Małżeńskie cuda

Elżbieta i Piotr Krzewińscy

publikacja 24.12.2009 12:56

Na Mszy św. był czytany hymn o miłości św. Pawła, a mnie w tym czasie Bóg otwierał oczy i uszy na człowieka, z którym żyłam. Dla mnie te słowa brzmiały tak: Piotr cierpliwy jest, łaskawy jest. Piotr nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego...

Małżeńskie cuda Józef Wolny /Foto Gość

Ela:

 

 

Tak słowo, które wychodzi z ust moich,
nie wraca do Mnie bezowocne,
zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem,
i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa.

(Iz 55,11)

 


Ten cytat z Księgi Izajasza przyszedł mi na myśl, gdy zaczęłam myśleć o swoim nawróceniu, a raczej nawracaniach do Pana.

Bo to nieprawda, że ci żyjący z Panem Bogiem, chodzący do kościoła, modlący się nie potrzebują nawrócenia. To, że Bóg od zawsze był obecny w ich życiu nie zmienia faktu, że i oni są tylko ludźmi, że i oni błądzą i szukają po omacku woli Boga. Może jest im łatwiej, bo wiedzą, u Kogo szukać odpowiedzi, ale tak samo jak inni, muszą nauczyć się rozpoznawać głos Boga i iść za Nim, muszą codziennie na nowo podejmować decyzję o ufaniu Bogu, a nie sobie samemu czy innym ludziom, nie wspominając diabła.
Wiem, co piszę, bo tego doświadczam.

W moim domu rodzinnym wiara była obecna. Chodziliśmy do kościoła co niedzielę, na nabożeństwa, mama kreśliła nam krzyżyk na czole, gdy leżeliśmy w łóżkach. Do kościoła nie chodził tylko tata, tłumacząc, że on modli się w lesie, w ciszy i samotności. Ale podczas wielkich okazji: chrzty, Pierwsza Komunia Święta dzieci, Wielkanoc, Boże Narodzenie szedł do spowiedzi i do komunii. I pamiętam jak kiedyś ochrzanił mnie, że w spodniach chcę iść na Mszę św. Kazał mi wyciągnąć spódnicę i mi ją sam uprasował.

Kiedy byłam na II roku studiów, tata nagle umarł. Wróciłam na studia, niby żyłam normalnie, ale tak naprawdę rozsypał mi się świat. W moim życiu zabrakło oparcia, poczucia bezpieczeństwa, które on mi dawał, również materialnego. Wtedy jasno zobaczyłam, że wszystkie moje dotychczasowe deklaracje, że ufam Bogu, są niczym. Ja swoją ufność złożyłam w człowieku i tym, że był cenionym fachowcem, że mnie słuchał, że mieliśmy podobny pogląd na wiele spraw. Teraz mi tego zabrakło. A przecież w domu była jeszcze mama i troje rodzeństwa. Były życzliwe ciotki i wujkowie. Byli przyjaciele ze studiów i znajomi. Ale świat już nie był taki sam.

Żeby przywrócić go do równowagi, rok po śmierci taty wyszłam za mąż. Piotra poznałam w akademiku 3 miesiące po śmierci taty i zwróciłam na niego uwagę, bo był do taty podobny: milczący, spokojny, szarmancki i tak samo trzymał nóż podczas krojenia chleba. Zostałam jego żoną rok później, z czego pół roku nie byliśmy razem, bo ja miałam praktyki. Dzisiaj mogę powiedzieć, że wyszłam za mąż za zupełnie obcego mi faceta.

Nasze życie potoczyło się – w tamtych czasach – normalną koleją rzeczy: rok po ślubie, po IV roku studiów, urodziłam syna. Półtora roku później obroniłam pracę magisterską i poszłam do pracy. Wtedy okazało się, że znowu jestem w ciąży. Piotr w tym czasie „borykał” się ze studiami, które zupełnie mu nie pasowały. Mieszkaliśmy w akademiku z dzieckiem i podczas mojej pracy, bo Piotr był jeszcze studentem. Ale przyszedł moment po urodzeniu córki, że ja wróciłam do domu, do mamy z dwójką dzieci, a Piotr w tym czasie miał kończyć studia. Rozdzieliliśmy się, żeby „dzieci nie przeszkadzały Piotrowi w studiowaniu”. U mamy nie było mi źle, Piotr odwiedzał nas raz na dwa, trzy miesiące. Po roku okazało się, ze ta rozłąka nic nie dała. Piotr nie mógł studiować, bo za nami tęsknił – jak sam wyjaśnił.

 

 

 

 

No to poszliśmy do pracy – i znowu byłam w ciąży. Jedno muszę przyznać – mimo że każda ciąża była dla nas obojga zaskoczeniem, mój mąż nigdy nie okazał ani cienia niezadowolenia z tego faktu. Co więcej, zawsze mnie podtrzymywał na duchu i wspierał. Pomagał mi też dużo przy dzieciach.

A jednak ja, taka wierząca, dla której i Bóg i religia były tak ważne, zaczęłam od mojego męża odchodzić. Zaczęłam go „zdradzać”. Okazało się bowiem, że mój mąż nie jest taki sam jak mój ojciec. Co więcej, jest zupełnie inny i tej inności nie umiałam przyjąć.

Byłam wtedy święcie przekonana, że odejście od męża to najlepsza rzecz, jaką mogę zrobić dla niego i dla naszych dzieci. Diabeł naprawdę jest mistrzem kłamstwa. Podejrzewam też mocno, że gdyby można było łatwo uzyskać rozwód, to byśmy się rozwiedli, bo ja do tego dążyłam. Ponieważ jednak okazało się to sprawą wymagającą trochę zachodu, a przecież ani mnie mój mąż nie bił, pomagał mi przy dzieciach – i co najważniejsze – była między nami pewna wspólnota patrzenia na świat, podobne poczucie humoru. Tak naprawdę to największym problemem w moim małżeństwie byłam ja sama i moje idiotyczne wyobrażenia na temat tego, czym małżeństwo powinno być.

Piotr nie zgadzał się na rozwód, mimo że w tym czasie umiałam być dla niego bardzo nieprzyjemna. Skoro to rozwiązanie „problemów” nie mogła dojść do skutku, szukałam innych, m.in. w konfesjonale. To tam znajomy ksiądz poradził mi, byśmy zaczęli się wspólnie wraz z dziećmi modlić. Potem, widząc moje borykanie się ze stosowaniem środków antykoncepcyjnych w związku z kwestią zaufania Bogu, powiedział, byśmy zdecydowali się na stosowanie NPR.

Ponadto Pan Bóg stawiał mi na drodze ludzi, z którymi dużo rozmawiałam, a jeden z poznanych wtedy księży został moim kierownikiem duchowym.

To on podpowiedział mi, że moja postawa w małżeństwie wynika z mojej niedojrzałości. Że czas przestać zachowywać się jak dziecko, a zacząć zachowywać się jak osoba dorosła. To on zwrócił mi uwagę na jedno, że cechą dorosłości jest zgoda na ponoszenie konsekwencji swoich decyzji. Pomogło mi to wtedy podjąć decyzję, którą mogę w skrócie streścić tak: „Skoro kiedyś powiedziałam A, biorąc ślub i składając przysięgę, to teraz muszę powiedzieć B i przestać straszyć męża odejściem, rozwodem”.

I wtedy dostaliśmy zaproszenie na ślub mojego kuzyna. Na Mszy św. był czytany hymn o miłości św. Pawła, a mnie w tym czasie Bóg otwierał oczy i uszy na człowieka, z którym żyłam. Dla mnie te słowa brzmiały tak: "Piotr cierpliwy jest, łaskawy jest. Piotr nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość Piotra nigdy nie ustaje” (1 Kor 13,4-8a).

Od tej pory zaczęłam zdrowieć, a zastosowane wcześniej „środki”: modlitwa z dziećmi, NPR zaczęły powoli otwierać moje oczy na prawdę o kobiecie i mężczyźnie według Bożego zamysłu. Pan Bóg uczy mnie też przeżywać moje rodzicielstwo na wzór swojego. Patrząc na to, jakim jest On dla mnie Ojcem, łatwiej mi zrozumieć dzieci, obdarzać je wolnością, ale też i wymagać i uczyć najważniejszej lekcji mojego życia – że trzeba zgodzić się na ponoszenie konsekwencji własnych decyzji i że Bóg z najgorszego zła wyprowadzi dobro – o ile człowiek Mu pozwoli działać w swoim życiu.

