21. Niedziela zwykła (B)

publikacja 23.07.2015 11:59

Pięć homilii

Panie! Do kogóż pójdziemy?

ks. Leszek Smoliński

Rozpaczliwe, a zarazem pełne nadziei słowa padły w dzisiejszej Ewangelii z ust św. Piotra: „Panie! do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. Św. Piotr nie wyobrażał sobie życia bez Chrystusa. Tylko w trwaniu przy Chrystusie widział sens dla swego życia.

Podobnie patrzył na Chrystusa Dietrich Bonhoefer, protestancki teolog, zamordowany przez hitlerowców w 1945 roku. Oto jego słowa: „Sądzimy, że nasze życie ma sens dlatego, że żyje ta lub inna osoba. W rzeczywistości nie jest tak. Dlatego i tylko dlatego nasze ludzkie życie ma sens, że ziemia pewnego dnia stała się godna nosić człowieka! Jezusa Chrystusa! że żył taki człowiek jak Jezus. Gdyby nie żył Jezus, nasze życie nie miałoby sensu mimo wszystkich istot ludzkich, które znamy, czcimy i kochamy”.

„Panie, do kogóż pójdziemy?”. Jest to pytanie powtarzane dzisiaj coraz częściej. Jedni zadają go w chwilach rozpaczy, zniechęcenia, inni – gdy są radośni, szczęśliwi. Jeśli wybiorą Chrystusa, umacniają się w wierze, oddaniu i zaufaniu wobec Niego. Pomimo bólu, samotności, czy porzucenia przez najbliższych.

Czego wymagał Pan Jezus od swoich uczniów, czego wymaga od nas? Mówiąc krótko, wierności, czystości serca, zdolności pokonywania przeszkód życiowych. Wierność małżeńska pryska przy byle jakich potknięciach, nie ma sił na wzajemne wybaczenie sobie jakichś upokorzeń, ambicje biorą górę nad rozsądkiem. W powiatowym sądzie odbywała się rozprawa rozwodowa. Na sali słychać było wzajemne krzykliwe oskarżenia. Ludzie kiwali głowami z politowaniem. Na rozprawę niepostrzeżenie przyszła także 12–letnia córka rozwodzących się małżonków. Wszystko słyszała i chyba tylko na jej twarzy malował się wstyd. Kiedy padały słowa wyroku, dziecko głośno krzyknęło: „A ja, do kogo pójdę?”. Podszedł do niej biedny, emerytowany kolejarz i powiedział: „Dziecko, ja cię przygarnę, będziemy razem... Sędzia, patrząc na to, co się dzieje, dopowiedziała: „W tym domu zabrakło jednego mebla – zabrakło klęcznika. Gdyby w tym domu choć jedno z rodziców klękało do modlitwy, to biedne dziecko miałoby dom!”.

„Panie, do kogóż pójdę?” – zapytała kiedyś młoda dziewczyna. Miała dwadzieścia trzy lata. Przeżywając osobistą tragedię, załamała się. Była bliska odebrania sobie życia. Wszystko było już zaplanowane. Zwolniła się wcześniej z pracy, pożegnała się z matką, załatwiła kwestię mieszkania, kupiła odpowiednie tabletki, aby po ich przedawkowaniu spokojnie „zasnąć”. Po drodze wstąpiła do kościoła. Tu przecież spędziła wiele lat życia, korzystała z sakramentów świętych. Chciała widocznie przedstawić Bogu swój ból, swoją sytuację. Coś ciągnęło ją do konfesjonału. Nastąpiła wewnętrzna walka. W końcu poszła i wyspowiadała się. To ją uratowało. „Panie, do kogóż pójdziemy?”.

Ludzie coraz częściej odchodzą od Boga, od Mszy świętej i od modlitwy. Grozi nam nie tyle wrogość, ile obojętność wobec zasad religii. Czy Pierwsza Komunia Święta ma być ostat­nią? Czy życie religijne ograniczy się do tradycji i zwyczajów? Do kogo więc będzie należało królestwo niebieskie? Do tych, którzy z przekonaniem opowiedzą się za Chrystusem.

Posłuszeństwo Słowu


Ks. Jan Kochel

Szhema Izrael - słuchaj, Izraelu! To początek codziennej modlitwy wielokrotnie powtarzanej przez każdego pobożnego Żyda, ale również wyraz jego wierności i miłości wobec Boga - Pana jedynego (Pwt 6, 4-7). Mojżesz przed wejściem do ziemi obiecanej wezwał lud wybrany, aby zachował te słowa w swoim sercu, wpajał je synom z pokolenia na pokolenie, przypominał je sobie w różnych miejscach i okolicznościach, na początku i przy końcu dnia. Zachęcał nawet, aby je nosić jako ozdobę i przechowywać jako znak wierności w odrzwiach domu.

Wielkie zgromadzenie w Sychem, zwołane przez następcę i ucznia Mojżesza, miało na celu przypomnienie tej podstawowej zasady religii monoteistycznej: wierności jedynemu Bogu i posłuszeństwa wierze ojców. Wobec zagrożeń płynących z kontaktów z inną kulturą i religią lud Izraela musiał na nowo uroczyście przyobiecać zachowywanie nakazów Prawa i wierną służbę jedynemu Panu.
Chrześcijanie niemal każdego dnia stają wobec podobnej konieczności opowiedzenia się „po stronie Boga” i dawania świadectwa wiary. Wymownym tego przykładem jest niedzielne zgromadzenie wiernych na Eucharystii. To nic innego jak uroczyste wyznanie wiary wobec swoich braci w wierze. To nowe zgromadzenie w Sychem, gdzie ludzie wierzący powinni wiernie powtórzyć słowa: „Dalekie jest to od nas, abyśmy mieli opuścić Pana, a służyć obcym bóstwom (...) My również chcemy służyć Panu, bo On jest naszym Bogiem”. Istotnym momentem zgromadzenia liturgicznego jest słuchanie Słowa Bożego.

Fragment Ewangelii św. Jana, odczytany dziś w świątyniach, podkreśla temat braku wiary i trudności w słuchaniu Słowa życia: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” (6, 60). Pokusa, aby nie wierzyć, zaczyna się wówczas, gdy naukę Chrystusa i Kościoła uznajemy za przykrą, niezgodną z naszymi kryteriami, nie do wprowadzenia w życie. Jak pogodzić naukę Ewangelii z naszym życiem, naszym doświadczeniem zła, cierpienia, złożoności Kościoła, daremności naszych wysiłków, cierpienia ubogich i bezbronnych?

Jezus odpowiada, wskazując drogi ułatwiające zrozumienie wiary.

Mówi przede wszystkim: „To was gorszy?” (J 6, 61). Różnica między waszą nauką i moją wydaje wam się za duża, żeby ją przyjąć? „A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem?” (J 6, 62). Jest to zachęta do poszerzenia pola widzenia. Bardzo często trudności w wierze pojawiają się dlatego, że poglądy ludzkie konfrontujemy z nauką wiary, ale na pewnym ograniczonym polu. Powinniśmy natomiast konfrontować horyzonty ludzkiego myślenia z ogromnymi horyzontami Boga (kard. Martini).

To nie wszystko, gdyż Jezus dodaje: „Duch daje życie” (J 6, 63). Bez daru Ducha Świętego wiara staje się tylko zbiorem prawd rozumowych, z refleksją i odpowiedziami na poziomie werbalnym. Tylko tajemnica Ducha Świętego ożywia.

Jest to misterium, które budzi opór: „Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą. Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą” (J 6, 64). Obok trudności z przyjęciem wiary, wynikających z ograniczeń natury ludzkiej, jest też opór, który pochodzi z ludzkiej grzeszności, który nie chce przyjąć Ducha, nie daje się pociągnąć ponad siebie ani iść dalej, nie pozwala przejść drogi pokory i słuchania.

Wiara jest osobistym wyborem. Nie dochodzi się do niej poprzez zewnętrzną przynależność, aby się komuś przypodobać. Jest wyborem Pana, jest współbrzmieniem z miłością Boga. To jest wybór, który nawet dokonany przez niewielu, wpływa na licznych, jeśli jest jasny i zdecydowany. Tylko Apostołowie mają odwagę odpowiedzieć: „Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6, 68). Każdy zdecydowany akt wiary znaczy więcej niż setki aktów niewiary czy strachu, które dokonują się wokół nas. Kiedy przyjmiemy ten sposób myślenia, będziemy o wiele bardziej zdolni do życia w świecie zeświecczonym i przeciwnym wierze, mając rzeczywisty wpływ na niego.

