5. Niedziela Wielkiego Postu (A)

publikacja 23.03.2017 19:30

Siedem homilii

Siła miłości

ks. Leszek Smoliński

Są ludzie, którzy rozsiewają wokół siebie woń dobra. Taką osobą był Jezus Chrystus, przyjaciel Marty, Marii i Łazarza. Przyjaciel każdego z nas. To On ma władzę nad śmiercią. Tylko On może powiedzieć: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. Bardzo wymowne są tu ludzkie odruchy Jezusa: głębokie wzruszenie i płacz. Pewnie nawet największy „twardziel” nie ukryłby w takim momencie wzruszenia. Taka jest właśnie siła miłości.

To miłość przemienia oblicze człowieka, oblicze świata. Przebacza, ociera niepotrzebne łzy, tuli rozdygotane dłonie, koi niespokojne serce. Potrafi dostrzec obraz i podobieństwo Boże… Kapelan jednego z polskich szpitali dzielił się swoim spotkaniem z człowiekiem chorym na AIDS. Pewnego razu udał się na oddział, aby odwiedzić leżących tam chorych. Gdy przybył do jednej z sal, na której leżał ów chory, zaproponował mu spowiedź. A on oburzony tą propozycją zaczął wołać, że Boga nie ma, bo on musi tak strasznie cierpieć. Bezradny kapelan usiadł przy jego łóżku i odruchowo chwycił go za rękę. Po pewnym czasie ów chory już z całkiem innym spojrzeniem powiedział: „Musi coś w tym być, bo jesteś pierwszym człowiekiem, który od kilku miesięcy chwycił mnie za rękę bez rękawiczki”. I poprosił o spowiedź. Ten niby drobny gest dokonał tak wielkiej przemiany, otworzył pełne buntu serce chorego.

Miłość przemienia oblicze świata. Jakże inaczej wyglądałby nasze rodziny i parafie gdyby zamiast smutnych, znużonych i zmęczonych twarzy, byli tam ludzie o pogodnych, uśmiechniętych obliczach. Tylko miłość może przemienić nasze serca. Miłości nie da się kupić, ani tym bardziej znaleźć na ulicy, można nią tylko kogoś obdarować i wzajemnie otrzymać ją w darze. Miłość czysta, sprawiedliwa i mądra jest najwspanialszym darem, jaki może się stać naszym udziałem w spotkaniu z drugim człowiekiem. Jest darem i nie wypływa z potrzeb człowieka. Ona dopiero rodzi potrzeby. Nie dlatego przecież kocham człowieka, że go potrzebuję, lecz dlatego go potrzebuję, że go kocham.

Prawdę tę doskonale rozumiał św. Brat Albert, zwany św. Franciszkiem czasów niesprawiedliwości społecznej XIX wieku. Ten inżynier, leśnik, powstaniec, zdolny malarz - odnalazł wreszcie swoje powołanie w służbie najuboższym. Śpieszył na ratunek żebrakom spotykanym na ulicy, dostrzegając w nich oblicze Chrystusa cierpiącego. „Duszę swoją dawał Brat Albert za tych, za których w Krakowie już nikt jej dać nie chciał. Dosłyszał w sobie głosy znaków sakramentalnych i związanej z nimi nowej kapłańskiej miłości; dosłyszał głosy, które wołały do niego (...) całą przerażającą potęgą naszej nędzy z końca XIX wieku:

«Duszę swoją dasz?». Dał”.

Czy potrafisz zawsze z uśmiechem służyć drugim? Potrzeba najpierw zobaczyć, czy obok mnie nie ma potrzebującego. Zobaczmy w naszym bloku, na naszej ulicy. Wyszukajmy ludzi starszych, samotnych, o których zapomnieli ich najbliżsi. Zatroszczmy się o nich. może trzeba dać znać księdzu. A może sami pobrudźmy swoje ręce, by poświęcić tym ludziom czas bez czekania, aż nas o to poproszą… Niech to będzie nasza wielkopostna ofiara dla Jezusa.

Wiara a życie

Piotr Blachowski

Raj, o którym marzymy, to piękne plaże, palmy, ciepło, które pozwala korzystać z kąpieli w oceanie i kąpieli słonecznych. To nasze marzenia, które kontrastują z ziemskim życiem, pasmem udręk, chorób, nieprzyjemności, kłopotów. Czy to realne, by nasze życie nagle zmieniło się w wymarzony raj, w którym wszystko jest miłością, dobrem i radością?

