Niedziela Palmowa (B)

publikacja 18.03.2015 20:48

Sześć homilii

Miłość do końca

ks. Leszek Smoliński

Liturgia Niedzieli Palmowej, zwanej Niedzielą Męki Pańskiej, przybliża nam zbawcze wydarzenia z życia Jezusa. Przypomina uroczysty wjazd Króla izraelskiego do Jerozolimy. To wydarzenie stanowi bezpośrednie przygotowanie do Jego męki i śmierci na Krzyżu. Dzisiejsza niedziela jest więc pełna dostojeństwa i zadumy, a entuzjazm i euforia wiwatującego tłumu zwiastuje bliską już zdradę. Tłum witający wkraczającego do Jerozolimy Pana, zapowiadanego przez proroków Mesjasza, rzuca na drogę płaszcze i gałązki, wołając: „Hosanna Synowi Dawidowemu”. Triumf Chrystusa i Jego ofiara są ze sobą nierozerwalnie związane. Podobnie jest też z naszym ludzkim i chrześcijańskim losem. Nasza codzienność jest uczestnictwem w życiu Boskiego Mistrza. Patrząc na zapowiedź zbawczych wydarzeń, możemy odnaleźć w sobie zarówno porywczego Piotra, zrozpaczonego Judasz czy wykrzykujący tłum.

Co roku Kościół pozwala nam w Niedzielę Palmową zatrzymać się na nowo nad historią Jezusa, który „ogołocił samego siebie” i w ten sposób stał się podobny do nas we wszystkim oprócz grzechu. To On siłą miłości do końca pokonał zło i wziął na siebie całą tajemnicę nieprawości, o której tak mówił św. Jan Paweł II w Krakowie podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski w 2002 roku: „Człowiek […] Uzurpuje sobie prawo Stwórcy do ingerowania w tajemnicę życia ludzkiego. Usiłuje decydować o jego zaistnieniu, wyznaczać jego kształt przez manipulacje genetyczne i w końcu określać granicę śmierci. Odrzucając Boże prawa i zasady moralne, otwarcie występuje się przeciw rodzinie. Na wiele sposobów usiłuje się zagłuszyć głos Boga w ludzkich sercach, a Jego samego uczynić ‘wielkim nieobecnym’ w kulturze i społecznej świadomości narodów. ‘Tajemnica nieprawości’ wciąż wpisuje się w rzeczywistość świata, w którym żyjemy”.

Doświadczając przejawów „tajemnicy nieprawości” w naszym codziennym życiu, z lękiem spoglądamy w przyszłość, pełni obaw przed pustką, cierpieniem i unicestwieniem. Jeśli chcemy zobaczyć, jak daleko Bóg przybliżył się do nas, by nas uwolnić od nieprawości i lęków, by stać się towarzyszem naszej drogi życia, to musimy spojrzeć na Chrystusa na krzyż. To dzięki ofierze Chrystusa na krzyżu zbawienie stało się udziałem nas wszystkich.

Historia męki i śmierci Jezusa pogłębia naszą świadomość, że w trudach zmagania się o ewangeliczny kształt naszej codzienności nie jesteśmy sami. Bóg nas wspomaga. ukazuje nam konkretną drogę, która jest wyjściem z kręgu zła. To droga pięknej i konsekwentnej miłości, połączonej z ofiarą. Chrystus pokazuje, jak zwyciężać zło siłą dobra, piękna i prawdy. Sam nie jest poszukiwaczem taniej sensacji, ani poklasku wśród wiwatującego tłumu.

Nasza miłość i jej siła wynika z naszego zawierzenia Bogu. Im więcej zaufamy, tym łaska Boża bardziej może działać w naszym życiu i przemieniać nas w dar dla innych. Odnówmy dziś nasze zaufanie wobec Ojca w niebie, który nieustannie troszczy się o każde ze swoich dzieci. Umacniajmy naszą wiarę, nadzieję i miłość zawierzeniem Bogu słowami Klemensa XI: „Chcę tego, czego Ty chcesz, chcę dlatego, że Ty chcesz, chcę, jak Ty chcesz i jak długo chcesz”.

Pamiątka, pamięć, ogołocenie

Piotr Blachowski

Dążył ku lepszemu życiu, chciał być postrzegany jako ten, któremu nawet przeciwności losu pomagają w życiu codziennym. Gdyby nie przypadek, bo tak można nazwać  to, co go spotkało, wzrastałby dalej w poczuciu spełnienia. Ale ten dzień zmienił wszystko. Z zaradnego stał się bezradnym, ze sprawnego – inwalidą. A pamiątka? … Urazy głowy, nóg, rąk. Został ogołocony, odarty ze zdrowia, złudzeń. Pozostała mu nadzieja powrotu do zdrowia. Odsunęli się bliscy, znajomi, przyjaciele. Pozostała przy nim żona, MIŁOŚĆ, a przede wszystkim Bóg.

Dlaczego opowiadam na wstępie smutną historię człowieka właśnie dzisiaj, w Niedzielę Palmową, w dniu przypominającym tryumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy? Ponieważ znamy historię i wiemy, jak było potem. Ponieważ Jezus został odarty nie tylko z odzienia, ale również z godności. Ponieważ najbliżsi Mu ludzie, uczniowie, w tym najważniejszym momencie odwrócili się od Niego. A On „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi” (Flp 2,7). „Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych.” (Flp 2,9-10). Może zbyt często używam słów z Listów Pawłowych, ale to właśnie one nadają charakter naszej misji, naszej wierze, którą mamy przekazywać dalej. To one inspirują i pomagają zrozumieć Pismo Święte.

Chcąc sprostać powołaniu do wypełniania Słowa, do głoszenia Ewangelii, do przekazywania innym wiary, nadziei i miłości, powinniśmy – jak pisze Izajasz w trzeciej pieśni Sługi Pańskiego – stać się nieczułymi na obelgi, na bijących, na wyśmiewających, a Bóg będzie nas wspomagał.

Treść dzisiejszej Ewangelii jest nam znana. W zależności od roku słuchamy tekstów w wersji Świętych Marka, Mateusza, Łukasza, Jana, ale czy po wysłuchaniu wyciągamy wnioski? Czy po wysłuchaniu lepiej rozumiemy przekazy Boga? Wydaje się, że jednak za mało walczymy o dobro wspólnoty, o jedność, o pogłębienie wiary. Za mało dbamy o PAMIĄTKĘ po Chrystusie.

Idźmy więc za Chrystusem, dokądkolwiek nas pośle, by głosić Ewangelię, by  opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła. Nas uczyniła Kościołem, którego Głową jest Jezus Chrystus.

Panie, pomóż nam rozumnie wypełniać Twoje nakazy zamieszczone w Piśmie Świętym i zachowane w Tradycji Kościoła, abyśmy się stali godnymi miana Twoich dzieci.

Między palmą a krzyżem

 

Ks. Antoni Dunajski

Słowo Boże Niedzieli Palmowej, zwanej także Niedzielą Męki Pańskiej, ukazuje kulminację dramatu Boga, który wszedł w dzieje człowieka. Następuje wyraźna intensyfikacja wydarzeń i zagęszcza się atmosfera zainteresowania Jezusem z Nazaretu. Podczas uroczystego wjazdu Chrystusa do Jerozolimy, gdy śpiewano radosne „Hosanna”, można było odnieść wrażenie, że wszystko poszło jak z płatka. Aby doprowadzić ludzi do domu Ojca w niebie, Pan Jezus musiał ich najpierw przekonać do siebie. Wielki tłum, który przybył na święta Paschy do Jerozolimy, ścielący drogę gałązkami z palm i wołający: „Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie”, robił wrażenie przekonanego. Dalszy bieg wypadków dowiódł jednak, że sprawa Jezusa z Nazaretu wcale nie była dla tych ludzi oczywista. Wszak nawet wśród wiwatujących stawiano sobie pytanie: „Kto to jest?”. Ci właśnie ludzie z tłumu za kilka dni będą wołać: „Ukrzyżuj Go!”. Widać, jak mało o Nim wiedzieli. W „demokratycznym” plebiscycie postawili na Barabasza.

W kontekście dramatycznych wydarzeń Wielkiego Tygodnia wszyscy razem i każdy z osobna musiał sobie jeszcze raz odpowiedzieć na pytanie, które już wcześniej postawił swoim uczniom Chrystus: „A wy za kogo mnie uważacie?”. Arcykapłani i uczeni w Piśmie - jeszcze zanim sobie na to pytanie odpowiedzieli - już „szukali sposobu, jakby Jezusa podstępnie ująć i zabić”. Skoro trzeba to było zrobić „podstępnie”, to znaczy, że nie było ku temu obiektywnych powodów. Chrystus dla tej grupy ludzi był po prostu osobą niewygodną, wręcz niebezpieczną, bowiem demaskował ich słabość.
Pogubili się również w tym wszystkim Apostołowie. Nie tylko Judasz, który „szukał dogodnej sposobności, jak by Go wydać”. Ciągle podejrzewamy, że dla niego była to zarazem ostatnia sposobność, by jeszcze na Chrystusie coś niecoś zarobić. Wiele jednak przemawia za tym, że chciał w ten sposób wymusić na Nim „siłowy” wariant przejęcia władzy nad Izraelem (nie tylko duchowej). W ogrodzie Getsemani swoją ludzką słabość ujawnili również ci najważniejsi z grona Dwunastu - Piotr, Jakub i Jan, którzy nawet jednej godziny nie potrafili wytrwać z Chrystusem na modlitwie, „gdyż oczy ich były snem zmorzone”. Piotr zdaje sobie sprawę, że zwłaszcza od niego Chrystus ma prawo oczekiwać odważnego świadectwa. Odruchowo chwyta nawet za miecz, a potem - również odruchowo - kapituluje przed zwykłą, służebną kobietą: „Nie znam tego człowieka”. To prawda, że zaraz potem „wybuchnął” szczerym płaczem. Ale prawdą jest również to, że w kontekście doświadczeń Wielkiego Tygodnia pewniacy zawiedli.

Tym większy podziw i szacunek wzbudzają ewangeliczni bohaterowie z drugiego i trzeciego planu. Jak choćby czyniąca „dobry uczynek” owa (wedle tradycji niegdyś mocno grzeszna) kobieta „z alabastrowym flakonikiem prawdziwego olejku nardowego”, namaszczająca ciało jeszcze żywego Chrystusa na Jego przyszły pogrzeb. Wzbudza szacunek Szymon Cyrenejczyk, wprawdzie „przymuszony”, ale przecież wyciągnięty z grona tych, którzy byli w tym trudnym momencie bardzo blisko Jezusa. Wzbudzają szacunek stojące blisko krzyża niewiasty i - równie odważny - Józef z Arymatei, dopominający się o ciało Chrystusa. Nawet dobry łotr ze sceny konania uczy nas, jak zbawienny użytek może zrobić nawet najbardziej grzeszny człowiek, gdy się znajdzie w bliskości Jezusa. I jeszcze jeden paradoks warto zauważyć: gdy najbardziej wierzący zwątpili, to właśnie pogański setnik jako pierwszy (jeszcze przed zmartwychwstaniem Chrystusa) wyciąga religijny wniosek z tego, co się stało na Golgocie: „Prawdziwie ten człowiek był Synem Bożym”. To radosne, że Chrystus miał dla kogo umierać.

 

Niepokojące hosanna

 

ks. Wacław Depo

Liturgia słowa dzisiejszej niedzieli bardzo wyraźnie podkreśla prawdę o zbawczym charakterze posłannictwa Jezusa. On przyszedł, aby „przyjść z pomocą strudzonemu” i szukającemu zbawienia człowiekowi, „aby nikt, kto w Niego uwierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Dlatego też Jego wjazd do Jerozolimy nie był triumfem ziemskiego władcy, lecz zamanifestowaniem prawdy o Synu Bożym, którego Ewangelia – słowa i czyny – tak zdecydowanie różnią się od władzy Cezara czy króla. Jezus w ciągu całego swego życia zadał sobie wiele trudu, aby przekonać tych, którzy za Nim szli, iż Jego zadanie nie kończy się objawieniem ziemskiej chwały. Nie chciano w to uwierzyć i przyjąć tego, co w przepowiadaniu Jezusa było najtrudniejsze: że będzie cierpiał, że będzie odrzucony przez swoich, że stanie się „znakiem sprzeciwu”, że w końcu zostanie zabity (Mt 16,21-22)... Warto w tym miejscu zacytować wypowiedź prawosławnego teologa Igora Mereżkowskiego: „Wszystkie rewolucje społeczne rozchodzą się wszerz; chcą zagarnąć coraz to nowe obszary. Tylko rewolucja Chrystusa idzie w głąb ludzkich serc, sięga poza kres ziemi, rozchodzi się jak ogień wulkaniczny z głębi i ogarniający wszystko...”

Nasze coroczne i pełniejsze przybliżanie się do PRAWDY, którą jest Chrystus i Jego tajemnice – uczy nas i zobowiązuje do postawy chrześcijańskiej nadziei, która opowiada się za trudną przyszłością... Oto Ten, na którego widok „słano swe szaty i płaszcze na drodze wołając: „Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie!” (Łk 19,36; Mt 21,9) jest Tym, który „będzie cierpiał, będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie (Łk 9,22). Musimy zauważyć, że wołanie „Hosanna” rozlegające się odważnie na ulicach Jerozolimy wbrew żądaniu faryzeuszów było „głodne prawdy” o Bogu posyłającym swego Syna – Mesjasza. Tenże Syn pouczył nas, że wołanie to powinno mieć przede wszystkim charakter religijny, jeśli ma się stać prawdziwym wyznaniem wiary w Boga i oczekiwaniem na Jego Królestwo. Inaczej bowiem staje się ono głosem „okaleczającym” Ewangelię i sprowadzającym jej posłanie do obrazu Jezusa jako polityka i rewolucjonisty zaangażowanego w walkę klas.

