Chrzest Pański

publikacja 11.01.2004 04:57

Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata (J 1,29)



Cztery chrzty


Jacek Salij OP

To bardzo znamienny szczegół, że swój chrzest nawrócenia Jan głosił na pustyni, a udzielał go w Jordanie. Trudno o bardziej jednoznaczny sygnał, że oto zaczyna się nowe i ostateczne wyjście ludu Bożego z niewoli. Za czasów Mojżesza lud Boży aż czterdzieści lat musiał spędzić na pustyni, zanim pod wodzą Jozuego - przekraczając właśnie rzekę Jordan - wszedł do ziemi obiecanej, czyli do Kanaanu.

Jednak nie tylko podobieństwa, także różnice są znaczące. W czasach Mojżesza wyjście na pustynię było porzuceniem niewoli egipskiej, Jan Chrzciciel wyprowadza lud na pustynię na znak porzucenia niewoli grzechu. Największa epopeja zbawcza czasów Starego Testamentu, tzn. wyzwolenie z niewoli faraona, i długa droga, która po czterdziestu latach skończyła się przejściem przez Jordan i wzięciem w posiadanie ziemi obiecanej, okazuje się teraz jedynie cieniem i zapowiedzią tego Wyjścia, którego dokona „Jezus, zwany Chrystusem” (Mt 1,16), jedyny Przewodnik do życia wiecznego.

Warto wiedzieć, że następca Mojżesza, Jozue, który był wodzem ludu Bożego podczas obejmowania w posiadanie ziemi Kanaan, był imiennikiem Pana Jezusa. Obaj nosili to samo hebrajskie imię „Jeszua” i tylko przez cześć dla Syna Bożego imię to w przekładach uległo rozdwojeniu, tak żeby imię Jezus było zarezerwowane tylko dla naszego Zbawiciela. Jest to szczegół o tyle ważny, że Ojcowie Kościoła nieraz wykorzystywali tę zbieżność imienia do skontrastowania obu wejść - wejście do ziemi obiecanej pod wodzą Jezusa, syna Nuna (tzn. Jozuego), jedynie zapowiadało wejście pod wodzą „prawdziwego Jezusa”. Dopiero nasz Pan, Jezus Chrystus przeprowadza nas przez ten Jordan, za którym znajduje się prawdziwa ziemia obiecana, życie wieczne.

I jeszcze jedna uwaga wstępna, zanim przedstawimy te cztery chrzty, o których czytamy w Ewangeliach. Mianowicie Jan Chrzciciel jest ostatnim, ale zarazem największym prorokiem Starego Testamentu, zatem większym nawet od Mojżesza czy Eliasza. Pan Jezus mówi to w sposób niepozostawiający żadnej wątpliwości: „Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on” (Mt 11,11).

Żaden z proroków nie otrzymał tak wielkiej misji. Jan był przecież poprzednikiem Mesjasza, inaczej mówiąc, miał on gromadzić lud Boży nad tą duchową rzeką Jordan, przez którą przeprowadzi nas jednak nie on, tylko Jezus. Zresztą św. Jan Chrzciciel z największą skrupulatnością podkreślał tę granicę swojej misji: „Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem” (Mt 3,11; por. J 3,28 - 30).

Niepowtarzalność chrztu Pana Jezusa


Nie wiemy, ilu oszustów, rozpustników, rzezimieszków, zabójców nawróciło się nad wodami Jordanu pod wpływem kazań Jana Chrzciciela. Na pewno wielu. Jan bowiem miał nadzwyczajny charyzmat pokazywania ludziom, że ich serca tęsknią za Bogiem oraz że elementarnym warunkiem pojednania z Bogiem jest powrót na drogę Bożych przykazań.

Ludzie poruszeni wezwaniem tego niezwykłego kaznodziei - na znak, że chcą zacząć nowe życie - wchodzili do Jordanu, żeby przyjąć chrzest pokuty. Rzecz jasna, Jan nie miał mocy odpuszczania grzechów i nie udawał, że ją ma. Udzielany przez niego chrzest był jedynie czynnością symboliczną, wyrażał ich serdeczne oczekiwanie Zbawiciela. Jednak patrząc czysto symbolicznie, chciałoby się powiedzieć, że wody Jordanu stały się całe brudne od grzechów, jakie ludzie chcieli w nich zostawić.

Więcej na następnej stronie

I wtedy właśnie przyszedł nad Jordan Jezus, nasz Pan. Kiedy poprosił Jana o chrzest, ten był zdezorientowany. Chociaż od dziecka kochał Boga żarliwie i z całą szczerością, jedno wiedział na pewno: że jego świętość nie sięga nawet rzemyka u sandałów Jezusa. Przecież to niemożliwe, żeby on miał Mu udzielić chrztu! - wymawia się. Jezus Janowi niczego nie wyjaśnia, jednak oczekuje posłuszeństwa: „Uczyń to, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko co sprawiedliwe”.

Chrzest Jezusa jest czymś głębszym jeszcze niż odwrotnością chrztu pokuty, jakiego Jan udzielał wszystkim innym. Wszyscy inni, wchodząc do Jordanu, zostawiali tam symbolicznie swoje grzechy. Jezus nie potrzebował chrztu pokuty, bo jest niepokalany i bezgrzeszny. On wszedł do Jordanu, gdyż po to przecież przyszedł na świat, żeby wziąć na siebie wszystkie jego grzechy. Wtedy - wchodząc w aż gęste od grzechów wody Jordanu - uczynił to na razie tylko symbolicznie. Wkrótce jednak, w Wielki Piątek, wypełni to z całym potwornie bolesnym realizmem.

Jeśli pamiętać, że Jan nazywał siebie „przyjacielem Oblubieńca” (J 3,29), na chrzest Pana Jezusa w Jordanie można spojrzeć w perspektywie symboliki małżeńskiej. Oto Boski Oblubieniec szuka ludzkości, aby się stała Jego Oblubienicą. Nie przeszkadza mu to, że jest ona cała brudna i brzydka. Najważniejsze, żeby chciała wypięknieć i pokochać Go jako swego Najukochańszego. Jezus bowiem jest w nas zakochany i gotów dla nas stać się Barankiem, który gładzi grzech świata (por. J 1,29).

Wypełnienie obu chrztów Jana Chrzciciela


Jeden i drugi chrzest udzielany przez Jana był tylko zapowiedzią. Jeśli idzie o Pana Jezusa, swój prawdziwy chrzest miał On przyjąć na krzyżu. „Chrzest mam przyjąć - zwierzał się kiedyś - i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie” (Łk 12,50). Kiedy zaś synowie Zebedeusza, puszczając mimo uszu Jego kolejne zapowiedzi męki i zmartwychwstania, chcą sobie zapewnić najwyższe stanowiska w Jego mesjańskim królestwie, Jezus im odpowiada: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” (Mk 10,38n).

Przypomnijmy, że grecki wyraz baptisma (chrzest) znaczy dosłownie: zanurzenie, obmycie. Jakże dosłownie Jezus stał się w Wielki Piątek Barankiem, jakże dosłownie został zanurzony w cierpieniach i skąpany we własnej Krwi! Zresztą już prorok Izajasz to o Nim zapowiadał: „przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy; spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53,5).

Ten właśnie chrzest naszego Zbawiciela jest źródłem naszego chrztu. Od dwóch tysięcy lat niepotrzebny już nam jest chrzest Janowy, chrzest tylko symboliczny, mamy bowiem dostęp do chrztu prawdziwego. Jan zresztą - jak wspomnieliśmy - to zapowiadał. Mocą bowiem tej miłości do swojego Ojca Przedwiecznego i do nas (własnych morderców nie wyłączając), jaką Zbawiciel był wypełniony na krzyżu, zostaliśmy ochrzczeni w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego (por. Mt 28,19). Odtąd całe nasze życie może - i powinno - być zanurzone w Bogu, to znaczy w Ojcu i Synu, i w Duchu Świętym.

Zwłaszcza jeden szczegół w opisie męki Pańskiej Ojcowie Kościoła lubili wyjaśniać chrzcielnie. Źródłem chrztu - mówili - jest woda, która wypłynęła z boku ukrzyżowanego Zbawiciela (J 19,34). Lubili przy tym Ojcowie odwoływać się tu do opisu stworzenia pierwszej kobiety. Chrystus Pan jest bowiem drugim Adamem. On również, podobnie jak pierwszy Adam, zasnął, a był to sen miłości. I Jemu również otworzono bok, aby miał Oblubienicę. Krew i woda, jakie wypłynęły z boku drugiego Adama, są źródłem życia i piękna tej Jego Oblubienicy.

