12. Niedziela zwykła (B)

publikacja 18.06.2015 19:29

Pięć homilii

Cisza zadziwienia

ks. Leszek Smoliński

W jednej ze swoich medytacji Tomasz Merton, amerykański trapista, stwierdza: „Żyjemy w stanie ciągłej pseudouwagi skierowanej na głosy, muzykę, ruch uliczny lub ogólnie na hałas związany z tym wszystkim, co dzieje się wokół nas. To sprawia, że jesteśmy wciąż pogrążeni w powodzi dźwięków i słów rozproszonego środowiska, w którym nasza świadomość jest na wpół odurzona”. Ciągły ruch sprawia, że jesteśmy wciąż zajęci, a życie dokonuje się na poziomie nieustannego spłycenia.

W zabieganej codzienności rodzi się w sercu człowieka potrzeba zatrzymania, zdumienia, zachwytu. A pomocą staje się cisza. Jak czytamy we fragmencie Ewangelii z dzisiejszej niedzieli, na rozkaz Jezusa, po uciszeniu burzy na jeziorze, „nastała głęboka cisza”. Ewangelista na zasadzie kontrastu zestawia ze sobą dwa obrazy: gwałtowny wiatr i duże fale bijące w łódź z głęboką ciszą, która powstaje wskutek słowa Jezusa. I ta „głęboka cisza” stanowi naturalną przestrzeń, w której apostołowie mogą spotkać się z Jezusem. Z kolei nadzwyczajne opanowanie wichru jest okazją, aby postawić poważne pytanie o tożsamość Jezusa. Przecież uczynił On to, co może Bóg, jest więc Bogiem, a nie tylko człowiekiem; a Jego spokojny sen stanowi lekcję ufności wobec Boga. Ewangelista nie podaje imion uczniów znajdujących się w łodzi pragnąc, aby każdy z czytelników odnalazł w łodzi swoją twarz i swoje imię.

Cisza stwarza okazję, aby przekraczając chaos wzburzonej codzienności zatrzymać się na progu zdumienia. I zapatrzyć w Jezusa, który przemawia do nas w ciszy serc. Cisza jest nam więc potrzebna do tworzenia przestrzeni zasłuchania, aby nie przeoczyć żadnego z gestów Bożej miłości. Bez wyciszenia można bowiem usłyszeć wszystko, ale nie Boga. Cisza powoduje, że uczeń zastanawia się nad swoją wiarą. I dochodzi do wniosku, że nie zawsze jest skłonny do zaufania Bogu w trudnym położeniu. Mała wiara może powodować zaś nadmierną troskę o siebie, lęk i nietrafne reakcje wobec innych.

Kiedy nastaje „głęboka cisza”, również słowa w relacjach międzyludzkich nabierają bogactwa treści. Jak naucza Benedykt XVI, w niej słyszymy i poznajemy lepiej samych siebie. W klimacie milczenia rodzi się i pogłębia myśl, z większą jasnością rozumiemy to, co chcemy powiedzieć, albo to, czego oczekujemy od drugiego. Nasze milczenie pozwala innemu mówić, wyrazić siebie. A nam samym służy do tego, byśmy nie przywiązywali się bez odpowiedniej konfrontacji wyłącznie do własnych słów czy wyobrażeń. W ten sposób tworzy się przestrzeń, w której dzięki słuchaniu się nawzajem pogłębiają się relacje międzyludzkie. W milczeniu zauważa się najbardziej autentyczną komunikację między kochającymi się osobami przez gesty, wyraz twarzy czy ciało. W milczeniu wyraża się radość, zmartwienia czy cierpienie.

Scena ewangeliczna ucieszenia burzy pokazuje, że obecność Jezusa w naszym życiu jest gwarantem bezpieczeństwa. W wielkiej ciszy apostołowie rozpoznają Bożą moc ujawnioną w osobie ich Mistrza i wykazują zadziwienie. To również kierunek dla każdego z uczniów Jezusa na dziś, jutro i na całe życie.