 

 

 

 

Oprócz tego doświadczenia, które opisałam, Słowo Boga nie raz pomagało i nadal pomaga mi nawrócić się w swoim patrzeniu na siebie i na bliźniego. Nie jest łatwo Go słuchać, co nieraz Mu powiedziałam, a nawet wykrzyczałam. Ale nic nie da bunt przeciwko prawdzie. Bunt jest jałowy, tylko praca przynosi owoce. Tylko przyjęcie prawdy uzdrawia.

Słowa. Słowa Boże i ludzkie. Biblia jest Słowem Boga, ale przekazanym człowiekowi za pomocą ludzkich słów. Tak samo w życiu Bóg daje nam ludzi, których słowa mogą nam pomóc zastanowić się nad samym sobą. Trzeba uważnie szukać takich Bożych ludzi i otwierać się na prawdę, jaka jest w ich słowach. Nie jest to łatwe, ale też im częściej to robimy, tym większa łatwość i otwartość. Mniejszy ból ludzkiego ego, bo i ego się znacząco zmniejsza.

A teraz „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14a) To największa tajemnica Boga i największy jego dar dla człowieka!

Piotr:

Wiara w moim domu rodzinnym zawsze była na marginesie. Nigdy o niej nie rozmawiano, nawet przy okazji świąt, czy uroczystości. Jedynie mama, gorliwa i wierząca, ale w ciszy przeżywająca swoją religijność.
Moje osobiste nawrócenie zaczęło się dopiero przed ślubem z Elą i dzięki Niej. A zakończyło? Chyba nigdy, upadam i nawracam się każdego dnia.

Pierwsze kroki na tej drodze postawiłem w Duszpasterstwie Akademickim oo. Dominikanów na warszawskim Służewie. Tam zobaczyłem prawdziwą Wiarę u normalnych ludzi. Szok. To było moje pierwsze odczucie. Później był wyjazd na spotkanie Taizé do Budapesztu. Myślałem wtedy, że zrobiłem wielki krok. Teraz, z perspektywy lat, wydaje się on ledwie malutkim kroczkiem. Różne możliwości realizacji swojego powołania dostrzegam od niedawna, dlaczego jednak musiałem na to czekać tak długo? Czy teraz dopiero do tego dorastam?

Małżeństwo, rodzicielstwo przez wiele lat było jakby oderwane od wiary i chyba nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dopiero dojrzałe spojrzenie, a później życie w świadomości świętości sakramentalnego związku małżeńskiego zaczyna owocować, czy przyczyniać się do wzrastania w miłości. Ela pisała wcześniej o kryzysach w naszym związku, jakie niebezpieczeństwa z sobą niosły. Wydaje się to potwierdzać moją tezę. To, że nasze małżeństwo nie rozpadło się, można uznać za cud. Ja również miewałem w tych momentach myśli o odejściu. Ocaliły nas chyba dzieci, wtedy postawiłem ich dobro na pierwszym miejscu. Teraz dziękuję za to Bogu...

Najtrudniejszą rzeczą, jaką przeżywam, jest dostrzeganie Boga w zwykłej, wydawałoby się szarej codzienności. Tego, że On jest wszędzie, w drodze do pracy, w innym człowieku, którego mijam, spotykam. W niezrozumiałym na pierwszy rzut oka czyimś postępowaniu. Jak można wytłumaczyć utratę pracy? Czym to doświadczenie dla mnie było? W firmie, w której przez wiele lat pracowałem, starałem się się jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki, czym więc były szykany i „kopanie pode mną dołków”? Odebrałem to jako gorzką lekcję miłosierdzia. I w tych właśnie trudnych chwilach odczułem Jego obecność w moich najbliższych, w ich trosce, wsparciu, a także w mobilizowaniu mnie do działania. Tylko czasem tak trudno to zauważyć, czy popatrzeć z perspektywy wiary.
 

 

 

 

TAGI: