Między strąkami a ucztą w domu Ojca - 4 tydzień

publikacja 17.03.2007 22:02

Uprzywilejowanym miejscem spotkania człowieka z Bogiem jest Eucharystia. Dlatego w pierwszym bloku podejmujemy siedem tematów, jakie proponuje Słowo Boże Liturgii Środy Popielcowej i kolejnych niedziel Wielkiego Postu.

Między strąkami a ucztą w domu Ojca - 4 tydzień

Joanna Kociszewska

Zobaczyć Boga w oczach człowieka


Wybieram między strąkami a ucztą w domu Ojca. Co wolę? To pytanie retoryczne. Któż by nie wybrał uczty? Więc dlaczego odchodzę? Dlaczego nie wracam?

Strąki są smaczne! To nie jest prawda do końca, ale jak się je rozgryza, są słodkawe. Potem wprawdzie aż twarz wykrzywia od goryczy, ale dla tej słodkości trzeba o tym zapomnieć! Człowiek potrzebuje odrobiny słodyczy!

Nie chcę zrezygnować z jakiejś przyjemności, jakiegoś zabezpieczenia, jakiejś wygody. Ja tego potrzebuję - mówię...

Uczta? To tylko wabik, tak naprawdę chcą tylko mojej wolności! A ja chcę być wolny i sam wybierać!

I jestem wolna. Nic mnie nie zniewala. Zresztą tak na co dzień w ogóle nie ma czasu o tym myśleć. Trzeba się liczyć z ludźmi - rodziną, pracodawcą, znajomymi. Trzeba dbać o kontakty. Trzeba osiągnąć odpowiednią pozycję. Trzeba zarobić. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić swojego życia bez tylu ludzi - tylu rzeczy. Muszę tyle jeszcze... Nie mam czasu. Na życie, na miłość, na drugiego człowieka. Kiedy miałabym myśleć o wolności??

Uczta? Na pewno mnie nie przyjmą, wywalą za drzwi. Tylko niepotrzebnie się poniżę. Nie jestem na tyle bezczelna...

Tam nie ma dla mnie miejsca. Oni są inni - pobożni, potrafią się modlić... To nie miejsce dla mnie. Nawet nie będę próbować. Jakbym wyglądała tam z taką historią? Mieli łatwe i proste życia, nie zaplątali się tak jak ja. Nie ma sensu!

***

Powiedział wszystko. Już chwycił za klamkę - jedyne co można zrobić w tej sytuacji, to wyjść. „W każdej chwili możesz przyjść - jeśli tylko zechcesz” - usłyszał. Zatrzymał się na chwilę, zaskoczony, nim wyszedł. Bez słowa.

W oczach tego, który pozostał, nie było gniewu czy pogardy. Był tylko smutek i ból. Ból, że ktoś sam się rani. Ból??

Jeśli tak potrafi myśleć człowiek, jak może patrzeć Bóg?

Można zobaczyć Boga w oczach człowieka. A jeśli tak - można człowiekowi Boga pokazać. Chcę o tym pamiętać.


Piotr R.

Nie poznał Ojca


Jest taki obrazek. Jezus go opisywał. Młodszy syn ucieka od ojca. Bawi się świetnie. Wziął swoją część majątku i trwoni go wiodąc hulaszcze życie. Z pewnością jego rodzina wiedziała jak dobrze się bawi. Jego ojciec był chyba pierwszym wielkim liberałem akceptując jego wybory i pozwalając mu uczyć się na błędach. Temu chłopakowi naprawdę dobrze się wiodło. Miał kobiety na zawołanie, które zrobiłyby dla niego wszystko. Mógł kupić przychylność niejednego człowieka. Dobrze mu było.
A przy ojcu zostaje syn starszy. Został przy nim bo był prawy, odpowiedzialny, mądry i rozsądny. Bo zawsze kierował się dobrem i wolą Bożą. Od tego człowieka aż bije poczucie obowiązku. On nie popełnia błędów życiowych. On został z ojcem.
Jest tylko jeden problem – on jest z ojcem, ale nie jest szczęśliwy. Zostawmy młodszego syna. On później źle poinwestował i pieniądze stracił. Skupmy się na starszym. Starszy syn nie poszedł za głosem serca, tak jak jego brat. Pewnie wzgardził „młodym” za jego głupotę, ale też wyraźnie bardzo mu zazdrościł w głębi duszy. Kiedy „młody” wrócił, starszy syn wyrzuca ojcu, że nie dał mu nawet koźlęcia by się zabawił z przyjaciółmi. W głębi duszy bardzo pragnie się porządnie zabawić. Tak zgrzeszyć, by sam Bóg odwrócił swoje oblicze i popatrzył na jego występki. Tak, by z tego co dziś uważa za grzech uczynić sztukę. Tak, żeby w końcu poczuł, że żyje. Z prostytutkami i ladacznicami. Też chętnie kupiłby niejednego człowieka, opuścił dom i poczuł w końcu kim naprawdę jest. Całe lata spędził przy dobrym ojcu, ale go nie poznał.

Starszym synem można by objaśniać zachowania sporej części, jeśli nie większości, katolików. Odpowiedzialność, mądrość, rozum, Wola Boża i oczywiście unikanie gorszenia innych. Jakbym szukał do pracy ludzi na stanowiska urzędnicze, to w tej grupie. Tylko po co to wszystko? Naprawdę sądzimy, że przez to podobamy się Bogu? Zapewne jesteśmy użyteczni. Ale nie byłoby lepiej opuścić Kościół, by być w zgodzie z sumieniem? Po co się oszukiwać? Po co na starość patrzeć na swoje życie i w głębi duszy czuć, że jest stracone? I pomstować na złą młodzież, bo jest taka, jaką samemu by się chciało być. Kto wie – może kiedyś wrócilibyśmy jak Syn Marnotrawny. Tyle, że po tej podróży bylibyśmy uczciwi względem siebie. Młodszy syn szedł za głosem serca. W pewnym momencie, gdy stracił wszystko, w tym swoją godność, jedynym obrazem, który nadawał mu wartość, był jego dom. Pieniędzy już nie było, cierpiał głód. Był gotów jeść z koryta. Wtedy odkrył, kim naprawdę jest. Nie tylko poszedł tam, gdzie go chcieli przyjąć – do domu. On dopiero wtedy ujrzał swoją wartość jako dziecko ojca.

Ale tak naprawdę to nie chodzi o ucieczkę z domu. Nie trzeba przejść drogi młodszego syna. Chodzi o coś innego – o poznanie ojca. Skoro mamy z nim mieszkać, byłoby dobrze go poznać. Ojciec jest wyraźnie liberałem – akceptuje wolne i głupie wybory dziecka. Może będzie mu smutno, ale daje szanse na naukę życia. Nie zakuwa w kajdany. Starszy syn chyba tego nie rozumiał. Sam zakuł się w kajdany. A wystarczyło dać szansę ojcu i poznać go – jego osobowość, jego cechy, to, jak faktycznie myśli. Może więcej rozmawiać z nim należało. Z nim, a nie z własnym wyobrażeniem jego, które człowieka zakuwa w kajdany – zaczynając zresztą od głowy.

Wyobraźmy sobie, że starszy syn chciałby przekonać młodszego do zostania w domu. Przecież młodszy wyczułby u brata brak wigoru, brak młodzieńczego ducha, czy radości z życia. Kto wie – może właśnie przed nim uciekał. Trudno żyć w domu z kimś, kto sam siebie maltretuje.

Ciekawe, że ojciec nie porozmawiał ze starszym synem. Widział chyba co go trapi. Aż tak akceptował cudze wybory, że nawet jemu pozwolił popełniać błędy i żyć we własnych kajdanach?

