Cnotliwy Adwent z Wiara.pl 2005

publikacja 27.11.2005 05:30

Wraz z Gościem Niedzielnym proponujemy w tym roku Adwent z cnotami. Gość Niedzielny, zgodnie z nazwą, przygotował materiały na niedziele. Będą one mówić o cnotach kardynalnych. Wiara.pl w dni powszednie będzie mówić o innych cnotach.

Kamienna ilustracja jednej z cnót, pokory z kościoła w Strzelnie Hnryk Przondziono /Foto Gość Kamienna ilustracja jednej z cnót, pokory z kościoła w Strzelnie
Cnoty nie są oczywiście dla kamieni, ale ludzi :)

I Tydzień Adwentu


II Tydzień Adwentu


III Tydzień Adwentu


IV Tydzień Adwentu

 

 

 

1. Niedziela Adwentu

 

 

 

 

Roztropność

 

 

 

 

 

Najtrudniej rządzić sobą


ks. Tomasz Jaklewicz

Narzekamy na rządzących. Ale rządzenie to niełatwa sztuka. Przekonujemy się o tym, kiedy musimy decydować o swoich sprawach. Nieraz tzw. życie rządzi nami, zamiast my życiem. Cnota roztropności to praktyczna umiejętność rządzenia sobą.

Cnota jest sprawnością, stałością w wybieraniu dobra. O jakie dobro chodzi w przypadku cnoty roztropności? Samo słowo pochodzi od czasownika „roz-tropić” (analogicznie jak „roz-sądzić” czy „roz-ważyć”), co znaczy „odkryć, wyśledzić, rozpoznać pośród wielu ten jeden właściwy trop, wejść na właściwą ścieżkę, omijając manowce, konsekwentnie iść po wytropionych śladach do celu, nie dać się zwieść tropom fałszywym”. Roztropność jest więc praktyczną umiejętnością podejmowania decyzji i (uwaga!) działania zgodnego z tą decyzją. Chodzi o postępowanie mądre, skuteczne i, co ważne, zgodne z Bożą wolą. Jak konkretnie działa roztropność?

Roztropność można porównać do posługiwania się narzędziem zwanym poziomicą. To proste urządzenie, wykorzystując prawa fizyki, pokazuje idealnie pion lub poziom. Dzięki poziomicy można prosto zbudować ścianę, ustawić meble itd. Starożytni mawiali, że cnota jest w środku. Problemy zaczynają się tam, gdzie człowiek traci moralny pion, kiedy zaczyna budować swoje życie, ustawiać w nim „meble” na oko, na wyczucie. Roztropność to właściwa miara przyłożona do konkretnej sytuacji. To umiejętność praktycznego stosowania Bożego prawa, przejścia od ogólnych zasad do roztropnego czynu. „Bądź mężny i mocny, przestrzegając wypełniania całego Prawa (…). Nie odstępuj od niego ani w prawo, ani w lewo, aby się okazała twoja roztropność we wszystkich przedsięwzięciach” (Joz 1,7) – ten nakaz biblijny dobrze oddaje istotę roztropności.

Roztropność to też sztuka podejmowania dobrych wyborów, odkrywania tego, co w danej sytuacji jest najlepsze. To, co jest najlepsze dla mnie, w sensie najgłębszym, jest też zgodne z Bożą wolą. Bóg przecież pragnie mojego dobra. Roztropność to owoc rozumności i wolności człowieka poddanego działaniu Bożej łaski, oświeconego przez Ducha Świętego. Roztropność kieruje osądem sumienia.
Św. Tomasz z Akwinu uwielbiał rozkładać wszystko na czynniki pierwsze. Wyliczył kilka składników roztropności:

1)pamięć – czyli wyciąganie wniosków z przeszłości, historia jest nauczycielką życia, także historia mojego życia;
2)zdrowy ogląd rzeczywistości – nieraz widzimy to, co chcielibyśmy widzieć, albo ze strachu lub ze wstydu nie dostrzegamy tego, czego nie chcemy widzieć;
3)otwartość na pouczenia innych – chodzi o to, aby „dać sobie powiedzieć”, czyli mądrze korzystać z rad innych;
4)domyślność – to umiejętność dostrzegania przyczyn różnych zdarzeń i ich powiązań,
5)zdrowy osąd – niezbędne jest logiczne myślenie;
6)przewidywanie – to bywa najtrudniejsze, chodzi o wyobrażenie sobie skutków podejmowanych czynów, także tych sięgających daleko w przyszłość, aż w wieczność. Przysłowie mówi: „Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz końca”;
7)oględność – to jest pewna elastyczność, uwzględnienie nieprzewidywalności zdarzeń,
8)zapobiegliwość – to jest forma ostrożności, to jest liczenie się z ewentualnymi trudnościami.

Istotę każdej cnoty poznaje się lepiej przez jej przeciwieństwo, czyli wadę. Starożytni mawiali, że cnota stoi zawsze w środku. Po obu stronach są wady jej przeciwne. Z jednej strony jest wada nieroztropności, polegająca na nieuwadze, lękliwości, niezdolności podejmowania skutecznych działań dla dobra (ciapowatość). Nieroztropnością jest też działanie bez namysłu, bez zastanawiania się nad skutkami swoich czynów, ślepe poddawanie się emocjom. Po stronie przeciwnej będzie przebiegłość, cwaniactwo, wyrachowanie, działanie obliczone na własną korzyść, nawet za cenę krzywdy bliźniego.
Roztropność jest nazywana „woźnicą cnót”. Kieruje bowiem innymi cnotami, pomaga zachować umiar, wskazuje złoty środek każdej cnoty.

 

 

 

 

Wężowy pomysł Kasi


Przemysław Kucharczak

„Brak miesiączki? Możemy pomóc. Tel. nr...” – widać ogłoszenie w gazecie, między identycznymi reklamami ginekologów dokonujących aborcji. Jednak słuchawki nie podnosi lekarz- -aborter. Słychać za to miły głos Katarzyny z... jezuickiego duszpasterstwa akademickiego „Arka”.

Ile za zabieg? – pyta dzwoniąca kobieta. I zamiera ze zdziwienia. Bo zamiast ceny nielegalnej aborcji słyszy prośbę, żeby nie zabijała swojego dziecka.

Wspólnota zrodzona z grupy studentów uratowała już w Bydgoszczy przed zabiciem w łonie co najmniej dziesięcioro dzieci. A prawdopodobnie o wiele, wiele więcej.

Na ten wężowo roztropny pomysł z ogłoszeniami naśladującymi aborcyjne wpadła w czasie modlitwy Kasia z duszpasterstwa. A bydgoscy jezuici go podchwycili.

Dyskutowaliśmy o tym w redakcji „Gościa”. Doszliśmy do wniosku, że dzisiaj w Polsce rzadko które ludzkie działanie tak idealnie pasuje do polecenia Pana Jezusa: „Bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie”. W tym pomyśle jest i spryt, i czystość. Kasia i jej przyjaciele naprawdę niosą pomoc kobietom, które myślą o aborcji. A ginekolodzy, którzy tymi samymi słowami reklamują zabijanie dzieci w swoich gabinetach, kłamią. – Matki po zabiciu swojego dziecka w końcu zaczynają cierpieć. Trzeba im pomóc – mówi ojciec Piotr Idziak.

Adam uruchamia tryby

Wcale nie tak łatwo było wymyślić ten sposób niesienia ratunku dzieciom i matkom. Inne, wcześniejsze próby, były nieudane.

– Zaczęło się od tego, że Pan Bóg podesłał nam człowieka – wspomina ojciec Piotr Idziak.

To był pan Adam, Polak z USA. Przechodził koło kościoła ojców jezuitów w Bydgoszczy. Wstą- pił i wręczył jezuitom ofiarę na ratowanie życia konkretnych dzieci nienarodzonych. – Nie wiem, dlaczego to zrobił. Mówił, że ma zaufanie do zakonników – wspomina ojciec Piotr Idziak.

To nie była dla pana Adama duża suma. Nie miał świadomości, jakie tryby poruszył jego gest. – I tak jest zawsze, kiedy robimy coś dobrego! Nie wiemy, jak wielkie dobro może się z niego zrodzić po przejściu przez łańcuszek ludzi – mówi ojciec Idziak.

„No... Dobrze... Postaramy się” – odpowiedział wtedy Adamowi ojciec Piotr. – Potraktowałem to jako znak, zadanie, które daje nam Pan Bóg. Ale nie wiedzieliśmy, jak się do tego skutecznie zabrać – uśmiecha się dziś ojciec Piotr.

Studenci chcieli coś robić. Jednak pierwsze podejście było porażką. Do gablotki przy kościele trafił „grzecznie” sformułowany napis: „Jeśli jesteś w stanie błogosławionym, jeśli jesteś w trudnej sytuacji, boisz się, czujesz trwogę – przyjdź, pomożemy Ci”. – Okazało się, że przychodzą tylko ludzie, którzy zawsze potrzebują pomocy finansowej... Przychodzili też cwaniacy. Wiesz, jak ludzie rozumieją słowo „pomożemy”... Żadna kobieta, która planowała aborcję, nie przyszła. Nic dziwnego, bo zwłaszcza w takich chwilach one nie pojawiają się pod kościołem – mówi ojciec Piotr.

Użyjmy broni wroga

Ojcowie i studenci modlili się więc o światło, co robić dalej. Widzieli w gazetach w rubryce „ginekolog” ogłoszenia: „Bezbolesne przywracanie miesiączki” albo „Nie masz okresu? Pomożemy bezzabiegowo”. Chcieli pozywać autorów tych ogłoszeń do sądu. – Jednak powiedziano nam, że nie ma podstaw prawnych. Same ogłoszenia z ofertą zabójstwa dzieci polskiej prokuraturze nie wystarczą – mówi ojciec Piotr.

Światło przyszło w czasie modlitwy Kasi, która działa w duszpasterstwie, a jest już mężatką i matką. Wymyśliła, żeby użyć broni nieuczciwych ginekologów: ogłoszenia prasowego.

Akcję organizuje około piętnastu świeckich. Nie tylko studentów. Do „diakonii życia” przy duszpasterstwie dołączyła też położna i emerytowany lekarz. – Akcja opiera się nie tylko na działalności i dostosowaniu się do kobiet myślących o zabiciu dziecka. Opiera się też na modlitwie. Codziennie ktoś z nas, na zasadzie łańcuszka, modli się w tej intencji – mówi ojciec Idziak.

Telefon dzwoni czasem kilka razy dziennie, czasem wcale. Odbiera go sama Katarzyna. Jeśli dzwoni matka w imieniu dziewczyny planującej aborcję albo jej chłopak, nieraz obrzucają Kasię wyzwiskami. Ale kiedy dziewczyny dzwonią osobiście, bywa inaczej. Niektóre po prostu odkładają słuchawkę. Inne na słowa Kasi o zabiciu dziecka oponują, że chodzi tylko o zabieg. Ale wtedy między nimi już nawiązuje się jakiś dialog. Sporo dziewczyn dzwoni potem jeszcze raz i drugi. Żeby pogadać. Wiele z nich mówiło Kasi pod koniec rozmowy, że aborcji jednak nie dokona.

Czy w tym postanowieniu wytrwały? A może pod wpływem „życzliwych” krewnych poszły jednak na aborcję? – Tego nie wiemy. Sądzimy jednak, że nie wszystkie zabiły swoje dzieci. Z całą pewnością wiemy o dziesiątce uratowanych dzieci. Nasza „diakonia życia” towarzyszyła im przez całą ciążę i po urodzeniu. A już jedno uratowane życie to przeogromny cud – mówi ojciec Piotr.

Świeccy z diakonii zdobywają wtedy dla kobiety, która tego chce, wózek, wanienkę, pieluchy, jedzenie czy soki. Pomaga też położna. Studenci pośredniczyli przy adopcji jednego z uratowanych dzieci. Pozostałą dziewiątkę postanowili wychować osobiście ich rodzice albo same matki. – One zapraszają później nasze dziewczyny z diakonii na chrzest. Robią wspólne zdjęcia z dzieckiem. Jest wtedy dużo radości – mówi ojciec Idziak.

Akcja się rozszerza. Po kolei ją podchwytują grupy z innych miast na Kujawach i Pomorzu. – Jak inaczej ludzie Kościoła mają trafić do takich środowisk? – pyta ojciec Piotr.

Nie bądź trąba!


Franciszek Kucharczak

My, chrześcijanie, mamy najlepszy towar do rozprowadzenia: zbawienie. Tymczasem marketing u nas nader często kiepski, reklama do kitu, a sam towar w opakowaniu zastępczym. Na domiar złego akwizytorzy nie zawsze wiedzą, co chcą sprzedać, bo sami tego nie spróbowali. Są też, owszem, salony sprzedaży, bardzo ładne, ale obsługa mało aktywna, czasem burkliwa, a gdy człowiek chce wejść, to akurat remanent.

Wszystkich, którzy zamierzają poczuć się urażeni stwierdzeniem, że katolik to trąba, informuję, że powiedział to Pan Jezus. Przypowieść o nieuczciwym rządcy (Łk 16,1–8) kończy się takim oto stwierdzeniem: „Bo synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światłości”.

Gdyby „synowie światłości” musieli już być tacy, Pan Jezus by tego nie mówił, bo i po co. Widocznie jednak można być wężowo roztropnym, a i uczciwym zarazem, trzeba tylko wykorzystać dane nam wykształcenie. Chodzi o to, co nam się wykształciło na szyi, a co nazywamy głową. Komu się bowiem wydaje, że chrześcijaństwo to uczciwa ciapowatość, ten nie jest roztropny, tylko roztropek. Chłopek-roztropek.

I Tydzień Adwentu Poniedziałek

 

Pokora

 

 

Witaj Bezimienny Poszukiwaczu Ścieżek Cnoty.

 


Tak. Wiem, że czytałeś o tym już wczoraj. Ale chciałbym dziś jeszcze raz napisać Ci, czym jest cnota. Nie chcesz czytać? Opuścisz ten akapit? Przecież dzisiaj ma być o pokorze. Nie, wcale nie chcę uczyć Cię pokory nierozumnej. Nie po to wczoraj ktoś napisał Ci o roztropności. Chcę tylko być pewien, że doceniasz wartość cnót. Żeby były dla Ciebie perłą, choćby ludzie wrzucali je w błoto.

Więc…Cnota jest stałą skłonnością do czynienia dobra. Temu kto ją posiada, dobro przychodzi bez wysiłku. Dzieje się nawet wtedy, gdy działa spontanicznie, odruchowo. To dobre działanie nie sprawia mu bólu i przykrości, jakby było wielkim wyrzeczeniem. Wiesz o tym, prawda? Przecież tyle razy spotkałeś się już ze stwierdzeniem, że chrześcijanin ciągle musi się czegoś wyrzekać. Ty wiesz, że wyrzeczenie się zła nie jest żadną stratą. Wiesz, bo są w Twoim życiu cnoty, dzięki którym zło straciło swój zwodniczy blask. To dlatego tak ważnym jest, by je w sobie zdobywać i pielęgnować.

Dobrze. Już nie przynudzam. Dzięki, że przeczytałeś. Teraz do rzeczy. Dziś – jak napisałem wcześniej - o pokorze.

Strasznie dziś niemodna. Często kojarzy się z zalęknieniem, zahukaniem i ciągłym ustępowaniem. Pokorny to według niektórych nieudacznik, który nigdy nie upomina się o swoje, a już broń Boże się chwali się swoimi zaletami. Taka postawa w oczach Bożych nie jest zła. „Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię” powiedział kiedyś Pan Jezus. Tyle że pokora to jednak coś innego. To umiejętność widzenia siebie w prawdzie.

Myślę, że śmiało można ją nazwać siostrą roztropności. Tak jak ona, pokora domaga się realnego patrzenia na… No właśnie. Nie na świat i na sprawy, ale na siebie. A że nie ma ludzi w każdym calu doskonałych, stąd pokora, obok zalet, domaga się dostrzeżenia także własnej słabości, śmieszności, małoduszności czy głupoty. To bywa bolesne. Zwłaszcza dla tych, którzy już przyzwyczaili się do wysokiego o sobie mniemania. Ale tylko widząc się w prawdzie, można sensownie zadbać o swój rozwój.

Pokora pomaga więc ukształtować prawidłową relację do siebie samego. Jeśli nie zechcesz dostrzec swoich wad, nigdy nad nimi nie zapanujesz. Będziesz tylko się dziwił, czemu inni nie patrzą na Ciebie z takim entuzjazmem. Ale gdy je dostrzeżesz, wtedy – oswojone – nie będą wyrządzały tylu szkód. Podobnie jeśli nie zobaczysz siebie w prawdzie, możesz przecenić swoje umiejętności i podjąć się niewykonalnego. A gdy Ci się nie uda, pozostanie wstyd. Ale gdy będzie w Tobie dość pokory, wtedy poprosisz o pomoc innych i cel zostanie osiągnięty…

 

 

Pokora pomaga także poprawnie ułożyć stosunki z innymi ludźmi. Nikt nie lubi nie mieć racji. Jeśli od czasu do czasu przyznasz się do błędu, Twoim adwersarzom też będzie to łatwiej zrobić. Gdy dla swoich dzieci nie będziesz nieomylną wyrocznią, Twój autorytet wcale na tym nie ucierpi. Przeciwnie. Wyrwa uczyniona przez ewidentny błąd zostanie naprawiona przyznaniem się do niego. Może nie będziesz na piedestale, ale będziesz „swoim człowiekiem”. To w sensownym wychowaniu znacznie ważniejsze.

Myślę, że pokora pomaga też dobrze żyć z Bogiem. Przede wszystkim dlatego, że w prawdzie uznaję, że On jest Bogiem, a ja człowiekiem. On jest ode mnie nieskończenie mądrzejszy, lepszy i sprawiedliwszy. Dlatego niczego Mu nie wyrzucam ufając, że cokolwiek mnie spotyka, jest jakoś dla mojego dobra. Nie próbuję też się przed nim wybielać. Staję jak celnik i powtarzam: „Miej litość nade mną grzesznym”. On mnie podnosi. Jak podniósł jawnogrzesznicę, Zacheusza i łotra na krzyżu. Ale pewnie gdybym próbował – jak faryzeusze – grać nie wiadomo jakiego świętoszka, wtedy musiałby dla mojego dobra boleśniej otworzyć mi oczy na prawdę...

Wiesz... Uśmiechnij się. Bóg wcale nie kocha Cię za Twoją doskonałość, ale za to, że jesteś. Ludzie też raczej nie lubią chodzących ideałów. Jasne, nie musisz w kółko powtarzać, ze jesteś draniem. Ale gdy trzeba, możesz ze spokojem przyznać się do swojej małości. Tak jest najlepiej.

Twój Bezimienny Przewodnik

PS. Miałem Ci napisać jeszcze o wadach przeciwnych cnocie pokory. Tak się rozpędziłem w tym pisaniu o dobru, że o złu zapomniałem. Bardzo się tym w sumie ucieszyłem, bo... widzisz... mam pewną wadę. Łatwo mi dostrzegać zło, a dobro trudniej. Teraz było inaczej. Żeby Cię już nie zamęczać napiszę tylko krótko: prawdziwa cnota zazwyczaj łączy się z umiarkowaniem. Złem może więc także w tym wypadku być zarówno nadmiar pokory, jak i jej brak. Z nadmiarem pokory mamy do czynienia wtedy, gdy ktoś zbytnio się uniża. Pół biedy, gdy jest to szczere. Gorzej, gdy kryje się w tym fałsz i tak naprawdę mamy do czynienia z tym, co najczęściej nam się kojarzy z brakiem pokory: z pychą. A o tej już chyba Ci pisać nie muszę. Wiesz, że jest korzeniem wszelkiego innego grzechu...