Twoje słowa, Panie Jezu, są Duchem i życiem, a Ty, dając nam swoje ciało w Eucharystii, napełniasz nas Duchem Świętym. W ten sposób możemy być uczestnikami misterium Twej śmierci i zmartwychwstania.

 

 

Druga homilia na następnej stronie

 

 

Komu chcecie służyć?


ks. Tomasz Horak

Małżeństwo, rodzina... Na ileż tragedii się napatrzyłem, ile z nich przeżywam, jak swoje. Dziesięć, piętnaście lat – idealna rodzina. Za wzór stawiać. I nagle, z dnia na dzień wszystko w gruzy się rozsypuje. Czy mam rację pisząc „z dnia na dzień”? Może z dnia na dzień zaczynało czegoś brakować? Czegoś małego, niepozornego. Czegoś, co nawet trudno nazwać. Gestu? Słowa? Może spojrzenia? Może chwili dłużej spędzonej razem? Może tego jednego dnia ofiarowanego najbliższym? Może tego bukieciku przyniesionego w rocznicę ślubu? Może tego jednego „przepraszam” w jakiejś błahej sprawie? Może? Na pewno! Bardzo rzadko serce dzwonu pęka znienacka. Najczęściej przeciera się niezauważalnie w ciągu wielu lat.

Czy niestałość ludzkich związków dotyczy tylko życia rodzinnego? Bynajmniej. Znam kapłanów, gorliwych, pobożnych, którzy odeszli od kapłaństwa, a nawet od Boga. Znam ludzkie przyjaźnie, te „na śmierć i życie”, które nie przetrwały śmiesznie małej próby wierności. Znam związki interesu, w których zdawać się mogło, że wspólnicy działają jak jedna osoba – a kończyło się sądami.

Czy niestałość ludzka nie dotyczy też tego zupełnie wyjątkowego związku, jakim jest więź z Bogiem? Czy nie dotyczy wiary i całego bycia chrześcijaninem? Dotyczy. Dlatego Jozue, biblijny patriarcha sprzed z górą trzech tysiącleci, pytał – i pyta dziś: „Gdyby wam się nie podobało służyć Panu, rozstrzygnijcie dziś, komu chcecie służyć?” To pytanie, osadzone w realiach tamtej epoki, nie traci nic ze swej aktualności. Człowiek utrzymujący, że wierzy w Boga, musi ciągle na nowo rozstrzygać, komu chce służyć. A te rozstrzygnięcia dokonują się nie tyle na płaszczyźnie deklaracji, choćby uroczystych, lecz poprzez codzienne, czasem drobne, nieraz nawet błahe czyny, słowa, zaniedbania, decyzje. Związek z Bogiem, z Chrystusem – powiada Apostoł – jest odbiciem najgłębszego ludzkiego związku, małżeństwa. I jak tam, tak i tu są chwile wielkie i małe. Sprawy ogromne i drobne. Ale wszystkie składają się na całość, która zależy od tych niepozornych epizodów także.

Pytał Jozue, ale zapytał też Jezus. Jego pytanie brzmi jednak bardziej zdecydowanie. Jezus stawia sprawę „na ostrzu noża”. To już nie „komu”– ale „tak albo nie”! Dramatyzm tego pytania sięga szczytów: „Czyż i wy chcecie odejść?” On od nich nie odejdzie, On ich nigdy z serca nie wykreśli – jak miłosierny ojciec (zob. Łk 15,11nn). Ale nie będzie na siłę zatrzymywał. On ich decyzję, choćby była dla Niego bardzo bolesna, uszanuje! I trzeba zdecydować. Dziś, teraz, już. Gdy odczytuję ten fragment Ewangelii, nigdy nie wiem, jak to uczynić. Czy po Jezusowym pytaniu od razu ma paść odpowiedź Szymona Piotra? Czy zostawić dłuższą pauzę? Czy Szymon natychmiast wiedział, co chce odrzec? Czy potrzebował chwili na zmaganie się ze sobą? Czy jego odpowiedź, wypowiedziana głośno, była echem odpowiedzi całej reszty uczniów – czy też wyprzedziła ich odpowiedź? Nie wiemy. Bo i nie nasza to sprawa.

Naszą sprawą jest nasza odpowiedź. Moja i twoja. Bo pytanie i Jozuego, i Jezusa jest wciąż aktualne. Jest to pytanie o uczciwość. Tak – deklaracje człowieka, także na płaszczyźnie wiary, bywają nieuczciwe. Mówię: „Jestem chrześcijaninem, jestem wierzący”, bo tak wypada, bo tak wygodniej, bo tak łatwiej. Ale i na odwrót. Mówię: „Ja do kościoła nie chodzę, ja nie mam nic wspólnego z Kościołem”, bo tak wypada, bo tak wygodniej, bo tak łatwiej. Nieuczciwość w sprawach tej ziemi, w sprawach międzyludzkich, prędzej czy później obraca się przeciwko nieuczciwemu. A nieuczciwość wobec Boga? Wobec Jezusa? Czyżby miała pozostać bez echa i bez oddźwięku w życiu?...

Święta prawda


Augustyn Pelanowski OSPPE

Wolał utracić fałszywych uczniów, niż zmienić choćby jeden akcent w swej wypowiedzi. Bardziej Mu zależało na prawdzie niż na popularności. Nikogo na siłę nie zatrzymywał. Postać Jezusa odsłania się nam w tym fragmencie w całej swej bezkompromisowości.

Nie złagodził swych wypowiedzi nawet po zgorszeniu, jakie wywołał, gdy swoje Ciało i Krew zdefiniował jako pokarm do jedzenia. Człowiek potrafi skłamać, by nie utracić drugiego człowieka, Bóg nie zmienia nawet jednej litery w słowach prawdy, nawet gdyby z tego powodu opuścili Go ci, których umiłował. Bogatemu młodzieńcowi, który zachowywał wszystkie przykazania, ale szkoda mu było wyrzec się bogactw, nie złagodził wymagań i nie ułatwił stopniowego oswajania się z ubóstwem, mimo tego, że spoglądał na niego z miłością. Był miłosierny, współczujący, wyrozumiały, ale nieustępliwy, gdy chodziło o prawdę. Nawet swojego ziemskiego życia nie cenił sobie tak jak prawdy. Gdy Kajfasz zapytał Go, czy jest Synem Bożym, wolał stracić życie, niż choćby jedno słowo ująć z prawdy swej odpowiedzi.

W Synu Bożym nie ma wahania, nie ma nawet pokusy czy najmniejszej wątpliwości, gdy mówi prawdę. Stracić wszystko i wszystkich, byleby nie prawdę – to pragnienie zapewne fascynująco przebiegało przez umysły Jego prawdziwych uczniów. Ale i oni, choć pozostali przy Nim, nie zapłacili najwyższej ceny za prawdę przyznania się do Jezusa, gdy uciekali z Getsemani! Prawdą jest Boże słowo, prawdą jest sam Syn Boży. W Jezusie Chrystusie prawda była Nim samym, w nas prawda jest, co najwyżej, pragnieniem, bo już radość z tego, że się jest prawdomównym, staje się z minuty na minutę nieszczerością. Przecież dopóki wiemy, że jesteśmy kłamcami, mamy kontakt z prawdą. Wystarczy jednak być dumnym ze swej prawdomówności, by przestać się podobać Bogu z powodu wyniosłości. Faryzeusz był prawdziwy, gdy mówił o sobie, że trzy razy pości i daje jałmużnę oraz ofiary, wymieniając przed obliczem Boga wszystkie swe zasługi. Ale ponieważ czerpał z tego dumną radość, wynoszącą go ponad skręconego ze wstydu celnika, nie znalazł upodobania w oczach Boga. Bywa ktoś gorszy niż niegodziwy grzesznik. To wynoszący się ponad niego człowiek prawdomówny!

