9. Niedziela zwykła A

publikacja 27.05.2005 15:43

Cztery homilie

Słowo do zrobienia


ks. Tomasz Jaklewicz

W liturgii słuchamy tekstów biblijnych wyrwanych z kontekstu. W zrozumieniu Słowa pomaga uwzględnienie kontekstu. Fragment dzisiejszej Ewangelii to zakończenie Kazania na Górze, czyli wielkiej mowy Jezusa, w której jako nowy Mojżesz dokonał odświeżającej interpretacji praw Starego Testamentu. Kazanie na Górze nie było zniesieniem dotychczasowych Bożych przykazań, ale ich wypełnieniem i przekroczeniem w stronę „większej sprawiedliwości”. Jezus ustawił poprzeczkę wyżej. Pointa ma charakter przypowieści pobudzającej wyobraźnię. Jest wezwaniem do wprowadzenia usłyszanych słów w czyn.

Jezus dwukrotnie zestawia przeciwstawne postawy. Najpierw postawę „mówienia” i „czynienia”, a potem postawę „słuchania” i „czynienia”. To przestroga przed pozostaniem w świecie słowa. Samo słuchanie Słowa Bożego, a nawet mówienie o Bogu – to za mało. Słowo musi stawać się ciałem. Jezus wzywa do „spełniania woli Ojca” oraz „wypełniania słów”. W oryginalnym tekście występuje tutaj ten sam czasownik poieo – oznaczający „czynić, robić, sprawiać, popełniać”. Jedno ze starszych polskich tłumaczeń posługuje się zwrotami „czynić wolę Ojca” oraz „czynić słowo”. Słowo Boga ma być „czynione”. Ewangelia nie jest zbiorem pobożnych, teoretycznych rozważań. Jest słowem najbardziej praktycznym, jest słowem do „czynienia”, do wypełnienia. Jego moc, sens, prawda ujawniają się wtedy, kiedy to słowo wciela się w życie. Słowo staje się wtedy prawdziwe, staje się skałą, na której można zbudować trwały, bezpieczny dom swojego życia.

Obraz domu budowanego na piachu albo na skale zaprasza do pytania o fundamenty. Na czym buduję swoje życie? Co jest jego podstawą? Dziś liczy się spontaniczność, fantazja, kreatywność, twórczość. Ale jednocześnie panuje jakiś lęk przed decyzjami na zawsze. Nie da się wiecznie majstrować przy fundamentach, trzeba je mądrze zrobić. Raz, a dobrze. Zaprojektować, zazbroić, zalać betonem. Fundament musi wytrzymać cały ciężar domu, także ewentualne nawałnice. Ludzkie życie też potrzebuje fundamentu, jakiegoś zasadniczego, trwałego punktu odniesienia, jakiejś podstawowej pewności. Jezus oferuje swoje słowo jako skałę. Słowo niosące prawdę o Bogu i prawdę o człowieku. Co myśleć o człowieku, który powie inżynierowi „tak, to znakomity projekt”, ale przy budowie domu będzie się kierował raczej swoim widzimisię, zamiast wiernie trzymać się projektu? To nieroztropne, zwłaszcza w odniesieniu do fundamentów. To one przecież decydują o trwałości całej konstrukcji. Nawet najpiękniejszy dom, z superkafelkami i glazurą, może rozsypać się jak domek z kart, jeśli fundamenty okażą się fuszerką.

Napisałem kolejny tekst, ale Ewangelia pozostaje wciąż słowem do zrobienia. Nie na papierze. W życiu. Moim, twoim.

Niepokojące „jeśli”


ks. Tomasz Horak

Kładę dziś przed wami błogosławieństwo albo przekleństwo. Dwie skrajności. Ogień i woda. Śmierć i życie. Czy nie ma czegoś, co mogłoby pogodzić błogosławieństwo z przekleństwem? Czy nie można znaleźć drogi pośredniej? Owszem, dróg może być tysiące. Ale gdy zapytać o ostateczny cel tych dróg, możliwości zostają zredukowane do dwóch: dobro albo zło. Nie ma czegoś pośredniego. Wielki dar wolności człowieka nie polega na wypuszczeniu go z klatki, ale na możliwości świadomej akceptacji dobra.

To może dokonywać się nawet w klatce. Zatem: mogę! Z radością - choć i z mozołem - mogę iść ku dobru. W tym „mogę” kryje się jednak duże ryzyko. Bo przecież mogę się pomylić, mogę rozstrzygnąć niewłaściwie, mogę zdecydować przewrotnie, mogę (niestety!) świadomie wybrać zło. Wolność jest wielkim i najtrudniejszym wyzwaniem, jakie Bóg stawia człowiekowi. A przecież jest najważniejszym obszarem, w którym spełnia się nasze człowieczeństwo.

