30. Niedziela zwykła (C)

publikacja 05.10.2016 22:19

Sześć homilii

Prostolinijność i obłuda

ks. Leszek Smoliński

W ewangelicznej przypowieści spotykamy w świątyni faryzeusza i celnika. Obydwaj są grzesznikami, ale między nimi jest istotna różnica. Faryzeusz to człowiek skrzętnie wypełniający wynikające z Prawa tzw. „obowiązki religijne”: post i jałmużnę. Ma tylko problem z modlitwą, w czasie której poszukuje siebie i własnej doskonałości, a nie myśli o Bogu. Tu oto ujawnia się obłudna natura faryzeusza. Obłuda jest zawsze przejawem braku dobrej woli i z natury swej zamyka drzwi Chrystusowi, przesłania prawdę o sobie. Tym samym uniemożliwia nawrócenie. Jezus Chrystus wyraźnie krytykuje taką „fasadową pobożność”, która zamiast rozwijać relację do Boga, skupia się na własnej doskonałości. Faryzeusz jest przykładem człowieka, który staje się kolekcjonerem dobrych uczynków. Co więcej, wyznaje przekonanie, że to wystarczy do zbawienia.

Świadomość własnej słabości i niewystarczalności sprawia natomiast, że ewangeliczny celnik, a więc człowiek powszechnie pogardzany z racji na współpracę z rzymskim najeźdźcą, nie kieruje palca w stronę drugiego. Jest świadomy, że nawet na słusznym oskarżaniu bliźniego nie zbije duchowej fortuny i nie zyska przebaczenia Bożego. Przebaczenie można uzyskać jedynie czyniąc rachunek z własnych grzechów i okazując skruchę serca. To naturalny odruch serca pod wpływem działającej łaski. Celnik z dzisiejszej przypowieści był zatem – podobnie jak faryzeusz – grzesznikiem, ale grzesznikiem świadomym swojego wewnętrznego stanu. I ta świadomość wyzwoliła w nim skruchę serca, która jest warunkiem uzyskania Bożego przebaczenia i umożliwia działanie Boga. Pan nie gardzi bowiem sercem skruszonym. Celnik odszedł więc usprawiedliwiony, albowiem „kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony”.

Razem z przyjściem Jezusa rozpoczął się nowy rozdział w relacjach Bóg – człowiek. Jezus zechciał uczestniczyć w dramatycznym - spowodowanym grzechem – dialogu miłości między Bogiem a człowiekiem. Obecność Jezusa wśród nas jako Syna Bożego i Człowieczego była, jest i będzie nieustannym świadectwem miłości Boga do nas, grzeszników. Jezus nie tylko wskazuje nam, jak żyć miłością, jak ogarniać nią Boga i ludzi. Ale także uzdalnia nas do miłości. W Nim doświadczamy, że Bóg nas kocha, i jesteśmy przynaglani, by odwzajemniać się Mu miłością. Każdy, kto się do Niej zbliży, zostaje nie tylko uratowany od śmierci wiecznej, ale i napełniony miłością – życiem samego Boga. Doświadczywszy, jak dobry jest Pan, św. Franciszek z Asyżu z bólem serca wołał: „Miłość nie jest kochana!". Wyśmiewano go, bo ludzie nie rozumieli, o co mu chodzi. Nie pojmowali, że każdy człowiek powinien żyć w miłości Pana, że od tego zależy jego szczęście.

Mamy świadomość, że lekarz nie może leczyć dotąd, dopóki chory nie przyzna się do choroby. Nie może Bóg przebaczyć, dopóki człowiek nie uzna i nie wyjawi swego grzechu, bo dał wolną wolę, jako wyraz swojej miłości. Warto, abyśmy tę ewangeliczną przypowieść o faryzeuszu i celniku w świątyni mieli często przed oczyma i nie gardzili innymi, siebie jedynie uważając za sprawiedliwych.

Faryzeusz czy celnik?

Piotr Blachowski

Ocena i samoocena – jakżeż trudny problem. Jakie kryteria oceny stosujemy wobec innych i wobec siebie? Czy identyczne? Patrząc na życie swoje i cudze, na wydarzenia, działania, klęski i sukcesy, każdy z nas postrzega je w inny sposób. Gdyby kazano nam ubrać w słowa to, co myślimy, powstałoby tyle wersji oceny, ilu nas jest. Jednak teraz postarajmy się skupić wyłącznie na naszym życiu i naszej wierze.

Słowo, które kieruje do nas dzisiaj Pismo Święte, winno wzbogacać nasze refleksje nad tym, jak i w jaki sposób patrzymy na Boga, jak Go postrzegamy, jak Go traktujemy. Człowiek zdrowy często nie potrafi zrozumieć problemów ludzi chorych, niesprawnych, a jednak każdy z nas, zdrowy i chory, sprawny i chromy, widzący i niewidzący odczuwać powinien radość z tego, że został nam dany przywilej wiary, która pozwala odczuwać miłość, nadzieję i radość z opieki naszego Jedynego Ojca w niebie. Wiara, nasza własna wiara, nie do końca jest wiarą, którą zaszczepił w nas Jezus Chrystus, którą poprzez chrzest przekazał nam Duch Święty, której oczekuje nasz Bóg Ojciec – Stworzyciel. Jakże często opieramy się na naszej własnej interpretacji i staramy się wiarę naginać do swoich potrzeb.

To nie przypadek, że właśnie dzisiaj w całej Liturgii Słowa słuchamy o dobroci Boga, o poświęceniu się dla Niego i o głębokiej wierze. Bowiem Bóg „Nie lekceważy błagania sieroty i wdowy, kiedy się skarży. Kto służy Bogu, z upodobaniem będzie przyjęty, a błaganie jego dosięgnie obłoków.” (Syr 35,14.16).

U schyłku życia św. Paweł w Liście do Tymoteusza ocenił swoje życie, mówiąc: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego.” (2 Tm 4,7-8). Czy wiedział, czy tylko przeczuwał, jaką cenę zapłaci za miłość do Pana, trudno nam ocenić. Jednakże widząc prostą drogę do zbawienia, nie wahał się ani chwili, by głosić Ewangelię o Bogu, o Jezusie, o Wierze, która jest miłością.

No i na koniec podany przez samego Jezusa Chrystusa ewangeliczny przykład dwóch rodzajów wiary – wiary faryzeusza i wiary celnika – uczy nas, jak strzec wiary i unikać fałszywej samooceny. Odpuszczenia grzechów nie sami sobie udzielamy, lecz czyni to Bóg prawdziwy, w Trójcy Jedyny. Co więcej, Bóg daje przewodników, z ludu wziętych, dla ludu powołanych – kapłanów, by ci wskazywali nam właściwą drogę. Może warto przeanalizować te czytania pod kątem naszej wiary i zastanowić się, w którym szeregu stoimy?

Po co nam to wszystko? Nie dla zaszczytów i chwały ziemskiej, lecz po to, byśmy w swoim zadufaniu nie stracili widoku mety, sądząc, iż już sama przynależność do Kościoła wszystko usprawiedliwi. Spokorniejmy, by w konsekwencji cieszyć się Niebem. „Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.” (Łk 18.14b)

Matko Boża Różańcowa, przez Twoje wstawiennictwo prosimy o umiejętność takiego postrzegania wiary i Kościoła, abyśmy nie zagubili właściwej drogi, abyśmy przejrzeli i poszli za Nim. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

Modlić się, aby być sobą

Augustyn Pelanowski OSPPE

Zaczyna się od porównywania z innymi w celu rozdęcia swojego ego. Każde porównywanie zalatuje demonem, zarówno takie, które ma na celu triumfowanie, jak i takie, które napędza pogardę do siebie. Każdy z nas jest nieporównywalny i, co najwyżej, nie jest taki, jaki powinien być, a nie taki, jak inni. Nikt nie powinien być dla mnie obiektem porównywania, bo mam być sobą, a nie kimś – nawet jeśli to bycie KIMŚ oznaczałoby wielkość lub świętość.

Gdyby celnik modlił się słowami „Panie, żałuję, że nie jestem tak czysty i wierny jak ten tam stojący z przodu faryzeusz”, jego modlitwa też nie byłaby miła Bogu. Celnik po prostu widzi prawdę o sobie i ją wyznaje, ani nawet na chwilę nie spogląda na faryzeusza, by się z nim porównać. Zbyt wielu z nas popełnia ten karygodny błąd – przygląda się innym, zamiast sobie. Nieważne, czy czyni to po to, by się pysznić, czy po to, by sobą wzgardzić. W życiu duchowym porównywanie zawsze jest błędem. Ponadto głęboka modlitwa daje tak prawdziwy obraz samego siebie, że człowiek uświadamia sobie, że jego istnienie wobec Boga jest nicością, bez względu na to, czy aktualnie jest się grzesznikiem większym, czy mniejszym. Wobec Boga nikt nie jest KIMŚ! Modlimy się nie dlatego, bo jest to przyjemne albo dlatego, że mamy taką psychologiczną potrzebę, tylko dlatego, że jesteśmy świadomi miłości Boga.

Większość doskonale obywa się bez modlitwy, gdyż modlitwa jest zrozumiała i upragniona dopiero wtedy, gdy się przekroczy granice tego, co naturalne, i gdy się dozna choć raz miłości Ojca do dziecka. Taką relację kreuje prawdziwa modlitwa. Trzeba zacząć się modlić, aby odczuć w sobie to pragnienie modlitwy. Bez doświadczenia modlitwy nie jest możliwe jej pragnienie. Ono wzrasta, gdy coraz więcej czasu poświęcamy modlitwie. Przyglądając się celnikowi, nie sposób nie zauważyć jego uniżenia. Stoi z daleka, manifestując w ten sposób tęsknotę za bliskością i jednocześnie poczucie jej niegodności. Osiąga upodobanie Boga dzięki temu, że nie podoba się narcystycznie sobie i liczy wyłącznie na miłosierdzie. Nie gra roli, nie maskuje się i nie zakłamuje prawdy o sobie.

Możliwe, że do końca życia będziemy się zmagać z pewnymi grzechami, wadami czy nałogami, bylebyśmy nie przestali ich nazywać grzechami i nie zaprzestali się do tego przyznawać. Bóg nie oczekuje od nas ideału, tylko prawdy, którą trzeba niekiedy powtarzać latami przy konfesjonale. I to nie dlatego, że Bóg jej nie zna, tylko dlatego, że nie jest nam łatwo uznać ją w sobie samych. Świadomość prawdy o swej nędzy jest bólem. Prawdziwe bóle ludzkie należą najpierw do Boga i trzeba Mu je oddawać w ratach, ponieważ nie stać nas na pozbycie się ich w całości.

Niebezpieczeństwa anielskich uniesień

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Faryzeusz zapewne rzeczywiście pościł i wiernie się modlił, ale jego przekonanie, iż jest wartościowszym wyznawcą niż celnik, przekreśliło szanse na wysłuchanie. Pan jest sędzią, który nie ma względu na osoby. Bardziej jest mu miły skruszony krzywdziciel niż ten, który choć nie ma sobie nic do zarzucenia, wiele zarzuca innym. Faryzeusz robił rasowy rachunek sumienia i nie znajdował w sobie żadnej winy. Religijne analizowanie siebie, choć użyteczne dla rozwoju duchowego, gdy staje się dumnym nawykiem stylowej duchowości, może stać się przyczyną wzgardy innymi osobami. Bóg nie daje nam charyzmatów ani umiejętności duchowych po to, byśmy sobie z nich czynili obcasy pozwalające spoglądać na innych z wysokości anielskich uniesień. Piętro modlitwy stwarza niekiedy ryzyko większe niż piwnice grzechu.