 

Modlitwa


Panie Jezu! Ty, który będąc Bogiem nierozpoznany przybyłeś między ludzi; Ty, który zostałeś zabity razem z łotrami, naucz mnie kroczyć ścieżką pokory. Bo tylko przyjmując prawdę o sobie mogę być Twoim uczniem. Chroń mnie przed pychą, chroń mnie prze zarozumiałością. I nie daj mi być próżnym, a pomóż napełniać się wszystkim co dobre i szlachetne. Amen.

 

 

I Tydzień Adwentu Wtorek

 

Krewne roztropności

 

 

Witaj Wędrowcze po Wąskich Ścieżkach Cnoty

 


Usłyszałeś już o roztropności i pokorze. Pierwsza, kierowniczka wszystkich cnót, wiedzie przez mądrość do prawdziwego dobra. Jej siostra pokora wskazuje, że nie sposób go osiągnąć bez szacunku dla prawdy o sobie samym. Dziś chciałbym Ci napisać o mniej znanych krewnych roztropności: zaradności, zdrowym rozsądku i przemyślanym rozsądzeniu.

Nie śmiej się. Cnoty naprawdę są ze sobą spokrewnione. Nie sposób dobrze realizować jednej, bez częściowego choćby posiadania drugiej. Kiedy wchodzisz na ścieżkę sprawiedliwości, musisz kierować się roztropnością i umiarkowaniem. A to z kolei będzie wymagało od Ciebie męstwa... Ale o tym później...

Cnota zaradności pomaga rozpatrzyć środki, jakimi się dysponuje dla osiągnięcia dobra. Wiesz, jak to czasem bywa. Ludzie rozpaczliwie szukają jednego wyjścia z jakiejś sytuacji, gdy tymczasem jest ich kilka. Zaradny łatwo to dostrzega. Dla niego mało który problem jest trudny.

Bliska jej cnota zdrowego rozsądku pozwala spośród wielu możliwości wybrać tę najbardziej właściwą. Nie wystarczy bowiem znać różne drogi wyjścia. Trzeba jeszcze wybrać tę właściwą. Bo cóż z tego, że uznasz, iż wyjściem w sprawie kupna nowego samochodu jest zaciągnięcie kredytu, gdy jest prawie pewne, że nie będziesz w stanie go spłacić? Wiem. To przykład mało pobożny. Więc podam inny. Wyobraź sobie gorliwego proboszcza, który chce maturzystów zabrać na rekolekcje. To bardzo dobry sposób na pogłębienie ich życia duchowego. Ale co by było, gdyby wybrał na nocleg zbyt drogi dom rekolekcyjny? Wiesz przecież. Nie osiągnąłby zamierzonego celu.

No i jest jeszcze ta ostatnia: cnota przemyślanego rozsądzenia. Ona pomaga rozwikłać sytuacje trudne. Pomaga nagiąć literę prawa tam, gdzie istotne jest zachowanie jego ducha. Pomaga wybrać wyjścia nieszablonowe, ale dziwnie skuteczne. Przydaje się rodzicom, gdy przychodzi im dla ratowania własnego dziecka przed narkomanią zadziałać wbrew odruchom serca....

Masz rację. Wszystkie te cnoty są bardzo bliskie roztropności. Chciałem Ci na nie zwrócić uwagę, byś patrząc na wielki drogowskaz roztropności nie przeoczył tych drobnych znaków, które nieraz pomogą trzymać się właściwej drogi.

Twój Nieumiejętny Nauczyciel

 

 

PS. Racja. Miałem Ci powiedzieć jeszcze o grzechach przeciwnych roztropności. Sporo tego jest. Najpierw lekkomyślność i nierozsądek Nie ma nawet o czym mówić. Zaraz widać, że brak im rozsądku. Potem niestałość. Ta potrafi rozłożyć najbardziej roztropny plan. No i niedbałość. Też wiesz, jak to jest, gdy robi się byle jak. Zamiast pięknego na planach domu powstaje rudera.

To te, w których za mało jest roztropności. Ale bywa, że jest ona źle ukierunkowana. Wtedy, gdy ktoś swoją mądrość wykorzystuje do złych celów mówimy o roztropności ciała. Gdy wykorzystuje do celów niekoniecznie złych, ale używa niewłaściwych środków, mówimy o przebiegłości. Uśmiechasz się? No tak. Znasz to przecież. Tyle razy oburzałeś się mówiąc, że najbardziej szlachetne cele nie mogą uświęcać środków.... Ale strzeż się jeszcze jednego: przesadnej troski doczesnej. Tak często mylą ją z zaradnością i zdrowym rozsądkiem. Wprawne oko dostrzeże, że to pułapka. Bo nie tylko z tego świata jesteśmy i trzeba nam więcej niż konsumpcji... Ale o tym później...

 

Modlitwa


Jestem taki mały. W obliczu spraw przed którymi staję, czuję się czasem jak bezradne dziecko. Ale jeśli Ty mi pomożesz, wtedy może jakoś nauczę się zaradności i rozwiązywania nieco trudniejszych spraw. Bo z Tobą wszystko staje się łatwiejsze.
Wydaje mi się, że dziś przynajmniej umiem kierować się zdrowym rozsądkiem. Ale strzeż mnie, Panie, bym nie popadł w samozadowolenie i nie zniszczył tego skrawka roztropności we mnie swoją lekkomyślnością, niestałością czy niedbałością...

 

 

I Tydzień Adwentu Środa

 

Łagodność

 

 

Witaj przyjacielu mądrości

 


Nazwałem Cię tak dzisiaj, bo myślę, że jeśli czytasz moje listy, to znaczy, że nie boisz się poszukiwać cnoty. A w tę drogę wyprawiają się tylko ludzie, dla których mądrość nie jest obca.

Poznałeś już kilka cnót i zauważyłeś, że nawzajem się przenikają. Tak to jest. Często nie można mówić o jednej, by nie wspomnieć i o drugiej. Dziś chciałbym powiedzieć Ci o łagodności. To mniej znana przyjaciółka umiarkowania. Ale i ona nosi w sobie znamiona roztropności. Potem zobaczysz jeszcze, że często wymaga także innej cnoty: męstwa. Wybacz więc, jeśli coś wyda Ci się powtórzeniem. Chciałbym, byś przy każdej mógł bez pośpiechu się zatrzymać...

Łagodność powinna być odpowiedzią na rodzący się w naszym sercu gniew. Sam w sobie nie jest on ani dobry, ani zły. Prawdą jest, że jedni zaczynają go odczuwać przy byle sposobności, innych ogarnia tylko w najtrudniejszych sytuacjach. Ale to tylko uczucie, za które nie bardzo odpowiadamy. Najważniejsze, by nie zaczęło kierować naszym rozumem i postępowaniem. Właśnie w powściąganiu gniewu pomaga cnota łagodności. Teologowie mówią, że to stała dyspozycja do uzgadniania odruchów gniewu z prawym rozumem.

To ważna cnota. Chyba nie chcesz być złośnikiem, który łatwo z byle powodu wpada w gniew. Nie chcesz uchodzić za człowieka obraźliwego, przewrażliwionego na punkcie swojej osoby czy pielęgnującego stare urazy. Nikomu z kimś takim nie żyje się dobrze. Bo przecież wszyscy mamy sobie coś do zarzucenia. Ciągłe powracanie do dawno przebrzmiałych spraw tylko truje atmosferę. A z biegiem czasu może przerodzić się w zawziętość. Widziałeś to już, prawda? Tę nieumiejętność przebaczenia, dopóki się swojego przeciwnika nie wdepcze w ziemię...

Jak rozwijać w sobie cnotę łagodności? Wskażę Ci tylko trzy sposoby. Po pierwsze gdy ogarnia Cię gniew staraj się pomyśleć, jak w Twojej sytuacji postąpiłby Chrystus. Po drugie, pomyśl że Ty też nieraz zasługujesz na karę, a jednak Ci wybaczono. Nieprawda? Ależ tak! Bóg wybaczył Ci już wiele razy! A po trzecie... To trochę dziwna rada... Ale spróbuj zobaczyć, jak śmieszny jesteś, gdy przestajesz panować nad swoim gniewem. Popatrzenie na siebie niejako z boku bardzo pomaga wyłączyć uczucia, a uruchomić rozum....

Chciałbym na koniec dodać jeszcze jedno. Może nie będzie to zgodne z duchem dzisiejszych czasów, ale... Pamiętaj, że nadmiar łagodności też nie jest dobry. Złu trzeba się czasem stanowczo przeciwstawić, a nie pozwalać mu się rozzuchwalić. W takich smutnych wypadkach szlachetna cnota łagodności staje się zwykłą obojętnością czy wręcz zgodą na zło. Tak, dobrze skojarzyłeś. Nawiązuję do dyskusji o przyczynach wzrostu agresji wśród młodzieży. Ale więcej na ten temat napiszę Ci w następnym liście. Liście o wyrozumiałości.

Twój nie zawsze łagodny nauczyciel

 

 

 

Modlitwa


Jezu cichy i pokorny: uczyń moje serce według serca Twojego. Daj mi ducha łagodności, bym umiał powściągać swój gniew. Bym tak jak Ty nie łamał trzciny nadłamanej, ani nie gasił knotka o nikłym płomyku, a umiał dostrzec w drugim człowieku najmniejsze nawet dobro. Ale daj mi też ducha odwagi, bym umiał przeciwstawić się dziejącemu się wokół mnie złu. By łagodność nie stała się dla mnie pretekstem do wzruszenia ramionami wobec ludzkiej krzywdy.

 

 

I Tydzień Adwentu Czwartek

 

Wyrozumiałość

 

 

Witaj Miłośniku Łagodności

 


Nazwałem Cię tak bo myślę, że po wczorajszym liście zapragnąłeś zdobyć cnotę, którą starałem się Ci przybliżyć. Łagodność, miarkująca w nas uczucie gniewu i nie pozwalająca nam na kierowanie się nim, to rzeczywiście cnota ze wszech miar godna pożądania. Bo człowiek dający ponosić się uczuciu gniewu, jest jak statek bez sternika. Nigdy nie wiadomo, dokąd go te fale poniosą.

Obiecałem Ci, że dziś napiszę więcej o podobnej cnocie: o wyrozumiałości. Wiesz jaka jest między nimi różnica? Jak łagodność pomaga opanować uczucie gniewu, tak wyrozumiałość miarkuje działanie człowieka w słusznym wymierzaniu kary.

Z tą koniecznością często spotykają się rodzice czy wychowawcy. Ale nie tylko. Właściwie każdy z nas spotyka się z jakimś złem, na które powinien jakoś zareagować. Wyrozumiałość, bliska także umiarkowaniu i sprawiedliwości, pozwala wymierzać karę w taki sposób, aby przyniosła dobro. Taki właściwie zawsze powinien być sens karania: przynoszenie dobra. Zarówno temu, który zawinił, jak i społeczności, w której żyje. Jeśli nie weźmie się tego pod uwagę, wymierzanie kary zamienia się w zemstę.

Szkolna wycieczka. Młodzi wyrwawszy się spod opieki rodziców postanowili trochę poużywać. Wypili, zrobiło się zbyt głośno i zostali przyłapani. Można wyciągnąć wobec nich wszystkie przewidziane szkolnym regulaminem konsekwencje. I tak trzeba będzie zrobić, gdy uważają, że nic się nie stało. Dla ich dobra. Ale gdy stoją ze spuszczonymi głowami, gdy obiecują poprawę, gdy w ich oczach widzisz rezygnację, wtedy coś ci podpowiada, że w tym wypadku większym dobrem będzie, jeśli nie nadasz sprawie rozgłosu.

Podobnie jest w codziennym życiu. Jasne, nieraz trzeba karać. Ale ludzie mają prawo do popełniania błędów. Nie wszystko i nie zawsze trzeba im wypominać. Nie z wszystkiego trzeba „wyciągać konsekwencje”. Często przymknięcie oka na ludzie słabości przynosi o wiele więcej dobra, niż roztrząsanie drobiazgów. A gdy w grę wchodzą rzeczy wielkie, wyrozumiałość – gdy uznajesz że tak będzie lepiej - może przyoblec się w płaszcz wybaczającego miłosierdzia.

Gdzie tkwi pułapka? Jak zwykle w niedomiarze i nadmiarze. Prawdziwa cnota leży pośrodku. Gdy brakuje wyrozumiałości pojawia się, spokrewnione ze wspomnianą wczoraj zawziętością, okrucieństwo. Zbyt surowa kara rodzi gorycz, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Te mogą zamienić się zbiegiem czasu w pragnienie odwetu. W konsekwencji zbyt surowa kara niczego nie naprawia, a tylko nakręca spiralę niechęci i nienawiści.

Ale istnieje i drugie niebezpieczeństwo. Zbyt wielka wyrozumiałość zamienia się w pobłażliwość. Czasem taka postawa wynika z lenistwa, czasem ze strachu przed narażeniem się, czasem z głupoty. Jej skutek jest jednak zawsze ten sam: winni żyją w poczuciu bezkarności, a zło panoszy się coraz bardziej.

Chyba tej właśnie pułapki nie ustrzegła się dzisiejsza polska szkoła. Obawiając się – słusznie – nakręcającego spiralę nienawiści okrucieństwa, pogrążyła się w demoralizującej pobłażliwości.
Trochę to smutne. Ale jako chrześcijanie nie musimy załamywać rąk. Przecież dobro zwycięży.

Twój Oby Nie Walczący z Wiatrakami

 

 

 

 

 

Modlitwa


Czytając Ewangelię wiele razy widziałem, Panie, Twoją wyrozumiałość dla słabych ludzi. Nie zmieniłeś swoich postanowień wobec zapierającego się Ciebie Piotra, nie rzuciłeś kamieniem w kobietę cudzołożną, nie oburzyłeś się na niewiernego Tomasza. Daj, bym i ja potrafił szybko zapominać ludziom ich ułomności. Ale w tych samych Ewangeliach widziałem też, Panie, jak piętnowałeś obłudę faryzeuszy, wypędziłeś przekupniów ze świątyni i twardo broniłeś swoich racji przed Sanhedrynem. Dodaj mi więc odwagi, bym nie lękał się przeciwstawić złu.

 

 

 

 

 

 

I Tydzień Adwentu Piątek

 

Wstrzemięźliwość

 

 

Witaj Wyrozumiały i Łagodny

 


Dziwi Cię moje przywitanie? Myślę, że ostatnio odkryłeś te cnoty dla siebie. Odkryłeś, że jakoś już w Tobie są. Być może minie jeszcze trochę czasu, zanim uda Ci się w pełni wprowadzić je w życie. Wiem, bo sam jestem dopiero w drodze. Ale wiem też, że kogo raz urzekły swym pięknem, ten nie tak łatwo myśl o nich porzuci.

Dziś chciałbym przedstawić Ci kolejną cnotę. Związaną już wyraźniej z umiarkowaniem. Nie zauważyłeś? Pokora, wyrozumiałość, łagodność to cnoty częściej kojarzone z umiarkowaniem niż z roztropnością. Właśnie do umiarkowania powoli zmierzamy w swoich rozważaniach. Więc dziś chciałbym parę słów poświęcić wstrzemięźliwości.

Jest to cnota, która pozwala zachować zdrowy umiar w kwestii jedzenia i picia. Niby jest to sprawa oczywista. Jednak i w tej dziedzinie sporo mamy nieporządków.

Truizmem jest stwierdzenie, że jeść trzeba. Tak samo jak trzeba mieć w co się ubrać i mieć dach nad głową. Zdarza się jednak, że sprawa stawiana jest do góry nogami. Konsumpcja staje się celem samym w sobie: człowiek nie je, by żyć, ale żyje, by jeść. Nie dotyczy to zresztą tylko pokarmu, ale wszelkich dóbr tego świata. Na pewno widzisz, jak w ten sposób traktuje się dobra materialne, zabawę czy nawet turystykę. Właśnie przed odwróceniem celów ma nas chronić cnota wstrzemięźliwości.

Świat nie rozumie dziś postu. Traktuje go jak dziwną samotresurę. A tymczasem pozwala on dostrzec więcej, szerzej i głębiej. Już choćby to, że pomaga lepiej zrozumieć tych, którzy na co dzień cierpią niedostatek. Gdy dodać do tego możliwość ofiarowania go za innych...

Gdzie więc grzech przeciwny tej cnocie? Dobrze, już wiesz. W niedomiarze i nadmiarze. Z niedomiarem wstrzemięźliwości mamy do czynienia, gdy ktoś je za dużo lub zbytnio dba o smak spożywanych potraw. Mówimy wtedy o obżarstwie i łakomstwie. Z nadmiarem... To dziwna sprawa. Zobacz. Dziś wielu jest takich, którzy próbują ograniczyć jedzenie nie z troski o umiar, ale z pragnienia posiadania pięknej, szczupłej sylwetki. To też swoista konsumpcja. Nic w niej złego. Ale staje się niebezpieczna, gdy zaczyna szkodzić zdrowiu.

No i jeszcze jedno. Najważniejsze. Wstrzemięźliwość chroni przed nadużywaniem alkoholu. To trudna sprawa. Bo zobacz: narkotyki zawsze są złe (nie mówię o używaniu ich w leczeniu), kawa tylko w ekstremalnych przypadkach (gdy wyraźnie komuś szkodzi). Z alkoholem problem polega na tym, że zły staje się wtedy, gdy się go nadużyje. A granica między użyciem a nadużyciem bywa płynna.

Zwróć uwagę, że nadużyć alkoholu można w dwojaki sposób: przez wypicie zbyt dużo i przez picie zbyt częste (najgorzej gdy występuje i jedno, i drugie). Dodatkowym problemem jest, że pijący nie zauważają, kiedy pojawia się u nich problem. Cnota wstrzemięźliwości jest w tym wypadku bardzo przydatna. Pomoże zrezygnować z picia, gdy daleko jeszcze do zła.

Coś przez to stracisz? Wbrew panującej dziś modzie wcale nie musisz wszystkiego w życiu spróbować. Zauważ, że wygłaszający takie opinie najczęściej nie poznali życia zakonnego, więzienia, bezdomności i wielu innych. Ty, jeśli chcesz podążać ścieżką cnoty, z pogodą ducha powściągaj swoje nieuporządkowane pragnienia.

Twój zadziwiony mądrością ascetów Przewodnik po Ścieżkach Cnoty

 

 

 

 

 

Modlitwa


Zanim rozpocząłeś, Panie Jezu, swoje nauczanie, udałeś się na pustynię. Nie wiem, czy mogę tak powiedzieć, ale wydaje mi się, ze wróciłeś z niej mocniejszy. Bo zmierzyłeś się ze swoim głodem i pragnieniem. Bo odrzuciłeś szatańskie pokusy. Dodaj mi odwagi, bym nie stronił od postu. By post pomógł mi zrozumieć tych, którzy każdego dnia cierpią różnorakie niedostatki. By stał się dla mnie orężem w walce o duchowy wzrost i zbawienie innych...

 

 

 

 

I Tydzień Adwentu Sobota

 

Czystość i wstydliwość

 

 

Witaj Zadziwiony Pięknem Cnót

 


Pisałem Ci wczoraj o wstrzemięźliwości. To cnota, która coraz częściej popada w niełaskę. Użycie już dawno stało się dla wielu miernikiem szczęścia, a o poście nie chcą nawet słyszeć. Ty wiesz, że nie jest istotne to, co modne, ale co prawe, dobre i szlachetne. Dlatego rozumiesz, że wstrzemięźliwość to dobra droga. Dziś chciałbym napisać Ci o cnocie równie często wyśmiewanej, a chyba jeszcze ważniejszej. O czystości.

Nie jest prawdą, jakoby seksualność była czymś złym. Stwórca tak, a nie inaczej stworzył człowieka i odpowiednio go wyposażył. Cały problem polega na tym, by umieć z tego daru dobrze korzystać. A dobrze znaczy umiarkowanie.

Przesadzam? Nie. Wino rozwesela serce człowieka, rozpędza smutek. Ale użyte w nadmiarze powoduje nowe problemy. Dobra materialne są człowiekowi potrzebne, ale nadmierne ich pożądanie prowadzi do wielu grzechów. Podobnie jest z seksualnością. Używana w sposób umiarkowany służy przekazywaniu życia i okazywaniu miłości współmałżonkowi. Gdy jednak zaczyna się z niej korzystać nieumiarkowanie, może wzniecić pożar, który nie zgaśnie, aż wszystkiego nie wypali.

W umiarkowanym podejściu do spraw seksualności pomaga właśnie cnota czystości i związana z nią cnota wstydliwości. Wiesz co wydaje mi się w czystości najpiękniejsze? To, że pozwala w drugim człowieku dostrzec osobę, a nie rzecz, przedmiot użycia. Im dłużej żyję, tym bardziej jestem tym zafascynowany. Człowiek to niesamowite bogactwo. Myśli, uczuć, wspomnień. Nawet z pozoru najgłupszy ma coś do powiedzenia. Kiedy patrzę na niego w sposób czysty, odkrywam w nim bogactwo. Kiedy dostrzegam głównie ciało, wszystko inne tracę.

Napisałem, że z cnotą czystości związana jest wstydliwość. Chroni ona człowieka przed tym, co go hańbi, co mogłoby przynieść mu ujmę. Pomaga uciec przed potraktowaniem jak przedmiot. Zauważ, że nagość sama w sobie nie powoduje zawstydzenia. Powodują je czyjeś oczy. Dokładnie: uświadomienie sobie, że ktoś może patrzyć w sposób, który poniży. Dlatego nie wstydzi się nagości małe dziecko. Bo jeszcze nie wie, że można źle patrzyć. I nie wstydzi się człowiek u lekarza. Bo wie, że ten uszanuje jego godność. Wstydzimy się, gdy obawiamy się tego złego spojrzenia. Nie ma więc powodu, by wstydliwość odstawić do lamusa. Tak długo, dopóki wszyscy nie będziemy czyści jak aniołowie...

Na koniec chciałbym Ci przypomnieć piękne słowa naszego Mistrza i Pana, Jezusa Chrystusa: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Zawsze czytając je zastanawiałem się, co wspólnego ma czyste serce z oczami. A mieć musi, bo błogosławieństwa od strony literackiej są skonstruowane na zasadzie paraleli. Aż kiedyś zrozumiałem. Człowiek o czystym sercu więcej widzi. Dostrzegając w bliźnim człowieka, a nie rzecz (o czym pisałem wyżej) zasługuje, by zobaczyć samego Boga.

Życzę Ci dziś, byś miał takie właśnie spojrzenie. Jasne, ufne i czyste. I by kiedyś Twoim oczom ukazał się sam Bóg.

Twój dobrze ci życzący Przewodnik

PS. Dziś znów nie pouczyłem Cię o grzechach przeciwnych czystości. Dziś akurat tych, które spowodowane są przez jej brak, a nie nadmiar. Wybacz. Ale nie chciałem pisaniem o rzeczach brudnych zbrukać tego, co napisałem o czystości. Przy tej cnocie wydawało mi się to niestosowne.

 

 

 

 

 

Modlitwa


Bardzo Cię proszę Panie, byś dał mi czyste spojrzenie. Chcę dostrzegać w człowieku człowieka. Jego myśli, jego uczucia, jego radość, marzenia, troski i niepokoje. Daj mi dostrzegać nie tylko co powiedział, ale co chciał powiedzieć. Daj mi zobaczyć jego czyste intencje. I spraw Jezu w swoim wielkim miłosierdziu, bym kiedyś mógł zobaczyć Ojca. Twarzą w twarz.

 

 

 

 

2. Niedziela Adwentu

 

Umiarkowanie

 

 

 

 

 

By żądz moc móc... opanować


ks. Tomasz Jaklewicz

I wespół w zespół, by żądz moc móc wzmóc” – to mógłby być hymn specjalistów potężnego przemysłu reklamowego. Im większa moc żądz, tym łatwiej stać się ich niewolnikiem. Cnota umiarkowania bierze w cugle pożądania. Uczy wolności. Warto pożądać tej cnoty.

„Nic ponad miarę”, „panuj nad namiętnością”, „używaj z umiarem” – takie między innymi napisy znajdowały się w świątyni w Delfach. Mądrzy Grecy cenili sobie umiarkowanie. Sokrates uznawał je za fundament każdej cnoty. Umiarkowanym określano człowieka, który jest panem samego siebie. Arystoteles pisał, że człowiek umiarkowany pożąda rzeczy, których powinien pożądać, ale w odpowiedni sposób, w odpowiednim miejscu i czasie. Człowiek nie powinien cierpieć, gdy nie doświadcza przyjemności. Jednym z najważniejszych pojęć etyki Arystotelesa był tzw. złoty środek lub właściwa miara. Coś z tego ideału przeniknęło nawet do greckiej architektury. Wszystko jest na swoim miejscu i takie jak być powinno – z umiarem, bez żadnej przesady. Może dlatego nawet dziś z ruin greckich świątyń emanuje pokój i dostojeństwo.

Św. Paweł pisze w Liście do Galatów o owocach Ducha, które przeciwstawia owocom ciała (5,23). Jako ostatni z nich wymienia umiarkowanie. Na innym miejscu Apostoł porównuje chrześcijanina do sportowca: „Każdy zawodnik podejmuje wiele wyrzeczeń. Tamci, by zdobyć wieniec zniszczalny, my – niezniszczalny. Ja biegnę, ale nie tak, jakbym nie znał mety, i nie wymachuję bezładnie pięściami, ale biorę je w karby i opanowuję swoje ciało” (1 Kor 9,25–27).

Cnota umiarkowania, zwana też wstrzemięźliwością, dotyczy w pierwszym rzędzie panowania nad tymi siłami w człowieku, które mają za zadanie zachowanie życia (głód pokarmu, napoju, instynkt seksualny). Człowiek umiarkowany nie odrzuca tych cielesnych potrzeb, ale zaspokaja je w sposób rozumny i odpowiedzialny. Cnota umiarkowania nie oznacza przekreślenia cielesnej przyjemności. Smakowite potrawy czy napoje, udane życie seksualne małżonków – są także darami Boga. Zło zaczyna się wtedy, kiedy przyjemność staje się celem samym w sobie, kiedy jest głównym motywem działania.

Umiarkowanie dotyczy opanowania nie tylko „klasycznych” żądz (jedzenie, picie, seks), ale również pożądania wszelkich dóbr materialnych lub emocji biorących górę nad rozsądkiem. Ludzie uzależniają się od różnych rzeczy. Telewizja, gry komputerowe, internet, muzyka, dyskoteki, praca, kariera, sława, samochód, pieniądze – listę można by ciągnąć w nieskończoność. To wszystko rzeczy, które, używane z umiarem, mogą człowieka ubogacać i rozwijać. Kiedy zabraknie właściwej miary, stają się powodem zniewolenia.

Katechizm Kościoła Katolickiego podaje taką definicję: „Umiarkowanie jest cnotą moralną, która pozwala opanować dążenie do przyjemności i zapewnia równowagę w używaniu dóbr stworzonych. Zapewnia panowanie woli nad popędami i utrzymuje pragnienia w granicach uczciwości”.

Wady przeciwne cnocie umiarkowania to z jednej strony wszelkie formy egoistycznego dogadzania swojemu ciału – nieczystość, uzależnienia, chciwość. Nieumiarkowanie panuje dzisiaj zwłaszcza w dziedzinie seksualności. Ludzie odrzucili wstyd, naturalną ochronę tej delikatnej ludzkiej sfery. Wychowanie do opanowania w tej dziedzinie jest palącym problemem naszych czasów. Oczywiście przesada w drugą stronę również się zdarza. Będą to wszelkie postawy pogardy dla ciała, materii, przyjemności – przesadna asceza, odbierająca radość życia. Cnota – jak zwykle – jest w środku, pomiędzy tymi skrajnościami.

Umiarkowanie pokazuje drogę do wewnętrznej wolności człowieka. Jest konsekwencją uznania prymatu ducha nad ciałem. Św. Paweł stwierdza: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie poddam się w niewolę” (1 Kor 6,12).

Dla chrześcijanina umiarkowanie jest owocem nie tylko własnej pracy nad sobą. Jest to również sposób życia w Chrystusie, dzieło Ducha Świętego. Umiarkowanie jest nieustannym przechodzeniem od „człowieka cielesnego” do „człowieka duchowego, nowego”. Jest to sposób wypełnienia błogosławieństw Jezusowych: „Błogosławieni ubodzy w duchu… i Błogosławieni czystego serca…”. Sercem wolnym i czystym można oglądać Boga.

 

 

Sława? Jakie to nudne!


Marcin Jakimowicz

Zwyciężała konkurs za konkursem, telewizyjną „Szansę na sukces”, festiwal debiutów w Opolu, zabiegało o nią Ich Troje, a ona... zaszyła się w czterech ścianach pokoju. Dlaczego?

 

 

Viola Brzezińska

Viola Brzezińska, fot. Józef Wolny

 


Młodziutka Viola Brzezińska mieszkała w Giżycku. Przez okna patrzyła na rozległy Niegocin. Gdy chodziła do liceum, wychowawczyni oznajmiła kiedyś klasie: – Za kilka dni pojedziemy do Warszawy na jakiś musical. Grają „Skrzypka na dachu” i „Metro”. Co wybieracie? – „Metro” – krzyknęła głosem nieznoszącym sprzeciwu niewysoka brunetka. Klasa nie miała nic do powiedzenia. Posłusznie obejrzała słynny spektakl Józefowicza i Stokłosy. Viola była zachwycona.

„Metro” za spodnie

– Od tamtej pory kombinowałam, jakby tu zobaczyć musical jeszcze kilka razy. Zaprzyjaźniłam się z giżyckim Orbisem. Rozwieszałam ogłoszenia w szkołach, organizowałam grupę, a oni udostępniali nam autokar. Pewnego razu, gdy zabrakło chętnych, by mieć na bilet… sprzedałam swoje dżinsy.

Viola była zdeterminowana. Co miesiąc jeździła z rodzinnego Giżycka do Warszawy na lekcje śpiewu. Udzielała ich sama Elżbieta Zapędowska, znana przede wszystkim jako wymagająca jurorka telewizyjnego „Idola”. Gdy dziewczyna przyjechała do niej po raz pierwszy, powiedziała: – Po maturze przyjedź do Warszawy, a ja ci pomogę. Dotrzymała słowa.

To, co wydarzyło się później, przeszło najśmielsze oczekiwania młodej wokalistki. Gdy na zajęciach emisji głosu zaśpiewała: „Litanię”, Elżbieta Zapędowska bez wahania umówiła ją na spotkanie z twórcami musicalu. Januszowie Józefowicz i Skokłosa z miejsca przyjęli ją… do „Metra”. Viola zaczęła śpiewać w ukochanym musicalu. Przez kilka lat grała w nim główną rolę. Niedługo potem wygrała dwa wielkie muzyczne konkursy: popularną telewizyjną „Szansę na sukces” i koncert debiutów w Opolu. Muzyczna scena stanęła przed nią otworem, mogła przebierać w bardzo intratnych propozycjach. Ku zaskoczeniu ludzi z branży zaczęła odrzucać ofertę za ofertą. Nie przyjęła zaproszenia do grupy Ich Troje. A przecież za propozycjami stały wielkie pieniądze i coś, co młodą Violę przyciągało jak magnes: sława.

– Coś we mnie pękło. Całe życie marzyłam o zrobieniu kariery, ale gdy w końcu zrealizował się scenariusz marzeń, sława zaczęła mi bardzo dokuczać. Rozgadana Viola – dusza towarzystwa, znana ze swego radosnego usposobienia – po wygraniu koncertu w Opolu... zaszyła się w domu. Z nieba lał się żar, a ona nie wychodziła nawet nad pobliskie jezioro.

Proszę ściągnąć koszulkę

– Myślę, że to jest tak: zawsze na początku o czymś marzysz i myślisz, że jeśli to osiągniesz, będziesz bardzo, bardzo szczęśliwy. Ale gdy w końcu to otrzymujesz, Pan Bóg podchodzi do ciebie i mówi: „masz”, to ze zdziwieniem zauważasz: Kurcze, to nie tak miało wyglądać! Ilu ludzi myśli: gdybym miał dużo kasy, to dopiero byłbym szczęśliwy. Guzik prawda! Doświadczyłam tego na własnej skórze, spróbowałam i… uciekłam.
Kiedyś Viola wzięła udział w castingu – marzeniu wielu młodych dziewczyn. Miała sesję zdjęciową. Wyglądało niewinnie: zwykła reklamówka soków. Ale gdy kobieta, która robiła zdjęcia, nagle powiedziała: No dobra, a teraz proszę zdjąć koszulkę, Viola rzuciła tylko krótko: Do widzenia!

Kurcze, to nie tak miało wyglądać!

– Będąc na świeczniku, bardzo łatwo wejść w rzeczy podejrzane. Często nawet nie wiesz, w co się ładujesz. Rezygnuję z ceny rozebrania się w jakimś szmatławcu za cenę szczęścia. Jestem szczęśliwa w tym, co robię, a byłam nieszczęśliwa, śpiewając dla setek tysięcy ludzi. Pan Bóg otworzył mi serce na rzeczywistość, przy której śpiewanie w „Metrze” było tylko malutką niespodzianką. Otworzył przede mną całe niebo. Chcę o tym opowiedzieć piosenkami – uśmiecha się dzisiaj.

Zapytana o to, czy nie żałuje, że nie skorzystała z wielu intratnych propozycji, kręci głową: – Nie, Pan Bóg mi cały czas błogosławi. Nie narzekam na brak pieniędzy. Widzę też, że bycie gwiazdą wiąże się często z wielkim nieszczęściem w życiu osobistym. Jasne, to nie jest reguła, ale tak jest zazwyczaj. Po Opolu i „Szansie na sukces” bardzo źle się czułam. Wszyscy podchodzili do i klepali mnie po plecach. Cała ta otoczka show-biznesu rozczarowała. Przestałam być zachłanna.

 

 

 

 

Nie bądź osioł


Franciszek Kucharczak

Nieumiarkowanie jest śmiertelnie niebezpieczne. Z powodu braku umiaru można umrzeć z głodu, jak się to przydarzyło pewnemu osiołkowi, któremu w żłoby dano. Bydlątko chciało mieć wszystko naraz, zarówno owies, jak i siano.

Osiołek przekonał się, że nie można mieć wszystkiego, ale było to przekonanie pośmiertne. Lepiej, żebyśmy nauki na własnych błędach nie doprowadzali do takich skrajności. Uczmy się na błędach osiołka, który dziś już wie, że bez posiadania dwu pysków nie można skonsumować jednocześnie zawartości dwu żłobów. Można, owszem, pokusić się o operację chirurgiczną, która by temu zaradziła, ale wówczas osiołek musiałby znosić szyderstwa kolegów i koleżanek z powodu swego wyglądu.

Osiołek pozostanie osiołkiem i tak jest dobrze. Żadną miarą nie może stać się ani mrówką, ani też słoniem, choćby nawet bardzo chciał. I nic nie zmieni tu fakt, że czuje się słoniem lub ubiera się jak mrówka. Każdy powinien zadowolić się tym, co ma i co realnie może mieć, o ile jest to do osiągnięcia przyzwoitymi środkami.

Temu właśnie służy umiarkowanie. Ono jest jak najbardziej w interesie konsumenta. Kto bowiem koniecznie musi być jednocześnie i czarnym, i białym, kobietą i mężczyzną, dorosłym i dzieckiem, ostatecznie zostaje Michaelem Jacksonem. Przy czym chodzi raczej o jego wygląd niż o głos i kasę.

 

 

II Tydzień Adwentu Poniedziałek

 

Pietyzm

 

 

Witaj Miłośniku Cnoty

 


Śmiejesz się? No tak. Nazwałem Cię dziś filaretą. Brzmi to może trochę po Mickiewiczowsku, ale czyż nie jest prawdą? Czy powoli nie odkrywa się przed Tobą przestrzeń dobra? Nie wiem, jakim byłeś człowiekiem. Ale wiem, że wielu nie widzi wolności poza wyborem między nudnym dobrem a ciekawym złem. Ja mam nadzieję, że przez ten tydzień zobaczyłeś (o ile nie wiedziałeś tego wcześniej), że dobro też potrafi być zróżnicowane i piękne...

Wczoraj pouczono Cię o cnocie umiarkowania. To jedna z cnót kardynalnych, ku której od kilku dni zmierzaliśmy. Dziś chciałbym Ci napisać o cnocie spokrewnionej już z inną cnotą kardynalną, o pietyzmie...

Pietyzm to szacunek i troskliwa ochrona tych osób, z którymi wiążą nas więzy rodzinne. Szczególnie chodzi tu o ojca i matkę. Cnota ta każe traktować rodziców inaczej, niż każdego innego człowieka. Z większą wyrozumiałością, z większą miłością. Bo każdy z nas wiele im zawdzięcza. I dlatego należy im się wdzięczność. Pięknie pisał o tym kiedyś Syrach (4, 12-15):

Synu, wspomagaj swego ojca w starości, nie zasmucaj go w jego życiu. A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość, nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił. Miłosierdzie względem ojca nie pójdzie w zapomnienie, w miejsce grzechów zamieszka u ciebie. W dzień utrapienia wspomni się o tobie, jak szron w piękną pogodę, tak rozpłyną się twoje grzechy.

Pietyzm to cnota, która odnosi się także do Ojczyzny. W jej kulturze wyrośliśmy, posługujemy się jej językiem. Winniśmy pragnąć dla niej dobra i wszelkiej pomyślności. Nie znaczy to, że mamy pogardzać innymi narodami. Ale szanować własny. Jezus też kochał swoją ojczyznę. Zapłakał nad losem Jerozolimy...

No i w końcu cnota ta powinna odnosić się do naszej Matki – Kościoła. Strasznie mnie dziś boli, gdy katolicy krytykują swój Kościół. Nie zrozum mnie źle, nie chodzi mi o to, ze w ogóle to robią. Ale boli mnie, gdy robią to jakby z zewnątrz. A przecież jeśli już krytykują, powinni to zrobić z taką miłością, z jaką czasem trzeba powiedzieć źle o własnych rodzicach.

Chcesz wiedzieć, gdzie w realizowaniu tej cnoty kryją się pułapki? Wiesz już, cnota to ścieżka pośrodku. Zło pojawia się, gdy rodzicom okazuje się za mało szacunku, za mało miłości. Na przykład wtedy, gdy się ich zaniedbuje. Ale przede wszystkim wtedy, gdy się ich krzywdzi. Krzywda wyrządzona rodzicom ma zupełnie inny ciężar, niż takie samo zło wyrządzone komuś obcemu...

No dobrze, a czy można kochać rodziców za bardzo? Ano tak. Gdy jest się w nich ślepo zapatrzonym, bezkrytycznie oddanym, gdy nie chce się widzieć wielkiego zła, które czynią innym. Ale nam, wychowanym przez dzisiejsze czasy, chyba nie zdarza się to zbyt często. Częściej taką bezkrytyczną miłością ludzie obdarzają swoją ojczyznę. Przede wszystkim w tej sprawie widać, jak można wypaczyć pietyzm, jak miłość może być ślepa. Można też oczywiście kochać ojczyznę za mało, nie dbać o jej dobre imię, ale chyba nie ma potrzeby już o tym pisać...