Dom na skale zbudowany i na piasku wzniesiony... Wiemy, które budowanie ma sens. Ale tak łatwo budować na piasku. I każdy coś tam na piasku kleci. Święty Paweł pisze o tym w twardych słowach: Wszyscy zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej. Bo grzech to właśnie budowanie na piasku, a w konsekwencji wybór przekleństwa: dom tak zbudowany na pewno runie. W tym samym Liście św. Pawła - do Rzymian - czytamy: Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę.

Warto przeczytać cały ten fragment (Rz 7,14-25) - jest to wołanie człowieka świadomego swej wolności, a zarazem znającego jej słabość. Jak wolność obronić? Jak nie roztrwonić jej na przebieranie pomiędzy dobrem a złem, jeno uczynić z niej siłę wewnętrznej akceptacji dobra? Czy to w ogóle możliwe? Czy nie jesteśmy skazani na przegraną? Czy nie lepiej, gdybyśmy nie zostali przez Stwórcę wyposażeni w dar wolności? Ale czy bylibyśmy wtedy ludźmi? Czy mielibyśmy szansę Boga pokochać? Czy słowo „zasługa” miałoby jakiekolwiek znaczenie?

Wszyscy dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie, które jest w Chrystusie Jezusie. Zatem dar! Dobro, to dobro, które jest we mnie, które sam wybieram i akceptuję, dobro, które czynię - jest darem Boga. Otrzymuję je darmo, z Jego łaski. Tu czyha druga pułapka. Skoro otrzymuję darmo - to nie trzeba się wysilać. To nie tak. Już samo przyjęcie daru łaski wymaga wysiłku. Bo zawsze jest to dar zobowiązujący - dobrze o tym wiemy. Zawsze jest to dar rodzący wymagania - czujemy to. Dlatego niejeden woli nie sięgać po dar łaski. Ale i to jest wyborem.

W miejsce błogosławieństwa odnajdzie przekleństwo. Błędem jest sądzić, że ten wybór dokonuje się dopiero w chwili podejmowania ważnych decyzji. Każdego dnia musimy decydować. Często o sprawach małych. Często w ułamku sekundy. Nawet te najmniejsze decyzje są ważne: przecież dotyczą dobra! Z jednej strony wyrastają z naszego związania się z dobrem - z drugiej strony umacniają ten związek. I przygotowują nas na chwile wyborów ważkich i ostatecznych. Aż po wybór najwyższego Dobra na całą wieczność.
 

Góra niezwyciężona


Augustyn Pelanowski OSPPE

Budowa domu to budowanie własnego istnienia, własnej osobowości, duchowego gmachu, który ma dawać bezpieczeństwo, ale nas nie zamykać. Okna i drzwi są symbolem naszego otwarcia, dach – ostrożności i przezorności, schody – starania się, fundamenty – naszych przekonań.

Fundament musi być twardy jak skała. W pierwszym znaczeniu – symbolicznym – możemy odnieść ten obraz do samego Boga, który jest skałą (Ps 18,47), Chrystusa (1 Kor 10,4) albo Kościoła, który jest opoką (Mt 16,18). Być może też nasze serce – uparte i przekorne, zarozumiałe i narcystyczne, trzeba położyć najniżej, w upokorzeniu, jako skalny fundament. Hiob przecież mówi: „Serce ma twarde jak skała, jak dolny kamień młyński” (Hi 41,16). Ale symbolika skały wskazuje również na dyscyplinę wewnętrzną. Dyscyplina jest surowym wychowaniem, choć nie tyrańskim; jest wymagająca, ale nie zarozumiała; żąda wyrzeczeń, ale nie wyniszczenia. Odtrącenie zaś może stać się ogromną siłą motywującą przemianę własnego wnętrza. Czasem „im dalej od innych” oznacza „tym bliżej siebie samego”.

Pamiętam indiańską legendę o chłopcu, który był bardzo słaby fizycznie i stał się pośmiewiskiem swoich rówieśników w wiosce. Czuł się odtrącony. Często koledzy rzucali w niego kamieniami, by go odgonić od miejsca swych zabaw. Zmartwiony poszedł do szamana. Mędrzec przyrzekł mu, że Duch Niebios obdarzy go siłą w ciągu kilku miesięcy, ale musi w ofierze dla niego ułożyć ołtarz z odłamków skalnych, poczynając od tych, którymi rzucali w niego koledzy. Chłopiec wznosił kopiec skalny. W ciągu tych miesięcy bywał bardzo wyczerpany, załamany, przechodził kryzysy i zwątpienia, jego ręce krwawiły i zrogowaciały. Obolały zasypiał szybciej, niż zdążył zamknąć powieki. Śnił koszmarne zwidy, budził się w nocy z krzykiem, ale rankiem zrywał się i brał do kamiennej roboty. Niejeden raz budowla się zawalała. Zmienił zatem porządek jej wznoszenia. Na samym dnie, na fundamencie, kładł odtąd najcięższe odłamki skalne. Wiele razy przychodził do mędrca zniechęcony. Ale zamiast wsparcia, otrzymywał ostre upomnienia. Wreszcie ustalony czas minął. Szaman rzekł: „Spójrz na swoje mięśnie, Duch Nieba obdarzył cię siłą!”. Dopiero teraz chłopiec zauważył, jak bardzo jego ciało się zmieniło. Stał się silnym, postawnym mężczyzną.

