5. Niedziela Wielkanocna (A)

publikacja 09.05.2020 21:40

Osiem homilii

Z ciemności do światła

Ks. Leszek Smoliński

W wywiadzie książkowym dziennikarza Petera Seewalda z Benedyktem XVI pod tytułem „Światłość świata” (2011), autor snuje taką refleksję na temat emerytowanego już dziś papieża: „A gdy się go słucha i siedzi obok niego, czuje się nie tylko precyzję jego myślenia i nadzieję, która pochodzi z wiary, ale też w specyficzny sposób dostrzega się widzialny blask, światłości świata, oblicza Jezusa Chrystusa, który chce spotkać każdego człowieka i nie wyklucza nikogo”.

Św. Piotr w drugim czytaniu przypomina nam: „Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem Bogu na własność przeznaczonym, abyście głosili dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do swojego przedziwnego światła” (1 P 2,9). Tak więc chrześcijanin podąża z ciemności grzechu i śmierci do światła Chrystusa; w kierunku Tego, który jest „drogą, prawdą i życiem”. Światło poranka wielkanocnego jest pięknym symbolem tego zwycięstwa.

Takim światłem na drogach naszego życia jest wiara. Dlatego, jak zauważa papież Franciszek, „pilne staje się odzyskanie światła (…), bo kiedy gaśnie jej płomień, wszystkie inne światła tracą w końcu swój blask. Światło wiary ma bowiem szczególny charakter, ponieważ jest zdolne oświetlić całe życie człowieka. Żeby zaś światło było tak potężne (…) musi ostatecznie pochodzić od Boga” (Lumen fidei 4). Na czym polega rola wiary? Papież wyjaśnia, że „wiara nie jest światłem rozpraszającym wszystkie nasze ciemności, ale lampą, która w nocy prowadzi nasze kroki, a to wystarcza, by iść. Cierpiącemu człowiekowi Bóg nie daje wyjaśniającej wszystko argumentacji, ale swoją odpowiedź ofiaruje w formie obecności, która towarzyszy historii dobra, łączącej się z każdą historią cierpienia, by rozjaśnił ją promień światła. W Chrystusie Bóg zechciał podzielić z nami tę drogę i ofiarować nam swoje spojrzenie, byśmy zobaczyli na niej światło” (LF 57).

Jezus, który poniósł śmierć na krzyżu i zmartwychwstał, jest kamieniem węgielnym pod budowę nowej świątyni, jaką jest lud Boży. Dla niewierzących jest natomiast kamieniem, o który się potkną. „Na Nim cały Kościół się wspiera i z Niego czerpie swą moc, aby opierać się różnym przeciwnościom i dziejowym burzom” (ks. Stanisław Hałas). Tak więc ochrzczeni, czyli wezwani z ciemności do światła, są powołani do składania duchowych ofiar ze swojego codziennego życia. Mają też wprowadzać Chrystusa w każde środowisko, a więc uświęcać świata, w którym żyją. I to jest szczególne zadanie ludzi świeckich. To właśnie świeccy – jak ktoś powiedział – „odprawiają Mszę św. w świecie wtedy, kiedy pozwalają Chrystusowi w sobie i przez siebie działać w każdej rzeczywistości stworzonej, we wszystkim, czego dotykają, poczynając od tych najprostszych spraw, jak jedzenie i picie”. Kapłańskie posłannictwo ludzi świeckich, wynikające z chrztu, polega na przemienianiu świata na chwałę Bożą, czyli czynieniu z każdej rzeczywistości, która jest świecka, przestrzeni Bożej. Można bowiem jeść i pić na własną zgubę i zgorszenie innych, a można to czynić na chwałę Bożą.

Panie, „Ty jesteś drogą, Ty jesteś życiem, do światła z ciemności wyrwij mnie” (s. Julita Zawadzka MSF).

Wiara drogą ucznia Jezusa

ks. Leszek Smoliński

Uczniowie z dzisiejszej Ewangelii przeżywają zamęt, są zasmuceni i zarazem zawstydzeni. Słuchają bowiem o zapowiedzi zdrady Jezusa przez jednego z nich i rychłego rozstania z Nim. Pan przywraca im pokój słowami: „Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem”.

