalne zjednoczenie miłosne, co pozwala św. Janowi Chryzostomowi na sformułowanie wspaniałej definicji: „Małżeństwo jest sakramentem miłości”.
Wobec „prolis est essentialissimum in matrimonio” i „Matrimonii finis primarius est procreatio atque educatio polis”, doktryna prawosławna potwierdza raz jeszcze, że pierwszym znaczeniem lub celem ostatecznym małżeństwa jest miłość małżeńska, owa pełnia jedności małżeńskiej, która czyni z nich „kościół domowy”. Być może, iż małżeństwo potrzebne jest społeczeństwu, niemniej jednak jego własna autonomiczna wartość pozostaje po królewsku w nim samym. Pseudo-Dionizy pisze: „Ateńczycy nazwali małżeństwo „tedos”, gdyż to ono czyni człowieka królem życia”. Dzieci przynoszą nową jakość macierzyństwa i ojcostwa, ale jest to wylew pełni, która pozostaje w sobie. Również różnica płci, przenikająca całość ludzkiej istoty, znacznie przewyższa pierwiastek seksualny w ścisłym tego słowa znaczeniu, ma swą głęboką wartość, niezależnie od rozmnażania, które przychodzi jedynie jako następstwo.

Znaczenie małżeństwa

Upadek skaził ontologię człowieka, dzieląc go na złą męskość i złą kobiecość i pogrążając je w nie kończącym się niepokoju przyciągania i odpychania. Rozdział ten przebiega nie między mężczyznami a kobietami, ale przenika wnętrze każdej istoty ludzkiej i tworzy nieustanne napięcie dające początek konfliktom i nerwicom. Sakrament małżeństwa przynosi „łaskę raju” i łączy początek z końcem. I znów św. Jan Chryzostom, wielki doktor małżeństwa, wygłasza głęboką myśl, tak bardzo potwierdzoną przez dzisiejszą psychiatrię: „Miłość rodzi się z czystości” - i przeciwnie - „zepsucie (rozpusta i pornograficzna ciekawość) pochodzi z braku miłości”. Najpotężniejszym lekiem jest miłość „amor magnus”, która czyni ludzi czystymi.
Istnieje w tekstach Pisma Świętego pewna kolejność, bynajmniej nie przypadkowa, odkrywająca jaskrawą prawdę o człowieku, rzucająca ogromne światło na jego przeznaczenie.
List do Hebrajczyków (2,7) opisuje wielkość człowieka niewinnego w jutrzence życia w tych słowach: „Chwałą i czcią go ukoronowałeś”. Apokalipsa staje na drugim krańcu istnienia u jego kresu i głosi, że narody i ludy na progu nowego Jeruzalem wnoszą do niego cześć i chwałę swoją; człowiek nie przychodzi na drugi brzeg swej „pleromy” z pustymi rękami, lecz niesie dary Ducha. I wreszcie znów ta sama formuła, która wyraża pierwotną obietnicę i końcowe dopełnienie - Raj i Królestwo - staje się skuteczną formułą sakramentu małżeństwa: narzeczeni są ukoronowani chwałą i czcią. W ten sposób widzimy małżeństwo jako punkt węzłowy i w tym charakterze profetycznym - jako obraz jedności w wieku przyszłym.

