2. Niedziela Wielkiego Postu (A)

publikacja 07.03.2017 12:14

Siedem homilii

Odnaleźć siebie w spojrzeniu Jezusa

ks. Leszek Smoliński

Św. Paweł w Liście do Tymoteusza przypomina nam, że Bóg „nas wybawił i wezwał świętym powołaniem nie na podstawie naszych czynów, lecz stosownie do własnego postanowienia i łaski, która nam dana została w Chrystusie Jezusie”. We wszystkich wydarzeniach dnia codziennego jesteśmy więc zaproszeni do pójścia za Jezusem, do ukrycia się w Jego pełnym miłości spojrzeniu. Wszystko po to, aby uwierzyć – jak Apostołowie na górze Tabor – że jest On umiłowanym Synem Ojca i pozwolić Mu przemieniać nasze życie.

Pośród naszej codzienności wyrastają różne góry w naszym życiu. Są to góry radości i miłości, góry doświadczenia szczególnej miłości Boga, góry bycia noszonym przez Boga jak na orlich skrzydłach. Może to być np. góra sukcesu w pracy. Pośród nich są też góry cierpienia, samotności, opuszczenia czy zdrady. Pojawia się też góra śmierci. Słowo Boże pomaga nam widzieć te wszystkie góry w łączności ze sobą. W tej perspektywie opis zmienienia Jezusa opromienia blaskiem nasze góry, nadając im właściwe odniesienie. Warto o tym pamiętać w chwilach trudnych, naznaczonych krzyżem. Mimo że naszemu zbliżaniu do Jezusa towarzyszy krzyż, jest on opromieniony chwałą Mistrza. Tajemnica przemienienia dotyczy także nas, a jej praktycznym wyrazem powinna być wewnętrzna przemiana polegająca na odwróceniu się od zła i czynieniu dobra. To jest program na okres Wielkiego Postu.

W kontekście wydarzenia z góry Tabor można zapytać: co znaczy dać się wziąć Chrystusowi „na górę”? oraz: co trzeba na niej odkryć, aby przemienić siebie i swoje życie? W jednym ze swych esejów znany polski socjolog prof. Paweł Śpiewak pisał o religijnej postawie Polaków w następujący sposób:

„Nasz stosunek do Kościoła to zaawansowana schizofrenia. Nie życzymy sobie, by Kościół mieszał się do polityki. Nie chcemy go widzieć przy władzy. Uważamy, że jego wskazania w dziedzinie społecznej i politycznej są niewiele warte, a co ważne, nie życzymy sobie takich pouczeń z ambony. Ponad połowa wiernych nie chce żadnych porad dotyczących indywidualnego postępowania. (...) Wyjątkowo wstrzemięźliwie korzystamy z prasy katolickiej. (...) Prasa katolicka to obecnie jedynie 2% nakładu całej prasy polskiej, podczas gdy przed wojną było to aż 27%. (...) Z drugiej strony Polacy oczekują od Kościoła, że będzie kimś w rodzaju terapeuty, który da wsparcie i wysłucha w obliczu spraw ostatecznych, usprawiedliwi złe postępowanie, rozgrzeszy i uspokoi sumienie, a jednocześnie nie będzie się wtrącał niepytany do spraw klienta. Można rzec, że wielu wiernych zachowuje tradycyjny szacunek dla instytucji Kościoła, jest obyczajowo głęboko z nim związana, jednak często zachowuje się jak klient supermarketu, który wybiera z półki to, co mu odpowiada. I z tego powodu nie odczuwa poczucia winy”.

Wydaje się, że te słowa są rzeczywistym odzwierciedleniem postawy wielu katolików w naszej ojczyźnie. Tym bardziej dzisiejsza ewangelia niesie ze sobą ważne przesłanie: daj się zabrać Chrystusowi na górę, by odkryć w Jego spojrzeniu, co w życiu naprawdę się liczy.

