5. Niedziela zwykła (A)

publikacja 02.02.2017 11:35

Pięć homilii

Wierni konstytucji chrześcijaństwa

ks. Leszek Smoliński

Jezus Chrystus od początku swojej publicznej misji w Galilei przekazuje mądrość Bożą. Głosi słynne Kazanie na Górze, w którym zawiera się Jego program dla nas – konstytucja chrześcijaństwa. Chcemy dzisiaj zatrzymać się nas jednym z ważnych wezwań, które zobowiązuje nas do bycia na co dzień solą ziemi i światłem świata.

„Wy jesteście światłem świata”. W wywiadzie książkowym dziennikarza Petera Seewalda z Benedyktem XVI pod tytułem „Światłość świata” (2011), autor snuje taką refleksję: „A gdy się go słucha i siedzi obok niego, czuje się nie tylko precyzję jego myślenia i nadzieję, która pochodzi z wiary, ale też w specyficzny sposób dostrzega się widzialny blask, światłości świata, oblicza Jezusa Chrystusa, który chce spotkać każdego człowieka i nie wyklucza nikogo”.

Przez chrzest staliśmy się Chrystusowi. On nas obdarował nowym życiem. Łaska chrztu pozwala nam w spotkaniu z innymi, nawet w środowisku trudnym, zachować tożsamość ucznia. Dzięki temu możemy wyraziście ukazywać odmienny od współczesnych sposób myślenia i życia. Słowo Boże uczy nas, w jaki sposób poznawać wolę Bożą i wybierać „co jest dobre, co Bogu miłe i co doskonałe”. A to z kolei pomaga w zachowaniu otrzymanego depozytu wiary, który wskazuje na świętość jako drogę pełnego rozwoju człowieczeństwa i chrześcijaństwa. A świętość chroni przed wyborem miernoty i konformizmu, aby płynąć z prądem powierzchownych mód i przyzwyczajeń.

„Wy jesteście solą ziemi”. W 1996 roku ukazał się wywiad-rzeka pt. „Sól ziemi”. To rozmowa Petera Seewalda z kard. Josephem Ratzingerem, który stwierdza: „Metafora ‘sól ziemi’ zakłada, że nie cała ziemia jest solą. Kościół pełni funkcję, która dotyczy wszystkich, i niczego nie kopiuje, nie jest państwem. Być niejako wyłomem, który wiedzie poza świat ku światłu Boga, starać się, by cały czas była otwarta owa szczelina, przez którą może wpadać w świat powietrze – na tym polega specyficzne posłannictwo Kościoła”.

Uczniowie Jezusa, otrzymując chrzest, stają się uczestnikami przymierza z Bogiem, które trwa wiecznie. Są bardzo wartościowi i pożyteczni dla świata, gdyż niosą w sobie „smak” Jego nauki, potwierdzając jej moc własnym życiem. Jest to, jak naucza św. Paweł, „ukazywanie ducha i mocy”, aby wiara „opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej”. Uczniowie Jezusa muszą wciąż pielęgnować posiane w sobie słowo Boże, aby nie utracić „smaku” – zdolności dawania świadectwa. Chrześcijanie nie żyją bowiem wyłącznie dla siebie, ale przede wszystkim dla innych.

Aby dać sie prowadzić światłu Chrystusa, powinniśmy nasz rozwój duchowy podporządkować Dobrej Nowinie. Kiedy zagłębiamy się w lekturę słowa życia, ładujemy duchowe akumulatory, dostrzegamy w świecie ślady Bożej obecności i realizujemy swoje życiowe powołanie. Nasz świat staje się przeniknięty światłem samego Chrystusa. Wpatrzeni w Chrystusa czerpiemy ze źródła i sami stajemy się „światłem świata. Pełniąc dzieła miłosierdzia na wzór Chrystusa, stajemy się „solą ziemi”.

Nasza życiowa wspólnota z Chrystusem będzie owocować w codzienności postaw, myśli i pragnień. A to pokaże, czy jesteśmy jedynie sympatykami Chrystusa, przez zmiękczanie ewangelicznych zasad czy autentycznymi chrześcijanami.

Jak to przeżyć, by żyć?

Piotr Blachowski

Nie twierdzę, że życie jest wyłącznie obciążone problemami, ale mimo wszystko usłane różami to ono nie jest. I jeśli usłyszycie zdanie: „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”, to nie wpadajcie w złość lub histerię, bo to przysłowie ma sens. Niestety, nasze życie  obfituje w niedogodności, przychodzą momenty, w których mamy dość tych wszystkich wydarzeń i problemów spadających na nas jak szarańcza.

W dzisiejszych czytaniach, a szczególnie w Ewangelii będącej ciągiem dalszym Kazania na Górze, otrzymujemy kilka wspaniałych rad dotyczących naszego postępowania nie tylko wobec samych siebie, ale także wobec tych, którzy od nas – a szczególnie chrześcijan – oczekują pomocy, wsparcia, słowa czy po prostu obecności. I jakby tak przeanalizować teksty, to jesteśmy w stanie znaleźć receptę na nasze problemy życiowe.

Izajasz wskazuje nam, jak powinniśmy traktować naszych bliźnich. Bliźnich nie musimy szukać – oni są blisko, bliziuteńko, za ścianą, obok nas, a my ich nie widzimy lub nie dostrzegamy, bo skupieni jesteśmy na własnych problemach. Jednakże, jeśli my zwrócimy uwagę na ich problemy, to nasze problemy staną się mniejsze bądź nieistotne. A Bóg, który widzi nasze zainteresowanie się innymi, wspomoże nas swoją opieką. Prorok przypomina, by „dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków. Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza i szybko rozkwitnie twe zdrowie. Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie, chwała Pańska iść będzie za tobą.” (Iz 58,7-8).

Izajasz pisze o czynach, zaś święty Paweł w Liście do Koryntian pisze o słowach, czyli o tym, jak należy głosić wiarę. Sam o sobie mówi: „A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej.” (1 Kor 2,4-5).

W Kazaniu na Górze, po wypowiedzeniu ośmiu błogosławieństw, Jezus przedstawił kodeks moralny określający najważniejsze zasady postępowania, życia, wiary. Już samo stwierdzenie "Wy jesteście solą dla ziemi.” (Mt 5,13a) jest tak znamienne, że my, jako chrześcijanie, powinniśmy czuć się wybrańcami, którzy mają szczęście odczytywać Słowa Chrystusa skierowane przecież do wszystkich, do tych, których już nie ma, do nas i do tych, którzy po nas nastąpią. Ale bycie wybrańcem zobowiązuje. Do czego zobowiązuje? Na to pytanie Jezus Chrystus też daje nam jasną odpowiedź: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.” (Mt 5,16).

Maryjo, Boża Rodzicielko, Matko nasza, przez Twoje wstawiennictwo prosimy o zdolność takiego wsłuchania się w każde skierowane do nas słowo Boga, byśmy w każdej chwili i w każdym miejscu potrafili wypełniać wolę Bożą.

Czyny światła, czyny ciemności

O. Augustyn Pelanowski OSPPE

Francuska rewolucja miała obalić reżim królewski i stać się blaskiem oświecenia dla całego świata. Czy nie jest symboliczne to, że deputowani, którzy zbierali się w sali posiedzeń, często chorowali na zapalenie oczu z powodu słabego wietrzenia, a Mirabeau, jeden z przywódców, nawet przemawiał z zawiązanymi, zaropiałymi oczami? Ślepe oświecenie! W ciągu pięciu miesięcy zginęło na gilotynie w samym Paryżu 2217 osób. A wszystko po to, by ulżyć najuboższym! Jak powiedział Bernard Lewis, Francuzi od czasów rewolucji przeżyli dwa cesarstwa, dwie monarchie, dwie dyktatury i pięć republik, i wcale nie można być pewnym, czy osiągnęli ideał demokracji. Nawet najszczersza wola sprawiedliwości bez pomocy Boga wyrodnieje w terror. Nie jesteśmy w stanie bez Boga być ludzcy ani uczynić cokolwiek dobrego. Nasze czyny bez ognia Ducha Świętego szybko tracą blask i stają się mrokiem przerażającym nawet nas samych.

Nie wierzę w tak zwaną ludzką dobrą wolę. Wierzę, że kiedy Jezus mówił do uczniów, aby byli światłem świata, nie stawiał im zadania, które mieli wypełnić o własnych siłach, lecz pragnął, aby oni pozwolili Duchowi obdarowywać światłem ludzkość. Nie jest przypadkiem znak ognistych języków objawiający się dopiero po zesłaniu Ducha. Byli jak lampy zdolne do dawania światła. Ale bez Ducha jesteśmy tylko lampami bez oliwy i bez ognia. Zapału nie wzbudza się samemu, musi być on udzielony.

Prawdziwą rewolucją oświecającą ludzkość jest głoszenie Ewangelii, która jest adresowana na pierwszym miejscu do najuboższych i żyjących w ciemnościach. Zawsze intrygowały mnie słowa Jezusa o tym, by tak świeciły moje czyny, aby ludzie chwalili nie mnie, tylko Boga. Dobry czyn, pełen światła, ma mnie samego postawić w cieniu, by widoczny był Bóg w świetle. Każdy mój religijny akt, a szczególnie oświecanie ewangelizacją, ma mnie stawiać w najgłębszym cieniu, by światło Boga przedostawało się do ludzi bez żadnych aberracji.

Dosolić sobie


O. Augustyn Pelanowski OSPPE

Prawda wyzwala, wypala jak sól, szczypie,wreszcie rozdziera, nadaje smakunaszemu życiu.
Dosolić sobie Hebrajskie słowo melah znaczy sól, ale też rozdarcie, w sensie rozdartych szat. Wiemy, co to znaczy rozdzierać szaty – czyniło się to zawsze, gdy ktoś bardzo żałował, dokonywał skruchy albo chciał odsłonić prawdę o sobie. Bywa jednak i tak, że przeżywamy rozdarcie, ponieważ ciągnie nas w dwie strony. Nasze postawy nie są jednoznaczne. Idziemy za Chrystusem, ale oglądamy się za diabłem, jak za panienką w krótkiej spódniczce. Oburzamy się na ludzką chciwość i marzymy o pieniądzach. Pochwalamy skromność i pokorę, ale niech no tylko Pan Bóg nas wysłucha i da nam kogoś, przy kim będziemy skromnie wyglądać – odczujemy zazdrość. Pragniemy, aby nas szanowano, wysłuchiwano i traktowano z szacunkiem, ale czy tak traktujemy innych? I wreszcie ten znienawidzony świat, którym gardzimy jako chrześcijanie, czując do niego wstręt za niemoralność, czy nie jest tym samym światem, który wszyscy podglądamy przez dziurkę od klucza, przez różne ekraniki, czasopisemka, słuchaweczki? Symbolem zakłamanej postawy stała się żona Lota, która oficjalnie uznała świat Sodomy za niegodny jej osoby, ale tak naprawdę zezowała za nim z tęsknotą. Napisano: Żona Lota, która szła za aniołami, obejrzała się i stała się słupem soli (por. Rdz 19,26).

Sól to jednoznaczność ucznia Pana, to zdecydowanie, jakiś smak radykalności, o którą trzeba walczyć z własnymi kusicielami. Mamy skłonność do oszukiwania siebie. Rola sumienia polega na prawdziwej ocenie sytuacji. Pychy nie nazywać godnością, buntu nie nazywać obroną, chciwości nie nazywać troską o siebie. „Dosolić sobie” – to nie wierzyć w swoje kłamstwa tak bardzo, że wydadzą się prawdami. Nie wmawiać sobie, że grzech jest silniejszy niż Jezus.

