14. Niedziela zwykła (B)

publikacja 02.07.2015 12:19

Sześć homilii

Trudności w przyjęciu Jezusa

ks. Leszek Smoliński

W książce pt. Sam bym tego nie wymyślił (Serafin 2002) znajdujemy opowieść perkusisty Jana Budziaszka z zespołu „Skaldowie” o narodzinach jego wielkiej muzycznej pasji, splecionej z historią polskiego big beatu i jazzu. To także świadectwo przemiany człowieka, który poszedł raz w klapkach na pielgrzymkę i od tej pory zaczął realizować w życiu scenariusz, którego – jak sam twierdzi, nie jest autorem. Jak powiedział o nim jeden z kolegów: Janek jest znanym i cenionym muzykiem, ale w odróżnieniu od wielu innych, nie tylko konsumuje życie, ale stara się to życie przeżywać od strony metafizycznej i dzielić się tym z innymi. Żyjemy w XXI wieku, ale często odbiegamy od spraw ducha. Janek stara się o tym przypominać ludziom, z którymi przebywa na co dzień”.

Jezus, który przyszedł do synagogi w rodzinnym Nazarecie, stara się przypominać ludziom z narodu wybranego swoje prawdziwe posłannictwo: „Duch Pański spoczywa na Mnie, posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę”. Niestety, te słowa stają się powodem do odrzucenia, ponieważ Jego ziomkowie nie zrozumieli misji, którą zlecił Mu Ojciec Niebieski. Tekst, który czyta Jezus, według żydów miał się spełnić w erze mesjańskiej, lecz mieszkańcy Nazaretu nie widzieli przed sobą ani Mesjasza, ani Jego czasów. Dla wielu nic nie znaczył też fakt, że słowom Jezusa towarzyszą także znaki i cuda potwierdzające Jego wiarygodność.

Jeśli chcemy żyć Dobą Nowiną na co dzień, wcielać w czyn usłyszane słowa, potrzeba nam wiary zakorzenionej w Bogu i Jego Ewangelii. Św. Łukasz mówi, że Jezus nie mógł zdziałać w Nazarecie żadnego cudu, tylko na kilku chorych położył ręce i ich uzdrowił. Cuda są możliwe dla tego, kto wierzy. Wierzyć znaczy powierzyć siebie Bogu takim, jakim się jest. Ze swoimi zaletami i wadami, z dobrą i zła wolą, z tym wszystkim, co nas stanowi. W taki sposób otwieramy się na Chrystusa i przyjmujemy Boża łaskę do naszych konkretnych spraw. Inaczej pozostajemy zamknięci i Bóg nie może w naszym życiu nic uczynić. Gdy brakuje wiary, pojawia się lęk, który jest bezpośrednią przyczyną naszego zniewolenia. Lęk przed życiem, lęk przed drugim człowiekiem, lęk przed odrzuceniem, poczucie niezrozumienia czy lęk przed przyszłością.

Warto w kontekście dzisiejszej Ewangelii zastanowić się, co nam – ludziom żyjącym dwadzieścia wieków po Chrystusie – przeszkadza przyjąć Jego zbawcze orędzie? Co w orędziu Jezusa nas niepokoi? Co wywołuje nasz wewnętrzny opór? W jaki sposób możemy stawać się uczniami i świadkami Jezusa w dzisiejszym świecie? Czy dzisiejsze spotkanie z Jezusem otworzy nasze „oczy wiary” i pozwoli nam zachwycić się swoim chrześcijaństwem? Z tymi i innymi pytaniami chcemy przyjąć deklarację św. Pawła: „Najchętniej więc będę się chełpił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”.

Uwierzmy w Słowo

Piotr Blachowski

Każdy z nas już tego doznał. Większy posłuch, szacunek i poważanie znajduje się wśród tych, z którymi nie przebywa się na co dzień. Człowiek wygłaszający prawdy pośród „swoich” nierzadko jest traktowany w sposób uwłaczający, wręcz prześmiewczy. Wygłaszając zaś te same prawdy pośród innych, widzi reakcje diametralnie inne.

By móc odczuć te zależności, wystarczy zastanowić się nad poważnymi następstwami odrzucenia Słowa Bożego i nad koniecznością przyjęcia go nawet wówczas, gdy głoszą je posłańcy prości i skromni. W historii ludzkości niejednokrotnie natykamy się na przykłady, kiedy posłani przez Boga prorocy napominają i nauczają, a ludzie jednak pozostają oporni, co zatwardza ich serca i czyni je nieczułymi na jakiekolwiek wezwania.

Prorok Ezechiel otrzymał od Boga dar prorokowania, ale i tak spotykał się z wielkim niedowiarstwem. Otrzymał radę od Pana: «To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: Tak mówi Pan Bóg. A oni czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich. » (Ez 2,4-5).

Św. Paweł po wydarzeniach damasceńskich, mimo iż otrzymał dar głoszenia Chrystusa, postrzegany był w dalszym ciągu jako prześladowca chrześcijan. Dopiero Jego ciężka, wytrwała praca poparta głoszeniem Słowa Bożego powoli odmieniła zapatrywania innych na Niego i na to, co głosił. Ale i tutaj Pan wspomagał zarówno samego Pawła, jak i Jego otoczenie. Widząc rozterki Pawła, powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali.» (2 Kor 12,9)

Na koniec Ewangelia opisująca zdarzenie w Nazarecie, gdy Pan Jezus przyszedł do synagogi nauczać. Żyjąc od dzieciństwa w Nazarecie, przez trzydzieści lat nie wyróżniał się w swoim otoczeniu. Zarozumiali Nazaretańczycy nie mogli zrozumieć. że ktoś podobny do nich, wzrastający zwyczajnie wśród nich i wykonujący skromny zawód może być prorokiem, Mesjaszem, Synem Bożym. Odrzucili Jezusa. A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony.» (Mk 6,4).

Jeśli więc w swoim życiu napotykamy różne trudności, które wydają się nam jak góry nie do przebycia, jeśli mamy wady, które trudno nam przezwyciężyć, doświadczenia, których nie umiemy przyjąć – przypatrzmy się sobie i zapytajmy: jaka jest moja wiara? Czy dążę do umocnienia przez słuchanie Słowa Bożego? Ono jest światłem, źródłem i przewodnikiem na drodze wiary. Ono może doprowadzić do wiary bez powątpiewania. Słuchajmy Słowa Bożego, przekazujmy je dalej, głośmy je tym, którzy Słowa nie znają, nie chcą o Nim pamiętać lub zdążyli zapomnieć. Bądźmy dla nich prorokami.

Boże, wspomóż nas w rozumieniu i głoszeniu Twego Słowa, byśmy mogli Nim żyć i tłumaczyć Je tym, którzy Słowa szukają.

Uwaga, Bóg!

 

 

Czy można zadziwić Bożego Syna? Okazuje się, że można. Udało się to mieszkańcom Nazaretu. Ci, wśród których wzrastał, wśród których się wychowywał, zaskoczyli go swym niedowiarstwem.
Oni również, podobnie jak wszyscy, którzy zetknęli się z Chrystusem, stanęli wobec pytania: „Kim On jest?”. Wydawałoby się, że właśnie im powinno być łatwiej uwierzyć. Znali Go lepiej niż inni. Tymczasem właśnie posiadana przez nich wiedza o Jezusie okazała się przeszkodą, właśnie ona skłoniła ich do powątpiewania. Za dużo wiedzieli o nim, jako o człowieku, aby uwierzyć, że jest Bogiem. Nie tak wyobrażali sobie Mesjasza.

Można próbować wyjaśniać, że mieszkańcy Nazaretu wykazali się po prostu ostrożnością. Przecież w żadnych czasach nie brakuje ludzi, którzy nazywają siebie wysłannikami Boga. Historia pokazuje, że wielu z nich to zwykli oszuści. Trzeba jednak odróżnić roztropność od braku gotowości przyjęcia wiary.
W czasach starotestamentalnych Bóg wielokrotnie posyłał do Narodu Wybranego proroków. Wybierał człowieka i mówił: „Posyłam cię do synów Izraela... Posyłam cię do nich, abyś im powiedział: «Tak mówi Pan Bóg»”. Uprzedzał jednak swych wybrańców „A oni czy posłuchają, czy nie, są bowiem ludem opornym, przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich”.

To zdumiewające. Okazuje się, że można wiedzieć o proroku, a jednak mu nie wierzyć, nie przyjmować jego przesłania, które otrzymał od samego Boga. Dlatego misja wszystkich, których Bóg wybrał, jest taka trudna. Dotyczy to także wszystkich ochrzczonych. Świat wie, że są chrześcijanami, a jednak nie chce przyjąć ich świadectwa.

Ojciec Święty wielokrotnie ze smutkiem zwracał uwagę, że liczni są w naszych czasach ludzie, którzy starają się żyć w taki sposób, jakby Boga nie było, jakby Chrystus nie przyszedł na świat, nie nauczał, nie cierpiał, nie umarł, nie zmartwychwstał. Nie mogą powiedzieć, że nikt im nie głosił Ewangelii. Spotykają się z nią niemal na każdym kroku. A jednak świadomie zamykają serce na dźwięk Dobrej Nowiny. Czynią to czasami nawet mimo tego, że sami kiedyś zostali ochrzczeni.

Mieszkańcom Nazaretu przeszkadzało, że Jezus był taki „zwyczajny”. Pamiętali, że mieszkał wśród nich, znali Jego krewnych, wiedzieli, jakim był dzieckiem, młodzieńcem. Wielokrotnie z nim rozmawiali, razem z Nim jedli, widzieli, jak pracuje, wspólnie z Nim odpoczywali, czytali Torę, modlili się. A teraz nagle mieli w Nim uznać Bożego Syna? Także dzisiaj wielu ludziom przeszkadza, że chrześcijaństwo jest takie „zwykłe”, a jego wyznawcy nie żyją w nieustannej ekstazie, lecz dotykają ich wszystkie problemy codzienności oraz zwyczajne ludzkie ułomności.

Dlaczego tak się dzieje próbował wyjaśnić święty Paweł opowiadając o własnych doświadczeniach: „Aby mnie nie wynosił zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała...”. Chrześcijanin nie powinien uciekać od „zwyczajności” życia, skupiać się tylko na tym, co nadzwyczajne, cudowne. „Mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” – tłumaczy Apostoł Narodów.

Poszukiwanie za wszelką cenę nadzwyczajności nie jest obce wielu katolikom. Takie nastawienie jest niebezpieczne dla wiary, ponieważ prowadzi do lekceważenia tego, co „zwyczajne”. Taką lekceważoną „zwyczajnością” w skrajnych przypadkach może się okazać nawet obecność Jezusa Chrystusa pod postacią zwykłego opłatka w Najświętszym Sakramencie. Zdarza się, że ludzie po wielu latach ze zdumieniem odkrywają na nowo, iż podczas każdej Mszy świętej na ołtarzu dokonuje się cud.
Kiedy człowiek spotyka Chrystusa nie powinien oczekiwać pojawienia się wyprzedzającej informacji „Uwaga, Bóg na twojej drodze!”. Jezus jest obecny w życiu człowieka tak „po prostu”. Czasami można w kazaniach usłyszeć historię o Synu Bożym, który przyszedł do kogoś w odwiedziny jako zwyczajny człowiek i nie został rozpoznany. Nie zawsze jednak słuchacze zdają sobie sprawę, że im również mogło się coś takiego przydarzyć.

 

 

Czy jest prorok wśród nas?

 

ks. Tomasz Horak

Ilekroć oglądam filmowe kroniki czasów faszyzmu i komunizmu zastanawiam się, jak to możliwe, że miliony ludzi słuchały – i usłuchały – jednego, opętańczo wrzeszczącego człowieka? Ani Hitler, ani Stalin nie są odosobnionymi przypadkami w historii. Dawnej i nowszej. Powszechnej i zaściankowej. Religijnej i świeckiej. Są ludzie, którzy potrafią dostrzec nastrój chwili, zauważyć potrzebę milionów, odgadnąć oczekiwania narodów. A ludzie potrzebują kogoś, kto stanie przed nimi i będzie mówił to, o czym chcą słyszeć. Świat zawsze potrzebował „proroków”. Wziąłem to słowo w cudzysłów, bo jest ono niejednoznaczne. Wyrasta z jakiejś prapotrzeby człowieka głęboko zakotwiczonej w głębi ludzkiego ducha. A w tej głębi, niestety, kłębią się przeróżne oczekiwania, nadzieje i lęki. Dobre i złe. Piękne i przerażające. Dlatego biada światu, gdy zaczyna słuchać proroków, nie upewniwszy się, skąd przychodzą i co przynoszą. biada światu, jeśli nie potrafi rozróżnić proroków prawdziwych i fałszywych.

Prorokiem, więcej niż prorokiem, był Jezus. Jego Ewangelia mimo upływu dwóch tysięcy lat ciągle dotyka najżywotniejszych ludzkich spraw. I właśnie dlatego reakcje wobec Jezusa są tak skrajne. Dziś także. Czyż nie można tych reakcji opisać słowami dzisiejszego pierwszego czytania? „To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach. Posyłam cię do nich, abyś im powiedział: ‘Tak mówi Pan Bóg’... Oni... są ludem opornym!” Prawda jest twardsza od kłamstwa. Bardziej wymagająca niż fałsz. Prawda nadaje kształt człowieczeństwu, kłamstwo dostosowuje się do bezkształtności ludzi miękkich, wygodnych egoistów. Dlatego Jezus i Jego Ewangelia zawsze były znakiem sprzeciwu. Tak było w Nazarecie – o czym opowiada dziś Ewangelista Marek. Tak jest i dziś na sto różnych sposobów. Jezus i Ewangelia nie są obojętne, tak sądzę, nawet ludziom, którzy w pewnym „dzienniku cotygodniowym” wypowiadają swoje „nie” wszystkiemu i wszystkim.

Ewangelia... Prorokiem był Ezechiel. Więcej niż prorokiem – Jezus. Prorokiem dwóch kończących się tysiącleci jest Kościół. Bez wątpienia jest. Gdyby nie był – nie byłby znakiem sprzeciwu. A wciąż jest. I dobrze, że jest.

Świat zawsze potrzebował proroków. Bo zawsze były w człowieku niedopowiedziane do końca tęsknoty i niepojęte lęki. Tak jest i dziś. Szczególną tęsknotą naszych czasów, świata zagubionego w pędzie życia, jest potrzeba ciszy, kontemplacji, powrotu „do wnętrza”. Z tej potrzeby wyrasta posłannictwu wielu współczesnych proroków. Często fałszywych. Potrzeba jest prawdziwa, najprawdziwsza. Ale to, niestety, nie wyklucza pomyłki, a nawet fałszu. Na tej linii widzę mnożące się dziś sekty. Człowiek szukający źródła, może trafić na źródło skażone, niosące śmierć. Wielkiej trzeba ostrożności, by szukanie prawdy nie zaprowadziło do kuźni kłamstwa.

Jest prorok w naszych czasach: Kościół. Próba dwóch tysięcy lat coś znaczy. Oznacza także bezpieczeństwo. Nowości, nawet na rynku proszków do prania, nie zawsze się sprawdzają. Tym mniej sprawdzają się nowinki na polu ludzkiego ducha. Kościołowi bez wątpienia potrzeba więcej energii i zdecydowania w pełnieniu prorockiej misji wobec świata. Światu bez wątpienia potrzeba więcej historycznej mądrości i zwykłej ludzkiej rozwagi, jacyś fanatyczni i zwariowani „prorocy” nie popchnęli narodów i społeczeństw ku zagładzie.

