publikacja 21.12.2003 09:53
Ostatnie dni tegorocznego Adwentu niech będą czasem szczególnego przygotowania na przyjście Pana, na świętowanie Wydarzenia, które miało miejsce przed wiekami w Betlejem i które niech dokonuje się nieustannie w każdym ludzkim sercu. Żebyśmy byli gotowi na powtórne przyjście Pana na końcu czasów.
Często można dziś usłyszeć protesty przeciwko wypowiedziom Kościoła dotyczącym „prywatnego życia” jego członków. Niejednokrotnie pojawiają się żądania, aby Kościół zmienił jakieś zasady ustanowione przez Boga, bo są „nieżyciowe, niedzisiejsze, przestarzałe, za trudne”. Lekceważenie Boga skutkuje także przekonaniem, że każde prawo można podważyć. Nawet prawo do życia. Wszystko jest względne. Nic nie ma rzeczywistej wartości. Nikt nie jest autorytetem. Człowiek sam sobie ustanawia zasady, którymi się kieruje. Zmienia je tak, aby były dla niego najkorzystniejsze. Dotyczy to także jego relacji z Bogiem. „Bóg powinien uznać moje prawo do samostanowienia. Dał mi przecież wolną wolę i rozum” – powiedział jakiś młody intelektualista. Bogu, którego się lekceważy, którego się „nie boimy”, trudno okazywać posłuszeństwo. To logiczne. Dlaczego mielibyśmy słuchać kogoś, kogo ani się nie boimy ani nie obdarzamy szacunkiem?
„A skoro nie słucham Boga, nie będę słuchał żadnego człowieka” – myśli człowiek odrzucający jakąkolwiek postać bojaźni Bożej. Nie słucha więc rodziców, nauczycieli, przełożonych, władzy państwowej.
Nie słucha też własnego sumienia, traktując je jako podstępnego wroga i agenta kogoś, kogo ma „w głębokim poważaniu”.
„Czy odczucia bojaźni i tego, co święte, są uczuciami chrześcijańskimi czy też nie? Nikt w sposób rozsądny nie może o tym wątpić. Są to odczucia, które moglibyśmy mieć i to w wielkim stopniu, jeśli posiadalibyśmy widzenie Boga najwyższego. Możemy je mieć, jeśli "uświadomimy" sobie Jego obecność. O ile wierzymy, że On jest obecny, powinniśmy je posiadać. Jeśli ich nie posiadamy, to dlatego że nie uświadamiamy sobie, nie wierzymy, że On jest obecny” – powiedział kard. Henry Newman.
Bóg narodził się jako człowiek. Jezus Chrystus przyszedł na świat, urodził się jako bezradne dziecko, pojawił się bez jakichkolwiek wywołujących lęk przejawów swej potęgi. Nie chciał nikogo przestraszyć. To prawda. Ale nie przyszedł po to, aby być lekceważonym. Wielokrotnie bronił swej godności. Najdrastyczniej uczynił to stojąc przed Piłatem.
Bojaźń Boża jest wymieniana wśród siedmiu darów Ducha Świętego. Katecheci w ostatnich dziesięcioleciach poświęcili na całym świecie sporo czasu, aby wytłumaczyć uczniom, że nie jest ona strachem przed Bogiem. Duchowni wygłosili wiele kazań wyjaśniając, że strach nie jest postawą, jakiej oczekuje od nas miłosierny Ojciec, który posłał Syna, aby nas zbawił. Nikt jednak w Kościele nigdy nie zanegował bojaźni Bożej, jako takiej. Nikt nie pozwolił lekceważyć Boga, nie okazywać mu szacunku, nie słuchać Go, traktować Jego woli jako materiał do dyskusji. Uzasadniając obowiązek posłuszeństwa i szacunku wobec ludzi, na przykład wobec rodziców, Kościół powołuje się właśnie na bojaźń Bożą. Katechizm stwierdza: „Wzrastając, dzieci będą nadal szanować swoich rodziców. Będą uprzedzać ich pragnienia, chętnie prosić o rady i przyjmować ich uzasadnione napomnienia. Posłuszeństwo wobec rodziców ustaje wraz z usamodzielnieniem się dzieci, pozostaje jednak szacunek, który jest im należny na zawsze. Ma on bowiem swoje źródło w bojaźni Bożej, jednym z darów Ducha Świętego” (KKK 2217).
Głupotą jest lekceważenie Boga, bo narodził się jako człowiek w małej, biednej grocie gdzieś na peryferiach świata. Głupotą jest lekceważenie Boga, bo kocha każdego człowieka. Głupotą jest brak szacunku do Boga, bo jest miłosierny i nie chce zguby grzesznika. Bój się Boga. To dobre powiedzenie. Bój się Boga, ale nie jak upadły anioł, który drży przed Bogiem z nienawiści do Niego. Bój się Boga jak ktoś, kto jest kochany i kto kocha. Bój się zranić tę miłość. Naprawdę się lękaj.
Nie jest łatwo to przyjąć. W „Teologii dla szkół średnich” znajdujemy w miarę proste objaśnienie tajemnicy: Przez tajemnicę Wcielenia nie należy rozumieć jakoby Bóg czy też Syn Boży przemienił się w człowieka, przestając być Bogiem. Przyjęcie ludzkiej natury przez Syna Bożego nie powoduje umniejszenia wielkości i chwały Boga. W swoim człowieczeństwie Chrystus Pan godzien jest Boskiej czci. Pamiętać bowiem należy, że to nie człowiek odbiera cześć należną Bogu, ale Bóg, po prostu Syn Boży w swoim uwielbionym człowieczeństwie. Modlić się do Chrystusa znaczy - modlić się do Boga.
A jak sobie radził z tym sam Jezus? Za kogo się uważał?
Jezus zawsze był świadomy, że jest Synem Bożym, że został posłany przez Ojca na świat dla dokonania dzieła zbawienia. Jednak bardzo rzadko sam dawał do zrozumienia, że jest Bogiem. Najprawdopodobniej ze względów pedagogicznych i taktycznych obrał drogę stopniowego objawiania się. Nie chciał szokować m wzbudzać sensacji, budzić niezdrowych emocji. Nie chciał być źle zrozumiany.
Kościół od pierwszych chwil swego istnienia wierzył w Boską godność swego Założyciela. Te wiarę wyrażał w symbolach, czyli formułach wyznania wiary, w orzeczeniach soborów i synodów, wypowiedziach Ojców i pisarzy Kościoła, a także w liturgii. Podczas udzielania chrztu od dwóch tysięcy lat w sposób łączny wymienia się Boga Ojca, Syna Bożego i Ducha Świętego jako przyczyny sprawcze duchowego odrodzenia i uświęcenia przyjmującego chrzest.
Na początku drugie stulecia po Chrystusie św. Ignacy Antiocheński w Liście do Efezjan pisał: „Lekarz jest jeden i cielesny, i duchowy, zrodzony i niezrodzony, w ciele istniejący Bóg, życie prawdziwe w śmierci, z Maryi i z Boga, najpierw poddany cierpieniom, a potem niecierpiętliwy Jezus Chrystus Pan nasz”.
Niespełna sto lat później św. Ireneusz podkreślał, że Kościół rozsiany po całym świecie otrzymał od Apostołów i ich uczniów wiarę w Boga Ojca wszechmogącego „i w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego wcielonego dla naszego zbawienia” oraz w Ducha Świętego. Niewiele lat później Orygenes pisał, że Chrystus, chociaż stał się człowiekiem, to jednak pozostał tym, kim był - „to jest Bogiem”.
Sobór Watykański II wielokrotnie nawiązuje do centralnej prawdy wiary chrześcijaństwa. W „Dekrecie o ekumenizmie” na przykład czytamy: „Bóg Ojciec zesłał na świat Syna swego Jednorodzonego, by stawszy się człowiekiem odrodził przez odkupienie cały rodzaj ludzki”.
W 1961 r. Światowa Rada Kościołów przyjęła w New Delhi następującą uchwałę: „Rada Ekumeniczna Kościołów jest stowarzyszeniem braterskim Kościołów, które wyznają Jezusa Chrystusa jako Boga i Zbawiciela zgodnie z Pismem św. i starają się odpowiedzieć równocześnie ich wspólnemu wezwaniu ku chwale jedynego Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego".
Prawda objawiona, wyznawana przez chrześcijan, wyraża się w stwierdzeniu: „Jezus Chrystus jest Bogiem Człowiekiem, jednorodzonym Synem Bożym i prawdziwym Bogiem współistotnym Bogu Ojcu”.
Gdybyśmy żyli dwa tysiące lat temu uwierzyć w Bóstwo Jezusa byłoby bardzo trudno. Wymagałoby wielkiej odwagi. Byłoby czymś ryzykownym. A jednak znaleźli się tacy, którzy uwierzyli. Podjęli ryzyko. I nie pomylili się.
Dzisiaj jest naprawdę łatwiej. Chociaż nie tak łatwo, jakbyśmy chcieli.
Szokującą odpowiedź na pytanie o cel Wcielenia dał św. Tomasz z Akwenu: „Jednorodzony Syn Boży, chcąc uczynić nas uczestnikami swego Bóstwa, przyjął naszą naturę, aby stawszy się człowiekiem, uczynić ludzi bogami”. Św. Ireneusz ujął to nieco inaczej: „Taka jest racja, dla której Słowo stało się człowiekiem, Syn Boży Synem Człowieczym: aby człowiek, jednocząc się ze Słowem i przyjmując w ten sposób synostwo Boże, stał się synem Bożym”. Istota obydwu odpowiedzi jest taka sama.
„Słowo stało się ciałem, by być dla nas wzorem świętości” – wyjaśnia Katechizm Kościoła Katolickiego.
Bóg stał się człowiekiem. Co to właściwie znaczy dla człowieka? Czy ten fakt wpływa jakoś na to, w jaki sposób człowiek spogląda na człowieka?
Nie zawsze. A powinno. Bo skoro Bóg stał się człowiekiem, to znaczy, że człowiek jest godny, aby Bóg przyjął ludzkie ciało. To znaczy, że człowiek jest kimś. Kimś... wielkim?
A dlaczego nie? Przecież na obraz i podobieństwo Boże stworzony. Przecież z miłości stworzony. Przecież w wolną wolę, jak sam Bóg i aniołowie, wyposażony.
Mówi się wiele o godności osoby ludzkiej. Nie tylko Kościół o tym mówi. Godność człowieka jest jedną z wartości, której bronią ludzie najróżniejszych światopoglądów. Nawet, jeśli nie uświadamiają sobie, że godność każdego człowieka wynika z faktu stworzenia na obraz i podobieństwo Boże.
Jeśli więc ktoś narusza godność człowieka, pośrednio atakuje Boga. Atakuje Jego umiłowane stworzenie. Atakuje istotę, którą Bóg stworzył, aby ją kochać i przez którą chce być kochany.
Bóg broni godności człowieka. To właśnie ludzkiej godności bronił Jezus uderzony w twarz przez sługę Piłata. Pytaniem „Czemu mnie bijesz?” potwierdził, że jest człowiekiem, że czuje się człowiekiem, że jako człowiek nie zgadza się na poniewieranie i naruszanie jego czci.
Wcielenie budzi nieustanne zdumienie. Kościół nazywa „Wcieleniem” fakt, że Syn Boży przyjął naturę ludzką, by w niej dokonać naszego zbawienia. Tak pisał o tym wydarzeniu św. Paweł: „To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie. On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej (Flp 2,5-8)”.
Wiara w prawdziwe Wcielenie Syna Bożego jest znakiem wyróżniającym chrześcijaństwo. W ten sposób od początku się rozpoznawali: „Po tym poznajecie Ducha Bożego: każdy duch, który 90 uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest z Boga" (1 J 4,2)”.
Chrystus objawił się w ciele. Takim samym jak moje i Twoje. To powód do radości, do dumy, ale także do szacunku dla ciała własnego i ciała innych ludzi. Ciało nie jest „opakowaniem jednorazowego użytku”, a tym bardziej „więzieniem duszy”, jak niektórzy próbowali i nadal próbują je przedstawiać. Jest darem Bożym, zasługującym na troskę i szacunek.