Piotr Blachowski

Nawrócenie


Każdy z nas miał, ma, lub będzie miał chęć pokazaniu światu, jakim to on jest, na ile go stać, bo przecież trzeba się wyszaleć, póki się jest młodym, silnym, przystojnym. W końcu młodość jest po to, by używać, szaleć, bez hamulców, bez skrupułów. Potem będzie rodzina, dom, dzieci, obowiązki, no to się ustatkuję. Więc pewnego dnia mówię w domu, że wyjeżdżam, biorę (nie tylko swoje) oszczędności, jadę, teoretycznie na zarobek, ale w zamyśle również na szaleństwo, na spotkania z przygodą, w końcu trzeba coś przeżyć, no nie?
Nie przeżył…, nie doczekał się rodziny, dzieci, obowiązków.. Zabili go, gdy szedł do pracy na Manhattanie.

Pracuję, bo muszę, po 12 – 14 godzin dziennie, przecież to oczywiste, muszę rodzinę utrzymać. Soboty? Przecież płacą dodatkowo, w wakacje pojadę z rodziną, pobędę z nimi 2 tygodnie, to aż się mną znudzą... Niedziele? Słuchaj, a co ty sobie wyobrażasz, jak ja mam ich utrzymać? Będę na emeryturze, to będę miał czas dla rodziny i na to, żeby chodzić nawet codziennie do kościoła. Nie zdążył..., Umarł w wieku 57 lat, 8 lat przed emeryturą.

Miała 36 lat, siedzieli sobie z mężem w kuchni – „Wiesz, jest tak cudownie, dzieci nam podrastają, może w końcu zgodzisz się na ten ślub kościelny? Chciałabym to mieć już formalnie, nie chciałabym odejść bez pogodzenia się z Bogiem.” On, 38-letni businessman, odpowiedział: „obiecuję, zrobimy to, ale muszę jeszcze załatwić 2 kontrakty, poza tym, wiesz, muszę się przekonać do wiary, a teraz nie mam czasu.” Nie dotrzymał obietnicy..., Zginął w wypadku samochodowym, jadąc podpisać owe kontrakty.

Wiem, to oczywiste, żyjąc na tym świecie musimy pracować, zarabiać, poszaleć, bo przecież nic za darmo, a rozrywka nam się należy, ale...

Ale to właśnie narzuca konieczność wyboru pomiędzy strąkami a ucztą w domu Ojca, bo tak po prawdzie musimy zdawać sobie sprawę z tego, że TEN świat jest nam dany tylko w dzierżawę, tak jak i nasze życie. Owszem, mamy wolną wolę, samoświadomość i możliwość ułożenia życia po swojemu, ale musimy również pamiętać o tym, że w każdej chwili możemy zostać wezwani do złożenia raportu z przeżytych dni, miesięcy i lat. To, czy będziemy pośród świń zajadać wraz z nimi owe strąki, czy też opamiętawszy się przeprosimy Ojca, który nas zaprosi do wspólnego domu, oblecze w białą szatę i usadowi na centralnym miejscu przy stole, zależy tylko i wyłącznie od nas.

Nie przeczę, dzisiejsze czasy zmuszają nas do wyborów pomiędzy polską biedą a zagranicznym dobrobytem, liczonym poprzez pryzmat, Euro. Odkładamy liczne sprawy ważne dla rodziny, bo inne problemy popędzają nas w kierunku życia doczesnego. Ale KAŻDEMU bez wyjątku przyda się chwila wyciszenia, modlitwy, refleksji przez pryzmat naszej wiary, refleksji, która uświadomi nam charakter naszego podejścia... Do naszego odejścia.

Niektórzy nazywają to nawróceniem, ja bym raczej nazwał to opamiętaniem, przebudzeniem z drzemki, ze snu zimowego.

Słowa Ewangeliczne: „trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się” może usłyszeć każdy z nas, jeśli zrozumie, że Pan na nas czeka i cieszy się z każdego, kto do Niego wraca po okresie odejścia czy błądzenia, bo podobno „błądzić jest rzeczą ludzką”, ale równocześnie „ludzką też rzeczą jest się odnajdować”.