I tak przybliżamy się do problemu wiary, która jest potrzebna do tego, by na ziemi żyć godnie, zaś w wieczności żyć w komunii z Bogiem, który nam pragnie dać tak wiele za tak niewiele, oczekując z naszej strony tylko miłości.

Jakże bym chciał, tak jak prorok Ezechiel, zrozumieć słowa Boga płynące do naszych serc i dusz: „Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam»” (Ez 37,14). Czy zastanawiając się nad usłyszanymi słowami, potrafimy dostrzec głębię tej obietnicy?   

Z kolei św. Paweł w Liście do Rzymian tłumaczy, że nie odczytując woli Boga, sami skazujemy się na zatracenie i śmierć bez wiary i bez Chrystusa, a równocześnie daje nam naukę, którą trzeba zapamiętać na całe życie: „Jeżeli ... Chrystus w was mieszka, ciało wprawdzie podlega śmierci ze względu na [skutki] grzechu, duch jednak posiada życie na skutek usprawiedliwienia.” (Rz 8,10)

Podsumowaniem powyższych słów jest ewangeliczny dialog Pana Jezusa z Martą przy grobie Łazarza. Pan Jezus czyni wiarę warunkiem swego zbawczego działania. Mówi: „Ja Jestem Zmartwychwstaniem i Życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby umarł żyć będzie.” I pyta Martę: ”Wierzysz w to?”. „Tak Panie! Ja mocno wierzę” – odpowiada Marta.

To samo pytanie zadaje Chrystus każdemu z nas. Jednak problem polega na tym, czy my chcemy i potrafimy usłyszeć to pytanie, czy jesteśmy świadomi tego, że wiara w Chrystusa jest warunkiem życia wiecznego.

Czasami słuchając Słowa Bożego, myślimy sobie, że to przecież teksty sprzed 2000 lat, więc w zasadzie nas nie dotyczą. A jednak słuchając z uwagą, mamy możliwość dostrzec, że Jezus dokonując znaków i cudów działał zawsze własną mocą, we własnym imieniu, ale równocześnie w najgłębszym zjednoczeniu z Ojcem.

Jego relacja z Bogiem Ojcem jest niepowtarzalna. Syn Boży wie, że zawsze będzie wysłuchany i że przez Niego Ojciec objawia swą chwalę, nawet wtedy, gdy ludzie w to wątpią i muszą być przez Niego przekonywani. Dzięki temu szczególnemu porozumieniu Pan Jezus występuje jako ten, który objawia Ojca. Tę tajemniczą wzajemną więź znajdujemy także w opisie sceny wskrzeszenia Łazarza. Wyjście Łazarza z grobu obudziło wiarę wielu tam obecnych. Jakie myśli wywołuje w nas to zdarzenie? Czy także budzi krzepiącą pewność nieśmiertelności?

Panie, pozwól nam usłyszeć i zrozumieć prawdę, którą nam codziennie przekazujesz, pozwól nam zrozumieć Twoje słowa codziennie do nas kierowane.

Bój o zmartwychwstanie

ks. Zbigniew Niemirski

Jego wizje są tak plastyczne, a zarazem tak niesamowite, że niektórzy z badaczy niechętnych wierze mówili wprost: Ezechiel cierpiał na jakąś paranoję. Ale prawda wygląda zupełnie inaczej.

Ten prorok był mistykiem, który opisywał otrzymane wizje. Owa mistyczna więź z Bogiem tłumaczy też ogromny ładunek nadziei, jaka tchnie z proroctw stanowiących ostatnią część jego księgi. Bo gdzie indziej miałby szukać jej źródeł? W 598 r. przed Chr. został uprowadzony przez wojska Nabuchodonozora do Babilonu. Był kapłanem, ale nie mógł sprawować kultu. Z ojczyzny przychodziły złe wieści. Spiski przeciw Babilończykom nie udawały się, a zagrożenie nowego najazdu rosło. I ostateczne rozwiązanie przyszło w sierpniu 587 r. Babilończycy znów zdobyli Jerozolimę.

Tym razem spalili świątynię, jedyne miejsce składania ofiar. Znów dokonali deportacji ludności. Rok później prorok stracił żonę. Zmarła nagle. Jej śmierć była jakimś symbolem śmierci narodu. Sześć lat wcześniej Ezechiel otrzymał powołanie prorockie. Towarzyszyła mu wizja, w której Bóg objawiał się, przybywając na imponującym rydwanie w otoczeniu cherubinów i tajemniczych żyjących istot. „Posyłam cię do synów Izraela… Przekażesz im moje słowa” – usłyszał, usłuchał i zaczął prorokować.