Przesadne analizowanie siebie może przerodzić się w narcystyczne skupienie na sobie. Faryzeusz nie tylko gardzi celnikiem, on nie jest skupiony na Bogu, lecz na sobie. Gdybyśmy dziś byli słuchaczami tej przypowieści, moglibyśmy usłyszeć z ust Jezusa zmodyfikowaną wersję modlitwy faryzeusza: „Boże, dziękuję ci, że nie jestem taki jak inni, bo jestem oryginalny, mistyczny, uduchowiony. Jestem przede wszystkim uczciwy, prawdomówny i czysty. Mam wysokie wykształcenie teologiczne, poszczę w środy i piątki o chlebie i wodzie, jestem po rekolekcjach ignacjańskich, zaliczyłem wszystkie modlitwy charyzmatyczne, począwszy od uzdrowienia wspomnień, aż po uwolnienie od wpływu demonów. Jestem odpowiedzialny za wielu ludzi i ludzie mnie chwalą oraz podziwiają. Awansuję, bo nikt inny oprócz mnie nie potrafi być odpowiedzialny ani zaradny. Tak naprawdę nikt inny tak Cię nie kocha jak ja!”.
Czy zauważyliśmy, że faryzeusz używa formuły „nie jestem”? Co prawda on nie jest taki jak inni ludzie, ale czy w ogóle jest sobą? To „nie jestem” stoi w wyraźnej opozycji do tego, który mówił o sobie: „Jestem, który jestem”. Tożsamość duchowa nie znajduje się na drodze wyszukiwania czyichś błędów, tylko na wyszukiwaniu własnych.

Kilka lat temu odwiedziłem starszą, schorowaną kobietę, w której domu było mnóstwo kwiatów. Były naprawdę piękne. Jej dom przypominał ogród. Nie mogłem się powstrzymać od wyrażenia podziwu. Gdy ciągle stałem i wynajdywałem coraz to piękniejsze kwiaty, które zachwalałem, ta kobieta powiedziała mi delikatnie: „Ojcze, kwiatów się nie chwali, bo więdną”. Nie wiem, czy to prawda, ale na pewno prawdą jest, że zachwalanie naszego wewnętrznego raju modlitw powoduje jego więdnięcie. Gdyby Ewa w raju nie dała się namówić wężowi do podziwiania widoku owoców, może nie musielibyśmy dzisiaj tak cierpieć, jak cierpimy.

I jeszcze coś. Tak traktujemy innych, jak odnosimy się do Boga. Karol de Foucauld pięć godzin dziennie modlił się przed prymitywnym ołtarzykiem w swej lepiance, wpatrując się w Boga, a przy jego drzwiach stało krzesło, gdzie siadywał, gdy ktoś przychodził do niego. Przyjmował wszystkich, nie definiując ich statusu moralnego.

Kto jest podobny do celnika?

 

ks. Artur Stopka

Jakoś dotychczas nie spotkałem człowieka, który słysząc odczytany przed chwilą fragment Ewangelii utożsamiłby się z faryzeuszem. Wszyscy, których pytałem, do kogo z tej dwójki czują się podobni, odpowiadali dzielnie: „Oczywiście, że do celnika”. No proszę, wygląda na to, że natrafiliśmy na Jezusową przypowieść, która straciła aktualność. No bo skoro sami celnicy, pełni pokory, świadomi własnej niedoskonałości, tacy, którzy się nie wywyższają, którzy odchodzą ze świątyni zawsze usprawiedliwienie, wypełniają nasz świat, to znaczy, że tę perykopę ewangelijną można sobie spokojnie podarować. Jeśli rzeczywiście nikt nikim nie pogardza. Jeśli rzeczywiście nikt się nie wywyższa...

Zaraz, chwileczkę. Jest jednak kilka problemów. Bo skoro wszyscy są tacy pozytywni i pokorni, to co zrobić z dzielnym parafianinem, który wczoraj nie dość, że poważnie złamał przepisy ruchu drogowego, to jadącym zgodnie z zasadami pokazał jednoznacznie, że brakuje im piątej klepki. Albo gdzie umieścić pewną dziewczynę, która ostatnio opowiedziała jednej koleżance o tym, jaka głupia i bez rozumu jest ich wspólna znajoma. Nie wiadomo też, co zrobić z tym jegomościem, który słów „matoły” i „palanty” używa w stosunku do innych tylko wtedy, gdy akurat ma przypływ dobroci, bo zwykle określa wszystkich swoich bliźnich słowami, których tu nie można powtórzyć. Albo jak zaklasyfikować tę kobietę, która podczas spowiedzi nie mówi o swoich grzechach, lecz wylicza, jakie zło inni jej wyrządzili?

O czym mówi przeznaczony na dziś fragment Ewangelii? O pogardzie, pokorze, pysze, o wywyższaniu i uniżeniu. To wszystko prawda. Ale o czym mówi przede wszystkim? O modlitwie.

Dwóch ludzi weszło do świątyni, aby się modlić. Mieli jeden cel, ale ich postawa, ich wejście, bardzo się różniło od siebie. Analizując ten fragment Ewangelii według świętego Łukasza pewien biblista zwrócił uwagę, że faryzeusz wszedł do świątyni z całym olbrzymim bagażem swoich wszystkich codziennych trosk, problemów, spraw i zagadnień. Wszedł z myślą o mięcie i kminku, z myślą o podatku świątynnym i o dziesięcinach, o tym co dziś kupi i sprzeda, po prostu wniósł do świątyni całą olbrzymią prozę swojego dnia powszedniego. Zapomniał, czy może nie myślał o tym, że miejsce do którego wstępuje jest święte i nie wolno go zaśmiecać żadnymi ziemskimi sprawami.

Tak radykalne postawienie sprawy wydaje się szokujące. Jak to? Przecież nasza modlitwa generalnie dotyczy tego, czym na co dzień żyjemy, a niejeden ksiądz uczył nas, abyśmy właśnie całe nasze życie, całą codzienność ofiarowali Bogu na modlitwie. Do dziś brzmią niejednemu i niejednej z tu zgromadzonych słowa katechety lub katechetki, aby podczas modlitwy przedstawiać Bogu sprawy drobne i duże, mówić o wszystkim, co dla nas ważne...

Cytowany biblista wyjaśnia: „Jeśli się chcesz szczerze i święcie rozmówić ze swoim Bogiem, to pozostaw wszystko inne poza sobą, a pozostań na modlitwie tylko ty i twój Bóg. On zna wszystkie twoje sprawy, wie jak one się przedstawiają, nie musisz Mu ich przypominać. Ty tylko chciej za wszelką cenę z Nim się zjednoczyć. Tylko Go uwielbiaj!”

Uwielbiaj. No tak. Uwielbienie, to jedna z form modlitwy. Nie wszyscy o tym pamiętają.

Jeden socjolog przeprowadził ankietę. Pytał ludzi, co jest istotą ich modlitwy. Pytał, co przede wszystkim robią podczas modlitwy. Okazało się, że dla bardzo dużej części ankietowanych istniała tylko jedna forma modlitwy - modlitwa prośby. Niektórzy ze zdziwieniem dowiadywali się, że oprócz próśb, istnieją także takie formy modlitwy, jak błogosławieństwo i adoracja, modlitwa wstawiennicza, modlitwa dziękczynienia i modlitwa uwielbienia.

Błogosławieństwo formą modlitwy? Oczywiście. Ponieważ Bóg błogosławi człowieka, jego serce może z kolei błogosławić Tego, który jest źródłem wszelkiego błogosławieństwa. Adoracja jest zasadniczą postawą człowieka, który uznaje się za stworzenie przed swoim Stwórcą. Wysławia wielkość Pana, który nas stworzył oraz wszechmoc Zbawiciela, który wyzwala nas od zła. Jest uniżeniem się ducha przed „Królem chwały”.

Modlitwa prośby ma za przedmiot prośbę o przebaczenie, poszukiwanie Królestwa, a także każdą prawdziwą potrzebę.

Modlitwa wstawiennicza polega na prośbie na rzecz drugiego. Nie zna granic i obejmuje również nieprzyjaciół.

To jeszcze w miarę łatwo pojąć. Ale już z modlitwą dziękczynienia pojawiają się kłopoty. Zapominamy, że każda radość i każdy trud, każde wydarzenie i każda potrzeba mogą być przedmiotem dziękczynienia, które – uczestnicząc w dziękczynieniu Chrystusa – powinno wypełniać całe życie człowieka. „W każdym położeniu dziękujcie” - przypominał św. Paweł Apostoł.

Pewien znawca serc ludzkich zapytany, czy dzisiaj ludzie modlą się tak, jak faryzeusz w przypowieści o modlitwie w świątyni, powiedział „Nie, bo dzisiaj do rzadkości należy w ogóle dziękowanie Bogu. Nawet tak obłudne, jak dziękowanie tego faryzeusza. Dzisiaj ludzie uważają, że wszystko im się od Boga należy i wymyślili zupełnie nową formę modlitwy - modlitwę pretensji, gdy Bóg z wyprzedzeniem nie spełnia ich zachcianek”. Zapewne to uogólnienie jest krzywdzące dla wielu, ale nie sposób uznać, że całkowicie pozbawione podstaw.

Wreszcie modlitwa uwielbienia. Jest całkowicie bezinteresowna, wznosi się wprost do Boga. Wysławia Go dla Niego samego, oddaje Mu chwałę nie ze względu na to, co On czyni, tylko dlatego, że On jest.

Ktoś zwrócił uwagę, że niejeden człowiek zamienia modlitwę w handel z Panem Bogiem. Mniej lub bardziej świadomie mówi: „Ja dam Ci paciorki różańca, pielgrzymki - a Ty mi dasz zdrowie, powodzenie, pracę, długie życie”. Handel za paciorki i dobre uczynki zamiast modlitwy. Swoiste „łapówki” wręczane Bogu, aby trzymał naszą stronę. „Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie! Dam na Mszę św., abym wygrał sprawę w sądzie”. Syracydes już w czasach Starego testamentu zwracał uwagę, że Boga nie da się przekupić, bo On nie ma względu na osoby. „Kto służy Bogu, z upodobaniem będzie przyjęty, a błaganie jego dosięgnie obłoków”. „Nie staraj się przekupić Boga darem, bo nie będzie przyjęty”.

Najczęstszą i najbardziej ukrytą pokusą na modlitwie jest nasz brak wiary - przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego. Objawia się on nie tyle przez wyznane niedowiarstwo, co przez faktyczny wybór. Gdy zaczynamy się modlić, natychmiast tysiące prac i kłopotów, uznanych za bardzo pilne, wchodzą na pierwsze miejsce. I znowu jest to chwila prawdy serca i wyboru miłości. Zwracamy się do Pana jako do naszej ostatniej ucieczki: ale czy naprawdę w to wierzymy? Albo bierzemy Pana za sprzymierzeńca, ale serce ciągle jeszcze pozostaje zarozumiałe. W każdym przypadku nasz brak wiary ukazuje, że nie jesteśmy jeszcze w postawie serca pokornego. Nie pojmujemy i nie przyjmujemy słów Jezusa „beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5). Bez Niego nie jesteśmy w stanie się modlić.

Modlitwa jest pokorną czujnością serca. Nie ma w niej miejsca na zarozumiałość, na obłudę, na wmawianie Bogu różnych rzeczy, na przedstawianie listy życzeń i pretensji.

Bolesław Prus w powieści „Faraon” opisuje wieczorną modlitwę ludu zamieszkującego Egipt. Władca widzi, jak sprzeczne modlitwy ludzi zderzają się ze sobą i nie docierają do boga. Jeden modlił się o susze, drugi o deszcz. Żołnierze wrogich armii modlili się o zwycięstwo. oto słyszał chorego, który modlił się o powrót do zdrowia, ale jednocześnie lekarza, który błagał, ażeby jego pacjent chorował jak najdłużej. Gospodarz prosił o czuwanie nad jego śpichrzem i oborą; złodziej wyciągał ręce do nieba, ażeby bez przeszkody mógł wyprowadzić cudzą krowę i napełnić wory cudzym ziarnem.

Wśród modlących się jest też mały chłopczyk, który modli się pospiesznie:

Dziękuję ci, dobry Boże, żeś tatkę chronił dzisiaj od przygód, a mamie dał pszenicy na placki... I jeszcze co?... Żeś stworzył niebo i ziemię i zesłał jej Nil, który nam chleb przynosi... I jeszcze co?... Aha, już wiem!... I jeszcze dziękuję ci, że tak pięknie na dworze że rosną kwiaty, śpiewają ptaki i że palma rodzi słodkie daktyle. A za te dobre rzeczy, które nam darowałeś, niechaj wszyscy kochają cię jak ja i chwalą lepiej ode mnie, bom jeszcze mały i nie uczyli mnie mądrości. No, już dosyć...

I chociaż rodzice dziecka uważają, że modli się ono źle, faraon widzi, że modlitwa chłopczyny jak skowronek wzbiła się ku niebu i trzepocząc skrzydłami wznosiła się coraz wyżej i wyżej, aż do nieba...

 

 

Współcześni faryzeusze

 

Ks. Marek Łuczak

Niedawno na rynku ukazała się książka wywiad-rzeka Jana Turnaua z ks. Michałem Czajkowskim. Na jej stronach pojawiło się tyle różnych wątków, że aż prosi się pytanie: czy ks. Czajkowski może się mylić? Oczywiście, że może - jest tylko człowiekiem, a rozmawiano nie tylko o dogmatach. Tym bardziej więc dziwi postawa osób, które się z nim nie zgadzają. Skąd tak wiele jadu wśród ludzi, którzy też - podobnie jak Ksiądz - niekoniecznie muszą mieć rację? Dziwna to postawa, skoro cios wymierzony przez członków Kościoła najdotkliwiej dotyka jego nauczanie. Ksiądz Czajkowski wielokrotnie wyliczał, za co jest krytykowany, a były to tezy żywcem zaczerpnięte z papieskich encyklik. Opacznie rozumiany patriotyzm nie pozwala niektórym być filosemitami, jakby taka postawa odpowiadała definicji przestępstwa. Istotą konfliktu nie jest różnica takich czy innych poglądów. Chodzi o to, że w niektórych środowiskach nie wolno mieć własnych poglądów. Liczy się tylko jedynie słuszna sprawa.

Pierwotnie w pojęciu ”faryzeizm” chodziło o polityczne stronnictwo. Faryzeusze należeli do żydowskiego ugrupowania, które separowało się od grzeszników i Izraelitów niewykazujących gorliwości kultowej. Później za pomocą tej nazwy określano postawę obłudy i hipokryzji. Zasługiwali na nią ludzie, którzy uważali się za lepszych od każdego. Jezus wielokrotnie sprzeciwiał się ich formalizmowi religijnemu.
W Ewangelii z dzisiejszej niedzieli spotykamy dwóch ludzi, którzy przyszli do świątyni, aby się modlić. Faryzeusz dziękował Bogu za to, że nie jest taki zły jak inni ludzie. Celnik przepraszał za swoje grzechy i żałował za nie. Warto podkreślić, że celnicy nie byli szanowani przez współczesnych Chrystusowi. Nawet należeli do znienawidzonej grupy osób, które współpracowały z najeźdźcą, więc byli zdrajcami.
Dlaczego Pan Jezus piętnował postawę faryzeuszy? Przecież byli wyjątkowo pobożni i prawowierni. Skrupulatnie przestrzegali 613 przepisów, które regulowały w szczegółach, jak się należy zachować, i to niemal w każdej sytuacji. Widać niczego nie zrozumieli z tego, czym jest religia. I to nie tylko ze względu na formalizm, ale przede wszystkim z powodu dziwnego ekskluzywizmu. Faryzeusze separowali się od reszty społeczeństwa. Do tego stopnia byli przekonani o swojej wyjątkowości, że nie chcieli się stykać z innymi ludźmi, nawet na skutek przypadkowego kontaktu. A religio, łaciński czasownik, znaczy tyle, co wiążę. Ważna jest tu nie tylko relacja z Bogiem, ale i innymi.

Wczytując się w opis ewangelicznej perykopy, spotykamy człowieka przekonanego o swojej nieskazitelności. Okazuje się, że ta cecha nie należy do rzadkich. Przy czym rozpowszechniona jest nie tyle nieskazitelność, co przekonanie o jej posiadaniu.

Wystarczy wsłuchać się w ton niektórych audycji i wczytać w treść artykułów. Trzeba niemałego wysiłku, by nie dostrzec w nich zwykłego faryzeizmu. Chodzi o błogie uczucie, że należy się do stronnictwa ludzi prawowiernych i zawsze mających rację. Najbardziej o faryzeizmie świadczy niechęć do dialogu. Współcześni faryzeusze mają gotową listę osób i środowisk, z którymi nie warto się zadawać. Oni także posługują się wyświechtanymi frazesami: ten grzesznik, tamten zdrajca, a ten miał pecha urodzić się w niewłaściwym narodzie. Aż się prosi przypomnieć, że faryzeusze byli Żydami, a Chrystus - choć także Żyd - rozmawiał z każdym.