Musimy jednak pamiętać, że wezwanie do nawrócenia nie dotyczy tylko tych, którzy są podobni do pierwszej postaci z Ewangelii, boć czy druga postać, drugi brat, jest bez winy? Ilu z nas jest podobnych do tego „dobrego, pokornego, siedzącego przy ojcu, dbającego o swoją pozycję”? Czy aby ta postawa nie jest czasami gorsza? Uwspółcześniona postać tego „dobrego” brata jest nam przecież doskonale znana. Dbanie o dobro swoje, rodziny, to pozytywna cecha, ale można by tutaj przytoczyć inną przypowieść, tę o talentach. Jakże wszystkie te przypowieści łączą się i ogniskują w tej jednej. Interpretacja Ewangelii pozwala nam wyciągnąć wnioski tak daleko idące, że aż czasami ogarnia trwoga. W zasadzie wszyscy postępujemy podobnie i choć drogi nasze różnią się szczegółami, to jednak zawsze są trudne. Problem Syna Marnotrawnego, wbrew pozorom, jest łatwiejszy, aniżeli drugiego syna; w nim odzwierciedla się cała nasza rzeczywistość. Jego słowa: "Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę", typowo faryzejskie, jakże oddają naszą dzisiejszą postawę i nasze życie: „Panie ja się codziennie modlę, jestem przy Tobie, a ty przebaczasz tym grzesznikom?” Na szczęście dla nas Ojciec odpowiada: "Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”.

Czekając na „lepsze czasy” możemy się tylko zestarzeć. Dlatego już dzisiaj zadbajmy o jutro. Nie traćmy tego, co nam wpojono w dzieciństwie, bądźmy zawsze gotowi do zaproszenia na ucztę.

Katarzyna Banc

Dziś będzie o patrzeniu


Jak tam twoje oczy? Widzisz dobrze, czy nosisz okulary? Ile godziny dziś spędziłeś(aś) przed monitorem – może czas dać chwilę odpoczynku patrzałkom? Może masz wysuszone (albo wręcz przeciwnie – wiecznie łzawiące) spojówki? Pytam bo dziś będzie o patrzeniu.

Za naszym patrzeniem wiele może się kryć, to całą skarbnica wiedzy o człowieku i jego zamiarach. Jak wyrostek w ciemnej ulicy krzyknie „co się tak patrzysz” to chyba lepiej zacząć uciekać bo nic dobrego ten komunikat nie niesie. Osoby nam bliskie też umieją przyparte do muru naszym proszącym wzrokiem, łapiąc się jakby ostatniej deski ratunku bronić się: „nie patrz się tak na mnie”. Kiedy próbujemy coś ukryć przed szefem to zrobimy wszystko żeby tylko nie spojrzeć się mu w oczy. Natomiast kiedy się czymś zadziwimy odruchowo przecieramy oczy... ten nasz narząd naprawdę wiele mówi.

Za każdym razem, gdy czytam przypowieść o marnotrawnym synu, fascynuje mnie jedno zdanie – ślepy ojciec o sokolim wzroku: „A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go”. Skrajność wypatrzenia syna na horyzoncie styka się z ojcowskim nie dostrzeganiem tego całego brudu, obszarpania i pewnie smrodu przybysza. W jednej chwili wzrok, który odróżnił małą postać syna hen daleko jakby przestaje reagować na bodźce, już nie widzi szczegółów, nie patrzy jaki ten syn jest – ślepnie po prostu. W tym patrzeniu jest jeszcze jeden ważny aspekt – brak oceny. To nie ważne kim teraz jesteś i co cię sprowadziło z powrotem, ważne że jesteś tu znów.

Powroty są trudne bo wiążą się z koniecznością porzucenia jakiejś naszej dotychczasowej wizji. Potrzeba odwagi aby przyznać, że gdzieś się popełniło błąd, a w konsekwencji wiele straciło. Natomiast myśl o konfrontacji z osobami, które skrzywdziliśmy umie skutecznie sparaliżować każde działanie. Ale w takich sytuacjach warto przypomnieć sobie o ojcu, który dostrzega istotę, nie zważając na tak naprawdę nie ważne szczegóły. A więc pokonamy nasz paraliż i pójdziemy ucztować, czy zadowolimy się niepewnymi strąkami?