Idź i rozdawaj Boga

Joanna Kociszewska

publikacja 20.12.2008 16:05

Uczniowie Chrystusa podburzali świat, choć nie to było ich celem. Nie o władzę, pieniądze, zmianę systemu im chodziło. Wręcz przeciwnie, zalecali posłuszeństwo władzy (Rz 13,1). Przynosili wolność od lęku, nadzieję i miłość wzajemną. I mimo cierpienia, które z przyjęciem wiary często się wiązało, Dobra Nowina szerzyła się na cały ówczesny świat.

Idź i rozdawaj Boga

Marzenie wszelkich rewolucji. Podburzyć świat, zburzyć stare mury i układy, zbudować nowy – lepszy, sprawiedliwszy. To środek do celu, bo rewolucja jest skuteczna tylko wtedy, gdy jest masowa. Liczy się ilość.

Jezus Chrystus nie ogłosił rewolucji. A jednak o Jego uczniach mówiono, że podburzają świat. Wołali tak ci, których świat okazywał się wskutek Jego nauki zagrożony. Z zazdrości, bo zobaczyli tłumy słuchające słów Pawła, bo nową naukę przyjmowały też osoby znaczące, jak w Antiochii Pizydyjskiej czy Tesalonikach (Dz 13, 42-45; Dz 17, 4-7). Z niepokoju, bo mogliby stracić źródło dobrobytu, jak Demetriusz w Efezie (Dz 19,21-27). Z irytacji, bo opętana niewolnica – uwolniona od złego ducha – straciła umiejętność prorokowania (Dz 16, 16-21), a zatem zyski z jej proroctw się skończyły.

Uczniowie Chrystusa podburzali świat, choć nie to było ich celem. Nie o władzę, pieniądze, zmianę systemu im chodziło. Wręcz przeciwnie, zalecali posłuszeństwo władzy (Rz 13,1). Przynosili wolność od lęku, nadzieję i miłość wzajemną. I mimo cierpienia, które z przyjęciem wiary często się wiązało, Dobra Nowina szerzyła się na cały ówczesny świat.

O co chodziło tym, którzy wędrowali, narażając się na prześladowania i śmierć? Jaką mieli z tego korzyść?

Św. Paweł chlubi się, że choć miał prawo oczekiwać od wspólnot utrzymania, jednak głosił Ewangelię bez korzyści dla siebie, by nic nie stanowiło przeszkody dla Słowa Bożego (1 Kor 9, 13-15a). Nie ma też żadnej niematerialnej, ludzkiej gratyfikacji, która by go mogła popychać. Nie zyskuje chwały, ale prześladowania. Nie zyskuje nawet wewnętrznego poczucia, że jest tym dobrym, wybranym przez Boga, lepszym niż inni. „Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku” - pisze w liście do Koryntian (1 Kor 9,16). Owszem, ma poczucie wybrania, ale wraz z wybraniem i ogromem darów otrzymał też „oścień dla ciała, by go policzkował”.

Czym był ten „oścień”? Nie wiadomo. Komentatorzy zgadują, że może słabości, choroba lub wyrzuty sumienia z powodu przeszłości. Czym by nie był, musiał być bolesny, skoro Paweł prosił Boga o jego zabranie wraz z błogosławieństwem powołania. „Odejdź ode mnie, Panie” (2 Kor 12,8-9) znaczy przecież „Daj mi spokojnie żyć, wybierz kogoś innego! Już nie mogę tego znieść!”

„Wystarczy ci mojej łaski” – usłyszał. Idź i głoś ludziom tę wolność i tę nadzieję, którą sam otrzymałeś. Głoś miłość i przebaczenie, których sam doznałeś.

„Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” – napisze w liście do Koryntian (1 Kor 9,16b). Biada mi, bo byłbym winien waszej krwi - waszemu cierpieniu, nędzy, przegranej (Dz 20,26-27). Byłbym tchórzem i egoistą, gdybym Dobrą Nowinę zatrzymał dla siebie. Byłbym złodziejem, bo nie dano mi jej po to, by tylko mnie nasycić, ale bym niósł ją dalej, dzielił z innymi.

To jedyne uzasadnienie, dla którego garstka uczniów ruszyła w świat i podburzyła go skutecznie na najbliższe 2000 lat. To najważniejsze uzasadnienie dla tego, by dziś również powtórzyć za św. Pawłem „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii”.

Czy to jednak nie przesada? Przecież ochrzczeni, a nawet tylko przygotowujący się do chrztu, szli czasem na śmierć. Życiem płacili za daną im nadzieję. Czyżby św. Paweł tego nie widział? Owszem, widział, doświadczył. A jednak dalej uważał, że milczeniem skazałby tych ludzi na cierpienie daleko większe.

Czy miał na myśli zbawienie? Dziś Kościół mówi, że człowiek nieochrzczony może być zbawiony, więc po co się wysilać? Po co upierać przy misjach?

Dziś człowiek nieznający Boga nie cierpi – twierdzą inni. Wręcz przeciwnie, ma lepiej. Wszystko może. Nie męczy się z wyrzutami sumienia.

Czyżby?

To skąd dzisiaj tylu poranionych ludzi? Tyle osób, które nie znalazły miłości, pomocy, oparcia u bliskich, w rodzinie, wśród znajomych? Skąd tyle osób, które żyją w lęku przed chorobą, niesprawnością, starością, utratą zabezpieczeń? Skąd tyle osób zniewolonych lękiem? Jakiś czas temu w popularnym piśmie opublikowano artykuł, który udowadniał że każdy ma jakąś fobię, czyli nad jakąś irracjonalną obawą nie panuje.

Skąd tyle rozbitych rodzin, poplątanych życiorysów, ludzi pokaleczonych, bezradnych, samotnych? Czemu ktoś im nie pokazał, że wybierając taką drogę skazują się na ból? Czemu nikt im teraz nie pokaże drogi wyjścia, a tylko czasem wytknie popełnione błędy?

Czy można skazywać ludzi na wędrowanie po omacku, obijanie się o przeszkody, samodzielne odkrywanie tego, co kiedyś ogłoszono? Czy ktoś z nas chciałby posługiwać się świecami do czasu, gdy samodzielnie odkryje elektryczność? Dlaczego mielibyśmy chować przed innymi to dobro, z którego korzystamy?

Człowiek wędrujący po omacku popełnia błędy. Czasem dlatego, że nie wie, jak powinien postąpić. Czasem dlatego, że się boi. Utraty przyjaciół, zabezpieczeń, pozycji. Dla wielu ludzi to podstawa własnej wartości, podstawa życia. Czasem oznacza to niesienie przez lata ciężaru uczynionych innym krzywd.

Czy św. Paweł byłby tym, kim się stał, bez Bożego przebaczenia? Czy byłby w stanie udźwignąć ciężar samego siebie: człowieka, który zabijał sprawiedliwych? Czy można komukolwiek odmówić łaski zdjęcia tego ciężaru, by mógł swoje życie zacząć budować od nowa, z Chrystusem?

Gdybym tchórzliwie przestał głosić Dobrą Nowinę, byłbym winny ich cierpieniu – mówi św. Paweł. Chrystus im wszystkim przyniósł wolność, nadzieję i miłość. A mnie polecił, bym poszedł i im ten dar hojnie rozdał. Jak mógłbym nie pójść?

A jeśli – tak jak św. Paweł – czujesz się niegodny, zbyt słaby, jeśli nie dajesz rady, weź na drogę słowa „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali.”