Więcej na następnej stronie
=>

Bezgrzeszny wśród grzeszników


Ks. Tomasz Horak

W czas wojującego z wiarą komunizmu przypadła mi kiedyś kolęda w bloku zamieszkanym przez wojskowych. Mało kto przyjmował księdza. Ku memu zdziwieniu zostałem zaproszony do mieszkania pewnego majora. W domu była tylko matka i szesnastoletnia nieochrzczona córka. Matce zależało na chrzcie, Małgosi też. Miałem umówić się z nią przez koleżankę. Próby kontaktu okazały się daremne. Po jakimś czasie spotkałem ją na ulicy. "Niech ksiądz nie zatrzymuje się przy mnie, nie ma o czym mówić. Tato, jak się dowiedział, o mało mnie nie zabił".

Czy prosty, wręcz banalny gest: polanie wodą, ma tak ogromne znaczenie? A ileż emocji budzą wymagania, jakie stawia duszpasterz rodzicom proszącym o chrzest dziecka. Sam niedawno usłyszałem, jak ktoś komentował podobną sytuację: "Dzieci nie powinny być zakładnikami!". Nie powinny. Ale czy dlatego chrzest ma stać się niewiele znaczącą ceremonią rodzinną? Czym w istocie jest chrzest - ten prosty obrzęd?

Jezus wśród grzeszników


Trzeba nam pójść dziś nad Jordan. Od jakiegoś czasu wygłaszał tam swoje nauki Jan, uważany za proroka. Nawoływał do przemiany życia. Wymagania stawiał zwyczajne: "Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni". Poborcom podatkowym nakazywał: "Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono". Do żołnierzy mówił: "Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie" (Łk 3,10nn). Biła od Jana siła ducha. "Przyjmowano od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając przy tym swe grzechy" (Mt 3,6).

Któregoś dnia wśród grzesznych ludzi stanął Jezus. Był jednym z nich. Mieszkańcy Galilei znali Go jako człowieka wyjątkowej prawości. Nikogo jednak nie zdziwiło, że stanął pośród nich, ludzi grzesznych, by o obmycie z moralnego brudu prosić. Zorientował się tylko Chrzciciel i "powstrzymywał Go, mówiąc: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?". (Mt 3,14n). Dlaczego bezgrzeszny stanął wśród grzesznych? Odpowiadam, pytając: Czy Jezus przyszedł na świat tylko po to, by wskazać granicę dobra i zła? Czy nie po to, by dać człowiekowi siłę stanięcia po właściwej stronie? I przebaczenie, jeśli zbłądzi? I siłę, gdy ludzkich sił braknie? Tak, właśnie dlatego Syn Boży stał się człowiekiem. I o tym powiedział Jan, wskazując na Jezusa: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata" (J 1,29). Nad Jordanem wszedł pomiędzy ludzi takich, jakimi są: przeciętnych, grzesznych, ale tęskniących za dobrem.

Więcej na następnej stronie

Grzesznik przygarnięty przez Jezusa


Autor Listu do Hebrajczyków powiada, że Jezus stał się uczestnikiem ludzkiej natury, "aby przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła, i aby uwolnić tych wszystkich, którzy całe życie przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli. Zaiste bowiem nie aniołów przygarnia, ale przygarnia potomstwo Abrahamowe" (Hbr 2,14-16). Pięknie powiedziane: przygarnia ludzi, grzesznych, słabych. Przygarnia i chce, aby grzesznicy wszystkich pokoleń mogli uczestniczyć w Jego zwycięstwie nad śmiercią, piekłem i szatanem. Dla wszystkich zatem pokoleń zostawia sakramentalny (a więc pełen mocy) znak chrztu: "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony" (Mk 16,15-16). Niepokojący jest drugi człon Jezusowej wypowiedzi: "Kto nie uwierzy, będzie potępiony". Tak, bo bez Jezusa i Jego mocy, bez związania się z Nim na śmierć i życie nie jesteśmy w stanie obronić dobra nie tylko w świecie, ale nawet w samych sobie. Potrzebny jest On i Jego zwycięstwo. Potrzebny jest zatem chrzest.

Warunek i wymagania


Jakie warunki należy postawić proszącemu o chrzest? Jedynym warunkiem jest wiara. Sama prośba o chrzest, czy dla siebie - gdy prosi dorosły, czy dla dziecka - gdy proszą rodzice, zawiera w sobie wyznanie wiary. Prawo kościelne powiada: "Aby dorosły mógł być ochrzczony, powinien wyrazić wolę przyjęcia chrztu, być odpowiednio pouczony o prawdach wiary i obowiązkach chrześcijańskich oraz przejść praktykę życia chrześcijańskiego w katechumenacie. Ma być również pouczony o konieczności żalu za grzechy (...) Do godziwego ochrzczenia dziecka wymaga się: 1. aby zgodzili się rodzice lub przynajmniej jedno z nich, lub ci, którzy prawnie ich zastępują; 2. aby istniała uzasadniona nadzieja, że dziecko będzie wychowane po katolicku; jeśli jej zupełnie nie ma, chrzest należy odłożyć... powiadamiając rodziców o przyczynie" (KPK kan. 865 i 868).

Zatem nie o warunki chodzi, a o wymagania. Postawił je sam Jezus, gdy wysyłał uczniów na cały świat: "Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem" (Mt 28,19n). Od udzielających chrztu Jezus wymaga, by najpierw nauczali, przygotowywali do przyjęcia sakramentalnego daru. Od przyjmujących chrzest wymaga, by zachowywali w życiu Jego Ewangelię.

A jednak to ważne


Wraca pytanie: Czy chrzest - prosty gest polania wodą - ma tak ogromne znaczenie? Tak. Jest nie do przecenienia. Wszelako nie sama woda i nie sama ceremonia stanowią istotę sprawy. "Kto uwierzy i przyjmie chrzest" - powiada Jezus. Wiara spełnia się w chrzcie, chrzest z wiary wyrasta. Z wiary, że Syn Boży stał się człowiekiem dla naszego zbawienia.

A dlaczego chrzcimy dzieci? Bo jesteśmy zdecydowani podzielić się z nimi skarbem wiary i mocą łaski.

Więcej na następnej stronie

Chrzest Jezusa, czyli krótka historia trzech przełomów


ks. Grzegorz Strzelczyk

Opisy chrztu Jezusa w Jordanie to zaledwie po kilka linijek u czterech Ewangelistów. Krótka scena, opowiedziana jakby mimochodem. Liturgiczne wspomnienie tego wydarzenia obchodzimy tuż po bardzo bogatych świętach Bożego Narodzenia, pozostaje więc prawie zupełnie w cieniu. Dlatego znaczenie chrztu Pańskiego może nam łatwo umknąć, mimo iż chodzi o jedno z wydarzeń przełomowych. I to nie tylko w życiu Jezusa…

Przełom pierwszy:
w życiu Jana Chrzciciela


Czym było dla Jana Chrzciciela udzielenie chrztu Jezusowi? Św. Mateusz notuje kompletne zaskoczenie Jana wobec prośby Jezusa: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?” (Mt 3,14). Jan opiera się. Jezus nastaje i wtedy Jan ustępuje. W tym krótkim dialogu, zajmującym u Mateusza zaledwie dwa wersety, można wyczuć ogromne napięcie: oto wypełnia się powołanie Jana Chrzciciela. Zaczyna on ustępować Jezusowi… Doskonale oddaje to Ewangelia Jana, w której zapisane zostały słowa Chrzciciela, stanowiące doskonały komentarz do tego, co się działo: „Potrzeba, by On (Jezus) wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3,30).

Możemy spróbować sobie wyobrazić, co działo się w sercu Jana Chrzciciela w ów dzień. Oto jego powołaniem było głoszenie rychłego przyjścia Mesjasza, przygotowanie drogi dla Jezusa. Dlatego wyszedł na pustynię i żył surowym życiem ascety. Dlatego nauczał. Dlatego chrzcił. Całe jego życie, każdy czyn, tęsknota, pragnienie, było skierowane ku chwili, w której Zbawiciel miał się ukazać przed ludem. I nagle ten moment nadszedł. Być może Jan dostrzegł Jezusa dopiero w ostatniej chwili, kiedy wyłonił się tuż przed nim z kolejki przystępujących do chrztu. W jednej chwili życie Jana doszło do momentu, w którym wszystko się wypełnia... Ale też i do momentu, w którym jakoś wszystko się kończy, bo przecież misja tego, który zapowiada, kończy się z dniem spełnienia się zapowiedzi. Możemy jedynie domyślać się, co Jan wówczas przeżywał. I podziwiać pokorę, z jaką potrafił usunąć się w cień Jezusa wraz ze spełnieniem swej misji. Może właśnie o tym myślał Jezus, kiedy po męczeńskiej śmierci Jana mówił: „Pomiędzy narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,11).