Nasza duchowa budowa wymaga od nas przede wszystkim cierpliwej dyscypliny, upartego podnoszenia ciężarów, przyjmowania trudnych rad i upomnień. „Zbij szydercę – a prosty zmądrzeje, upomnij mądrego – a nabędzie karności” (Prz 19,25). Być może coś się zawala, ale ty masz każdego dnia brać swoje kamienie i układać z tego prawdziwą skałę. W Księdze Daniela jest mowa o ogromnej, niezwyciężonej skalnej górze, która wyrosła z małego odrzuconego kamyczka (Dn 2,34). Jezus nazwał siebie kamieniem węgielnym, fundamentalnym, ale dodał, że był kamieniem odtrąconym. Skoro fundamentalny kamień Góry Boga został odrzucony, to jak będzie z tymi, którzy na Nim się budują?

Dać poznać się Bogu

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus ich nie poznał i dlatego właśnie nie chce mieć z nimi nic do czynienia. Nie miało żadnego znaczenia, że oni Go znali. Jest droga błogosławieństwa, na której dajemy Mu się poznać, i droga przekleństwa, na której zadowalamy się tylko znajomością Jego. Drogi błogosławieństwa i przekleństwa są blisko siebie i łatwo je pomylić. Trudno mi wyobrazić sobie Jezusa mówiącego: „nigdy was nie znałem, odejdziecie ode mnie” i pogodzić Go z tym z Łagiewnik! A jednak to ten sam Jezus! Nie chce mieć nic wspólnego z ludźmi, którzy egzorcyzmowali, czynili cuda w Jego imieniu albo przemawiali w Jego imieniu.

Błogosławiący faryzeusz ze świątyni i przeklinający swoje życie celnik, który wstydzi się podnieść oblicze – który z nich jest usprawiedliwiony, a który odtrącony? Stwierdza wiarę u kobiety kananejskiej i rzymskiego setnika, a nie dostrzega jej u mieszkańców Nazaretu. W przypowieści o uczcie królewskiej zaproszeni, zapewne najwartościowsze osoby, lekceważą sobie ten zaszczyt i nie przychodzą, a nawet hańbią posłańców. Król posyła armię, która ich wytraca. Wybiera tych z rozstajnych dróg i peryferii, z marginesu. Złych i dobrych, jakby w ogóle nie chodziło o kolekcje cnót czy wad.

Święty Paweł swoje faryzejskie ambicje i całe staranie o doskonałość uznał za śmieci i zadbał tylko o jedno, by być poznanym przez Chrystusa. Nic przed Nim nie ukrywał. Gershom Scholem mawiał, że im bardziej człowiek jest oddalony od Boga, tym usilniej za Nim tęskni, a potrzeba powrotu staje się u niego silniejsza niż śmierć. Zdarza się, że wybitny teolog i dogmatyk publicznie ogłasza swą apostazję, a walczący ateista po latach łka w konfesjonale. Nie jest to reguła dotycząca wszystkich, ale Jezus nas ostrzega i odsłania, co jest decydujące. Ostrzega nas przed iluzją religijności, która może stać się pusta jak otchłań, i wskazuje nam wyraźnie wiarę jako nieustanne odsłanianie prawdy o naszej słabości Bogu. Drogi wiary są pełne paradoksów. Katastrofy okazują się zwycięstwami, sukcesy pułapkami, zabłąkanie wyciska łzy prawdy, a pewność poprawności rysuje uśmiech fałszu. Tylko uniżający się będą wywyższeni.

Czy nie tak było z Chrystusem? Katastrofa Golgoty okazała się niebawem triumfem nad samą śmiercią. Sytuacja bez wyjścia odsłoniła nieznany człowiekowi horyzont życia wiecznego w Bogu. Myśląc o tym wszystkim, doznaję pocieszenia, gdyż już wiem, że każde przekleństwo losu, które na mnie spada, jest tylko chwilowo nierozpoznanym błogosławieństwem, ale też staję się ostrożniejszy wobec każdej błogosławionej sytuacji, by nie oślepnąć od zadowolenia i nie przestać wyznawać Jezusowi moich słabości. Co więc naprawdę oznaczają słowa Jezusa „nigdy was nie znałem”? Wielu z nas nie chce uznać w sobie najmniejszego śladu słabości i nie odsłania przed Jezusem siebie w prawdzie o bezradności (André Deigneault).