Mówił o grzechach i winach narodu, których skutkiem stało się wygnanie i zniszczenie. Ale wieścił też o przyszłym odrodzeniu. Obrazem tamtego położenia narodu wybranego stała się dolina pełna wyschłych kości. Tajemnicze pobojowisko, gdzie nikt nie pogrzebał zabitych, a na które zawiódł Ezechiela Pan, złączyło się z poleceniem: „Mów do nich: Wyschłe kości, słuchajcie słowa Pana!”. I kości w prorockiej wizji zaczęły pokrywać się ścięgnami i po otrzymaniu ducha wracały do życia. „Tak mówi Pan Bóg: Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan”. Ta wizja, oprócz ładunku nadziei na odzyskanie wolności politycznej, jest też wielkim krokiem w starotestamentalnej refleksji o zmartwychwstaniu. W biegu ludzkiego losu ostatnim słowem nie jest śmierć. Ostatnim słowem jest głos Boga, który jest życiem i daje życie.

Kto się nie podoba Bogu?

ks. Wojciech Węgrzyniak

O tym, że Bóg kocha wszystkich, mówi się często. Ale że są tacy, którzy mu się po prostu nie podobają, to już nie takie oczywiste. Św. Paweł napisze do mieszkańców stolicy – czyli do Rzymian – nawet mocniej: „Ci, którzy żyją według ciała, Bogu podobać się nie mogą”.

Znawcy mówią, że grecki czasownik areskein oznaczał najpierw „pogodzić się z kimś”. Z dziedziny prawa przeszedł jednak dość szybko do estetyki i przyjął znaczenie „podobać się” oraz sens, jaki i my potocznie nadajemy temu słowu. Bogom greckim nie podobało się na przykład to, że Prometeusz pomagał ludziom, a Pelida znieważał ciało Hektora. Nie mieli upodobania także w tym, co robił Asklepios, który poznawszy tajniki medyczne u mistrza Chejrona, był w stanie wyciągnąć ludzi z Hadesu.

Z drugiej strony Zeusowi podobała się bardzo Leda, żona króla Sparty. Teognis z Megary (VI w przed Chr.) pisał o ofiarach, które się bogom podobają, a w cyrku rzymskim nawet dopuszczano współżycie kobiet z bykiem, gdyż uważano, iż gdyby to nie podobało się bogom, to by na to nie pozwolili. Zważanie na to, co się podoba bogom, było jednym z motorów napędowych etyki.

W Biblii Bogu podoba się to, że Salomon prosi Go o mądrość, a nie o bogactwo (por. 1 Krl 3). Psalmista wyznaje, że pieśń i dziękczynienie są Bogu milsze niż ofiary ze zwierząt (por. Ps 69,31–32), a prorok tęskni za czasami, w których będzie miła Panu ofiara Judy i Jeruzalem (por Ml 3,4). Za to nie podoba się Bogu droga, którą zmierza Balaam (por. Lb 22), brak prawa (por. Iz 59,15), zachowanie człowieka, który cieszy się z upadku wroga (por. Prz 24,18), Żydzi (por. 1 Tes 2,15) i „ci, którzy żyją według ciała” (Rz 8,8). Stwierdzenie, iż Bogu nie mogą podobać się ci, którzy żyją według ciała, łatwiej zrozumieć, czytając początek 15. rozdziału tego samego Listu do Rzymian.

Św. Paweł używa czasownika areskein, by wezwać mocnych w wierze o niestaranie się o to, co im się podoba, ale o to, co podoba się innym, dając za wzór Chrystusa, który „nie szukał tego, co jemu się mu podobało”, ale przyjął urągania innych (por. Rz 15,1-3). Żyć według ciała to nie patrzeć ani na bliźnich, ani na Chrystusa. Jak więc może to podobać się Bogu? Może komuś nie podobać się to, że się nie podoba Bogu. Trudno. Niech się buntuje. Jak dziecko, któremu mama nie pozwala wkładać ręki do wrzątku. Przyjdzie czas, że zrozumie, iż to, co się nie podoba Bogu, jest jednym z najpiękniejszych wyrazów miłości.

Związanie i rozwiązanie

Augustyn Pelanowski OSPPE

Grzechy przeciwko Ducho-wi Świętemu są nieodpuszczalne nie dlatego, że Bóg nie chce ich odpuścić, ale z powodu niemożliwości przyjęcia miłosierdzia Bożego, jaka przez lata rozbudowała się w sumieniu człowieka niczym nieprzepuszczalna, betonowa skorupa. Jezus ostrzegał faryzeuszy przed grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. Tym, co doprowadziło tych ludzi do zatwardziałej postawy, była hipokryzja, czyli ślepota na własny grzech. Nie chcieć widzieć w sobie winy, to uniemożliwić Bogu przebaczenie.