Znaki czasów ostatecznych w małżeństwie

Św. Klemens Rzymski cytuje pewien bardzo tajemniczy agrafon: „Pan, zapytany o chwilę przyjścia Królestwa, odpowiedział: «Gdy dwoje będą jednym i gdy zewnętrzne będzie jak wewnętrzne, i gdy to, co męskie, i to, co żeńskie, na powrót zjednoczone, już nie będą ani męskim, ani żeńskim»”.
Przyjście Królestwa zbiega się więc z doskonałą dojrzałością miłości małżeńskiej w jednym bycie, w rzeczywistości wszechludzkiej rekapitulowanej w Chrystusie; czystość małżeńska (o którą prosi epikleza sakramentu) znosi grzeszny dystans między tym, co zewnętrzne, a tym, co wewnętrzne, gdzie właśnie mieści się pożądliwość; impas zdeprawowanej kobiecości i męskości przechodzi w nieskończoność pierwotnej nieskazitelności, na powrót odnalezionej i rzeczywiście spełnionej. Pan mówi: „Oto równam to, co ostatnie, z tym, co pierwsze”. Alfa i Omega spotykają się w zupełnie nowym stworzeniu. Podobnie jak stan mniszy, tak samo stan małżeński nie jest problemem etycznym, ale ontologicznym. Miłość została sprofanowana, zanim jeszcze zdążyła, pojąć swą wielkość. Małżeństwo autentyczne, osiągające szczyt, jest rzadkim czynem ascetycznym; wyraz temu daje obrzęd w śpiewie o męczennikach, który towarzyszy małżonkom w ciągu całego ich pielgrzymowania wąską drogą życiową; śpiew ten wznosi w ten sposób małżonków do godności „zranionych przyjaciół Oblubieńca”. Czas najwyższego objawienia, ogołoconego z wszelkich profanacji historycznych, oznacza okres przedapokaliptyczny i dopiero w tym momencie prawda ujrzy światło dzienne i rozpozna samą siebie jak w zwierciadle w prawdziwym stanie monastycznym.
Ponad napięciem wstydu i cynizmu unosi się, niedostępna siłom czysto naturalnym, harmonia dzieci wolności i łaski, które nie mają nic do ukrywania. Gdy Anioł Apokalipsy oznajmia: „Czasu nie będzie więcej” - mówi zarazem „podepczecie zasłonę wstydliwości” (tuniki ciała pochodzącej z upadku) i wyznacza przejście do dziewiczego odnowienia człowieka. W historii, jeśli się nie jest świętym, małżeństwo jest jedynie komórką socjologiczną i spokojnym dobieraniem się niezliczonych par mieszczańskich, kompletną i groźną samowystarczalnością. Oślepiająca godność pleromy małżeńskiej nie bytów, ale bytu w jego całości, objawi się według słów Pana jedynie przy końcu, w momencie przyszłej Paschy jako Przejścia.
„Ars amandi” jest cała owocowaniem wieczystej nowości „Maranatha”. Kochający się patrzą razem w tym samym kierunku, ku Wschodowi i mówią: „Spraw, Panie, abyśmy miłując jedno drugiego, miłowali Ciebie samego”.

(Paul Evdokimov, Prawosławie)

