22. Niedziela zwykła (A)

publikacja 31.08.2017 16:12

Sześć homilii

Wobec prób wiary

ks. Leszek Smoliński

„Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś. (…) I powiedziałem sobie: Nie będę Go już wspominał ani mówił w Jego imię! Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień, nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem”.

Chcemy spojrzeć dziś na próbę wiary na przykładzie proroka Jeremiasza, człowieka niezwykłej inteligencji i wrażliwości. Przeżywał chwile rozpaczy, zwątpienia, czuł się opuszczony przez Boga, od którego spodziewał się skutecznej pomocy. Bóg swoim autorytetem nakłonił Jeremiasza do podjęcia się misji prorockiej. Prorok otwarł swą duszę przed Bogiem i przedstawił Mu liczne trudności związane ze swą prorocką posługą. Bezpośrednim powodem Jego przygnębienia i pretensji do Boga była postawa słuchaczy, którzy okazywali dezaprobatę, a także pogardę wobec Jego przepowiadania. Jego nawoływania do wierności Bogu nie odnosiły skutku.

Ileż to prób przeżywamy w naszym życiu duchowym, nieraz wydaje się, że Bóg doświadcza nas ponad siły. Czy jednak tak rzeczywiście się dzieje? Wiara wymaga nie tylko wiedzy, ale i prób, by mogła zostać oczyszczona z tego, co niedoskonałe, słabe. Wiara jest drogą, na której spotykamy nie tylko wiele dobra, możliwości rozwoju, ale też wiele zła, ludzkiej krzywdy i bezradności. Żeby zrozumieć nasze doświadczenia, dramaty, krytyczne sytuacje czy okresy życia warto sięgać po Pismo Święte – Księgę słowa samego Boga.

Ważnym krokiem jest uświadomienie sobie przez człowieka, który przeżywa problem z wiarą, że wiara jest decyzją. A więc nie zależy od tego, co przeżywam w dłuższym lub krótszym czasie, tylko od tego, do czego jestem przekonany. Ta decyzja opiera się na poznaniu Boga i na świadectwie innych ludzi. Poznać Boga można, czytając Pismo Święte, i słuchając ludzi, którzy głoszą słowo Boże. Dodam jeszcze, że poszukiwanie prawdy polega na szukaniu osoby czy wspólnoty, której świadectwo wiary jest wiarygodne i przedstawianiu jej własnych wątpliwości. Inną możliwością jest szukanie odpowiedzi na wątpliwości w książkach.

Poznanie Boga wymaga wysiłku. Człowiek, którego wiara słabnie, przeżywa kryzys, powinien bardzo mocno modlić się o dar wiary. Zatem recepta na kryzys wiary sprowadza się do tego, aby: nie wpadać w panikę, postępować w zgodzie z sumieniem, szukać prawdy i prosić o dar wiary.

Jeremiasz, który w swoim życiu przeszedł wiele kryzysów, ostatecznie uznaje, że miłość Boża jest jak ogień, którego nie da się stłumić, a Bóg jest rzeczywisty. Nie jest etykietką nalepianą na nasze własne życzenia i opinie. I pokazuje każdemu z nas, że kryzys jest miejscem rozwoju wiary – na gruzach można zbudować coś lepszego, piękniejszego i nauczyć się większego zaufania do Boga. Jak przypomina ks. Jan Twardowski:

„Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz” („Kiedy mówisz”).

Życie dla życia

Piotr Blachowski

Chcemy żyć szczęśliwie, nie zwracając uwagi na złe strony życia, nie bacząc na cierpienia, przyjmując nasze problemy jako coś, co nas spotyka, „bo takie jest życie”.  Jednakże cierpienie tak jak było wpisane w życie Chrystusa, tak jest pośrednio wpisane w nasze. Nasze krzyżyki, krzyże są naszymi stacjami drogi życia.

Analizując nasze życie pod kątem drogi krzyżowej, znajdujemy nierzadko podobieństwa, pozwalające się nam zbliżyć do wiary w Boga – Jezusa Chrystusa. Cierpimy z miłości, z choroby, z bólu. Cierpienia nasze mogą wypływać z braku radości, z nadmiaru trosk. Cierpimy fałszywie oskarżani, pomawiani, czasami myślimy, że cierpienie jest wpisane w całe nasze życie. Słowa Jeremiasza wydają się odnosić do nas samych, a dotykając nas, dają nam dużo do myślenia. „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś. Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają.” (Jr 20,7). Bo przecież chcemy żyć miło, łatwo i przyjemnie. Ale patrząc na czasy dzisiejsze, na prześladowania chrześcijan w Afryce, dochodzimy do wniosku, że nie jest łatwo żyć przy Chrystusie.

Gdy słuchamy Ewangelii, ciarki przechodzą nam po plecach, a słowa Jezusa do Piotra: „Zejdź mi z oczu szatanie!” (Mt16,23) wywołują grozę. O co chodzi? Wyrzuty Piotra były reakcją spontaniczną, ale jego serce i umysł nie mogły powiedzieć nic innego, gdyż chodziło o życie Jezusa. Swoją również bezpośrednią odpowiedzią Pan Jezus wskazuje, że nie powinno się forsować własnych, subiektywnych zapatrywań. Przypuszczam, że Piotr miał w duszy podobne dylematy, do tego nie wczuł się w głębię całej sytuacji, ale Bóg wie lepiej, co dobre i nieodzowne. Dla nas szczególne znaczenie ma w dzisiejszej Ewangelii wypowiedź Chrystusa: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”(Mt 16,24). Jest ona nadzwyczaj ważna, ale i trudna, bo Jezus podejmował trudne zadanie. Dla nas podjęcie trudnego zadania z reguły jest połączone z mniejszym lub większym ryzykiem. Pan Jezus nie ryzykował. On miał sto procent pewności, co Go czeka w Jerozolimie. Wiedział, czuł dokładnie każde uderzenie, każdy upadek. Czuł pocałunek Judasza i straszne pragnienie na krzyżu. Czuł jak bolą gwoździe...

Chyba jedynie słowa z listu do Rzymian trochę nas podbudowują: „proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej” (Rz 12,1). Jednakże nie szukajmy odpowiedzi na pytanie „za co?” ale odpowiedzmy sobie na inne: „dla Kogo?” To nie Bóg zsyła na nas krzywdy i cierpienia, więcej, Bóg kochając nas, nie pozwala na wyrządzenie nam krzywdy. ON przyjmuje nasze cierpienie, naszą chorobę, naszą krzywdę, lecz smuci się i współcierpi razem z nami.

Zło, które zalęgło się na tym świecie, a którego w przyszłym nie będzie – to nam obiecał Jezus, jest przyczyną tego wszystkiego, co nas dotyka, boli, rani, a czasami zabija. Musimy żyć wiarą, miłością, nieść swój krzyż, znosić upokorzenia. Musimy też pamiętać, że walka ze złem konsoliduje nas, chrześcijan, dramaty nas łączą, wiara udoskonala.

MARYJO, MATKO CHRYSTUSA pragniemy na modlitwie jednoczyć się z Tobą, z Tobą, któraś współcierpiała.

Na dobre i na... dobre

Piotr Blachowski

Jako wierzący chcemy być blisko wiary, blisko obietnic złożonych nam przez wiarę i przez Chrystusa, pragniemy ją wyczuwać i być z nią jak najbliżej. Częściej jednak nam się to nie udaje, bowiem pokusy ziemskiego świata, rzeczywistość, w której żyjemy, prowadzą nas bardziej ku złemu niż ku świetlanej przyszłości. Jeśli jeszcze w świątyni lub przechodząc obok niej przeżegnamy się i wymamroczemy coś na kształt modlitwy, to już będąc dalej zapominamy bardzo szybko o wartościach, które powinny nas obowiązywać.

Składamy sobie niejednokrotnie obietnice poprawy i chrześcijańskiego zachowania, jednak w obliczu spraw które nas dotykają, a czasami dopadają, frustracja ogarniająca nasz umysł przekracza dopuszczalne granice, nie jesteśmy w takich momentach zdolni do poświęceń.  W podobnej sytuacji stanął prorok Jeremiasz, który skarży się, „Tak, słowo Pańskie stało się dla mnie codzienną zniewagą i pośmiewiskiem.” (Jr 20,8b), lecz jednocześnie odczuwa niemoc wobec miłości do Boga, „Nie będę Go już wspominał ani mówił w Jego imię! Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień, nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem.”(Jr 20,9b).