Twój Przewodnik

 

 

 

 

 

Modlitwa


Panie Jezu, posłuszny Ojcu niebieskiemu i swoim ziemskim rodzicom; Ty który płakałeś nad Jerozolimą, a o prześladowanym Kościele powiedziałeś Pawłowi: „Dlaczego mnie prześladujesz: daj, bym umiał mądrze kochać i szanować wszystkich mi bliskich. Moich rodziców, moją Ojczyznę i mój Kościół. Daj, bym zawsze odnosił się do nich z szacunkiem. Ale pozwól też, żebym nie był ślepy na ich wady. Przy okazji też Cię proszę: za moich rodziców, za moją ojczyznę i za Kościół. Daj im tego, czego potrzebują...

 

 

 

 

II Tydzień Adwentu Wtorek

 

Szacunek

 

 

Witaj Poszukiwaczu Dobra

 


Dzisiaj chciałbym Ci powiedzieć o cnocie szacunku. Tak szacunku. Trochę dziwnie brzmi, wiem. Bo wydaje się, że to nie cnota, a jakaś postawa. Ale kiedy uświadomisz sobie, że przecież cnota to stała skłonność do dobra, to już chyba wszystko jasne. Można mieć nawyk okazywania ludziom czci.

Cnota szacunku to okazywanie czci tym, którym się ona należy. Na przykład z racji piastowanego w społeczeństwie czy Kościele stanowiska. Bliska jest więc pietyzmowi. Nie jest to postawa, która dziś ma wzięcie. Zwykliśmy traktować takie osoby z cechującym naszą demokrację lekceważeniem i krytyką. A jednak... To chyba dość ważne. Sam dopiero niedawno to odkryłem. Postaram się Ci wytłumaczyć dlaczego.

Wydaje mi się, że powody są co najmniej dwa. Przede wszystkim człowiek taki w sposób szczególny narażony jest na krytykę. Bo komuś nadepnął na odcisk, komuś czegoś odmówił, podjął decyzję nie po czyjejś myśli. On i tak zazwyczaj sporo takiej krytyki – słusznej czy nie – słyszy. Nie ma co mu niepotrzebnie dokładać okazując brak szacunku. A po drugie, ten człowiek reprezentuje urząd. Jeśli go będziemy lekceważyć, urząd też niebawem będzie lekceważony. A to nie służy dobru ogółu. Jeśli moje przemyślenia wydają Ci się dziwactwem, to zobacz, co się stało z nauczycielami. Tak potrzebny w wychowaniu młodych szacunek, odrobina autorytetu, choćby danego nieco „na zapas”, za to tylko, że są nauczycielami, zostały im odebrane. Trudno przy lekceważeniu ze strony rodziców, zdobyć im autorytet u dzieci. Podobnie jest z lekarzami, policjantami, księżmi...

Jak się nad tym głębiej zastanowić, to cnota szacunku powinna także stanowić o naszym podejściu do każdego człowieka. Tak. Słusznie się domyślasz. Bo każdy człowiek jest Bożym stworzeniem. Co więcej, wielu z nas jest dziećmi Bożymi (broń Boże nie zachęcam do gorszego traktowania nieochrzczonych). Ze względu na Chrystusa, który utożsamia się z maluczkimi tego świata, powinniśmy okazywać szacunek każdemu. Tak. Na wyrost. Na dzień dobry. Nawet człowieka nie znając. Również śmierdzącemu bezdomnemu...

No tak... Nie trzeba chyba specjalnie wyjaśniać, że zło pojawia się, gdy ktoś nie okazuje bliźniemu należnego mu szacunku. Wiesz jednak, że są jeszcze te postawy, w których szacunku, fałszywego szacunku, jest za dużo. Służalczość, uniżoność, schlebianie. Ileż zła, ileż zbrodni dokonało się z powodu hołdowania takim właśnie postawom. A są one jeszcze dodatkowo paskudne przez to, że łączą się z hipokryzją. Gdy sprawujący władzę są otoczeni takimi ludźmi, łatwo popadają w śmieszność.
Ty więc – dziecko Boże – staraj się każdemu człowiekowi okazywać szacunek. Na pewno nic na tym nie stracisz. Za to zasiejesz parę ziaren dobra w świecie. Póki co pozdrawiam serdecznie.

Jak to się w listach pisze – z wyrazami szacunku – Twój Przewodnik

 

 

 

 

 

Modlitwa


Kiedyś wyciągnięto Cię skatowanego i oplutego przed ludzki tłum. Piłat wskazując na Ciebie rzekł: „Oto człowiek”. Stałeś w cierniowej koronie i słuchałeś okrzyków tłumu, który wolał Cezara niż Ciebie. Odkąd takim Cię zobaczyłem, rozumiem, że nie wygląd jest ważny. Zrozumiałem, że w każdym, nawet najbardziej pogardzanym, możesz być Ty. Naucz mnie szanować każdego człowieka ze względu na Ciebie. Ciągle mi o tym przypominaj. Choćby wydawało mi się, że ktoś zupełnie na szacunek nie zasługuje...

 

 

II Tydzień Adwentu Środa

 

Posłuszeństwo

 

 

Witaj Podążający Drogą Cnoty

 


Ostatnio pisałem Ci o pietyzmie i szacunku. To dwie cnoty, które każą nam z czcią odnosić się do innych. Jak pisałem, bywa to dla współczesnych dość trudne, gdyż zwykliśmy takie sprawy traktować po kupiecku: ktoś zasłużył, ja daję. Tymczasem cnoty te polegają na okazywaniu dobra czy czci bezinteresownie. Wymagają, by ciągle pierwszemu wyciągać rękę. Trochę na przekór naszej mentalności. Ale trudność w ich realizacji jest niczym w porównaniu z praktykowaniem cnoty, o której chcę pisać dzisiaj: posłuszeństwa.

Już się najeżyłeś? Doskonale Cię rozumiem. Tego słowa dzisiaj nikt nie lubi. No, może z wyjątkiem tych, którzy domagają się posłuszeństwa dla siebie. Ale to bardzo ważna cnota. Naprawdę. Zwłaszcza jeśli chodzi o wielkie sprawy.

Na czym polega? Posłuszeństwo to cnota usprawniająca wolę w realizacji poleceń zwierzchników. Siłą rzeczy te polecenia nie zawsze nam się podobają. Czasami mogą wydawać się nierozumne, złośliwe. Czasami ranią naszą dumę. Cnota posłuszeństwa pomaga stanąć ponad tymi trudnościami.

Wcale nie zachęcam Cię do ślepego posłuszeństwa. Masz prawo pytać o słuszność takiego czy innego polecenia. Gdy dojdziesz do wniosku, że jest sprzeczne z prawem moralnym, nie powinieneś go spełniać. Podobnie, gdy wykracza poza kompetencje przełożonego lub jest sprzeczne z poleceniem jego zwierzchnika. Ale gdy te okoliczności nie zachodzą, powinieneś z pokorą przyjąć to, co Ci zlecono.

Dlaczego to takie ważne? Najpierw dlatego, że zwierzchnik czasami widzi szerzej. Zwłaszcza jeśli jest nim rodzic zakazujący dziecku takiej czy innej przyjemności. A potem dlatego, że są prace, zadania, do spełnienia których zbyt mało jest ochotników, a które koniecznie trzeba wykonać. Może się zdarzyć, że ktoś musi zrezygnować z urlopu, bo wydarzyła się jakaś awaria i jego fachowa pomoc jest niezbędna. Bywa, że ktoś musi zostać dłużej w pracy, by pozałatwiać jakieś ważne sprawy. To może zrobić ktoś inny? Jasne. Ale ktoś musi. Co byś pomyślał o księdzu, który odmówił swojemu biskupowi przyjęcia funkcji wikarego, uważając, że jest stworzony do wyższych rzeczy? Tak to jest. Ktoś musi wykonywać tę szarą pracę, podejmować się niewdzięcznych zadań. Częste sprzeciwianie się nakazom przełożonych paraliżuje sensowną pracę. A czasem prowadzi do tego, że trudnych i uciążliwych zadań chcąc nie chcąc podejmują się ciągle te same osoby...

Tak, wiem. Ważne też jest, aby przełożeni swoje polecenia wydawali z roztropnością. By ciężary rozdzielali sprawiedliwie oraz brali pod uwagę możliwości i zdolności tych, którymi kierują. Ale to już temat na zupełnie inne rozważanie...

Hmm... Może to zabrzmi nieco dziwnie, ale myślę, że jest też coś takiego, jak posłuszeństwo miłości. Strasznie się rozpisałem, nie chcę, by moje pisanie Cię znużyło, więc tylko to zasygnalizuję. Czasami miłość – w małżeństwie, rodzinie –wymaga, aby zrezygnować z tego, co mi się należy, a w pokorze zgodzić się na to, czego oczekuje ode mnie ktoś mi bliski. Mogę np. nie chcieć wyjechać na wakacje do cioci swojej żony, ale gdy dla niej jest to bardzo ważne, to chyba powinienem umieć ustąpić. W ten sposób jestem posłuszny ślubowaniu, które jej kiedyś złożyłem. Że będę ją kochał aż do śmierci...

Jako chrześcijanin nie mogę zapomnieć o jeszcze jednym posłuszeństwie i jeszcze jednym Przełożonym. O Bogu. Jego prawo, wypisane w naszych sercach, jest zazwyczaj jasne i wydaje mi się słuszne. Wiem dlaczego Pan Bóg domaga się ode mnie dobrego życia. Ale czasem mogę mieć wątpliwości, czy naprawdę niepotrzebnie nie ogranicza mojej wolności, czy zbyt mocno nie ingeruje w moje sprawy. Czasem też może się zdarzyć, że nie umiem się pogodzić z losem, który na mnie dopuścił. Wtedy właśnie potrzeba mi cnoty posłuszeństwa, połączonej z pietyzmem i szacunkiem do Boga. Muszę wtedy wierzyć, że na pewno chce dla mnie dobrze. I powtarzać za Maryją: „Niech mi się stanie według słowa Twego”...

Szukający razem z Tobą

PS. Nie pisałem już o wykroczeniach przeciwko posłuszeństwu, bo – posłuszny cnocie umiarkowania – nie chcę Cię zamęczyć. Zresztą chyba nie ma takiej potrzeby. Swój rozum masz....

 

 

 

Modlitwa


Moje serce jest często wyniosłe. Nie chce stać w karnym szeregu i być jednym z wielu szaraczków pracujących z mozołem dla chwały i sławy nielicznych. Swoją miłością naucz je, Boże, pokory. Spraw, by miało odwagę dla dobra innych zrezygnować z zaszczytów i stać się jak kostka w pięknie ułożonym chodniku. Nikt jej nie zauważa. Ale jak bardzo jest potrzebna, pokazałby jej brak.
Dziękuję Ci też, Panie, że nauczyłeś mnie posłuszeństwa wobec Ciebie swoją miłością. Wiem, że zawsze byłem dla Ciebie ważny i Twoja nauka nie miała w sobie nic z tresury. Dlatego Ci ufam. Jeśli za mało, to ucz mnie dalej każde moje „nie” zamieniać w „tak”...

 

 

 

 

II Tydzień Adwentu Czwartek

 

Wdzięczność

 

 

Witaj Ty, który starasz się kroczyć ścieżką posłuszeństwa wobec Boga

 


Pamiętaj jednak, że nie tylko Bogu powinieneś okazywać posłuszeństwo. Także tym, którzy są Twoimi przełożonymi. Wiem, że to trudne. Ale nie zakładaj z góry, że przełożony chce źle. Miej świadomość, że rzeczy wielkie buduje się dzięki solidarnej współpracy wielu.

Wiem. Ciężko się czytało o tych ostatnich cnotach. Były takie sztywne i niedostępne. Ale przecież bardzo ważne. Dziś o cnocie znacznie cieplejszej. Wdzięczności.

Jest ona odpowiedzią na doświadczane dobro. Z cnotą wdzięczności mamy do czynienia wtedy, gdy jest to stała dyspozycja. Czyli gdy ktoś łatwo dostrzega wyświadczane mu dobro i szuka sposobu, aby odpłacić tym samym.

Myślę, że to ważna cnota. Przeciwstawia się bowiem postawie głoszącej, że wszystko mi się należy. Sprawia, że stosunki międzyludzkie stają się przyjaźniejsze. Widzę to czasem na ulicy, kiedy w samochodowym korku jakiś kierowca pozwala mi wjechać przed siebie. Doświadczam tego wracając z zakupów, gdy jakiś młodzieniec widzą,c że jestem obładowany otwiera mi drzwi z klatki schodowej. Od razu w sercu robi się pogodniej.

Domyślasz się oczywiście, że czymś przeciwnym do wdzięczności jest niewdzięczność. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Bo może się zdarzyć, że ktoś po prostu nie poczuwa się do konieczności odpłacenia dobrem za dobro. Może się zdarzyć, że ktoś tylko nie okaże na zewnątrz wdzięczności, bo czuje się niezręcznie, ale w sercu jest zadowolony. Ale bywa też, że ktoś odpłaca złem za dobro. Albo gani za otrzymane dobrodziejstwo, dopatrując się w nim podstępu czy zła. Wtedy niewdzięczność staje się poważniejszym złem...

Czy można grzeszyć nadmiarem wdzięczności? Trochę trudno to sobie wyobrazić. A jednak. Choćby wtedy, gdy kalkuluje się, co można na tej wdzięczności dodatkowo zyskać...

Ty miej zawsze czyste serce. Odpłacaj dobrem za dobro i nie doszukuj się w swoich dobrodziejach ukrytych, podłych intencji. Ciągle pamiętaj o słowach Jezusa: „Błogosławieni czystego serca”....

 

 

 

 

 

Modlitwa


Wszystko co mam, Panie Jezu, zawdzięczam Tobie. Ty powołałeś mnie do istnienia. Ty odkupiłeś mnie swoją krwią. Ty uświęcasz mnie, gdy do Ciebie przychodzę. A oprócz tego dałeś mi szczęśliwe życie, wspaniałych przyjaciół i kolorowy świat wokół. Bo jest kolorowy nawet wtedy, gdy tak jak dziś kłębią się na niebie ciężkie chmury. Dziękuję Ci. Wiem, że czasem moje słowa niewiele znaczą. Dlatego proszę, przypominając sobie słowa starej piosenki, naucz mnie dziękować Ci swoim życiem...

 

 

II Tydzień Adwentu Piątek

 

Hojność

 

 

Witaj, który rozumiesz, że dobrze jest za dobro odpłacać dobrem

 


Gdyby człowiek umiał dorastać do tych wielkich ideałów, o których piszę, świat byłby na pewno lepszy. Ale wydaje mi się, że to nie ludzka słabość jest najgorsza, ale zła wola. To właśnie pogarda dla dobra i świadomy wybór zła są chyba większym problemem. Jak zmienić ludzkie serca? Jak je otworzyć? Nie wiem. Czasami mam kłopoty z własnym. Myślę, że to był największy problem nauczającego Jezusa. Mógł zamienić wodę w wino, nakarmić rzesze na pustyni, chodzić po wodzie i rozkazywać demonom. I choć kruszył też ludzką zatwardziałość, serce człowieka było jedyną siłą, która mogła Mu się przeciwstawić.

Dlaczego o tym piszę? Bo myślę, że pisząc o cnocie hojności nie sposób problemu ludzkiego zaślepienia pominąć. Zakochać się w hojności może tylko człowiek, który idzie nieco pod prąd przyjętej od wieków w społeczeństwach zasadzie, że trzeba o siebie dbać. Ale po kolei.

Hojnym jest człowiek, który chętnie daje innym to, co sam ma. Cnota hojności polega więc na stałej skłonności do chętnego i obfitego, ale rozsądnego szafowania posiadanymi dobrami materialnymi wbrew żądzy posiadania.

Uff. Skomplikowana definicja. Najpierw zauważ więc, że hojność domaga się powściągnięcia pragnienia posiadania. Problem w tym, że posiadać musimy. Bez tego nie da się żyć. Co więcej, jeśli będziemy mieli trochę więcej, na dłużej zapewnimy sobie spokojny byt. Trudno więc czasem nawet największemu bogaczowi wytłumaczyć, że jego zabieganie o zdobycie jak największej ilości dóbr materialnych jest przesadne. Tu trzeba właśnie owego nieco innego spojrzenia. Zaufania Bogu – i po trosze bliźnim – że jeśli ja dziś chętnie dzielę się moim, to kiedyś ktoś zatroszczy się także o to, by i dla mnie nie zabrakło.
Zobacz też, że cnota hojności każe posiadanymi dobrami materialnymi dzielić się rozsądnie. Kłania się tu cnota roztropności. Nie jest dobrem lekkomyślne rozdanie wszystkiego. Trzeba umieć przewidywać, ile można dać drugiemu człowiekowi, by samemu nie popaść w tarapaty. Trzeba postępować... tak, tak, z umiarkowaniem. Doskonale teraz widać, jak wszystkie cnoty ze sobą się łączą...

Idąc drogą cnoty, trzeba unikać skrajności. A więc nadmiernego przywiązania do dóbr materialnych z jednej strony, a zbyt lekkiego ich traktowania z drugiej. W pierwszym przypadku mówimy o skąpstwie, w drugim o marnotrawstwie, rozrzutności.

Jak się nad tym głębiej zastanowić, skąpstwo może mieć dwa wymiary. Pierwszy z nich to chciwość. Wyraża się ona w nadmiernym pragnieniu zdobywania bogactwa. Można nie mieć nic, a jednak chciwością grzeszyć. Wtedy nie liczy się ludzka krzywda, łzy, a często nawet przyjaźń. Na drugim biegunie jest skąpstwo. Ono przejawia się w gromadzeniu dla siebie w nadmiernej ilości dóbr, ze szkodą dla innych. Na przykład kiedy niszczy się jakieś produkty, by utrzymać ich wysoką cenę...

Pamiętasz filmy o poszukiwaniu skarbów? Prawie zawsze kończą się sceną kłótni o ich podział. Nawet gdy skarb jest tak wielki, że pojedynczy człowiek nie jest w stanie zagarnąć go dla siebie. Wiem, że to tylko filmy. Ale zastanawiam się, co takiego ma w sobie posiadanie, że tak ludzi zaślepia?

Nadmierna hojność – czyli rozrzutność – też nie jest dobra. Mamy z nią do czynienia wtedy, gdy człowiek nie bierze pod uwagę swoich przyszłych potrzeb, swojej rodziny czy – pewnych wypadkach - całego społeczeństwa. Chcesz przykładów? Tak więc można kupić drogi samochód nie myśląc, że w przyszłości nie stać będzie na jego utrzymanie. Można kupić dziecku kolejną piękną kurteczkę, a zapomnieć, ze mąż od dawna potrzebuje nowych butów. Można w końcu poniechać skupu makulatury, a wycinać na potęgę lasy.... Marnotrawstwo niejedno ma imię...

Napisałem, że dzieląc się swoim bogactwem, trzeba roztropnie przywidywać, ile można dać drugiemu, by samemu nie popaść w tarapaty. Jednego wtedy nie dopowiedziałem. Otóż może się zdarzyć, że ktoś rozdaje naprawdę wszystko. Jak święty Franciszek. Nie nazwałbym jednak go rozrzutnym. Tacy ludzie swoją nadzieję składają w Bogu. Ufają, że On da im czego potrzebują, a w ostateczności także skarb największy – życie wieczne. To też jest pewna swoista roztropność. Roztropność świętości, której Ci z całego serca życzę.

Twój dziś nieco rozgadany Przewodnik

 

Modlitwa


Panie Jezu. Tak bardzo gonię za dobrami materialnymi. Ty wiesz, że ich potrzebuję. Chcę spokojnie i wygodnie żyć. Chcę nie martwić się zbytnio o jutrzejszy dzień. Ale czasem te dobra przysłaniają mi Ciebie. Otwórz, proszę, moją rękę, by podzieliła się z innymi bogactwem. Wtedy na nowo, w uśmiechniętej twarzy biedaka i swoim rozradowanym sercu, znowu Cię zobaczę...

 

 

II Tydzień Adwentu Sobota

 

Prawdomówność

 

 

Witaj hojny szafarzu dóbr

 


Przesadzam? Oczywiście. Wiem, że jeśli nie posiadłeś tej cnoty wcześniej, nie nabyłeś jej też przez jeden dzień. Ja jednak mam nadzieję, że moje wczorajsze pisanie nie było Ci potrzebne, bo już dawno odkryłeś, jaką radość przynosi dawanie.

Masz wrażenie, że nie jestem zbyt szczery w moim zaufaniu do Twojej cnotliwości? Racja. W sumie piszę do Ciebie zupełnie Cię nie znając. Ale nawet gdybym znał, chyba wolałbyś usłyszeć ode mnie coś miłego, niż narzekanie jaki to jesteś zły. Jak to się ma do prawdy? Nie wiem. Ale czy zawsze trzeba drugiemu człowiekowi mówić rzeczy przykre? Masz rację. Szukam pretekstu, byśmy zastanowili się krótko nad prawdomównością. O tej właśnie cnocie chciałbym dziś parę słów napisać.

Prawdomówność to cnota, która skłania i uzdalnia do mówienia prawdy z uwzględnieniem tego gdzie, kiedy i jak należy ją mówić. Tak, z uwzględnieniem okoliczności. Nie zawsze mówienie prawdy jest dobre. W posługiwaniu się nią trzeba roztropności. I – o czym tez nie wolno zapomnieć – miłości.
Cnota prawdomówności ma bronić prawdy, a nie wspierać czyjąś zbytnią wylewność czy gadatliwość. Są sytuacje, w których należy zachować milczenie. Bo każdy człowiek ma prawo do swoich tajemnic. Czasem przypadkiem dowiaduję się o czyichś sprawach. Nie powinienem ich bez ważnej przyczyny rozgłaszać. Czasem obiecałem komuś dyskrecję. Powinienem tajemnicy dochować. Zwłaszcza, jeśli wiedza o kimś wiąże się z zawodem, który wykonuję. A czasem, gdy sytuacja mnie do tego zmusza, powinienem powiedzieć nieprawdę. Oburzasz się? Niepotrzebnie. Gdy w grę wchodzi życie niewinnego człowieka poszukiwanego przez bandziorów, nie powinieneś się zastanawiać. Prawda o miejscu schronienia ofiary, złoczyńcy się nie należy. Bo chce ją źle wykorzystać.

Chciałbym Cię jeszcze uczulić na jedną sprawę. Nigdy nie używaj prawdy jako maczugi do zranienia swoich bliźnich. Komuś, kto ma zbyt duży nos, nie musisz tego ciągle przypominać. Osobie zbyt porywczej nie musisz ciągle zwracać uwagi. To tylko rani, a niczego dobrego nie wnosi. Lepiej zwróć uwagę na dobro tkwiące w Twoim bliźnim. Ta prawda działa nieraz jak bandaż na poranione serca...
Szanuj prawdę. Kochaj ją i w razie potrzeby walcz o nią. Ale pamiętaj, że ostatecznie ma służyć dobru człowieka, a nie jego upodleniu przez zniesławienie, obmowę, szyderstwo czy podszeptywanie...

Pozdrawiam

 

 

 

Modlitwa


Kiedy zastanawiam się nad Twoją prawdomównością, Panie, przypominam sobie scenę z kobietą pochwyconą na cudzołóstwie. Była winna. Przyprowadzili ją do Ciebie, abyś ją skazał. A Tyś milczał. Nie wiem co wtedy pisałeś palcem po ziemi, ale wszyscy się rozeszli. Może w śladach Twojego palca na piasku zobaczyli swoje grzechy? Może tak dyskretnie zwróciłeś im uwagę? Nie wiem. Ale wiem, że potem owej kobiecie też nie powiedziałeś złego słowa. Bo prawda o niej była tak oczywista, że nie było potrzeby jej wypowiadać. Wolałeś położyć na jej sercu bandaż przebaczenia. Naucz mnie, Jezu, takiej delikatności w posługiwaniu się prawdą.

Proszę Cię też, byś w dzień sądu nade mną postąpił podobnie...

 

 

 

 

3. Niedziela Adwentu

 

Sprawiedliwość

 

 

 

 

 

Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie


ks. Tomasz Jaklewicz

Słowo „sprawiedliwość” kochają politycy. Zwłaszcza przed wyborami. Później ta miłość zazwyczaj stygnie. Oliwa zawsze na wierzch wypływa. A sprawiedliwość? Chyba na sądzie ostatecznym. No tak, ale przecież nikt mi nie broni postępować sprawiedliwie.

Klasyczna definicja mówi, że cnota sprawiedliwości polega na oddawaniu każdemu tego, co mu się należy. To sformułowanie pochodzi od niejakiego Ulpiana, prawnika rzymskiego z przełomu II i III w. Przykłady: jeśli pracuję, to należy mi się odpowiednia zapłata; jeśli kupiłem bilet do pociągu, to należy mi się przejazd, itd. Oczywiście sprawiedliwość działa także w drugą stronę: czyli pracodawca mi płaci, dlatego powinienem uczciwie wykonać robotę, jadę pociągiem, dlatego powinienem zapłacić za bilet. Można powiedzieć: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Katechizm Kościoła Katolickiego powtarza prawie dosłownie klasyczne sformułowanie: „Sprawiedliwość jest cnotą moralną, która polega na stałej i trwałej woli oddawania Bogu i bliźniemu tego, co im się należy” (1807). Tak więc istnieje sprawiedliwość względem Boga i względem ludzi. To pierwsze ważne rozróżnienie.

Sprawiedliwość człowieka w stosunku do Boga nazywana jest „cnotą religijności”. Można zapytać, co właściwie człowiek jest winien Bogu, co mu powinien oddać? Hm, najkrócej – wszystko, a i to za mało. Św. Tomasz z Akwinu zwraca uwagę, że między Bogiem a człowiekiem nie ma żadnej równoważności. Człowiek nie potrafi oddać Bogu tyle, ile jest mu winien. Wobec Boga jesteśmy zawsze dłużnikami. Możemy jednak liczyć na umorzenie długu. To się właściwie już stało. Na krzyżu Chrystusa. On wziął na siebie nasze długi. Tym bardziej należy się Chrystusowi nasza wiara, nadzieja i miłość. Tę myśl rozwija zwłaszcza św. Paweł w swoich listach.

Sprawiedliwość porządkuje przede wszystkim relacje międzyludzkie. Człowiek jest z natury istotą społeczną. Żyje w sieci wzajemnych powiązań, jest związany z różnymi społecznościami (rodzina, miasto, gmina, parafia, naród itd.) i z pojedynczymi ludźmi. Także różne ludzkie wspólnoty mają powiązania między sobą, np. relacje między państwami czy organizacjami. We wszystkich tych nitkach międzyludzkich połączeń potrzebna jest sprawiedliwość. To ona uzdalnia do poszanowania praw każdego. Jest podstawą pokoju i zgody. Niesprawiedliwość prowadzi do niepokojów, wojen, rewolucji.

Sprawiedliwość można podzielić na trzy rodzaje (kryterium podziału są wspomniane powyżej różne relacje społeczne): a) sprawiedliwość wyrównawcza (zamienna) – między poszczególnymi jednostkami: ty mi to, a ja ci tamto; b) sprawiedliwość rozdzielcza – mówi, co społeczność (rodzina, państwo, Kościół) powinna dać pojedynczemu człowiekowi z dobra wspólnego; c) sprawiedliwość dobra wspólnego – przypomina, co dana osoba powinna dać społeczności.

Jakie wady są przeciwne sprawiedliwości? Niedomiar tej cnoty jest niesprawiedliwością. Konkretnych przejawów jest bez liku (niestety). Można powiedzieć bardzo ogólnie, że brak sprawiedliwości jest wtedy, gdy ktoś bierze rzecz cudzą, lub też w umowach chce dać mniej, niźli winien, albo brać więcej, niźli mu się należy. Grzechem jest także przesada, czyli sprawiedliwość zbyt ścisła, bezduszna. Chodzi o takie sytuacje, kiedy ktoś zabiega o sprawiedliwość, ale przestaje widzieć człowieka. Nieraz sprawiedliwość trzeba łagodzić miłosierdziem, np. gdy ubogi nie może wypłacić na czas wszystkiego, co winien, wówczas jest rzeczą rozsądną i słuszną, ażeby bogatszy od niego wierzyciel zezwolił na stosowną zwłokę; nie chcieć na nią zezwolić byłoby sprawiedliwością niemiłosierną, sprawiedliwością zbyt ścisłą.

Któż z nas nie doświadczył niesprawiedliwości? Od bliźniego: żony, męża, sąsiada, szefa; od urzędu, państwa, sądu itd. Godzinami opowiadać by można, jak nas zrobiono na szaro lub wystrychnięto na dudka. Rzecz jednak w tym, czy moje postępowanie wobec pojedynczych ludzi oraz wobec urzędów, państwa, i innych społeczności jest uczciwe. Zwłaszcza z tym drugim mamy trudności. Uczciwe płacenie podatków, jazda z ważnym biletem, zwrócenie kasjerce pieniędzy, które omyłkowo wypłaciła…To są konkrety. Tak robi człowiek sprawiedliwy.

Miarą sprawiedliwości dla chrześcijanina nie jest tylko prawo państwowe (to nieraz dopuszcza niesprawiedliwość). Sprawiedliwość mierzona sumieniem, czyli prawem moralnym ustanowionym przez Boga, sięga dalej i głębiej.

Sprawiedliwość przed prawem


Przemysław Kucharczak

Przez większość zawodowego życia był sędzią. Zrezygnował, bo sprawiedliwość liczyła się dla niego bardziej niż wymiar sprawiedliwości.

 

 

Sędzia Bogusław Nizieński

Sędzia Bogusław Nizieński, fot.Tomasz Gołąb

 


Gdyby historia potoczyła się zgodnie z jego marzeniami, Bogusław Nizieński byłby teraz emerytowanym wojskowym. Bo w młodości chciał być żołnierzem, a nie sędzią. Tak jak tata, oficer Kazimierz Nizieński, który karierę zaczął w słynnych legionach.

W czasie wojny młodziutki Boguś był zresztą żołnierzem: łącznikiem u partyzantów. Świetnie pamięta zwłaszcza jedną pełną emocji noc. Miał 15 lat. Podkradał się pod obóz, którego pilnowali niemieccy wartownicy. Ściskał rękojeść pistoletu Walter. – To był pistolet kalibru 7,62. Ale nie musiałem go użyć. Kilkunastu wartowników akurat słuchało w świetlicy przemówienia Hitlera... Rzuciliśmy ich na ziemię. A potem nieśliśmy zdobyte karabiny, granaty i aparaty radiowe do schronu, 20 kilometrów w śniegu po pas – wspomina.

Wryła mu się w pamięć też inna noc, tragiczna. Służąca Niemcom Kałmucka Brygada Kawalerii zaskoczyła i rozbiła jego oddział w boju nad Sanem. 16-letni Boguś miał już wtedy karabin i rozpaczliwie walczył za Polskę. – Mimo porażki tamte chwile mnie ukształtowały. Odtąd ciągle czułem, że jestem zobowiązany do wierności ideałom. Ideałom, którym służyli moi rodzice. I ja sam, jako żołnierz Armii Krajowej – kiwa dzisiaj siwą głową Bogusław Nizieński, jeden z najbardziej znanych polskich sędziów.

Kolego, podpiszcie

Po wojnie jego marzenia o wojsku prysły, bo polska armia była podporządkowana Sowietom. Ojciec poradził mu: „Boguś, studiuj prawo! Jak komunizm się skończy, wykorzystasz te umiejętności w wojskowym wymiarze sprawiedliwości!”. Chłopak skończył więc prawo.

Jednak komunistyczna Informacja Wojskowa aresztowała jego ojca. Kiedy pan Kazimierz Nizieński w końcu wyszedł na wolność, był tak wyniszczony, że umarł w ciągu dwóch miesięcy. Miesiące przesłuchań i więziennego koszmaru przeszła też mama Bogusława, pani Wanda.

I co miał zrobić ze sobą Bogusław? Komunizm jednak się nie skończył. Pracy w sądzie nie było dla człowieka z takim „złym pochodzeniem”. Sędziami i prokuratorami zostawali za to często ludzie po sześciu klasach szkoły podstawowej. I bez wahania decydowali o życiu lub śmierci wrogów systemu.
Chłopak znalazł na szczęście pracę biurową w AZS Kraków. Uprawiał też sport: stał na bramce w drużynach hokeja i piłki nożnej. I tak doczekał końca stalinizmu. W 1957 roku, po „odwilży”, w końcu przyjęto go na aplikację sędziowską.

Był świetnym studentem. Partyjni towarzysze z sądu zaczęli go kusić latem 1959 roku: „Kolego, widzielibyśmy was na stanowisku prezesa któregoś z sądów powiatowych. Ale, sami rozumiecie, to jest stanowisko dla członków partii... Musicie wypełnić tę deklarację” – usłyszał. – „Mój ojciec by się w grobie przewrócił. Przecież panowie wiecie, jaka krzywda go spotkała” – odpowiedział.
Inny sędzia przyjął odmienną taktykę. Bardzo się zainteresował ojcem Bogusława. – Chciał mnie wystraszyć. Ten człowiek, zanim został sędzią, był pracownikiem UB – wspomina dzisiaj sędzia Nizieński.

Bogusław zdał egzamin sędziowski z pierwszą lokatą i oceną: „bardzo dobry z wyróżnieniem”. Ale nominacji na sędziego nie dostał. Przez 2,5 roku był tylko asesorem sądowym w prowincjonalnych placówkach. Groziło mu wydalenie z wymiaru sprawiedliwości. Pomógł mu dyrektor departamentu kadr z Krakowa, świetny sędzia Wojciech Michalski. Postanowił walczyć, żeby ten zdolny Nizieński jednak został sędzią.

Teraz już wylecę

Towarzysze jeszcze kilka razy próbowali go zwabić do partii. – Odpowiadałem, że moje przekonania na to nie pozwalają – wspomina z uśmiechem. Płacił za to tylko brakiem awansu. Ale dawano mu spokój. – W sądzie nie miałem lekkiej ręki. Surowo karałem sprawców przestępstw kryminalnych, takich jak zabójstwa, rozboje, zgwałcenia, aferalne zagarnięcia mienia. Uważałem, że służę w ten sposób społeczeństwu. Nigdy mi nie zlecono sprawy politycznej – mówi.

Najbardziej otarł się o wyrzucenie z sądu w 1968 roku. Sędziom z Krakowa podsunięto wtedy do podpisu pewne zobowiązanie. Jakie? Do uczestnictwa w powitaniu polskich żołnierzy, wracających z inwazji na Czechosłowację. Uroczystość miała się odbyć na krakowskich Błoniach. Sędzia Nizieński poczuł, że jeśli złoży ten podpis, sprzeniewierzy się sprawiedliwości. Prawdziwej sprawiedliwości, nie tej z komunistycznych paragrafów. – „Nie. Ja się nie podpisuję” – powiedział otwarcie.
– Myślałem, że teraz już wylecę. Ale jakoś przyschło – uśmiecha się.

Dwa lata później władzę przejął Edward Gierek. Z wymiaru sprawiedliwości musieli odejść ludzie Gomułki. Wtedy Nizieński nareszcie awansował. Zaczął pracę w Ministerstwie Sprawiedliwości. W 1980 roku założył tam z kolegami komisję NSZZ „Solidarność” i został jej wiceprzewodniczącym.
W stanie wojennym był wśród odważnych, którzy odmówili podpisania deklaracji lojalności. Za karę odesłano ich do pracy w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie.

Opozycyjni prawnicy poszli wtedy na naradę do abp Dąbrowskiego. Nizieński proponował: odejdźmy z tego wymiaru sprawiedliwości. Zapadła jednak decyzja: „Póki możecie coś dobrego robić dla ludzi, macie trwać na zajmowanych stanowiskach. Dopiero, kiedy nie będzie innej możliwości, powiecie: non possumus”. – No więc trwaliśmy. Ja rozpatrywałem sprawy kryminalne. Ale jestem pełen uznania dla sędziów, którzy sądzili „politycznych” i próbowali ich ratować. Na przykład sędziny Jadwiga Skórzewska-Łosiak czy Grażyna Ruiz robiły wszystko, żeby wydać lekkie wyroki, ale nie sprowokować rewizji nadzwyczajnej. Bo ta mogła oskarżonemu opozycjoniście bardziej zaszkodzić – mówi sędzia.

W 1985 roku rzucił jednak pracę sędziego. ­Weszły wtedy w życie ustawy majowe, które zaostrzały wydawane kary do co najmniej trzech lat. Nizieński uznał, że takie prawo nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością, że to karykatura sprawiedliwości. – Powiedziałem: non possumus. Mój przewodniczący z „Solidarności”, profesor Strzembosz, pozwolił mi odejść. Razem ze mną odszedł też sędzia Wojciech Welman – wspomina.

Bogusław Nizieński miał szczęście. Doczekał wolnej Polski. I w 1990 roku wrócił do zawodu sędziego. Został też pierwszym Rzecznikiem Interesu Publicznego i uczestniczył w lustracji polityków. Dzisiaj jest na emeryturze.

 

 

Nie bądź Janosik


Franciszek Kucharczak

Najsprawiedliwszym z ludzi był Janosik. Przynajmniej z punktu widzenia tych, na których rzecz podobno zbójował. Co prawda znacznie więcej było bogatych, którym zabrał, niż biednych, którym dał, ale koszta operacyjne, nieprzewidziane wydatki, sami rozumiecie. W każdym razie biedni, choć „janosikowe” żadnemu z nich nie pomogło, zawsze mogli mieć satysfakcję, że zaszkodziło bogatym. Ja nie mam, ale on też, a zatem sprawiedliwości stało się zadość.

Duch Janosika krąży teraz po świecie i przekonuje, że sprawiedliwie znaczy równo. To on jest ojcem parytetów, wedle których w rozmaitych instytucjach ma być tyle samo jednych, jak i drugich, na przykład kobiet i mężczyzn. Nie wiedzieć czemu nie dotyczy to kościołów i więzień, choć w tych pierwszych kobiet jest rażąco więcej, zaś w drugich niepokoi przewaga mężczyzn.

Homo janosikus uważa, owszem, że każdy powinien mieć to, co mu się należy, ale jemu należy się więcej, a nawet wszystko. Nie wie, że wszystko można mieć dopiero w niebie. Tam jednak panuje kolosalna nierówność, bo choć każdemu naleją do pełna, to każdy będzie miał inną pojemność baku.

III Tydzień Adwentu Poniedziałek

 

Szczerość

 

 

Witaj chodzący po ścieżkach prawdy

 


Napisałem wczoraj, że prawdomówność jest cnotą bardzo ważną, ale trzeba ją poddać pod osąd roztropności i miłości. Na pewno nie należy mówić głośno o wszystkim, co się wie. Na pewno nie wolno używać prawdy w celu zranienia innych. Nie wolno też mówić prawdy tym, którzy chcą źle ją wykorzystać. Dzisiaj o cnocie bardzo bliskiej prawdomówności. O szczerości. Jak prawdomówność dotyczy słów, tak szczerość dotyczy postępowania człowieka.

Szczerym nazywamy takiego, który na zewnątrz pokazuje siebie takim samym, jakim jest wewnątrz. Chyba nie trzeba dodawać, że cnota ta bardzo pomaga w kontaktach z osobą, która tę cnotę posiada. Zawsze wiadomo, na czym się stoi. Jeśli pojawiły się jakieś nieporozumienia, można je z kimś takim zaraz wyjaśnić. A jeśli się nie da, zawsze wiadomo, że ta osoba nie jest do nas zbyt przychylnie nastawiona. Nie powierzę jej wtedy spraw, które mogłaby wykorzystać przeciw mnie.

Przeciwne tej cnocie są dwulicowość, fałszywość czy hipokryzja. Truizmem będzie przypomnienie, jak bardzo taką postawą można bliźnich zranić. Sam pamiętam, jak bardzo wstrząsnęła mną sytuacja, w której ktoś strasznie się przymilał pewnej osobie, by parę sekund później, kiedy już się oddaliła, powiedzieć o niej najgorsze rzeczy. Uświadomiłem sobie, że komuś takiemu nie wolno ufać.

Chciałbym zwrócić uwagę na pewne ważne nieporozumienie dotyczące tej postawy. Otóż dość często spotyka się sytuację, w której ktoś nie dorasta do swoich ideałów. Zdarza się to tym częściej, im wyższe wymagania ktoś sobie stawia. Jeśli ten człowiek niczego nie udaje, nie gra, nie wolno nazwać go hipokrytą. Nikt nie ma obowiązku głośno opowiadać o swoich słabościach. Bo każdy człowiek ma prawo do tego, by jego grzechy czy niedoskonałości pozostały w ukryciu. Inaczej mielibyśmy do czynienia z jakąś formą duchowego ekshibicjonizmu.

Zauważ też, że – niestety – w obawie przed oskarżeniem o dwulicowość, ktoś zamiast mozolnie starać się poprawić swoje życie, może porzucić ideały. Gdy komuś przychodzi coś takiego do głowy, powinien natychmiast odrzucić taki pomysł jako szatańską pokusę. Tak. Szatańską pokusę. Bo rzekomo unikając hipokryzji godzi się na pozostanie w znacznie gorszych grzechach...

Pokusa ta przybiera czasem formę pragnienia porzucenia starań o wyjście z grzechu, by być fair wobec Boga. Wielu uwikłanych w jakiś grzeszny nałóg czegoś takiego doświadcza. Mówią: „Co z tego że żałuję, spowiadam się, skoro nie widać poprawy? Lepiej pozostać w grzechu. Przynajmniej będę uczciwy wobec Boga”... Rozumiesz, gdzie tu jest działanie diabła?

Nigdy nie nazwałbym hipokrytą kogoś, kto uwikłany w grzech ma jednak odwagę nazwać go złem (choć się nim nie obnosi). Za to nie miałbym oporów przed nazwaniem tak osoby, która pobożnym wytyka słabości i nazywa ich hipokrytami, a u innych takie samo postępowanie chwali. Przykład? Zobacz, jak często zdarza się wytykanie księżom grzechów związanych z 6 przykazaniem przez osoby, które w innych wypadkach chwalą rozwiązły tryb życia...

Staraj się być szczery. Ale nie bój się też przesadnie nazwania hipokrytą. Szukaj dobra, prawdy, sprawiedliwości niezależnie od tego, czy do tej pory udawało Ci się dobrze, sprawiedliwie i w prawdzie żyć...

Ciągle daleki od ideałów

 

 

 

 

 

Modlitwa


Panie Jezu. Ty nigdy nie popełniłeś żadnego grzechu. Zawsze byłeś szczery. Dlatego teoretycznie nie musiałeś się bać, że ktoś oskarży Cię o hipokryzję. A mimo to przed takim zarzutem nie uciekłeś. Wypominano Ci, że spotykałeś się z celnikami i ladacznicami nie widząc, że chciałeś ich leczyć a nie uczestniczyć w ich grzechu. Daj mnie, słabemu i grzesznemu, nigdy nie zrezygnować z nazywania dobra dobrem, a zła złem. Nawet gdyby mi przyszło płacić oskarżeniem o dwulicowość...

 

 

 

 

III Tydzień Adwentu Wtorek

 

Uprzejmość

 

 

Witaj szczery miłośniku prawdy

 


Chyba pamiętasz, że umiłowanie prawdy wymaga czasem trzymania języka za zębami. Nie zawsze i nie każdemu powinniśmy wszystko mówić. Czasem trzeba dyskrecji. Zwłaszcza, jeśli rzecz dotyczy spraw, o których postronni wiedzieć nie muszą. Napisałem Ci też wczoraj, że fałszywym trwaniem w prawdzie byłoby, gdyby ktoś w imię szczerości porzucił wysiłek stawania się lepszym. Obie cnoty – prawdomówności i szczerości - były uszczegółowieniem cnoty sprawiedliwości na płaszczyźnie relacji międzyosobowych. Dziś natomiast chcę napisać Ci o jeszcze jednej cnocie, która przyczynia się do sprawiedliwego budowania relacji międzyludzkich - uprzejmości.

Cnota ta jest sprawnością pozwalającą człowiekowi we właściwy sposób odnosić się do innych ludzi. Właściwy, to znaczy taki, który pozwala przyjaźnie z nimi obcować. Zwróć uwagę, że ten nasz dobry stosunek do innych nie jest czymś, co innym mamy dawać z łaski. Nie na darmo piszę o uprzejmości w kontekście cnoty sprawiedliwości. Bliźnim nasza uprzejmość po prostu się należy.

Myślę, że wiesz, co to znaczy być uprzejmym. Pozdrawiać swoich sąsiadów, pomóc ich córce wnieść wózek z dzieckiem po schodach, przepuścić w drzwiach nieznajomego. To także zatrzymać samochód przed pasami, kiedy pieszy chce przejść na drugą stronę ulicy i chętną pomoc w skasowaniu biletu w autobusie.

Takie gesty tylko z pozoru niewiele znaczą. Tak naprawdę - jak pisałem w jednym z wcześniejszych listów – bardzo poprawiają atmosferę międzyludzkiego współżycia. Człowiek, doświadczając uprzejmości, często stara się odpłacić tym samym.

Z uprzejmością wobec bliźniego nie powinno się przesadzać. Nie, wcale nie chcę Cię namawiać do oschłości. Tylko ostrzegam, że ślepe adorowanie bliźnich nie jest cnotą. Bywa, że ktoś dla zadowolenia kogoś i osiągnięcia jakiejś korzyści posuwa się aż do wychwalania wad. To na pewno nie służy dobru bliźniego, gdyż utrudnia mu zobaczenie siebie w prawdzie. Nie wiem, jak często dziś z taką postawą można się spotkać. Ale myślę, że grozi ona przede wszystkim tym, którzy obracają się w świecie ludzi, od których coś zależy. Ci ostatni na pewno powinni się strzec przed traktowaniem serio ich pochwał.

Chyba jednak częściej na co dzień spotykamy się z brakiem uprzejmości. Przejawem tego może być np. czyjeś niegrzeczne zachowanie. Nie, nie chodzi tylko o małe dzieci. Dorośli też mogą prawić impertynencje, szydzić z kogoś czy trzaskać drzwiami. Czasem ów brak uprzejmości przejawia się w robieniu ludziom na przekór. Pamiętasz tę niedawną sprawę, gdy sąsiad zagrodził sąsiadce jedyną drogę, którą mogła bezpiecznie dotrzeć do domu? Innym razem wyrażać się będzie w zrzędliwości czy zgryźliwości, aroganckim okazywaniu swego niezadowolenia, czy szyderstwie z innych...

No tak. Znów okazało się, że łatwiej mówić o złu niż o dobru. Bo jak zwykle zło jest bardziej krzykliwe. Ale człowiek kroczący drogą cnoty powinien jednak nawet w piętnowaniu zła zachować nieco więcej umiaru i dyskrecji. Mam rację? Nie wiem. Ty sam znajdź odpowiedź. Ostatecznie wiesz dużo i nie potrzebujesz, by ciągle prowadzić Cię za rękę. Więc zostań z Bogiem.

Twój nie zawsze potrzebny przewodnik po ścieżkach cnoty

 

 

 

Modlitwa


Myślę dziś, Panie Jezu, o Gerazeńczyku, z którego wypędziłeś legion nieczystych duchów. Po uzdrowieniu prosił Cię, by mógł iść za Tobą. Ty mu odmówiłeś. Nie nadszedł bowiem czas, aby do grona Twoich uczniów przyjmować pogan. Zrobiłeś to jednak uprzejmie. Nie zgasiłeś jego entuzjazmu. Powiedziałeś, że wśród swoich bliskich ma rozpowiadać o wielkich dziełach Bożych. Pomóż i mnie, gdy będę musiał podejmować bolesne dla kogoś decyzje, robić to tak, by uszanować w nim Twojego brata.

 

 

III Tydzień Adwentu Środa

 

Wielkoduszność

 

 

Witaj przyjacielu swoich bliźnich

 


Uprzejmość nic nie kosztuje, a można nią zyskać bardzo wiele: uśmiech bliźnich, miłą atmosferę. W najbardziej ponury dzień opromieniają nasze serca. Wiem, że nie wolno być wyrachowanym, ale wydaje mi się, że w nastawianiu się na taki „zysk” nie ma nic złego. W gruncie rzeczy bowiem człowiek uprzejmy nie spodziewa się zapłaty. Postępuje jak postępuje, gdyż tak wydaje mu się dobrze i sprawiedliwie.

Dziś chciałbym napisać parę słów o cnocie chyba mało dziś popularnej, ale także ważnej. Związanej najbardziej z cnotą męstwa (o której więcej przeczytasz w niedzielę). O wielkoduszności. Już sama jej nazwa wiele mówi. To cnota ludzi wielkich duchem, kochających to, co wielkie i szlachetne. Nie pomyśl przypadkiem, że cechuje bufonów. Wręcz przeciwnie. Odznaczają się nią raczej ludzie skromni i pokorni. A przez owe wielkie i szlachetne rzeczy cechujące wielkodusznego rozumiemy najczęściej ustępliwość w dochodzeniu swych praw wobec innych.

Jasne. Można domagać się sprawiedliwości. Zmierzyć, zważyć, co się należy i żądać. Ukarania przewinienia, zwrotu należności. Wielkoduszny potrafi stracić bez robienia z tego tragedii. Dla niezaogniania sporu, dla niestawiania kogoś w upokarzającej sytuacji, dla Boga. Tak, dla Boga, bo ta cnota często ma źródło w chęci uczczenia i naśladowania naszego Pana, który tak wiele nam przebacza.

Wszystko to sprawia, że wielkoduszny jest człowiekiem naprawdę wielkim, a nie nadętym balonem. Jego honor jest honorem prawdziwym, a nie zlepkiem wygórowanych ambicji, wrażliwej dumy, zarozumiałości i pogardy dla innych. Wielkoduszny, zdając sobie sprawę ze swojej wielkości, jest świadom, że zawdzięcza ją przede wszystkim Bogu. Dlatego okazywaną mu cześć czy szacunek przyjmuje z rezerwą. Odznacza się przy tym prostotą i powściągliwością: nikomu nie schlebia i nikim nie gardzi. Nawet w najmniejszym bliźnim potrafi dostrzec to, co wielkie. Człowiek taki, oszczędny w gestach, nie rozpamiętuje doznanych krzywd, a kiedy trzeba, chętnie służy pomocą.

Chcąc posiąść tę cnotę musisz strzec się pułapek, czyhających na drodze do jej osiągnięcia. Najpierw małoduszności, wyrażającej się w postawie rezygnacji, braku ambicji w sięganiu po rzeczy wielkie mimo posiadania ku temu odpowiednich zdolności. Ta postawa, wada, rodzi się czasem ze źle pojętej pokory. Potem musisz uciekać przed zarozumiałością. Ta z kolei wyraża się w posiadaniu zbyt wielkiego mniemania o sobie. Skutkuje zaś podejmowaniem działań przekraczających możliwości człowieka, niechętnym przyjmowaniem uwag, za to chętnym udzielaniem ich innym.

Chcąc być wielkodusznym musisz też unikać niezdrowej ambicji. Nie szukaj honorów i zaszczytów dla nich samych. Szukaj dobra. Nie przejmuj się, czy tamte przyjdą, czy nie. I unikaj próżności, wyrażającej się w szukaniu uznania u ludzi. Bóg zna, co jest w sercu.

Bądź wielki prawdziwie...

Tęskniący za wielkodusznością

 

 

 

 

 

Modlitwa


Jezu, wisząc na krzyżu modliłeś się: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Dodaj mi odwagi, bym umiał dla większego dobra rezygnować ze swoich nawet ważnych praw. Bym umiał nie szukać własnej chwały, ale tylko Twojej. Choćby kosztem moich ambicji. Strzeż mnie też przed małodusznością. Dodaj odwagi, bym podejmował się tych ważnych spraw, które są w zasięgu moich możliwości...

 

 

III Tydzień Adwentu Czwartek

 

Wspaniałomyślność

 

 

Witaj Wielki Duchem

 


Ciągle jeszcze myślę o tym, co napisałem wczoraj. Nie dopominać się o swoje. Chętnie darować urazy. To tak łatwo brzmi tylko w teorii. W praktyce bywa trudniejsze. Zwłaszcza jeśli krzywda była naprawdę wielka, a winowajca nie okazuje nawet odrobiny skruchy. Czy wtedy darowanie nie jest pozwoleniem na zło? Jak znaleźć złoty środek między wielkodusznością a pobłażliwością? Nie wiem. Wydaje mi się, że każdy musi te sprawy rozstrzygać w swoim sumieniu. Ale nie powinien pielęgnować w sercu urazy. Wtedy łatwiej rozstrzygnąć takie kwestie obiektywnie...

Dziś chciałbym napisać o wspaniałomyślności. Cnocie bardzo bliskiej wielkoduszności. Jak wielkoduszność skłania do wielkich czynów w ogólności, tak wspaniałomyślność mobilizuje do czynów wielkich związanych z ofiarą materialną. Jest więc pokrewna hojności. Różni się od niej tym, że wymaga większej ofiary. Jest też bardziej skierowana ku oddaniu czci Bogu, dawcy wszelkich dóbr; jest oddaniem Mu czci przez hojny dar z tego, co człowiekowi w swej szczodrobliwości dał.
Ufundować klasztor. Przeznaczyć większość swojego majątku na pomoc biednym. To czyny, o których dość często słyszy się w żywotach świętych. Ale cnota ta nie jest zarezerwowana jedynie dla bogatych. Uboga wdowa wrzuciła do skarbony niewiele. Ale wrzuciła wszystko, co miała. Gdy człowiek biedny daje wiele ze swego niedostatku, też jest wspaniałomyślny. Choćby ofiarowana przez niego suma dla bogacza nic nie znaczyła.

Kiedy brakuje wielkoduszności, mówimy o małostkowości. Przejawia się ona zarówno przez życie w zbytku, jak i sknerstwo. W pierwszym przypadku ktoś wydaje dużo pieniędzy, ale niepotrzebnie. Bo na rzeczy niepotrzebne. W drugim skąpi grosza na wszystko, by mieć jeszcze więcej. Obie te postawy mają jedno źródło: egoizm, kręcenie się wokół siebie.

Jak odróżnić wydatek potrzebny od niepotrzebnego? Jak rozróżnić wielkoduszność od rozrzutności? Czasami może to być trudne. Ile pieniędzy można przeznaczyć na budowę kościoła? Ile na bursztynowy ołtarz?

Kiedyś pewna kobieta wylała na nogi Jezusa flakonik drogiego olejku. Niektórzy szemrali, że to marnotrawstwo. Wskazywali, że można było olejek sprzedać, a pieniądze dać ubogim. Jezus wziął ją w obronę. Dlatego myślę, że ważna jest intencja. Czy szuka się swojej chwały, czy czci Boga.
Szukaj chwały Boga....

Twój Przewodnik

 

 

 

 

 

Modlitwa


Panie Jezu. Łatwo tłumaczę swoje skąpstwo niechęcią do rozrzutności. Skłonny jestem podejrzewać o nią tych, którzy hojnie i wielkodusznie swoje pieniądze przeznaczają na Twoje sprawy. Kiedy znów przyjdzie taka pokusa przypomnij mi, co powiedziałeś o kobiecie, która dla Ciebie zmarnotrawiła flakonik drogiego olejku. Otwórz też moje serce, abym potrafił ją naśladować...

 

 

 

 

 

 

III Tydzień Adwentu Piątek

 

Wytrwałość i stałość

 

 

Witaj Szukający Cnoty

 


Cnota niejedno ma imię. Powoli się o tym przekonujesz. Może czytając te listy myślisz sobie czasami, że daleko Ci do doskonałości. Nie martw się. Myślę, że nie sposób osiągnąć tych wszystkich cnót w stopniu doskonałym. Wystarczy, jeśli w tym kierunku pójdziesz. Rozwijaj te, w których Boża Opatrzność każe Ci się ćwiczyć. Idziesz do dobrego Boga, a nie do wybrednego estety...

Wielkoduszność, wspaniałomyślność to cnoty związane z męstwem. Wymagają wyjścia ponad przeciętną bylejakość. Łatwo też rzucają się w oczy. Są jednak cnoty związane z męstwem, których tak łatwo nie zobaczysz. Dopiero długa znajomość z kimś, kto je posiada, pozwoli je dostrzec.

Mówię o wytrwałości i stałości. Ta pierwsza to cnota dysponująca człowieka do kontynuowania starań i wysiłków w ubieganiu się o dobro, mimo trudności i zniechęcenia płynącego z konieczności ciągłego, długotrwałego wysiłku. Nie jest – jak męstwo - odpowiedzią na strach, ale na własne zniechęcenie.

Cnoty tej potrzebują np, małżonkowie, by trwać w miłości mimo konieczności ciągłego rozwiązywania drobnych nieporozumień czy większych problemów. Potrzeba jej kapłanom, by trudności powołania nie zgasiły w nich pierwotnego żaru. Potrzebują jej rodzice, by cierpliwie towarzyszyć swoim dzieciom w ich burzliwym nieraz dorastaniu.

Cnota stałości jest jej bardzo bliska. Mówimy o niej, kiedy przeciwności, na które natrafia człowiek w realizacji dobra, są szczególnie wielkie, szczególnie długotrwałe. Człowiek stały, trochę jakby wbrew wszystkiemu, trwa przy swoim.

Nie. To nie jest głupi upór, choć rzeczywiście stroi się on czasem w piórka cnoty. Kryterium ich rozróżniania jest jednak proste: wytrwałość służy prawdzie i miłości. Upór jest prawdzie przeciwny, a służy głównie zaspokojeniu egoizmu.

Jest też inna cecha czy nawet wada przeciwna wytrwałości i stałości. To niestałość (niewytrwałość). Charakteryzuje się łatwym zniechęcaniem się, wycofywaniem z raz obranej drogi, rezygnacją z zamierzeń, zmiennością poczynań, czy chwiejną linią postępowania. Może nie jest to najgorsza wada, jaka może człowieka opanować, ale na pewno bardzo utrudnia osiąganie wielkiego dobra.

Czasem myślę, że łatwiej jest raz zabłysnąć, niż wytrwale, kropla po kropli budować dobro. Tyle że bez tego mozolnego wysiłku świat by się chyba zawalił. Więc... Nie zniechęcaj się. Może świat należy do odważnych. Ale niebo chyba do wytrwałych...

Pozdrawiam

Twój Bezimienny Przewodnik po Ścieżkach Cnoty

 

 

 

Modlitwa


Trzy lata się trudziłeś Panie. Trzy lata nauczałeś. W Getsemani, gdy stanąłeś na progu zawalenia się wszystkiego, nie zmieniłeś swoich planów. Wolę Ojca wypełniłeś do końca. Gdy nachodzi mnie pokusa porzucenia wszystkiego, niezależnie czy dobrego, czy złego, pomóż mi trwać.

 

 

 

 

 

 

17 grudnia - sobota

 

Cierpliwość i długomyślność

 

 

Witaj Trwający w Dobru

 


Trudno jest trwać, gdy wierność kosztuje. Gdy ciąży, uwiera, zdaje się pozbawiać wielu nowych możliwości. Ale w jej mozolnym trudzie wykuwa się prawdziwe dobro. Gdy więc przychodzi myśl, by porzucić swoje starania możesz zapytać, czy do tej pory szedłeś dobrą drogą. Nie powinieneś jej jednak porzucać, gdy jesteś przekonany, że prowadziła ku dobru…

Dzisiaj chciałem napisać Ci parę słów o cierpliwości i cnocie bardzo jej bliskiej – długomyślności. W potocznym rozumieniu słowa „cierpliwość” chodzi o powstrzymanie się od słusznego karania czy odwetu. Ja jednak chciałbym ująć sprawę nieco inaczej, szerzej i nazwać ją opanowaniem smutku wśród cierpień.

Dziwisz się? Rozumiem. Już tłumaczę. Smutek obezwładnia człowieka. Przynosi zniechęcenie. Może prowadzić do tego, że człowiek porzuca to, co powinien zrobić. Cierpliwość, ujmując smutek w karby, pozwala trwać w dobru. Pomaga więc zwalczyć zniechęcenie.

Zwróć uwagę, że źródła tego cierpienia mogą być bardzo różne. Raz będzie nim ból fizyczny, innym razem ból spowodowany krzywdą, innym razem czyimś złym życiem. Cierpliwość pomaga przyjąć go bez szemrania, bez żalenia się innym, a czasem – nie uwierzysz – nawet z radością. W pewnych sytuacjach rzeczywiście pozwala więc także opanować odruch ukarania czy odwetu. Stąd nasze intuicyjne rozumienie sprawiedliwości nie jest błędne. Raczej tylko trochę zbyt wąskie.

Napisałem, że cierpienie można przyjmować z radością. Myślę, że większość ludzi wzdryga się na takie stwierdzenie. Przytacza słowa pewnego wielkiego teologa, który przeżywając cierpienie powiedział, że ono jednak nie uszlachetnia. Ale ja spotkałem takiego człowieka. Chyba po prostu świętego. Człowieka, który mówił z wyraźną radością, że jest wdzięczny Bogu za chorobę. Bo dzięki niej uporządkował swoje życie. Od tamtego wieczoru wiem, że to nie tylko teoria…

Rozpisałem się. A miałem jeszcze o długomyślności. Wbrew nazwie nie jest to cnota ludzi, którzy wolno myślą. Jest trochę taką cierpliwością do kwadratu. Polega na opanowaniu zniechęcenia, które rodzi się na skutek braku oczekiwanego i upragnionego dobra. Potrzebna jest nieraz ludziom, którzy nie widzą postępów w pracy nad sobą. Ale też wychowawcom, którzy długo nieraz muszą czekać na dobre owoce swojego wysiłku. Bo ziarna dobra i prawdy muszą nieraz mieć czas na zakiełkowanie i wyrośnięcie. Tylko chwasty rosną szybko….

Myślę, że to bardzo Boża cnota. On wykazuje ją w stopniu ogromnym, ciągle znosząc nasze grzechy i wierząc, że jednak z nas coś będzie. Nie mam tu nawet na myśli pojedynczego człowieka, ale ludzkość. Ale tego wątku nie będę już rozwijał.

Niech Bóg Cię prowadzi

Narzędzie w rękach Nauczyciela wszelkich cnót

PS. Dziś o grzechach nie wspomnę :)

 

 

 

 

 

Modlitwa


Panie Jezu. Jestem czasem jak nieurodzajne drzewo figowe. Dawno należałoby je wyciąć. Ale Ty w swojej cierpliwości i długomyślności znosisz ciągły brak spodziewanych owoców, z roku na rok odkładając wyrok. Bardzo Ci za to dziękuję. Mam nadzieję, że kiedyś, dzięki Twojej łasce, przyniosę Ci w końcu wiele owoców dobra. Póki co powtarzam słowa dłużnika z innej przypowieści: Panie, miej cierpliwość nade mną…

 

 

 

 

4. Niedziela Adwentu

 

Męstwo

 

 

 

 

 

Moje małe Westerplatte


ks. Tomasz Jaklewicz

Męstwo to cnota, która uruchamia działanie dobra. Pokonuje lęk paraliżujący aktywność. Zamienia dobre chęci w czyny.Bez męstwa każda cnota pozostanie ckliwai bierna.

„Nie lękajcie się!”.Tak otwierał swój pontyfikat Jan Paweł II. Później wzywał wielokrotnie do męstwa nie tylko młodych: „Każdy znajduje w życiu jakieś swoje »Westerplatte«. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można »zdezerterować«. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba »utrzymać« i »obronić«, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić – dla siebie i dla innych”. Te słowa Papieża trafiają w sedno. Mówią dokładnie, czym jest męstwo.

Ktokolwiek czyni dobro, prędzej czy później napotka opór zła. Może on pochodzić z zewnątrz (brak akceptacji, prześladowania, nacisk środowiska itd.), ale i z wewnątrz (pokusy, strach, zwątpienie, zniechęcenie). Sprzeciw wobec dobra przychodzi nieraz zupełnie nie z tej strony, z której człowiek by się spodziewał. Kiedy św. Jan od Krzyża próbował zreformować regułę karmelitów, doświadczył oporu swoich współbraci, którzy zamknęli go nawet do więzienia.

Męstwo daje wytrwałość w dążeniu do dobra. Pomaga nie zrażać się trudnościami, zwalczać pokusy, przezwyciężyć strach, stawiać czoło próbom i prześladowaniom, cierpieniu. Męstwo pozwala pozostać wiernym obranej drodze pomimo wszystko.

Męstwo dąży do pokonania największego lęku – przed śmiercią. Takie męstwo jest darem Ducha Świętego, płynie z nadziei pokładanej w Zmartwychwstałym. „Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat!” (J 16, 33). „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13). Człowiek mężny jest zdolny do ofiary z życia w obronie słusznej sprawy: wiary, drugiego człowieka, ojczyzny. Św. Augustyn mówi o męstwie, że „jest to miłość, która wszystko znosi łatwo dla czegoś umiłowanego”. Męczennicy są dowodem, że taka mężna miłość jest możliwa.

Męstwo jest konieczne nie tylko w sytuacjach nadzwyczajnej, wielkiej próby, ale także w codzienności, w doświadczeniu drobnych, uciążliwych, codziennych trudności. Przybiera wtedy kształt cierpliwości, wytrwałości, wierności swoim przekonaniom, dalekowzroczności.

Wady przeciwne cnocie męstwa to z jednej strony bojaźń, a z drugiej zuchwalstwo. Bojaźń prowadzi do zbyt łatwego poddawania się w obliczu przeszkód lub niebezpieczeństwa. Oczywiście strach jest naturalnym uczuciem i nie należy się go wstydzić. Sygnalizuje niebezpieczeństwo, dlatego jest cenny. Męstwo nie oznacza braku reakcji lękowych. Jezus w Ogrójcu bał się cierpienia i śmierci, a jednak wypełnił wolę Ojca. Męstwo nie pozwala, by strach zapanował nad człowiekiem, by był motorem jego decyzji, bardzo często grzechu. Przejawem braku męstwa może też być tzw. miękkość – czyli rezygnowanie z dobra nie z powodu wielkiego nacisku, ale ze względu na utratę jakiejś przyjemności czy wygody. „Miękkość” postaw, niezdolność do wierności w podjętych decyzjach jest znakiem kultury, która przyjemność uczyniła najwyższym dobrem.

„Nadmiar” męstwa może prowadzić do zuchwalstwa, czyli lekceważenia niebezpieczeństwa, ryzykanctwa, odwagi na pokaz, pewności siebie i arogancji płynących z pychy, głupiego uporu, tam gdzie trzeba ustąpić. Roztropność wskazuje mądry środek między tchórzostwem a brawurą.
„Bądź mężny i mocny, nie lękaj się, nie bój się ich, gdyż Pan, Bóg twój, idzie z tobą, nie opuści cię i nie porzuci (Pwt 31,6) – mówił Mojżesz do Izraelitów wchodzących do Ziemi Obiecanej. „…nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa Pana naszego ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według mocy Boga!”(2 Tm1,7–8) – wzywa św. Paweł. Brońmy naszych Westerplatte! Moc Boża jest z nami.

Dobry dzień do zabijania


Marcin Jakimowicz

– Wierzysz w Boga? – zapytał chłopak. – Tak. Wierzę. – odparła Cassie. Padł strzał. Dziewczyna osunęła się na ziemię.

 

 

 


Dwudziestego kwietnia 1999, godz. 7.20. Zaspana Cassie schyliła się, by ubrać swe ulubione welurowe martensy. Szybko zbiegła ze schodów. Szkoła była tuż obok, ale do rozpoczęcia lekcji zostało niewiele czasu. Ziewnęła. W nocy długo ślęczała nad książkami.

– Pa, Cassie. Kocham cię! – krzyknęła na pożegnanie matka.

– Ja też cię kocham, mamo – wymamrotała dziewczyna.

Cztery godziny później…

Rozkrzyczany kolorowy tłum wybiegł na korytarz. W szkole średniej w Littleton w stanie Kolorado rozpoczęła się przerwa obiadowa. Nagle do budynku wkroczyli dwaj osiemnastoletni uczniowie: Eric Harris i Dylan Klebold. Mieli czarne płaszcze i narciarskie gogle. – Dobry dzień, żeby umrzeć! – rzucił jeden z nich. To jakiś wygłup? – dziwili się ich kumple, ale gdy jeden z chłopaków wyjął spod płaszcza karabin i zaczął strzelać, wszyscy zamarli.

Wybuchła panika. – Wszyscy zginiecie! – darli się szaleńcy i rozpoczęli polowanie. Szukali wzrokiem przedstawicieli mniejszości narodowych i chrześcijan. Strzelali do nich jak do kaczek.

Po każdym strzale ryczeli z radości

Kilka minut wcześniej Cassie Bernall z plecaczkiem na ramieniu weszła do szkolnej biblioteki. Chciała w ciszy przeczytać fragment „Makbeta”. Nagle do sali wbiegła nauczycielka, krzycząc, że w holu są ludzie z pistoletami. Ktoś rzucił: „Spokojnie, to tylko jakieś wygłupy”, ale gdy do biblioteki wbiegł chłopak z zakrwawionym ramieniem, wszyscy rzucili się pod stoły.

– Strasznie się trzęsłam – opowiada młodziutka Crystal. – Moja koleżanka skuliła się pod stolikiem i złapała mnie za nogi. Do biblioteki weszli Eryk i Dylan. Strzelali i powtarzali: „Całe życie czekaliśmy, żeby to zrobić”. Po każdym strzale krzyczeli z radości.

– Nie mogłem niczego widzieć, kiedy ci faceci podeszli do Cassie, ale rozpoznałem jej głos – dopowiada łamiącym się głosem Josh. – Słyszałem wszystko, jak gdyby działo się to tuż obok. Jeden z nich zapytał ją, czy wierzy w Boga. Przez chwilę milczała, jakby nie wiedziała, co im odpowiedzieć, a potem powiedziała, że tak. Musiała być przerażona, ale głos jej nie drżał. Brzmiał mocno. Potem zapytał, dlaczego wierzy, ale nie dali jej odpowiedzieć. Rozległ się strzał.

Cassie z przestrzeloną głową osunęła się na podłogę. Gdy upadała, na przegubie dłoni zakołysała się bransoletka z wygrawerowanym napisem WWJD. To pierwsze litery słów: What would Jesus do – Co zrobiłby Jezus?. Od dwóch lat zadawała sobie to pytanie.

Misty Bernall, matka dziewczyny, jak obłąkana krążyła wśród histeryzującego tłumu rodziców. Telewizja od kilkunastu minut nadawała tylko jedną informację: szaleńcy strzelają do swoich kolegów.
Kobieta przeczuwała najgorsze.

– Nieobecność dziecka była udręką niemal nie do wytrzymania. Miałam ze sobą poduszkę Cassie, którą zabrałam z jej łóżka. Gdy zaczęły mi płynąć łzy, objęłam tę poduszkę ramionami, wtuliłam w nią twarz i wdychałam zapach mojej córki. Zapach mojego dziecka. Nigdy tak długo i tak bardzo nie płakałam.

W sidłach szatana

Wiele przeżyła z nastoletnią córką. Jeszcze dwa lata temu wprost nie potrafiła z nią wytrzymać. Wiele razy słyszała, jak zbuntowana dziewczyna rzucała jej w twarz: Nienawidzę cię!

Zaczęło się niewinnie. Kiedyś znalazła korespondencję Cassie ze szkolną koleżanką. Wynikało z niej jasno: dziewczyna była pogrążona w beznadziei, myślała o śmierci. Nienawidziła wszystkich wokół, przeklinała rodziców. „Oddałam się cała szatanowi – opowiadała później. – Nie widziałam żadnego promyka światła. Wszystko było ciemnością”.

Była wprost opętana muzyką Marylina Mansona. Na swym walkmanie słuchała non stop jego piosenki: „Zatłukę się na śmierć / Co ty siejesz, ja zbiorę / Kaleczę siebie, zobaczysz (…) Miewam małe napady / Nacinam swój młody nadgarstek / Weź pistolet, weź pistolet...”.

Kilka lat później okazało się, że był to ulubiony utwór jej zabójców.

– Siedzieliśmy z mężem w stanie szoku, roztrzęsieni odkryciem. Chciałam powiedzieć: nie, to nie może być prawda, to wszystko jest złym snem, z którego wkrótce się obudzimy i będziemy mogli zająć się świętami Bożego Narodzenia – opowiada matka dziewczyny. Rodzice zastosowali areszt domowy. Ucięli wszelkie poprzednie znajomości córki. Znajomi dziewczyny mścili się: głuche telefony, obrzucane jajkami okna. A zamknięta Cassie myślała o jednym: jak tu uciec na koncert Marylina Mansona?
– Kiedy była na nas zła, krzyczała, że jest nieszczęśliwa, i to, że sprawdzamy jej pokój, jest nie w porządku – opowiada ojciec. – Wrzeszczała: „Zabiję się! Chcecie to oglądać? Zrobię to, a wy sobie patrzcie. Zabiję się. Wsadzę sobie nóż tutaj, prosto w serce”. Starałem się ją uspokoić. Rozmawiałem z nią, głaskałem, przytulałem i mówiłem, że bardzo ją kochamy. Matka siedziała tuż obok i głośno się modliła.

Trochę się boję

Przeprowadzili się. Przenieśli Cassie do prywatnej chrześcijańskiej szkoły.

– Byłam tam bardzo nieszczęśliwa, a wszyscy koledzy dosłownie mnie nienawidzili... – pisała dziewczyna. Powoli oswajała się z nowym towarzystwem. Poznała Jamie, zaczęły rozmawiać o Bogu, pojechała nawet na rekolekcje.

Początkowo była nieufna, ale gdy usłyszała modlitwę uwielbienia, „pękła”. „Pan uwiódł mnie swą miłością” – opowiadała. Poczuła, jakby ktoś w ciemnym pokoju zapalił światło. Była kochana. Po powrocie uśmiechnęła się do matki: – Mamo, jestem nowym człowiekiem.

Od tamtej pory nie rozstawała się z Biblią. Promieniowała radością. Niełatwo było jej porzucić dawne życie: zmagała się, miała wątpliwości. Ale była mężna. „Naprawdę, chcę żyć całkowicie dla Boga. Jest to trudne i trochę się tego boję, ale wiem, że warto” – napisała wieczorem 19 kwietnia 1999 roku. Następnego dnia rankiem wręczyła notatkę koleżance. Kilka chwil później powiedziała: „Tak, wierzę” i … stanęła przed samym Bogiem. Twarzą w twarz.

Książkę o Cassie Bernall „Powiedziała, yes” znajdziesz w sklepie: sklep.wiara.pl

 

 

Nie bądź baba


Franciszek Kucharczak

Ależ on jest odważny – szepcą zachwyceni widzowie, gdy ktoś robi coś niebezpiecznego. Taki człowiek uchodzi za mężnego i bywa, że słusznie. Zwłaszcza wtedy, gdy jego odwaga jest komuś do czegoś potrzebna. Mężnym trudno jednak nazwać kogoś, kto skacze na bungee, zwłaszcza gdy robi to bez bungee. Podobnie do cnoty męstwa daleko jest osobie, która – jak to praktykował w peerelowskich czytankach generał Świerczewski – kulom się nie kłania, gdyż kule nie znają się na honorze.
Słowo „mężny” sugeruje, że ta cnota jest domeną mężczyzn. To zupełnie błędna intuicja, bo gdyby kobiety nie były mężne, to by też nie były zamężne. A takie właśnie rzeczy, jak wybór drogi na całe życie, wymagają męstwa. Nie wiadomo przecież, jak się losy potoczą, gdy małżonkowie ślubują sobie „aż do śmierci”. Podobnie nie wie, co się zdarzy, składający śluby zakonnik lub ksiądz, gdy przyjmuje święcenia. Bez takiej odwagi z każdego chłopa byłaby baba, a z kobiety babsko. I na świecie zamiast męstwa zapanowałoby żeństwo – a nawet wielożeństwo.

19 grudnia - poniedziałek

 

Skromność

 

 

Witaj starający się wieść życie cnotliwe

 


Wiele już usłyszałeś. Zapewne nie potrzeba Ci wielu dalszych pouczeń. Ale myślę, że skoro ciągle trwa Adwent, ciągle jest okazja, byś dalej odkrywał piękno cnót. Trzy najważniejsze postanowiłem zachować na sam koniec. Dziś chciałbym napisać o takiej może niewiele znaczącej, ale chyba dodającej uroku. Tego duchowego. O skromności.

Cnota ta polega na umiarkowanym okazywaniu swojej wartości. Jest więc bliska pokorze. Pokorny widzi siebie w prawdzie. Skromny widząc siebie w prawdzie nie afiszuje się zaletami. Jest to jednak szczególnie ważne, gdy chodzi o związek skromności z inną cnotą, z czystością. Skromność pomaga nie afiszować się sobą; pomaga tak się zachowywać i tak ubierać, by się innym nie narzucać.

Kiedy piszę o skromności, mam przede wszystkim przed oczyma Jezusa. Narodził się w ubogiej stajence, a potem przez 30 lat On, prawdziwy Bóg, żył nierozpoznany wśród zwykłych ludzi. Myślę o błogosławionym Karolu de Foucauld, który, choć był wielkim człowiekiem, długie lata przeżył w skrytości, najpierw jako ogrodnik, murarz i stolarz klarysek, potem jako brat koczowników na Saharze. Można wielu ludzi podziwiać za ich wielkie czyny, mądre słowa. Ale przykład takich skromnych ludzi – tak myślę – pociąga najbardziej...

Myślę, że tacy ludzie są po prostu w jakiś trudny do wytłumaczenia sposób piękni. Nie drogimi szatami, nie wygłaszanymi opiniami. Swoim życiem... Jeśli zechcesz pójść tą drogą, być może bardzo niewielu ludzi kiedykolwiek o Tobie cokolwiek powie. Będziesz nierozpoznany. Ale w tych, których spotkasz, zostawisz swój dobry ślad...

Twój przewodnik

 

 

 

Modlitwa


Panie Jezu. Choć byłeś Bogiem, przez długie lata żyłeś nierozpoznany przez nikogo w małej galilejskiej mieścinie. Byłeś na tyle zwyczajnym człowiekiem, że kiedy rozpocząłeś swoją publiczną działalność, Twoim ziomkom najtrudniej było przyjąć prawdę, że jednak jesteś kimś niezwykłym. Daj bym i ja nie dbał o rzeczy wielkie, ani o to, co przerasta me siły, ale bym w Tobie złożył całą swoją nadzieję...

 

 

 

 

20 grudnia - wtorek

 

Życzliwość

 

 

Witaj odkrywco skromności

 


Prawda, że to piękna cnota? Jeśli Twoje serce opromienia światło Bożej miłości, nie musisz szukać poklasku i sławy. Czyniąc bezinteresownie dobro odkrywasz radość, jakiej nie dają żadne zaszczyty. Radość płynącą z żartu, jaki ludziom robisz. Ty, ukochane Boże dziecko, w oczach ludzi niewiele znaczysz. Gdyby znali Twoją godność, pewnie zabiegaliby o Twoje względy. Ale Ty skromnie milczysz. Świadom, że oni też, nawet gdy tego nie wiedzą, są Bożymi dziećmi...

Dzisiaj chciałbym parę słów poświęcić życzliwości. Tak. Słusznie się domyślasz. Życzliwy dobrze życzy. To cnota pozwalająca się cieszyć cudzym szczęściem i powodzeniem; pozwalająca dostrzec w drugim człowieku dobro.

Jej wartości chyba nie sposób przecenić. Pamiętasz spotykanie Jezusa i Zacheusza? Ten bogaty zwierzchnik celników musiał być dość zakompleksiony z powodu swojego niskiego wzrostu. Tak bardzo chciał zobaczyć Jezusa, że wspiął się na drzewo. Wyobrażasz sobie? On, poważany i bogaty człowiek zachowujący się jak małe dziecko? Pewnie śmiesznie to wyglądało. Jezus go dostrzegł. Nie wyśmiał, nie wykpił. Nie powiedział paru mądrych słów na temat tego, jak dziwnie się zachowuje. Za to bardzo w oczach wszystkich go wywyższył: wprosił się do niego na ucztę. Tą życzliwą postawą spowodował w nim przełom. Zacheusz wielkodusznie rozdał połowę swojego majątku i naprawił wyrządzone krzywdy...

Myślę że i dziś otwiera ludzkie serca. Znacznie bardziej niż moralizowanie czy wykazywanie błędów. O niebo bardziej niż ośmieszanie. Bo w cieniu życzliwości człowiek nie musi walczyć. Czuje się bezpieczny. Gdy wiem, że ktoś nie posypie moich ran solą, wtedy łatwiej mi je pokazać...

Kiedy jej brakuje mówimy o nieżyczliwości. Znasz to, prawda? Gdy cokolwiek zrobisz czy powiesz, ktoś obraca przeciwko Tobie. Gdy zazdrości Ci tego, co masz. Czasem podkopuje i najchętniej widziałby Twoje poniżenie. I nawet nie próbuje dostrzec, że masz wiele zalet... Aż nie chce się o tym pisać....

Ty, człowieku Boży, żyj inaczej. Nieszczęście Twojego brata Tobie szczęścia nie doda. Raczej pamiętaj o zbieraniu tych skarbów, których mól i rdza nie zniszczą...

Twój Szczerze Życzliwy Przewodnik

 

 

 

 

 

Modlitwa


Ucz mnie, Panie Jezu, Twojej życzliwości. Daj, bym niczego ludziom nie zazdrościł. Daj, bym umiał cieszyć się ich szczęściem, ich powodzeniem. Pomóż, bym w drugim dostrzegał przede wszystkim dobro. Tak jak Ty. Wobec Zacheusza, kobiety, która wylała na Twoje nogi olejek i łotra wiszącego na krzyżu. A gdy trzeba, pomóż mi szczerze modlić się do Ojca słowami: „Wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią”...

 

 

 

 

21 grudnia - środa

 

Religijność

 


Tak sobie myślę, że powinienem w końcu skierować Twój wzrok nieco wyżej. Nie, nie na lampę. Ku Temu, Który jest i Który był i Który przychodzi. Ku Trójjedynemu Bogu. Dziś więc przywitam Cię nieco inaczej:

 

 

 

Witaj Ty, który tęsknisz za Bogiem

 


Bo myślę, że poszukując cnoty, szukasz jednocześnie ostatecznej racji, dla której tą właśnie drogą chciałbyś podążać. Bez Niego wszelkie dobro w gruncie rzeczy nie ma znaczenia, gdyż okazuje się tylko krótkim epizodem w wiecznym oceanie bezsensu. Szukasz też zapewne oparcia. Zdaję sobie sprawę, że czasem trudno jest wytrwać na drodze cnoty. Pojawiają się pokusy i zniechęcenie. Bywa, że z tej drogi ktoś próbuje Cię zawrócić. Ja z moimi listami nie wystarczę. Potrzebujesz Kogoś, kto drogę zna i pomoże nie cofnąć się przed dobrem. Bóg może być z Tobą zawsze. Pójdzie z Tobą najciemniejszą doliną. Nigdy nie zawodzi. A gdy zaczniesz się buntować, pozwoli odpocząć, uspokoić gorycz i... poprowadzi dalej.

Szukając Go musisz jednak pamiętać, kim jesteś Ty, a kim jest On. Ręce mi opadają, gdy słyszę ludzi mówiących: „modlę się, kiedy odczuwam taką potrzebę”. Tak też chodzą na Eucharystię, tak do spowiedzi i tak też postępują w codziennym życiu. Kiedy odczuwają potrzebę, stają się gorliwymi chrześcijanami. Ale gdy jej nie odczuwają, odsuwają Boga na margines swojego życia.

Tymczasem Bogu należy się nasza cześć i szacunek niezależnie od tego, czy mamy na to ochotę, czy nie. Jest tym, który dał nam życie. Jest tym, który się nami opiekuje. Kiedyś da nam życie wieczne. Ateista może tego nie uznawać, ale każdy deklarujący się jako wierzący nie ma prawa o tym zapominać. I jest smutne, gdy ktoś myśli, że wystarcza oddawać Bogu cześć tylko po kryjomu, a w codziennym życiu postępować, jakby Go nie było. Bo – wybacz, że powtórzę – Bóg nie jest naszym sługą, ale Stwórcą, Rządcą i Najwyższym Władcą.

Cnota, która uzdalnia nas do oddawania publicznej czci Bogu jako naszemu Panu to cnota religijności. Bez niej trudno mówić o właściwej relacji z Bogiem. Dopóki opacznie wyznajemy, że „człowiek jest miarą wszystkich rzeczy” i usuwamy Boga w cień, nie jesteśmy w stanie tak naprawdę zbliżyć się do Niego. Dopiero uznając Boga za swojego Pana, stajemy zachwyceni Jego przyjaźnią. I wtedy rozumiemy, że choć dobro człowieka jest miarą wszystkich rzeczy, to prawdziwego dobra nigdy nie osiągnie ten, kto zapomni, że jest tylko człowiekiem.

 

 

 

 

Modlitwa


Panie Jezu, Ty kiedyś powiedziałeś: „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”. Daj, bym zawsze miał odwagę swoją wiarę wyznawać, głosić i według niej żyć. Nie dla spodziewanej nagrody, ale dlatego, że godzi się odpowiedzieć wdzięcznością na Twoją łaskawość. Bo Ty jesteś Bogiem, ja tylko człowiekiem. Tobie chwała na wieki wieków. Amen.

 

 

22 grudnia - czwartek

 

Wiara

 

 

 

Witaj Ty, któremu Bóg daje się poznać

 


Jeśli czytasz dziś te słowa, to zapewne jesteś człowiekiem wierzącym w Boga. A żebyś mógł w Niego uwierzyć, musiał Ci się najpierw jakoś dać poznać. Mogłeś urodzić się w kulturze, która nie zna prawdy o Chrystusie. Mogłeś urodzić się w rodzinie ateistów. Zrządzeniem losu o Nim usłyszałeś: czy to od rodziców, czy od przyjaciół. Nawet jeśli pojawiły się jakieś trudności w wierze, to mogłeś je przezwyciężyć. W tym zrządzeniu losu była Jego łaska. Dał Ci możliwość, abyś uwierzył. Wybrał Cię.

Tak naprawdę nie musisz Go szukać. Do Ciebie należy tylko wybór.
Wiara jest łaską. Ale do niczego człowieka nie zmusza. Uzdalnia tylko do dania Bogu pozytywnej odpowiedzi. Bo właściwie cała wyraża się w krótkim „tak” wypowiedzianym objawiającemu się Bogu. To zgoda na wszystko, co nam powiedział. To uznanie, że On ma zawsze rację. Bo jako nasz Stwórca nie może się mylić.

W gruncie rzeczy jest mniej ważne, ile zrozumiałem, ile wiem. Klęcząca w kościele staruszka nie musi mieć wiary mniejszej od uczonego teologa. Ważne, by zgadzać się, że to On wie lepiej.
Jest w Ewangelii taka scena, gdy niewidomy Bartymeusz krzyczy za Jezusem, aby się nad nim ulitował. Wielu czytając ten tekst widzi łaskawość Jezusa. Inni wiarę niewidomego. Mnie uderzyły kiedyś cztery ostatnie słowa: „(...) i szedł za Nim drogą”. Bo pomyślałem nie o zakurzonej drodze do Jerycha, ale o pełnej blasku drodze ucznia Chrystusa.

Samo teoretyczne „tak” wypowiedziane Bogu to za mało. Trzeba porzucić swoje sprawy, poglądy, ideały, a przyjąć poglądy Tego, za którym się poszło. Trzeba Go naśladować. We wszystkim. Trzeba Mu zaufać i przylgnąć do Niego. Trzeba przyjąć Boże Objawienie i w jego świetle widzieć wszystkie sprawy. Naprawdę wszystkie. Bo nie ma żadnej sprawy, która byłaby wyjęta spod Bożego prawa.

To wcale nie jest trudne. W wielu sprawach ludzie postępują zgodnie z Bożym prawem nawet sobie tego nie uświadamiając. Bo przecież niewierzący mają je wypisane w swoim sercu. Ale jest też wiele takich, które trzeba poddać Ewangelii...

Cnota jest stałą skłonnością ku dobru. Pamiętasz? Dopiero gdy wiara stanie się Twoim życiem, a nie dodatkiem do niego, posiądziesz cnotę wiary. Każdego dnia i w każdej sprawie powtarzaj więc Bogu swoje „tak”...

Wierzący w drodze do wiary

 

 

 

 

 

 

Modlitwa


Panie Jezu. Poznałem Cię tak dawno, że byłbym śmieszny, gdybym dziś prosił Cię, abym mógł Cię odnaleźć. Ale proszę, abym miał odwagę znajdować Cię ciągle na nowo. Bo przecież nigdy nie poznam Cię tak jak to możliwe dla człowieka, dopóki nie ujrzę Cię twarzą w twarz. Każdego dnia daj mi siły do ponawiania mojego wyboru. Każdego dnia pomagaj mi moje „nie” zamieniać w „tak”. Wierzę w Ciebie całym sercem i dziękuję, że dałeś mi siebie poznać. Bo w Tobie jest źródło życia...

 

 

 

 

23 grudnia - piątek

 

Nadzieja

 

 

 

Witaj pielgrzymie

 


Odpowiedzią na Boże objawienie jest nasze „tak”. Wyraża się ono nie tylko przez deklaracje, ale w całym życiu. Wierzący przyjmuje to, co mówi Bóg i na serio traktuje jego wskazania. Tak napisałem wczoraj o teologalnej cnocie wiary. Wydaje mi się, że choć część ludzi ogranicza dziś wiarę do spełniania praktyk religijnych albo maluje obraz Boga na swój obraz i swoje podobieństwo, to jednak wielu prawdziwą wiarę rozumie. Gorzej chyba z drugą cnotą teologalną – nadzieją. Mam nieraz wrażenie, że o nią dziś znacznie trudniej. I chyba częściej posiadają ją ci, którym przyszło już się zmierzyć z myślą o własnej śmierci.

Nieraz irytowałem się, gdy ktoś mówił, że trzeba mieć nadzieję. Sama w sobie niewiele bowiem znaczy. Ważne jest jeszcze, czego mam się spodziewać. Gdy ktoś każe nieuleczalnie choremu mieć nadzieję na wyzdrowienie, to jest to raczej próba uniknięcia konfrontacji z jej lękiem przed śmiercią. Gdy ktoś pociesza osobę od lat szukającą pracy, że kiedyś na pewno ją znajdzie, może to być wyraz bezsilności. Taka nadzieja niekoniecznie jest cnotą, a bywa naiwnością. Prawdziwa jest cnotą, dzięki której, pokładając ufność w obietnicach Chrystusa, pragniemy jako naszego szczęścia Królestwa niebieskiego i życia wiecznego,

Tak. Nasza ojczyzna jest w niebie. Tu, na ziemi, jesteśmy tylko pielgrzymami. Dnia, kiedy zakończy się nasza ziemska wędrówka nie musimy wyczekiwać ze smutkiem. Wręcz przeciwnie. To będzie dzień radości. Zaśpiewasz wtedy razem z tymi, którzy będą Cię opłakiwać: „Do domu wracam jak strudzony pielgrzym, a Ty z miłością przyjmij mnie z powrotem”...

Człowiek, który ma taką nadzieję, na pogrzebach nie wylewa łez rozpaczy. Jest mu smutno, że nadszedł czas rozstania, ale wie, że kiedyś spotka zmarłego w domu Ojca. Człowiek, który ma taką nadzieję, potrafi rozmawiać z chorymi o tym, co ich czeka. A nade wszystko nie ma do Boga pretensji o to, że ludzie cierpią, chorują i umierają. Bo wie, że to życie jest tylko wstępem do szczęśliwej nieśmiertelności...

Pamiętasz dobrego łotra? W godzinie kaźni usłyszał od Jezusa: „Dziś będziesz ze mną w raju”. Nigdy nie byłem w jego skórze, ale myślę, że zrobiło mu się wtedy lżej. Dla posiadającego cnotę nadziei wszystkie sprawy tego świata nabierają zupełnie innego wymiaru. Wymiaru doczesności, która jest niczym wobec wieczności.

Za mało się cieszymy na życie wieczne, prawda? Więc dziś życzę Ci, żebyś odkrył tę prawdziwą nadzieję dla siebie. Obudź się jutro z głębokim przeświadczeniem, że śmierci już nie ma, a wszystkie troski tego życia są tylko drobnymi, szybko przemijającymi epizodami...

Wędrowiec na drodze do wieczności

 

 

 

 

 

 

Modlitwa


Panie Jezu, Ty kiedyś powiedziałeś: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem”. Umacniaj moją nadzieję, że tak właśnie kiedyś się stanie.

24 grudnia - sobota

 

Miłość

 


To już ostatni list, który do Ciebie piszę. Kończy się Adwent, czas tych naszych nieco dziwnych rekolekcji. Wędrowałeś ze mną po ścieżkach rozumienia cnoty. Mam nadzieję, że te dni jakoś nas odmieniły. I Ciebie, i mnie. Bo chyba nie sposób dotknąć dobra, by jakoś się nim nie zarazić. Myślę, że i Ty, i ja pójdziemy dalej nieco bogatsi. Z przeświadczeniem, że dobro może być bardzo konkretne. I wcale nie tak nieosiągalne. Ale póki co przywitam Cię, jak zwykle nieco prowokująco:

 

 

 

 

Witaj bezinteresowny w miłości

 


Pisałem wczoraj o cichej siostrze dwóch bardziej znanych cnót – o nadziei. Wiedząc, że prawdziwa nadzieja daje rozumienie tymczasowości naszego trwania na ziemi i radość w oczekiwaniu na życie wieczne, nazwałem Cię wczoraj pielgrzymem. Dziś bezinteresownym. Bo myślę, że prawdziwa miłość zawsze jest właśnie taka. Daje siebie niczego w zamian się nie spodziewając.

Myślę, że miłość to postawa wyrażająca się w pragnieniu dobra osoby kochanej. Nie swojego. Wielu ludzi dziś – o zgrozo – utożsamiając miłość z zakochaniem, myli ją z egoizmem. Trudno chyba o większą pomyłkę. Mówią „kocham Cię”, a myślą „kocham się w Tobie”. Ten drugi jest tylko lustrem, umożliwiającym skoncentrowanie się na swoich potrzebach. Boję się, że czasem ten błąd powtarzamy mówiąc Bogu o naszej miłości...

To prawda, że On może dać nam wszystko. To prawda, że Tylko On może dać nam życie wieczne. Ale prawdziwa miłość jest bezinteresowna i kocha Boga nade wszystko dla Niego samego.

Nie rozumiesz? Zamężna kobieta może bardzo kochać swoje dzieci. Może kochać swój dom. Ale męża tylko dlatego, że jest ojcem jej dzieci i częścią jej ukochanego i wypieszczonego domu. Potrafi zachwycić się pierwszym słowem dziecka i nowymi firankami, ale nie tym, z którym z miłości zdecydowała się dzielić życie. A przecież wystarczy tak niewiele: zainteresowanie jego pracą, jego dowcipami i tym, że przeżywa kolejny mecz w telewizji.

Bóg zasługuje na to, żeby kochać Go nie dla nagrody, ale dla Niego samego. Żeby stanąć do modlitwy nie z musu, ale dlatego że się za Nim choć trochę stęskniło. Żeby pójść na Eucharystię jak do przyjaciela, a nie jak na katorgę. Żeby z radością wypełniać Jego prawo, a nie z narzekaniem, jak to ono mnie ogranicza. Że czasem tak jest trudno? Fakt. Podobnie jak trudno jest czasem spotkać się z naukochańszymi osobami. Bo zmęczenie, bo inne zajęcia. Ale jednak idziesz...

Pamiętasz, jak Jezus pytał Piotra o to, czy Go kocha? W odpowiedzi Piotra odnajduję miłość bezinteresowną. „Panie, Ty wszystko wiesz. Ty wiesz, że Cię kocham”. Nie liczył się wstyd spowodowany wspomnieniem zdrady i upokorzenie trzykrotnym pytaniem. Po prostu dobrze Mu było być uczniem Jezusa...

Tak nie można? Można. Trzeba tylko posiąść cnotę miłości. Nie pytaj mnie, bo sam nie wiem, na ile jest Bożym darem, a na ile wypracowaną postawą...

Kochając Boga nie możesz zapominać o miłości bliźniego. Też bezinteresownej. Ale też mądrej, wyważonej, dobrze życzącej. Ale o tym już więcej pisał nie będę. Przecież jako kroczący drogą cnoty sam doskonale to rozumiesz...

Pozostań zawsze z Bogiem. Niech Cię prowadzi. Jemu niech będzie chwała przez wszystkie wieki. Amen.

Twój Bezimienny Przewodnik

 

 

 

 

 

Modlitwa


Przypominam sobie, Panie, ewangeliczną scenę, nad którą kiedyś często rozmyślałem. Dziś do niej wracam. Oto zmartwychwstały stoisz po posiłku nad brzegiem Galilejskiego Jeziora. Już podniosłeś na duchu Piotra. Ale on oglądając się na Jana pyta o jego los. Słyszy od Ciebie w odpowiedzi: „Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego? Ty pójdź za Mną”. Myślę, że i do mnie dziś, jak już wiele razy, kierujesz podobne słowa. Mam Ci zaufać. Mam uwierzyć, że chcesz dla mnie dobrze, choć czasami nie wszystko rozumiem. Wiem, że na taką miłość ode mnie, swojego stworzenia, zasługujesz. Dlatego, choć czasem było źle, powtarzam dziś słowa Piotra: Panie, Ty wszystko wiesz. Ty wiesz, że Cię kocham...