Samotność


„Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mt 27,46 oraz Mk 15,34).
Tymi słowami rozpoczyna się Psalm 21 (22). Ten okrzyk udręki jest okrzykiem Jezusa na krzyżu: „Eli, Eli, lema sabachthani?”. Wiele powiedziano i napisano o tym okrzyku. My zwrócimy tutaj uwagę tylko na jedną sprawę; jak każdy Żyd, Jezus odmawiał psalmy w codziennej modlitwie, a w najmniejszym nawet stopniu nie wątpimy, że nasz Pan Jezus Chrystus modlił się bezustannie. Na krzyżu, w najdonioślejszej chwili swojej misji na ziemi, podejmuje On ten psalm przed swą śmiercią, a pierwsze słowa wyrywają się niczym krzyk.
Przeczytajmy ten psalm aż do końca, a będziemy zdumieni zauważając, do jakiego stopnia jego tekst odpowiada dokładnie ukrzyżowaniu na Golgocie.
„Ja zaś jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu” (werset 7).
Jezus znajduje siew sytuacji Hioba, ponieważ wszyscy ludzie odwrócili się od Niego z powodu bezmiaru Jego cierpienia.
„Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą, rozwierają wargi, potrząsają głową: Zaufał Panu, niechże go wyzwoli, niechże go wyrwie, jeśli go miłuje” (wersety 8-9).
Jezus, wyciągnięty na krzyż, słyszał kroki przechodzących pod krzyżem, słyszał szyderstwa i kpiny tych, którzy potrząsali głowami, mówiąc: „Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. (...) Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi” (Mt 27,42-43). Mateusz użył tych samych słów, co Psalmista, by opisać Mękę. W dalszej części psalmu akcent położony zostaje na udrękę, jaką jest trwoga śmierci. Wersety 12-16 wyrażają lęk konającego; jego omdlałe ciało czuje się atakowane przez potwory pod postacią byków, lwów i psów, które krążą wokół niego w koszmarnej i przerażającej wizji.
„ Moje gardło suche jak skorupa, język mój przywiera do podniebienia”(werset 16).
To w tej chwili Jezus zawołał: ,,Pragnę!”. W Psalmie 68 (69), będącym także tragicznym poematem o konaniu, znajdujemy następujące słowa: „gdy byłem spragniony, poili mnie octem" (werset 22). Ten fakt z pewnością uderzył Ewangelistę Jana, który był obecny na Golgocie; spisując swoje świadectwo, zaznaczył w związku z pragnieniem Jezusa i z octem, że Pismo miało się wypełnić, gdyż jego pamięci narzucały się owe psalmy.
„Kładziesz mnie w prochu śmierci. Bo sfora psów mnie opada, osacza mnie zgraja złoczyńców. Przebodli ręce i nogi moje” (wersety 16-17).
Ten fragment opisuje to, co wydarzyło się przed podniesieniem krzyża, w chwili gdy Jezus jeszcze na ziemi został okrutnie przybity do drzewa.
„Policzyć mogę wszystkie moje kości” (werset 18). Tutaj można sobie bardzo realistycznie wyobrazić rozrywanego na części człowieka: jego członki są rozciągnięte do granic wytrzymałości, a kości sterczą spod napiętej skóry.
„Moje szaty dzielą między siebie i los rzucają o moją suknię” (werset 19).
Mateusz i Jan opisują postępowanie żołnierzy, którzy nie chcą rozrywać tuniki bez szwu. Po raz kolejny Jan uściśla, że miało się to stać zgodnie z Pismem, ponieważ jego samego, jako naocznego świadka, mocno uderzyło to, jak bardzo śmierć Jezusa zgadza się z psalmami i proroctwami. Począwszy od wersetu 20, styl psalmu nagle się zmienia; konający nie dostrzega już, co się wokół niego dzieje, ani ludzi, ani zgiełku; nie mówi już nawet o swoim cierpieniu, lecz cały zwraca się ku Bogu, pełen bezgranicznej i świetlanej nadziei.

Umierający myśli już o tym, w jaki sposób ogłosi Boże Imię wszystkim ludziom, a najpierw Żydom: „Będę głosił imię Twoje swym braciom i chwalić Cię będę pośród zgromadzenia: (...) sławcie Go, cale potomstwo Jakuba; bójcie się Go, cale potomstwo Izraela!” (wersety 23-24).
To skierowane do Izraela wołanie przypomina inny okrzyk: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). Jezus nie odwraca się w chwili swej śmierci od swego narodu, ponieważ po Zmartwychwstaniu wyśle Apostołów, by głosili Ewangelię wszystkim ludom, poczynając od Jerozolimy (zob. Łk 24, 47).
Kończąc psalm, umierający prorokuje nawrócenie narodów: wszyscy poznają imię Pana, a obecne pokolenie „opowie o Panu pokoleniu przyszłemu, a sprawiedliwość Pana ogłoszą ludowi, który się narodzi” (wersety 31-32). Jezus na krzyżu widzi wszystkich ludzi, za których umiera, widzi z góry nas wszystkich, każdego z nas, aby zbawić nas przez swą śmierć i w swej miłości. Skoro Pan Jezus odniósł do siebie każde słowo Psalmu 21 (22), skoro rzeczywiście doświadczył na krzyżu tego wszystkiego, co wcześniej opisał Psalmista, to również przeżył najgłębiej pierwsze zdanie tego psalmu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” Naprawdę odczuwał opuszczenie przez Boga. Tutaj znajduje się najwyższy punkt Jego „kenozy”. W jaki sposób jedyny Syn Boga - „Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego” -mógł poczuć się opuszczony przez Boga? Bóg miałby opuścić Boga? Bóg miałby opuścić samego siebie? To właśnie tu tkwi niezgłębiona tajemnica naszego zbawienia. Jeśli Jezus byłby tylko człowiekiem, Jego śmierć na krzyżu nie dałaby nam nic więcej niż śmierć tylu proroków czy bohaterów, którzy zginęli w służbie ludzkości. Jezus jednak odważył się powiedzieć: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. (...) Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie” (J 14,9-10). Odważył się też oświadczyć: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. (...) Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 14,6;11,26). Oznacza to, że Jego misja po przyjściu z „łona Ojca” (J 1,18) polegała na przyniesieniu Boga ludziom. Gdyby zatem Jezus umarł i nie zmartwychwstał, Jego orędzie byłoby jedynie kłamstwem, i dlatego święty Paweł powie: „A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, (...) jesteśmy [chrześcijanie] bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” (1 Kor 15,17.19). Jednak Chrystus zmartwychwstaje, ponieważ jest Bogiem, i dlatego Jego śmierć nabiera pełni swego olśniewającego znaczenia. Święty Paweł w Liście do Filipian tak skomentuje tę fundamentalną tajemnicę wiary chrześcijańskiej, którą jest śmierć w ludzkiej naturze ukrzyżowanego Boga: „ogołocił samego siebie” (2, 7), a dosłownie w tekście greckim: „opróżnił samego siebie” ze swej boskiej kondycji, choć pozostał Bogiem.
Bóg prawdziwy rzeczywiście stał się człowiekiem. On, który jest boskim Wzorem człowieka stworzonego na obraz Boga, wziął na siebie wszelkie cierpienia i słabości, jakich zaznał człowiek po swym upadku - wszystkie, z wyjątkiem samego grzechu - włącznie z nieobecnością Boga, gdyż grzech człowieka skazuje Boga na wygnanie; włącznie ze śmiercią, która jest ostateczną konsekwencją grzechu; włącznie ze zstąpieniem do miejsca zmarłych, miejsca absolutnej nieobecności Boga - wziął na siebie to wszystko, aby wprowadzić Boga wszędzie tam, gdzie cierpi człowiek, aż do otchłani śmierci, towarzysząc człowiekowi aż do dna jego udręki, by go z niej wyrwać, wskrzeszając go, podnosząc go do nieba i sadzając po prawicy Ojca. Syn Boży umiera jako człowiek, aby Syn Człowieczy zmartwychwstał jako Bóg. Zatem trzeba było, żeby Syn Boży doświadczył na krzyżu trwogi z powodu nieobecności Boga - aby każdy człowiek, który umiera, mógł odnaleźć obecność Boga. I na tym polega zbawienie.
Spośród trzech słów Chrystusa na krzyżu, cytowanych przez świętego Łukasza, najpierw rozważymy dwa - te które mówią o przebaczeniu. Ten temat często zresztą powraca u Łukasza (zob. przypowieść o zagubionej owcy: Łk 15,4-7; o odnalezionej drachmie: Łk 15,8-10; o synu marnotrawnym: Łk 15,11-32).

(Bóg Żywy. Katechizm Kościoła Prawosławnego)

Człowiek w potrzebie


Miłosierdzie

Jakiż świat jest zasobny w nieszczęścia i cierpienia! Trzeba, aby dzieci Boże były nie mniej zasobne w odczuwanie i czynienie miłosierdzia.

św. Filaret Metr. Moskiewski


Bez miłosierdzia i modlitwa nie przynosi owoców.

św. Jan Złotousty


Jak możesz prosić wraz z innymi w cerkwi: "daj Panie" skoro sam nic nie dajesz żebrakom, a możesz dać.

św. Tichon Zadoński


Jacy jesteśmy wobec bliźniego, taki Bóg będzie wobec nas.

św. Jan Złotousty


Żebrak i człowiek potrzebujący zaspokajany jest przez Boga, bowiem Bóg nie pozostawia nikogo, a ty odsyłając biednego pozbawiasz siebie zaszczytu, który dał ci Bóg i oddalasz od siebie Jego łaskę.

św. Izaak Syryjczyk


Pokochaj żebraków, abyś i sam poprzez nich otrzymał łaskę od Boga.

św. Izaak Syryjczyk


Obdarowuj biednych, a oni zjednają tobie Sędziego.

św. Nil z Synaju


Pokochaj żebraków, abyś i sam poprzez nich otrzymał łaskę od Boga.

św. Izaak Syryjczyk


Woda posiada właściwość zmywania z ciała brudu, a miłosierdzie niszczenia brudu duchowego.

św. Jan Złotousty


Pokochaj żebraków, abyś i sam poprzez nich otrzymał łaskę od Boga.

św. Izaak Syryjczyk


Ślepiec, nad którym zlitowano się jest dobrym przewodnikiem do Królestwa Niebios.

św. Filaret Metr. Moskie


Dając człowiekowi otrzymujemy od Boga.

św. Filaret Metr. Moskiewski


Ofiarę dajesz człowiekowi, a otrzymuje ją Chrystus.

św. Jan Złotousty


Ręka biedaka jest skarbnicą Chrystusową. To co otrzymuje żebrak Chrystus otrzymuje.

św. Jan Złotousty


Dając człowiekowi otrzymujemy od Boga.

św. Filaret Metr. Moskiewski


Dając temu, który leży na ziemi dajemy temu, Który siedzi w niebie.

św. Grzegorz Dialog

Czyńmy miłosierdzie, aby otrzymać je z powrotem od Boga.

św. Bazyli Wielki


Nie bądź skąpy dając ofiarę proszącemu i nie odwracaj się od Tego, w imię Którego ciebie proszą.

św. Dymitr Rostowski


Dając temu, który leży na ziemi dajemy temu, Który siedzi w niebie.

św. Grzegorz Dialog


Tak jak ziarno, które pada na glebę przynosi zysk temu, kto je zasiał, tak też chleb, który dajemy głodnemu w następstwie przynosi korzyść stokrotną.

św. Bazyli Wielki


Kto miłuje żebraka, ten ma Boga za swego opiekuna.

św. Izaak Syryjczyk


Czy twoje bogactwo rzeczywiście wyczerpie się jeśli dasz ofiarę? Nie tylko nie wyczerpie się, lecz zostaną też do niego dodane dobra niebieskie.

św. Jan Złotousty


Tak jak ziarno, które pada na glebę przynosi zysk temu, kto je zasiał, tak też chleb, który dajemy głodnemu w następstwie przynosi korzyść stokrotną.

św. Bazyli Wielki


Siła miłosierdzia nie polega na tym, aby dać mało lub dużo, lecz na tym, żeby nie dać mniej niż możemy dać.

św. Jan Złotousty


Tak jak ziarno, które pada na glebę przynosi zysk temu, kto je zasiał, tak też chleb, który dajemy głodnemu w następstwie przynosi korzyść stokrotną.

św. Bazyli Wielki


Siła miłosierdzia nie polega na tym, aby dać mało lub dużo, lecz na tym, żeby nie dać mniej niż możemy dać.

św. Jan Złotousty


Miłosierdzie nie polega na tym, aby dawać pieniądze, lecz na tym, aby dawać z chrześcijańskim uczuciem miłosierdzia.

św. Jan Złotousty


Miłosierdzia uczynione nieroztropnie i bez serdecznego współczucia jest ciałem bez duszy.

św. Filaret Metr. Moskiewski


Prawdziwe jest tylko to miłosierdzie, które jest czynione z radością.

św. Jan Złotousty


Miłosierdzia uczynione nieroztropnie i bez serdecznego współczucia jest ciałem bez duszy.

św. Filaret Metr. Moskiewski


Prawdziwe jest tylko to miłosierdzie, które jest czynione z radością.

św. Jan Złotousty


Jeśli dajesz chleb ze smutkiem w sercu to tracisz zarówno chleb jak i nagrodę.

św. Jan Złotousty


Pożytecznym jest czynić miłosierdzie lecz zgubnym uwłaczać innym.

św. Tichon Zadoński

(za stroną www.cerkiew.pl)