4. Niedziela zwykła (A)

publikacja 26.01.2017 18:18

Pięć homilii

Podążać drogą błogosławieństw

ks. Leszek Smoliński

W 1917 roku Matka Boża objawiła się trojgu pastuszkom w portugalskim miasteczku Fatima. Objawienia te, które są jednym z najważniejszych wydarzeń religijnych XX wieku, odbiły się wielkim echem w całym świecie chrześcijańskim. Maryja powierzyła swe orędzie wiejskim dzieciom. W ten sposób Bóg spełnia swe obietnice: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie... Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. I przypomina wieczne prawdy ewangeliczne, posługując się osobami najbardziej niewinnymi i – mogłoby się wydawać – najbardziej niekompetentnymi.

Ewangeliczne błogosławieństwa to droga, która prowadzi do królestwa niebieskiego. Tę prawdę potwierdza Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Wiary nie da się też sprowadzić do kilku banalnych stwierdzeń, dewocyjnych zachowań – dalekich od prawdziwej pobożności – czy pseudoreligijnych wieców z symbolami religijnymi w tle. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Chrześcijaństwo to nie historia, folklor czy jakaś przeszłość z czarnymi lub czerwonymi kartami, usiana szeregiem białych plam. Dobrą wskazówką w rozumieniu chrześcijaństwa stanowią słowa św. Jan Pawła II, wypowiedziane w czasie pielgrzymki do Ojczyzny w 1999 roku w przesłaniu do Konferencji Episkopatu Polski. Papież przypomniał, że istotą apostolatu wszystkich członków Kościoła jest szerzenie prawdy o miłości Boga: „Kazanie na Górze jest programem dla całego Kościoła. Wspólnota Nowego Przymierza urzeczywistnia się, gdy opiera się na prawie miłości wpisanym w każde ludzkie serce. Ewangeliczne błogosławieństwa stanowią niejako konkretyzację tego prawa, a zarazem dają gwarancję prawdziwego i trwałego szczęścia”.

Chrześcijanin wspina się więc z Chrystusem na Górę Błogosławieństw. To program na całe życie. Nie wystarczą więc tylko intelektualne rozważania czy teoretyzowanie na temat wiary. Potrzebne jest tworzenie więzi z Tym, który jest Miłością, a więc z Trójosobowym Bogiem – Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Tylko tyle, albo aż tyle. Jak się okazuje, ten program ośmiu błogosławieństw wcale nie jest taki łatwy i nie zapewnia szybkich sukcesów. Jest natomiast wymagający, ale za to zapewnia prawdziwe szczęście. Co więcej, jest zachętą dla każdego, kto przyjął chrzest, a więc nie tylko dla wybranych i wyselekcjonowanych ludzi z zamkniętego kręgu wtajemniczonych.

A jak być świadkiem wiary, która działa przez miłość? Wystarczy każdego dnia podzielić się nią z innymi. Niekoniecznie w sposób nachalny i widowiskowy, ale w cichy, może niewidoczny dla innych. Okazje same się znajdują, bo przecież tylu głodnych miłości mieszka na naszym ziemskim globie. To jednak nie wszystko. Ta miłość ma wypływać z serca, w którym zakiełkowało słowo Boże i w którym narodziła się autentyczna wiara, to znaczy więź z Tym, który jako jedyny jest Pełnią. Inaczej, owe deklaracje miłości i zewnętrzna działalność okażą się jedynie pustym aktywizmem, który do chrześcijaństwa ma się jak przysłowiowa pięść do nosa.

Umiłuj bycie nieznanym

O. Augustyn Pelanowski OSPPE

Wśród błogosławieństw znajduje się i to, które jest związane z cichością. „Można być cichym, ale nie mieć w sobie cichości” – powiedział Marie Dominique Philippe. Istnieje cisza udawania – milczymy, by się nie narazić. Ale to nie jest cisza błogosławiona. Kiedy ktoś cicho schlebia, jest koniunkturalistą, kłamcą, kimś skrywającym prawdziwe intencje. Taka cisza zewnętrzna nie ma jednak ciszy sumienia. Jest też fałszywa cisza kogoś, kto się lęka i jest zamknięty w sobie. Prawda potrzebuje prawdziwego przyjaciela, by móc się z nas wydostać. Judasz sam o sobie nie wiedział, kim jest naprawdę, dopóki nie spotkał Jezusa. Ktoś skąpy jest cichy, bo musi po cichu podkradać z trzosa – Judasz niewiele się odzywał. Cichość, która wypływa z błogosławieństwa, wypływa z pragnienia zdobycia upodobania Bożego spojrzenia, a nie przypodobania się ludziom. Jest to cisza mimo odrzucenia, odtrącenia, krzywdy, mimo możliwości obrony! Wynika ona z zaufania do Boga, który nie opuści mnie nigdy, choć fakty mogą wskazywać na coś zupełnie innego.