W Liście do Rzymian święty Paweł, jakby rozumiejąc nasze rozterki, wyczuwając naszą niemoc, pragnienie bycia z Panem, a jednocześnie widząc wśród sobie współczesnych, z jakim trudem i z jakimi problemami przychodzi się borykać, by żyć według wiary, daje nam radę „Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.” (Rz 12,2). Czy potrafimy zrozumieć te słowa i zastosować je do własnej osoby? Czy jesteśmy w stanie pokonać własne uprzedzenia i zastosować się do praw, które nam ze swej miłości nadał Bóg? 

Tydzień temu Piotr wyznał, że Jezus jest Mesjaszem, a Pan powierzył mu misję bycia opoką Kościoła. Dzisiaj spotkał się z surową naganą: „Zejdź mi z oczu szatanie!” (Mt16,23). Na pewno zadajemy sobie pytanie, o co w tym zamieszaniu właściwie chodzi? Słowa Piotra to reakcja na słowa Chrystusa opowiadającego Apostołom to, co niechybnie Go czeka. Być może odpowiedź Piotra nie była do końca przemyślaną, ale jego serce i umysł nie mogły powiedzieć nic innego, gdyż chodziło o życie Jezusa. Dla nas szczególne znaczenie ma w dzisiejszej Ewangelii wypowiedź Chrystusa. Jest ona nadzwyczaj ważna, ale i trudna, bo Jezus podejmował trudne zadanie.

Dla nas podjęcie trudnego zadania z reguły jest połączone z mniejszym lub większym ryzykiem. Jezus nie ryzykował, wiedział w stu procentach, co otrzyma w Jerozolimie, czuł dokładnie każde uderzenie, każdy upadek. Czuł pocałunek Judasza i straszne pragnienie na krzyżu. Czuł, jak bolą gwoździe. Znał też efekt swego poświęcenia – szczęście ludzi zbawionych przez Jego Ofiarę. Kupował to nasze szczęście za taką cenę.

Teraz nadszedł czas na nas, na nasze krzyże i krzyżyki. Zaakceptujmy je, wtedy damy radę, na DOBRE I NA … DOBRE. Jeśli zaś oddamy je Jezusowi, to ciężar krzyża da nam nowe spojrzenie na własne życie i życie innych ludzi.

MARYJO, MATKO CHRYSTUSA, pragniemy w modlitwie jednoczyć się z Tobą współcierpiącą. Spraw, abyśmy w obliczu cierpienia, odrzucenia czy próby, nawet bolesnej, nie wątpili o Jego miłości do nas i abyśmy wytrwali pod krzyżem do końca.

Najtrudniejsza, bo jedyna

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych
Nie doczeka się chwały z Chrystusem ten, kto nie przetrwał wstydu z Jego powodu. Dlaczego Jezus musiał tyle wycierpieć? Dlaczego chciał aż tyle wycierpieć? Dlaczego podjął drogę, o której wiedział, że jej ziemskim celem będzie krzyż? Dlaczego wreszcie mówi nam, żebyśmy zaparli się samych siebie, jeśli chcemy z Nim królować? Kiedy jest wybór, wybiera się najkorzystniejszą i najwygodniejszą drogę wyjścia z opresji, ale jeśli wybiera się najtrudniejszą, to widocznie była jedyna! Nie było innego wyboru. Podobnie jak nie ma innego Mesjasza, oprócz Jezusa, tak, nie ma innej drogi, tylko ta jedna: z własnym krzyżem, na którym trzeba umierać wbrew sobie, na przekór swoim pragnieniom. Gdyby była inna droga, Jezus by ją wskazał, ale została tylko jedna: droga przez umieranie! Jest to jaśniejsze niż słońce, że Jezusowa propozycja jest jedyna i nigdy nie znajdziemy już innej, choćby równie optymalnej.

