3. Niedziela zwykła (B)

publikacja 22.01.2015 18:38

Sześć homilii

Przemija postać świata

ks. Leszek Smoliński

Pewien człowiek, idąc ulicą, dostrzegł swojego przyjaciela, który spacerował ze swoim psem, bernardynem. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przyjaciel z pieskiem na smyczy szedł zygzakiem, od drzewka do drzewka. „Witaj, przyjacielu, dokąd idziesz?” –  zagadnął. „Nie wiem, zapytaj mojego psa!” –  odpowiedział tamten.

Okazuje się, że można być właścicielem psa, ale to nie my jego, ale on nas posiada. Co oznacza zatem Pawłowe wezwanie z Pierwszego Listu do Koryntian, że mamy stawać się jak „ci, którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali”? To znaczy nabywać tak, żeby to, co nabywamy, nie posiadło nas w niewolę. Czy nie śmieszny jest ktoś, kto kupił sobie nowy sprzęt elektroniczny, a następnie skarży się, że nie może wyjść z domu, bo musi z niego korzystać? Albo ktoś, kto kupił nowy samochód i całe dnie spędza na podziwianiu, myciu i dopieszczaniu go, a noce na pilnowaniu, by go nikt nie ukradł?

W czym tkwi owa śmieszność? W tym, że elektronika czy samochód nie są warte naszego życia. Mają służyć nam, a nie my im. Jeśli jest odwrotnie, oddalamy się od prawdziwego szczęścia. Dlaczego? Ponieważ nie znamy właściwej hierarchii wartości, traktując jako coś najważniejszego rzeczy i sprawy mało istotne. To tak, jakby ktoś chciał, żeby go odwieźć do domu, ale próbował do tego przekonać nie kierowcę taksówki, ale… oponę.

Kiedy tak spojrzymy na życie, łatwiej będzie zgodzić się na to, że dzisiejszy fragment z Pierwszego Listu do Koryntian nie jest jakimś przeżytkiem, mającym tylko zniechęcić nas do czerpania z życia jak najwięcej przyjemności. Nie chodzi o to, by zanegować wszystkie przyjemności w życiu, ale o to, by wybrać to, co jest rzeczywiście dobre, ważne, wartościowe. A kluczem do właściwego wyboru są słowa: „przemija bowiem postać tego świata”. W ten sposób możemy odróżnić, co tak naprawdę jest ważne, a co nie.

Szymon, jego brat Andrzej czy Jakub, syn Zebedeusza mieli poukładane życic, mieli swoją hierarchię wartości, swój świat. Wszystko było na swoim miejscu. Ale kiedy przyszedł Jezus, wystarczyło jedno zdanie, żeby zostawili pracę, zarobki, rodzinę. Nagle stwierdzili, ze jest coś ważniejszego, coś, za co warto to wszystko oddać. Zostawili wszystko i poszli za Jezusem. 

Bóg chce, byśmy wygrali swoje życie. Dlatego wtedy, kiedy tracimy właściwą hierarchię wartości, kiedy coś mniej istotnego – pieniądze, sława, władza, próżność, egoizm – zawładnie nami, warto przypomnieć sobie o tym, co najważniejsze. Tak jak uczynił to Bóg, przypominając zabieganym tylko wokół własnych spraw mieszkańcom Niniwy przez posłanie proroka Jonasza. Boży wysłaniec pokazał Niniwitom, ile jest warte ich dotychczasowe życie: „Jeszcze czterdzieści dni i Niniwa zostanie zburzona” – i zniknie to, co uważaliście za ważne. Czy warto więc się tym zajmować, skoro „przemija postać tego świata”? Mieszkańcy Niniwy się nawrócili, zmienili swoje myślenie i hierarchię wartości. To również ważna wskazówka i sposób postępowania dla nas.

