Jeśli nie zaczniemy od modlitwy, niczego nie zaczniemy - Popielec

Piotr R.

publikacja 12.02.2024 19:05

Na modlitwie możemy wrócić do siebie. Jest to trudna droga. Droga Syna Marnotrawnego, który musiał utracić wszystko w czym pokładał nadzieję, by ostatecznie poznać, że swą wartość odzyska w ramionach swego ojca.

Jeśli nie zaczniemy od modlitwy, niczego nie zaczniemy - Popielec Józef Wolny /Foto Gość

Piotr R.

Odzyskać siebie i Boga

Modlitwa nie zagwarantuje dobrobytu, nie zagwarantuje zdrowia, nie zagwarantuje zdanego egzaminu, ani odpowiedniej pogody sprzyjającej naszym pracom. Modlitwa nie. Może jakieś zaklęcie – ale nic mi o tym nie wiadomo.
Taka modlitwa, traktowana jak jakieś skuteczne zaklęcie, jest de facto wielką prośbą do Boga, aby umieścił nas w takim miejscu czasoprzestrzeni, które jest bezpieczne i stabilne. Ale w czasoprzestrzeni nie ma takiego miejsca. Taka modlitwa jest więc zaprzeczeniem sensu świata.

Modlitwa chrześcijańska jest czymś innym. Jest relacją człowieka z Bogiem, w której człowiek poznaje jaki jest naprawdę Bóg i przez to kim jest naprawdę człowiek. A człowiek żyje ze skrzywionym obrazem Boga i tym samym na samego siebie patrzy przez krzywe zwierciadło. Modlitwa jest tym czasem, na którym stopniowo prostują się iluzje o Bogu i o człowieku. Dziś niemal wszyscy katolicy dobrze wiedzą, że „Bóg jest miłością” a patrzenie na Boga jako na kogoś surowego, jest przestarzałe. Niemal wszyscy dobrze wiemy, ale ilu z nas w swej codzienności – w pracy, w tramwaju, podczas oglądania telewizji - żyje w świecie z Bogiem Miłości, a ilu z Bogiem dalekim, milcząco się przyglądającym ludzkim losom? Modlitwa ma być czasem prostowania tych wyobrażeń.

 

A człowiek naśladuje swój obraz Boga, gdy czyni „dobrze”. Jakie „dobro” uczyni katolik, którego Bóg czyha na każde jego potknięcie, by go podsumować i ocenić?

Modlitwa jest czasem przemiany. Czasem odkrywania swego dziecięctwa Bożego, czyli też tego, że nie musimy poszukiwać zewnętrznych potwierdzeń naszej wartości. Nasza wartość jest nam dana od momentu naszych narodzin. My tymczasem, my wszyscy – odeszliśmy od Boga, poszliśmy w różnych kierunkach i zagubiliśmy siebie. Żyjemy na świecie trwoniąc czas na poszukiwanie potwierdzeń naszej godności. Grzech nas oddalił, a nam często zabrakło siły i odwagi by powrócić do Boga, Jego prawdziwego obrazu oraz do siebie i własnego prawidłowego obrazu.

Im dalej od Boga, tym bardziej stajemy się żebrakami miłości. Bo po rezygnacji z wartości, która jest w nas samych, o którą nie musimy zabiegać, nikogo o nią nie prosić, szukamy jakiegoś potwierdzenia – a to w wielości uzyskanych fakultetów, a to w pieniądzach, we władzy, seksie, w sławie. W tym wszystkim co da nam namiastkę własnej wartości, akceptacji kogoś z zewnątrz.

Tylko na modlitwie możemy wrócić do siebie. Jest to trudna droga. Droga Syna Marnotrawnego, który musiał utracić wszystko w czym pokładał nadzieję, by ostatecznie poznać, że swą wartość odzyska w ramionach swego ojca.

Modlitwa nie zagwarantuje dobrobytu. Niektórzy się nie modlą i świetnie im się powodzi. Ale tylko na modlitwie możemy odzyskać siebie i prawidłowy obraz Boga. I tylko na modlitwie możemy odkryć swoją przyrodzoną wartość, wrócić do swego prawidłowego obrazu i przestać szukać namiastek akceptacji na zewnątrz siebie.

Joanna Kociszewska

Postanów, że odpoczniesz

Środa popielcowa. Pierwsze czytanie wzywa: nawróćcie się do Pana, Boga waszego. Ewangelia przypomina: jałmużna, modlitwa, post.

Z tych trzech punktów najczęściej pamiętamy o poście - o wyrzeczeniach. Wielki Post kojarzy się z wysiłkiem - z darem dla Boga. Tymczasem Bóg nie potrzebuje naszych darów. To my tego czasu - czasu postu - potrzebujemy. To dar Boga dla nas.

Wiele razy podejmowane postanowienia i wyrzeczenia. Dotrzymywane, lub nie. Czasem już na początku przestaje się chcieć. Czasem okazują się trudne lub niemożliwe do wykonania. Bywa, że z przyczyn obiektywnych. I może w końcu trzeba zapytać - czy podejmując je, pytałam Boga o zdanie? Czy moje dobre postanowienia wynikają z tego co ja uważam, że powinnam Bogu oddać, czy próbowałam je z Nim skonsultować na modlitwie?

Pamiętam rozmowę sprzed kilku lat - i skargę przyjaciółki, że w tym roku nie ma siły na mobilizację, na postanowienia. Pamiętam swoją odpowiedź - „postanów, że odpoczniesz”. I pamiętam, z jaką radością i wdzięcznością - w Bogu - przeżywała ten czas. Nie podejmując nic dodatkowego...

Matka Teresa kiedyś napisała: „Dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebna nam jest modlitwa o światło, abyśmy umieli rozpoznać słowo Boże, modlitwa o miłość, byśmy potrafili przyjąć wolę Boga, modlitwa o drogę, na której mamy ją wypełniać.” I chyba od tego właśnie trzeba zacząć. Od rozmowy z Bogiem. Od zapytania Go - czego mi trzeba? Co chce mi dać w tym czasie? Jaką drogą poprowadzić?

On ma dla mnie plan - najlepszy z możliwych. Plan także na ten Wielki Post, który się zaczyna. Plan, w którym chce mi wiele ofiarować. Czy chcę go usłyszeć? Czy potrafię się na niego zgodzić, czy wolę ten swój - plan mojej ofiary dla Boga?

Wspomnienie rekolekcyjne. Jechałam z nadzieją zanurzenia się w Słowie. Wyłączenia, oddania tego czasu Bogu i tylko Jemu. Z nadzieją bycia z Nim, nasycenia Nim...

Dni, które nadeszły, okazały się przede wszystkim dniami towarzyszenia Przyjacielowi. Trwałam przed Bogiem niosąc Mu to, co wzięłam od drugiego człowieka. Wszystko co się działo - co słyszałam - przechodziło przez pryzmat niesienia czyjegoś bólu, czasem z dużym własnym zmaganiem i na granicy buntu. Z pytaniami, na które... odpowiadał.

I gdyby patrzeć pod kątem mojego planu na te rekolekcje, to je zmarnowałam. Ani na chwilę nie spełniło się to, czego pragnęłam. Tymczasem przyniosły olbrzymie - błogosławione - owoce. Dzięki Słowu, które otrzymałam, dzięki ludziom, z którymi rozmawiałam, i dzięki pryzmatowi, jaki stanowiła sytuacja. Widać taki był Jego plan dla mnie.

Jaki plan ma na ten czas Bóg - dla mnie, dla Ciebie? Czego oczekuje, co chce nam dać? Trzeba Go o to zapytać. Od tego pytania - od modlitwy - trzeba zacząć.

Jeśli nie zaczniemy od modlitwy, niczego nie zaczniemy. Poza - być może kolejną - próbą wykonania naszego planu pt. „nawrócenie”, zamiast prawdziwego nawrócenia do Boga.

 

 

Piotr Blachowski

Modlić się, to nie wstyd

Teoretycznie jestem gotowy, a co mi tam, pójdę po ten znaczek (potem, jak wyjdę, muszę chusteczką zetrzeć, bo mi kumple nie darują, że byłem się pomazać) no i będę miał załatwione, żeby mi tylko starzy nie truli, bo już słyszę – Popielec to początek Wielkiego Postu, musisz coś sobie postanowić; no to se postanowię, wypiję o jedno piwko mniej hehehe...

Oczywiście pójdę, w końcu tak nas na religii uczyli, że jak się nie pójdzie w niedzielę i święta do kościoła, to się ma grzech ciężki, no i po niebie, a do piekła to ja nie chcę, niech inni sobie idą, ci co zasłużyli, ja mam dosyć problemów na głowie, żeby jeszcze się przejmować dodatkowym grzechem.

Dwie odpowiedzi jakże różne, ale równocześnie prawie identyczne, bo efekt ten sam, pójdą po „znaczek”, po co? Dla świętego spokoju, z obawy przed grzechem, żeby nie słyszeć trucia...
Czego nam brakuje? Wiedzy, miłości i modlitwy, bo jeśli nie tych trzech, to czego? Mam wrażenie, że nasze pokolenia, mimo opowiadania się za katolicyzmem, w rzeczywistości niewiele z nim mają wspólnego, a to co robimy, to w większości na pokaz i dla świętego spokoju.