Kiedy Elizeusz wrzucił sól do źródła, wody stały się zdrowe, a okolica płodna. „Mieszkańcy miasta mówili do Elizeusza: »Patrz! Położenie miasta jest miłe, jak sam, panie mój, widzisz, lecz woda jest niezdrowa, a ziemia nie daje płodów«. On zaś rzekł: »Przynieście mi nową misę i włóżcie w nią soli!«. I przynieśli mu. Wtedy podszedł do źródła wody, wrzucił w nie sól i powiedział: »Tak mówi Pan: Uzdrawiam te wody, już odtąd nie wyjdą stąd ani śmierć, ani niepłodność«” (2 Krl 2,19–21). Co to znaczy wrzucić sól do źródła strumieni? Trzeba szukać źródeł naszych postępków, przyczyn naszych zachowań. Prawda wyzwala, wypala jak sól, szczypie, wreszcie rozdziera, nadaje smaku naszemu życiu. Żeby uzdrowić chore ciała, trzeba sięgnąć do chorych emocji i uczuć, do źródła, do dzieciństwa, do pierwszych chwil życia, które jak źródło życia wypływa z rodziny. Dać sól u źródeł, to rzucić Słowo ewangeliczne w chory klimat dzieciństwa, to posłużyć się nie tylko spowiedzią, ale i rozmową, modlitwą o uzdrowienie uczuć i pamięci.nDosolić sobieHebrajskie słowo melah znaczy sól, ale też rozdarcie, w sensie rozdartych szat. Wiemy, co to znaczy rozdzierać szaty – czyniło się to zawsze, gdy ktoś bardzo żałował, dokonywał skruchy albo chciał odsłonić prawdę o sobie. Bywa jednak i tak, że przeżywamy rozdarcie, ponieważ ciągnie nas w dwie strony. Nasze postawy nie są jednoznaczne. Idziemy za Chrystusem, ale oglądamy się za diabłem, jak za panienką w krótkiej spódniczce. Oburzamy się na ludzką chciwość i marzymy o pieniądzach. Pochwalamy skromność i pokorę, ale niech no tylko Pan Bóg nas wysłucha i da nam kogoś, przy kim będziemy skromnie wyglądać – odczujemy zazdrość. Pragniemy, aby nas szanowano, wysłuchiwano i traktowano z szacunkiem, ale czy tak traktujemy innych? I wreszcie ten znienawidzony świat, którym gardzimy jako chrześcijanie, czując do niego wstręt za niemoralność, czy nie jest tym samym światem, który wszyscy podglądamy przez dziurkę od klucza, przez różne ekraniki, czasopisemka, słuchaweczki? Symbolem zakłamanej postawy stała się żona Lota, która oficjalnie uznała świat Sodomy za niegodny jej osoby, ale tak naprawdę zezowała za nim z tęsknotą. Napisano: Żona Lota, która szła za aniołami, obejrzała się i stała się słupem soli (por. Rdz 19,26).

Sól to jednoznaczność ucznia Pana, to zdecydowanie, jakiś smak radykalności, o którą trzeba walczyć z własnymi kusicielami. Mamy skłonność do oszukiwania siebie. Rola sumienia polega na prawdziwej ocenie sytuacji. Pychy nie nazywać godnością, buntu nie nazywać obroną, chciwości nie nazywać troską o siebie. „Dosolić sobie” – to nie wierzyć w swoje kłamstwa tak bardzo, że wydadzą się prawdami. Nie wmawiać sobie, że grzech jest silniejszy niż Jezus.

Kiedy Elizeusz wrzucił sól do źródła, wody stały się zdrowe, a okolica płodna. „Mieszkańcy miasta mówili do Elizeusza: »Patrz! Położenie miasta jest miłe, jak sam, panie mój, widzisz, lecz woda jest niezdrowa, a ziemia nie daje płodów«. On zaś rzekł: »Przynieście mi nową misę i włóżcie w nią soli!«. I przynieśli mu. Wtedy podszedł do źródła wody, wrzucił w nie sól i powiedział: »Tak mówi Pan: Uzdrawiam te wody, już odtąd nie wyjdą stąd ani śmierć, ani niepłodność«” (2 Krl 2,19–21). Co to znaczy wrzucić sól do źródła strumieni? Trzeba szukać źródeł naszych postępków, przyczyn naszych zachowań. Prawda wyzwala, wypala jak sól, szczypie, wreszcie rozdziera, nadaje smaku naszemu życiu. Żeby uzdrowić chore ciała, trzeba sięgnąć do chorych emocji i uczuć, do źródła, do dzieciństwa, do pierwszych chwil życia, które jak źródło życia wypływa z rodziny. Dać sól u źródeł, to rzucić Słowo ewangeliczne w chory klimat dzieciństwa, to posłużyć się nie tylko spowiedzią, ale i rozmową, modlitwą o uzdrowienie uczuć i pamięci.
 

Druga homilia na następnej stronie

Światło, które służy...


ks. Wacław Depo

Dzisiejsza Liturgia Słowa wprowadza w biblijne obrazy i zadania światła. Każdy człowiek, a zwłaszcza chrześcijanin, winien dostrzec, że posiada własne niepowtarzalne życie, powołanie i zadania. Dostrzegamy je jako drogę pełną ludzi, pragnień, zdarzeń, słów i znaków. Na płaszczyźnie wiary przyjmujemy, że otrzymaliśmy je od Boga jako „zadanie” kroczenia drogami zbawienia, czyli we współpracy z Chrystusem Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym. Całe bowiem stworzenie „w Nim ma istnienie, gdyż bez Niego w ogóle by nie istniało” (por. Kol 1,16-17). To On oświeca i ogarnia „każdego człowieka, który na ten świat przychodzi” (J 1,9). Dlatego Jezus mówi o sobie jako o Bogu: „Ja jestem światłością świata; kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8,12).

Syn Boży, który objawia nam tajemnicę Ojca w mocy Ducha Świętego, jest Światłem nie tylko w sobie, ale także Światłem, które służy; które całe jest „dla”: przede wszystkim dla każdego człowieka, dla życia rodziny ludzkiej i wszelkiego stworzenia. Przychodzi do nas różnymi drogami. Jego światłość, która jest źródłem wiary i miłości, rozbłyska w nas, jaśnieje w każdej odkrywanej prawdzie, w każdej drobinie życia, w każdym blasku piękna i tętnie życia, w każdej iskrze prawdziwej miłości, na każdym kawałku drogi, w każdym zdarzeniu.

Będąc „Słowem Ojca”, „odbiciem Jego istoty” (Hbr 1,3), Jezus przemawia do nas najpełniej przez tajemnicę Miłości Ukrzyżowanej, która nie zniewala człowieka swoją mocą i mądrością Bożą, ale przynosi wolność dzieci Bożych. To dzięki Jezusowi Chrystusowi w świetle Ducha Świętego doświadczamy obecności Ojca i mamy współuczestnictwo z Nim (por. 1J 1,2-3). Mamy w sobie Boga Stwórcę i Zbawcę, Początek i Koniec wszelkiego stworzenia. To światło wyznawanej wiary rozbłyska w nas i wszędzie, gdzie ktoś dzieli swój chleb z człowiekiem głodującym, wprowadza do swego domu biednych i daje odzienie potrzebującym.

Ewangeliczne obrazy soli i światła, do których odwołuje się Jezus, są rzeczywistością na wskroś ludzką i wydają się zrozumiałe dla każdego człowieka. Ale tak nie jest, gdyż nie każdy zdaje się dostrzegać ich sens. One nie istnieją same przez siebie i dla siebie samych. One pozostają w służbie większej sprawy. Tak jest również z każdym, kto jest uczniem Jezusa, a przez Niego ma przystęp do Ojca jako Stwórcy i Zbawcy. Dlatego też mamy obowiązek rozpoznawania Go „w duchu i prawdzie” (por. J 4,23), ale także w miłości: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem, i będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mt 22,37-39). Bez tej miłości komplementarnej: miłości Boga, który jest w niebie i drugiego człowieka, który kroczy naszymi ziemskimi drogami – człowiek nie jest w pełni człowiekiem...

Kiedy rośnie miłość do ludzi, wzrasta też miłość do Boga, będąca łaską przylgnięcia do Stwórcy i Jego praw. Jest bardzo realna, choć nieraz niedoceniana i niezauważana. A przecież ona z jednej strony „objawia się”, a z drugiej „ukrywa się”: w każdym życzliwym słowie, w podanym kubku wody, w przytuleniu skołatanej głowy, w czyimś serdecznym spojrzeniu, a zwłaszcza w bólu i smutku ludzkim. Ona jest dookoła nas, jak potrzebne światło, jest w służbie, w dawaniu siebie. Tylko trzeba ją umieć dostrzec, „jak miasto położone na górze, jak światło dla wszystkich, którzy są w domu”. Trzeba ją uznać i nazwać po imieniu, aby później okazać ją innym... Będzie to świadczenie o światłości, o Ojcu, który jest w niebie. I tak będzie aż do czasu, kiedy wszystkie światła tego świata i pojedynczych ludzkich serc zejdą się w Komunię Światła, w Domu Ojca: „I odtąd już nocy nie będzie i niepotrzebne będzie światło lampy i słońca, bo Pan Bóg będzie naszą światłością” (por. Ap 22,5). Taka jest nadzieja synów światłości, którzy przez wiarę i czyny miłości idą za Jezusem. Ona jest naszą nadzieją i naszą drogą do Ojca.