Odwołajmy się w tym miejscu do słów Jana Pawła II –niestety tak mało znanych, a jakże aktualnych – wypowiedzianych w orędziu z Puebli: „Nowe odczytywanie Ewangelii, które nie przyznaje racji ani egzegezie, ani historii – wypacza chrześcijańskie zaangażowanie się w budowę lepszego świata. Wszelkie próby upolitycznienia Ewangelii niszczą Lud Boży, mając na celu jedno tylko zadanie: zmianę struktur społecznych, dokonującą się przy pomocy walki i przemocy... Kościół traci wówczas swoją wolność, znaczenie, swój dynamizm, gdyż pozwala zagarnąć się ideologiom, które go paraliżują, spychają do rzędu spraw prywatnych i znoszą spójność jego wiary... Kościół wtedy – akcentuje Jan Paweł II – wcale nie angażuje się po stronie ubogich, prześladowanych i cierpiących, ale pozwala się tolerować, a tym samym manipulować...”

Trzeba podkreślić, że słowa te zyskują przedziwną aktualizację w naszej polskiej i europejskiej rzeczywistości. Wszelkie ideologie antychrześcijańskie zmieniają się w szczegółach jedynie w zależności od epoki (dla przykładu podajemy daty: 1917, 1939–45, 1953–56, 1989), ale pozostają zawsze takie same, negując Bóstwo Jezusa Chrystusa, boskie pochodzenie Kościoła i treści, jakie niesie, a jego wyznawców chcą zepchnąć z publicznej sceny świata. Religia w takim systemie, zakwalifikowana jedynie do sfery prywatnej, byłaby rodzajem patologii społecznej, która może być co najwyżej tolerowana. Przykład – propozycja „imienia Bożego” w „nowej Konstytucji” bez konsekwentnego odniesienia do Niego podstawowych wartości, m.in. prawa naturalnego. Pacyfistyczna i bez prawa sprzeciwu społecznego koncepcja Kościoła jest mityczna, bajkowa i fałszywa. Gdyby było inaczej, Chrystus sam zabroniłby wołania „Hosanna!”, chcąc uniknąć niepokojów społecznych, i nie byłby ukrzyżowany, wchodząc w kompromisy prawdy, a tym samym i w układy koalicyjne...

 

Flakonik, dzban, kielich

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Życie jest jak naczynie – istotniejsza jest jego zawartość od zewnętrznej formy. W opisie męki Jezusa trzykrotnie pojawia się znak naczynia. Kobieta, w domu Szymona, przyniosła flakonik alabastrowy drogocennego kosmetyku i rozbiła go u stóp Jezusa; dwaj uczniowie zostali posłani przez Nauczyciela, aby odnaleźć człowieka z dzbanem wody; wreszcie sam Jezus wziął kielich wina i zapewnił uczniów, że wewnątrz tego pucharu jest Jego krew, Jego życie. Flakonik kosmetyku, dzban wody, kielich Krwi. Pomiędzy tymi naczyniami zachodzi tajemniczy związek, wyznaczający nam drogę rozpoczynającą się od odnalezienia w sobie grzechu i rozbicia go u stóp Pana, aż do odkrycia w Chrystusie winnego smaku miłości Boga.

Znak rozbitego alabastrowego naczynia wzbudził w apostołach oburzenie spowodowane zmarnowaniem olejku. To zmarnowanie, nazwane perditio, daje szerokie pole skojarzeń. Słowo to ma również znaczenie: odpokutować, przegrać, zniszczyć, i pojawia się, kiedy Jezus mówi o tym, że kto zmarnuje swoje życie z Jego powodu i Ewangelii, uzyska zbawienie (Mk 8,35). Stłuczony flakonik nabiera więc znaczenia symbolicznego. Ilustruje zniszczenie tego, co w nas grzeszne, światowe i próżne, jak również dokonanie pokuty za nasze winy! Życie w grzechu, życie korzystające z uciech ciała, życie w chciwości, w próżności i satysfakcji, to właśnie ów flakonik, który u stóp Jezusa został roztrzaskany. Odrzucenie kuszenia to właśnie zmarnowanie nardu i rozbity flakonik naszej cielesnej powłoki. Trzeba stracić, zmarnować, rozbić swoje doczesne kształty istnienia. Przegrać, zgubić to życie, by zyskać inne. Trzeba rozbić alabastrowe ciało, by odkryć złoty kielich duszy pełen amarantowej krwi Chrystusa.