Szczególne miejsce w Kościele i w świecie ma głos Papieża. słuchaliśmy go przed miesiącem. Dobrze, że jego głos brzmi tak zdecydowanie. Dobrze, że tylu ludzi zwłaszcza młodych, słucha tego głosu. A inni – „usłuchają, czy nie – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich”.

 

Biada prorokom!

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Przepowiadaniu Dobrej Nowiny towarzyszy sprzeciw. Paweł skarżył się, że policzkuje go wysłannik piekieł, gdy głosi Ewangelię. Ezechielowi towarzyszyła bezczelność i opór mieszkańców Jerozolimy. Jezus został źle przyjęty w synagodze w Nazarecie, gdy przestał mówić wdzięcznym głosem i dotknął wrażliwych miejsc sumień słuchających.

Wielu kapłanów wie, co to znaczy sprzeciw ciemności, kiedy tylko rzetelnie zabierają się do przepowiadania Słowa Bożego. Jest to trudne, gdy po udanych rekolekcjach przychodzi czas poniżającego kuszenia, albo pojawiają się listy z pogróżkami, czy też telefony z oskarżeniami. Takie znaki nie towarzyszą tym, którzy usypiają swoją trzodę nie tylko nudą wypowiedzi, ale amputowaniem ich z prawdy. Prawda jest trudna do wypowiedzenia, a jeszcze trudniejsza do przyjęcia. Najtrudniej znieść jej konsekwencje. Świątynie bywają sypialniami mózgów albo muzeami patriotycznych pamiątek. Każdy człowiek ma w sobie opór olbrzymi jak mur, ukrywający w sobie prawdę. Żyjemy fasadowo, stosując sztukę maskowania. Najlepszym ukryciem jest pobożność, która zdaje się usprawiedliwiać nasze mroczne żądze i grzechy. Biada prorokom! Przyzwyczailiśmy się ukrywać prawdziwe zło i demonstrować imitację dobra. Nauczyliśmy się nie korzystać z usprawiedliwienia Chrystusa, ale sami się usprawiedliwiamy. Tłumaczymy sobie, że musieliśmy, albo że nic się nie stało, albo zwalając winę na innych. Czasem udaje nam się zobaczyć trochę prawdy o sobie, gdy pojawią się uczucia: gdy się zakochamy, albo wybuchniemy nienawiścią. Niekiedy cierpienie objawia nam, że wcale nie jesteśmy tacy szlachetni, za jakich się uważamy. Rzadko kiedy zdarza się, że mamy już dość tego pozerstwa. Zawsze jednak, gdy jest głoszone słowo prorocze, Słowo od Boga, następuje eksplozja poznania, które odsłania nam porażającą panoramę wnętrza. I wtedy, zamiast szukać w sobie skruchy, szukamy winnego. Niewielu ludzi może poszczycić się zdecydowaną uczciwością wobec siebie samych, odpowiedzialnością za swoje mroczne czyny i myśli, uczucia i słowa.

Kilka razy Jezus przez ludzi dał mi do zrozumienia, że jestem zarozumiały. W pierwszym odruchu uzewnętrzniał się mój gniew. Wstrząs prawdy najpierw ranił tych, którzy demaskowali moją dumę. Za każdym razem jednak, kiedy ostatecznie zgodziłem się, naprawdę odczuwałem wyzwalającą ulgę.
Życie przestaje być cudowne, gdy Jezus jest lekceważony. Życie przestaje być do zniesienia, gdy nie znosimy Jezusa i Jego nauki. Liczba gejów w procesji adorującej pośladki bywa większa niż liczba mieszkańców Sodomy, a przecież Bóg nie oszczędził Sodomy. Cudzołóstwo szerzy się, raniąc małżeństwa w coraz większym stopniu, a przecież Bóg umiłowanemu Dawidowi nie przepuścił grzechu z Batszebą. Aborcje wcale nie ustępują, a przecież wielu pierworodnych Egipcjan umarło w jedną noc, za zabijanie dzieci izraelskich. Dlaczego nie dotyka nas jeszcze sąd? „Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia” (2 P 3,9).