Co znaczy wierzyć słowom Jezusa? To przede wszystkim mieć świadomość, że Bóg nas miłuje i pragnie, abyśmy żyli w Jego obecności. Dlatego Jego miłość nie pozwala nam wpuszczać do serca tysięcy lęków, które nieustannie zadręczają i próbują decydować o naszym dniach i relacjach z innymi. Wierzyć, to zgodzić się być w drodze, w ciągłym ruchu, choć pragnęlibyśmy spoczynku i bezpiecznego życia. To przyjąć Jezusa i Jego naukę. Ewangelia, księga życia Jezusa, ma stawać się księgą naszego życia. To księga, która stanowi początek. I do niej mamy powracać dzień po dniu, ponieważ nas kształtuje, przemienia, odnawia.

Kard. J. Ratzinger wskazuje, iż „wiara dorosła nie idzie z prądem mód i nowinek; wiara dorosła i dojrzała jest głęboko zakorzeniona w przyjaźni z Chrystusem. Ta przyjaźń otwiera nas na każde dobro, dając nam zarazem kryterium rozeznania prawdy i fałszu, odróżnienia ziarna od plew. Do tej dorosłej wiary musimy dojrzewać, ku niej powinniśmy prowadzić Chrystusową trzodę. I właśnie ta wiara - i tylko ona - tworzy jedność, realizując się w miłości. Święty Paweł w tym kontekście - w przeciwieństwie do nieustannego miotania się tych, którzy niczym dzieci pozwalają się nieść falom - daje nam piękne słowo: czynić prawdę w miłości, jako podstawową zasadę chrześcijańskiego życia. W Chrystusie spotykają się prawda i miłość. W miarę zbliżania się do Chrystusa także w naszym życiu prawda i miłość stapiają się ze sobą. Miłość bez prawdy byłaby ślepa; prawda bez miłości byłaby niczym cymbał brzmiący (1 Kor 13, 1)” (Msza na rozpoczęcie konklawe, 19.04.2005).

Dzisiejszy świat poszukuje drogi wiodącej do doskonałości. Tego pragnienia człowiek nigdy nie będzie mógł się pozbyć. Jezus mówi o sobie w Ewangelii św. Jana: Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Kolejność określeń, których używa nie jest przypadkowa. Najpierw trzeba wyruszyć, znaleźć się w sytuacji drogi, która stwarza w nas gotowość do wyjścia poza nasze nawyki i przyzwyczajenia, drogi, która pozwala porzucić „starego człowieka”. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie otworzyć się na słowo prawdy, która prowadzi do pełni życia.

Ks. Jan Twardowski zauważa, iż często słyszymy pretensje: Nie wierzę dlatego, że nie widzę. Ale gdyby nagle Jezus ukazał się, Matka Boża zastukała w okno, a Anioł stróż wyszedł z konspiracji i położył mi rękę na ramieniu, to byłoby inaczej. Wtedy bym naprawdę uwierzył. Wielkością i urokiem wiary jest właśnie to, że człowiek nie widzi i nie rozumie.

Nie bójmy się drogi, mimo że wiąże się czasem z ciemnością, domaga się podejmowania ryzyka. Świadectwa wiary nie da się „odgrywać”. Nawet nie można sobie postanowić: będę świadkiem wiary i stać się nim. Bo świadkiem wiary jest tylko ten, kto żyje wiarą, a żyć wiarą – znaczy dawać swoje życie.

Powołanie, działanie, przeznaczenie

Piotr Blachowski

Zwłaszcza pierwsze z tych słów przyjmujemy z mieszanymi uczuciami, gdyż jeśli słyszymy o powołaniu, to myślimy: seminarium, klasztor. Tymczasem to, co w nas tkwi, to, co nas porusza, to, co nami kieruje, to właśnie powołanie. Można by w zasadzie słowa zawarte w podtytule potraktować jako memento, zawrzeć w klamrze i zakończyć rozważanie. Jesteśmy bowiem powołani do działania, które ma nam pomóc w osiągnięciu naszego przeznaczenia. Ale to tylko pół prawdy. 

Tak naprawdę, dzisiejsze czytania pozwalają nam zastanowić się nad pełnią naszego życia. Wprawdzie Dzieje Apostolskie opowiadają o powołaniu pierwszych Diakonów, ale wczytując się w ten tekst, możemy zauważyć podobieństwa do naszych zadań w Kościele.  Jako Kościół mamy prawo i obowiązek dbać o nas, czyli o wspólnotę, mamy prawo i obowiązek szerzyć wiarę i Ewangelię, mamy prawo i obowiązek dbać o Kościół i wiernych – czyli o nas samych i bliźnich. To, że ten wyjątkowy fragment Dziejów Apostolskich został wybrany spośród wielu, aby pokazać pierwsze święcenia Diakonatu, jest wspaniałe, ale jeszcze wspanialsze jest to, że znajduje się w kalendarzu liturgicznym po Niedzieli Dobrego Pasterza i przed Niedzielą naszego Pielgrzymowania do Piekarskiej Matki.

Słuchając kolejnego tekstu Liturgii Słowa, który pochodzi z Listu świętego Piotra, dowiadujemy się, że ”wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa.” (1P 2,5). Słowa te ukierunkowują nasze działanie wynikające z Chrztu i wiary w Jezusa Chrystusa. Dlaczego? Święty Piotr wyjaśnia: „Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła.” (1P 2,9).

Wreszcie trzecie, najważniejsze dla nas słowo: przeznaczenie. Słowo, które najczęściej sprawia nam problemy, gdyż nie potrafimy wyjaśnić, do czego jesteśmy przeznaczeni, jakie mamy zadania i co nas czeka w przyszłości. Nie pomogą wróżki, prognozy, opracowania komputerowe. Odpowiedź możemy znaleźć w Ewangeliach, a zwłaszcza w Janowej, która dobitnie mówi o naszym przeznaczeniu. Na początku tego fragmentu Jezus Chrystus zadaje nam najważniejsze pytanie: „Wierzycie w Boga?” I zaraz dodaje „I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę».” (J 14,1c-4).

A teraz pozwolę sobie zadać jedno malutkie pytanie: czy my znamy tę drogę? Drogę do naszego przeznaczenia? 

Jezu Chryste Zmartwychwstały, dzisiaj dajesz nam możliwość poznania tych ważnych trzech słów, z którymi wszyscy mamy do czynienia. Pozwól nam poprzez nasze przez Ciebie powołanie tak działać, byśmy osiągnęli przeznaczenie. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

Zgrzyt pełen dobrych skutków

Ks. Zbigniew Niemirski

Ilość nie chce przechodzić w jakość. To prawidło, obecne w każdej społeczności, dotknęło także pierwszej wspólnoty uczniów Chrystusa. „Gdy liczba uczniów wzrastała”, pojawiło się zaniedbanie wdów hellenistów.

I w tym wymiarze Dzieje Apostolskie zdumiewają i zaskakują. Z jednej strony ukazują życie pierwszej wspólnoty we wręcz idyllicznych barwach: wspólnota dóbr, szacunek otoczenia, wzajemna miłość, a z drugiej co raz to coś zgrzyta. Prawda ideału zderza się z prawdą codzienności. I właśnie w tym Dzieje Apostolskie tchną szczerością. Zmaganie o świętość ściera się z tym, co ludzkie. Ukarane kłamstwo Ananiasza i Safiry staje obok gotowości ponoszenia cierpień dla Chrystusa, bo „bardziej trzeba słuchać Boga niż ludzi” – jak przed sanhedrynem mówili Piotr i apostołowie.

Czytany dziś fragment Księgi nie tylko przypomina historię wyboru „siedmiu mężów, cieszących się dobrą sławą, pełnych Ducha i mądrości”, ale mówi bardzo dużo o jerozolimskiej wspólnocie. Nie była ona jednolitym organizmem. Tworzyli ją Hebrajczycy i helleniści. I jedni, i drudzy byli Żydami, którzy uwierzyli Chrystusowi. Z tym, że Hebrajczycy byli Żydami pochodzącymi z Palestyny. Mówili po aramejsku i dalecy byli od otwierania się na świat kultury hellenistycznej. Helleniści natomiast byli Żydami, którzy – choć mieszkali w Palestynie – byli tu przybyszami. Mówili po grecku i jakoś pozostawali pod wpływem świata hellenistycznego. To ci ostatni byli otwarci na nie-Żydów i gotowi nieść im orędzie o Chrystusie.

To z hellenistów zostali wybrani owi mężowie do sprawiedliwego obsługiwania stołów. Świadczą o tym ich imiona, wszystkie greckie. Ale dalsza narracja Księgi pokazuje, że ta grupa – nazwana później diakonami – poświęciła się też posłudze słowa. Mądrości nauczającego Szczepana nie mogli sprostać jego przeciwnicy. Ukamienowany, stał się pierwszym męczennikiem Kościoła. A przegonieni z Jerozolimy helleniści zaczęli głosić Ewangelię poza Judeą. Filip nauczał w Samarii. Owoce jego pracy wizytowali Piotr i Jan. A jerozolimscy helleniści pochodzący z Cypru i Cyreny umacniali wspólnoty uczniów Chrystusa w Antiochii. I tak to ów zgrzyt stał się szczęśliwą winą, jakich bez liku znają dzieje Chrystusowego Kościoła.