Przewodnik pilnie potrzebny

Piotr Blachowski

Zwiedzając muzea, ruiny, miejsca historyczne, potrzebujemy przewodnika, który nas oprowadzi, wyjaśni fakty historyczne. Sami przecież nie musimy znać historii danego miejsca. Podobnie potrzebujemy przewodnika w naszej wierze, w rozumieniu i stosowaniu  wiary.

Dla nas, chrześcijan, takim przewodnikiem jest miłość i poznanie prawd wiary.  Miłość otwierająca nam radość istnienia, wielość w jedności, łączność we wspólnocie i rozumieniu, to miłość, którą przeżywamy w rodzinie, we wspólnocie, w prawdzie. Nam jednak dzisiaj objawia się miłość Ojcowska, Wielka, Boża, Miłość przez duże M, powodująca, że mamy cel, mamy wyznaczoną drogę i czujemy, że  jesteśmy kochani, upragnieni, oczekiwani.

Ale żeby tak było, żebyśmy poczuli to wszystko, dobrze wsłuchajmy się w dzisiejsze czytania, Ewangelię i chociaż przez chwilę oczyma wyobraźni stańmy pośród tych, o których teksty traktują. Wejdźmy w rolę Abrahama i poczujmy jego wielką uległość wobec słów Boga, wyczujmy jego wielką rozwagę, a jednocześnie wielką bojaźń wobec Boga, który chcąc ustanowić go Ojcem narodu, każe mu iść do wskazanego przez Siebie kraju. W jednej chwili Abraham musi zostawić dom rodzinny, kraj w którym dorastał, by wypełnić wolę Boga. Wyrzeczenie się wszystkiego, z czym do tej pory miał do czynienia, pójście na (w naszym ludzkim rozumieniu) poniewierkę, bez świadomości tego, co zastanie, świadczy o wielkim bohaterstwie Abrahama, ale także o posłuszeństwie i miłości.

Święty Paweł, jakby w konsekwencji czytania o Abrahamie, kieruje do nas słowa, które trudno pominąć: „weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według mocy Boga!”( 2 Tm 1,8b). Jakby chciał nam przekazać, że warto dla prawdy, miłości i posłuszeństwa ponieść wszelkie trudy, boć one to doprowadzą nas przed oblicze Pana. Pana, który z Miłości dał nam szansę na powtórne spotkanie się z Bogiem poprzez „naszego Zbawiciela, Chrystusa Jezusa, który przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię” (2 Tm 1,10b).

Właśnie ową Miłość ukazuje nam Ewangelia, mówiąca dzisiaj o Objawieniu się Jezusa Chrystusa apostołom przez Niego wybranym. Chrystus chciał, by stali się świadkami wielkiej Chwały jeszcze za życia, jak również by usłyszeli bezpośrednio słowa Boga Ojca: „To jest mój Syn miłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” (Mt 17,5b). Te słowa powinny nam towarzyszyć przez cały tegoroczny Wielki Post, abyśmy w oczekiwaniu Paruzji mieli w pamięci Miłość Boga, Posłuszeństwo Syna i Nadzieję daną nam przez Ducha Świętego.

Panie, pozwól nam wytrwać w Wielkim Poście w posłuszeństwie i miłości do Boga, który nam pokazuje kierunek drogi do Siebie.

Totalne ryzyko powołania

ks. Zbigniew Niemirski

Nie opróżniaj konta! Za to wyrzuć kartę bankową i bankomatową. Pozbądź się komórki i dostępu do internetu. Zostaw dom, a w nim na stole książeczkę ubezpieczeniową i ruszaj w nieznane. Dokąd?

Dowiesz się potem. Mniej więcej tak, wpisując to w kontekst naszej współczesności, należałoby oddać sens polecenia, jakie od Boga usłyszał Abram. Totalne szaleństwo! A Biblia pisze bardzo prosto, tak lakonicznie, że łatwo prześlizgnąć się przez to zdanie: „Abram udał się w drogę”. Ani słowa o przemyśleniach, wątpliwościach, jakichkolwiek pytaniach. Tymczasem w mentalności ludów starożytnego Bliskiego Wschodu to przynależność do domu ojca określała tożsamość człowieka. W pojęciu „dom” kryły się także ziemie i cały majątek. Udając się w drogę, Abram zrezygnował z dziedzictwa i prawa do rodzinnego majątku. Co więcej, porzucił wszystko, co w tamtej kulturze budowało poczucie bezpieczeństwa. Całego siebie złożył w ręce Pana.

Historycy czasów biblijnych datują życie Abrama mniej więcej na 2 tys. lat przed Chr. Jego wyjście z domu ojca wpisało się w okres wielkiej wędrówki, zwanej migracjami ludów Amurru. On sam wędrował szlakiem karawan. Pochodził z Ur, starożytnego miasta, które założyli jeszcze Sumerowie. Najpierw z ojcem Terachem powędrował do Charanu. I tam osiedli. Było to bogate handlowe centrum, swoisty przeładunkowy lądowy port położony w północno-wschodniej Mezopotamii. Tu spotykały się karawany, które przychodziły od południa z Egiptu i z południowego wschodu z Mezopotamii.

To ten Charan porzucił Abram, bo – jak potem o całym jego losie, łącznie z bezdzietnością, napisze św. Paweł Apostoł – „wbrew nadziei uwierzył nadziei”. Uwierzyć w postawie Abrama znaczy nie tylko przyjąć umysłem, uporządkować argumenty za i przeciw, a potem tylko głosić. Uwierzyć to znaczy położyć całego siebie dla sprawy, do której jest się przekonanym. Dopiero czas miał pokazać, że miał rację. Bóg spełnił wszystkie swe obietnice. Ale u początku drogi powołania wszystko było niejasne i mgliste, dramatyczne i nieznane, również kraj, do którego miał iść, nie znając nawet jego nazwy.

Soter i kij bez dwóch końców

ks. Wojciech Węgrzyniak

 

Pan Bóg darzył nas życzliwością zawsze, dopiero jednak kiedy przyszedł Zbawiciel, Jezus Chrystus, Boska łaska stała się jak nigdy dotąd namacalnie widoczna.

Pisząc o tym do Tymoteusza, św. Paweł używa słowa soter – „wybawca, zbawiciel, oswobodziciel”. Kiedy w języku polskim słyszmy słowo „zbawiciel”, kojarzy się nam ono prawie zawsze z religią. Może określenia „wybawca” używamy częściej w języku potocznym. Natomiast Grecy sięgali po słowo soter w przeróżnych sytuacjach. Arystofanes pisze o wybawcy domu i miasta. Libanios i Filodemos mówią tak o filozofie i przewodniku.

Herodot twierdzi, iż gdyby ktoś nazwał Ateńczyków zbawicielami Hellady, wcale nie byłby daleki od prawdy. Wybawcą nazywani są królowie i rządcy. No i oczywiście bogowie, zwłaszcza ten najważniejszy – Zeus. Paweł, mówiąc o Jezusie, nie tylko przekazuje prawdę o tym, że Chrystus jest wybawcą wyjątkowym, bo od śmierci wybawił. Używa do tego słowa, które wtedy rozumieli wszyscy. Mówienie o Bogu językiem niezrozumiałym zdaje się późniejszym wynalazkiem.

Obywatel rzymski z azjatyckiego Tarsu przekazuje jeszcze intrygującą ideę czasu. Najpierw mówi o tym, że Bóg już „przed wiecznymi czasami” postanowił wybrać nas i obdarzyć łaską. A potem tłumaczy, że Jezus dzięki swej śmierci i Dobrej Nowinie rzucił światło na nieśmiertelność, to znaczy sprawił, że wszyscy mogą już teraz zobaczyć, że ona jest – i to całkiem realnie – osiągalna. Tym sposobem Apostoł Narodów umiejscawia dzieje świata na prostej czasu, na której to po jednej stronie nieskończoności mamy Boską miłość Stwórcy wobec człowieka, a po drugiej stronie nieśmiertelne życie wieczne tych, których Bóg darzy życzliwością od początku. Od początku, którego nie ma, aż do końca, który nigdy nie nastąpi.