Niebezpieczny lęk


ks. Marek Łuczak

W Starym Testamencie, z jednej strony, znajdujemy napomnienia, że bojaźń Boża jest początkiem mądrości; z drugiej strony cały Nowy Testament jest przeniknięty wołaniem o odwagę. Boimy się Boga, bo jest nie tylko Stwórcą, ale też sędzią; w Nowym Testamencie jednak staje się fundamentem odwagi. Wielokrotnie spotykamy Apostołów zalęknionych z powodu śmierci Chrystusa, którzy w obawie przed żydami zamykali się i pozostawali na miejscu. Ci sami ludzie po zesłaniu Ducha Świętego otrząsnęli się ze swoich kajdan i nie tylko ryzykowali utratę życia, ale odważnie oddawali je za wiarę. Paradoks polega na tym, że ten sam Bóg u jednych może powodowa- lęk, u innych zaś jego przeciwieństwo. Rzecz w tym, że wszystko zależy od kondycji sumienia i naszego obrazu Boga.

Dynamizm chrześcijański domaga się radykalizmu. Jeśli więc ludzkie sumienie obciążone jest winą, a człowiek nie ma zamiaru oczyścić się z tego, co go obciąża, pojawia się lęk. Nie jest to jednak lęk przed Bogiem karzącym, bo ów ma działanie leczące, skłania człowieka ku nawróceniu. Niebezpieczny jest pewien rodzaj lęku przed Bogiem miłosiernym. Taki lęk paraliżuje wszelką zmianę, bo ona wiąże się z wysiłkiem.

Kapelani więzienni opowiadają często, że osadzeni i więźniowie najbardziej żałują, że ich złapano. Bliższe jest im nawet poczucie sprawiedliwości niż miłosierdzia. – Wiem, że muszę odsiedzieć – mówią – ale nie mam zamiaru się zmieniać. Nie pójdę do pracy za tysiąc złotych, po odsiedzeniu kary wrócę do dawnych praktyk.

Jeden z pisarzy chrześcijańskich opisał kiedyś ciekawe spotkanie dwóch przyjaciół. Jeden z nich wprawił w zdumienie swojego kolegę bardzo dziwnym zachowaniem. Niby go zauważył i poznał, a jednak nie odpowiadał na pytania i milczał. Po pewnym czasie zdziwiony kolega zauważył, że ten drugi ma w uszach banany. – Słuchaj – mówi – masz w uszach banany. – Nie mogę cię usłyszeć – odpowiedział – bo mam w uszach banany. Z jednej strony znał powód swojej głuchoty, prawdopodobnie nawet wiedział, jak jej zaradzić, a jednak wygodnie mu było nie zmieniać swojej sytuacji.
Podobnie jest w życiu wewnętrznym. Ludzie nierzadko znają powód swojej głuchoty i przynajmniej wyczuwają intuicyjnie, jak jej zaradzić.

Jeśli zaś decydują się na bierność, to z obawy przed zmianą. Być może trzeba by zamknąć w życiu taki czy inny rozdział, pewne rzeczy uporządkować, innych się pozbyć? Ofiara, która się wiąże z taką zmianą, nie może być łatwą perspektywą.

Dochodzi zatem do wielkiego paradoksu, przez który źródłem największego lęku nie jest Bóg – sprawiedliwy sędzia, ale miłosierny ojciec. Jesteśmy tak jak więźniowie – zdolni do przyjęcia prawdy o sprawiedliwości, zawsze gotowi do „odsiedzenia” swojej kary. Nie mamy tylko ochoty na przyjęcie prawdy o miłosierdziu. Żeby jej doświadczyć, trzeba, podobnie jak syn marnotrawny, wrócić z wcześniejszej drogi, przyznać się do błędu i zmienić stare przyzwyczajenia.

Najgroźniejszy jest lęk przed miłością. Szczególnie wtedy, gdy trzeba na nią odpowiedzieć swoim życiem. Przyjęcie Boga z Jego miłością stawia każdego człowieka w sytuacji, w której trzeba nierzadko zmienić swoją postawę. Nie wystarczy „zapłacić” za niewierność i w ten sposób „wyrównać” z Bogiem rachunki. Jeśli się przyjmie prawdę o Bogu miłosiernym, rachunek nigdy nie będzie wyrównany. Człowiek zawsze ma wtedy dług do zapłacenia i to go skłania do przemiany życia.

Chrystus z dzisiejszej Ewangelii napomniał Apostołów: „Czemu tak bojaźliwi jesteście?”. Nie warto utrwalać w sobie obrazu Zbawiciela wprowadzającego pokój swoją nadludzką mocą. Jeśli przyjmiemy Jego Orędzie i wprowadzimy w życie wskazania Ewangelii, wraz z nawróceniem pojawi się najprawdziwszy pokój. Takie jest Jego działanie, skuteczniejsze od najbardziej spektakularnych cudów. Niestety, łatwiej przyjąć prawdę o Bogu cudotwórcy niż miłosiernym Ojcu. Szczególnie jeśli cud graniczy z efektownymi sztuczkami magików i nie wpływa na ludzkie życie.

Lęk przed karzącym Bogiem jest zrozumiały i pożyteczny, bo skłania człowieka do nawrócenia. Niebezpieczny jest lęk przed Bogiem dobrym, bo oznacza wybór zła. Jeśli dobro w ludzkich oczach jawi się jako zagrożenie, niewiele jest miejsc w duszy człowieka, w których panuje światło. Dlatego nie Chrystus uciszający burzę na jeziorze jest wart naszego życia i miłości, ale Chrystus uciszający rozkołatane grzechem serca.

 

 

Kim właściwie On jest?


ks. Antoni Dunajski

W «Atłasowym trzewiczku» Paula Claudela jest scena, w której morski rozbitek, przywiązany do belki z zatopionego okrętu, błądzi po wzburzonych wodach oceanu. Komentując tę scenę Joseph Ratzinger zauważa, że dobrze opisuje ona sytuację egzystencjalną, w jakiej znajduje się dzisiaj człowiek niby wierzący, ale wciąż powątpiewający: „Przywiązany do krzyża – ale krzyż nie przywiązany do niczego – błąka się po odmętach morza. (...) Wydaje się, jakoby utrzymywała go tylko belka chwiejąca się na morzu nicości”. Jawi się tu fundamentalne pytanie o kształt i moc naszej wiary.

Wiara, tak jak ją pojmuje chrześcijaństwo, potrzebuje silnego zakotwiczenia w Objawieniu udzielonym nam przez Jezusa Chrystusa. Gdy tego osobowego zakotwiczenia brak, może nas spotkać to, co spotkało uczniów przeprawiających się na drugą stronę jeziora Genezaret. Mieli Chrystusa bardzo blisko siebie, w łodzi, a mimo to „zlękli się bardzo” i zachowywali się tak, jakby wszystko zależało od nich samych.

„Daremna walka mężczyzn w łodzi z wiatrem i z wysoką falą – zauważa Ferdinand Krenzer – uwidacznia alegorycznie ludzką egzystencję bez Boga, pozostawanie w niewierze. Owo zaś zniechęcenie płynące z rodzącego się zwątpienia jest znamienne dla rezygnacji, której źródło tkwi w niewierze. (...) Pojawiają się zwątpienie i lęk, do głosu dochodzi świadomość własnej słabości, przekonanie, że jest się zdanym na samego siebie podejrzenie, że pomyliliśmy się. Silny wiatr świata, zniechęcenia, powierzchowność argumentów przeciwnych wierze okazuje się bardziej słyszalny i bardziej widzialny niż (...) postać [Chrystusa]. Brakuje jeszcze ostatecznego oddania się. (...) W tej chwili zaczyna tonąć w morzu tego świata, w wirze własnych myśli, w przepaści zwątpienia, w krążeniu wokół samego siebie”.

Sytuacja na łodzi miotanej falami była właśnie taka. Uwaga uczniów Jezusa nie była skoncentrowana na osobie Chrystusa, lecz na zagrożeniu płynącym niejako z zewnątrz. W ogóle zachowanie uczniów wydaje się być dziwne. Mają do Niego pretensje, że spokojnie sobie śpi w sytuacji, w której oni nie są w stanie poradzić sobie z żywiołem. Czy to znaczy, że w ich mniemaniu Chrystus powinien od razu sam od siebie cudownie zainterweniować? Chyba nie. Zauważmy, że cudowna interwencja Jezusa Chrystusa polegająca na uciszeniu morskiej nawałnicy była dla Jego uczniów raczej zaskoczeniem: „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?” Co znaczą te słowa? Znaczą one przynajmniej tyle, że od samego początku nie było w nich wiary pozwalającej wiązać nadzieję zbawienia bezpośrednio z osobą Chrystusa. Jeśli mają do niego pretensje, to raczej o to, że nie uczestniczy w ich lękach, że spokojnie sobie śpi.

Czyż ta sytuacja nie odsłania dramatu, który rozgrywa się w każdym z nas? Jakże często za mało mamy wiary, by swój los i swoje bezpieczeństwo świadomie złożyć w ręce Bożej Opatrzności, a jednocześnie nosimy w swoich sercach ukryte pretensje do Boga, że „śpi”, że w naszych zmaganiach z przeciwnościami losu pozostawia nas własnej zaradności. Stąd bierze się tyle lęków. A cały problem polega na tym, by wszystkie nasze drobne i codzienne lęki, także lęk „przed Bogiem” zastąpić jednym lękiem, słusznym i zbawiennym: lękiem „o Boga”. By Jego nie utracić i mieć pełną świadomość Jego bliskości i Jego zbawczej mocy.

Maskota czy sternik?


Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg nie obiecuje nam życia bez burz, ale obiecuje nam, że w naszych burzach zawsze będzie z nami. Burza, która zdarzyła się uczniom na jeziorze, pozwoliła im jeszcze głębiej odkryć tajemnicę Jezusa. Kim właściwie On jest? Nic tak nie pomaga nam odkryć obecności i mocy Jezusa, jak sytuacje krytyczne. Z jednej strony przeżywamy wtedy wielką trwogę, z drugiej – nigdy nie czujemy się tak blisko Boga.

Nasze modlitwy w czasie spokoju przypominają odkurzanie starych mebli piórkową miotełką. Ale gdy na horyzoncie pojawi się czarna chmura niebezpieczeństwa, modlitwa zamienia się w wyważanie drzwi do nieba. Jeśli więc zdarzają ci się nieustannie kłopoty, burze życiowe, fale wściekłości ludzi, z którymi pracujesz albo żyjesz, wichry niszczące całą nadzieję, jaką skrupulatnie wznosiłeś latami, to być może dlatego, że zaniedbałeś to, co istotne: modlitwę! Może stała się ona tak usypiająca, że nawet samego Jezusa zepchnęła w kąt, w „wezgłowie” łodzi. Bóg „zasypia”, kiedy nasze modlitwy usypiają nawet nas i już nie chce nam się podnieść z łóżka. Czy rozmawiałbyś z kimś najważniejszym z ludzi, przyjmując go w łóżku? Czy jest kulturalnie zasnąć w fotelu w czasie rozmowy z gościem, którego poczęstowałeś kawą w czasie odwiedzin? Wzburzona woda, ogień błyskawic i gwałtowny wicher były to trzy plagi, które spadały na ludzkość, kiedy odwracała się od Boga. Pokolenie Noego zostało zalane wodą, ogniem z nieba zostało ukarane pokolenie Sodomy, a wichrami zostało rozrzucone po świecie pokolenie wieży Babel. Mądrość rabinów widziała w tym trzech wysłanników Bożego ostrzeżenia za lekceważenie miłości do Stwórcy.

Lekcja, którą otrzymali uczniowie, zdarzyła się chyba po to, by odkryli na nowo Jezusa. Ospałość w życiu duchowym to wielkie niebezpieczeństwo dla ludzkiego istnienia. Jezus był u wezgłowia. W greckim tekście to miejsce zostało nazwane PRYMNA, czyli rufa, miejsce sternika. PRYMNETES to sternik lub kierownik, a także władca. Jezus był w miejscu, w którym steruje się wszystkim, ale uczniowie pozwolili Mu zasnąć. To wyraża naszą ospałą uwagę, duchową ospałość.

Myślę o naszym świecie, na którym zdarzyły się już wielkie tsunami, pożary ogromnych wież na Manhattanie, huragany niszczące wybrzeża. Ilu z nas obudzi się ku prawdziwemu przebudzeniu duchowemu po tych znakach? Tylko Bóg może uspokoić żywioły, a my ciągle uważamy, że sami sobie poradzimy z żeglugą przez ten świat. Brak wiary sprowadza nadmiar trwożliwego lęku.

Pomyśl o swoich burzach życiowych. Co powiedziały ci o miejscu, które wyznaczyłeś w łódce swojego życia Jezusowi? Gdzie jest Bóg w twoim planie dnia, skoro żyjesz w lęku i raz po raz zdarzają ci się niszczące wszystko burze? Może mówisz: gdzie jest Bóg, skoro mi się to zdarza? Jeśli chcesz, żeby wszystko się uspokoiło na zewnątrz i wewnątrz ciebie, to przebudź swoje sumienie i zawołaj do Jezusa! Umieść Go znowu w centrum swojej uwagi, intronizuj Go i ogłoś go w swojej duszy jako Króla! Jeśli zaś dalej będzie On tylko „maskotką” twojego życia duchowego, staniesz się pastwą sił, które swoją potęgą cię przerastają i nie poradzisz sobie z nimi.

Druga strona


Augustyn Pelanowski OSPPE

Wiatr wiejący z Hermonu doliną Jordanu, wpadając w Jezioro Genezaret, położone o 200 m niżej niż powierzchnia Morza Śródziemnego, miewa niepokojący impet. Zaryzykujmy dostrzeżenie w tym wietrze siły Ducha, która nas popycha ku drugiej stronie. Być porwanym przez miłość Serca Jezusa, która swym impetem przeraża jak wicher, to jak przeżyć burzę, która zniszczy złudzenia i doprowadzi nas do brzegu wieczności, tajemniczo ukrytego pod słowami „druga strona”? Taka burza pojawia się czasem w życiu, przybliżając nam „drugą stronę”. Greckie „peran”, czyli druga strona lub to, co jest poza, może być symbolem celu, do którego zmierzamy, obrazem wieczności.
Gdy zbliża się rozstrzygająca godzina krzyża, Jezus zabiera uczniów do ogrodu, który leżał po drugiej stronie Cedronu. Jan chrzcił po drugiej stronie Jordanu w Betabara albo Betanii. Druga strona to cel wymagający nieustannego przekraczania granic własnego lęku i małodusznych wyobrażeń. Granicami tymi zacieśniamy sobie rozwój duchowy. Życie w Duchu Jezusa nie zatrzymuje się jednak w granicach świętego spokoju. W życiu duchowym realistą jest ten, kto gotowy jest przekraczać brzegi, dając się porwać impetowi Ducha, który jak wiatr popycha do przekraczania wszelkich granic, wiodąc niekiedy po skrajnych przeżyciach. Nie potrafimy sami doprowadzić się do takiego impetu duchowego, bo jesteśmy słabi, jak ci przerażeni w łodzi uczniowie, którzy zupełnie nie panowali nad sytuacją. Ale możemy tego pragnąć. Pragnienie najsłabszego serca pragnącego spełnienia się pragnień Serca Jezusa przyzywa najsilniejsze powiewy Ducha. Trafnie wyraził to Marie Dominique Philippe: wydaje się to oszałamiające, ale to jest otchłań miłości, którą Duch Święty drąży w najmłodszych, najmniejszych Kościoła Chrystusowego, w najsłabszych. Nie umieją oni budować katedr, ale pozwalają Duchowi Świętemu drążyć w głębi swych serc wezwanie. Im większą słabość w sobie odkrywamy, tym na większe wezwanie Ducha możemy się zdobyć. Im mniej radzimy sobie z żeglugą losu, tym bardziej możemy się poddawać woli Jezusa.
Drugi brzeg jest niemożliwy do osiągnięcia dla naszych możliwości, ale właśnie to sprawia, że nasze pragnienie może spowodować przybycie Ducha, który jak potężny wiatr wyręczy nas w mozolnym wiosłowaniu i pozwoli szybciej dobić do celu, do drugiego brzegu.
Ewangelie opisują różne epizody odnoszące się do przekraczania jeziora i zmierzania na drugi brzeg. Jan, pisząc o żegludze na drugi brzeg, która miała miejsce zaraz po rozmnożeniu chleba, gdy Jezus kroczył po powierzchni wody, nie bez powodu dodaje na końcu, iż apostołowie zaraz po uspokojeniu się wichrów i fal natychmiast znaleźli się na drugim brzegu. Istnieją burze, które zsyła Bóg nie dlatego, byśmy zatonęli, ale po to, byśmy skrócili sobie drogę.