33. Niedziela zwykła (C)

publikacja 10.11.2016 18:25

Sześć homilii

Dać świadectwo

ks. Leszek Smoliński

Słuchając słów dzisiejszej Ewangelii zauważamy, że Pan Jezus zwraca naszą myśl w kierunku tego, co nieprzemijające. „Przemija bowiem postać tego świata”. W ten sposób pragnie pokazać, że ziemska rzeczywistość stanowi jedynie odbicie piękna, którym jest sam Bóg. Pretekstem do proroctwa Jezusa o zburzeniu Jerozolimy była uwaga o wystroju budowli, przyozdobionej pięknymi kamieniami i darami. Rozważania na temat budowli, która powstawał już od 46 lat, były pretekstem do wyrażenia o wiele ważniejszej prawdy. Jezus naucza, że jego uczniów czekają prześladowania. Jest to nieodłączny element życia Kościoła w każdym czasie i we wszystkich okresach, także i w obecnych czasach. Jest do także moment „składania świadectwa”. Bóg nie opuszcza prześladowanych, spieszy im z pomocą przez cnotę męstwa.

Każdy chrześcijanin, zjednoczony z Chrystusem w sakramencie chrztu, zobowiązany jest dawać świadectwo o Ewangelii. Nie wszyscy chrześcijanie są jednak powołani do świadectwa poprzez krwawe męczeństwo. Świat zna również inne formy prześladowań, które domagają się od uczniów Chrystusa odważnego świadectwa. Doskonale tę prawdę rozumiała bł. Klara Badano, Włoszka, należąca do ruchu Focolare, która zmarła mając niespełna 19 lat.

Klara była dzieckiem długo oczekiwanym. Miała piękne oczy, urzekający uśmiech, była inteligentna, komunikatywna, żywa, radosna i przepadała za sportem. Uwielbiała Afrykę. Sama snuła plany, że kiedyś wyjedzie tam do pracy jako lekarz. Od mamy nauczyła się mówić Jezusowi zawsze „tak”. Kiedy z okazji Pierwszej Komunii św. otrzymała Pismo święte, wyznała: „Tak jak łatwo mi było nauczyć się alfabetu, tak też musi być mi łatwo żyć Ewangelią”. Na różne sposoby starała się dać odczuć innym swą miłość. Przekazywała np. swe pieniądze dla potrzebujących dzieci w Afryce, gdzie pracował jej znajomy, a podczas spotkań najmłodszych członków Ruchu pomagała innym dzieciom żyć jednością i miłością. Z biegiem lat zaczęła się czuć szczególnie odpowiedzialna za niewierzących, uważając, że ich powinna kochać najbardziej, gdyż „nie mają radości i nie wiedzą, że Bóg je kocha”.

Wszystko układało się po jej myśli, aż pewnego dnia, miała wówczas siedemnaście lat, kiedy wykryto u niej nowotwór kości. Dla Klary był to początek dwuletniej drogi krzyżowej. Ale ona nie rozpaczała. Przykuta do łóżka, powtarzała: „Nie mam już nic, ale pozostaje mi jeszcze serce, którym mogę kochać”. To ona podnosi na duchu innych i pociesza. Zapytana, czy bardzo cierpi, odpowiada: „Zauważyłam, że Pan Bóg chce ode mnie czegoś więcej, rzeczy większej... Interesuje mnie tylko wola Boża, czynienie dobra. Byłam pochłonięta ambitnymi planami, które w tej chwili nie mają żadnego znaczenia, są ulotne i błahe. Teraz czuję się pochłonięta planem Bożym, który coraz bardziej się przede mną odsłania”. Jeszcze przed śmiercią, która nastąpiła 7 października 1990 roku, wyraziła zgodę na przeszczepienie jej rogówek. Jak powiedziała jej matka – był to ostatni akt miłości do ludzi z jej strony. Ostatnie słowa skierowała do swojej mamy: „Bądź szczęśliwa, bo ja nią jestem”.

Czego  oczekujemy, co nam będzie dane?

Piotr Blachowski

Jak my wyobrażamy sobie naszą przyszłość, nie tylko tę doczesną, ale również, a wręcz przede wszystkim, tę po naszym odejściu, zejściu czy, jak kto woli, śmierci ziemskiej? Jak to widzą autorzy Ksiąg Pisma Świętego? Co zapowiada Jezus Chrystus? Czy ostatnio modny temat Apokalipsy, czasów końca naszego świata, wyglądać będzie tak, jak to zapowiadają prorocy, fałszywi prorocy? Jak my sami to odbieramy?

Czytania dzisiejszej niedzieli zachęcają nas do zastanowienia się nad prawdami o rzeczach ostatecznych: o śmierci, o sądzie, o niebie, o czyśćcu i piekle. Liturgia mówi nam o „Dniu Pańskim”, kiedy powróci Chrystus „w chwale sądzić żywych i umarłych”. Sąd nad każdym z osobna człowiekiem odbywa się na końcu jego ziemskiej pielgrzymki. Czy dla nas umrzeć znaczy w pewnym sensie doświadczyć końca świata? Bo przecież my za wszelką cenę chcemy ocalić nasze życie.

Pozostaje dużo pytań, dużo przepowiedni. Tak się akurat składa, że my, chrześcijanie, mamy się kogo pytać. Mamy teksty i proroctwa, uświęcone, zapowiadające tę przyszłość, której mimo wszystko się boimy. W ten właśnie temat wprowadzają nas dzisiejsze czytania, które wieszczą, co nas czeka, jak mamy postępować, czego się wystrzegać, jak przygotować się do tych sytuacji.

Prorok Malachiasz, który otwiera swoim wprawdzie krótkim, lecz dosadnym tekstem te rozważania, ostrzega nas przed pychą i krzywdzeniem innych. Mówi o tym w słowach zwięzłych, ale jakże wymownych. Ukazuje dwa żywioły – ogień i światło, które łączy z zapowiedzią sądu na końcu świata. Jedyną ochroną dla nas, wyznawców, jest miłość do Boga i oddawanie czci Jego Imieniu.

Święty Paweł, napominając Tesaloniczan, a tym samym i nas, zachęca, by pracować, dawać pracę, a za niedopuszczalne uznaje wymigiwanie się od pracy i chełpienie się cudzym dorobkiem i uczynkami: „Tym przeto, nakazujemy i napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem, własny chleb jedli.” (2 Tes 3,12).

Ewangelia to odpowiedź na problemy i pytania, które dręczą nas przez całe życie. Ale słowa Jezusa rozwiewają wszystkie wątpliwości dotyczące tego, co, jak i kiedy będzie, a jednocześnie tłumaczą, jak mamy postępować, czego się wystrzegać. Wierzącym w Niego, Chrystus daje obietnicę: „Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem, dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić.” (Łk 21,14-15)

Dzisiaj środki masowego przekazu kierują wciąż naszą uwagę na sensacje, bazują na nich. A przecież nie sensacje dotyczące rozmiarów i rodzajów kataklizmów są ważne. Istotą jest człowiek i jego nawrócenie. A każdego z nas spotka los, jaki sobie przygotował swoim życiem, swoim postępowaniem, swoją wiernością Chrystusowi, mimo różnych burz życiowych.

Jezu Chryste, pozwól nam tak zrozumieć każde Twoje słowo, każdą przypowieść, każdą Twoją naukę, by to nas stale przybliżało do Ciebie i pomagało z ufnością oczekiwać Twego powtórnego przyjścia na ziemię. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

Kto chce żyć wiecznie…

Augustyn Pelanowski OSPPE

Gmach świątyni zdawał się nie do zburzenia. Dla większości ludzi nie do zburzenia wydaje się Nowy Jork albo Moskwa. Ale gmachy tych miast otrzymały swoje ostrzeżenia: dni jak piec, dni pełne dymu. Jezus podaje kilka charakterystycznych cech znamionujących zmierzch kolejnych epok. Fałszywi mesjasze, wojny, tragiczne zjawiska w przyrodzie, głód, pandemie, nienormalne zjawiska atmosferyczne, wreszcie prześladowania, zdrady najbliższych. Chyba nikt nie chciałby dożyć takich okoliczności, ale być może właśnie dożywamy kolejnej mety historii?

Uratuje nas wytrwałość w wierze. W naszej pamięci powinny pozostać przede wszystkim te słowa nadziei: „włos z głowy wam nie spadnie!”. Życie moje i twoje tak napiętnowane cierpieniem i lękiem ma sens dzięki obietnicy Chrystusa. To, co najistotniejsze, być może w nas już się wydarzyło i jesteśmy
już bardziej uczestnikami tamtego świata, a nie tego. Jezus mówił: „Kto słucha mego słowa i wierzy w Tego, który mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia”. Nie napisano w Biblii, że kiedyś będę miał życie wieczne, ale że już je mam i że sąd mnie nie dotyka. Jeśli tylko wierzę dzięki słowom Jezusa. A wierzę Mu całym sercem! Żyć w Chrystusie to już żyć w wieczności. Świątynia Heroda została zrujnowana i nigdy już jej nie odbudowano. Świątynia ciała Chrystusa została ugodzona w Wielki Piątek po południu, zaś w szabat nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena znowu ją zobaczyła.

Fakt objawienia się Marii Magdalenie nie wskazuje jednak, że przed tym zdarzeniem ciało Chrystusa było trupem. Ile czasu więc był umarły? Tyle, ile potrzeba było, by śmierć w Nim była prawdziwa i umożliwiła Mu konfrontację z pokoleniem zmarłych ludzi, którzy oczekiwali zbawienia w Nim, ale się nie doczekali Jego objawienia w życiu doczesnym. Katechizm mówi o Jego śmierci w taki sposób: „Śmierć Chrystusa była prawdziwą śmiercią o tyle, o ile położyła kres Jego ludzkiemu, ziemskiemu życiu. Ze względu jednak na jedność, jaką Jego ciało zachowało z Osobą Syna, nie stało się ono martwymi zwłokami, jak inne ciała ludzkie, ponieważ »moc Boża zachowała ciało Chrystusa przed zniszczeniem«. O Chrystusie można powiedzieć równocześnie: »Zgładzono Go z krainy żyjących« (Iz 53, 8) i »moje ciało spoczywać będzie w nadziei, że nie zostawisz duszy mojej w Otchłani ani nie dasz Świętemu Twemu ulec skażeniu« (Dz 2, 26-27)” (627).

Nie są najistotniejsze katastrofy czy prześladowania, bo co jakiś czas one powracają, najważniejsza jest nadzieja. Trawestując wypowiedź Feuerbacha, powiem: wiara w tamten świat nie jest rezygnacją z tego świata. Kto chce żyć wiecznie, wykorzystuje każdą minutę tego świata, by ją wypełnić życiem z Bogiem. Aby życie było trwaniem nieprzemijającym, jakiś etap musi być jednak przetrwaniem.

Świat jako plac budowy

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Świątynia jerozolimska była domem Boga, miejscem spotkania Wszechmogącego ze swoim ludem. Ale była też mikrokosmosem, miniaturą wszechświata, który przecież jest wypełniony obecnością Boga, tajemniczą SZEKINA (ozn. chwała), czyli zamieszkiwaniem Ducha Bożego. Wszechświat jest świątynią, do której zamieszkiwania Bóg zaprosił też człowieka. Żeby sobie to uświadomić, człowiek potrzebował projektu, miniatury, jaką była właśnie ta budowla.

Pierwsi chrześcijanie byli postawieni wobec nowej koncepcji, wobec nowego stworzenia zapoczątkowanego przez dzieło zbawcze Jezusa Chrystusa. Jezus nie stworzył nowego kosmosu, lecz sam stał się światem dla swych uczniów, sam stał się świątynią, sam położył siebie jako fundament nowej więzi z człowiekiem. Taką koncepcję widzimy w Jego słowach, gdy mówi o kamieniu odrzuconym przez budujących, albo o świątyni swego ciała, zaraz po oczyszczeniu świątyni z handlarzy. Święty Piotr w Pierwszym Liście wraca do tej wizji Jezusa i rozszerza ją, określając Kościół jako Dom Duchowy, gmach zbudowany z dusz wiernych Jezusowi. My wszyscy jesteśmy kamieniami duchowymi, układającymi się warstwami pokoleń na fundamencie apostołów, gdzie kamieniem węgielnym, czyli tym, który rozpoczął budowę, jest Chrystus.

Niekiedy mówimy tak zupełnie potocznie,że jesteśmy zbudowaniczyimś przykładem. Pierwszym, który nas buduje duchowo, jest odrzucony przez budujących Jezus Chrystus. Odrzucony przez budujących, ale drogocen-ny w oczach Wszechmo-gącego Ojca. Potom-kowie Abrahama odrzucili wprawdzie Jezusa ze swych projektów kontynuowania tego, co zaczął budować Mojżesz, ale to odrzucenie stało się początkiem nowego zamieszkiwania Boga pośród nas. Moment odrzucenia Jezusa stał się momentem przełomowym, początkiem ruiny starej świątyni i początkiem wznoszenia się nowej, czyli Kościoła. Historia potwierdziła to rozproszeniem się narodu wybranego. Izrael żył przez prawie dwa tysiące lat w diasporach i gettach, ale przez te dwa tysiące lat następowała budowa Kościoła. Pierwsze wieki to męczeństwo, ukrzyżowania, pożeranie przez dzikie zwierzęta, pogromy, lochy i uwięzienia. To był nasz, chrześcijański holocaust.

W całym tym zamieszaniu historii, które przypomina plac budowy, musimy znaleźć swoje miejsce, bo każdy z nas jest innym kamieniem. Musimy się dopasować, scementować, znaleźć swoją ścianę, swoją wspólnotę, swój charyzmat. Tych, na których się wesprzemy, i tych, którym damy wsparcie, jak cegły, które kładą się warstwami i są zarówno oparciem, jak i same szukają oparcia. Jest to czas pracy duchowej i pewnej czujności, jak podpowiada czytanie z Listu do Tesaloniczan. Czujność jest konieczna, by nie pomylić budowli i nie stać się elementem jakiejś atrapy sekciarskiej czy okultystycznej. Kościół jest jeden. Jeśli kamień węgielny był odrzucony i pierwsi uczniowie również, to nie dziwmy się, jeśli będąc przeznaczonymi do tworzenia nowej budowli, jesteśmy w jakikolwiek sposób odtrącani.

 

Będą mówić: „Ja Jestem”

 

ks. Jan Waliczek

Każdy człowiek posiada z natury swoją osobistą godność. Świadom tego, winien jej strzec i nie narażać na poniżanie. Podobnie wywyższenie godności przez nadanie urzędu, wyróżnienia, nominacji nie może przesłaniać godności naturalnej, ale tym bardziej domaga się jej zakorzenienia w osobistej pokorze i skromności. Gdy godność nadana nie znajduje oparcia w godności naturalnej, człowiek zaczyna ufać sile swojej pozycji, swoim możliwościom i wpływom, swojemu stanowi posiadania. Nabywa błędnego przekonania, że dzięki temu jest „kimś”. Coraz łatwiej szafuje wobec innych argumentami: „ja jestem”, „ja mogę”. „Ja jestem” zresztą często powtarzają także i ci, którzy bezpodstawnie przypisują sobie szczególniejsze znaczenie. „Ja jestem” – zdają się dzisiaj wołać nawet martwe przedmioty. Reklama potrafi je tak sprytnie personifikować, iż zdają się mówić: „Ja jestem tym, czego od dawna poszukujesz, ja jestem spełnieniem twoich potrzeb i oczekiwań”.

Chrystus w dzisiejszej Ewangelii przewiduje: „Wielu przyjdzie pod Moim imieniem i będą mówić: ‘Ja jestem’”. Mówić „Ja jestem” w kontekście Objawienia oznacza podszywanie się pod samego Boga i po części przypisywanie sobie Jego przymiotów. Zwrotem „Jestem, który Jestem” Bóg odpowiedział Mojżeszowi, gdy ten pytał Go o imię. „Jestem” wskazuje na Byt pierwszy, fundamentalny i zupełnie absolutny; nikim, niczym i nigdy nie ograniczony. Im bardziej ktoś usiłuje ludzi zwodzić, okłamywać i zniewalać, z tym większym tupetem podkreśla wobec nich swoje jestem. Wmawia: „Jestem twoim dobroczyńcą, uzdrowicielem, wybawcą, obrońcą”. Tacy zawsze przychodzili i będą przychodzić. Jednak zawsze tylko sam Bóg JEST absolutną pełnią bytu stwórczego, miłującego i zbawiającego. Każde inne jestem zmierza w kierunku ubóstwiania człowieka, rzeczy, zjawisk, a więc w kierunku kreowania bogów cudzych.

Wiele w ostatnim czasie powiedziano o tych przykazaniach Dekalogu, które strzegą życia, rodziny, własności, sprawiedliwości, prawdy. Obecnie coraz wyraźniejsza staje się potrzeba zwrócenia się ku owej pierwszej tablicy Mojżeszowej. Dokument papieski, mówiący o świętowaniu niedzieli, zdaje się ten zwrot sygnalizować. Wobec rozrastającego się panteonu współczesnych bogów cudzych nasila się konieczność nowego głoszenia Jedynego, Trójosobowego Boga oraz demaskowania wszelkich bóstw wytworzonych przez człowieka albo utworzonych w nim samym. Świat potrzebuje Boga prawdziwego bardziej, niż sobie to uświadamia. Tylko wobec Boga i w relacji do Boga człowiek może zachować swoją godność. Tylko w tej relacji może znaleźć pewne oparcie, sens, nadzieję i miłość.

Jan Paweł II w 1991 r. w Koszalinie mówił: „Tylko w mocy tego pierwszego przykazania można myśleć o prawdziwym i dogłębnym humanizmie. Tylko wówczas (...) humanistyczna moralność sprawdza się i urzeczywistnia”. Zatem przestrzeganie pierwszego przykazania rozstrzyga o losach człowieka i całych społeczeństw.

Słowo Boże przypomina nam dzisiaj, że każdego człowieka czeka Sąd Boży. W jego świetle okaże się na nowo wszechpotęga Boga, wobec której śmieszną fikcją będzie wszelka potęga, którą sobie człowiek przypisywał. Prawda słów „Jestem, który Jestem” odzyska właściwe odniesienie jedynie do Boga. Wszelkie ludzkie nadużyte jestem zostanie obnażone i ukarane.

Przebóstwienie, do którego człowiek jest powołany, nie będzie pochodzić z jego uzurpacji ubóstwienia, ale będzie wywyższeniem dokonanym przez Boga wobec tych, którzy swoją godność w pokorze zakotwiczyli. I dopiero wtedy będą mogli mówić: „Ja jestem”, bo będzie to prawda o człowieku na wieki zjednoczonym z Tym, który JEST.

 

Orędzie nadziei

 

ks. Jan Kochel

Czas Apokalipsy jednym kojarzy się z tytułem głośnego amerykańskiego dramatu, wyświetlanego w kinach w dniach poprzedzających wybuch stanu wojennego, a innym z treścią ostatniej księgi Nowego Testamentu. Zwykło się też używać słowa apokalipsa jako synonimu klęski, zdarzeń związanych z niezwykłymi zjawiskami, katastrofami, atmosferą strachu i zagrożenia. Tymczasem oznacza ono ”objawienie”, czyli uchylenie zasłony; snop światła rzucony w ciemną noc; płomień, który usuwa zagrożenie, oczyszcza i ogrzewa. W czasach kryzysu i prześladowań chrześcijanie żarliwie zwracali się ku Księdze Objawienia, aby z niej czerpać orędzie nadziei. Biblijna wizja czasu różni się bowiem w sposób zasadniczy od wizji pogańskiej.

Stąd na progu nowego tysiąclecia Jan Paweł II nie lęka się głosić Kościołowi Ewangelii nadziei. ”Obserwujemy, że nasze wspólnoty kościelne zmagają się ze słabościami, trudnościami, sprzecznościami. Równocześnie potrzebują one wsłuchać się na nowo w głos Oblubieńca, który wzywa je do nawrócenia, zachęca do śmiałego podejmowania rzeczy nowych i do zaangażowania w wielkie dzieło nowej ewangelizacji (...). Tak więc Jezus Chrystus wzywa nasze Kościoły w Europie do nawrócenia, a one dzięki swemu Panu i na mocy Jego obecności stają się głosicielami nadziei dla ludzkości” (Ecclesia in Europa nr 23).

Świat i człowiek spragnieni są nadziei. Jej brak jest objawem choroby trawiącej naszą epokę. Antidotum na obojętność i frustrację, na dążenie do przyjemności bez żadnych oczekiwań na przyszłość, może być tylko nadzieja, której jedynym fundamentem jest obietnica Boża.

Taką właśnie obietnicę niesie Słowo Boże. Prorok Malachiasz, w ostatniej księdze Starego Testamentu, kreśli wizję ”nadchodzącego dnia” jako rozpalonego ogniem pieca, w którym ”wszyscy pyszni i wszyscy czyniący nieprawość będą słomą” (Ml 3,19). Jednak wierzącym, czcicielom imienia Bożego, ogień nie uczyni żadnej krzywdy. Prorok mówi wręcz o ozdrowieńczym działaniu i o opiece skrzydeł, podobnej do wizji orła noszącego na sobie swoje pisklęta (Wj 19,4; Pwt 32,11). Przypomina to również wizję proroka Daniela i jego towarzyszy, przechadzających się pośród płomieni w piecu ognistym pod opieką anioła Bożego (Dn 3). Bóg opiekuje się i chroni swoich wiernych.

O próbie ognia cierpień i prześladowań mówi również Ewangelia. Atmosfera wyobcowania, sprzeciwu, odrębności w stosunku do otoczenia stale towarzyszyła wyznawcom Chrystusa. Kościół rozwijał się pomimo różnych przeszkód, prób i doświadczeń. Św. Łukasz, opisując sytuację pierwszych wspólnot chrześcijańskich, zapowiada wojny, trzęsienia ziemi, głód, zarazy, straszne zjawiska i znaki na niebie; wspomina też o więzieniu, zdradzie, nienawiści i śmierci. W ten ponury obraz wpisana jest jednak sposobność do ”składania świadectwa” i wytrwałość, która ”ocali życie” (Łk 21,13.19).

Trudne doświadczenia towarzyszące wierzącym są zawsze okazją do ”obrony wobec każdego, kto domaga się uzasadnienia nadziei, która w [nich] jest” (1 P 3,15). Prawdziwe świadectwo chrześcijańskie polega na pielęgnowaniu tego, co szlachetne i dobre, na umiejętności zrozumienia, przyjęcia i solidarności z potrzebującymi, na promieniowaniu wewnętrzną radością i pokojem. Zaufać Chrystusowi, który za nas umarł i zmartwychwstał, znaczy słowem i życiem dawać świadectwo nadziei.

Arcybiskup Kolonii kard. Meisner przekonuje, że ”Bóg potrzebuje takich ludzi, którzy świadczą o Nim w świecie, a ludzie potrzebują takich świadków, ponieważ są oni jedyną Ewangelią, którą jeszcze potrafią czytać”. Trzeba nam zatem prosić Boga, by posłał Kościołowi orędowników nadziei, wytrwałych i zawsze gotowych do dawania świadectwa wiary i miłości.