Przełom drugi:
w życiu Jezusa


Czym był chrzest w Jordanie dla Jezusa? Nie chodziło przecież o chrzest nawrócenia. Ludzie chrzczeni przez Jana wyznawali swe grzechy. Ewangeliści notują, że Jezus „natychmiast” wyszedł z wody: nie miał bowiem grzechów do wyznania. Dlaczego zatem w ogóle chciał być ochrzczony? Najistotniejszą wskazówką jest dla nas to, kiedy chrzest miał miejsce. W Ewangelii św. Marka Jezus pojawia się po raz pierwszy właśnie w scenie chrztu! To wydarzenie wyznacza początek Jego publicznej działalności. O tym, co działo się przedtem, wiemy niewiele, z kilku zaledwie wzmianek o Jego dzieciństwie. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa było zatem tak, iż przez wiele lat dojrzewała w Jezusie świadomość misji, którą ma podjąć, aż pewnego dnia decyzja została podjęta. Jezus pozostawił dom, Matkę, pracę, którą dotąd się trudnił, i rozpoczął swoją misję. Możemy się domyślać, że chciał ją rozpocząć od czytelnego gestu, wyrażającego zmianę podstawowego kierunku życia… Do tego chrzest Janowy nadawał się doskonale. Zanurzenie w wodzie oznaczało bowiem właśnie pozostawienie dawnego życia i wynurzenie się do nowego.

Więcej na następnej stronie

Dzień chrztu w Jordanie był zatem dla Jezusa dniem przełomu, porównywalnym pod względem doniosłości być może jedynie z wydarzeniami paschalnymi. W tym dniu rozpoczęła się Jego misja wobec świata. Potwierdzają to wyraźnie wydarzenia następujące bezpośrednio po wyjściu Jezusa z wody. Oto otwierają się niebiosa, na Jezusa zstępuje Duch Święty oraz rozlega się głos Ojca: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Mk 1,11). Co ciekawe - opisy Ewangelistów świadczą o tym, iż te wydarzenia miały miejsce zdecydowanie bardziej ze względu na samego Jezusa niż ze względu na obecnych wówczas ludzi. Duch zstąpił na Jezusa, aby rzeczywiście umocnić Go w misji (a nie tylko po to, by okazać ludziom, iż Jezus jest pełen Ducha), Ojciec przemówił do Niego, aby utwierdzić Go w rozeznanej i podjętej decyzji (a nie tylko po to, by potwierdzić Jego misję przed ludźmi).

Możemy się jedynie domyślać, co działo się wówczas w sercu Jezusa. Wchodził przecież na drogę, od której zależało - bagatela - zbawienie ludzkości. Czy przeczuwał już, z jak wielkim niezrozumieniem się spotka? Że zostanie odrzucony? Jak straszną śmiercią przyjdzie Mu umrzeć? Nasza ciekawość zostaje wystawiona na ciężką próbę przez dyskretne milczenie Ewangelistów. Jedynie następujący zaraz po chrzcie okres czterdziestodniowego pobytu Jezusa na pustyni - modlitwy, zmagań ze sobą i pokusami - rzuca nieco światła na to, jakie burze przewalały się wówczas przez serce Jezusa.

Przełom trzeci:
od symbolu do sakramentu


Wczesnochrześcijańskie komentarze do sceny chrztu Jezusa niejednokrotnie wychodziły nieco poza sam tekst Ewangelii, próbując uchwycić związek chrztu Jezusa w Jordanie z naszym chrztem. Oczywiście chrzest Janowy nie był jeszcze chrztem w znaczeniu chrześcijańskim. Zanurzenie w wodzie stanowiło jedynie zewnętrzny wyraz, symbol przemiany, której człowiek pragnął dokonać we własnym życiu. Był to gest niejako „bezsilny”, to znaczy nie pociągał on za sobą bezpośredniego Bożego działania w człowieku. Jego skuteczność zależała tylko i wyłącznie od wewnętrznego zaangażowania danej osoby, która usiłowała „przebić się” do Boga, nawiązać z Nim kontakt. Tego typu symboliczne gesty skazują zawsze człowieka na niepewność - bo któż z nas może powiedzieć o sobie, że doskonale skupia się na modlitwie, albo że doskonale zrywa z grzechem?

Przejście od chrztu Janowego do chrztu chrześcijańskiego, które według tradycji wyznacza jakoś chrzest Jezusa w Jordanie, stanowi znaczący przełom. Miejsce symbolu - ludzkiego działania skierowanego ku Bogu - zajmuje sakrament, który, choć nie traci wymiaru symbolicznego, jest działaniem Boga skierowanym ku człowiekowi. W chrześcijańskim chrzcie, jak i w innych sakramentach, to Bóg wychodzi do człowieka, oczekując jedynie przyjęcia i odpowiedzi. Zatem nawiązanie kontaktu i jego „skuteczność” nie zależą już od nas, nie są zagrożone przez naszą niedoskonałość: ich gwarantem jest sam Bóg. Do nas należy już tylko (lub aż) przyjęcie Bożego działania i odpowiedź na nie w codzienności.