Cichość rozwija się w miłości do bliźniego i w modlitwie najintymniejszej, ale rozkwita też w ubóstwie i w Eucharystii. Miłość staje się cicha, gdy nie krzyczy, nie plotkuje, nie oskarża i nie uskarża się, nie rani. Nasza miłość to początkowo miłość własna albo mroczne uzależnienie, albo ślepa namiętność. Dopiero po latach staje się to wszystko po prostu cichą miłością. Oczywiście dzieje się tak u tych, którzy dorastają do ciszy, wyrzekając się dominacji nad innymi. Cisza dojrzewa także w modlitwie adoracyjnej, gdyż Bóg jest cichy i pokorny sercem, a przebywanie z Nim formuje nas na Jego podobieństwo. Wyciszenie rozwija się też w ubóstwie. Emil Cioran napisał: „Nie zazdrościmy tym, którzy posiedli dar modlitwy, za to pełni zawiści jesteśmy wobec ludzi majętnych, co zaznali bogactwa i sławy.

Dziwne, że godzimy się z cudzym zbawieniem, z tym zaś, że innym dane jest cieszyć się paroma ulotnymi dobrami – nie”. Większość z nas po cichu marzy o sakiewce Judasza, a nie o dwóch groszach wdowy, których się wyrzekła. Ubodzy więcej słuchają, bogaci narzucają swą wolę rozkazami. A jednak napisano, że to ubodzy posiądą ziemię, a nie bogaci! Najbogatszym okazał się Jezus na krzyżu, bo ofiarował całe niebo złoczyńcy. To coś niewyobrażalnie więcej niż uzdrowienie z trądu czy nakarmienie chlebem pięciu tysięcy głodnych.

Za przejażdżkę w promie kosmicznym płaci się dwa miliony dolarów. Ale żeby całe niebo w jednej chwili? A przecież na krzyżu Jezus nawet na sobie już nic nie miał. Kto w to uwierzy? Cisza udziela się nam z Eucharystii. Bóg cicho ukrył się w chlebie i winie, a nie billboardach i gigabitach czy decybelach. Czy nie budzi się w naszym sercu tęsknota za byciem do Niego podobnym w takiej postaci? „Ama nesciri”, jak pisze Tomasz à Kempis, „umiłuj bycie nieznanym”, bycie cichym, nawet anonimowym.

Błogosławić, czyli dziękować

 

O. Augustyn Pelanowski OSPPE

Już dawno zauważono, że słowu „błogosławieni” bardziej odpowiada greckie eulogetoi, natomiast tekst Mateusza używa w tym miejscu rozweselającego słowa makarioi, co raczej tłumaczy się jako „szczęśliwi”. To słowo oznacza nie tylko ludzi, którym życie się udało. Grecka starożytna literatura używała słowa makarios jako epitetu bogów! Czasami też mówiono w ten sposób o umarłych! Jezus zwraca się więc do płaczących, ubogich, prześla- dowanych jak do bogów, a przede wszystkim widzi w nich ludzi, którym życie się udało! Powierzchownym słuchaczom Kazania na Górze mogłoby się wydawać, że Jezus kpi w żywe oczy z przygniecionych ciężarem losu biedaków. Jak można do tak nieszczęśliwych ludzi mówić, że są szczęśliwcami losu, a nawet porównywać ich los z losem boskim? A jednak ukrywa się w tym zestawie błogosławieństw wyjątkowa mądrość. Komu nie udaje się to życie, ma większe szanse na udaną wieczność. Przysłowie afrykańskie mówi: Gdy twoja strzała chybia antylopę, trafia z podwójną siłą w bawołu.

Dla Żydów błogosławieństwa są specyficzną formą dziękczynnej modlitwy. Odmawiano je przed różnymi rodzajami przyjemności, przed wypełnieniem micwot, czyli przykazań, albo nawet gdy kogoś ominęło jakieś nieszczęście. Błogosławieństwa były jednym ze sposobów rozumienia świata i wszystkiego, co on niesie ze sobą, jako nieustannego obdarowywania ludzkości przez rozrzutnego w dobroć Boga. Wszystko jest darem, za wszystko trzeba więc Bogu dziękować, czyli Go błogosławić. Błogosławić to mówić Bogu: DZIĘKUJĘ. Czy można jednak dziękować za płacz albo za ubóstwo, albo za czyste, czyli puste serce, które nie jest wypełnione żadną miłością do kogokolwiek? Owszem, za soczystą pomarańczę albo za udaną transakcję finansową czy narodziny dziecka, zapach jodłowego lasu, widok słońca zachodzącego nad falami morza, albo za żonę, która kolorem swoich oczu przypomina nieskończone niebo, można błogosławić Boga. Ale za prześladowanie i wyzwiska? Żydzi błogosławili Boga przede wszystkim za przyjemności, radości, pokarmy i za to, co moglibyśmy dziś nazwać szczęśliwym trafem. Tymczasem Jezus poszerzył granice błogosławieństw nawet na to, co nie jest przyjemne i radosne. Okazuje się bowiem, że Bóg objawia swoją dobrotliwość również w tym, co w pierwszym zderzeniu zdaje nam się nieszczęściem. Ubóstwo Jezusa nas ubogaciło bogactwem łaski, Jego smutek nas pocieszył, Jego cichość i pokora serca uzdrawiają do dziś z napięcia i lęku. Jego pragnienie sprawiedliwości uczy nas postępowania wobec bliźnich. Jest miłosierny i głęboko się wzrusza, dlatego wielu może naprawdę dosięgnąć ulgi w sumieniu. Jest najczystszego serca i stąd nikt nie czuje się przy Nim zniewolony czy zmanipulowany. Wprowadza pokój, jakiego ten świat nie potrafi dać. Cierpiał prześladowanie, abyśmy uniknęli potępienia piekielnego, słyszał niejednokrotnie urągania i kłamstwa pod swoim adresem, ale błogosławił nawet swoich wrogów. Czy można Go nazwać kimś nieszczęśliwym?

 

To, co głupie w oczach świata

 

ks. Antoni Dunajski

Gdyby ktoś nas zapytał, jaki jest najbardziej charakterystyczny rys etosu chrześcijańskiego, co w sferze życia moralnego w sposób najbardziej czytelny wyróżnia chrześcijaństwo spośród innych systemów filozoficznych i doktryn religijnych, musielibyśmy przywołać fragment Chrystusowego Kazania na Górze, wzywający do wiary w sens etyki ośmiu błogosławieństw. Św. Paweł zauważył, że właśnie tym, co „głupie w oczach świata” posłużył się Bóg, aby losy tego świata odmienić.

Mądrzy mądrością tego świata wiedzą, że ubóstwo nie daje udziału w bogactwach ziemskiego królestwa. Nie wiedzą, co znaczy być „ubogim w duchu” i nie wiedzą, czym jest „królestwo niebieskie”.

Mądrzy mądrością tego świata nie mają wielu powodów do płaczu. Nie dostrzegają, że z ich powodu często płaczą inni. Pocieszają się wmawiając sobie, że... innym jest jeszcze gorzej.

Mądrzy mądrością tego świata uważają, że „swoje” trzeba wykrzyczeć, a milczenie odczytują jako oznakę kapitulacji lub braku elokwencji. Posiadają więc hektary, ale nie mają ziemi, bo nie potrafią się na niej zadomowić. Nie wiedzą, że tylko ludzie wewnętrznie wyciszeni – jak na przykład bracia ze wspólnoty w Taizé – są w stanie uczynić ziemię prawdziwym mieszkaniem ludzi.

Mądrzy mądrością tego świata twierdzą, że warunkiem sprawiedliwości jest własne nasycenie. Nie wiedzą, że tylko ci, których syci sama sprawiedliwość, są w stanie dostrzec głody innych i właściwie sycić inne swoje głody.

Mądrzy mądrością tego świata preferują sponsoring i filantropię, bowiem telewizja nie filmuje miłosierdzia. Zapominają, że ci, którzy „dostępują miłosierdzia”, zamiast patrzeć w kamerę, wolą patrzeć ludziom prosto w oczy.

Mądrzy mądrością tego świata nie wierzą w czystą, bezinteresowną miłość, więc nawet na miłości chcieliby zrobić interes. Dlatego tak trudno im spotkać Boga, który jest czystą, wolną od egoizmu Miłością.

Mądrzy mądrością tego świata są pełni niepokoju o swoją pozycję. Podejrzewając, że człowiek jest człowiekowi wilkiem, uważają, że swoją rację i swoje miejsce na ziemi trzeba wywalczyć. Nie wiedzą jeszcze, że napełniając nas swoją mądrością i uświęceniem, Chrystus jest w stanie napełnić nas również swoim pokojem.

Mądrzy mądrością tego świata frajerami nazywają tych, którzy „cierpią prześladowania dla sprawiedliwości”. Zamiast walczyć o nią, wolą ją konsumować. Chętnie oddając prześladowanym pierwszeństwo do nagrody w niebie, uważają, że – dla równowagi – przynajmniej na tym świecie powinni rządzić sami, ponieważ lepiej się do tego nadają.

To, co głupie w oczach świata, okazuje się mądre i sensowne w oczach Boga, a tych, którzy w oczach świata mogą uchodzić za frajerów, Chrystus nazywa „błogosławionymi”, a więc szczęśliwymi. Idąc drogą ośmiu błogosławieństw, chrześcijanie mają być świadkami prawdy, że udział w „królestwie niebieskim” wymaga zachowania odpowiedniego dystansu do dóbr materialnych, że płacz nie jest ostatnim głosem człowieka, że w rozgadanym świecie niezbędna jest cisza i milczenie, że sprawiedliwości nie wystarczy pragnąć, ale trzeba ją nieustannie czynić, że – podejmując dzieła miłosierdzia – sami tego miłosierdzia dostępujemy, że warunkiem poznania i oglądania Boga jest czystość serca, że pokój należy „wprowadzać” siłą ducha, a nie oręża. Prześladowania wyznawców „tej drogi” (por. Dz 9,2) są świadectwem, że świat już to świadectwo dostrzega, chociaż go nie rozumie.

Dlatego idąc drogą ośmiu błogosławieństw wyznawcy Jezusa Chrystusa mają świadczyć, że jest to nie tylko możliwe, ale że może być radosne: „Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie”.

 

Szczęście w nieszczęściu

 

O. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bardzo pragniemy tego, by Bóg widział nasz ból. Mamy manię informowania wszystkich dokoła o naszym nieszczęściu. Odpowiedzialność za zło widzimy w innych, kreując się na ofiary losu, wymagające szczególnego uszanowania. Jezus, widząc tłumy, dostrzegał to wszystko, choć tłumy były zapewne zaskoczone tym, czego jeszcze się dopatrzył Jezus - szczęścia w nieszczęściu.

Do Jezusa przybyli ludzie, którzy mieli już serdecznie dość wszystkiego i nigdzie nie czuli się dobrze - smutni, płaczący, biedni, skrzywdzeni. Zapewne stojąc przed Mesjaszem, chcieli mu obwieścić, że oto składają dymisję z istnienia. On jeden jednak spojrzał nie tylko na ich biedę egzystencjalną, ale i na to, co pod nią się ukrywa. To było zaskoczenie: błogosławieństwo opakowane łzawym całunem. Gdyby nie grzech, szczęście nie musiałoby ukrywać się pod tą zasłoną smutku, ale każdy z nas jest bardziej sprawcą niż ofiarą.

Błogosławieństwa są skróconą wersją zadania, które postawił Jezus przed nami: odkryj w swym nieszczęściu najgłębszą radość dzięki Mnie! Smutni mogą odnaleźć autentyczne pocieszenie, jeśli zamiast uciekać przed przykrościami, przyjmą je i pobłogosławią Boga za to, co otrzymali od życia. To nie rzeczy są przyjemne lub przykre, to my je takimi czynimy, błogosławiąc za nie Boga lub przeklinając. Złoczyńca z krzyża, wisząc obok Jezusa, na pewno cierpiał, ale gdy zwrócił się do Jezusa, w tym samym dniu zakosztował radości raju. Drugi nie potrafił zdobyć się na zwrócenie się do Chrystusa, i pozostał w swym przekleństwie.

Rabin Jehuda napisał: „Czerpanie przyjemności z rzeczy stworzonych bez błogosławieństwa jest równoznaczne ze znieważeniem ich, bo są święte”. Wszystko nabiera sensu i staje się źródłem radości, co jest przeżywane przez nas dla błogosławienia Boga. Jezus potrafił dostrzec w zgnębionym tłumie ukryte skarby błogosławieństw. Decydujące jest to, czy my potrafimy dostrzec w Jezusie nasz skarb błogosławieństw. Błogosławieństwa zaczynają się od ubóstwa. Zwykle to powód wielu przekleństw i narzekań. Ubóstwo jest tylko wtedy możliwe, gdy się znajdzie skarb. Człowiek bowiem ma w sobie nieusuwalną potrzebę cenienia sobie czegoś i troszczenia się o coś, czyli potrzebę poświęcenia swego życia dla czegoś lub dla Kogoś - dla wartości, którą sobie ceni bardziej niż swoje życie! Kiedy jego uwaga koncentruje się na kimś, kogo najbardziej ceni, wszystko inne przestaje być potrzebne, przestaje być ważne - pozostaje tylko obiekt miłości. To jest ubóstwo, ponieważ tego kogoś się jedynie ubóstwia! Dopóki Jezus nie jest twoim skarbem, będziesz chciał dowartościować siebie albo przewartościujesz coś lub kogoś innego. Albo robisz wszystko, żeby cię ceniono jak skarb i domagasz się szacunku, albo podporządkowujesz się innym osobom i wartościom, ubóstwiając wszystko, oprócz Jezusa.