16. Niedziela zwykła (C)

publikacja 18.07.2019 21:39

Sześć homilii

Marta i Maria

ks. Leszek Smoliński

1. Mamy wokół siebie wielu ludzi zabieganych, „krzątających się”. Ich troska jest związana z niekończącym się pomnażaniem posiadanych dóbr. A więc uwijają się, by mieć więcej i twierdzą, że ciągle im brakuje czasu. Nawet niedziela nie stanowi dla nich przeszkody. Nie tylko sami nie przeżywają jej po Bożemu, ale utrudniają to również innym. Ich spryt, zaradność wydają się wręcz nie do pojęcia. Jest tylko jeden problem – w tym wszystkim brakuje miłości. Podobnie jak u kobiety, która przychodziła do kościoła godzinę przed Mszą, aby się pomodlić. Ale po wyjściu ze świątyni robiła wiele zła swoim pozbawionym miłości językiem, rozsiewając plotki, obmowy i oszczerstwa.

Czytany dziś w liturgii fragment Ewangelii poprzedza opowieść o przedsiębiorczym Samarytaninie, który jest obrazem i wzorem miłości bliźniego: wrażliwej, konkretnej, nieszczędzącej własnego czasu i majątku. Natomiast  Marta z dzisiejszego fragmentu przyjęła Jezusa i uczniów w swoim domu w Betanii. I „uwijała się około rozmaitych posług” (Łk 10,40). Pełniła wobec nich, utrudzonych drogą i pracą, rolę Samarytanina. Maria zaś usiadła i słuchała Jezusa. A sam Jezus stwierdził, że „obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10,42).

2. Jakże interesującą prawdę odkrywa dla nas Chrystus.  W Jego nauczaniu chodzi o to, aby właściwie ustawić hierarchię życiowych wartości. Wartością zaś najważniejszą jest trwanie w bezpośredniej bliskości z Panem i wsłuchiwanie się w każde Jego słowo. Stąd zawsze powinno nam zależeć na tym, żeby nie uszło naszej uwagi nic z tego, co mówi do nas Jezus. Tak więc owo „krzątanie się Marty koło różnych posług” nie zostało potępione. Ale Zbawiciel uznał je za mniej ważne niż wsłuchiwanie się w Jego słowa, jak to czyniła Maria. I na tym polegała nie tylko „lepsza”, ale „najlepsza” cząstka, którą wybrała.

Taką postawę określa Pismo Święte mianem prawdziwej bojaźni Bożej. Chodzi o to, aby chrześcijanie zrozumieli, jaki jest właściwy sposób przyjęcia Jezusa nie tylko w swoim domu, ale w życiu, słuchając jak Maria, z uwagą i miłością, słów Jezusa. A słuchać znaczy również włączyć się konkretnie w służbę innym. Również wszelka aktywność i służba w Kościele musi rozpoczynać się od słuchania słowa Bożego i karmienia się Ciałem Pana. Są także dziś ludzie, którym zależy na wsłuchiwaniu się w głos Boga. W ciszy lepiej słychać Boga. Inaczej będzie się tylko myśleć o sobie, jak to uczyniła Marta, która wyrzucała swojej siostrze pozostawienie jej samej.

3. Św. Paweł wskazuje, że wszystko, co znajduje się w księgach świętych, zostało tam zapisane dla naszego pouczenia (1 Kor 10, 12). Jakie to zatem pouczenia dla nas znajdują się w opisie nawiedzenia przez Jezusa domu Marty i Marii? Zachęca nas Jezus do tego, żebyśmy uważali za najważniejsze pozostawanie w łączności z Bogiem, próbując zawsze pełnić Jego świętą wolę. Chodzi przede wszystkim o to, żeby – niezależnie od tego, co wypadnie nam w życiu robić – nie tracić nigdy kontaktu z Bogiem.

Koniecznie więc trzeba sobie wypracować własny sposób utrzymywania nieprzerwanej łączności z Bogiem. Z tego pragnienia rodziły się różne koncepcje życia pustelniczo-monastycznego. To też ma na celu podzielona na poszczególne pory dnia modlitwa brewiarzowa, przewidziana początkowo tylko dla duchownych, a ostatnio odmawiana coraz częściej także przez ludzi świeckich. Dostępna jest także w formie elektronicznej na urządzenia przenośne, wielu z niej korzysta. Są też różnego rodzaju rekolekcje, dni skupienia czy spotkania religijne.

4. W czasie Eucharystii – jak Maria, słuchamy Pana. A już wkrótce, po jej zakończeniu, wrócimy do domów, by krzątać się jak Marta. Mamy łączyć te dwie postawy ze sobą, pamiętając o pierwszeństwie słuchania nad działaniem i napełniając nasze działanie miłością.

To utrzymywanie stałej łączności z Bogiem wytwarza z czasem również potrzebę konsultowania z Nim różnych spraw codziennego życia. Trzeba mieć ciągle coś do załatwienia z Bogiem. A Jezusowa pochwała ewangelicznej Marii to wezwanie, aby nie być pretensjonalnym wobec innych, jak Marta wobec Marii. Słowa Jezusa stanowią także pouczenie dla wszelkiego rodzaju aktywistów i pracoholików. A więc ludzi z natury skłonnych do ciągłego biegania, „robienia czegoś” przy wyraźnej niechęci do zastanowienia się nad tym, co robią. A jeżeli, jak mówimy, prawdą jest, że myślenie ma przed sobą świetlaną przyszłość, to z pewnością myślenie o Bogu – połączone z uczynkami miłości – ma przed sobą przyszłość wieczną.

Nasze troski

ks. Leszek Smoliński

Nasze codzienne życie wypełniają różne troski i niepokoje. Są one często wywołane trudną sytuacją lub przewidywaniem takiej sytuacji. Podobnie było w domu przyjaciół, Łazarza, Marty i Marii, w którym gościnnie przyjęto Jezusa. Obserwując zachowanie sióstr, Jezus upomina Martę nie dlatego, że ona usługuje, lecz dlatego że ta prosta czynność całkowicie ją pochłania i nie pozwalając dostrzec spraw ważniejszych.

Co w naszym codziennym życiu jest przyczyną naszych niepokojów i stanowi przeszkodę w dobrym przeżywaniu czasu?

Często zdarza się, że sposób naszego postępowania kształtuje wzgląd ludzki. Liczymy się z tym, co powiedzą mniej lub bardziej życzliwi nam sąsiedzi. To oni wielokrotnie kształtują nasze postrzeganie świata, patrzenie na innych czy religijność. A nasz niepokój polega na tym, że stajemy wobec dylematu: jak dobrze wypaść w ich oczach, żeby sobie czegoś złego o nas nie pomyśleli. Dlatego zaczynamy koncentrować się na rzeczach drugorzędnych i postrzegać świat przez pryzmat plotek, obmów czy oczerniania innych.

Inną przeszkodą na drodze naszego życia są przyzwyczajenia. Mówi się o nich, że stanowią „drugą naturę” człowieka. Przyzwyczajenie sprowadza się do wytwarzania w nas pewnych nawyków, bez których – jak uważamy – dzień byłby stracony. Dla niektórych są to prozaiczne czynności dnia codziennego, jak wypicie kawy, obejrzenie ulubionego serialu czy pójście na spacer z psem. Dla innych będzie to nieustanne poszukiwanie „dziury w całym”, nieumiarkowane zainteresowanie czy ciekawość dotyczą życia innych ludzi. Przyzwyczajenia powodują, że brakuje nam świeżości życia i nowego spojrzenia na rzeczywistość, w której żyjemy. Przeradzają się w stereotypowe stwierdzenia: „ja już wiem”, „wiem lepiej”, „mam swoje zdanie na ten temat” czy „nie zmienię zdania”.

Są ludzie, i to wcale nie jest ich tak mało, których życie koncentruje się wokół seriali. Ulubione filmy – których akcja w kolejnych odcinkach niewiele posuwa się do przodu – wyznaczają rytm życia rodziny. Chcemy podobnie funkcjonować, wdrażając obejrzane sytuacje w codzienne życie. Przeoczamy w ten sposób najważniejsze, często jedyne chwile. Zdarza się, że nie ma czasu na spotkanie z najbliższymi, rozmowę, ponieważ akurat rozpoczął się ulubiony serial. Dominującym tematem przy stole, w pracy czy na ulicy są losy bohaterów filmowych, ich luksusowy styl życia, nowe zdobycze techniki czy sztuki kulinarnej. Nieświadomie przejmujemy „filmowy styl życia” i w ten sposób często uszczęśliwiamy na siłę ludzi z najbliższego otoczenia, zmuszając ich do naśladowania często bezsensownych i sztucznych sytuacji. Nie zdajemy sobie sprawy jak ranimy przy tym ich uczucia.

Jezus w dzisiejszej Ewangelii wskazuje, że mamy żyć tym, co aktualnie dzieje się wokół nas, a nie rozpamiętywać przeszłość czy oddawać się nierealnym marzeniom o tym, „co by było, gdyby…”. Dlatego patrząc na postawę Marty i Marii Jezus pokazał, że Maria słuchając Jego słów, „obrała najlepszą cząstkę”, czyli dobrze zrozumiała, co należy czynić w danym momencie.

Serce nie zawsze w parze z rozumem

Piotr Blachowski

Podobno chcieć to móc. Dlatego niejednokrotnie łapiemy się na tym, że podczas pracy staramy się wykonać więcej, niż nam na to pozwalają nasze możliwości manualne, psychiczne czy predyspozycje fizyczne. A jednak czasami chcemy sobie (i innym) udowodnić, że potrafimy być omnibusem wszystko rozumiejącym i wszystko potrafiącym.

To właśnie o tym wspomina dzisiejsza Ewangelia, ukazując nam obraz Pana Jezusa goszczącego w domu dwóch sióstr, Marty i Marii. Podczas gdy Marta krząta się w trosce o gości i o dobre funkcjonowanie domu, bo służenie jest potrzebą jej serca, Jezus coś do niej mówi, ale ona nie rozumie tego, bowiem dla niej najważniejszy jest posiłek, którego przygotowaniem właśnie się zajmuje. Nawet czyni wyrzuty Jezusowi.  

Nie rozumiejąc swojej siostry, ma do niej pretensje, że od początku siedzi u stóp Jezusa, nie pomagając w przygotowaniu posiłku. Postawa Marty to wyraz perfekcjonizmu, troski o idealny obraz siebie. Marta nie widzi, czego człowiek naprawdę potrzebuje, nie słyszy, co ma do powiedzenia. Zwracając się do Jezusa, uskarża się na „bezczynność” siostry. Pan Jezus broni Marii, mówiąc, że to właśnie ona obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona. Nie potępia jednak trudu krzątającej się Marty, gdyż widzi jej niepokój, rozproszenie, wielość spraw, którymi się zajmuje.

Warto się zastanowić, czy zarzut postawiony przez Pana Jezusa Marcie nie odnosi się w jakiś sposób do naszego życia i naszych działań? Czy wiemy, co jest przedmiotem naszej codziennej troski? Pytając dalej, czy dostrzegamy potrzeby drugich ludzi, czy widzimy tylko nasze własne? A może w naszej postawie przejawia się przesadny aktywizm, perfekcjonizm, który odrywa nas od spraw ważniejszych? Maria daje to, czego Bóg najbardziej pragnie i oczekuje od nas: otwarte i rozumiejące serce. Ona uznaje Jezusa za Mistrza, ma czas dla Niego, gdy Go słucha, wszystko inne przestaje istnieć. Trudno jest być równocześnie i Martą, i Marią, a przecież obie te postawy są w życiu potrzebne.

Dodajmy tutaj cytat z Listu do Kolosan, który pisząc o głoszeniu Słowa Bożego, a o tym właśnie Jezus rozmawiał z Martą i Marią, tłumaczy w sposób jasny i przejrzysty, że to właśnie „Bóg zechciał oznajmić, jak wielkie jest bogactwo chwały tej tajemnicy pośród pogan. Jest nią Chrystus pośród was – nadzieja chwały. Jego to głosimy, upominając każdego człowieka i ucząc każdego człowieka z całą mądrością, aby każdego człowieka okazać doskonałym w Chrystusie.” (Kol 1,27-28).

Wiedząc o tym wszystkim, uczmy się od Marii, jak mimo wszystkich problemów dnia powszedniego powinien wyglądać nasz kontakt z Jezusem.

Boże, daj nam umiejętność wsłuchania się w Twoje Słowa, byśmy potrafili zawsze znaleźć czas na modlitwę i rozmowę z Tobą.

W kogo się wpatrujesz, tym się stajesz

Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg pragnie naszej miłości, jak zraniony pragnie uleczenia. Czy to właściwe porównanie? Jeśli ktoś w nie wątpi, niech spojrzy na jakąkolwiek stację Drogi Krzyżowej. Najboleśniejsze są rany zadane przez najbliższych, przez najbardziej kochanych. Gdy nam na kimś bardzo zależy, to nawet pomijanie nas przez tę osobę boli jak rana zadana rozpalonym prętem metalu. Prorok Zachariasz wyraził to w ten sposób: „A gdy go ktoś zapyta: »Cóż to za rany masz na twoim ciele?« Wówczas odpowie: »Tak mnie pobito w domu moich najmilszych«” (Za 13,6). Jedynie „w domu najmilszych” można być tak dotkliwie zranionym, i to niekoniecznie przez cios fizyczny. Wystarczy nie dostrzegać, pomijać, pozostawić na marginesie. Po przychodniach terapeutycznych krążą tysiące osób pominiętych, pozostawionych sobie.

Nie tylko pomijanie ma wpływ na ludzkie obolałe istnienie, ale też to, w co się wpatrujemy! Psychiatrzy zajmujący się zaburzeniami odżywiania nawołują, aby zakazać cyfrowo retuszowanych zdjęć i sesji z udziałem modelek, które mają niedowagę. Dziś tysiące nastolatek, z których wiele ma na imię Maria czy Marta, zapatrzone są w ikony modelek! Rzadko która wpatruje się w Chrystusa i mamy tego efekt, gdyż człowiek upodabnia się do tego, w kogo jest zapatrzony! Kiedy czytam tekst z Pieśni nad pieśniami o cierpieniu Oblubienicy, która straciła z oczu kogoś, kto już na nią nie patrzy, rozumiem jej ból. „Zaklinam was, córki jerozolimskie: jeśli umiłowanego mego znajdziecie, cóż mu oznajmicie? Że chora jestem z miłości” (5,8). Można się nie tylko rozchorować z pragnienia miłości, gdy jest się pomijanym, ale nawet umrzeć, gdy się nie widzi Boga, lecz ubóstwia ciało.

Bóg troszczy się o wszystkie nasze rany, a szczególnie o te, które są efektem lekceważenia lub niedostrzegania. Widzi wszystkie rany i każdej próbuje zaradzić. „On leczy złamanych na duchu i przewiązuje ich rany” (Ps 147,3). Fakt, że do niektórych nie dociera Jego uleczenie, nie jest dowodem Jego obojętności, lecz obojętności cierpiących, którzy w ogóle nie oczekują od Boga niczego, bo też nic nie chcą Mu ofiarować. Są zapatrzeni gdzie indziej! A czego pragnie Chrystus? Najbardziej zauważenia, bo to początek miłości. Okazuje się, że nie tylko leczy to Jego serce, ale jest to też najzdrowsze dla człowieka! Bóg kocha być kochanym!

Gdybyśmy to pojęli i przejęli się tą prawdą, nie tylko On nie czułby się zraniony, ale i my przestalibyśmy być zranieni i chorzy. Marta, zajmując się wszystkim, tylko nie Jezusem, wpadła w niezdrowy niepokój i w ten gatunek troski, który nie jest wyrazem opiekuńczości, lecz neurotycznego napięcia. Czyż to nie początek choroby? Skąd ten niepokój i troska? Ponieważ wszystko, co można stracić, budzi lęk o utratę, a tylko ta najlepsza cząstka, którą zajęła się Maria, jest niepozbywalna i uzdrawiająca.

Cały ten zgiełk

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Gdy przyklękamy do modlitwy, zamknąwszy drzwi izdebki, z naszego wnętrza wyłaniają się hałaśliwe echa wszystkich doznań z ostatnich kilkudziesięciu godzin, a czasem i lat. Na zewnątrz już jesteśmy Marią z Betanii, ale z wnętrza wydobywają się okrzyki Marty. Maria słucha słowa Bożego, przysiadłszy przed kolanami samego Boga. Marta wydobywa z naszej pamięci orszak wspomnień i zmartwień wzbudzający tumany kurzu uczuciowego: gniew, złość, wspomnienia, lęki, przywiązania, ciekawość odgłosów dochodzących z ulicy, rozpraszające bzyczenie muchy, rozmowy przeprowadzone w ciągu dnia, zdrowe wyrzuty sumienia i te neurotyczne, pretensje, niepokój o najbliższych, impulsy żądające natychmiastowej rozmowy telefonicznej. To wszystko jest jakimś niepotrzebnym wtrącaniem się Marty, żądającej dalszej aktywności, dalszego usługiwania i krzątania się w porządkowaniu naszego światka. Możemy jednak temu całemu zgiełkowi powiedzieć stanowczo: nie teraz! Zajmiemy się tym wszystkim za godzinę. Kiedy jesteśmy z Kimś najważniejszym, wszystko ważne staje się nieważne.

Kiedy już uciszymy cały ten zgiełk i zamkniemy go za bramami milczenia, pojawią się przed nami subtelniejsze podwoje, bardziej ukryte, a przez to trudniejsze do pokonania. Jeśli ich nie przekroczymy, prawdziwa modlitwa stanie się znowu nieosiągalna. Drugie wrota modlitwy nie dotyczą już świata zewnętrznego, ale naszego wewnętrznego świata niepokojów.W tym miejscu modlitwy mogą nam się nasunąć wątpliwości, czy w ogóle Bóg nas słyszy i czy nie jesteśmy czasem zupełnie obojętną Mu osobą. Może to być lęk przed Jego niezadowoleniem, karą, albo wrażenie, że Bóg nas odrzuca lub pomija, nie słyszy lub nie chce z nami rozmawiać. Skoro nic nie czujemy i ogarnia nas pustka, to być może nic dla Niego nie znaczymy? Lęk może sprowokować w nas sztuczną stymulację duchowych przyjemności. Poczujemy szczególne uhonorowanie, objawienie albo misję do nawrócenia świata. Być może zwiedzie nas jakieś wyjątkowe poznanie teologiczno-intelektualne albo wrażenie wybrania. To nie jest jednak Bóg, tylko nasze lękowe pragnienia, które nas odwodzą od ostatnich drzwi uciszenia w modlitwie. Nasza modlitwa głębi jeszcze bardziej domaga się wyrzeczenia samych siebie i swoich pragnień i lęków niż nasze życie aktywne i moralne. Każda prawdziwa modlitwa musi się przynajmniej kończyć ciszą zapatrzenia się w oczy Jezusa i usłyszenia Boga w Jego prawdziwych słowach, jakie do nas kieruje wprost z Biblii. Maria zapomniała o wszystkim, nawet o krzątającej się siostrze. Była szczęśliwa, ale nie podekscytowana. Zapatrzona i zasłuchana. Jej miłość uwolniła ją na godzinę z wszelkich trosk i zmartwień, lęków i obaw. Marta zaś oddała się swoim zmartwieniom i lękom, dlatego była pozbawiona miłości i wypełniona pretensjonalnością. Zapewne roznosiła poczęstunek pośród zasłuchanych gości, którzy wypełnili atrium jej domu w Betanii. Dbając jednak o ich głód żołądka, naraziła się na głód własnego serca.

 

Maria i Marta, czyli Chrystus pośród nas

 

ks. Antoni Dunajski

Stare polskie przysłowie mówi: „Gość w dom, Bóg w dom”. Ogólnie biorąc wyraża ono przekonanie, że udzielając gościny drugiemu człowiekowi, możemy sobie wyjednać Boże błogosławieństwo. Dzisiejsze czytania biblijne jednak sugerują, że przysłowie to może mieć również sens bardziej dosłowny.

Abraham siedzący po dębami Mamre „dostrzegł trzy ludzkie postacie naprzeciw siebie”, ale podążając im na spotkanie, nie witał w nich ludzi, lecz samego Boga: „O Panie, jeśli jestem tego godzien, racz nie omijać swego sługi”. Głębokie przekonanie, że to Pan mu się ukazał wyzwoliło w nim jednocześnie głęboką religijną fascynację i na wskroś ludzkie poczucie troski (obmycie nóg, przygotowanie posiłku, umożliwienie odpoczynku).

Fakt, że Abraham, widząc trzech, rozmawia z jednym, tak dalece zainspirował Rublowa, że tę starotestamentalną scenę przedstawił w swej słynnej ikonie jako objawienie się Trójcy Świętej. Nie ważne, czy miał do tego prawo. Ważne, że Boża obecność pośród ludzi została zinterpretowana w sposób bardzo realistyczny, niemal dosłowny. Jedno jest pewne: szereg prozaicznych czynności, związanych z obsługą gości, nie przeszkodziło Abrahamowi w kontemplacji tej Bożej rzeczywistości.

Nieprzypadkowo w czytaniach liturgicznych ta relacja została zestawiona z ewangelicznym opisem wydarzenia z Betanii, kiedy to Jezus odwiedził Martę i Marię. Tu również Bóg przyszedł do wiejskiej osady w ludzkiej postaci, ale w sensie zupełnie dosłownym: jako Słowo Wcielone. Odnosimy wrażenie, że – paradoksalnie – dla Abrahama Boże objawienie było jakby bardziej czytelne. Dwie ewangeliczne siostry Marta i Maria zachowują się wprawdzie różnie, ale chyba żadna z nich nie jest jeszcze w pełni świadoma, że to Bóg przyszedł do nich w gościnę. Chrystus sugeruje, że w porównaniu z Martą Maria obrała lepszą cząstkę. Na czym polega różnica?

Przy pobieżnej lekturze tej przypowieści jesteśmy skłonni przyznać rację Marcie, która „uwijała się koło rozmaitych posług”, podczas gdy Maria nic nie robiła, tylko „siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie”. Powiedzmy sobie szczerze: pretensje Marty byłyby w pełni uzasadnione, gdyby do ich domu przyszedł jakiś zwykły człowiek. Tymczasem pod ludzką postacią Jezusa przyszedł do nich Chrystus – Mesjasz, Zbawiciel, Bóg. Oczywiście, obie siostry mogły o tym jeszcze nie wiedzieć, ale tylko „siedząca u stóp Pana” i wsłuchana w Jego słowa Maria miała szansę o tym się przekonać. Całkowicie pochłonięta pracą, „troszcząca się i niepokojąca o wiele” Marta, traciła tę szansę. Nie przywiązując większej wagi do tego, co Chrystus miał im do powiedzenia narażała się na niebezpieczeństwo rozminięcia się z Bogiem, który zagościł pod jej dachem.

Ewangeliczna opowieść o Marcie i Marii nie rozwiązuje alternatywy, czy lepsza jest praca (akcja), czy modlitwa (kontemplacja). Raczej zakłada, że takiej alternatywy nie ma. Przypomina, że nawet najbardziej uczciwa praca może się stać przeszkodą do zbawienia, jeżeli będzie nas „odciągać” od Chrystusa, od modlitwy, od słuchania słów Pana. Dobrze zrozumiał to święty Paweł wypełniający „posłannictwo głoszenia słowa Bożego”, który przypomniał, że naczelną wartością dla chrześcijanina jest „Chrystus pośród nas –nadzieja chwały”.

 

Sekundowe naliczanie czasu

 

Ks. Tomasz Horak

Znowu wróciliśmy pod dęby Mamre, gdzie trzej tajemniczy wędrowcy nawiedzili Abrahama. W opowieść uwagę zwraca spokój. I ten szczegół o przygotowaniu poczęstunku: Prędko zaczyń ciasto - choćby najprędzej, to przecież musiało potrwać. Abraham zaś podążył do trzody i wybrawszy tłuste i piękne cielę, dał je słudze, aby ten szybko je przyrządził. To musiało trwać jeszcze dłużej. Nikt się nie śpieszy - ani Abraham, ani jego goście, ani Sara. Mają czas na przygotowanie poczęstunku, aby mieć potem czas dla siebie i gości. Abraham tyle uwagi i czasu poświęcił ludziom, których zobaczył wtedy pierwszy raz. Stara tradycja dopatruje się tu tajemniczej wizyty samego Boga. Coś podobnego, choć w innej scenerii, opowiedział Ewangelista. Marta i Maria (i Łazarz, ich brat) mają gościa. Jest nim Jezus. Obie siostry (choć każda inaczej) mają czas dla gościa, dla człowieka (to nie bóstwo było widać, a Jezusowe człowieczeństwo). Poczęstunek, rozmowa. Także z tej relacji tchnie spokój. Zatrzymać się przy ludziach, a okaże się, że zatrzymaliśmy się przy Bogu. Ugość człowieka, a ugościsz Boga. Taka jest logika Wcielenia.

Nie było wtedy zegarków z sekundnikami. Dziś, niestety, są. I śpieszymy się. Ostatnio usłyszałem: ”Wiesz, ile można powiedzieć w pięć sekund!”. Można, ale po co? Można do kogoś zaglądnąć na pięć minut. Można i do kościoła wpaść jak do piekarni po dwie bułeczki. Powiesz, że
lepiej na chwilę zatrzymać się przy człowieku lub Bogu niż wcale. Niby tak. Ale w tej racji czuję jakiś wewnętrzny fałsz, z którego wyrasta zaklęcie: ”nie mam czasu”. Dobrze wiem, że on ma czas, ale wolę udawać, że mu wierzę. Tak wygodniej. Jutro on uwierzy. On, człowiek. A Bóg nie będzie się upominał. Poza tym - mam tyle do zrobienia. Tyle dobrego, pożytecznego, ważnego, a nawet pobożnego. Panie Boże, to dla Ciebie ta cała krzątanina, nie mam czasu na modlitwę, a zresztą, modlę się moimi dobrymi czynami. A Jezus odpowiada: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego.

To strata czasu! Różne sytuacje potrafimy kwitować tym okrzykiem. I chorobę, i serdeczną pogwarkę z drugim człowiekiem, i wstąpienie do klasztoru, i lekturę, i pójście na spacer. Strata? Może i strata. A zysku nie widzisz? Czy Abraham zyskał? I to dużo. Można powiedzieć, że zyskali wszystko - on i Sara. Zyskali obietnicę: Za rok wrócę do ciebie, twoja zaś żona Sara będzie miała wtedy syna. I tak się stało. A Marta i Maria? Zyskały wiele. Gdy umarł ich brat Łazarz, Jezus, stanąwszy przy grobie, zawołał: ”Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. Przeczytaj o tym w Ewangelii (J 11), a przekonasz się, jak wielkim zyskiem dla obu sióstr była wiara, która rosła i umacniała się, gdy dla Jezusa ”traciły czas”.
W codziennych kontaktach z drugim człowiekiem czas poświęcony komuś zwykle do nas wraca jako zysk - czasem jako radość, czasem jako spokój ducha, czasem jako odkrycie nowych głębi czyjejś (lub własnej) osobowości, czasem jako rozwiązanie problemów, czasem jako potwierdzenie podjętych decyzji. Tym bardziej czas poświęcony Bogu wróci do nas jako zysk. A Bóg jest hojniejszy niż ludzie. Jeśli kogoś tu razi słowo ”zysk”, to niech każdego dnia poświęci i ludziom, i Bogu trochę czasu tylko dlatego, że kocha i ludzi, i Boga.