32. Niedziela zwykła (C)

publikacja 27.10.2016 22:50

Sześć homilii

Troska o wieczność

ks. Leszek Smoliński

Troska o życie wieczne odgrywa w życiu dzisiejszego człowieka rolę drugorzędną, a niekiedy jest uważana za coś wprost staromodnego, a zatem i wstydliwego. Karl Rahner, wybitny teolog i uważny obserwator świadomości religijnej ludzi XX wieku, zauważa ciekawą prawidłowość: „Są chrześcijanie, którzy są pewni istnienia Boga (...), ale nie uważają za konieczne, by troszczyć się w jakiś szczególny sposób o kwestię życia wiecznego”. Wielu ludzi próbuje też przykładać ziemską miarę, by oceniać rzeczywistość nadprzyrodzoną. A ta rzeczywistość okazuje się jakże różna od naszych wyobrażeń.

Na tym samym polegał błąd saduceuszów z dzisiejszej Ewangelii. Przykład o siedmiu mężach jednej żony miał być dowodem przeciwko zmartwychwstaniu i życiu wiecznemu, w które saduceusze nie wierzyli. Jezus udziela im jednak odpowiedzi na trapiące ich wątpliwości, z którymi sami nie są sobie w stanie poradzić. Ci, którzy zostaną uznani za godnych udziału w świecie przyszłym, „ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić”.

W myśleniu o rzeczach ostatecznych, jak niebo, piekło, czyściec czy oglądanie Boga twarzą w twarz trudno nie uciekać się do wyobraźni. Bo przecież „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”. Zatem nasze poszukiwania życia wiecznego to wyraz odwagi wiary, która poważnie traktuje zachęty do odkrywania Boga jako pełni szczęścia. Dzieje się to zgodnie z pragnieniem, które Bóg zapisał w ludzkim sercu. Obrazuje to historia prześladowań rodu Machabeuszów, męczeństwo braci w obronie wiary i wierności Bogu i Jego przykazaniom staje się obrazem bohaterstwa naszych przodków. Determinacja i odwaga udręczonych braci oraz pewność, że są w rękach Stwórcy daje im ogromną siłę znoszenia największych męczarni. Wobec oprawców przyjmują postawę pełną godności. Gdy zbliża się koniec życia, powierzają się Bogu zdążając przez śmierć męczeńską do niebieskiej ojczyny. W Bogu pokładają swoją nadzieję, mając świadomość, że „Król świata jednak [tych], którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego”.

Jeśli chcemy zbliżyć się do zrozumienia, czym jest i będzie dla nas niebo, musimy uświadomić sobie podstawowe prawdy, które należą do naszego dziedzictwa wiary, a więc potrzebę miłości. „Kto nie miłuje, trwa w śmierci”. To miłość pozwala czynić dobro i w ten sposób świadczyć o przynależności do Chrystusa, który jest niekończącym się życiem. A miłość, z racji na swoją naturę, jest wieczna, sięga poza doczesność.

Niebo to wieczna wspólnota miłości, komunia z Bogiem, oglądanie Boga „twarzą w twarz”. Z chrześcijańskiego punktu widzenia troszczyć się z zapałem o życie wieczne oznacza troszczyć się wprost o Boga i wiarę w Niego. Za chwilę, kiedy wyznamy naszą wiarę, będzie okazja, aby jeszcze bardziej uświadomić sobie prawdę o życiu, które się nie kończy, ale dopełnia przez nasze spotkanie w domu Ojca. Prawdę o chwale, której przedsmakiem jest Eucharystia, w której uczestniczymy.

Bóg, wiara i odwaga

Piotr Blachowski

Jakże pięknie współgrają powyższe słowa, bo przecież to Bóg daje nam wiarę i odwagę do jej wyznawania. Pozostaje jedynie pytanie, w jakich okolicznościach, w jakich sytuacjach można by ich użyć razem, bo przecież każde z nich oddzielnie ma określone znaczenie: cel naszej ziemskiej wędrówki, charyzmat, bohaterstwo.

Zwłaszcza w listopadzie, który jest miesiącem poświęconym wspominaniu naszych zmarłych, częściej niż zwykle odwiedzamy cmentarze, a także więcej w nas refleksji, zadumania, modlitwy za nich. Najwyższy wyraz nasza modlitwa znajduje w Eucharystii. Ofiarowując za zmarłych Mszę św., pomagamy im w oczyszczeniu, a przystępując z wiarą do komunii św., umacniamy z nimi więź duchowej miłości. Miesiąc listopad to także czas, w którym częściej rozważamy problem śmierci.

W tym kontekście w pierwszym czytaniu pojawiają się słowa, które są nam bliskie, które mówią o największych wartościach, o których wprawdzie myślimy, ale których nierzadko również się boimy. Opowieść o siedmiu synach (ta liczba jest nad wyraz symboliczna) skazanych na śmierć, to nic innego, jak przykład niezachwianej wiary w Boga. Tych odważnych ludzi w obliczu śmierci stać na słowa pełne wiary: «Ty, zbrodniarzu, odbierasz nam to obecne życie. Król świata jednak nas, którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego». (Mch 7,9). Odwaga i poświęcenie dla Boga i wiary to zasługa w pełni doceniona przez Boga, ale również przez autorów Księgi Machabejskiej, skoro ten przykład znalazł się na kartach Pisma Świętego.

Czasy, w których żyjemy, są inne, i inne są zadania postawione przed nami. Święty Paweł w Liście do Tesaloniczan wyraźnie mówi „bracia, módlcie się za nas, aby słowo Pańskie rozszerzało się i rozsławiało, podobnie jak jest pośród was, abyśmy byli wybawieni od ludzi przewrotnych i złych, albowiem nie wszyscy mają wiarę.” (2 Tes 3,1-2). A zatem głównym naszym zadaniem jest głoszenie Boga, Chrystusa Ukrzyżowanego, i to nie tylko wewnątrz Kościoła, ale także, a w zasadzie przede wszystkim, wśród tych, którym Chrystus nie jest znany bądź którzy o Nim zapomnieli.

I wreszcie słowa Ewangelii pozornie mówiące o naszym życiu, o opiece nad rodziną, o obowiązkach wobec osamotnionych bliskich, a w gruncie rzeczy o naszej przyszłości, tej wiecznej, tej, do której dążymy. Jezus, odpowiadając saduceuszom, przekazał nam ważną treść: „Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania.” (Łk 20,34-36). Czyż to nie wyraźna odpowiedź dla tych wszystkich, którzy zastanawiają się nad słusznością celibatu? Przecież ci, którzy się zdecydowali na święcenia kapłańskie, żyją już jakby w przedsionku nieba, poświęcając się dla Boga, żyjąc tak, jakby już dzisiaj byli świadkami Zmartwychwstania.

Matko Boża Różańcowa, przez Twoje wstawiennictwo prosimy o dar zrozumienia miłości Boga do nas, o umiejętność wzrastania w Miłości, a przede wszystkim o dar powołania i życia w Chrystusie. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

Kim tam będziemy

Augustyn Pelanowski OSPPE

Większość ludzi wyobraża sobie, jak to po śmierci nasze dusze, wyskoczywszy z ciał, wydobędą z siebie z ulgą okrzyk: Uff! Ilu z nas myśli o życiu wiecznym jako mglisto-eterycznej wegetacji? Ale ten obraz jest echem bardziej platońskich poglądów niż biblijnych. Według tych wyobrażeń, nie człowiek, ale jego dusza, a więc tylko „element” miałby powstać ze śmierci, wydobywając się z ciała (soma) jak z grobowca (sema). Jednak w dosłownym tłumaczeniu w CREDO mówiło się: „wierzę w ciał zmartwychwstanie”. Fizyczne ciało staje się materialną manifestacją duchowej istoty człowieka; jest sposobem wyrażenia się człowieka w świecie materialnym i jednocześnie jedyną przestrzenią, gdzie duchowość człowieka może pozyskać dojrzałość.

Grecy starożytni wierzyli w świat onirycznego Hadesu i pola elizejskie, które zamieszkiwały dusze dobrych ludzi. Wszyscy tam, jak w jakiejś eschatologicznej „poczekalni”, wiedli nierozstrzygnięty jednak do końca los. Żydzi Starego Testamentu wierzyli w zmartwychwstanie u kresu historii. Natomiast chrześcijanie żywili od początku przekonanie, że umierając, od razu, bez żadnej „poczekalni” wchodzimy w więź z Ojcem i Synem w Duchu ich wiecznego życia, czego wyrazem są słowa z Listu św. Pawła: „Wiemy bowiem, że jeśli nawet zniszczeje nasz przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli mieszkanie od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie” (2 Kor 5,1).

Kim tam będziemy? Cieniami? Duszami? Częścią siebie samych? Czy będziemy do siebie podobni? Czy zachowamy płeć? A jeśli tak, to po co, skoro Jezus mówi, że nie będziemy tam żenić się ani za mąż wychodzić? Zacznijmy od tego, że już tu, na ziemi, co kilka lat zmienia się nasz wygląd niekiedy tak dalece, że ludzie, którzy nas nie widzieli przez 10 lat, z trudnością nas rozpoznają albo w ogóle nie poznają, choć jesteśmy tymi samymi ludźmi. Tymi samymi i jakże różnymi! Ani jeden gram materii nie jest w nas ten sam, co 10 lat temu. Niekiedy też tak dalece zmieniamy poglądy i przekonania, że samych siebie nie poznajemy w naszych mentalnych przemianach.

Ciągle w nas coś umiera i coś zmartwychwstaje, zarówno na poziomie materialnym, jak i duchowym. Nie wyobrażam więc sobie, że zmartwychwstanie będzie jedynie ożywieniem cmentarzy. Ta wizja wydaje mi się groteskowa i naiwna. Byłoby to raczej jedynie wskrzeszenie starych trupów, a nie zmartwychwstanie do nowej jakości istnienia. Śmierć i zmartwychwstanie jawią się w Biblii raczej jako dramatyczny, ale za to ostateczny skok ku ZMIANIE NIEZMIENNEJ, ku jakości życia całkowicie ofiarowanej przez Boga w Chrystusie.

Życie najwyższej jakości

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Dzisiejsza data przypomina o wskrzeszeniu naszej niepodległości. To dobrze, bo Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych. Śmierć nie jest absolutnym unicestwieniem, ale zniszczeniem tego, co w człowieku jest skażone grzechem. Saduceusze w odróżnieniu od faryzeuszy odrzucali możliwość zmartwychwstania. Jezus broni prawdy o zmartwychwstaniu, podkreśla jednak, że nie jest to powrót do życia w takich jakościach, w jakich się je zakończyło, lecz w nieskończenie uwznioślonym kształcie, a to za sprawą Jego zmartwychwstania. Ludzie będą jak aniołowie w niebie, ale nie oznacza to noszenia skrzydeł, chodzi raczej o skupienie na kontemplacji Boga i udoskonalenie natury ludzkiej, wysubtelnienie jej. Małżeństwo nie tyle będzie niedozwolone, co po prostu nikt go nie będzie potrzebował. Sposób istnienia nabierze nowych cech, trudnych do zrozumienia na tym poziomie istnienia, który w tej chwili jest czymś w rodzaju kokonu i daleko mu jeszcze do doskonałości obrazu Bożego!

Bóg jest Bogiem żywych, a nie umarłych, a to znaczy, że zmartwychwstaniemy. Abraham, Izaak, Jakub i wszyscy z przeszłości szukający Boga całym sercem są żywi. Bóg nie jest Bogiem cmentarzy albo albumów z fotografiami wszystkich tych, których stworzył. W chwili Przemienienia obok żywego Jezusa ujawnili się Mojżesz i Eliasz, nie jako hologramy, lecz jako żywi ludzie, choć, co prawda, inaczej żywi!
Jezus Chrystus przyszedł na ten świat przekazać naukę o wiecznym życiu, przyszedł zaświadczyć o tym życiu, które jest dostępne przez Niego i dzięki Niemu. Jest to Najlepsza Nowina, dlatego nazywamy ją Ewangelią. Jezus mówi o sobie, że jest drogą do życia wiecznego, prawdą o tym życiu i właśnie tym życiem wiecznym w Bogu Ojcu. „Jeszua nie przyszedł po to, aby przynieść nam to, co dziś nazywamy moralnością, ale przyszedł, by przynieść wiedzę życia dla ludzkości jeszcze niedokończonej” (Claude Tresmontant). Naucza więc, abyśmy byli pouczeni nie tylko o życiu wiecznym po zmartwychwstaniu, ale też o tym, w jaki sposób wejść w to życie wieczne, które jest w Nim. Potrzebuje naszej wiary, zgody i współudziału, a nawet dość dużych wyrzeczeń.

Myśląc o zmartwychwstaniu, zwykle odsyłamy to gdzieś w jakąś datę w odległej przyszłości. Marta i Maria, stojąc przed grobem Łazarza, wyznają wiarę w zmartwychwstanie, i w końcu Marta mówi, że wie, iż stanie się tak na końcu czasów. Jezus zaś mówi: Ja jestem zmartwychwstaniem i za chwilę wywołuje cuchnące zwłoki Łazarza z grobu, które w jednej chwili nabierają życia. Podobnie umierający łotr, wisząc na krzyżu, zwraca się do Jezusa, prosząc o pamięć o nim. Jezus odpowiada mu: DZIŚ ZE MNĄ będziesz w raju! Nie mówi mu, że będzie to na końcu czasów, ale że dziś! Tam, gdzie jest Jezus, jest życie wieczne. Życie wieczne nie jest przypisane jakiejś konkretnej dacie albo uzależnione od jakiegoś wydarzenia kosmicznego, ale od tego, jak blisko jesteśmy samego Jezusa Chrystusa.

Przeczucie i pewność

 

ks. Tomasz Horak

Kilka tygodni temu dzieci zaciągnęły mnie nocą na cmentarz. Zawsze bardzo chciały tam iść, a równocześnie bardzo siębały. Czego? Nie potrafią odpowiedzieć. Idziemy w głąb cmentarza. Słychać tylko szelest kroków. Powoli uścisk dłoni staje się słabszy, napięcie maleje... Dochodzimy do wielkiego krzyża, który w ciemności wydaje się ogromny. Zaczynamy modlitwę za zmarłych. Napięcie rozładowane, można się porozglądać, zapytać. Ale przeczucie tajemnicy nie zniknęło. Przy bramie było to dotknięcie dramatu śmierci – cisza, bezruch, przeraźliwe trwanie rzędów krzyży. Po modlitwie i rozmowie w głębi cmentarza jest to przeczucie tajemnicy życia. Groby zaczynają mówić – nie o śmierci, ale o życiu, o ludziach, którzy... są.

To jest przeczucie pokoleń od tysięcy lat. Świadczą o tym jaskiniowe malowidła, także odtwarzane przez archeologów obrzędy grzebalne. Spoza materialnych śladów dawnych kultur przeziera przeczucie tajemnicy – nie śmierci, ale życia sięgającego dalej niż grób. Bo słowa: „Oczekuję wskrzeszenia umarłych i życia wiecznego w przyszłym świecie” są nie tylko wyznaniem chrześcijańskiej wiary, lecz wyrażają przeczucie drzemiące w ludziach innych religii, a nawet w niewierzących.

„Zdarzyło się, że siedmiu braci razem z matką...” – czytamy. I dalej: „...Król świata wskrzesi nas i ożywi do życia wiecznego”. To już więcej niż przeczucie. Za przeczucia nie płaci się życiem. Oni zapłacili, i to bez żalu, bo to była pewność wiary. Opisane wydarzenia miały miejsce niespełna 200 lat przed Chrystusem. Słowa zmartwychwstać, wskrzesić wtedy były niejako puste – przecież nikt dotąd nie zmartwychwstał. Słowa te były zapowiedzią i oczekiwaniem. A jednak równocześnie były pewnością.

Choć nie dla wszystkich. „Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania”. Opowiedzieli Mu przedziwną historyjkę, która miała dowodzić, iż „zmartwychwstać” nie znaczy nic. Dlaczego przyszli z tym do Jezusa? Wiedzieli, że dla Niego pewność życia i zmartwychwstania jest sprawą fundamentalną. On szedł ku Jerozolimie, gdzie śmierć miała stać się życiem. „Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych” – odpowiada Jezus ludziom nie przeczuwającym wiecznego życia. Nie przekonał ich, bo to właśnie oni nie przejęli się wieścią o zniknięciu Ukrzyżowanego z grobu i rozpuścili wieść o wykradzeniu ciała przez uczniów.

Ale dla uczniów wszystko było przejrzyste: On żyje! „Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych.” Pewność doświadczenia – dla tych, którzy Go spotkali. Pewność wiary – dla nas. Pewność granicząca z niepewnością... Idziemy więc na cmentarz z jakimś lękiem. Czego się boimy? Życia się boimy. Wielkiej odpowiedzialności za nie. Wieczności, która utrwali dobro, ale i zło naszych czynów. Własnej niepewności się boimy. Własnej niewiary wreszcie. Powiada przecież Apostoł: „Nie wszyscy mają wiarę”. Dobrze więc czasem pójść nocą na cmentarz, aby czując bijące serduszka dzieci, zastanawiać się nad tym, czego się boimy.

A dlaczego – również nocą – idą na cmentarz ludzie, którzy demolują grobowce, wywracają krzyże, zakłócają spokój wiecznego oczekiwania? Nie wiem, nie pytałem ich. Myślę jednak, że jest to jeden z przejawów cywilizacji śmierci. Wokół nas tyle pogardy dla życia, tyle nienawiści życia. Niepojęte, że człowiek bojąc sięśmierci, nienawidzi życia. Diabelska pokusa? Chyba tak. W aktach wandalizmu na cmentarzach widzę przeczucie życia – ale przeczucie wypaczone, wykrzywione. Widzę niepewność życia – i to ona wybucha agresją.

Dlatego my, chrześcijanie, musimy być świadkami ukochania życia. I tego ziemskiego, mozolnego – a przecie pięknego. I tego oczekiwanego życia – wiecznego. Czy można pokochać życie na ziemi, nie mając przeczucia wieczności? Sądzę, że nie. A my żywimy już nie przeczucie – lecz pewność. Dlatego musimy – i chcemy – nieść światu radość życia.

Dlatego my, chrześcijanie, musimy być świadkami ukochania życia. I tego ziemskiego, mozolnego – a przecie pięknego. I tego oczekiwanego życia – wiecznego. Czy można pokochać życie na ziemi, nie mając przeczucia wieczności? Sądzę, że nie. A my żywimy już nie przeczucie – lecz pewność. Dlatego musimy – i chcemy – nieść światu radość życia.

 

Bóg dla żywych

 

ks. Artur Stopka

Sprawa była głośna w mieście. To się nie powinno zdarzyć. Całe szczęście, że nie dostało się to do gazet, bo firma byłaby skończona. A najdziwniejsze, że to sam właściciel, nie żaden z pracowników. W końcu człowiek, który od lat pracuje w branży pogrzebowej powinien nad sobą panować.

- Nie wytrzymałem - tłumaczył potem księdzu. - No ileż można. Rozumiem płakać na pogrzebie. Ale takiej histerii nie jestem w stanie znieść.

Ksiądz, który odprawiał ten pogrzeb, kiwał niezdecydowanie głową. Głupio mu było przyznać, że sam też był na progu wytrzymałości i miał ochotę zareagować znacznie ostrzej. Nie wyglądało to na chrześcijański pogrzeb. Wcale się nie dziwił, gdy szef firmy pogrzebowej powiedział do matki zmarłego: „Czemu pani tak strasznie krzyczy przeciw Bogu? Nie wierzy pani w zmartwychwstanie czy co?”

Podobno na tle innych krajów europejskich Polska wygląda całkiem nieźle. Około 65 procent Polaków deklaruje w sondażach, że wierzy w zmartwychwstanie ciała. Jak sobie z tą prawdą wiary radzi pozostałe 30 procent osób podających się za katolików, nie wiadomo. W życie wieczne wierzy trochę więcej Polaków - niespełna 72 procent.

Chrześcijańska wiara w zmartwychwstanie od początku napotykała na duży opór. Największe niepowodzenie św. Pawła Apostoła związane jest z głoszeniem tej prawdy. „Gdy [Ateńczycy] usłyszeli o zmartwychwstaniu, jedni się wyśmiewali, a inni powiedzieli: «Posłuchamy cię o tym innym razem»” (Dz 17,32).

„W żadnym punkcie wiara chrześcijańska nie spotyka więcej sprzeciwu niż w stosunku do zmartwychwstania ciała” - odnotował św. Augustyn.

Okazuje się, że dzisiaj wielu ludzi myli zmartwychwstanie z reinkarnacją. Pytani, jak to będzie z tym zmartwychwstaniem rozkładają bezradnie ręce. Stają wobec fundamentalnego pytania: „Co to znaczy zmartwychwstać?”.

Szukając odpowiedzi na to pytanie najpierw trzeba zrozumieć, co to znaczy umrzeć. Kościół wyjaśnia, że w śmierci, będącej rozdzieleniem duszy i ciała, ciało człowieka ulega zniszczeniu, podczas gdy jego dusza idzie na spotkanie z Bogiem. Dusza jednak trwa w oczekiwaniu na ponowne zjednoczenie ze swoim uwielbionym ciałem.

W jaki sposób dokonuje się zmartwychwstanie? Jezus zmartwychwstał we własnym ciele, pokazywał Apostołom ślady po ranach zadanych mu na krzyżu. Jednak było to ciało przemienione. Mógł na przykład przechodzić przez zamknięte drzwi.

Sobór Laterański IV w XIII stuleciu zapewniał: „Wszyscy zmartwychwstaną we własnych ciałach, które mają teraz”. Będzie to jednak ciało przekształcone w „chwalebne ciało” (Flp 3,21), w „ciało duchowe” (1 Kor 15,44).

To, jak dokona się zmartwychwstanie naszych ciał, które ulegają zniszczeniu po śmierci, jest tajemnicą. Jedno jest pewne. Zmartwychwstaniemy, bo nasz Bóg jest Bogiem żyjących. Zmartwychwstaniemy, bo Chrystus zmartwychwstał. Zmartwychwstanie jest pewne nawet dla tych, którzy w nie nie wierzą.

 

TAGI: