Uroczystość Wszystkich Świętych

1 listopada

publikacja 31.10.2023 18:36

1 listopada kojarzy się nam z grobami, cmentarzem, śmiercią. Tymczasem jest to dzień pełni życia.

Uroczystość Wszystkich Świętych

Spis Treści

 

Wszystko jest dobre i jasne

ks. Tomasz Horak

Kalendarz Kościoła nazywa ten dzień Uroczystością Wszystkich Świętych. A święci – to ludzie, którzy żyli tak intensywnie, że śmierć (niefortunnie nazywamy tę ważną chwilę życia) otworzyła przed nimi pełnię istnienia. Ale najpierw

Przeszli przez ziemię
Życie człowieka... Życie każdego człowieka jest dorastaniem do takiej pełni duchowego rozwoju, jaką zakreślił każdemu Bóg. A nie każdy jednakowo tą drogą podąża. Jedni wolniej, inni szybciej dorastają do miary Bożego daru. Niektórym ziemskiego życia braknie. Tych, którzy tę drogę przebyli, którzy pełnię ludzkiego rozwoju osiągnęli, którzy wedle naszego osądu zdobyli cel nieba i można ich postawić za wzór i przykład – nazywamy świętymi. Święty jest tylko Bóg, to prawda. Ale oni są tak blisko Niego, że Boża świętość w nich się materializuje i objawia. Czym jest świętość Boga samego? Trudno o tym myśleć i mówić. On przecież jest tak inny od nas: wielki i potężny, dobry i miłosierny, cierpliwy i łaskawy. Człowiek nigdy nie będzie jak Bóg. Ale jeśli wierny Bożym darom, Bożemu wezwaniu, uzdolniony łaską nieba będzie starał się iść drogą dobra i pobożności – stanie się w świecie obrazem świętości Boga. "Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie" – mówił Jezus (Mt 5,16). Święci przeszli przez ziemię wykorzystując w najwyższym stopniu czas, możliwości, zdolności. Współpracowali z łaską Boga. Otwarci na Jego natchnienia i wierni Jego woli. Nie trwonili ani sił, ani okazji, jakie daje Boża Opatrzność, jakie stwarza życie. W najwyższym stopniu są ludźmi z tej ziemi. Stąpali po niej pewnie. Znali smak życia. Potrafili zanurzyć się w to życie bardzo głęboko, nieraz doświadczając sprzeciwu i wrogości, znajdując radość w służbie ludziom, odnawiając siły w obcowaniu z Bogiem w modlitwie. Szli przez ziemię, wiedząc, że cel wędrówki jest jednak dalej, poza ziemią. "W wierze pomarli oni wszyscy, nie osiągnąwszy tego, co im przyrzeczono, lecz patrzyli na to z daleka i pozdrawiali, uznawszy siebie za gości i pielgrzymów na tej ziemi" – pisze Autor Listu do Hebrajczyków (11,13). Dlatego są:

Szczęśliwi w niebie

Czy byli szczęśliwi w czasie ziemskiej wędrówki? Tak, zdecydowanie tak. Skąd ja to wiem? Zapyta dociekliwy czytelnik. Przeczytałem wiele świadectw życia świętych. I – poczytuję to sobie za szczególny dar – miałem okazję być blisko ludzi, których uważam za świętych. Nie mnie o tym wyrokować, ale skoro otwarte zostały procesy beatyfikacyjnie niektórych z nich, to znaczy że coś w tym moim mniemaniu jest. Otóż znając postaci świętych, jestem przekonany, że byli szczęśliwi w ziemskim życiu. Nawet bardzo szczęśliwi. Co nie znaczy, że nie doznali cierpień. Nawet bardzo cierpieli. Było w nich jednak coś niezwykłego: cierpienie nie było w stanie ich złamać, zgasić ich ducha, wstrzymać ich aktywności, przekreślić ich zamiarów i planów. Byli jakby otoczeni niewidzialnym, duchowym pancerzem, tak że cierpienie nie sięgało ich wnętrza. To zwracało uwagę otoczenia, to robiło wrażenie, to wreszcie było taką szczególną pieczęcią potwierdzającą ich słowa, pomysły, dzieła. Pytam o szczęście na ziemi. A jeśli odpowiedź brzmi: tak, to niestosowne byłoby pytanie, czy są szczęśliwi w niebie. Skoro świętość to pełnia rozwoju, osiągnięcie miary doskonałości zakreślonej przez Boga – czy można nie być szczęśliwym, osiągnąwszy tę pełnię? Niebo – to bliskość Boga. Niebo – to bliskość i wspólnota z tymi, którzy tę samą doskonałość osiągnęli. Niebo – to otwarcie się przed człowiekiem, przed świętym, nowych i rozległych możliwości działania. Z tego powodu święci

Wracają na ziemię

Czy ktoś aktywny i pełen życia, może pogrążyć się w bezczynności? Niebo nie jest bezruchem i apatią. Święci wracają więc na ziemię. Dotykamy w tym momencie tematu trudnego, czasem drażliwego. Dlaczego? Bo bardzo łatwo o spłycenie problemu. Bardzo łatwo o doszukiwanie się na każdym kroku obecności postaci przychodzących z zaświatów. Bardzo łatwo o takie budowanie swojej wiary, która wszędzie dopatruje się niezwykłości i cudowności. A nie o cudowności chodzi. Święci wracający do nas, na ziemię, wchodzą w naszą codzienną zwyczajność. Towarzyszą nam dyskretnie, ale i wytrwale. To właśnie mamy na myśli, powtarzając słowa wyznania wiary: "Wierzę w świętych obcowanie". Warto dodać, że święci często wyprzedzali swoją epokę. Dlatego bywali nierozumiani, czasem lekceważeni. Aż przychodził "ich" czas, gdy mieszkańcy ziemi dojrzewali do przyjęcia orędzia, przykładu, dzieł zapoczątkowanych przez świętego. Podzieliliśmy zadania pomiędzy świętych, przypisując np. św. Antoniemu szukanie zgubionych rzeczy, św. Agacie i św. Florianowi gaszenie pożarów, a św. Ignacemu opiekę nad rodzącymi. Bez wątpienia coś w tym jest, ale to byłoby zbyt mało. Święci są przede wszystkim naszymi opiekunami i przewodnikami w drodze ku temu, co najważniejsze – ku pełni rozwoju, ku doskonałości ducha nakreślonej każdemu z nas w Bożych planach, ku niebu i ostatecznemu spełnieniu naszego istnienia. Dobre myśli, idee, pomysły warte urzeczywistnienia, wszelkie dzieła sprawiedliwe i pomocne ludziom, wszystko co piękne i czyste – wszystko to w naszych umysłach, sumieniach, poczynaniach wspierają święci. I ci ogłoszeni przez Kościół z imienia, i ci, których 1 listopada ogarniamy naszą pamięcią i miłością nazywając ich Wszystkimi Świętymi. Tego dnia wybiegamy myślą

Do nieba

A "tu wszystko jest dobre i jasne. Wszyscy posiadają to, co ich wypełnia, to, za czym tęsknili w czasie ziemskiej wędrówki, i to, do czego nie umieli tęsknić przez niedociągnięcia duchowe. Tu urzeczywistnia się wszystko, co nasza wyobraźnia mogła stworzyć. Wszystkie bowiem najbardziej fantastyczne myśli ludzkie są ledwie bladym, dalekim refleksem pomysłowości Bożej. Boża fantazja nie ma granic, a każda myśl Jego jest równocześnie aktem twórczym. W Niebie odnajdzie dusza wszystkie pragnienia, ale odnajdzie je w formie doskonałej. Odnajdzie tam nawet to, co nie pomyślane leżało na jej dnie jako tęsknota". Tak o niebie pisze jedna ze współczesnych mistyczek. Jestem przekonany, że jej tęsknoty Bóg już spełnił. A my? Cóż, my wciąż jesteśmy w drodze ku świętości, ku niebu, ku głębi samych siebie, ku Bogu.

Skąd kult świętych w Kościele?

W początkach chrześcijaństwa nie oddawano czci publicznej nikomu ze stworzeń ani ludziom, ani nawet aniołom. W obawie bałwochwalstwa kierowano jedynie kult do Pana Boga i Jezusa Chrystusa, Syna Jego. Uderza ten rys charakterystyczny przede wszystkim w księgach Nowego Testamentu.

A jednak nawet już tam można dostrzec pewne ślady początku czci świętych Pańskich. Pochwały, jakie daje sam Jezus Chrystus św. Janowi Chrzcicielowi (Mt 77,7-77), cześć, z jaką św. Paweł wyraża się o Abrahamie (Rz 4,18-22) i Melchizedechu (Hbr 5,7;7,1-4), genealogia Dawida jako prarodzica Jezusa Chrystusa (Mt 1,1-17; Łk 3,23-38), podziw dla bohaterskiej śmierci św. Szczepana (Dz 6-7) - wszystko to naprowadza na wiarę pierwotnego Kościoła, że osoby te są nie tylko zbawione i cieszą się chwałą w niebie, ale że mają także moc wspierania braci swoich na ziemi przez orędownictwo za nimi.

Wizerunki Najświętszej Maryi w katakumbach przedstawiające Ją w aureoli, w postawie siedzącej na tronie są pierwszym wyraźnym śladem Jej kultu w chrześcijaństwie. Prawda, że nimbem otaczano także osoby cesarzy, ale właśnie dlatego, że przypisywano im władzę pochodzącą od Boga. Sobór powszechny w Efezie (431), zwołany w obronie tytułu Boskiego Macierzyństwa Maryi przyczynił się w konsekwencji do rozszerzenia i pogłębienia kultu Maryi. Od tego czasu Kościół zaczyna obchodzić święta ku Jej czci i stawiać świątynie ku Jej chwale. Poeci chrześcijańscy układają hymny i publiczne modlitwy, które wchodzą także do liturgii.

Spośród świętych Pańskich na pierwszym miejscu doznają czci męczennicy. Pilnie spisuje się okoliczności ich śmierci w tak zwanych Aktach męczeństwa, stawia się im nagrobki, sprawuje się na ich grobach obrzędy liturgiczne, wzywa się ich pośrednictwa.

Od wieku IV natrafiamy na wyraźne ślady kultu wyznawców. Do pierwszych, którzy zasłużyli sobie w Kościele na kult publiczny, należeli św. Hilary z Poitiers (+368), św. Ambroży (+397) i św. Marcin (+ok. 397-401) na Zachodzie, a na Wschodzie: św. Paweł Pustelnik (+342), św. Antoni Pustelnik (+356), św. Efrem (+373) i św. Bazyli (+379).

Ponieważ męczenników bezimiennych było bardzo wielu, dlatego Kościół w Antiochii wpadł pierwszy na pomysł, aby razem w jednym dniu obchodzić ich wspomnienie. Już od IV wieku poświęcono tam ku ich czci pierwszą niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego. Była to więc pierwsza uroczystość Wszystkich Świętych Męczenników, którzy oddali życie dla Chrystusa, a których nie wspominano ani w martyrologiach miejscowych, ani w kanonie Mszy świętej.

Na Zachodzie myśl ta znalazła urzeczywistnienie, kiedy papież św. Bonifacy IV, starożytną świątynię rzymską, poświęconą czci wszystkich bóstw (Panteon) dnia 13 maja 609 roku poświęcił jako świątynię katolicką ku czci Matki Bożej i świętych męczenników. W wieku VIII poszerzono ten tytuł na kościół Matki Bożej, męczenników i wszystkich sprawiedliwych. Wreszcie papież Jan XI w 835 roku ustanowił osobne święto ku czci Wszystkich Świętych, wyznaczając na dzień im poświęcony 1 listopada. Świątynia Panteon, a dziś kościół Wszystkich Świętych, istnieje w Rzymie do obecnych czasów; przetrwał wszystkie burze dziejów.

Kult świętych a teologia katolicka

Jak wskazywała pierwotna nazwa tytułu świątyni, Kościół tego dnia ogarnia wspomnieniem i miłością wszystkie swoje dzieci, które z tego padołu płaczu przeszły do szczęśliwej wieczności; tych wszystkich, którzy przetrwali wszystkie próby życia doczesnego i znaleźli się w domu Ojca niebieskiego. A muszą to być zastępy nieprzeliczone, skoro liturgia dzisiejsza przypomina świadectwo św. Jana Apostoła: "Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojących przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy" (Ap 7,9).

Z biegiem lat Kościół ubogacił kult świętych swoich dzieci przez to, że ku ich czci ustanawiał święta, stawiał kościoły, czcił relikwie i pamiątki po nich, modlił się do ich wizerunków, ułożył ku ich chwale wiele pieśni i modlitw liturgicznych.

