Rocznica poświęcenia Bazyliki Laterańskiej

publikacja 04.11.2014 19:59

Trzy homilie

Świątynia życia, świątynia Ducha

Piotr Blachowski

Czym lub kim jesteśmy? Czy poza narządami wewnętrznymi mamy coś, co jest ważne i wartościowe? Słysząc takie pytania, po krótkim zastanowieniu odpowiemy – serce, później mózg, dopiero po głębszej refleksji dodamy – dusza. Czy ją widzimy, czujemy? A przecież to ona właśnie pełni w naszym organizmie najważniejszą rolę. To nią czujemy, kochamy, to w niej budujemy świątynię dla Boga.

Jakoś trudno sobie wyobrazić, by ciało człowieka mogło być świątynią. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie, że jesteśmy – jako człowiek – schronieniem Boga i Jego uprawą. A właśnie to dzisiaj słyszymy w czytaniach, w Ewangelii. Wprawdzie Ezechiel opowiada o świątyni, którą mamy nadzieję zobaczyć po naszym zejściu z tego świata,  ale to on właśnie powoli wprowadza nas w klimat świątynny. Ale czy tylko? Pisząc o wodzie, w której wszystko co płynie, żyje, mówi o wodzie życia, czyli o Chrystusie, o Eucharystii, która jest dla nas wodą życia.

Po chrzcie nasza dusza stała się świątynią Boga, w niej wielbimy i wychwalamy Pana, to naszą duszą śpiewamy Psalmy ku Chwale Boga. Święty Paweł mówi do nas wprost: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście.” (1 Kor 3, 16-17). Zbezcześcić tę świątynię bardzo łatwo, przez nasze grzechy, przez złe słowa, emocje, czyny. Na szczęście mamy ekipę odbudowującą ze zgliszczy naszą świątynię – to konfesjonał i Spowiedź.

Ewangelia dzisiejsza również nam opowiada o świątyni i jej odbudowie. Scena oburzenia Jezusa na tych, którzy w świątyni handlowali, jest zrozumiała dla nas; po latach edukacji wiemy i rozumiemy, co Chrystus miał na myśli, mówiąc „«Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo».” (J 2,19) – to właśnie śmierć Jezusa równoznaczna jest ze zburzeniem, zaś odbudowa po trzech dniach to Jego Zmartwychwstanie.

I na koniec pytanie: dlaczego świętujemy Poświęcenie Bazyliki Laterańskiej? Dlatego, że to nasza pierwsza parafia, pierwsza bazylika, w której zasiadali pierwsi papieże. Pamiętajmy, że wszyscy jesteśmy żywym domem Bożym, bowiem z nas, wiernych, składa się Chrystusowy Kościół, który jest – tak jak nasze ciało – świątynią życia, świątynią Ducha.

Jezu Chryste, pomóż nam, abyśmy potrafili na miarę naszych możliwości uczestniczyć w Boskim planie zbawienia, tworząc wspólnie Ciało Chrystusowe, tworząc świątynię Ducha i świątynię życia.

Zbawienne ofiary


Ks. Antoni Dunajski

Jest taki dowcip: Świerszcz i biedronka zadomowili się na dłuższy czas w kościele. Świerszcz, chociaż sam muzykalny, narzeka na ciągły hałas, dzwonienie, granie, śpiewanie. Mówi, że to nie dla niego i że ma zamiar się wyprowadzić. Biedronka przeciwnie, wydaje się być bardzo zadowolona. Mówi, że ma dużo spokoju i od jakiegoś czasu nikt jej nie przeszkadza. - A gdzie się usadowiłaś, pyta świerszcz. - W skarbonce, odpowiedziała biedronka.

Dowcip ten nie jest pewnie do końca sprawiedliwy. Można by przytoczyć wiele dowodów na to, że w kościelnych skarbonkach takiej wielkiej ciszy pewnie nie ma, ale problem istnieje. Gdybyśmy dzisiaj, po dwóch tysiącach lat urzeczywistniania chrześcijaństwa, usiedli sobie, tak jak niegdyś Jezus, naprzeciw jakiejś parafialnej skarbony albo nieco odważniej spojrzeli na niedzielną tacę, mielibyśmy bardzo podobne do Chrystusa skojarzenia. Z tą może różnicą, że dzisiejsi „bogaci” nie wrzucają już „wiele” i nie zawsze wrzucają cokolwiek, natomiast „ubogie wdowy” wrzucają zawsze, i zawsze „ze swego niedostatku”. Mimo pojawiających się od czasu do czasu autentycznych sponsorów, ewangeliczny wdowi grosz jest jeszcze ciągle głównym źródłem utrzymania Kościoła.

Ale ten wdowi grosz, jako swoisty archetyp myślowy, stał się także punktem odniesienia do refleksji nad istotą ofiary oraz symbolem tego, co zwykliśmy nazywać realizowaniem siebie poprzez bezinteresowny dar z siebie. Ktoś powiedział, że tak naprawdę posiadamy tylko to, co jesteśmy w stanie ofiarować innym, i że na sąd Boży po śmierci będziemy mogli zabrać ze sobą tylko to, co podczas ziemskiego życia potrafiliśmy sensownie rozdać. „Ofiara - pisał Alfons Gratry - jest umiejętnością życia: kto nie umie się poświęcać, nie umie żyć. Ofiara z życia obecnego, częściowego i przemijającego, jest warunkiem koniecznym życia pełnego i wiecznego”. Ale ofiara jest także świadectwem wiary. Już za czasów Eliasza dowiodła tego inna, także biedna wdowa w Sarepcie Sydońskiej. Była poganką, ale uznała, że z prorokiem Boga Izraela należy się podzielić nawet wtedy, gdy ma się do dyspozycji już tylko „garść mąki w dzbanie i trochę oliwy w baryłce”. Zawierzyła „obietnicy, którą Pan wypowiedział przez Eliasza”, że obdarowujących obdarowuje Bóg. I nie zawiodła się.

Słusznie powiedział kiedyś niemiecki teolog Karl Barth, że właściwie pojęta i szczerze realizowana ofiara jest „demonstracją ku czci Boga”. A francuski rekolekcjonista Ludwik Evely wyraził przekonanie, że „ofiarowanie oznacza takie powiązanie z Bogiem, że powierza mu się to, co ma się najdroższego, aby wszystko to, co kochamy, znajdowało się pod tą samą opieką i w tym samym miejscu”. W świetle ekonomii zbawienia ofiara, zwłaszcza gdy wypływa z motywacji religijnej, jest najbardziej sensowną lokatą kapitału.

A wszystko to stało się możliwe dzięki zbawczej ofierze Jezusa Chrystusa, który „raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu”. Teologia mówi tu o ekspiacyjnej wartości ofiary. Tak pojęta ofiara jest formą zadośćuczynienia, zastąpienia swoją ofiarą ofiary kogoś, kto z określonych powodów byłby do niej bardziej zobowiązany. Zupełnie niewinny Chrystus składa w ofierze samego siebie, aby ratować winnych ludzi. Trochę podobny charakter mają ofiary „biednych wdów”, gdy naprawiają skutki pazerności bogatych. Można oczywiście dyskutować, czy to sprawiedliwe. Nie ulega jednak wątpliwości, że są to ofiary ze wszech miar sensowne. Ostatecznie to one tak naprawdę odmieniają oblicze ziemi. A przede wszystkim zmieniają samych ofiarodawców. Wydaje się, że dobrze rozumiał to idący w stronę chrześcijaństwa Albert Camus: „Czym zatem kształtuje się człowieka jeżeli nie ofiarą?”. Podobne spostrzeżenia miał nasz poeta Cyprian Norwid. Uważał, że każdej głębszej myśli i patriotyzmu, i prawdziwego chrześcijaństwa „uczyć się trzeba ciągłymi ofiary”. Najlepiej tak jak Jezus Chrystus - „przez ofiarę z samego siebie”.

Sanktuarium ludzkiego wnętrza


o. Augustyn Pelanowski OSPE

Tradycja utożsamiała jerozolimski plac świątynny z górą Moria, na której Abraham miał złożyć Bogu w ofierze swego syna Izaaka. Świątynię zbudował Salomon około 950 roku przed Chrystusem. Została zniszczona i zbezczeszczona przez Nabuchodonozora w 587 roku. W 538 roku uprowadzeni Żydzi wrócili do Jerozolimy i postanowili odbudować świątynię. Jednak miejsce najświętsze DEBIR pozostawało ponuro puste. Nie było Arki Przymierza. Król Antioch IV Epifanes w 167 roku znowu ją zbezcześcił, ustawiając w niej posąg Zeusa. Wybuchło powstanie machabejskie i świątynię oczyszczono. W 70 roku po Chrystusie świątynia została zburzona przez Tytusa. Cesarz Hadrian wzniósł na tym miejscu świątynię poświęconą Jupiterowi, a następnie miejsce to stało się wysypiskiem śmieci. Islamski władca Omar zbudował tam w roku 692 meczet.

Ale żadne z tych zbezczeszczeń nie było tak straszne jak zbezczeszczenie świątyni ciała Chrystusa, gdy Go ukrzyżowano. Sam Jezus wypowiada słowa o zburzeniu świątyni w odniesieniu do własnego ciała: „Zburzcie tę świątynię, a ja odbuduję ją w trzy dni!”. Żadna budowla świata, żaden cud architektury nie jest tak cenny w oczach Boga jak ludzkie ciało, ponieważ nosi Jego ukrytą obecność. Konieczność oczyszczenia, o którym dziś czytamy, przede wszystkim należy skierować w stronę sanktuarium wnętrza ludzkiego.

Z czego oczyścić ludzkie istnienie? Najogólniej mówiąc, z kupczenia. Nie ma nic brudniejszego niż wykorzystywanie miłości, a gdy mamy do czynienia z miłością najpiękniejszą, wykorzystywanie jej staje się podłością. Czy byłeś kiedyś wykorzystany w swoich uczuciach? Czy ktoś wykorzystał twoją miłość i przyjaźń dla własnego interesu, udając miłość? To niezwykle przykre doświadczenie. Bóg mnie kocha, ale czy ja Go kocham, czy tylko wykorzystuję Jego miłość, by mieć korzyść zarówno z grzechu, jak i z Jego przebaczenia?

Pewna kobieta opowiadała mi, jak to w młodości poznała mężczyznę, który okazywał jej ogromne zainteresowanie i wiarygodnie deklarował swoją miłość. Jego ujmujący sposób bycia, delikatność, czułość, zdolność do wysłuchiwania jej zwierzeń, kupiły jej przychylność i w końcu mu się oddała. Następnego dnia zadzwonił do niej mówiąc, że ją okłamał, bo chodziło tylko o zakład z przyjaciółmi. Zdrętwiała, trzymając słuchawkę w dłoni przy uchu. Założył się o dość pokaźną sumę z kolegami, że uda mu się ją zdobyć. Kiedy już to się stało, odebrał nagrodę i odszedł. Zapewne nie ona jedna miała do czynienia z taką podłością. Ale czy nie zdarzają się ludziom takie historie z Bogiem? Korzyść grzechu jawi się niejednemu jako coś cenniejszego niż miłość Boga. Ileż modlitw zanoszonych do Niego brzmi ujmująco i czarująco, skrywając jakby za zasłoną autentyczne umiłowanie korzyści grzechu? Miłość jest ranliwa – to znaczy bezbronna, jak mawiał Jean Vanier.