 

Bóg wierzy we mnie

 

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość Boga idzie nawet tam, gdzie spodziewa się odtrącenia. Czy sieje się ziarno na drogę? Czy opuszcza się niebo dla tych, którzy wyganiają za mury miasta? Czy porzuca się 99 owiec dla jednej szukającej zguby? Czy dotyka się z miłością tych, którzy mogą zarazić trądem? Czy odpuszcza się grzechy tym, którzy nawet nie potrafią ich wyznać? Czy przyjaźni się z najgorszymi, gdy z tego powodu zdobywa się opinię żarłoka i pijaka? Czy ofiaruje się życie wieczne tym, którzy pozbawiają doczesnego? Czy kocha się tych, którzy się zaparli?

Jezus dziwił się niewierze mieszkańców Nazaretu, ja się dziwię Bogu, który bardziej w nas wierzy, niż my w Niego. Intryguje niewiara najbliższych. Również nas stawia w świetle kłopotliwego pytania: czy ufamy Jemu totalnie, czy też stagnacyjna religijność pozbawiła nas spontaniczności wiary? Zdumienie mieszkańców Nazaretu nie stało się zawierzeniem Jezusowi, ponieważ zbyt dobrze znali Jego rodzinę, Jego dzieciństwo i młodość. Jezus manifestuje w sobie nieobliczalną miłość do ludzi i to jest niezwykle podnoszące na duchu. Życie udowadniało nam zapewne setki razy naszą niegodziwość. A On kocha. Ezechielowi każe prorokować wśród tych, o których wie, że i tak nie posłuchają. Pawłowi daje siłę, by w słabościach i odrzuceniu przygarniał z mocą zagubione dusze do serca Boga. Sam wędruje tam, gdzie nie znajduje wiary. Prorokowanie to bardziej przekonywanie o miłości Boga niż przewidywanie przyszłości.

Być może sam jestem słaby, a nawet bezsilny, ale jakże mi to dodaje otuchy i przynosi ulgę, że Bóg we mnie ciągle wierzy! Być może nie ma we mnie ani westchnienia miłości do Niego i do nikogo, a nawet do siebie. Tym bardziej jednak zdumiewa mnie Jego czuła miłość! Absolutnie nic nas nie może odłączyć od miłości Bożej. Niekiedy ciężko jest nam stawić czoła samym sobie, ponieważ nie znajdujemy niczego godnego miłości w sobie i wydaje nam się, że Bóg mógłby pokochać każdą istotę, oprócz nas. Ale to tylko iluzja. Bóg JEST miłością, a nie BYWA miłością. Potrzebna jest nam nie szlachetność bohatera, tylko wiara.

Jedynie brak wiary uniemożliwia Mu dotarcie do naszych serc, a nie nasza nędza. Jestem przekonany, że Paweł nie był wcale lepszym człowiekiem niż ja, ani Piotr nie był pobożniejszy niż ty. Jedyne, co może nas różnić od nich, to wiara, którą wierzyli w miłość Jezusa. Jeśli chcemy, by miłość Boga wyprowadziła nas z lochów smutku i niezadowolenia z siebie, potrzeba nam modlitwy wdzięczności za miłość. Możemy ją nazwać wielbieniem Go albo oddawaniem Mu chwały. Wtedy oddajemy Mu prawo do działania, do okazywania cudownej mocy, zdolnej uczynić z trędowatego czy obrzydliwego człowieka pięknego i zdrowego albo z bezczelnego kogoś wrażliwego, albo ze słabego mocnego.