Wydany przez wydawnictwa Brewiarz dla osób świeckich miał w założeniu pomóc nam, katolikom, modlić się i kierować się w swoim życiu modlitwą, być z nią na co dzień, współistnieć z nią.

Nie tak dawno poprzednie pokolenia, czyli nasi ojcowie, dziadkowie, wszystko rozpoczynali od modlitwy. Począwszy od pobudki, poprzez śniadanie, pracę, obiad, kolację, wreszcie przed snem, zawsze towarzyszyła im modlitwa. A dzisiaj? Ledwie rano i wieczorem, o posiłkach można zapomnieć. Co się stało? Co spowodowało, że zapomnieliśmy o modlitwie w ciągu dnia? A gdzie Anioł Pański?

Nie chcę moralizować, pouczać, lecz jedynie zwrócić uwagę, że modlić się to nie wstyd, tak jak nie jest wstydem miłość, codzienne zajęcia, obowiązki. Skoro jesteśmy chrześcijanami, to nie wstydźmy się tego, i to nie tylko w przypadku przyjazdu do nas Papieży czy dostojników kościelnych. Pokazujmy naszą wiarę na co dzień, stosujmy ją, bądźmy z nią zaprzyjaźnieni, niech to będzie nasza codzienność.

My, chrześcijanie, jesteśmy przez chrzest członkami Kościoła Chrystusowego; to nas zobowiązuje do ewangelizacji, do modlitwy, do miłości, więc sprostajmy wyzwaniu, pokazujmy innym, że nie wstydzimy się wiary. Edukujmy siebie i innych, bo przed nami wspólny cel: przez wiarę kroczyć drogą świętości do Boga.

Wierzymy, bo potrzebnej nam wiedzy po prostu uzyskać się nie da. I tak jest w przypadku wiary religijnej lub wtedy, gdy weryfikowanie wszystkich informacji byłoby czystą stratą czasu i energii. Z tym drugim mamy do czynienia nie w religii, lecz np. w biznesie, kiedy polegamy na informacjach dostarczanych nam przez maklerów giełdowych, media, czyli prasę, radio i TV, mając przekonanie, że przedstawiane przez nich dane są godne zaufania. Wierzymy im, ponieważ wiemy, że oni czerpią zyski z naszych zysków, więc w ich interesie leży dbanie o nasze powodzenie nie tylko finansowe.

W Środę Popielcową Kapłan posypując nas popiołem wypowiada słowa:
"Memento, homo, quia pulvis es et in pulverem reverteris"
Pamiętaj, człowiecze, że prochem jesteś i w proch się obrócisz........


Więc zastanówmy się, co po sobie zostawimy na ziemskim padole? Czy tylko proch, czy jeszcze wspomnienie o tym, kim byliśmy i jakim byliśmy człowiekiem? Wydaje mi się, że dobrze by było zrobić przegląd całego dotychczasowego życia... Co po sobie zostawię: złość i krzywdę, czy miłość i radość wspomnienia? Jeżeli posłuchamy przykazań Chrystusa o miłości i będziemy stosować je w życiu, to możemy mieć pewność, że pozostawimy po sobie coś dobrego. I tu nie chodzi o to, by przesadnie zabiegać o uśmiechy, "zbierać punkty" - bądźmy po prostu dobrymi ludźmi, ofiarowującymi innym radość istnienia i radość tworzenia, a wtedy nam i naszym współtowarzyszom ziemskiego bytu będzie lepiej, łatwiej i weselej...

A co do postanowień postnych.....hm, łatwo by było postanowić coś, co ma cechy rezygnacji z czegokolwiek; ja jednak proponuję coś łatwiejszego, i to nie tylko na okres postu, lecz na całe życie. Proponuję, żebyśmy postanowili iść przez życie z radością, miłością i uśmiechem dla każdego, bez żadnych uprzedzeń. Byśmy nie dzielili ludzi na białych i czarnych, Euro - za i Euro - przeciw, młodych i starszych, wtedy przekonamy się, jak łatwo jest żyć i przeżywać oraz jak przyjemnie jest obcować z Bogiem, z bliźnimi. A przede wszystkim módlmy się, módlmy przy każdej okazji.

Tego życzę wam wszystkim i sobie.

Niech okres Postu da nam okazję do takich przeżyć i do miłości... oraz do poznania wartości Eucharystii, jakże ważnej w tym okresie, bo przecież będącej pamiątką drogi Chrystusowej. Ta Jego droga, Jego całe życie niechaj nam będzie drogowskazem i Wzorcem do naśladowania, wykładnią naszego sposobu na życie. To On nas nauczył pierwszej modlitwy, najważniejszej dla nas – Ojcze nasz.

 

TAGI: