28. Niedziela zwykła (B)

publikacja 08.10.2015 11:44

Sześć homilii

Dobrowolnie ubodzy

ks. Leszek Smoliński

Już pobieżna obserwacja życia codziennego ukazuje ogromny kontrast pomiędzy szczytnymi hasłami a postępowaniem pełnym korupcji, zakłamania i fałszu. W świecie reklam i konsumpcjonizmu, w którym media każdego dnia przekonują nas, że musimy posiadać tysiące rzeczy, jeśli chcemy żyć wygodnie i szczęśliwie, rodzi się pytanie o naszą wolność oraz umiejętność panowania nad światem rzeczy. Jak odnaleźć się w gąszczu doraźnego odwoływania się do tych zasad, które sprzyjają realizacji chwilowych oczekiwań, a kwestionują istnienie stałych i niezmiennych zasad moralnych? Jak nie ulec kultowi własnego rozwoju w egoistycznym rozumieniu?

Jezus zwracając się do swoich uczniów, po rozmowie z bogatym młodzieńcem, powiedział: „Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność”. Nie słyszymy w Jego słowach potępienia bogactwa, ale ukazanie, jak ludzie winni używać bogactw tego świata, żeby nie stały się one dla nich przeszkodą w zbawieniu. Na tym właśnie polega mądrość, która jest najcenniejszym skarbem. Dlatego Jezus w „Kazaniu na Górze” naucza: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”.

Rada ewangelicznego ubóstwa dotyczy wszystkich ochrzczeni. Mają oni naśladować Mistrza, czyli, odwzorowywać swoim życiem te rysy doskonałości moralnej, które posiada Jezus. Taka postawa ukazuje bowiem prawdziwość naszego chrześcijaństwa na drodze do dojrzałości i zjednoczenia z Bogiem. Rady ewangeliczne są  zaproszeniem do rozwijania doskonałości miłości. Jak uczy Tomasz z Akwinu, o ile celem przykazań jest odrzucenie tego, co jest niezgodne z miłością, o tyle zadaniem rad jest oddalenie tego wszystkiego, co nie sprzeciwiając się bezpośrednio miłości, może stanowić przeszkodę w jej wzroście.

Jezus, który „dla nas stał się ubogim, aby nas swoim ubóstwem ubogacić”. ma stanowić dla nas stały punkt odniesienia w osiąganiu świętości. Być ubogim to być wolnym od ulegania powabom świata, które nie dają człowiekowi prawdziwego szczęścia. Do tego, by być wolnym, jest potrzebne zacieśnianie więzi z Jezusem, rozeznanie w świetle słowa Bożego oraz karmienie się Bożym miłosierdziem i Eucharystią. Jezus pomaga nam uwolnić się od zbytniej troski o siebie, daje nadzieję i moc wytrwałości nawet w chwilach próby czy kryzysu. Łączność z Nim pomaga w zdobywaniu wewnętrznego pokoju, radości życia i w pełniejszym zawierzeniu Bogu. Naśladowcy Chrystusa pokazują, że do godziwego życia potrzebują niewiele, a reszta służy okazywaniu miłości wobec bliźniego. W ten sposób świadomie ograniczają i ukierunkowują korzystanie ze środków materialnych, by móc samemu wzrastać duchowo i służyć innym.

Aby wzrastać w ewangelicznym ubóstwie ważne jest więc ustawiczne zaufanie wobec Boga, spokojne zaakceptowanie okoliczności życia, które mogą powodować nasze ubożenie, takich jak starzenie się, choroby czy różnorakie niespełnienia. Bóg, który zna zamysły i pragnienia ludzkiego serca pozwala, abyśmy bez lęku patrzyli na siebie i bliźnich, a bez najmniejszego poczucia winy korzystali z dóbr ziemskich.

Jak znaleźć mądrość, jak znaleźć dobroć?

Piotr Blachowski

Dwa pytania, z którymi mamy problem. Dwa pytania, na które sami sobie nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć. Bo kto z nas może bez samokrytyki i bez rozwagi powiedzieć, że jest mądry i dobry? Trudno sobie samemu się określić. To nie są pytania w stylu: jak żyć, jak przeżyć, lecz znacznie głębsze.

Mądrość to dar poznawania, pojmowania, rozumienia rzeczy takimi, jakie są. Ale aby pojąć tę Mądrość, zapytać musimy samych siebie, czy nas stać na nią. Czy jesteśmy w stanie ją pojąć, nią się wykazać. I nie chodzi tutaj o mądrość nabytą, chodzi o Mądrość daną nam od Boga. Jak czytamy w Księdze Mądrości: „Dlatego się modliłem i dano mi zrozumienie, przyzywałem, i przyszedł na mnie duch Mądrości. Przeniosłem ją nad berła i trony i w porównaniu z nią za nic miałem bogactwa.” (Mdr 7,7-8). Aby tę właśnie Mądrość w sobie odnaleźć, potrzebujemy wiary, która nam odsłoni w zakamarkach naszego jestestwa chociażby ślady Mądrości. 

Pomóc nam w tym może czytanie i słuchanie ze zrozumieniem Słowa Bożego. Bynajmniej nie jest to mój wymysł. Czytamy o tym w Liście Świętego Pawła do Hebrajczyków: „Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.” (Hbr 4,12). Tak więc już w tamtych czasach wiedziano o prawdach, o doskonałościach Słowa Bożego pisanego i wygłaszanego, które jest błogosławione i nas błogosławi.

W tym sensie można powiedzieć, że także błogosławieństwa wchodzą w przestrzeń otwartą przez odpowiedź, jakiej Jezus udzielił na pytanie młodzieńca: „co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?”. Istotnie, każde błogosławieństwo, we właściwej sobie perspektywie, obiecuje właśnie owo „dobro”, które otwiera człowieka na życie wieczne, więcej – jest samym życiem wiecznym. Wolność człowieka i Boże prawo nie tylko nie są ze sobą sprzeczne, lecz wręcz przeciwnie – wzajemnie się do siebie odwołują.

Uczeń Chrystusa wie, iż jego powołanie jest powołaniem do wolności. Uczeń, czyli chrześcijanin, ma iść za Jezusem, ku któremu pociąga go sam Ojciec. Naśladowanie to nie polega jedynie na słuchaniu nauki i na posłusznym przyjmowaniu przykazań. Oznacza ono przylgnięcie do osoby samego Jezusa, uczestnictwo w Jego życiu i przeznaczeniu, udział w Jego dobrowolnym i pełnym miłości posłuszeństwie woli Ojca. Przez wiarę Chrystus zamieszkuje w sercu wierzącego, dzięki czemu uczeń upodabnia się do swego Pana i przyjmuje Jego postać. Jest to owocem łaski, czynnej obecności Ducha Świętego w nas.

Sądzę iż to w pełni wyjaśnia nam nasze problemy, informuje nas, czego mamy oczekiwać, jak postępować, jak żyć, jak zdobywać Mądrość poprzez Pismo Święte i zgodnie z Jego naukami czynić dobro. To odpowiedź na pytanie zadane w podtytule. Czy już wiemy?

Matko Boża Różańcowa, przez Twoje wstawiennictwo prosimy o dar zrozumienia drogi do zbawienia, którą nam wskazuje Twój Syn, Jezus Chrystus, i kroczenia drogą wiary, nadziei, miłości. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

Ubóstwo


ks. Jan Słomka

Stary Testament nie zna ideału ubóstwa podejmowanego dobrowolnie. Wręcz przeciwnie: długie życie, liczne potomstwo i dobrobyt materialny są traktowane jako znaki błogosławieństwa Bożego. Bogactwo jest więc przyjmowane z wdzięcznością i nie dostrzega się żadnego powodu, aby je odrzucać jako coś, co może odwracać człowieka od Boga. Co prawda w Starym Testamencie jest także mowa o „ubogich Jahwe”: Taki ubogi to ten, kto nie ma żadnego ziemskiego zabezpieczenia, a więc jest pod specjalną opieką Boga. Jednak i w tym wypadku nie ma zachęt do świadomego pozbywania się dóbr materialnych: chodzi o sytuacje, które pojawiają się niezależnie od woli człowieka: złe przypadki, nieszczęścia. Natomiast jeżeli Stary Testament gani bogaczy, a gani często, to nie za posiadanie, lecz za złe używanie swego bogactwa. Albowiem z posiadania dóbr materialnych wynikały liczne obowiązki. Przede wszystkim był to obowiązek sprawiedliwego traktowania sług i godziwej zapłaty za pracę.

Równie mocno był podkreślany obowiązek wspierania ubogich, a zwłaszcza wdów, sierot i obcych przybyszów. A więc bogactwo było dobre i błogosławione, gdyż stanowiło znakomitą okazję do służenia Bogu, właśnie poprzez pełnienie sprawiedliwości i miłosierdzia. Dlatego uczniowie, usłyszawszy o wielbłądzie i uchu igielnym, ze zdziwieniem zapytali Jezusa: Któż więc może się zbawić? Nie byli przyzwyczajeni do tak wielkiej pochwały ubóstwa. Jezus, prowadząc rozmowę z bogatym młodzieńcem i rozmawiając potem z uczniami, wskazywał na ideał, jakiego nie znali - ideał dobrowolnego ubóstwa, podejmowanego z miłości do Boga i ludzi. Wierzący w Jezusa przyjęli do serca ten ideał. Chrześcijaństwo głosi nie tylko wynikający z elementarnej miłości bliźniego obowiązek dzielenia się swoimi dobrami z potrzebującymi - głosi także pochwałę ubóstwa. Najpełniej realizowali go chrześcijanie obojga płci, którzy podejmowali życie w dziewictwie i często szli na pustynię, aby tam żyć w zupełnym ogołoceniu. Trudno nie wspomnieć tutaj świętego Franciszka z Asyżu, który tak wspaniale swoim życiem pokazał piękno dobrowolnego ubóstwa.

Jednak ideał ubóstwa nie był traktowany jako wymaganie powszechne, obowiązujące wszystkich wierzących. Podejmowali go dobrowolnie nieliczni. Ten ideał nie był także nigdy rozumiany jako dążenie do całkowitej równości w posiadaniu dóbr materialnych ani jako zakwestionowanie samej zasady prywatnego posiadania. Dlatego jest on zupełnie różny od komunistycznych haseł, które negują własność prywatną, a jako ideał postrzegają społeczność, w której każdy otrzymuje identyczną ilość jedzenia, ubrania, miejsca na mieszkanie. Chrześcijanie od początku wiedzieli, że ubóstwo i bogactwo nie jest kwestią matematyki: nie chodzi tutaj o proste ograniczenie ilości posiadanych dóbr materialnych i ich równomierne rozdzielanie. Zawsze będą biedniejsi i bogatsi i różnice majątkowe nie są złe same w sobie.

Ubóstwo materialne podejmowane dobrowolnie to droga do oczyszczenia serca. Jeżeli więc jest praktykowane bez miłości, może przynieść więcej szkody niż pożytku. Pisał o tym w drugim wieku Klemens Aleksandryjski, właśnie w homilii o perykopie o bogatym młodzieńcu: „Człowiek, wyzbywszy się światowego dostatku, może być jeszcze bogaty w namiętności i to właśnie z powodu dóbr materialnych. Nic więc nie skorzystał, bo choć żyje w nędzy, zasobny jest jednak w namiętności”. Pojawia się tutaj specyficzne pojęcie „bogactwa” serca. Posłuchajmy znowu Klemensa: „Posiadanie takiego bogactwa przynosi każdemu śmierć, a jego zniszczenie jest zbawienne. Od niego to należy serce oczyścić i tak, duszą ubogą już i nagą słuchać słów Zbawiciela”.

A więc droga do bogactwa serca, bogactwa duszy, wiedzie przez wyzbycie się innego bogactwa. Takiego, które całą nadzieję pokłada w sobie, swoich możliwościach i zasobach. Człowiek o takim nastawieniu czuje się bogaty i mocny. On nie potrzebuje Boga. Swoje życie opiera na swoich możliwościach. Natomiast ubogi wie, że sam nie da rady, że jest niejako „skazany” na nieustanną pomoc Bożą.

 

 

 

 

Mądrzejszy ode mnie!


ks. Tomasz Horak

Zalana słońcem tatrzańska hala. Wszedłem do szałasu. Pachniało dymem, mlekiem i serem. Ktoś siedział w głębi na ławie. Baca układał do wędzenia świeże oscypki. „Wies – odezwał się do gościa – to cale nie je tak, jak myślis. A pzecie tyś jest profesor, mądry cłowiek”. Pochwaliłem Boga, baca odpowiedział „Na wieki” wciąż zajęty układaniem sera. Przysłuchiwałem się rozmowie. Niemłody już mężczyzna nie mógł pogodzić się ze śmiercią wnuczki. Widać, że łączyła go z bacą dawna zażyłość. Kawał drogi szliśmy potem razem. „Widzi pan, zastanawiam się nad sobą, nad światem. Boję się o tych, których kocham. Że ich utracę. Teraz utraciłem Małgosię. Kiedyś utracę wszystkich. Jak to mówi mój znajomy ‘łopata i do gleby’. I nie wiem, nic nie wiem! Ja, profesor uniwersytetu. Ten baca mądrzejszy ode mnie!”...

Zamożny i bez wątpienia wykształcony człowiek przychodzi pytać Jezusa, ubogiego, wędrownego kaznodzieję, który „był dobry” dla prostaków (dlatego szanujący się ludzie, jak Nikodem, woleli pójść do Niego pod osłoną nocy). A pytanie dotyczy właśnie granicznej sytuacji człowieka: Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Jakiej odpowiedzi oczekiwał pytający? Prostota odpowiedzi, którą otrzymał, jest zaskakująca, nieomalże naiwna. Znasz przykazania – usłyszał. – Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij... W takim sformułowaniu kryje się wyrazisty imperatyw: Skoro znasz – zachowuj. Pytający zrozumiał. I poczuł się nieswojo: po co pytał, skoro wiedział?

I tu pada druga część odpowiedzi: Sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim. To też jest odpowiedź ze styku życia doczesnego i wiecznego. Gdy przeniesiesz się do wieczności – nic ci nie będzie potrzebne. Inni rozdadzą albo spadkobiercy rozdrapią. Ty nie weźmiesz niczego. Jeśliś mądry – rozdaj na czas to, co posiadasz. Jeśliś mądry – rozdaj potrzebującym. W ten sposób majątek posłuży dłużej, niż stanie twego życia. By jednak zdobyć się na rozdanie wszystkiego, trzeba... Właśnie, trzeba mądrości, ogromnej mądrości. We wrześniu roku 1997 świat żegnał kogoś w ten właśnie sposób mądrego – Matkę Teresę z Kalkuty. Ona w całej rozciągłości spełniła radę Jezusa: Zachowuj przykazania i rozdaj, co posiadasz.

Gdzie szukać tej trudnej mądrości? Biblijne czytania dzisiejszej niedzieli przynoszą odpowiedź prostą, która niejednemu wyda się zbyt prosta. Modliłem się i przyszedł na mnie duch mądrości... Żywe jest słowo Boże, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha... A więc: modlitwa i słuchanie Bożego słowa. Gdy pytamy, skąd matka Teresa czerpała i swą mądrość, i siłę, odpowiedź jest ta sama: z modlitwy i ze słowa Bożego. Umiała czerpać.

Wielu ludzi szuka mądrości. Jednak nie zawsze szuka tam, gdzie warto. Źródłem mądrości dla wielu są mass media. Lecz ile z tego, co drukują gazety, podaje radio i telewizja przynosi mądrość? Może połowa? Trzeba jednak być geniuszem, by wiedzieć, która to połowa... Dla innych nauczycielami mądrości stają się sekty. Przerażające to źródło, zatrute i śmiercionośne, nieraz dosłownie. Inni zgłębiają tajemną wiedzę – tak, tak, kwitnie ona bujnie za naszych dni, aż dziw bierze. Ilu jest takich, którzy niczego nie szukają? Wystarcza im, że urządzili się w życiu. Ilu uwierzyło w swoją mądrość? Ale gdy Bóg postawi pytanie z pogranicza czasu i wieczności, ludzka mądrość rozsypie się w proch. Idę więc zawczasu szukać innej mądrości. Z nią przyjdą do mnie wszystkie dobra i niezliczone bogactwa w jej ręku.

Odcinanie pępowiny


Augustyn Pelanowski OSPPE

Nikogo to nie dziwi, że po dziewięciu miesiącach dziecko porzuca łono matki. Gdyby pozostało jeszcze na dziesiąty miesiąc, obumarłoby i zapewne matka też umarłaby w bólach. Nikogo nie dziwi także to, że w chwili zawarcia małżeństwa porzuca się własną rodzinę, by założyć nową. Gdy syn nie przestaje być synem dla mamusi, a jednocześnie sam staje się już mężem i ojcem, to wszyscy wiedzą, czym to grozi. Scenariusze rozwodowe są podobne. Dlaczego więc miałoby nas dziwić, że potrzeba porzucić ten świat, by wybrać nowy? Ten świat jest łonem dla ludzkiej duszy, i pewnego dnia usłyszmy od Jezusa takie same słowa jak ów bogaty młodzieniec.

Był moralnie szlachetny, ale zabrakło mu mądrości i odwagi w przyjęciu ciosu miecza słowa Bożego, który odcina nas od pępowiny wiążącej ze światem. Świat jest dla nas środowiskiem dojrzewania do wieczności, ale nie celem! Piotr, człowiek jak najbardziej osadzony w realiach tego świata, mówi, że porzucił wszystko dla Jezusa. Porzucić, nie znaczy nie posiadać już żadnego kontaktu. Dziecko, wychodząc z łona matki, zostaje od niej odcięte, ale przecież nie oznacza to braku kontaktu z matką. Można nawet powiedzieć, że po narodzinach jego kontakt z matką jest doskonalszy.

Podobnie o wiele doskonalsze relacje wiążą nas ze światem, gdy go porzucamy w sensie ewangelicznym. Otrzymujemy stokroć lepszą relację do ludzi i do rzeczy, do uczuć, do własnej woli, a wreszcie do samego Boga. Porzucenie jest uwolnieniem się od zależności, rozwiązaniem emocjonalnej symbiozy, dowodem wolności, wyniesieniem ponad to, co wcześniej dla nas było dominujące, jest więc drogą uwznioślenia ludzkiej natury. Bogaty młodzieniec nie zauważył, że lęk przed porzuceniem czegokolwiek doprowadził go do tego, że odszedł smutny, porzucając Boga. Zapewne nigdy już nie odzyskał radości i szczęścia. Porzucił Boga, nie potrafiąc porzucić tego, co ubóstwiał. Dopóki nie spotkał Jezusa, nawet nie był świadomy, że jest w jego wnętrzu smutek istnienia. Wszelkie dobro, którego nie potrafimy się wyrzec, zatrzymuje nas w rozwoju, czyni nas złośliwymi i zasmuconymi bankrutami istnienia.

Chwila, w której nie zajmujesz się Bogiem, jest już chwilą, w której zajmuje się tobą szatan. Rada Jezusa, aby porzucić wszystko dla Niego, zawsze będzie niezrozumiała dla tych, którzy nie chcą porzucić niczego. Będzie zawsze zrozumiała dla tych, którzy chcą coś porzucić. Bóg jest absurdalny dla głupców i niezrozumiały dla tych, którym mądrość pomyliła się z przebiegłością. Począwszy od Ewagriusza z Pontu, każdy spowiednik mający wgląd w ludzkie sumienia wie, że niezdolność do wyrzeczenia, czyli chciwość, jest też niezdolnością do przebaczania i do przyjmowania przebaczenia Bożego. Być może dlatego w greckim języku owo opuszczenie AFIMI, o którym mówił św. Piotr, jest tym samym słowem, które oznacza też przebaczenie, czyli puszczenie w niepamięć krzywdy. Cóż może być bardziej smutnego niż człowiek, który trzyma się wszystkiego oprócz Boga?

Tu chodzi o życie!


Augustyn Pelanowski OSPPE

W poważnym błędzie jest ten, kto myśli, że Ewangelia jest tylko najdoskonalszą moralnością, filantropią albo wademekum uzdrowienia relacji międzyludzkich. Jezus domaga się nie tylko miłości, ale postawienia Go ponad najbardziej ukochanymi osobami. Nigdy żaden człowiek nie stawiał drugiemu takich absolutnych roszczeń! Gra jest bowiem nie o jakąś kondycję egzystencji ziemskiej, ale o życie w Bogu. Jezusowi nie chodziło o poprawienie warunków życia, ale o zupełnie nowe życie. Bogaty młodzieniec odchodzi od Jezusa, ponieważ jest nierozerwalnie zacumowany w tym świecie. Co z tego, że Jezus go umiłował, skoro nie umiał opuścić swego światka. Odchodzi bez słowa.

Nieobecność słowa jest tu niezwykle wymowna, jak zauważył Henri Denis. Słowo OPUŚCIĆ – AFIMI posiada wyjątkowo bogate i różne znaczenia! W słowniku możemy wyczytać, że znaczy ono również „przebaczyć”, „oddać ducha w czasie agonii” albo po prostu „oddać dług” czy „opuścić, zostawić coś lub kogoś”. W nauczaniu Jezusa jest to jedno z fundamentalnych wezwań skierowanych do ludzi, odzwierciedlające wymaganie postawy, bez której zbawienie pozostaje tylko nieosiągalnym marzeniem. Zacznijmy od uczniów, którzy w gorący dzień usłyszeli od Jezusa wezwanie do porzucenia wszystkiego i opuścili swoje sieci, a nawet ojca (Mk 1,18–20). W odczytywanym dziś fragmencie Piotr nie tylko w swoim imieniu mówi: „Oto my opuściliśmy wszystko”. Zdolność do opuszczenia tego, co się ceni najbardziej, przeobraża się w umiejętność przebaczania. Jezus mówiąc o przebaczeniu i odpuszczeniu grzechów, używa tego samego pojęcia: AFIMI. Kiedy ma przed sobą paralityka, mówi do niego: „Odpuszczone są twoje grzechy” (Mk 2,5–7).

Jezus namawiając do przebaczenia wszystkim, w modlitwie używa słowa AFIMI – bo trzeba opuścić pretensje do kogokolwiek, gdy staje się do modlitwy. Opuszczanie i odpuszczanie ostatecznie prowadzą do progu agonii, a tu, w obliczu śmierci, lepiej nie być do niczego przywiązanym ani niczym uwiązanym. Jezus w najokrutniejszej chwili swego żywota oddaje ducha Ojcu, opuszczając ciało bez pretensji do kogokolwiek i bez żalu, że cokolwiek stracił. Odpuścił i opuścił wszystko. Obyśmy tak umieli umrzeć jak On. Opuszczony nawet przez uczniów (Mk 14,50) i oddający temu światu ostatnie słowo: „Boże, czemuś mnie opuścił!”. Śmierć jest opuszczeniem, które zdaje się opuszczeniem nawet przez Boga. W śmierci więc jest się totalnie samemu, nie da się jej przetrwać, trzymając kogokolwiek za rękę, nawet Boga. Lepiej więc, jeśli w ciągu życia oswoimy się z wszelkim opuszczeniem. Trzeba być gotowym na śmierć, w której doznamy pustki zionącej jak otchłań. Można tę przepaść przeskoczyć tylko wtedy, gdy się samemu opuści wszystko i odpuści wszystkim na tym świecie.