Mówi się, że każdy kij ma dwa końce. Jednak ten kij, kij Boskiego planu wobec człowieka, nie ma żadnego końca. Ma tylko kierunek. Od miłości człowieka do jego nieśmiertelności. Idee te również nie były obce światu św. Pawła. O nieśmiertelności jako niezniszczalności mówi Biblia także w innych miejscach (Mdr 2,23; 6,18; 1 Kor 15,42-54), a o wybraniu człowieka jeszcze przed jego narodzeniem można przeczytać choćby w akadyjskim eposie o Gilgameszu czy historii założyciela XXV dynastii w Egipcie. Zbawić ludzi to nie wszystko. Mówić o Zbawcy to jeszcze nie Nobel. Wyrażać to ludzkim językiem, to już coś więcej.

Podnieś twarz z ziemi

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Twarz Jezusa lśniła jasnością jak słońce. Słońce daje światło, daje życie, daje energię. Oblicze Boga jest nam potrzebne, by nie nosić masek. Jest to jedyne Oblicze, przed którym nie udaje się udawać kogoś innego, niż się jest naprawdę. Gdy Jego oblicze zajaśniało jak słońce, upadli na twarze. Gdy Jego oblicze się wzniosło, zakryli własne oblicza, a potem, gdy wznieśli swe oczy, pozbawieni lęku, nie widzieli już nikogo, samego Jezusa jedynie. Nie widzieć nikogo poza Bogiem!

Oblicze człowieka jest ekranem duszy. Maluje się na nim wszystko, co jest wewnątrz. To jedyna część ciała, która nigdy nie jest okrywana, a jednak najwięcej ukrywa. Nawet na ręce zakładamy rękawiczki, ale na twarz nie zakładamy żadnego pokrowca. Ona musi być odsłonięta i z tym jest problem, bo na niej wszystko widać, co ukryliśmy w sobie nie tylko przed innymi, ale też i przed sobą. Uczucia, myśli, przeczucia, nastawienia i przede wszystkim duch, jaki nami rządzi, ujawnia się to wszystko w spojrzeniu, układzie ust, mięśniach, brwiach, kolorze policzków. Zniewolony ucieka ze wzrokiem albo patrzy bezczelnie. Jego oblicze jest ściągnięte, napięte, wywołuje w innych stres, lęk, pożałowanie lub odrazę.

Większość z nas ma jakieś zniewolenia. Począwszy od pracoholizmu, przez palenie tytoniu, alkohol, narkotyzowanie się, oglądanie filmów, uciekanie w świat wirtualny, obżeranie się, shopping, pornografię, masturbację, erotomanię, uzależnienia emocjonalne, uzależnienie od komórkowego telefonu czy nawet mp3, aż do kłamstw i narcystycznej potrzeby zdobywania podziwu, aż do tworzenia image, budowania maski. Trudno wszystkie wyliczyć, bo z roku na rok przymierzamy nowe maski. Oblicze ludzkie jest nieobliczalnie próżne i łaknące. W latach 70. mówiło się o alkoholizmie, w 80. plagą okazała się narkomania, w 90. wybuchła eksplozja bulimii i anoreksji, teraz mówi się o erotomanii i seksie wirtualnym, ale za jakiś czas, zapewne niedługi, dowiemy się o nowych obiektach obsesyjnego zapatrzenia, które sprawiają, że ludzka twarz ciągle jest zaciemniona lękiem.

Chrystus odsłania swoją twarz, byśmy patrząc na nią, mogli zobaczyć swoją już bez lęku. Potrzeba nam objawienia Boskiego oblicza, by odzyskać własną twarz. W odkryciu wszechmocy Boga najbardziej pomaga człowiekowi odkrycie własnej bezsilności. Nie trzeba nam też niczego innego szukać oprócz Tego, który nas odnalazł. Po olśniewającym objawieniu się oblicza Jezusa, uczniowie podnieśli swoje zabrudzone oblicza z ziemi. Podnieść twarz z ziemi, z upadku, bez lęku, oto skryte marzenie każdego z nas. Przestać się wstydzić siebie samego. Niewolnik nie ma oblicza, ma maskę, pod którą musi ukrywać swoje wstydliwe prawdy. Jezus wybawia ludzką twarz z lękliwego wycofywania się. Pozwala podnieść nam głowę, może nie z dumą, ale na pewno z godnością. Gdy więc mówi do Apostołów, by się podnieśli i przestali bać, to brzmi to jak manifestacja uwolnienia dedykowana całemu rodzajowi ludzkiemu.

 

Ojcowskie nakazy

 

ks. Jan Waliczek

Człowiek przekonany o własnej wolności, mający swoje zdanie i własne zapatrywania na wiele spraw, z niechęcią odnosi się do narzucanych mu opinii. Niechętny jest też stawianym mu wymaganiom. Nieraz postrzega je jako niemal zamach na osobistą wolność. Nawet dzieci wydają się czasem zaskoczone, że nagle postawiono im kategoryczny zakaz lub nakaz. Zresztą niejeden rodzic, spodziewając się gwałtownych reakcji dziecka, rezygnuje ze zdecydowanych żądań. „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej” – to nakaz dany przez Boga Abramowi. „Jego słuchajcie” – nakazuje Bóg świadkom przemienienia Jezusa na górze Tabor. „Weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii” – nakazywał Paweł Tymoteuszowi.

Trudno sobie wyobrazić tekst biblijny bez nakazów. Szczytów sięgają one w Dekalogu. Lud Boży zdawał sobie sprawę z wagi Bożych nakazów i przykazań. Znamienne świadectwo tego znajdujemy w Księdze Psalmów: „Nakazy Pana słuszne – radują serce, przykazanie Pana jaśnieje i oświeca oczy” (19,9).

Nakazy odgrywają istotną rolę w historii zbawienia. Przede wszystkim ukazują Boga jako Ojca nakazującego, czyli wymagającego, by człowiek pełnił Jego wolę. Obraz Boga Ojca nakazującego nie sprzeciwia się obrazowi Boga Miłującego. Ojciec nigdy nie przestał miłować swojego Jednorodzonego Syna, a jednak przyjął Jego śmierć krzyżową jako akt posłuszeństwa Syna wobec woli Ojca. Bóg stawia człowiekowi nakazy z troski o niego, zwłaszcza o jego zbawienie. Ta troska zaś pochodzi z Bożej miłości.

Bóg jest najwyższym przykładem dla wszystkich, którym w udziale przypadła rola formułowania i ogłaszania wszelkiego rodzaju nakazów. W szczególny sposób przypada ona ojcom i matkom. W ich rodzicielskiej miłości musi być miejsce na stanowcze, aczkolwiek roztropne nakazy i zakazy wobec dzieci; na ich egzekwowanie.

Wydawanie nakazów przypada przełożonym, zwierzchnikom, pracodawcom. Nakazy ich, aby były konstruktywne, muszą być dyktowane dobrem ogólnym, a także dobrem człowieka, do którego są adresowane. Nie mogą więc być pozbawione miłości i służby człowiekowi. Nadto muszą budzić zaufanie zarówno do samego nakazodawcy, jak i do treści jego nakazów. Tylko nakazy zbudowane w podobny sposób mają szansę na realizację. Dzieci, młodzież, podwładni i wszyscy wykonawcy nakazów mają prawo znać ich motywacje i cele. W końcu jednak adresat nakazu powinien wykazać pewną uległość, posłuszeństwo, pokorę i zaufanie. Taką postawę zajmujemy wobec nakazów Boga, zaś nakazy ludzkie powinny być im podobne, by zasługiwały na przyjęcie i wypełnienie.

Bóg nakazujący, miłujący i zbawiający człowieka uświadamia nam, że nie tylko odnowa życia religijnego, ale także życia rodzinnego i społecznego nie obędzie się bez poważnego respektowania wiarygodnych nakazów.

 

Cichy krzyk Boga

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Drugi temat postu to PO- WOŁANIE. Jest ono oznaką zbawienia. Zwykle to słowo kojarzymy jedynie z powołaniem do stanu duchownego. To oczywisty błąd. Jesteśmy wszyscy powołani do zbawienia, ale to powołanie przybiera różne formy: samotności, małżeństwa, kapłaństwa, czy wreszcie stanu życia konsekrowanego.

Powołanie to cichy krzyk Boga do oddalonego człowieka. Bóg wzywa nas nie dzięki naszym czynom, ale z darmowej łaski – łaski, na którą nikt nie zasługuje, ale ją otrzymuje. Ów krzyk jest cichszy niż szept matki nad czołem uśpionego dziecka. Jest jednak głośniejszy niż grom, uderzający tuż obok nas z burzowych obłoków!

Początek powołania jest zawsze taki sam jak u Abrama: wyjdź z Ur, wyjdź z ziemi rodzinnej, z domu swego ojca. Chodzi o wyjście z ziemskich pożądań, o wydobycie się spod warstwy zabrudzenia ziemią, brudem, błotem, które stały się bliższe niż rodzina. Wreszcie z domu ojca – z ojcostwa naturalnego do odkrycia ojcostwa nadprzyrodzonego. Nie bez powodu dodano, że miasto, z którego rozpoczęło się powołanie Abrama, nazywało się Ur, czyli „piec”– symbol piekielnej atmosfery, która przybiera pozory „domowego ciepełka”. Do zła przyzwyczajamy się bowiem jak do komfortu, bez instrukcji i przymusu.

Drugi krok to trudy i przeciwności – walka o wytrwałość w przylgnięciu do Słowa Jezusowego i Jego sakramentalnych dłoni. Jedynie Jezus wyprowadza nas na górę, na Tabor przemiany. Tam możemy odczuć tak wielkie dobro, że sam Piotr zawołał: „dobrze, że tu jesteśmy”. Najlepiej jest nam z Bogiem, z Jezusem, w obłokach świetlanych, w chmurach szczęścia, które otaczają jedynie tych, co to wyrzekli się dołującej rozpusty ziemi.

Trzy kroki powołania – wyjście, wytrwanie, przemiana – to temat do medytacji, która nie powinna być dla Ciebie jedynie czymś w rodzaju reportażu biblijnego, lecz zaniepokojeniem sumienia, podrażnieniem umysłu do wglądu w siebie i w swą historię: Czy masz już za sobą wyjście? Czy trwasz przy Bogu mimo trudów i przeciwności? Czy pragniesz tylko przemienić twe wyobrażenia o szczęściu?

Piotr bez nutki udawania wyrzekł słowa zadowolenia z przebywania z Jezusem: „dobrze, że tu jesteśmy”. To nie był okrzyk turysty, który podziwia piękne widoki. To zdefiniowanie szczęścia – odwiecznego celu nie tylko filozofów. To odnalezienie szczęścia i odnalezienie przez szczęście! Człowiek może być szczęśliwy tylko z Bogiem, ale i Bóg potwierdził, że bycie z człowiekiem, dzięki człowieczeństwu Syna Bożego, jest dla Boga szczęściem: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Okazuje się, że nie tylko Bóg jest niebem dla człowieka, ale i człowiek może być niebem dla Boga.