Jeżeli każdy naród czci swoich bohaterów, stawia im pomniki i mauzolea, pisze żywoty, ich imionami znaczy ulice i miasta, to dlaczego Kościół nie miałby się chlubić swoimi najlepszymi dziećmi i swoimi bohaterami? Dlaczego nie miałby wyrazić im podzięki, zachęcać synów ziemi pielgrzymujących do niebieskiej ojczyzny o polecanie się ich pomocy i wskazywać ich do naśladowania jako najpiękniejsze wzory? Tajemnica świętych obcowania należy do najpiękniejszych w wyznaniu wiary chrześcijańskiej. Podkreśla bowiem, że jesteśmy jedną, wielką rodziną. Śmierć nie przerywa bynajmniej więzi, ale ją umacnia. Ci, którzy przetrwali czas próby pomagają tym, którzy jeszcze są w drodze. Odrzucenie tej tajemnicy byłoby czymś nienaturalnym i okrutnym; byłoby wielkim zubożeniem religii. Jeśli Jezus Chrystus Apostołom swoim obiecuje, że zasiadać z Nim będą na dwunastu stolicach i sądzić będą dwanaście pokoleń Izraela (Mt 19,28-29); jeśli Apostoł Narodów ma odwagę twierdzić, że będziemy sędziami spraw doczesnych, nawet aniołów samych (1 Kor 6,2-3), oznacza to, że zbawieni będą w niebie z Bogiem współkrólować.

Kiedy wczytujemy się w dzieje kultu świętych Pańskich, to zauważamy, że był on kiedyś niezwykle ciepły i serdeczny. Każde miasto chciało mieć swojego szczególnego patrona, jego relikwie otaczano czcią niezwykłą. Bywało, że do sanktuarium niektórych świętych prowadziły całe szlaki pątnicze. Patronat taki traktowano serio, uciekając się do świętych orędowników w każdej potrzebie. Trzeba przyznać, że protestantyzm mocno ochłodził tę świętą, żywą więź. Ale też klimat się zmienił. Świętość przestała być dla wielu czymś atrakcyjnym i pożądanym. Osłabienie kultu świętych Pańskich zemściło się na ogólnym ostudzeniu pobożności i religijności.

Widać miła jest Panu Bogu cześć, jaką oddajemy świętym, skoro potwierdza to cudami. Do każdej beatyfikacji i kanonizacji wymaga się cudów zdziałanych za pośrednictwem sług Bożych. Wierni za wstawiennictwem świętych doznają wielu łask. Tak więc są oni najlepszymi i najgodniejszymi przed tronem Pana Boga przedstawicielami, rzecznikami i ambasadorami. Jeśli za życia niektórym Pan Bóg dał na ziemi moc czynienia cudów, to cóż dopiero po śmierci!

Stopnie kultu świętych w Kościele

Kościół święty nie wszystkim świętym daje jednakową rangę. Wyraźnie w swojej liturgii wyróżnia Najświętszą Maryję tak co do liczby Jej świąt, jak ich klasy. Po Matce Najświętszej wyróżnia kult św. Józefa, który daje o sobie znać zwłaszcza w wiekach ostatnich, następnie kult św. Jana Chrzciciela i Apostołów, aniołów, świętych doktorów, zakonodawców, męczenników. Wprowadzenie gradacji: uroczystość, święto, wspomnienie obowiązkowe i wspomnienie dowolne jest wyraźnym tego potwierdzeniem. Jest to zupełnie naturalne, skoro Opatrzność w różnym stopniu wprowadziła dane osoby w tajemnicę Odkupienia i Zbawienia rodzaju ludzkiego. Ostatnia reforma kalendarza wprowadziła "novum" i dla podkreślenia uniwersalizmu swojego przeznaczenia przypomina świętych wielu ras i kontynentów.

Zarzuca się czasem chrześcijaństwu, że jest religią doczesnego pesymizmu, że głosi pogardę dla ziemi i jej dóbr. Słowa Chrystusa Pana zdają się to zupełnie potwierdzać: "Błogosławieni ubodzy... Błogosławieni, którzy się smucą... Błogosławieni cisi... Błogosławieni, którzy łakną... Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie..." (Mt 5,3.4.6.10). "Nie gromadźcie sobie skarbów na tej ziemi..." (Mt 6,14). "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Mt 14,24). Pozbawione kontekstu słowa te brzmią twardo. Kiedy jednak je zestawimy z innymi, które wypowiedział ten sam Jezus Chrystus, nabierają one zupełnie innej barwy: "W domu Ojca mego jest mieszkań wiele... Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy wejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem" (J 14,2).

Jakie zaś jest to miejsce i co nas czeka, odsłania św. Paweł Apostoł: "Czego ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wiele rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2,9). W interpretacji eschatologicznej, w całościowym spojrzeniu na losy człowieka, nasza religia jawi się najbardziej optymistyczną i radosną. Synów ziemi zamienia w anioły, mieszkańcom skrawka wszechświata zapewnia wieczne obywatelstwo w chwale nieba. Nie łudźmy się! Patrząc trzeźwo, łatwo osądzimy, jak przemijające jest życie ludzkie, jak łatwo jego nić zrywa się, ile niesie ono ze sobą zawodów i rozczarowań! Oddać więc za nie wieczność całą byłoby karygodnym ryzykiem, pomyłką niewybaczalną. W opisie sądu ostatecznego napotykamy takie zdanie Jezusa Chrystusa: "Pójdźcie błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata" (Mt 25,34). A więc już przy stworzeniu pierwszego człowieka przeznaczył go Bóg do wiecznego w niebie królowania. Niezliczone zastępy świętych Pańskich, którym dzisiaj oddajemy hołd, są potwierdzeniem, że niebo nie jest tylko dla garstki wybranych i uprzywilejowanych, ale wszyscy ludzie odkupieni Krwią Syna Bożego mają do niego pełne prawo. Od nich tylko zależy, od ich dobrej woli i współpracy z łaską Bożą, czy niebo stanie się ich własnością.

Zakończmy nasze refleksje zachętą św. Augustyna: "Czyżbyś nie potrafił dokonać tego, co ci mężczyźni i owe niewiasty? Alboż jedni i drudzy sami w sobie znaleźli silę?" (Wyznania).

Święto nieznanego świętego

Ks. Tomasz Jaklewicz

Nieoficjalni święci.

  • Ks. Tomek Wuwer,
  • Paweł Bednorz,
  • Anna Gojny,
  • Klara Anderska...

Nie mają swojego miejsca na ołtarzach, w mszale, w litanii, ale mają swoje miejsce w niebie. Mają także trwałe miejsce w naszych sercach. W uroczystość Wszystkich Świętych ich imiona układają się w litanię...

Dzień Wszystkich Świętych jest jak grób nieznanego żołnierza. Symboliczny grobowiec, kryjący ciało anonimowego żołnierza, jest miejscem pamięci o wszystkich bezimiennych bohaterach wojen. Dzień Wszystkich Świętych jest świętem wszystkich nieoficjalnych świętych. Tych niewyniesionych na ołtarze przez Kościół, ale wyniesionych do nieba przez Boga.

Ich pełna lista znana jest tylko Bogu. W dzień Wszystkich Świętych układamy prywatne litanie. Świętych, którzy żyli wśród nas i zostawili w naszym życiu ślad. Mamy pewność, że to nie tyle oni potrzebują naszej modlitwy, ale odwrotnie, my możemy prosić ich o pomoc.


Czym jest świętość? A może lepiej

kim są święci?

Nie dowiemy się tego ze słodkich pobożnych opowieści albo cukierkowatych portretów z obowiązkowo anielskim obliczem. Dowiadujemy się, czym jest świętość, spotykając świętych. I chyba tylko tak.

Żyją wśród nas. Wbrew logice tego świata. Jest w nich wewnętrzna jasność, prostota. Przezroczystość. Czasem są jak dzieci, jakby naiwni, zawsze zdolni do zadziwienia i zachwytu. Podatni na ból, bezbronni. Nieraz sami wystawiają się na zranienie. Nie wyciągają wniosków z lekcji, które daje życie. Mają swoje wady, nałogi, słabości. Nie ukrywają tego. Są grzesznikami - podkreślają to często.

W ich obecności czujemy, że coś jest nie tak z naszym życiem. A przecież jednocześnie wprowadzają pokój. Jest w nich coś, co powoduje, że chcemy być blisko nich.

Cztery lata temu dopisałem do mojej prywatnej litanii świętych kolejną osobę: Tomek Wuwer.

Miałem świętego przyjaciela

Umarł 31 października, w 32. roku życia, w 6. roku kapłaństwa. Patrzył na rzeczywistość oczami poety. Był obdarzony wrażliwością na piękno w każdej postaci - piękno ludzi, krajobrazu, sztuki, poezji. Tą wrażliwością promieniował na ludzi, wśród których żył i którym służył. Lubił podróże. Z ciekawością świata sąsiadowało pragnienie zatrzymania chwili, widoku, spotkania... na fotografii, w słowie. Był wrażliwy na upływ czasu, na przemijanie, odchodzenie ludzi. To wyczulenie miało chyba swoje źródło w jego chorobie. Nie lubił o tym mówić. Cierpiał bez robienia hałasu wokół tej sprawy. Czuł, że jego dni są policzone. Miał prawo domagać się taryfy ulgowej, zwolnienia tempa. Nie korzystał z tego. Była w nim pasja życia, potęgowana jeszcze osłabieniem ciała. Radowało go poznawanie ludzi. Miał dar wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze. O swoich parafianach, przyjaciołach opowiadał zawsze z błyskiem w oku, cieszył się ich pięknem. Kochał ich. Dobro, które dawał, trwa w ludziach.


W mojej prywatnej litanii jest także mój dziadek Paweł. Tak,

miałem świętego dziadka.

Kiedy słucham opowieści babci o nim, nie mam co do tego wątpliwości. Biorę ze wzruszeniem do ręki mały, zielony, podniszczony zeszyt. Czy mogę nazwać go relikwią? A dlaczego nie. Dla mnie nawet bardziej wymowną niż piszczele oprawione w złote relikwiarze. To modlitewnik sporządzony własnoręcznie przez dziadka. Pisał go na wojnie, wcielony siłą na Śląsku do niemieckiej armii. Mimo iż władał niemieckim, pisał po polsku, narażając się na oskarżenie o szpiegostwo czy zdradę. Na pierwszej stronie: ”Z Bogiem, z Bogiem każda sprawa, tak mówili starzy. Rozpoczynam z Bogiem, choć małą sprawę Panu Bogu na chwałę, mnie zaś na pożytek, na wzór dla dziatek, by wszystko zaczynali z Bogiem. Fecamp, dnia 28 sierpnia 1943 roku”. A potem: katechizm, pieśni, modlitwy podczas Mszy św., rozważania Drogi Krzyżowej. Na stronie z pieśnią ”Nie płacz już, dziecino” atrament jest rozmazany. To jego łza - mówi babcia - on zawsze płakał, kiedy śpiewał tę pieśń.

Ks. Jerzy Szymik w swoim ”Dzienniku Pszowskim” wymienia świętych ze swojej rodzinnej miejscowości:
”Myślę o pani Annie Gojny, zakrystiance. Zmarła niedawno, jej pogrzeb odbył się 10 lutego 1999 roku. Wszyscy, którzyśmy ją znali, wiemy: w łupince szczupłego, schorowanego ciała, mieszkała wielka, pokorna i życzliwa wszystkim dusza. Trzy lata przed śmiercią powiedziała mojej mamie podczas sprzątania kościoła: - Pani Szymikowa,

jo się ciesza na śmierć jak na wilijo...

Myślę o pani Klarze Anderskiej, która pracowała przez kilkadziesiąt lat w pszowskiej zakrystii. (...) Niskiego wzrostu, drobnej budowy ciała. Była tytanem pracy i dobrą duszą całej parafii. Znali ją wszyscy. Ona też znała Pszów na wylot. Kiedy w zakrystii pojawiał się ktoś zamawiający Mszę św., pani Klara była w stanie napisać mu z pamięci dwustronicowe zalecki, obejmujące detalicznie i dokładnie całe zmarłe bliższe i dalsze pokrewieństwo, oraz - jakżeby inaczej - tzw. dusze opuszczone, których tajemniczy status i los najbardziej mnie w ministranckim dzieciństwie intrygował. Zresztą, właśnie nas, rozwydrzonych małych ministrantów, trzymała nadzwyczaj krótko, korzystając czasem z pomocy drewnianych (i, jak doskonale pamiętam, bardzo twardych) wieszaków. Była panną, całym jej życiem był Kościół, parafia i jej sprawy. Pamiętam, że dużo się modliła w samotności, wertując w ciszy, w pustym kościele, gruby i mocno podniszczony modlitewnik. Od tamtej pory, kiedy czytam o prorokini Annie, córce Fanuela, która, jak pisze św. Łukasz, »nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą«, wtedy zawsze myślę o pani Klarze. I wierzę, że ona też myśli, pamięta i pomaga. Communio sanctorum. Świętych obcowanie”.

W uroczystość Wszystkich Świętych zatrzymujemy się nad grobami. Zapalamy małe światełka. Kładziemy świeże kwiaty. Klecimy nieudolnie modlitwę. Próbujemy

oswoić puste miejsca,

które zostały w nas po nich. Z perspektywy rozstania rozumiemy wyraźniej, jak bardzo ich kochaliśmy, jak wiele im zawdzięczamy. Może dopiero teraz rozumiemy, że byli święci.