Wiedza posiadana, wiedza nabyta

Piotr Blachowski

Wiemy z własnego doświadczenia, że gdy  coś robimy, wytwarzamy, dzieło naszych rąk, myśli jest dobre, bo czynione z sercem. Byłoby wspaniale, gdybyśmy jeszcze umieli żyć w prawdzie, w pokoju, bez swarów i kłótni. Ale nasuwa się tutaj pytanie, skąd brać wiedzę o tym jak żyć, by iść swoją drogą spokojnie, bez większych problemów, bez obrazy Boga, bez zgrzytów z wiarą, nie mówiąc już o zgrzytach w samym sobie.    

Mamy wprawdzie kodeksy prawa cywilnego, zasady życia społecznego, przykazania Boże, ale postępowania możemy się uczyć, zagłębiając się w Pismo Święte, uważnie słuchając czytań mszalnych w niedzielę i w tygodniu. To nauki, które opowiadają nam, jak żyli nasi przodkowie, jak byli posłuszni Bogu. Jasne – powiecie – oni mieli łatwiej, bo mieli proroków, żyli w czasach Chrystusa. To prawda, ale my, żyjąc w późniejszym okresie, również możemy powiedzieć, że mamy codzienną możliwość korzystania z nauk Chrystusa, tak jakby On żył wśród nas. Bo i żyje. Jest obecny podczas mszy Świętej, podczas Eucharystii, podczas przemienienia chleba w Święte Ciało.

Odnajdujemy w tych tekstach rady, przestrogi, wszystko, co nam może pomóc podczas wędrówki na tym świecie. Jonasz w dzisiejszym czytaniu przestrzega mieszkańców Niniwy, że muszą przyoblec wory pokutne, aby przebłagać Boga za nieprawości i grzechy. „Niech obloką się w wory - <ludzie i zwierzęta> - niech żarliwie wołają do Boga!” (Jon 3, 8). Ale przecież i w naszych czasach są prorocy, są ci, którzy nam mówią co robić, jak żyć, by być zbawionym, by żyć pełnią Boga. Problem polega tylko na jednym: czy my potrafimy słuchać współczesnych proroków? Czy wystarczy tylko słuchać?

Niestety, albo ich nie zauważamy, albo jesteśmy w nich zapatrzeni tak, że już nie potrafimy zrozumieć tego, co nam mówią, co chcą przekazać. Może jednak żarliwa modlitwa, z prośbą o dar usłyszenia tego, co nam Pismo święte chce przekazać, wspomoże nasz umysł. Wiemy doskonale, że nasza percepcja zawęża się do obrazu osoby i wprawdzie słowa pobrzmiewają w naszych uszach, ale to, czy usłyszymy, zależy tylko od nas. Nie chodzi tutaj o konkretną osobę, lecz o naszą zdolność rozumienia, rozważania słów usłyszanych lub przeczytanych. Warto, żebyśmy zakodowali sobie w pamięci rady św. Pawła „Trzeba więc, aby … ci, którzy płaczą, tak jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, tak jakby się nie radowali; ci, którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali.”, nie zapominając o końcowej przestrodze „Przemija bowiem postać tego świata.” (1 Kor 7, 30-31).

Czas, byśmy wsłuchując się w słowa Liturgii, zachowali w myśli, słowie i czynie pamięć tego, że winniśmy posłuszeństwo Bogu, by słowa «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże» oraz «Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (Mk 1, 15) znajdowały odzwierciedlenie w naszych rozmowach i działaniach. Marzymy przecież o tym, by żyć wiecznie, ale powinniśmy w to uwierzyć, o to się modlić, pozwolić, by Słowa Boga docierały przez nasze uszy do umysłu i pozostawały w nim.
Panie, pomóż nam zrozumieć Twoje Słowa, daj nam poznać Twoją Miłość, abyśmy byli jedno, abyśmy zawsze byli Twoimi.

„Wstań, idź do wielkiego miasta”


ks. Jan Kochel

W ostatnich latach obserwuje się ciekawe zjawisko: większość powołań kapłańskich rodzi się w wielkich miastach. W minionym roku w jednym z seminariów w południowej Polsce rozpoczęło formację ponad 20 alumnów. Wszyscy pochodzą z dużych ośrodków miejskich. Rodzi się pytanie: Co Bóg chce przez to powiedzieć współczesnemu Kościołowi?