Najprawdziwsze w człowieku jest mgnienie skruchy. Łatwiej jednak o skrusze pisać, niż ją przeżyć na ułamek sekundy. Wymyślamy różne wykręty, by nie odsłonić się w całej fałszywości. Najłatwiej się oszukujemy, gdy innym zarzucamy fałsz. Czytamy o modlitwie, zamiast się modlić. Piszemy o prawdzie, byleby tylko uniknąć jej policzków. Gorszymy się, jak owi uczniowie, Boskimi wyrokami, by nadać swej duszy grymas miłosierniejszych niż Bóg. Rozmawiamy o Bogu, byleby tylko nie z Nim. Demaskujemy czyjeś grzechy, by swoje ukryć. Gorszymy się, by ukryć pożądanie, albo oskarżamy innych o głupotę, by uzyskać odczucie bycia mądrymi. Żyjemy zbyt krótko, by stać się sobą, i zbyt długo, by pozbyć się udawania.

Pocałunek Boga


Augustyn Pelanowski OSPPE

Wypowiedź Chrystusa o Jego Ciele nabiera wyjątkowego znaczenia w świetle Listu do Efezjan, w którym czytamy o związku małżeńskim mężczyzny i kobiety. Kościół jest Oblubienicą Chrystusa, podobnie jak żona jest oblubienicą męża. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela, bo mąż i żona są jednym ciałem. Ci, którzy komponowali lekcjonarz, skojarzyli ten fragment z Listu do Efezjan z eucharystyczną wypowiedzią Jezusa, która zgorszyła wielu uczniów. Chrystus jak najczulszy mąż łączy się przez Ciało eucharystyczne z całym Kościołem i z każdym z nas, z każdą duszą, która została wywołana z ciemności przez Ojca do jedności porównywalnej z małżeństwem. Być może słowa Jezusa mówiące o spożywaniu Jego Krwi można odnieść do żydowskich zwyczajów małżeńskich? Pan młody i panna młoda zawierają związek małżeński w momencie wypicia z jednego pucharu wypełnionego winem pod CHUPĄ, czyli pod pierwszym wspólnym dachem.

Święty Cyprian ośmielił się nazwać Komunię świętą OSCULUM, czyli pocałunkiem, w którym dusza zostaje ucałowana przez miłość Boga. Kościół nie musi się nam kojarzyć z kancelarią parafialną, ale raczej z paradowaniem małżonków środkiem świątyni przy akompaniamencie marsza Mendelsohna. Jeśli tradycja żydowska ośmieliła się widzieć w Księdze Pieśni nad pieśniami alegorię miłosnego związku Boga z Izraelem, to tym bardziej chrześcijanin będzie się tego dopatrywał w Eucharystii. W przypowieści, w której król wyprawił wesele swemu synowi, nie ma mowy o pannie młodej. Dlaczego? Ponieważ wszyscy zaproszeni nią byli! Podobnie podczas wesela w Kanie Galilejskiej nie występuje panna młoda z tego samego powodu. Wielka jest miłość Boga do mnie i do ciebie!

Któż jednak dziś przeżywa tak Komunię świętą? Ilu z nas zdaje sobie sprawę z tego, co naprawdę się dzieje w chwili, gdy otwieramy usta, by dotknąć Ciała Syna Bożego? Wiele mogłaby o tym powiedzieć owa kobieta, której Jezus przebaczył liczne cudzołóstwa, a która klęcząc obdarzała Jego nogi pocałunkami i namaszczała olejkami. Pragnąłbym w czasie mojej Komunii odczuwać to, co ona wówczas. Niewidzialny Bóg stał się widzialnym Ciałem, bo pragnął być ucałowany. Nie ma piękniejszego gestu ludzkiego od najczystszego pocałunku, choć właśnie ze względu na delikatne piękno tego znaku miłości łatwo go zeszpecić zdradą, o czym przekonuje Pismo, gdy mówi o Judaszu, który właśnie pocałunkiem zdradził Syna Człowieczego.

W Pieśni nad pieśniami znajduje się taki wiersz: „pocałuj mnie choćby jednym z pocałunków swoich ust!”. Wypowiada go Oblubienica do Oblubieńca. Tradycja żydowska widziała w tym wołaniu tęsknotę Izraela za Bożym słowem. Jeśli słowa Boga pochodzące z Jego ust można zinterpretować jako pocałunki Ducha Świętego, to czyż nie jest jeszcze zaszczytniejszą godnością, gdy dopuszczeni zostaliśmy w Chrystusie, by ucałować Jego najświętsze Ciało?