Każda przyjaźń jest łańcuchem wyrzeczeń na koszt przyjaciela, każda miłość jest tak naprawdę ukrytym cierpieniem, kolekcją zranień i ustępstw. Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych. Można umierać na różne sposoby i są różne śmierci: śmierć z miłości, umieranie z zazdrości, z zawiści, z tęsknoty, z lęku, ze strachu, z troski, z bólu, ze szczęścia. Można umierać, ratując kogoś i umierać z tego powodu, że się nikogo nie kocha i chce się żyć kosztem innych. Umieramy fizycznie, uczuciowo, duchowo, psychicznie, intelektualnie, społecznie, w rodzinie, dla dzieci, dla męża, dla żony, z samotności. Jest śmierć sensowna i bezsensowna. Wszyscy jakoś umieramy z godziny na godzinę. Wszyscy kiedyś umrzemy fizycznie, ale zanim przyjdzie godzina agonii, każdy dzień jest jakimś umieraniem, w którym albo umieramy dla grzechu, albo umieramy w grzechu. Albo grzech zabija w nas życie wieczne, albo my zabijamy w sobie grzech. Chcąc zabić w nas grzech, musimy sięgnąć po jedyną broń, po krzyż! Krzyżem jest to, co uniemożliwia grzech. Taka postawa nierzadko sprowadza prześladowanie od ludzi albo wprost ich zabójczą zawiść. Jezus wiedział, że Jego czysta miłość, jego niezmienna wola ukochania nas i wybawienia z zakłamania i ciemnoty moralnej, doprowadzi wcześniej czy później do reakcji ludzi, którzy obawiają się, że przyznanie racji Jezusowi jest uznaniem w sobie hipokryzji i grzechu. Woleli więc zabić Jezusa, niż zabić w sobie grzech. Odtrącili krzyż, ratując kłamstwo o swej bezgrzeszności. Uniewinnili siebie, obwiniając Syna Bożego o bezbożność. Chrystus nie chce, abyśmy cierpieli, chce, abyśmy nie rezygnowali z prawdy wtedy, gdy przyjdzie cierpieć z tego powodu.
 

 

Druga homilia na następnej stronie

Krzyż - codzienną drogą

 

Tomasz Dostatni OP

Postać Piotr Apostoła wyłania się z dzisiejszego fragmentu Ewangelii na pierwszy plan. Jakże inna jest postawa Piotra w porównaniu z Ewangelią z poprzedniej niedzieli. Przed tygodniem słyszeliśmy o Piotrze, który mężnie wyznaje wiarę: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. I słyszy odpowiedź Chrystusa: „Ty jesteś Piotr – Skała i na tej skale zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą”.

Dzisiaj widzimy zupełnie innego Piotra. Chrystus mówi o swoim cierpieniu, o tym, że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. Reakcja Piotra jest bardzo ludzka i może nas nawet dziwić: „Panie niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”. Odpowiedź Jezusa jest ostra: „Zejdź mi z oczu szatanie! Jesteś mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”. Ten dialog Mistrza z uczniem stał się początkiem programu, który winien kształtować naszą chrześcijańską codzienność. Najkrócej można powiedzieć, że chodzi o Krzyż.

Prawie wszystkie religie poza chrześcijaństwem – mówi wielki współczesny teolog Hans Urs von Balthasar – jako centralne stawiają pytanie: w jaki sposób człowiek może uniknąć cierpienia? Próbują tego dokonać przez postawę stoicką, przez wyrwanie się z zaklętego kręgu kolejnych inkarnacji, przez pogrążenie się w medytacjach. Chrystus przeciwnie – stał się Człowiekiem, po to, by cierpieć. A ten, kto Mu chce w tym przeszkodzić, jest Mu zawadą.

Cierpienie jest wpisane w naszą codzienność. Tak jak grzech, który leży u podstaw każdego cierpienia. I to dopiero Chrystus poprzez Krzyż, ukazał światu, a najpierw Kościołowi, że cierpienie wcale nie musi być bezsensowne. Adam i Ewa wygnani z Raju, doświadczają cierpienia, wcześniej go nie znając. Hiob widzi, że można cierpieć samemu, pomimo tego, iż to cierpienie nie jest karą za własne grzechy. Później, u proroka Izajasza, widzimy cierpiącego Sługę Jahwe, który cierpi za grzechy innych. Izajaszowe proroctwo spełni się w życiu i misji Jezusa.

Cierpienie zjednoczone z krzyżem Jezusa nie tylko ma sens, ale jest najpewniejszą drogą do zbawienia. „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie straci je, a kto straci swoje życie z mego powodu, znajdzie je”. Ale ważne jest tutaj ostrzeżenie jednego z Ojców Kościoła, abyśmy z samego cierpienia nie zrobili bożka: „abyście nie myśleli, że samo cierpienie może człowieka zbawić. Pan wskazuje, że ważna jest również przyczyna, dla której człowiek przyjmuje cierpienia: w oczach Bożych wartość ma tylko to cierpienie, które jest naśladowaniem Chrystusa” (św. Jan Złotousty).

Prorok Jeremiasz, dzisiaj ukazany w pierwszym czytaniu, zostaje poddany próbie. Misja głoszenia Słowa Bożego, która jest powołaniem proroka, wymaga, aby sługa naśladował swego Pana. Dlatego spotyka się z niezrozumieniem, a często z szyderstwem. „Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają”.

Autor Listu do Rzymian na inny sposób będzie rozumie tę służbę Bogu. Pisze, że musimy dać siebie i to wszystko, kim jesteśmy, na całkowitą służbę Bogu, poprzez ofiarę. Oraz i to, że mamy stale odnawiać swoje myślenie i patrzenie na ludzi, na świat, na Boga, abyśmy mogli rozpoznać Jego znaki i Jego wolę.

 

Cena prawdy

 

o. Augustyn Pelanowski, OSPPE

Być prawdziwym to o wiele ważniejsze niż być zadowolonym.

Gdy Piotr usłyszał zapowiedź męki, odrzucenia, a zarazem zmartwychwstania, usiłował życzliwie wpłynąć na zmianę decyzji Jezusa. Możemy wierzyć w Jezusa triumfującego, ale gdy zaczyna mówić o klęsce, drżymy i naciskamy, aby do tego nie doszło. Jak rodzic, który nie może pogodzić się z chorobą, nałogiem albo przegraną życiową własnego dziecka. To pierwszy odruch naturalnej miłości.

Zastanawiam się, czy czasem za troską niejednego rodzica o dobrobyt dziecka nie ukrywa się egocentryzm, który chce własnego zadowolenia z powodzenia latorośli? Czy Piotr naprawdę życzliwie troszczył się o los Jezusa, czy też bał się, że będzie musiał sam cierpieć, skoro Jezus będzie znosił męki? Jezus mówi do Piotra, że jest zawadą i grecki język nie zawahał się tu zabrzmieć niepokojąco: SKANDALON! Potrzeba przekształcenia myślenia z dążenia ku zadowoleniu ku temu, co czyni nas prawdziwymi. Być prawdziwym to o wiele ważniejsze, niż być zadowolonym. Jezus mógł oczywiście, ulegając namowom Piotra, zadbać o własny domek na plażach Hajfy, ale gdzie byśmy wtedy wszyscy skończyli? W bursztynowych komnatach nieba czy w zatęchłych piwnicach piekła?

Kiedy Paweł prosi swych adresatów o przemianę umysłu, używa słowa, które daje się przetłumaczyć jako przekształcenie, czyli absolutna zmiana formy. Jeremiasz próbował zagasić ten proces przemiany i drżał z lęku przed kształtowaniem jego wnętrza w ogniu prawdy słów Bożych, aż do bycia prawdziwym wobec mieszkańców Jerozolimy. Bycie prawdziwym kosztuje nieraz męczeństwo. Jeśli będę prawdziwy, pewnego dnia zostanę znienawidzony, jeśli nie chcę być znienawidzony, muszę być koniunkturalnie zakłamany. Dlatego Paweł wzywał nie do naśladowania świata, wymogów epoki, mody, trendów, lecz do przekształcenia umysłu ku spodobaniu się Bogu. A cóż Mu się najbardziej podoba, jeśli nie prawda? I wreszcie Piotr, który z autentyczną życzliwością chce bezproblemowego losu Jezusa. Gdyby Jezus posłuchał Piotra, stałby się hipokrytą i ugodowcem, miłym rabinem zapraszanym na uczty do Kajfasza z powodu zdumiewającej erudycji.

Efekt przekształcenia umysłu nie kończy się na Golgocie, a zarysowany został zaledwie na Taborze. Przemieniony Jezus odsłonił na chwilę prawdę Oblicza, które tryskało taką jasnością jak słońce. Temu samemu Piotrowi wyrywają się wtedy słowa więcej niż życzliwe: „dobrze, że tu jesteśmy”. Usiłował powstrzymać chwile przemienienia. Tak, człowiekowi będzie dobrze dopiero w obliczu Boga. Paweł mówi, iż z odsłoniętą twarzą – nie ukrywając za maską naiwnej życzliwości – już teraz wpatrujemy się w jasność Pana, jakby w zwierciadło, coraz bardziej jaśniejąc. Ten, kto widzi, może otwierać oczy innym. Mamy nie tylko wpatrywać się w Jezusa, ale też o Nim głosić, by jak najwięcej umysłów odwieść od poszukiwania samozadowolenia, a skierować ku prawdzie.