Kardynał Martini bardzo często mówił o wyzwaniach, które niesie z sobą ewangelizacja w wielkim mieście. Od razu jednak zwracał uwagę, że „miasto zeświecczone jest w nas samych i musimy to przyznać; nie istniałoby na zewnątrz, gdyby nie było go w naszym wnętrzu. W sercu ludzkim - mówi Jezus - rodzą się złe myśli i uczynki. Zatem niewierne, obojętne, bałwochwalcze i nieludzkie miasto nie istniałoby, gdybyśmy nie nosili go w naszych sercach”. Niestety, chrześcijanie noszą dziś w sobie mentalność wielkiego miasta, pełnego hałasu, anonimowości, pośpiechu, braku wrażliwości i poczucia sacrum.

Bóg powołuje i posyła swoich proroków w różne sytuacje i w różne środowiska. Po niewoli babilońskiej posłał proroka Jonasza do Niniwy - wielkiego miasta, starożytnej stolicy Asyrii - z misją: „idź (...), i głoś jej upomnienie, które Ja ci zlecam”. Wezwanie do nawrócenia i pokuty padło na podatny grunt. Mieszkańcy wielkiego miasta usłuchali nawoływania proroka. Choć on sam zapłacił za swoją służbę wielką cenę. Przeżył wiele bolesnych doświadczeń i buntów: od początkowej ucieczki przed powołaniem, aż po niezrozumienie wielkiego daru Bożego miłosierdzia.

Bolesne doświadczenia nie omijały Apostoła Narodów, św. Pawła. Najczęściej docierał do wielkich miast i tam zakładał pierwsze gminy chrześcijańskie. Korynt był wielkim miastem, które - podobnie jak Niniwa - potrzebowało nawrócenia. Wołanie Apostoła jest zdecydowane i naglące: „Czas jest krótki (...) Przemija bowiem postać tego świata”. Wspólnota koryncka potrzebowała więcej czasu i nie wystarczyła nawet osiemnastomiesięczna gorliwa posługa św. Pawła i jego współpracowników. Apostoł jeszcze później wielokrotnie musiał - za pomocą listów - pouczać i napominać chrześcijan Koryntu.

Opisy powołania w najstarszej Ewangelii też wyraźnie akcentują miejsce powołania. Trzykrotnie powtarza się wymowny szczegół: „Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja” (1,16). Ta sama uwaga na temat miejsca pojawia się przy powołaniu Jakuba i Jana: „Idąc nieco dalej” (1,19). To samo umiejscowienie akcji znajdujemy wreszcie w rozdziale drugim: „Potem wyszedł znowu nad jezioro” (2,13); „A przechodząc, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego w komorze celnej” (2,14).

Co oznacza „jezioro” w Markowym opisie powołania? Jezioro jest miejscem, gdzie żyje i pracuje lud Galilei. Jezus po prostu szuka i znajduje uczniów w ich własnym środowisku. On powołuje „tych, których [sam] chciał” (3,13). Każdemu zanosi swoje zaproszenie tam, gdzie kto jest. Do społeczności zwyczajnej, uczciwej, szanowanej: do rybaków. Albo też zhańbionej i upadłej moralnie, jakim niewątpliwie było środowisko celników. Jezus idzie do pierwszych i do drugich, by ich wezwać do służby.
Nie ma więc miejsc i osób uprzywilejowanych. Bóg hojnie tchnie dar powołania w serca ludzkie. I tylko od nich zależy: czy właściwie rozeznają ten dar, przyjmą go z wdzięcznością i będą mu wierni.

Wspomniany kard. Martini po złożeniu urzędu arcybiskupa Mediolanu wybrał Jerozolimę jako miasto, w którym pragnie modlić się o pokój, studiować ukochaną Biblię i działać charytatywnie. Z tego miasta, które też potrzebuje „nawrócenia i wiary w Ewangelię” śle nam cenne przesłanie: „Wiara i powołanie przenikają się w człowieku. Podobnie jak z jednej strony negatywne doświadczenie powołania może spowodować kryzys wiary, tak z drugiej strony wzrastanie w powołaniu pociąga za sobą osobiste dojrzewanie w wierze”.

Prośmy wytrwale o nowych, ofiarnych robotników w wielkiej winnicy Kościoła.

Zostawić wszystko


ks. Antoni Dunajski

Jedna z zasad dynamiki mówi, że jeśli na ciało nie działa żadna siła lub działają siły zrównoważone, a ciało jest w ruchu, to ciało jest w ruchu, i to w ruchu o określonym kierunku. Gdybyśmy tę zasadę odnieśli do dynamiki ludzkiego życia, a zwłaszcza jego sfery moralnej, moglibyśmy stwierdzić, że jeśli zachowań człowieka nie determinują żadne wartości lub oddziałują nań w równej mierze dobro i zło, to życie ludzkie nie realizuje się, lecz się po prostu „toczy”. Jeśli do tego uwzględnimy fakt, że od samego początku natura ludzka jest skażona grzechem pierworodnym, owo „toczenie się” jest raczej „staczaniem się” w bagno zła, nieprawości i grzechu, czego biblijnym symbolem stała się Niniwa.

Ale Niniwa stała się także biblijnym symbolem nawrócenia. Stało się to możliwe dzięki temu, że na staczające się „ciało” Niniwy zaczęła w pewnym momencie oddziaływać jakaś nowa, dodatkowa siła: słowo proroka Jonasza, które było w swej istocie zwiastowaniem słowa Bożego. „I uwierzyli mieszkańcy Niniwy Bogu”, rozpoczęli pokutę i „odwrócili się od swojego złego postępowania”. Historia staczającej się ku zagładzie Niniwy zmieniła swój kierunek. Dokonało się nawrócenie, które uchroniło ją od upadku i pozwoliło piąć się wzwyż.

Gdy „czas się wypełnił”, dał Bóg łaskę nawrócenia wszystkim ludom i narodom; w pierwszej kolejności ojczyźnie Zbawiciela – Galilei. Na ludzi, których życie „staczało się” w stronę grzechu lub „toczyło się” w kręgu przyziemnej, małej stabilizacji, zaczęło oddziaływać słowo Jezusa Chrystusa: „Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie”.

Zdumiewająca była owa siła słów Zbawiciela. Ci, których serca ciążyły ku sieciom, na Jego głos „natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim”. Szymon i Andrzej zrozumieli, że być „rybakami ludzi” znaczy coś więcej niż łowić tylko ryby. Oderwanie się od sieci oznaczało postąpienie wyżej na drodze ku doskonałości. Osoba ludzka jest przecież ważniejsza niż rzecz. Ale osoba ludzka nie jest jeszcze wartością najwyższą, choćby to była osoba tak droga i bliska, jak własny ojciec, więc Jakub i Jan „zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim”, to znaczy za Chrystusem.

„Zostawić” nie musi znaczyć „przestać kochać”. Zostawić, może oznaczać „oderwać się”, by wrócić bogatszym. Pewien pustelnik modlił się: „Niech moje bolesne oderwanie się od świata uczyni go piękniejszym i lepszym”. Wydaje się, że ważne jest tu słowo „bolesne”. Bo nie uczyni świata lepszym oderwanie się, które ma na celu uwolnienie się od ciężarów i obowiązków, uczynienie sobie życia wygodniejszym. Nie uczyni drugiej osoby lepszą oderwanie się od niej, jeśli celem tego oderwania będzie uwolnienie się od obowiązków wypływających z międzyosobowych więzów. Oderwanie się od świata i ludzi ma zbawczy sens tylko wtedy, gdy boli, gdy jest ofiarą, gdy jest świadectwem nawrócenia, czyli zwrócenia się ku wartościom jeszcze wyższym. W gruncie rzeczy oznacza ono utrzymanie koniecznego dystansu wobec wszystkiego, co mogłoby nas odciągać od naszego podstawowego i ostatecznego celu, jakim jest zbawienie człowieka i budowanie królestwa Bożego. I taki właśnie sens ma zachęta św. Pawła: „Aby ci, co mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, (...) ci, co nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, co używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali”.

W jakiej jesteś sieci?


Augustyn Pelanowski OSPPE

Morskie wody to obraz bi-blijnie obcią-żony wspomnieniem potopu, jaki spotkał świat za nieprawości w czasach Noego. Jezus nie tyle odciągnął pierwszych uczniów od rybackich zajęć, co wyciągnął uczniów, którym groziło zatonięcie w mętnych wirach grzechu. Nawrócenie Niniwitów doprowadziło do zaniechania niedoli, jaką Bóg postanowił już zesłać na zdemoralizowane miasto. Któż z nas nie pamięta przerażających fotografii, pokazujących mieszkańców Nowego Orleanu wychodzących z błota. Tak właśnie wyglądał Jonasz, kiedy wypluł go wieloryb. Być może tak ubłoceni byli Apostołowie, gdy zobaczył ich Jezus. Nie ma takiego grzesznika, który by nie stał się apostołem dzięki nawróceniu. To nie zasługi sprowadzają łaskę, ale łaska prowadzi do zasług.

Zbuntowany prorok mimo swej grzeszności jest konturem Chrystusa do tego stopnia, że sam Chrystus nazwał się „znakiem Jonasza”. Bez względu na to, jakie dno i jakie brudne odmęty by nas ukrywały w przeszłości, Bóg upodabnia nas do Chrystusa. Dzięki temu nasze wstawiennictwo za innymi jest współuczestnictwem w Jego nieodwołalnym i jedynie skutecznym wstawiennictwie. Św. Hieronim pisze, że „Pan wybrał sobie na Apostołów ludzi obarczonych największymi grzechami”.

Andrzej i Szymon natychmiast porzucili sieci, w które zapewne sami byli zaplątani. Bo cóż może symbolizować sieć, jeśli nie bycie niewolnikiem grzechu? Nawróciwszy się szybko, nawracali innych bezzwłocznie. Nie ociągaj się. Ta historia może być i twoim udziałem. Popatrz, w co jesteś zaplątany? W jakie sieci jesteś uwikłany? Nie muszą to być sieci telefonii komórkowej, ale może sieci zniewoleń uczuciowych, sieci korupcji, sieci powiązań z osobami niegodziwymi, sieci ramion cudzołóstwa, sieci nałogu alkoholowego lub narkotyków, sieci zazdrości lub chciwości, kłamstwa albo dumnych ambicji, strachu albo wątpliwości, rozpaczy lub ciągle powracających niepowodzeń i nieszczęść. Najgorsze zaś i najbardziej bolesne są sieci bezbożnej zdrady. „Zbyt czyste oczy Twoje, by na zło patrzyły, a nieprawości pochwalać nie możesz. Czemu jednak spoglądasz na ludzi zdradliwych i milczysz, gdy bezbożny połyka uczciwszego? Obchodzi się on z ludźmi jak z rybami morskimi, zagarnia swoim niewodem albo w sieci gromadzi” (Ha 1,13–15).

Jezus daje ci zaproszenie do uwolnienia się z takich sieci. Wystarczy dobra spowiedź, wystarczy znaleźć apostoła, którego Bóg sam wyłowił z otchłani, aby mógł łowić innych dla królestwa Bożego. Nikt z ludzi nie ma siły oderwać się i uwolnić od wiążących go sieci zła, w które się zaplątał. Mając wrażenie, że jest łowcą, nie wie, że sam jest ofiarą. Zapewne Szymon i Andrzej dalej siedzieliby nad jeziorem, gdyby nie kilka mocnych słów Jezusa. To Jezus wyplątał tych ludzi z ich zaplątania i tylko On może ciebie wyplątać mocą swoich słów, mocą swojego przebaczenia. Daj szansę Bogu, by mógł do Ciebie przemówić, weź teraz Biblię i otwórz. Sieci słów Boga mogą wyciągnąć cię z najciemniejszych głębin rozpaczy.

Zaplątani we własne sieci


Augustyn Pelanowski OSPPE

Można się łatwo uzależnić od osoby, która nas akceptuje i wzmacnia tak bardzo, że nie potrafimy żyć bez codziennych pigułek afirmacji
Łowienie ryb i naprawianie sieci to zajęcia mało atrakcyjne. Łatwo przy nich o monotonię i zmęczenie. Czy nie doznajesz osłabiającego przeświadczenia o beznadziejności swego losu i braku satysfakcji? Być może użalasz się nad sobą, na ciężką pracę, która niewiele zmienia nawet w twojej materialnej sytuacji. Ale to tylko pogłębia przygnębienie. Świat może ofiarować jedynie efemeryczną przyjemność, nie potrafi uczynić człowieka szczęśliwym i zachwycająco spełnionym.

Kiedy jest nam ciężko, stajemy się też męczący dla innych, nieustannie opowiadając o swych porażkach i utracie nadziei. Narzekanie to najczęstszy temat rozmów. Podejrzewam, że narzekamy po to, by wzbudzić podziw innych. „Popatrzcie, jak ja cierpię, podziwiajcie mnie!” – zdajemy się mówić. Większość ludzi ma problemy z miłowaniem kogokolwiek, nawet siebie, z depresją, emocjonalnym niezaspokojeniem, nałogami, poczuciem winy, zaniżaniem swojej wartości. Nieustannie naprawiają jakieś sieci, ale ciągle powstają nowe dziury i przedarcia, które trzeba naprawiać. Usiłują złowić w świecie coś dla siebie, ale efekty są mizerne. Same płotki. Rozglądają się za kimś, kto by im wskazał nową drogę, podarował nadzieję, choćby złudną. Dlatego różni uzdrowiciele, wróżki, guru, sekciarscy mesjasze, demaskujący obłudę zawsze nie swoją, politycy mają wokół siebie zachwycone ławice wyznawców. Oblężeni są lekarze, psychiatrzy, kapłani. Jakie to kłopotliwe, gdy setki ludzi uwiesza się na ramieniu jednego człowieka z inklinacją do uciekania od odpowiedzialności za samodzielne kroczenie po ścieżkach egzystencji. Można się łatwo uzależnić od osoby, która nas akceptuje i wzmacnia tak bardzo, że w końcu nie potrafimy żyć bez codziennych pigułek afirmacji.

Pewien lekarz opowiadał, że większość pacjentów odwiedza go nie z powodu chorób, ale z powodu zatroskania, jakiego oczekują od niego. Kto z ludzi ma siłę wysłuchiwać godzinami użalania się innych? Kto może wskazać nadzieję na sens życia i podeprzeć ją niezmęczonym ramieniem? Czy istnieje ktoś, kto potrafi nas wyzwolić od zaplątania się we własne sieci smutku, beznadziei, bezsensu, niepewności, lęku i chronicznego poprawiania i zaszywania dziur grzechów, które tak trudno na nowo uczynić siecią sumienia o sensownych kombinacjach? Jest tylko jedna osoba, której obietnica na pewno jest wiarygodna. Jezus. Dzięki Jego słowom czterech uczniów wyrwało się z poplątanego losu i odnalazło zupełnie nowy cel dla siebie. Już nie chwytali się czegokolwiek, ale dali się pochwycić zachwyceniu Bogiem uczłowieczonym. Zostali zaproszeni do łowienia ludzkich dusz z ciemnych przepaści grzechu i rozpaczy. Ale nie dla siebie, lecz dla Niego. Mam sens: zachwycić kogoś, kogo spotkam, Bogiem, nie sobą.