Rozmowa o kamieniu

Ks. Wojciech Węgrzyniak

Trudno nie zainteresować się greckim słowem lithos, skoro św. Piotr używa go w drugim czytaniu aż pięć razy. Ani przed tym fragmentem, ani po nim słowo to u św. Piotra nie występuje. A znaczy ono po prostu kamień. Lithos miał w klasycznej grece przeróżne zastosowania. Słowo to wskazywało nie tylko na kamień, głaz, odłam skały, nagrobek, mównicę czy kamień pęcherzowy, ale było używane także, by określić tępego głupca, próżny trud, pionek w grze czy symbol nieugiętości.

Rybak z kamienistych brzegów Jeziora Galilejskiego używa słowa lithos w znaczeniu przenośnym. Cztery razy odnosi je Chrystusa, którego nazywa „żywym kamieniem”, „kamieniem węgielnym i drogocennym”, „kamieniem odrzuconym przez budowniczych” i „kamieniem, o który można się potknąć”. O takim kamieniu mówił Izajasz: „On będzie kamieniem obrazy i skałą potknięcia się dla obu domów Izraela” (Iz 8,14), a także „Oto Ja kładę na Syjonie kamień, kamień dobrany, węgielny, cenny, do fundamentów założony” (Iz 28,16). W tym duchu niektórzy Żydzi recytowali w czasie Paschy słowa psalmu: „Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym” (Ps 118,22).

W tym kontekście wydaje się zrozumiałe, że intensyfikacja myśli o kamieniu u św. Piotra ma tylko jeden cel – wręcz wykrzyczeć, że to właśnie Jezus Chrystus przyszedł na ten świat, aby zbudować wspaniały dom, dom zapowiedziany przez proroków, dom, w którym każdy człowiek będzie czuł się jak u siebie, dom, który nie runie, bo ma solidny kamień u podstawy. Domu jednak nie zbuduje jeden kamień, chociaż byłby kamieniem najważniejszym.

Dlatego św. Piotr mówi jeszcze o innych kamieniach: „Wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia”. To ludzie, którzy uwierzyli, że warto budować na Chrystusie, i którzy budują nie tylko na Nim, ale również z innymi. Chrystus i wierzący w Niego tworzą w ten sposób unikatowy dom, tworzą świątynię, czyli miejsce, gdzie nie tylko mieszkają ludzie najbardziej sobie bliscy, ale gdzie również mieszka na stałe Bóg. Powiedzieć w tym kontekście „Wierzę w Chrystusa, ale nie w Kościół” to jakby powiedzieć „Buduję dom tylko z dwóch kamieni…”.

Pytaj i idź

 

ks. Tomasz Jaklewicz

Kiedy odprawiam pogrzeb, wybieram najczęściej ten fragment Ewangelii: „Niech się nie trwoży serce wasze”. Bije z tych słów jakieś ciepło, pociecha, ukojenie. Ale zaraz potem to trzeźwiące pytanie: „wierzycie w Boga?”. Jeśli tak, to posłuchajcie dalej. A jeśli nie…, to właściwie nie mam nic więcej do powiedzenia, poza zaproszeniem: „uwierzcie!”.

Uderza mnie niefrasobliwość apostołów, jakieś ich zagubienie. „Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?” – pyta mój szlachetny imiennik. To pytanie stawia podczas Ostatniej Wieczerzy. A więc to już finisz Jezusowej szkoły. A Tomasz nadal niewiele rozumie, jakby nie odrobił zadanej lekcji. „Panie Jezu, o co Ci właściwie chodzi?”. Jakież to nam bliskie!? Tak, wiem, potrzeba dziś wiary odważnej, klarownej, uzasadnionej, pewnej. Zgoda, ale nawet idąc wiernie za Jezusem, człowiek nie zawsze wszystko pojmuje. I nieraz pyta jak apostoł: „Panie, gdzie jest ta właściwa droga?”. Wiele spraw jeszcze nie wiemy, nie rozumiemy. „Widzimy jakby w zwierciadle, niejasno… Poznaję po części…’” – pisze św. Paweł. Bóg nie odpowiada na wszystkie nasze pytania, nie tłumaczy nam wszystkiego. Uczy nas żyć i iść do przodu razem z naszymi pytaniami. Odpowiedzi pojawiają się stopniowo. W drodze. Bożej Prawdy nie znajduje się samym intelektem, ale życiem. Podążając za Jezusem, czyli próbując żyć tak jak On. Pokornie, ufając Ojcu bardziej niż sobie samemu. Kiedy patrzymy wstecz na przebytą drogę, z perspektywy lat, odkrywamy nieraz sens poszczególnych wydarzeń, lepiej rozumiemy, o co chodziło Panu Bogu. Kiedy patrzymy przed siebie, wiele spraw jest wciąż niejasnych. Tak jest i tak ma być.

Filip pyta Jezusa: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. To pytanie też jest nam bliskie. Któż z nas nie chciałby zobaczyć Boga? Może tak jak Apostoł patrzymy nie tam, gdzie trzeba. Szukamy Boga gdzieś daleko, a On jest bliżej nas, niż się nam wydaje. „Tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”. Czy Jezus nie mówi tych słów i do mnie? Ile już lat jestem w Kościele? Jak długą przebyłem drogę z Jezusem? Ile spowiedzi, Komunii św., kazań, rekolekcji, modlitw, natchnień, spotkań…? Może tak jak Filip oczekujemy czegoś niezwykłego, wyjątkowego, a nie rozpoznajemy Boga obecnego w codzienności?

Jesteśmy w drodze. Idziemy do pełni prawdy, do pełni życia. Chrześcijanami stajemy się całe życie. Nasz Bóg nie jest tylko Bogiem z nami, jest także Bogiem przed nami. Idziemy do Domu, w którym dla każdego z nas czeka miejsce. Pewnie do samego końca będziemy pytać jak Tomasz, jak Filip: „Panie, nie wiemy, nie znamy, nie zrozumiemy, pokaż nam Ojca, daj więcej światła”. Najważniejsze, żeby nie ustać w drodze.

 

Codzienność z Chrystusem

 

Tomasz Dostatni OP

„A słowo Boże rozszerzało się, wzrastała też bardzo liczba uczniów...” Ustanowienie pierwszych siedmiu diakonów, było bezpośrednią reakcją na potrzebę pierwotnego Kościoła, ponieważ nie jest, „rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbywali słowo Boże, a obsługiwali stoły”. Jest to prymat głoszenia Słowa przed jakąkolwiek inną służbą w Kościele. Czytając Dzieje Apostolskie, można tę gorliwość, a zarazem świeżość dostrzec. Ona promieniuje od Apostołów. Uczniowie Chrystusa, przeżywszy Zmartwychwstanie, umocnieni Duchem Świętym dają świadectwo, głosząc prawdę, która stała się udziałem ich życia. Dzisiaj także potrzeba takiego wartościowania, aby umieć w pewnym momencie rozróżnić to, co jest ważne od tego, co ważniejsze w Kościele. Różne Pan Bóg daje dary, różne też zleca posługi i zadania. Jednych powołuje do głoszenia, a innych, aby nieśli posługę miłosierdzia. Łaska przepowiadania, gratia predicationis, jest to dar takiego mówienia o Bogu, które przemienia i kruszy nawet najtrwalsze ludzkie serca. A zarazem karmi, bo Słowo musi też mieć moc umacniającą oraz uzdrawiającą.

„Żywe kamienie”. Chrystus jest żywym kamieniem, „wprawdzie odrzuconym przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym”. On jest fundamentem, na którym budujemy świątynię naszej codzienności. On jest kamieniem węgielnym, który dla jednych jest źródłem, a dla innych „kamieniem upadku i skałą zgorszenia”. Trwałość budowli naprawdę zależy od fundamentów. To samo dotyczy budowania swojego życia religijnego. A zarazem „żywe kamienie” to materiał, z którego sam Chrystus stawia nową świątynię. Tymi kamieniami jesteśmy my sami, to od nas zależy, czy świątynia wybudowana dla Boga, będzie piękna, czy też nie. Jezus Chrystus jest fundamentem naszej codzienności, naszego życia, naszej wiary. Na Nim stawiamy, a On jest fundamentem trwałym.

„Panie, nie wiemy dokąd idziesz?” Pytanie o sens, o drogę, o przyszłość. Chrystus odpowiada w sposób bardzo prosty, a słowa te warto próbować do głębi zrozumieć i nosić stale w swoim sercu. „Ja jestem Drogą, Prawdą, i Życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie... Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”. Dzisiejszą Ewangelię często odczytujemy w czasie ceremonii pogrzebowych, bo perspektywa życia wiecznego nadaje tym słowom nowe, a właściwie szersze znaczenie. „W domu Ojca Mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przygotować wam miejsce”. Jezus pierwszy przeszedł drogę od śmierci do życia i Jego powinniśmy naśladować. Idąc za Jezusem, na pewno dojdziemy tam, gdzie On jest razem ze swoim Ojcem. Musimy dać się porwać, tak aby On sam był Panem naszej codzienności, „abyśmy przez Niego i dla Niego robili wszystko”. Codzienność podniesiona do rangi spotkania z żywym Bogiem nadaje pełny sens naszemu życiu i postępowaniu.

 

Zapatrzeć się w Boga

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Zobaczyć Ojca to zaspokoić wszystkie nasze deficyty egzystencjalne, każdy głód, każde pragnienie, każde oczekiwanie, wszelką nadzieję. Filip powiedział słowa, które wydobył z najgłębszego dna w sercu. Wszyscy ogromnie pragniemy doznać czegoś takiego w życiu, co by nas absolutnie i na zawsze zaspokoiło. Większość szuka zaspokojenia w alkoholu, seksie, narkotykach, biznesie, zaszczytach, obżeraniu się, internecie, pornografii, medytacjach transcendentalnych, kryształach, astrologii, buddyzmie; nakłuwają ciało igłami akupunktury, uspokajają się wahadełkiem, jogą lub wróżbami, wieszają sobie na ścianie portrety Che Guevary lub Madonny.

Spełnieniem dla ludzkiego ducha i ciała jest widzenie Boga. O wiele częściej ubóstwiamy jednak stworzenia niż samego Stwórcę. Nie ma nic takiego na świecie, co by bardziej uszczęśliwiało człowieka – jedynie widzenie Boga! Teologia duchowości nazywa ten stan zjednoczeniem mistycznym! Bogu nie chodzi o najem robotników kwalifikowanych do swego królestwa, lecz o zjednoczenie nieskończenie bliższe niż najbardziej udane małżeństwo. On na nas patrzy z miłością. Jest w nas zapatrzony, doszukując się podobieństwa do swego Syna. To jest właśnie naszym absolutnym zaspokojeniem: przylgnięcie do Boga, które bierze swój początek w widzeniu Jego oblicza.

Niezmiernie ważne jest to dla naszego stanu miłości do Boga, czy jesteśmy w Niego zapatrzeni, czy też tylko uznajemy obojętnie Jego istnienie, zezując na idoli tego świata. Nikt z nas nie musi się zastanawiać, gdzie zobaczyć twarz Boga – to oblicze Chrystusa. Bóg jest ludzki i da się kochać, bo można Go dostrzec. Oblicze Jezusa to nie tylko ikona, to przede wszystkim słowa, które Jezus mówi od Ojca, i dzieła Ojca, których On dokonuje przez Jezusa. To widać! Czy dostrzegasz w słowach Biblii oczy Ojca, które patrzą na ciebie? Czy dostrzegasz w swoim życiu, że jesteś strzeżony jak źrenica w oczach Boga? Bóg bowiem potrafi dostrzec ciebie nawet wtedy, gdy wydaje ci się, że nie jesteś godny zauważenia przez kogokolwiek. Bóg widzi w tobie to, czego w sobie nienawidzisz. Widzi i dalej kocha! „Na pustej ziemi go znalazł, na pustkowiu, wśród dzikiego wycia, opiekował się nim i pouczał, strzegł jak źrenicy oka” (Pwt 32,10).

Jedność z Jezusem sprawia, że uczymy się od Niego przenikliwości spojrzenia na nas samych, na innych, na świat. Im bardziej wpatrujemy się w oczy Boga, tym lepiej widzimy nie tylko Jego miłość, ale też braki naszej miłości. To poznanie siebie samych korzy nas przed obliczem Najwyższego. Bóg nie wycofał miłości do nas, mimo że dostrzega w nas nędzę, bałwochwalstwo, żądzę, kłamstwo, obłudę, chciwość, pazerność, mściwość. My zdobyliśmy siłę, by samych siebie pokochać. Bóg kocha nas nawet wtedy, gdy my Go nienawidzimy. Zapatrzenie w Jego oczy pozwala nam dostrzec to wszystko i uratować siebie od samopotępienia.