Jest jeszcze druga postać grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. To rozpacz, zwątpienie w przebaczenie. Genezą jest tu najczęściej nałogowe i zuchwałe oddawanie się grzechom, które prowadzi do samopotępiania i niewiary, a wreszcie do odrzucenia przebaczenia Boga. O tych czeluściach smutku wiedzą coś osoby, które przez długi czas trwały w nałogowych grzechach albo dokonały strasznych czynów, tłumiąc wyrzuty sumienia. Obrazem takiej sytuacji moralnej człowieka jest śmierć Łazarza i jego pogrzebanie w pieczarze grobowej. Łazarz umarł. Grzech jest śmiercią. Nie wiemy, jakie życie prowadził Łazarz, ale obraz pogrzebania go w pieczarze skalnej jest dokładnym oddaniem tego, co przeżywa ktoś, dla kogo nałóg stał się pogrzebaniem za życia. Kiedy Jezus wywołuje Łazarza z grobu, ten wychodzi, mając powiązane ręce i nogi opaskami oraz twarz zakrytą chustą. Nie może nic dla siebie uczynić, nie może sam siebie uwolnić, nie może nawet marzyć o tym. Głos Jezusa wywołał go wprawdzie z ciemności mogiły, ale potrzebuje pomocy innych, by uwolnić się od związania. Dlatego Jezus mówi: „Rozwiążcie go!”.

W przypowieści o uczcie i oniemiałym gościu, który nie miał szaty weselnej, król, wyrzucając świętokradczego gościa z sali biesiadnej, wypowiada straszny wyrok: „Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Kiedy Łazarz pojawił się w otworze grobowej pieczary, był związany! Jezus kazał go więc innym rozwiązać. Zapewne wiele było płaczu, a może nawet zgrzytania zębów spowodowanego grozą sytuacji. To związanie i rozwiązywanie przypomina nam słowa Jezusa, które wypowiedział do Piotra w scenie, w której ofiarował mu klucze królestwa. Użył dokładnie tych samych słów, dając apostołowi władzę odpuszczania grzechów: „Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”. Po zmartwychwstaniu tę władzę rozciągnął na wszystkich swych uczniów, gdy tchnął w nich Ducha Świętego, aby mogli odpuszczać grzechy. Najczęściej w pismach nowotestamentalnych słowo ZWIĄZANIE występuje jako określenie spętania kogoś łańcuchami, skucia dybami, również jako określenie opętania przez szatana. W końcowych fragmentach Apokalipsy jest już na szczęście mowa o związaniu szatana i zamknięciu go w otchłani, która zostaje zamknięta i opieczętowana na tysiąc symbolicznych lat, po których na krótką chwilę ma być wypuszczony (Ap 20, 2–3).

Bóg dopomaga

 

Ks. Tadeusz Czakański

Ewangelia wg św. Jana składa się zasadniczo z dwóch wielkich części: księgi znaków (rozdz. 1–12) i księgi męki (rozdz. 13–20). W ujęciu Autora czwartej Ewangelii cuda Jezusa to przede wszystkim znaki potwierdzające autentyczność Jego posłannictwa. Wskrzeszenie Łazarza wieńczy cykl siedmiu znaków i jest wprowadzeniem do opisu męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. To właśnie przed grobem tego, którego miłował wypowiada Jezus słowa, które wówczas musiały budzić zdumienie. Żaden bowiem człowiek nie może twierdzić o sobie to co wyznał Jezus: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we Mnie, choćby i umarł żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”. I dodaje pytanie, które stawia nie tylko Marcie, ale całej ludzkości i każdemu z nas: „Wierzysz w to?”

Szpital. Długi korytarz a w głębi zamknięte drzwi i napis: oddział intensywnej terapii. Na ławce przed drzwiami siedzi kilka osób. Milczą. W ich oczach bezradność i łzy. „Księże, stan jest bardzo poważny. Lekarze mówią, że co się dało zrobić to zrobili, a teraz pozostało już tylko czekanie. Nikt nie wie kto zwycięży: organizm czy wirus”. Nastaje męcząca cisza i wtedy wyraźnie słyszę jak ktoś szepcze: zwycięży Bóg. Teraz wszystko w rękach Pana Boga.

Nie łatwo pogodzić się z postawą Jezusa, który na wiadomość o poważnej chorobie Łazarza wyraźnie zwleka i opóźnia podróż do Betanii. Nigdy przecież nie był obojętny wobec ludzkiego cierpienia. Teraz Jego zachowanie budzi zdziwienie wśród uczniów. Trudne są do przyjęcia Jego słowa: „Łazarz umarł, ale raduję się, że mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli”. Wszyscy wiedzieli jak bardzo Jezus był zaprzyjaźniony z Łazarzem. Słowa Marty brzmią prawie jak wyrzut : Panie gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Ale zaraz potem dodaje: Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga. Nikt jednak nie był w stanie przewidzieć, nawet w najśmielszych oczekiwaniach tego co miało nastąpić. Jedynie Jezus pozostając w niepojętej jedności z Ojcem wie, że wszystko jest w Jego ręku.

Wszyscy są zakłopotani, kiedy Jezus wznosi oczy do góry i mówi: „Ojcze, dziękuję Ci żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz”. Gdyby ta modlitwa , owo dziękczynienie zostało wypowiedziane po wskrzeszeniu Łazarza byłoby to zrozumiałe. Ale w scenerii grobu w którym już od czterech dni leży Łazarz budzi niedowierzanie. Jednak wkrótce spośród tych, którzy zobaczyli Łazarza wychodzącego z grobu, jak pisze Ewangelista wielu uwierzyło.

Imię Łazarz oznacza: Bóg dopomaga. Pomocy Boga wszyscy potrzebujemy. Jakże trudno, a czasem po prostu niemożliwym staje się wyjście z grobu naszych grzechów, wad czy słabości. Czas postu to czas szczególnej nadziei. Nadziei, że Bóg Ojciec nie zostawi nas samymi, że wysłucha naszą modlitwę. Wielu z nas , którzyśmy podjęli dzieło wielkopostne doświadcza łaski wychodzenia z grobu. Czyż nie staje się to znakiem dla innych, aby uwierzyli? Boże dopomóż.

 

Posłuszny posłusznym

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

To nie Marta doprowadziła swymi namowami do wskrzeszenia brata, ale Maria.

Marta wyszła pierwsza na spotkanie z Jezusem. Długo rozmawiała z Nim o zmartwychwstaniu i o swej wierze. Jej dyskusja miała charakter jak najbardziej teologiczny. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że sama wiedza nie ruszy Jezusa z miejsca. Pobiegła do Marii i powiedziała, że Nauczyciel ją woła.

Maria zaczęła swą rozmowę z Jezusem tymi samymi słowami co Marta. Upadła Mu do kolan w geście modlitwy. W tym momencie przypomniała tę chwilę w ich domu, kiedy Pan pochwalił jej zasłuchanie, nazywając je najlepszą cząstką. Wtedy też klęczała u Jego stóp. Jezus wzruszył się i zapłakał dopiero teraz.

Bóg wzrusza się, gdy widzi modlitwę. Jest nieporuszony, gdy bez modlitwy zabieramy się do teologii. Jest posłuszny posłusznym. Twoja modlitwa jest słuchana przez Boga jak Biblia, gdy Jego Biblia jest przez Ciebie wysłuchiwana, jakby to była Jego modlitwa do Ciebie! Nie wystarczy wiedzieć, że jest Bóg, trzeba z Nim rozmawiać, przylgnąć do Niego, „upaść Mu do nóg!”.

Mamy więc piąty temat postu: WSKRZESZENIE. Czytałem kiedyś żydowską legendę o Dniu Ostatnim. Bóg posłał aniołów, aby wskrzesili wszystkich umarłych. Przez siedem dni wzywali umarłych, aby powstali z grobów. Wielu stawiło się przed tronem Boga, ale część spała dalej, jakby nie dotarło do nich Boże wołanie. Bóg spytał świętego Michała: „Dlaczego wielu nie zbudziło się ze śmierci?”. „Ponieważ za życia, nie słuchali Biblii i ta niewrażliwość pozostała im po śmierci!”.

Dlaczego Jezus tak głęboko się wzruszył przy grobie Łazarza? Przecież Łazarz nie był ani apostołem, ani uczniem, nie czynił cudów, nie wyganiał złych duchów, nie prorokował. Jezus bardzo go kochał, a nic nie wskazuje na to, by Łazarz zasłużył sobie na taką miłość, która z grobu go podniosła. No właśnie! Bóg kocha bez zasług, nie „za coś”. Bóg kocha kogoś, kto nie uczynił w życiu nic godnego uwagi, tylko…umarł!