Pomiędzy mrokiem doczesności i blaskiem wieczności jest droga niepokoju w poszukiwaniu człowieka z dzbanem z wodą, która kojarzy się z obmyciem z brudu. Najtrudniej jest nie cieszyć się jeszcze niebem, a już nie zapominać o pożądaniach tego świata. Woda to już nie nard zmysłowości i jeszcze nie duchowe zaspokojenie krwią Chrystusa. Woda to łzy i pot, to często kubeł zimnej wody wylany na sumienie.

 

Skóra hańby, szata chwały

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Mówią, że nie szata zdobi człowieka, ale człowiek pozbawiony szat jest sprowadzony tylko do tego, co cielesne. Duch odsłania się, gdy zakrywamy ciało – stąd w najbardziej obrzędowych czynnościach używa się dużo ozdobnych szat liturgicznych. Szaty wyrażają bowiem przyobleczenie łaską usprawiedliwienia i wyniesienie ponad ludzką naturę.
Od lat, gdy czytam opis męki Jezusa, moją uwagę przykuwa ten okrutny ceremoniał oprawców, którzy ubierali i zdzierali z Niego szaty. Najpierw ubrali Go w purpurę, wkładając jednocześnie koronę z cierni. Gdy zaś wyszydzili, zdarli z Niego purpurę i włożyli Jego własne szaty. Po ukrzyżowaniu rzucili losy o odzienie Jezusa. A gdy wreszcie umarł na krzyżu, rozdarła się zasłona świątyni niczym płaszcz Kajfasza rozdarty ze zgorszenia. Ostatecznie Józef z Arymatei owinął ciało Chrystusa w czysty całun płócienny i złożył w grobie wykutym w skale. Ale zanim to się wydarzyło, tłum ludzi ścielił płaszcze pod kopytami oślicy, na której triumfalnie wkraczał Jezus do Jerozolimy.
Jeszcze wcześniej, u samego zarania ludzkości, gdy ludzie tracili rajską zażyłość ze Stwórcą, Bóg przyoblekł Adama i Ewę w odzienie ze skór. Jeden ze starożytnych midraszy żydowskich mówi, że Bóg wykorzystał skórę węża, którą ten zrzucił, i ubrał w nią Adama i Ewę. Jest to tylko starożytna interpretacja, ale posiada niezwykłą intuicyjną trafność. Być może ta próba wyjaśnienia, o jaki przyodziewek chodziło, była podyktowana faktem, iż nagość Adama i Ewy została nazwana ARUMIM, wąż zaś był najprzebieglejszym ze wszystkich stworzeń i jego przewrotność nazwano ARUM. Odzienie ze skór Biblia nazwała OR, ale słowo to posiada te same samogłoski co poprzednie wyrażenia. To tylko skojarzenia, które jednak mogły starożytnym czytelnikom oryginału nasuwać właśnie takie symboliczne przypuszczenia.
Gdy więc czytam o zrzucaniu szat przez ludzi w czasie, gdy Jezus wjeżdżał do bram Jerozolimy, kojarzę tę scenę ze zrzucaniem skór węża – powszechna przemiana w nowe kształty miłości i koniec egzystencji upodabniającej człowieka do węża, który ukąsił śmiercią. Jezus kiedyś porównał się także do węża wywyższonego na palu, ponieważ w Nim dokonało się zwycięstwo nad grzechem i śmiercią, czyli nad wężem. Zrzucenie skóry przez węża w wielu religiach wyrażało ideę odrodzenia w nowej postaci. Gdy kamienowano Szczepana, Żydzi zrzucili szaty u stóp młodego Szawła, by nie mieć nic wspólnego z tą zbrodnią. Zrzucenie szat wyrażało w tej sytuacji zrzucenie z siebie winy. Kiedy wąż zaczyna zrzucać skórę, jego oczy nic nie widzą, jest ślepy, i taki stan może trwać trzy dni, jest wtedy jakby zamarły. Nie widzimy uwolnienia, jesteśmy ślepi na zbawczy proces, ale on dokonuje się w nas dzięki łasce wysłużonej przez Jezusa na palu krzyża, właśnie wtedy, gdy zdzierano z Niego ostatnie szaty.