W światełkach zniczy ożywają napisy wykute w kamieniu: imię i nazwisko, które wywołuje obraz osoby. Z biegiem lat ten obraz zwolna się zaciera. Zostają strzępy wspomnień, fragmenty opowieści, anegdoty, niszczejące zdjęcia. Na nagrobkach dwie daty. Nie wybierali ani tej pierwszej, ani drugiej. Żyli w zgodzie ze swoim czasem, świadomi, że Bóg nie myli się w przydziale współrzędnych.

Anonimowi święci. Bohaterowie naszych prywatnych litanii. Oni wszyscy pracowali w jakiejś mierze na naszą świętość. Nosimy w sobie ich wiarę, ich świętość. Ich groby są dowodem przeciwko śmierci.

Którzy przekroczyli bramę…

Barbara Lekarczyk-Cisek

 

 

 

Znany obraz Caspara Friedricha „Brama cmentarna” (1825-1826, Gemäldgalerie, Drezno) przedstawia wrota cmentarne, ozdobione wyobrażeniami Arma Christi, symbolami pasji Zbawiciela. Otwierają się one szeroko na piękny krajobraz, wyobrażający elizejskie przestrzenie, pełne zieleni i wysokich drzew, pośród których - niczym naturalny element tego pejzażu - widnieją grobowce i krzyże. A wszystko to - skąpane w złotej poświacie - budzi u obserwatora rodzaj tęsknoty i chęć przekroczenia bramy dzielącej dwa światy. Dwie postacie widoczne po lewej stronie, usunięte w cień, kontemplują odsłaniający się przed nimi widok. Znajdują się po stronie mroku, ale wzrok mają zwrócony ku przyszłości... Owa brama cmentarna w obrazie Friedricha symbolizuje przejście do innego świata, śmierć, ale jest też powtórzeniem słów Chrystusa: „Ja jestem bramą”.

Niech zatem nastrój tego obrazu, a także jego wymowa, będą dla nas zaproszeniem do pogłębionej refleksji o uroczystości Wszystkich Świętych i Zaduszek, kiedy to wspominamy tych, którzy odeszli, a przecież nadal żyją w naszej pamięci i w naszych sercach...

Zanim więc tłumnie, jak co roku, odwiedzimy cmentarze, warto może zastanowić się i nad obecnością śmierci w naszym życiu, i nad tym, jak kultywujemy pamięć o zmarłych, a wreszcie nad samym miejscem - nad cmentarzem.

Chociaż kult zmarłych jest cechą każdej cywilizacji, ba - często owej cywilizacji jedynym śladem - to jednak cmentarz w jego dzisiejszym kształcie powstał stosunkowo niedawno, bo na przełomie XVIII i XIX w. Pierwsi chrześcijanie - aby nie korzystać z cmentarzy komunalnych - od II w. zaczęli chować swoich zmarłych pod ziemią, z obawy przed prześladowaniami. Dopiero w V w. Kościół powrócił do tradycyjnego pochówku. Katakumby zaś, niszczone i ograbiane przez barbarzyńców (wówczas Gotów i Longobardów, ale przecież nie brakuje ich i w naszych czasach), zostały opuszczone (cenne relikwie przeniesiono do kościołów w mieście).

Wzorzec współczesnego cmentarza to francuski Pe`re-Lachaise, zaplanowany na wzór Pól Elizejskich, do dzisiaj zachował romantyczny urok w swojej najstarszej części. Miał być - niczym angielski park - falisty i zadrzewiony, a piękne pomniki miały tonąć w zieleni - jak na obrazie C. Friedricha. W XVIII stuleciu powstaje cmentarz na Powązkach w Warszawie, a niewiele później (początek XIX w.) Cmentarz Rakowicki. Podobnie jak cmentarz paryski, i te są dziełem architektów - powązkowski D. Merliniego, rakowicki - K. R. Kremera, i obydwa mają wygląd parku krajobrazowego. Ukształtowana wówczas koncepcja cmentarza ujmowała „miejsce wiecznego spoczynku” jako połączenie mitycznej Arkadii, Pól Elizejskich, Wysp Szczęśliwych, natury i przyrody, z galerią pamiątek narodowych, panteonem przodków, miejscem wspomnień, refleksji i medytacji. Cmentarz taki miał spełniać w założeniu rolę szczególną: stał się szkołą religii i moralności, a także patriotyzmu. Stwarzał poczucie ciągłości historycznej, wspólnoty korzeni, specjalne miejsce wyznaczając postaciom szczególnie zasłużonym.
C. C. Hirschfeld w „Teorii ogrodów”, wydawanej w latach 1779-1785, opisuje cmentarze: „Sąsiedztwo ciemnego lasu jodłowego i przytłumiony szmer niedalekiego wodospadu pogłębiają świętą melancholię tego miejsca. Drzewa przez swoje brunatne i ciemne listowie powinny nadać scenerii charakter żałobny.(...) Te grupy drzew i zagajniki mogą zawierać w sobie grobowce sławnych ludzi, mogą też być uszlachetnione przez pomniki i tablice pamiątkowe, które podsuwają wędrowcowi takie uczucia i nakłaniają do takich rozmyślań, jakich nie znajdzie on na hałaśliwej scenie świata.(...) Kryte hale, gdzie w rzeźbie lub płaskorzeźbie przedstawione są postacie płaczące i pogrążone w bólu albo gdzie wypisane są krótkie, wzruszające pouczenia dla przechadzających się śmiertelnych, budynki poświęcone żałobie, kaplice śmiertelne, siedziby melancholii, niezliczone pomniki (...). Całość musi być wielkim, poważnym, posępnym i uroczystym malowidłem, które nie ma w sobie nic przejmującego grozą, nic okropnego, które jednak wstrząsa wyobraźnią, a zarazem wzbudza w sercu uczucie litości, delikatne i łagodnie melancholijne”.

Cmentarze w tym ujęciu mają wiele wspólnego z krajobrazami melancholijnymi, właściwymi okresowi sentymentalizmu, który poprzedził romantyczną uczuciowość.

Człowiek XIX w. pragnie rozmyślać przy grobach zmarłych, musi zatem odróżniać ich po jakimś znaku. Stąd rozkwit rzeźby funeralnej, a także pojawienie się grobowców rodzinnych z kaplicami, których ściany zdobią imiona zmarłych i epitafia, a w których można się w skupieniu pomodlić. Wkrótce potem, w drugiej połowie XIX wieku, zaczynają się pojawiać rzeźby-portrety, tworzące niekiedy całe sceny rodzajowe. Pierwsze cmentarne pomniki wzorowały się na pięknych grobowcach kościelnych - i jedne, i drugie czerpały natchnienie ze sztuki starożytnej i neoklasycyzmu.

Romantykom zawdzięczamy także przeświadczenie o przemijalności cmentarzy. Gdy nie ma już społeczności związanej z tym szczególnym miejscem, niszczeje ono, stając się bardziej częścią natury niż kultury.

„Cmentarz żydowski” Jacoba van Ruisdaela (po 1670, Gemäldgalerie, Drezno) został opisany przez J. W. Goethego jako stary cmentarz przykościelny w eseju „Ruisdael jako poeta”:

„Nawet pomniki nagrobne, poprzez stan zniszczenia, w jakim się znajdują, są wskazówką, jak zamierzchły jest czas ich powstania: są jakby pamiątką po samych sobie. (...) Ten stan zdziczenia przenika na cmentarz, a z jego dawnego nastroju cichej pobożności nie zostało ani śladu. (...) Wszelako najważniejsza idea tego obrazu wywiera zarazem największe malarskie wrażenie. Zawalenie się olbrzymich budowli przysypało, spiętrzyło i zmieniło bieg strumienia, który niegdyś płynął spokojnie i równo. Teraz, szukając drogi wśród gęstwiny, zalewa groby. Promień światła, przedzierający się przez ulewę, oświetla kilka pionowych, uszkodzonych już płyt grobowych, zszarzały pień drzewa i krzak, ale nade wszystko napływającą masę wody”.

Blisko siedemdziesięcioletni podówczas autor „Fausta”, patrząc na obraz przedstawiający niszczejący cmentarz, przeżywa melancholijną zadumę wobec przemijania wszystkiego, co ziemskie.

Może więc rację miała św. Monika, matka św. Augustyna, której słowa przytacza autor „Wyznań”: „To nieważne, gdzie złożycie me ciało. Zupełnie się o to nie martwcie. Nic nie jest dalekie dla Boga i nie należy się obawiać, że mógłby On nie rozpoznać u kresu czasu, z jakiego miejsca ma mnie wskrzesić”.

Cmentarz jest nie tylko świadectwem pamięci. Piękny czy skromny, zadbany czy niszczejący - uświadamia nam, że śmierć nie jest wyłącznie końcem i rozkładem, ale drogą wiodącą do lepszego świata - do Boga.